- W empik go
Małe czary - ebook
Małe czary - ebook
Brandon chodzi do szkoły, ma kochających rodziców i babcię. Tym, co czyni go wyjątkowym na tle rówieśników, jest jego bezinteresowna miłość do bajek. Kocha zwłaszcza jedną – Małe czary. Brandon nie spodziewa się jednak, że ta lektura pozwoli mu pewnego dnia odmienić los swojej rodziny i nie tylko… Będzie go potrzebowało całe niezwykłe królestwo! Tak też okaże się, że relacje między byciem dzieckiem, dojrzałością, bajkami, mocą i prawdziwą mądrością nie są wcale tak oczywiste, jak nam na co dzień się wydaje. Trzeba mieć tylko odwagę się o tym przekonać!
– Śpij już synku. Znasz tę bajkę na pamięć. Jutro poczytamy coś innego – powiedziała Peggy do Brandona.
– Ale mamo, ja nie chcę innej bajki. Ta jest najlepsza! – powiedział z entuzjazmem Brandon.
Mama pogładziła go po głowie, nie rozumiała jednak jego zainteresowania. Miał pełno książek. (…) Jednak on chciał tylko swoją niepozorną bajkę o małych czarodziejach. Peggy zgasiła lampkę przy łóżku Brandona i poszła do kuchni, gdzie jej mąż, Tom, czytał jeszcze gazetę.
– Brandon oszalał na punkcie Małych czarów – powiedziała do Toma, dla którego informacja ta nie była zbyt istotna. Wyjrzał tylko zza gazety i stwierdził:
– To tylko bajka, musi mieć jakąś ulubioną. Padło akurat na tę i tyle.
– Tak, tylko w tej jest coś dziwnego… – zamyśliła się Peggy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-003-2 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pamiętaj, Samantho, dopóki wierzysz, masz moc! Dorośli tego nie zrozumieją, bo nie wierzą w czary. Tylko dzieci mają taką moc. Bądź wciąż dzieckiem i nie przestawaj wierzyć! – mówiła Vegaz zagłuszana przez wiatr.
Samantha jednak dobrze wiedziała, o czym ona mówi. Ścisnęła swych przyjaciół mocno za ręce i po chwili znalazła się w swoim łóżku. Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Panowała tu idealna cisza. Spod drzwi pokoju wydobywało się światło z salonu, w którym rodzice oglądali telewizję. Spojrzała na swoje dłonie, które wciąż były ściśnięte, jakby nadal trzymała za ręce Vegaz i Pesusa. Jednak oni zostali po drugiej stronie. Mimo to wciąż czuła ich obecność. Wiedziała, że ją widzą. Uśmiechnęła się, jak gdyby chciała przesłać im jeszcze ostatni uśmiech. Obróciła się na bok i zamykając oczy, postanowiła zasnąć. Na niebie gasły już ostatnie gwiazdy, a przez otwarte okno wpadł jesienny liść niesiony beztroskim wiatrem…”
– Śpij już, synku. Znasz tę bajkę na pamięć. Jutro poczytamy coś innego – powiedziała Peggy do Brandona.
– Ale mamo, ja nie chcę innej bajki. Ta jest najlepsza! – powiedział z entuzjazmem Brandon.
Mama pogładziła go po głowie, nie rozumiała jednak jego zainteresowania. Miał pełno książek. Stały na półkach w jego przytulnym pokoiku. Każda z nich zapraszała do poznania niesamowitej historii. Jednak on chciał tylko swoją niepozorną bajkę o małych czarodziejach. Peggy zgasiła lampkę przy łóżku Brandona i poszła do kuchni, gdzie jej mąż, Tom, czytał jeszcze gazetę.
– Brandon oszalał na punkcie Małych czarów – powiedziała do Toma, dla którego informacja ta nie była zbyt istotna. Wyjrzał tylko zza gazety i stwierdził:
– To tylko bajka, musi mieć jakąś ulubioną. Padło akurat na tę i tyle.
– Tak, tylko w tej jest coś dziwnego… – zamyśliła się Peggy.
Tymczasem Brandon wstał po cichu, próbując przemknąć do łazienki. Nie chciał, by rodzice widzieli, że jeszcze nie śpi.
– Za każdym razem, kiedy czytam mu tę książkę, mam wrażenie, że to się dzieje naprawdę. To dziwne uczucie. Czytałam mu ją tyle razy i wciąż wydaje mi się, jakby ta historia żyła swoim własnym życiem. Nic mu o tym nie mówiłam, bo to przecież dziecko, ale próbowałam go przekonać do innej lektury. Mam jakieś dziwne przeczucie – kontynuowała Peggy.
– Nie panikuj, przecież to fikcja, bajka, ktoś to wymyślił i napisał, żeby dzieci miały o czym czytać na dobranoc. Nie ma żadnych czarów ani czarodziejów. Spotkałaś kiedyś jakiegoś? Brandon w nie wierzy, bo ta książka akurat o tym jest, ale to tylko zmyślona historia, moja żono. Nie ma tam nic prawdziwego. Każde dziecko w coś wierzy – nie ma co ich dołować. My też mieliśmy swoje bajki, jak byliśmy mali, ale teraz jesteśmy już dorośli i wiemy, że to wszystko nieprawda. Brandon też się o tym przekona, jak dorośnie – tłumaczył Tom.
W tym czasie oczy Brandona, który stał na korytarzu, przysłuchując się wszystkiemu, zrobiły się dziwnie niespokojne i zaczęły się zalewać łzami. Wrócił szybko do pokoju, zabrał z półki Małe czary i wrzucił ze złością do plecaka.
– Jutro cię wyrzucę! Jesteś nieprawdziwa, wy nie istniejecie naprawdę. Nie mogę w was wierzyć, bo bajki nie są prawdziwe – dławił się płaczem Brandon.
Rzucił się na łóżko, tego wieczoru nie mógł zasnąć. Coś, w co tak wierzył – nie istniało. Znienawidził wszystkie bajki w ułamku sekundy. Przewrócił się w stronę ściany, by nie patrzeć na plecak, do którego wrzucił książkę. Jutro zainteresuję się czymś innym! – obiecał sobie. I zamknął oczy. Rozpacz rozdzierała jego dziecięce serce.
***
Rano obudziła go mama.
– Wstawaj, kochanie, spóźnimy się do szkoły! – powiedziała, stojąc w drzwiach.
Spod opuchniętych oczu Brandona wydobywał się smutek.
– Coś się stało? Dlaczego masz taką minę, źle spałeś?
– Tak, nie mogłem zasnąć, ale to nic. Dziś położę się wcześniej, mamo.
– Ale najpierw czytamy Małe czary? – Peggy próbowała rozładować sytuację. Brandon spojrzał na matkę, ale nie odpowiedział. Bardzo ją to zdziwiło. Myślała, że syn potwierdzi z entuzjazmem to, co powiedziała, a on milczał. Wiedziała, że coś jest nie tak, ale nie przypuszczała, że Brandon słyszał jej wczorajszą rozmowę z Tomem. Postanowiła, że wróci do tego, jak będą jechać do szkoły. Poszła do kuchni zrobić kanapki dla syna. Brandon w tym czasie wstał ociężale z łóżka, założył swój biało-czarny mundurek i poszedł do kuchni zjeść lekkie śniadanie. Wreszcie jednak następujące pytanie wyrwało mu się z ust:
– Mamo, jaka była twoja ulubiona bajka, którą czytała ci babcia?– zapytał.
– Moja bajka, hmmm, najbardziej lubiłam bajki o czarodziejkach.
– Dlaczego? – pytał dalej.
– Ano dlatego, że wszelkie problemy były zawsze pokonywane i że wszystko kończyło się szczęśliwie. No i zawsze chciałam umieć czarować, a to przecież niemożliwe… – Peggy zasłoniła ręką usta, wiedziała, że nie powinna była mówić ostatnich słów. Spojrzała na Brandona, ale on był dziwnie spokojny.
– Masz rację, to niemożliwe, na świecie nie ma czarów – powiedział dziwnym tonem.
Nie poznawała go. Włożyła tylko kanapki do jego plecaka, nie zaglądając do środka. Wzrok miała skierowany na syna. Brandon, jak gdyby nigdy nic, podniósł się z krzesła, chwycił torbę i ruszył przed dom w stronę samochodu. Peggy włożyła buty, zabrała swoją zieloną torebkę i poszła za nim.
– Tata odbierze cię dziś ze szkoły, ja będę u babci. Pamiętasz, że jutro ma urodziny? Muszę jej pomóc w przygotowaniach – powiedziała, kiedy wsiadali do samochodu.
– Dobrze. Tak, pamiętam – rzucił Brandon, patrząc przez szybę samochodu. Kiedy tak jechali, przypomniał sobie o swoich planach. Zajrzał do plecaka i popatrzył na książkę, o której chciał zapomnieć. Leżała pod kanapkami. Nie był pewien, czy dobrze robi, ale czuł się oszukany. Wierzył w coś, czego podobno nie ma. Nie chciał, by dorośli się z niego śmiali. Dotarł do szkoły równo z dzwonkiem. Wysiadł szybko z samochodu i ruszył w stronę klasy, biegnąc długim korytarzem. Tymczasem pani sprawdzała już obecność.
– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie! – powiedział, wchodząc do klasy, jednak wcale nie interesowało go, co pani mu odpowie.
– Dzień dobry, Brandon, nic się nie stało, siadaj! – powiedziała z uśmiechem nauczycielka.
On nie potrafił się tak uśmiechnąć. Wyciągając w pośpiechu książki, dbał o to, by nikt nie zauważył Małych czarów – bajki, którą dostał od swojej babci w dniu urodzin. Cała klasa patrzyła bowiem na nerwowe ruchy spóźnionego. Nie przejmował się tym. Usiadł prosto i starał się udawać, że słucha tego, co tłumaczy pani.
Tymczasem Peggy dotarła do domu, postanowiła zjeść coś w biegu i chwytając książkę z domowymi wypiekami, ruszyła z powrotem w stronę wyjścia. Jechała tym razem w przeciwną stronę, za miasto. Tam, koło niewielkiego lasu, przy niewielkim jeziorze, wśród niezliczonych pól mieszkała jej matka, Victoria. Wokół domu rozciągał się wielki ogród otoczony drewnianym, niepomalowanym płotem.
– Cześć, Vic! – przywitała się z matką Peggy. – Zawiozłam właśnie Brandona do szkoły, a Tom go potem odbierze. Mamy cały dzień na przygotowania!
– Świetnie! – powiedziała Victoria. – Zrobię ulubione ciasteczka mojego wnuczka.
Weszły do środka niezbyt nowoczesnego domku. Pachniało w nim starością, stare meble, drewniane podłogi, ciepłe dywany. No i ogromny kominek, przy którym Brandon lubił spędzać wieczory z babcią i słuchać jej opowieści.