-
nowość
-
promocja
Małe wielkie skandale - ebook
Małe wielkie skandale - ebook
Dla osób, które pokochały The Inheritance Games i Gossip Girl.
Kontynuacja bestsellerowej powieści Małe wielkie kłamstwa.
Debiutantka mimo woli, Sawyer Taft, dołączyła do wyższych sfer tylko z jednego powodu: aby zidentyfikować biologicznego ojca. Ale odpowiedzi, które udało jej się uzyskać, pozostawiły ją tylko z jeszcze większą liczbą pytań. Kiedy za namową kuzynki przystępuje do elitarnego tajnego stowarzyszenia o nazwie Białe Rękawiczki, Sawyer odkrywa, że ktoś w szeregach grupy może mieć informacje, których szuka. Wszystko wygląda dobrze... dopóki Sawyer i Białe Rękawiczki nie dokonują niepokojącego odkrycia.
Pewne jest tylko jedno: nikt nie jest tym, kim się wydaje.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8416-079-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(I TRZY DNI) WCZEŚNIEJ
ROZDZIAŁ 1
– Czy ktoś widział kamizelkę ratunkową Williama Faulknera?
Na pewnym etapie mojego życia to pytanie, które, stojąc u szczytu schodów, zadała mi ciotka Olivia, wydałoby mi się dziwne. Teraz jednak nie wywołało nawet uniesienia brwi. Olbrzymia suka rasy berneńskiej, będąca pod opieką rodziny, oczywiście wabiła się William Faulkner i oczywiście miała swoją własną kamizelkę ratunkową. Do diabła, nie zdziwiłabym się, gdyby widniał na niej monogram.
Mamy debiutantek przywiązywały dużą wagę do monogramów.
Naprawdę w pytaniu ciotki Olivii zaskoczył mnie jedynie fakt, że pomimo ekstremalnie silnej osobowości typu A nie wiedziała, gdzie znajduje się kamizelka ratunkowa Williama Faulknera.
– Przypomnij mi, dlaczego chciałaś, żebyśmy ukryły się w spiżarni – zwróciłam się do Lily, która zaciągnęła mnie tu pięć minut temu i od tamtej pory odzywała się nie głośniej niż szeptem.
– Zaczął się weekend Dnia Pamięci – mruknęła Lily w odpowiedzi. – Mama zawsze jest podenerwowana, kiedy otwieramy domek nad jeziorem na sezon letni. – Lily jeszcze bardziej ściszyła głos, żeby dodać słowom dramatyzmu. – U niej nawet listy zadań mają własne podlisty.
Posłałam Lily spojrzenie, w którym kryło się coś na temat kotłów i garnków.
– Ja ograniczam się do rozsądnej liczby list – powiedziała Lily szeptem. – A byłoby ich o wiele mniej, gdybym widziała u ciebie jakąkolwiek chęć przygotowania się do college’u.
Lily Taft Easterling także charakteryzowała się osobowością typu A, tak samo jak jej mama. Obie uparcie obstawały przy tym, że jesienią Lily i ja zaczniemy studia na uniwersytecie stanowym. Nie omieszkano mnie poinformować, że w tej szacownej instytucji udział w immatrykulacji jest rodzinną tradycją.
Nie mogłam oprzeć się myśli, że moja gałąź drzewa genealogicznego ma własne tradycje. Takie jak oszustwo, zdrada, sernik wiśniowy bez pieczenia...
– Czy tylko mi się wydaje, czy w tej spiżarni jeszcze niedawno było znacznie więcej jedzenia? – zapytałam Lily, żeby powstrzymać ją przed doszukiwaniem się ukrytego sensu w moim milczeniu.
– Mama pakuje się nad jezioro jak prepperka szykująca się na nadejście końca świata – powiedziała Lily ściszonym głosem.
Zamilkła, słysząc coraz głośniejsze kroki, które zatrzymały się tuż przy naszej kryjówce.
Wstrzymałam oddech, a chwilę później ktoś otworzył z rozmachem drzwi spiżarni.
– _Hasta la vista_... Lily! – Młodszy brat Lily, John David, podkreślił swoje powitanie złowieszczym śmiechem i zasypał nas strzałkami z nerf guna.
Uchylając się, zauważyłam, że nasz napastnik ubrał się w moro, namalował sobie czarne paski pod oczami i włożył ogromną kamizelkę ratunkową – mogłam się jedynie domyślać, że należała do psa.
– Staram się z całej siły unikać bratobójstwa – powiedziała miłym głosem Lily. – Jednakże...
Samo „jednakże” wystarczyłoby jako groźba, lecz ja postanowiłam dorzucić od siebie kilka konkretów.
– Jednakże... – powtórzyłam, zbliżając się do Johna Davida – zdaje się, że pokrzywka należy raczej do szarej strefy.
Założyłam Johnowi Davidowi chwyt na szyję, unieruchamiając jego głowę.
– Kto igra z bykiem... – John David starał się wyrwać z mojego uścisku. – Tego byk weźmie na rogi!
– Ale najpierw dostanie pokrzywkę!
Lily patrzyła na nas takim wzrokiem, jakbyśmy w środku niedzielnego brunchu zaczęli uprawiać zapasy w błocie.
– No co? – zapytał niewinnie John David, a potem bezskutecznie próbował ugryźć mnie w pachę.
– Macie na siebie zły wpływ – oznajmiła Lily. – Mówię ci, Sawyer, czasami mogłabym przysiąc, że to twój brat, nie mój.
Lily jedynie się przekomarzała, mimo to zamarłam. Ona nie miała pojęcia – bladego – co powiedziała.
Nie miała pojęcia, że to częściowo prawda.
John David wykorzystał moment mojego wahania i wyrwał się z uścisku. Akurat znów celował do nas z broni, kiedy ciotka Olivia wyłoniła się zza zakrętu korytarza.
„Mogłabym przysiąc, że to twój brat”. Słowa Lily nadal rozbrzmiewały w mojej głowie, ale zmusiłam się, żeby skupić się tu i teraz – i na marsowej minie ciotki Olivii. Wkroczyłam między Johna Davida a moją ciotkę i obdarzyłam ją uśmiechem, który, jak miałam nadzieję, mógł uchodzić za pojednawczy.
– Ciociu – powiedziałam spokojnie. – Znaleźliśmy kamizelkę ratunkową Williama Faulknera.
John David i ja zostaliśmy osądzeni w trybie doraźnym za „to nie pora na wygłupy” oraz za „słowo daję, że działacie mi na nerwy” i skazani na załadunek samochodu. Nie zamierzałam na to narzekać, bo potrzebowałam czegoś, co zajmie moje myśli.
Kilka miesięcy temu przeprowadziłam się do domu babki ze strony matki, kiedy ta zaproponowała mi diabelnie dobrą umowę – że jeśli z nią zamieszkam i wezmę udział w przygotowaniach do prezentacji debiutantek na salonach oraz w samej prezentacji, ona opłaci moje studia. Zgodziłam się, ale nie z powodu wartego pół miliona dolarów funduszu powierniczego utworzonego na moje nazwisko. Zgodziłam się wejść do tego wystawnego, pełnego blasku świata, ponieważ rozpaczliwie pragnęłam się dowiedzieć, który z potomków wyższych sfer zrobił dziecko mojej mamie w roku, w którym sama była debiutantką.
Znałam już odpowiedź na to pytanie. Odpowiedź, której nie znała Lily. Tym człowiekiem był jej własny ojciec. Mąż ciotki Olivii, mój wujek J.D.
– Wszystko w porządku, Sawyer? Wyglądasz trochę niewyraźnie, kochanie.
Ciotka Olivia trzymała w ręce listę rzeczy do zrobienia napisaną na co najmniej ośmiu karteczkach samoprzylepnych. Mogłabym pójść o zakład, że żaden z punktów na tej długiej liście nie mówił: _Dowiedzieć się, że dziewiętnaście i pół roku temu mój mąż przespał się z moją młodszą siostrą i spłodził z nią dziecko_.
Czego jeszcze na pewno nie było na jej liście? _Dowiedzieć się, że siostra zaszła w ciążę celowo, w ramach jakiegoś idiotycznego, wydumanego paktu nastolatek_.
– Tak, tak, w porządku – uspokoiłam ciotkę Olivię, w myślach dodając to do listy moich kłamstw – wypowiedzianych łgarstw oraz przemilczanych prawd – z ostatnich sześciu tygodni.
W normalnych okolicznościach ciotka Olivia zapewne próbowałaby dla pewności wmusić we mnie trochę jedzenia, ale najwyraźniej miała na głowie ważniejsze sprawy.
– Zapomniałam o dodatkowych awokado, tak na wszelki wypadek – powiedziała nagle. – Podjadę szybko do sklepu i...
– Mamo. – Lily stanęła przed ciotką Olivią. Nie były do siebie zbyt podobne, ale pod względem manier i zachowania mogłyby uchodzić za bliźniaczki. – Nie musisz jechać do sklepu. Mamy mnóstwo awokado. Wszystko będzie dobrze.
Ciotka Olivia popatrzyła na Lily.
– „Dobrze” to nie jest standard, do którego dążą kobiety o nazwisku Taft.
Lily delikatnie wyjęła listę spomiędzy palców matki.
– Wszystko będzie idealnie.
Trzecia kobieta z rodu Taftów dorzuciła swoje trzy grosze:
– Jestem tego pewna. – Lillian Taft nawet w domowej wersji – lnianych spodniach capri – umiała wkroczyć z wielką klasą. – Sawyer, kochanie. – Babka zerknęła na mnie. – Liczyłam na to, że będziesz mi dziś towarzyszyć w małej porannej wyprawie.
To był rozkaz, a nie prośba. Wykonałam w myślach inwentaryzację wszystkich zasad savoir vivre i drobnych uprzejmości towarzyskich, które mogłam zaniedbać w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, ale nie znalazłam niczego, co mogłoby sprawić, żeby Lillian chciała ze mną porozmawiać w cztery oczy.
– Mamy na ciebie poczekać, mamo? – zapytała ciotka Olivia, spoglądając na zegar.
Lillian zbyła pytanie machnięciem ręki.
– Jedź nad jezioro, Olivio, zanim zrobią się korki. Sawyer i ja dołączymy zaraz potem.ROZDZIAŁ 2
Okazało się, że zadaniem wyznaczonym przez moją babkę była wizyta na cmentarzu. Lillian przyniosła ze sobą mały bukiet polnych kwiatów. To zwróciło moją uwagę, bo wiedziałam, że ma w telefonie numer kwiaciarni, dosłownie pod przyciskiem szybkiego wybierania. Ponadto sama hodowała róże, ale kwiaty w jej rękach wyglądały tak, jakby zostały zerwane wprost z pola.
Ogólnie rzecz biorąc, Lilian Taft nie należała do osób, które zadowalają się tanimi rzeczami robionymi własnoręcznie.
Była nienaturalnie milcząca, kiedy schodziłyśmy żwirową ścieżką z niewielkiego wzgórza. Między dwoma starymi dębami, w pewnym oddaleniu od nagrobków, stał niski płotek z kutego żelaza. Jego detale były niezwykle ozdobne, lecz samo ogrodzenie było niewielkie, sięgało mi ledwie do pasa. Wydzielony nim skrawek ziemi miał najwyżej trzy i pół metra szerokości i trzy metry długości.
– Twój dziadek sam wybrał to miejsce. Sądził, że jest nieśmiertelny, więc mogę tylko zakładać, że zamierzał tu pochować mnie, a nie spodziewał się, że trafi tu pierwszy.
Babcia wsparła dłoń na kutym żelazie, po czym pchnęła furtkę. Zawahałam się, ale po chwili ruszyłam za nią i stanęłam przy nagrobku z małym cementowym krzyżem na gładkiej podstawie. Mój wzrok najpierw przyciągnęły daty, a potem nazwisko.
_EDWARD ALCOTT TAFT_
– Gdybyśmy mieli syna – powiedziała cicho Lillian – otrzymałby imię Edward. Jeśli chodzi o Alcotta, imię to było przedmiotem debaty między twoim dziadkiem a mną. Edward nie chciał, żeby junior nosił te same imiona, ale mnie podobało się ich pełne brzmienie.
Nie tego się spodziewałam, kiedy zgodziłam się pójść z nią na spacer.
– Poznaliśmy się w weekend obchodów Dnia Pamięci. Opowiadałam ci o tym? – Lillian, jak zwykle, nie czekała na odpowiedź. – Zakradłam się na przyjęcie, na którym dziewczyna z moim pochodzeniem z pewnością nie miała czego szukać.
Moje myśli bezwiednie poszybowały ku innemu przyjęciu dla wyższych sfer, do którego nie pasował jeden z uczestników. Miał na imię Nick. Zatańczyliśmy jeden taniec – on w T-shircie, ja w sukni balowej. Pomimo usilnych starań, by o tym zapomnieć, duch tamtego tańca nadal mnie prześladował.
– Gdyby ktoś inny mnie wypatrzył, mogłabym mieć kłopoty – wspominała głośno Lillian, podążając dalej ścieżką wspomnień. – Ale twój dziadek umiał się zachować...
Nostalgia w jej głosie pomogła mi wepchnąć taniec z Nickiem z powrotem do zakamarków umysłu i skupić się na rozmowie. Lillian prawie nigdy nie opowiadała o swoich młodzieńczych latach. Do tej pory zdążyłam wywnioskować, że wychowała się w biedzie, lecz była cholernie ambitna, ale to wszystko, co wiedziałam.
– Tęsknisz za nim. – Nie odrywając wzroku od nagrobka powiedziałam z gulą w gardle, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że go kochała, i dlatego że sama już nigdy nie poznam pochowanego tutaj mężczyzny na tyle dobrze, żeby go kochać lub za nim tęsknić.
– Polubiłby cię, Sawyer. – Lillian Taft się nie rozczulała. Nie należała do osób, które pozwalają, by ich głos się załamywał. – Och, wściekłby się, kiedy Ellie zaszła w ciążę, ale poszedłby za swoimi córeczkami choćby do samego piekła. Nie mam wątpliwości, że po uspokojeniu się zrobiłby to samo dla ciebie.
Edward Alcott Taft zmarł, gdy moja mama miała dwanaście lat, a ciotka Olivia zbliżała się do osiemnastki. Byłam niemal pewna, że gdyby żył w roku, w którym debiutowała moja mama, ta pewno nie zaszłaby w ciążę. Już sam fakt, że zawarła z dwiema przyjaciółkami pakt o równoczesnym zajściu w ciążę, nie wskazywał na wzorowe przystosowanie społeczne. Ale że wykorzystała w tym celu swojego szwagra?
To wyraźnie wskazywało na próbę zrekompensowania sobie braku ojca.
– Rozmawiałaś z nią? – zapytała mnie Lillian. – Z mamą?
Te słowa postawiły mnie w stan najwyższej gotowości. Jeśli Lillian przywiozła mnie tutaj, licząc na to, że nakłoni mnie do wybaczenia, czekało ją gorzkie rozczarowanie.
– Gdyby rozmową miałoby być staranne unikanie się, to tak – powiedziałam beznamiętnie. – W innym wypadku nie.
Mama mnie okłamała. Pozwoliła mi wierzyć, że moim ojcem jest były senator, obecnie skazany Sterling Ames. Pogodziłam się z tym, że dzieci senatora są moim przyrodnim rodzeństwem. Oni – i jego żona – nadal tak właśnie myśleli. Syn senatora był chłopakiem Lily. Walker i Lily dopiero co wrócili do siebie. Nie mogłam powiedzieć mu prawdy, ją zaś utrzymywać w niewiedzy.
A gdybym powiedziała Lily, kim jest mój ojciec – co zrobili moja matka i jej ukochany tatuś... straciłabym jej przyjaźń.
– Trudno nie zauważyć, że od sześciu tygodni zdajesz się wyjątkowo milcząca, kochanie. – Lillian mówiła łagodnie, ale już umiałam poznać, kiedy poddaje kogoś swojej południowoamerykańskiej inkwizycji. – Nie rozmawiasz z mamą. Właściwie z nikim nie rozmawiasz o tym, co naprawdę istotne.
Czytałam między wierszami, co próbowała mi powiedzieć.
– Poruszasz ten temat, bo chcesz, żebym wyznała prawdę Lily i cioci Olivii w sprawie tatuśka, czy raczej po to, żebym potwierdziła, że tego nie zrobię?
Lillian Taft, wielka dama, lwica salonowa, filantropka, strażniczka rodzinnej fortuny i reputacji, zdawała się niezadowolona z mojego doboru słów.
– Wyświadczyłabyś mi wielką przysługę, gdybyś powstrzymała się od określeń w rodzaju „tatusiek”.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – zauważyłam.
– To nie ja powinnam na nie odpowiedzieć. – Lillian popatrzyła na grób męża. – Czas, kiedy miałam w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia, minął wiele lat temu. Mogę żałować podjętej decyzji, ale nie zamierzam decydować za ciebie. To twoje życie, Sawyer. Skoro chcesz je przeżyć z głową w piasku, nie będę cię powstrzymywać.
Babcia była prawdziwą mistrzynią, jeśli chodzi o sztukę wyrażania opinii mimo odmowy dzielenia się nimi.
Po wielu latach utrzymywania sekretów miała ich serdecznie dosyć.
„A ja niby nie?” – pomyślałam.
– Pokłóciłam się z Lily tylko raz, kiedy zobaczyła nazwisko swojego taty na mojej liście mężczyzn, z których każdy mógł okazać się moim ojcem. – Chciałam nadać temu mniejsze znaczenie, niż miało w rzeczywistości. – Pogodziłyśmy się, bo niby odkryłam, że moim ojcem jest ktoś inny, i powiedziałam jej o tym.
Lily była zapatrzona w ojca. Ciotka Olivia stawiała na perfekcjonizm, natomiast wujek J.D. często powtarzał Lily, że nie musi być idealna, żeby ją kochano.
– Myślę, że nie doceniasz swojej kuzynki – powiedziała cicho Lillian.
Pozwoliłam sobie wypowiedzieć głośno słowa, o których wciąż starałam się nie myśleć.
– Ona jest dla mnie nie tylko kuzynką.
Była moją siostrą.
– Nie czuj się winna, Sawyer – nakazała Lillian. – Sprawczynią tego bałaganu jest twoja mama. I ja. Zdecydowanie powinnam była wykopać J.D. z domu wiele lat temu, kiedy tylko nabrałam podejrzeń, że mógłby się poważyć... – Babka nie dokończyła. Pochyliła się, żeby położyć bukiecik polnych kwiatów na płycie nagrobka i natychmiast wyprostowała. – Chodzi mi o to, Sawyer Ann, że ty w żaden sposób nie przyczyniłaś się do powstania tego bałaganu.
– Nie przyczyniłam się do niego – przyznałam. – Ale nim jestem.
Spodziewałam się, że Lillian zaprotestuje, ale tylko uniosła brwi.
– Chodzisz wiecznie rozczochrana. – Wyciągnęła nie wiadomo skąd klamrę, dając mi do zrozumienia, żebym spięła włosy i dodała: – Masz taką ładną twarz. Na Boga, dlaczego tak się chowasz za tą grzywką?
Powiedziała „grzywką”, jakby to było przekleństwo. Uprzedzając narzekania na to, że kazałam jej prywatnemu fryzjerowi ściąć sporą część moich włosów, powiedziałam:
– Potrzebowałam jakiejś zmiany.
Potrzebowałam czegokolwiek. Długie lata zastanawiałam się, kim jest mój ojciec. Teraz mieszkałam z tym mężczyzną pod jednym dachem i żadne z nas nie przyznawało się do pokrewieństwa. Byłoby mi łatwiej, gdybym sądziła, że nic o tym nie wie, jednak musiał zdawać sobie sprawę, że jestem jego córką. Moja mama też tak twierdziła i byłam pewna, że mówiła prawdę.
Cała sytuacja przywodziła na myśl wielki bałagan. Mama nigdy nie dawała mi odczuć, że rodząc mnie, popełniła błąd, ale odkrycie, że celowo mnie poczęła, sprawiało, że sama czułam się jak błąd.
Gdyby mama nie była w żałobie po śmierci swojego ojca...
Gdyby nie czuła się wyobcowana w swojej własnej rodzinie i nie pragnęła rozpaczliwie kogoś lub czegoś, co mogłaby mieć tylko dla siebie...
Gdyby jej „przyjaciółka” Greer nie dostrzegła w niej tej słabości i nie sprzedała jej absurdalnego pomysłu, że jako nastoletnia matka znajdzie szczęście...
„W ogóle nie byłoby mnie na świecie”.
– Sawyer. – Lillian zwróciła się do mnie delikatnie. – Grzywka jest dobra dla blondynek i maluchów, a ty, moja droga, nie jesteś ani jednym, ani drugim.
Skoro chciała udawać, że prawdziwym problemem między nami – i w całej rodzinie – są moje włosy, to niech tak będzie. Na razie.
– Jeżeli przyprowadziłaś mnie tutaj, żeby sprawdzić, jak się czuję – powiedziałam – to wszystko u mnie w porządku. – Odwróciłam wzrok i zatrzymałam go na grobie mojego dziadka. – Żyję w kłamstwie, ale czuję się w porządku.
Nie umiałam wybaczyć mamie, że mnie oszukała, ale co dzień wstawałam z łóżka i pozwalałam ciotce Olivii, Lily oraz Johnowi Davidowi żyć normalnie. Trudno było nie odnieść wrażenia, że jabłko nie padło daleko od jabłoni.
– Sawyer, twoja mama była oczkiem w głowie swojego taty. – Lillian spojrzała na nagrobek. – Twoja ciotka też. Dorastając w takiej atmosferze, nigdy nie musiały o nic walczyć. Ale ty? Ty masz w sobie wiele ze mnie, a tam, skąd się wywodzę, człowiek musiał toczyć codzienną walkę o przetrwanie.
Już drugi raz napomknęła o swoim pochodzeniu.
– Dlaczego mnie tu przywiozłaś? – zapytałam, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że nic w tej rozmowie, łącznie z wyborem miejsca, nie było przypadkowe.
Lillian milczała na tyle długo, że już straciłam pewność, czy odpowie.
– Jakiś czas temu zapytałaś, czy mogłabym się dowiedzieć, jaki los spotkał przyjaciółkę twojej mamy, Anę.
Serce zamarło mi w piersi. „Ana, Ellie i Greer” – pomyślałam, zmuszając się do oddychania. „Trzy nastolatki i ich pakt”. Greer nie donosiła ciąży, a to znaczyło, że Ana – jeżeli urodziła – była jedyną osobą na świecie, której historia rodzinna miała równie wiele dziwnych zakrętów jak moja.
Jej dziecko byłoby teraz w moim wieku, niemal co do tygodnia.
– Czego się dowiedziałaś? – zapytałam Lillian, czując, że zaschło mi w ustach.
– Ana była cichą, skromną osóbką. Słabo ją pamiętam. Była tu nowa. Słyszałam o jej rodzinie, ale ich nie znałam. Ze strzępków informacji, które udało mi się poskładać, wynika, że mniej więcej w czasie, kiedy dowiedziałam się o delikatnej sytuacji twojej mamy, spakowali się i wrócili tam, skąd przybyli.
„I wtedy Ana też była w ciąży” – pomyślałam.
– Skąd przybyli? – zapytałam. – Dokąd wrócili?
Zapadło długie milczenie, gdy babka uważnie studiowała moją twarz.
– Dlaczego chcesz znaleźć tę kobietę?
Lillian wiedziała, że wujek J.D. był moim ojcem, ale o ile mogłam stwierdzić, nie miała pojęcia o pakcie dziewczyn. Nie było żadnego powodu, dla którego miałabym to przed nią ukrywać, ale mówienie o tym wprost nie należało do najłatwiejszych zadań na świecie.
– Sawyer? – ponagliła mnie dyskretnie babka.
– Ana też była w ciąży – powiedziałam zwięźle. – Tak to zaplanowały. Nie wiem, czy urodziła, ale jeśli tak...
Lillian dzielnie zniosła zadany przeze mnie cios.
– Jeśli urodziła, to co?
Próbowałam znaleźć właściwe słowa, ale wszystkie zdawały się płytkie i niewystarczające. Jak miałam wytłumaczyć, że powód, dla którego chciałam ustalić tożsamość mojego ojca, powód, dla którego poznałam bliżej rodzinę wzgardzoną przez mamę, powód, dla którego zostałam tutaj nawet po odkryciu prawdy, to ten sam powód, dla którego chciałam wiedzieć, co się stało z dzieckiem Any. Ludzie mający rodzinę, na którą zawsze mogą liczyć, oraz miejsce, do którego przynależą, nie są w stanie naprawdę zrozumieć zewu rozbrzmiewającego nikłym szeptem: „Jest na świecie ktoś taki jak ty”.
Ktoś, kto nie żywiłby uprzedzeń z powodu mojego pochodzenia.
– Chciałabym po prostu wiedzieć – powiedziałam cicho.
Znów zapadło milczenie, bardziej wyważone niż poprzednim razem. A potem Lillian sięgnęła do torebki i wyjęła z niej gazetę otwartą na rubryce biznesowej.
Przejrzałam szybko nagłówki, ale nie miałam pojęcia, czego powinnam szukać.
– Zwróć uwagę na artykuł o próbie wrogiego przejęcia korporacji – podpowiedziała mi Lillian. – Zauważysz, że jedną z firm zaangażowanych w ten konflikt jest międzynarodowy konglomerat telekomunikacyjny, którego dyrektorem generalnym jest mężczyzna o nazwisku Victor Gutierrez. Druga firma należy do Davisa Amesa.
Davis był patriarchą rodziny Amesów, dziadkiem Walkera i Campbell, ojcem mężczyzny, którego do niedawna uważałam za mojego ojca – mężczyzny, który naprawdę był ojcem dziecka Any.
– Dlaczego mi to pokazujesz? – zapytałam.
Lillian westchnęła.
– Przyjaciółka twojej mamy, Ana... Jej pełne nazwisko brzmiało Ana Sofía Gutierrez.ROZDZIAŁ 3
Mężczyzna, który nosił to samo nazwisko co Ana – jej ojciec? brat? dalszy krewny? – wystąpił przeciwko korporacji rodziny Amesów.
Po dwóch godzinach jazdy autostradą i lokalnymi drogami nadal o tym myślałam. Kiedy SUV marki Porsche należący do Lillian mijał kolejno bramę, pole golfowe, boisko do siatkówki i kort tenisowy oraz basen, uporczywie wracałam myślami do tego, co kiedyś powiedział mi Davis Ames – że załatwił sprawę dziewczyny, której jego syn zrobił dziecko. Nie wiedziałam dokładnie, co to znaczyło, ale zastanawiało mnie, czy interesy były dla Victora Gutierreza wyłącznie interesami – czy też wyrównaniem rachunków.
„Czy to dotyczy w jakiś sposób Any? Czy jest aktem zemsty? Za co? I dlaczego teraz?”.
– No i dotarłyśmy – powiedziała Lillian, wjeżdżając na owalny podjazd. – Nareszcie w domu.
Musiałam rozdzielić poszczególne aspekty życia. Nie mogłam myśleć o Anie, o pakcie ani o związanych z tym rzeczach, przebywając w obecności Lily i ciotki Olivii, jeżeli miałam udawać, że nic szczególnego mnie nie trapi, nie trapi nas, nie ma się czym przejmować ani o co wypytywać. Dlatego też skupiłam się na tym, co miałam w zasięgu wzroku. Kiedy reszta rodziny mówiła o domku letniskowym nad jeziorem, wyobrażałam sobie daczę. Małą, rustykalną.
Powinnam była jednak wiedzieć, czego się spodziewać.
– A więc to jest twój domek letniskowy – stwierdziłam oczywistość, patrząc na ogromną rezydencję o kamiennej fasadzie.
Kiedy wysiadłam z porsche cayenne Lillian, drzwi wejściowe do domu otworzyły się z hukiem.
– Sawyer. – Lily się uśmiechała. Nie był to jej standardowy, uprzejmy półuśmiech ani zbolały grymas mówiący: „Nie skrzywdzisz mnie”, lecz szczery banan od ucha do ucha. – Nie uwierzysz... – urwała w pół zdania na widok babci. – Mam nadzieję, Mim, że ruch na drodze nie był zbyt uciążliwy. – Teraz brzmiała jak Lily, którą znałam, ale w jej ciemnobrązowych oczach nadal tańczyły iskierki. Poczekała chwilę, po czym znowu zwróciła się do mnie: – Chodź. Pokażę ci nasz pokój.
Miałam pewne wątpliwości, czy energia, którą słyszałam w jej głosie, wyrażała ekscytację faktem, że będziemy zajmować wspólną sypialnię.
– Co się dzieje? – zapytałam, kiedy zbliżyłyśmy się do drzwi wejściowych i weszłyśmy do holu.
Lily mnie uciszyła. Zdecydowałam, że nie chcę wiedzieć, co w nią wstąpiło – w każdym razie nie na tyle, żeby zostać uciszoną drugi raz – i zamiast tego rozejrzałam się po domu. Krętych schodów prowadzących na górę mogłam się spodziewać. Te wiodące w dół mnie zaskoczyły.
– Trzy piętra? – zapytałam Lily. – Czy niżej jest tylko piwnica?
– Podpiwniczenie. – Lily zrobiła pauzę. – Z jedną sypialnią. I pokojem gier. – Znowu zamilkła na chwilę nieco zawstydzona, ponieważ dobrze wychowane młode damy zawsze były nieco zawstydzone rozmiarami swoich domków letniskowych i ogólnymi przywilejami przypisanymi do ich klasy społecznej. – I z salą multimedialną. Ze stołem bilardowym. Stołem do ping-ponga...
Uznawszy, że dość już powiedziała, Lily ruszyła w stronę schodów – tych prowadzących na wyższe piętro, a nie w dół. Poszłam z nią i razem dotarłyśmy na niewielki podest. W porównaniu z resztą domu piętro było całkiem przytulne – znajdowała się tam tylko jedna sypialnia z dwoma pojedynczymi łóżkami, łazienka i garderoba. Z wyjątkiem mebli, które, jak sądziłam, były zabytkowe, pokój przypominał wnętrze swojskiej chaty – takiej, jaką sobie wyobrażałam, jadąc do domku letniskowego nad jeziorem.
– Wiem, że trochę tu ciasno – powiedziała cicho Lily – ale zawsze lubiłam ten pokój.
Podeszłam do okna i popatrzyłam na jezioro.
– Kto by nie lubił pokoju w wieżyczce?
Stąd było widać wyraźnie, że dom zbudowano na zboczu wzgórza. Pod początkowo stromym stokiem ląd opadał łagodnie w kierunku skalistego brzegu. Widok na wodę zapierał dech w piersiach.
– No i? – zapytała Lily.
– No i co?
Nie mogłam oderwać wzroku od białych grzyw fal, które rozbijały się i toczyły powoli w kierunku konstrukcji wyglądającej na prywatną przystań. Nasza zatoka była rozmiarów jeziora z moich wyobrażeń, a z miejsca, w którym stałam, dało się zobaczyć przez wejście do niej główny akwen jeziora Regal.
Kiedy tu jechałam, ta nazwa – oznaczająca jezioro królewskie – nie wydawała mi się aż taka absurdalna.
– No... – zachęciła Lily sztywno. – Zapytaj mnie jeszcze raz.
– O co?
Udawałam głupią. Nie trzeba było mnie uciszać. Oto moja odpłata.
– Zapytaj, co się dzieje. – Lily podeszła, stanęła koło mnie przy oknie i pokazała mi podłużną, płaską szkatułkę, za dużą na biżuterię, ale za wąską na niemal wszystko inne. – Zapytaj mnie – poinstruowała – co to jest.
Wzięłam od niej szkatułkę. Była matowa, czarna, z naklejoną na środku etykietką. Etykietka została wykonana z grubego, kremowego papieru – takiego, który kojarzy się z zaproszeniami ślubnymi – i wykaligrafowano na niej na czarno wypukłą kursywą jedno słowo.
Imię Lily.
Chciałam zdjąć wieko szkatułki, ale Lily mnie powstrzymała.
– Nie otwieraj mojej. – Skinęła głową w stronę jednego z łóżek. – Obejrzyj swoją.
Druga szkatułka – z moim imieniem – leżała koło poduszki. Podeszłam, podniosłam ją i otworzyłam. W środku znalazłam białą rękawiczkę sięgającą do łokcia. Do rękawiczki była przypięta wiadomość, tym razem napisana na cieńszym papierze krwistoczerwonym atramentem.
_Big Bang, 23.00, pokój na tyłach._
– Lily – powiedziałam spokojnie – nie zrozum mnie źle, ale czy to zaproszenie na orgię?
– Co?? – Lily Taft Easterling z reguły nie podnosiła głosu, ale tym razem niewiele brakowało.
– _Big Bang_ – odpowiedziałam. – „Wielkie rżnięcie” nie brzmi jak impreza familijna.
Lily wbiła we mnie wzrok. Uśmiechnęłam się. Czasami aż za łatwo przychodziło mi wyprowadzanie jej z równowagi. Po chwili poczułam ukłucie i uśmiech zamarł mi na ustach.
„Mogłam to zaprzepaścić. Stracić ją”.
Zamknęłam na klucz te emocje i przyjrzałam się zawartości szkatułki. Szpilka, którą bilecik został przypięty do rękawiczki, była srebrna. Jej główkę uformowano w kształt drobnej róży, a łodygę oplatał wąż.
– Na orgię – powtórzyłam, zmuszając się do uśmiechu, żeby przywołać magię tamtej chwili. – Z wężami.
Lily przewróciła teatralnie oczami.
– Kiedy już skończysz powtarzać do znudzenia to słowo, z przyjemnością wyjaśnię ci, że The Big Bang tutaj znaczy raczej „wielki wybuch” i jest lokalnym przybytkiem.
– Domem publicznym?
– Serwują tam skrzydełka z grilla – odparła Lily obronnym tonem. – I piwo. I... inne napoje.
– Aha, więc mówisz, że to bar. – Dosłownie wychowałam się w barze. Do ukończenia trzynastu lat mieszkałam z mamą nad The Holler. – Ktoś chce się z nami spotkać na tyłach baru o jedenastej wieczorem?
Byłam nastawiona sceptycznie. Atrybutami świata, w którym wychowała się Lily – świata, do którego sama z pewną niechęcią weszłam w ubiegłym roku – były bale charytatywne, eleganckie bluzki z dopasowanymi kardiganami oraz naszyjniki z pereł. Bar nie stanowił naturalnego środowiska Easterlingów ani Taftów.
– Nie pierwszy lepszy ktoś – odpowiedziała Lily, wyjmując jedną ręką zawartość swojej szkatułki i trzymając ją z nabożną czcią. – Białe Rękawiczki.
.
ŚWIĘTO PRACY, 3.19
– Jesteś pewna, Sawyer, że właśnie tak znalazłyśmy się w tej dziurze?
– Możesz mi zaufać. Straciłaś przytomność, ale ja wytrzymałam wystarczająco długo, żeby zobaczyć, kto za tym stoi.
– Może to był wypadek?
– Sadie-Grace, niby jak można niechcący kogoś odurzyć?
– No, tak jakby niechcący... umyślnie?
------------------------------------------------------------------------
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------