Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Maleńka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maleńka - ebook

Zofia Wolant-Abramowicz, z zawodu tłumaczka, ma na koncie nieudane małżeństwo i córkę z tego związku. Kobieta wychodzi ponownie za mąż za mężczyznę będącym spełnieniem jej marzeń.

Sielanka jednak nie trwa długo, gdyż mąż nie do końca akceptuje pasierbicę i pomimo starań nie udaje mu się tego ukryć. Gdy córka Zofii kończy osiemnaście lat, ta postanawia zabrać ją w niezapomnianą podróż po Stanach Zjednoczonych. W wyprawę, która miała być przygodą tylko dla matki i córki, nieoczekiwanie wkracza Oliwer Prinz, przystojny młody kardiolog. Nie przeszkadza mu fakt, że Zofia jest od niego o dziesięć lat starsza i… jest mężatką.

Czy rzeczywiście życie zaczyna się po czterdziestce?
Czy drugie małżeństwa są bardziej udane od pierwszych?
Jak mocno można kochać dziecko i ile jest się w stanie dla niego poświęcić?
Jak silna jest potęga intuicji i czy powinniśmy jej bezgranicznie ufać?

Te i inne ważne pytania padają pomiędzy wierszami opowieści Anny H. Niemczynow. Autorka z właściwą sobie lekkością splata rozpięte między przeszłością a teraźniejszością ludzkie losy, portretując postaci po mistrzowsku.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67790-15-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Nie wszyst­kie go­dziny two­jego ży­cia
mu­szą przy­no­sić efekty.

Może za­dbaj naj­pierw
o sub­telne tę­sk­noty swo­jego serca.

Po­czy­taj książkę.
Och, tak! Po­czy­taj.
Czy­ta­nie ksią­żek nas zmie­nia.
Ich pi­sa­nie rów­nież.

Hisz­pań­ska ko­ronka i krój sy­renki ni­gdy nie wy­cho­dzą z mody – po­my­ślała, za­pa­trzyw­szy się na fo­to­gra­fię, która mimo upływu de­kady wy­glą­dała rów­nie do­brze, jak wów­czas gdy chwa­liła się nią przy­ja­ciół­kom. Jakże one jej za­zdro­ściły. Nie, nie tej su­kienki, cho­ciaż może i tro­chę też, ale w głów­nej mie­rze ich emo­cje kon­cen­tro­wały się na czymś in­nym. A ra­czej na kimś in­nym.

Wes­tchnęła, cho­ciaż obie­cała so­bie tego nie ro­bić, i jakby na za­wo­ła­nie przy­kle­iła do twa­rzy wy­stu­dio­wany uśmiech, dzięki wie­lo­let­nim ćwi­cze­niom wy­glą­da­jący na tyle na­tu­ral­nie, że bez trudu zo­sta­łaby za­trud­niona jako mo­delka do zdjęć re­kla­mu­ją­cych ga­bi­nety me­dy­cyny es­te­tycz­nej. Zmierz­wiła dłu­gie blond włosy, za­uwa­ża­jąc gdzie­nie­gdzie srebrne ko­smyki, i nie­mal rów­no­cze­śnie zła­pała za ka­len­darz, by wci­snąć gdzieś w na­pięty plan ży­cia wi­zytę u fry­zjerki. Zo­fia Wo­lant-Abra­mo­wicz, dla współ­pra­cow­ni­ków po pro­stu Wo­lant, nie na­le­żała do trwo­nią­cych czas. Dla niej zna­cze­nie miała każda se­kunda. Może wła­śnie dzięki dys­cy­pli­nie du­cho­wej, jaką na co dzień za­cho­wy­wała, uda­wało jej się go­dzić ży­cie oso­bi­ste z za­wo­do­wym? W każ­dym ra­zie nad tym za­sta­na­wiały się jej przy­ja­ciółki, któ­rych nie miała wiele.

– Mamo, mamo, zo­bacz! – Julka pod­ska­ki­wała obok okna, eks­cy­tu­jąc się tym, co wi­dzi na ze­wnątrz.

Zo­fia, po­chło­nięta pla­no­wa­niem, nie zwra­cała uwagi na córkę.

– Mamo, no chodź! – Dziew­czyna po­cią­gnęła ją do lśnią­cego czy­sto­ścią, mimo trwa­ją­cej w pełni zimy, okna.

Ka­len­darz Zo­fii upadł na pod­łogę. Wy­ćwi­czona, ni­czym naj­lep­sza ak­torka, zdo­łała ukryć swoje nie­za­do­wo­le­nie z tego po­wodu.

– Nie­zły, co? – po­wie­działa dziew­czyna z za­chwy­tem. W jej po­licz­kach po­ja­wiły się uro­cze do­łeczki za­wsze roz­czu­la­jące matkę. – Mamo! W ży­ciu nie wi­dzia­łam pięk­niej­szego. Po­doba ci się?

– Ale co ma mi się po­do­bać?

– Jak to co? Sa­mo­chód May­erów. Musi mieć z mi­lion pięć­set sto dzie­więć­set koni me­cha­nicz­nych. Jak taki przy­grzmoci z rury, to... Brr! – Nie­spełna osiem­na­sto­latka uda­wała, że sie­dzi za kół­kiem. Wy­da­wała z sie­bie dźwięki imi­tu­jące war­kot sil­nika, prze­miesz­cza­jąc się po po­łą­czo­nym z ja­dal­nią i kuch­nią sa­lo­nie.

Zo­fia pod­nio­sła z pod­łogi ka­len­darz i po­now­nie za­jęła się pla­no­wa­niem.

– Po­wiedz Le­onowi, żeby ci taki ku­pił. No po­wiedz, po­wiedz, pro­szę. – Na­sto­latka zło­żyła dło­nie jak do mo­dli­twy, jak miała to w zwy­czaju, gdy chciała uzy­skać coś z po­zoru nie­moż­li­wego.

Zo­fia prze­wró­ciła oczami.

Do­piero na­ro­bi­ła­bym so­bie wro­gów, jeż­dżąc czer­wo­nym po­rsche – po­my­ślała, lecz nie po­wie­działa tego na głos. Za­miast tego, naj­de­li­kat­niej jak tylko umiała, zwró­ciła Julce uwagę, że ta nie po­winna na­zy­wać jej męża Le­onem, lecz tatą. Wszak nie kto inny, jak wła­śnie on, był oj­cem dziew­czyny naj­bar­dziej.

Sama nie wie­działa, dla­czego to robi. Może z chęci za­cho­wa­nia po­zo­rów? Sta­no­wili prze­cież taką piękną i przy­kładną ro­dzinę. Ele­gancka ona, wpły­wowy on, ten ich dom za tak zwane mi­liony mo­net i dłu­go­noga ko­pia swo­jej matki, Ju­lia – ide­alny ob­ra­zek. Byli ni­czym kadr z ame­ry­kań­skiego filmu. Rysę na szkle sta­no­wiło tylko jedno drobne „ale” i wła­śnie to „ale” Zo­fia za­mra­żała w swo­ich my­ślach, nie chcąc spoj­rzeć praw­dzie w oczy.

Bo po co coś zmie­niać? Bo do­brze jest, jak jest. Bo inni mają go­rzej – my­ślała, uśmie­cha­jąc się pra­wie za­wsze i pra­wie do wszyst­kich. Uśmiech nic nie kosz­to­wał, a ma­sko­wał naj­le­piej. Wy­da­wało się, że Zo­fii nie prze­szka­dza to, że w grun­cie rze­czy za­mknięta jest w zło­tej klatce. Tylko cza­sami ła­pała się na tym, że czuje prze­ra­że­nie, iż za­czyna się w tej klatce ko­ko­sić, za­ko­pu­jąc gdzieś od­wagę, z któ­rej za­sły­nęła, gdy zmu­szona była ucie­kać tak, jak stała, od bio­lo­gicz­nego ojca swo­jej je­dy­nej córki. Dziś była inną Zo­fią niż po­nad de­kadę temu. Niż wtedy, kiedy po­wstało jej ślubne zdję­cie z „księ­ciem” Le­onem.

Kilka dni póź­niej

Dla­czego wolę cier­pieć, za­miast wy­ra­zić ja­sno i spo­koj­nie swoje zda­nie? – za­sta­na­wiała się Zo­fia, wpa­tru­jąc się śle­pym wzro­kiem w po­kaź­nych roz­mia­rów szafę, gdzie w rów­nych rzę­dach wi­siały jej mar­kowe, nie­po­trzebne do szczę­ścia su­kienki.

Zda­wało się, że kie­dyś, bez tych wszyst­kich do­dat­ków, miała w so­bie wię­cej ra­do­ści niż te­raz, a już na pewno była spo­koj­niej­sza. Nie po­trze­bo­wała tego wszyst­kiego, bo i po co? Jako tłu­maczka li­te­ra­tury i tak więk­szość czasu spę­dzała w domu po­chy­lona nad po­wie­rzo­nymi jej tek­stami. Była w niej pew­nego ro­dzaju dwo­istość. Cho­ciaż uwiel­biała swoje spo­kojne ży­cie z kub­kiem her­baty w dłoni, a je­śli miała do wy­boru huczną im­prezę albo wy­spa­nie się, to za­wsze wy­bie­rała to dru­gie, jed­nak gdzieś z dna jej serca wy­nu­rzała się tu­ła­cza du­sza, pra­gnąca od czasu do czasu wsiąść do byle ja­kiego po­ciągu i wy­ru­szyć da­leko, w siną dal, by z za­cie­ka­wie­niem ob­ser­wo­wać in­nych lu­dzi.

Leon, jej drugi mąż, znał jej pra­gnie­nia i speł­niał je ostat­nimi czasy z nie­zwy­kłą hoj­no­ścią. Tyle że... no wła­śnie. Po­trzą­snęła głową, roz­bu­dza­jąc wzrok, i sku­piła się na tym, aby wy­brać od­po­wied­nią na ten wie­czór su­kienkę. Naj­chęt­niej zo­sta­łaby w domu, zro­biła so­bie ku­bek go­rą­cego ka­kao i w ci­szy po­oglą­dała ja­kiś se­rial do­ku­men­talny, ale wie­działa, że je­śli od­mówi mę­żowi to­wa­rzy­stwa, ten jed­nym gry­ma­sem twa­rzy sprawi, że bę­dzie się czuła jesz­cze go­rzej.

IWatch za­wi­bro­wał na jej dłoni, rzu­ciła więc okiem na wy­świe­tlacz, po czym od­czy­tała wia­do­mość.

Cie­szę się, że bę­dzie­cie. Obie­ca­łam so­bie,

że tym ra­zem będę mó­wiła mniej☺

Na­pi­sała to Ju­styna Mayer.

Zo­fia nie uwie­rzyła w obiet­nicę są­siadki, Po­lki, któ­rej wy­star­czyło kilka lat na emi­gra­cji, aby z Ma­jew­skiej stać się May­erową. Cho­ciaż nie chciała jej oce­niać, bo prze­cież co jej do tego, to jed­nak ta zmiana na­zwi­ska z pol­skiego na nie­miec­kie po­wo­do­wała w niej nie­smak. Nie prze­pa­dała za są­siadką, lecz tę­sk­nota za oj­czy­stym kra­jem i moż­li­wo­ścią po­roz­ma­wia­nia w ję­zyku pol­skim była dla Zo­fii tak silna, że spo­ty­kała się ona z ludźmi, któ­rym w in­nych oko­licz­no­ściach z pew­no­ścią nie po­da­ro­wa­łaby swo­jego czasu.

– Je­steś go­towa, skar­bie? – za­py­tał Leon, wsu­nąw­szy głowę mię­dzy drzwi a fu­trynę. Wy­stra­szył ją. – Wszystko w po­rządku?

– Tak, tak. Po pro­stu za­my­śli­łam się.

– Ślicz­nie wy­glą­dasz.

– Dzię­kuję.

Mąż zmie­rzył ją od stóp do głów, po­dzi­wia­jąc brą­zową krótką su­kienkę z fal­ban­kami, która le­żała na niej jak na naj­lep­szej mo­delce.

Mimo zbli­ża­ją­cej się ma­gicz­nej czter­dziestki Zo­fia nie wy­glą­dała na swój wiek. Pro­wa­dziła bar­dzo hi­gie­niczny tryb ży­cia. Wy­sy­piała się, me­dy­to­wała, była ak­tywna fi­zycz­nie, zwra­cała uwagę na to, co i ile je, i wy­bie­rała tylko taką li­te­ra­turę, która jej zda­niem wzmac­niała ją od we­wnątrz. Gdyby po­pa­trzeć na Zo­fię z boku, ci­snęło się na usta tylko jedno słowo: „ideał”. A jak po­wszech­nie wia­domo, prze­by­wa­nie w oto­cze­niu tego typu lu­dzi nie na­leży do ła­twych. Cho­ciaż ni­gdy ni­komu nie po­wie­działa złego słowa i dla wszyst­kich sta­rała się być tak życz­liwa, jak to tylko moż­liwe, lu­dzie od­su­wali się od niej. Była jak słońce – ścią­gała bla­skiem, a po­tem pa­rzyła bi­ją­cym od sie­bie nad­mier­nym cie­płem. By­wały mo­menty, że nie mo­gła so­bie z tym po­ra­dzić. Wów­czas, jak więk­szość ko­biet, pła­kała w po­duszkę.

– Czy mogę cię o coś pro­sić, skar­bie? – rzu­ciła do męża, szczot­ku­jąc swoje dłu­gie włosy.

Wy­glą­dał na za­do­wo­lo­nego. Wło­żył błę­kitną ko­szulę i mu­siała przy­znać, że wraz z upły­wem czasu po­do­bał jej się co­raz bar­dziej. Fakt, że w ciągu ostat­nich mie­sięcy ubyło mu kilka ki­lo­gra­mów, z pew­no­ścią się do tego przy­czy­nił.

– Oczy­wi­ście, proś, o co tylko chcesz – za­chę­cił, wią­żąc kra­wat.

No już, już, od­wagi – po­pę­dzała sie­bie w du­chu. Czas zda­wał się dłu­żyć, gdy pa­trzyła na męża. Chciała mó­wić, a jed­nak słowa grzę­zły na ję­zyku, za żadne skarby nie chcąc opu­ścić bez­piecz­nej prze­strzeni gar­dła.

– Zo­siu? Wszystko w po­rządku?

Za­ci­snęła zęby, aby nie za­uwa­żył jej trzę­są­cej się brody. Splo­tła dło­nie za ple­cami, nie mo­gąc za­pa­no­wać nad pal­cami sku­bią­cymi skórki przy pa­znok­ciach.

– Cho­dzi o to, że... No do­brze, po­wiem wprost. Czy mógł­byś nie pić dzi­siej­szego wie­czoru? – wy­rzu­ciła z sie­bie, nie mo­gąc uwie­rzyć, że jed­nak jej się to udało. Strach przed za­da­niem py­ta­nia znikł, ustę­pu­jąc lę­kom zwią­za­nym z otrzy­ma­niem od­po­wie­dzi.

Leon za­stygł w bez­ru­chu. Zo­fia ob­lała się zim­nym po­tem.

– Ależ oczy­wi­ście, skar­bie – uśmiech­nął się sztucz­nie. – Prze­cież wiesz, że je­steś dla mnie naj­waż­niej­sza. Ja­sne, że nie będę pił – po­wie­dział, po czym pod­szedł do niej, by za­mknąć ją w peł­nym cie­pła uści­sku. Po­ca­ło­wał ją w szyję, po­li­czek, a na końcu w usta.

Pach­niał tak jak na pierw­szej randce albo jesz­cze pięk­niej. Przy­mknęła po­wieki, za­cią­ga­jąc się wo­nią jego per­fum, na któ­rych ni­gdy nie oszczę­dzał. Wez­brała w niej bło­gość.

Jest do­brze – po­my­ślała, czu­jąc pod po­wie­kami pa­lące łzy. – Jest do­brze.

– Wchodź­cie, wchodź­cie. Na­resz­cie je­ste­ście. Zo­siu, jak ty pięk­nie wy­glą­dasz. Co za fi­gura! Ty na­wet w zi­mo­wym płasz­czu masz wi­doczną ta­lię. Już wszy­scy są, cze­ka­li­śmy tylko na was. Wiesz, Zo­sieńko, tak jak ci na­pi­sa­łam, obie­ca­łam so­bie, że dziś nie będę się za wiele od­zy­wać. – Ju­styna ge­stem dłoni za­mknęła usta na nie­wi­dzialny klu­czyk i wy­rzu­ciła go za sie­bie.

Zo­fia uśmiech­nęła się do go­spo­dyni naj­cie­plej, jak to moż­liwe, po czym pu­ściła Julkę przo­dem.

– Jul­cia, daj kurtkę. Zresztą, po co wam kurtki, prze­cież tak bli­sko ma­cie do nas. Ino przez ulicę. Trzeba było przyjść w kap­ciach.

– Moja żona mia­łaby przyjść w kap­ciach? – zdzi­wił się Leon.

– Ach, tak, Leoś. Masz ra­cję. Zo­sia za­wsze taka per­fek­cyjna. Ona na­wet śmieci wy­nosi w peł­nym ma­ki­jażu.

Z me­lo­dii słów Ju­styny biło sar­ka­zmem, lecz zda­wało się, że je­dy­nie Zo­fia to za­uważa.

Go­spo­dyni za­pro­siła ich do sa­lonu, gdzie grała gło­śna mu­zyka wy­do­by­wa­jąca się z trzech elek­trycz­nych gi­tar.

– To nasi przy­ja­ciele z Pol­ski – po­wie­działa, wska­zu­jąc na gi­ta­rzy­stów. – A to nasi są­sie­dzi, rów­nież Po­lacy. – Mach­nęła w stronę Zo­fii, Julki i Le­ona.

Zo­fia uśmie­chała się, po­ta­ku­jąc głową i pró­bu­jąc za­pa­mię­tać imiona nowo po­zna­nych. Ju­lia, jak to zwy­kle ona, bu­jała w chmu­rach za­jęta wła­sną wy­obraź­nią. Na­to­miast Leon odłą­czył się od swo­ich pań, pod­szedł do męż­czyzn i ści­ska­jąc ich dło­nie, chi­cho­tał gło­śno. Zo­fia przy­glą­dała się mę­żowi z od­dali i na­wet cie­szyło ją, że jest w ich ro­dzi­nie ktoś, kto nie ma naj­mniej­szych pro­ble­mów z na­wią­zy­wa­niem kon­tak­tów.

– Usiądź, Zo­siu, o tu­taj może? – Ju­styna wska­zała wolne miej­sce.

Zo­fia usia­dła, a obok niej usa­do­wiła się Ju­lia, plą­dru­jąc wzro­kiem wszystko, co go­spo­dyni usta­wiła na stole. A było na co pa­trzeć. Śle­dzie w śmie­ta­nie, bi­gos, swoj­ska wę­dlina z praw­dzi­wej wę­dzarni, sa­łatka ja­rzy­nowa, ko­reczki i kilka ro­dza­jów cia­sta. Ser­nik, kar­patka, ja­błecz­nik, cia­sto cze­ko­la­dowe – jed­nym zda­niem: praw­dziwa uczta, jak przy­stało na pol­ską pa­nią domu z krwi i ko­ści.

– Wszystko wy­gląda pysz­nie, Ju­stynko. Na­pra­co­wa­łaś się – po­wie­działa Zo­fia, pró­bu­jąc za­tu­szo­wać za­cho­wa­nie córki, która jako pierw­sza rzu­ciła się na te sma­ko­wi­to­ści.

Ju­styna mach­nęła non­sza­lancko dło­nią, co miało ozna­czać, że to nic ta­kiego, a sie­dzący po dru­giej stro­nie stołu Leon zmie­rzył Ju­lię spoj­rze­niem peł­nym zło­ści.

Zo­fii zro­biło się go­rąco. Mu­snęła de­li­kat­nie ra­mię na­sto­latki i naj­ci­szej, jak tylko po­tra­fiła, oraz naj­dy­skret­niej, jak to tylko było moż­liwe, zwró­ciła córce uwagę.

– Nie ob­ja­daj się tak za­chłan­nie, sło­neczko, pro­szę. To nie wy­gląda do­brze.

Zdzi­wiona Julka odło­żyła sztućce na ob­rus, pla­miąc go ole­jem od śle­dzia i nie po­wie­działa nic, gdyż w za­sa­dzie nie ro­zu­miała, o co matce cho­dzi.

Po praw­dzie Zo­fia nie wi­działa pro­blemu w za­cho­wa­niu córki. Dziew­czyna była głodna, to ja­dła. Dało się wy­czuć, że jej ape­tyt na­wet spra­wiał przy­jem­ność go­spo­dyni. Ale wzrok Le­ona...

– Och – jęk­nęła bez­wied­nie.

Leon bez­gło­śnie nie­mal darł się na dziew­czynę: „Co ty wy­pra­wiasz? Dla­czego się ob­że­rasz, jak­byś je­dze­nia na oczy nie wi­działa?! Może byś tak po­cze­kała, aż inni za­czną. Nie myśl tylko o so­bie...” i tak da­lej, i tak da­lej.

Zo­fia znała wszyst­kie te za­rzuty na pa­mięć i po mi­strzow­sku żon­glo­wała wła­snym za­cho­wa­niem, sta­ra­jąc się unik­nąć nie­po­ro­zu­mień mię­dzy córką a mę­żem. Wciąż pod­sy­cała w so­bie na­dzieję na to, że w ich ro­dzi­nie za­go­ści w końcu upra­gniony spo­kój i nikt do ni­kogo nie bę­dzie miał bez­pod­staw­nych pre­ten­sji.

– Jul­cia, czemu nie jesz? No jedz, jedz – rzu­ciła Ju­styna przez stół, za­uwa­żyw­szy, że na­sto­latce jakby ode­brało ape­tyt.

Za­chę­cona przez nią Ju­lia po­now­nie zła­pała za sztućce i za­częła pa­ła­szo­wać. Leon znów pa­trzył na pa­sier­bicę ze zło­ścią, a znaj­du­ją­cej się mię­dzy mło­tem a ko­wa­dłem Zo­fii z ner­wów spły­nęła po ple­cach stróżka zim­nego potu. Chcąc uga­sić po­żar zło­ści, uśmiech­nęła się do męża. Chciała go ja­koś udo­bru­chać, lecz ni­jak jej to wy­szło. Męż­czy­zna na­wet nie spoj­rzał na żonę. Ot i tyle w kwe­stii na­wią­za­nia nici po­ro­zu­mie­nia. Zo­fia ode­pchnęła od sie­bie myśl o zmę­cze­niu na­stro­jem męża. Gdyby so­bie na nią po­zwo­liła, praw­do­po­dob­nie z wście­kło­ści wy­la­łaby mu na głowę go­rący barszcz, który wła­śnie po­ja­wił się na stole.

Im­preza za­częła na­bie­rać tempa. Pani domu nie do­trzy­mała słowa w spra­wie mil­cze­nia, ja­kie obie­cała na wstę­pie, i z mi­nuty na mi­nutę, wraz z ilo­ścią wy­so­ko­pro­cen­to­wego trunku, jaki w sie­bie wlała, za­ba­wiała sie­dzące obok ko­biety szcze­gó­łami ze swo­jego ży­cia oso­bi­stego. W trak­cie za­bawy w ka­ra­oke, gdzieś mię­dzy jedną a drugą próbą za­śpie­wa­nia bez fał­szu pio­senki Bo­skie Bu­enos, Ju­styna opo­wie­działa Zo­fii o tym, jak jej mąż, Be­nek, zdra­dził ją przed laty i jakże to ona, nie chcąc mu zo­stać dłużną, od­pła­ciła mu, jak to się mówi, pięk­nym za na­dobne.

– Ale wiesz, Zo­siu – wy­beł­ko­tała – w pew­nym mo­men­cie zro­biło mi się nas żal. Nie masz po­ję­cia, jak bar­dzo się kłó­ci­li­śmy. Raz to na­wet dy­wan chcia­łam no­życz­kami na pół prze­ciąć – za­chi­cho­tała ner­wowo.

– Dy­wan na pół? Ale dla­czego? – zdzi­wiła się Zo­fia.

– Jak to dla­czego? Aby za­brać swoją część. Nie my­ślisz chyba, że zo­sta­wi­ła­bym mu co­kol­wiek z na­szego ma­jątku. Tak ciężko na niego za­su­wa­łam. Spójrz tylko na moje ręce. – Za­ma­chała dłońmi przed oczami Zo­fii. Fak­tycz­nie były znisz­czone. Nie ra­to­wał ich na­wet świeżo wy­ko­nany bor­dowy ma­ni­kiur. W po­rów­na­niu z dłońmi Zo­fii, dla któ­rych naj­więk­szym brud­nym wy­zwa­niem było obie­ra­nie kar­to­fli i my­cie okien, dło­nie są­siadki wy­glą­dały tak, jakby więk­szość swo­jego ży­cia pra­co­wały w polu, grze­biąc się w gli­nia­stej ziemi.

– Kiedy on się szla­jał, ja na rynku sta­łam. W mro­zie, desz­czu i śniegu, dźwi­ga­łam cięż­kie kar­tony. Tylko Te­re­ska mi po­ma­gała. Moja mała Te­re­ska. Tak się cie­szę, że wy­ro­sła na lu­dzi – wes­tchnęła Ju­styna, rzu­ciw­szy okiem na sto­jące na ko­minku zdję­cie swo­jej wów­czas na­sto­latki, a dziś do­ro­słej już córki. – Ty wiesz, ile nas to kosz­to­wało? – kon­ty­nu­owała uża­la­nie się. – Gdy­bym go tak nie ko­chała. Ech... ale co, mia­łam ot tak zre­zy­gno­wać z wiel­kiej mi­ło­ści? My­śmy wszystko ra­zem prze­żyli. Jak przy­je­cha­li­śmy do Kulm­bach, nie mie­li­śmy nic. Kom­plet­nie nic, Zo­siu. Nie to, co te­raz. – Ro­zej­rzała się po pięk­nej, no­wo­cze­śnie urzą­dzo­nej willi.

Zo­fia wes­tchnęła, mu­snąw­szy spra­co­wane dło­nie są­siadki, chcąc do­dać jej otu­chy tym ge­stem. Ju­styna wy­piła za­le­d­wie kilka kie­lisz­ków, ale to wy­star­czyło, by Zo­fia po nie­spełna go­dzi­nie miała pe­łen prze­gląd sy­tu­acji ro­dzin­nej, za­wo­do­wej i fi­nan­so­wej ro­dziny May­erów.

A po­wo­dziło im się bar­dzo do­brze. Za­pra­co­wali na ten piękny sa­mo­chód, któ­rym nie tak dawno za­chwy­ciła się Ju­lia. Za­pra­co­wali też na po­wa­ża­nie, ja­kim, mimo iż byli ob­co­kra­jow­cami, cie­szyli się w mie­ście. Ich firma, zaj­mu­jąca się sprze­dażą odzieży, ro­sła w siłę, sta­jąc się po­ten­ta­tem na rynku eu­ro­pej­skim. Ni­kogo więc nie miał prawa dzi­wić luk­su­sowy styl ży­cia Ju­styny.

Mimo tego wszyst­kiego Zo­sia od­no­siła wra­że­nie, że cze­goś tu bra­kuje. Ale cóż, od ja­kie­goś czasu ona sama bo­ry­kała się z po­czu­ciem nie­moż­no­ści za­pa­no­wa­nia nad wła­snym ży­ciem.

Ko­chała swoją ci­chą pracę tłu­maczki i wy­da­wało jej się, że jest po­go­dzona z ży­ciem na emi­gra­cji. A jed­nak...

Spu­ściła głowę i wbiła wzrok we wła­sne stopy. Nie zda­wała so­bie sprawy z tego, że robi tak za­wsze, kiedy jest zde­ner­wo­wana.

Tym­cza­sem pa­no­wie, któ­rych imion mimo szcze­rych chęci Zo­fia jed­nak nie za­pa­mię­tała, ze­stro­ili swoje gi­tary i za­częli grać Au­to­bio­gra­fię ze­społu Per­fect. Krą­żący mię­dzy bie­siad­ni­kami mi­kro­fon tra­fił w ręce Le­ona i ten ni z tego, ni z owego przy­kleił się do urzą­dze­nia, pró­bu­jąc śpie­wać. Głu­pio było za­ty­kać uszy, więc Zo­sia pod­dała się tej sub­tel­nej tor­tu­rze, pra­gnąc znieść ją god­nie. Jed­nakże było to dla niej nie lada wy­zwa­niem.

Mia­łem dzie­sięć lat, gdy usły­szał o nim świat,

w mej piw­nicy był nasz klub.

Kum­pel ra­dio zniósł, usły­sza­łem „Blue Su­ede Shoes”

I nie mo­głem w nocy spać.

Pod­czas gdy Be­nek, mąż Ju­styny bę­dący jed­nym z gi­ta­rzy­stów, za­chwy­cał się barwą głosu Le­ona, Zo­fia miała wra­że­nie, że je­śli cze­goś za­raz nie zrobi, to po­pę­kają jej bę­benki. Leon fał­szo­wał. Tak fał­szo­wał, że nie mo­gła tego znieść. Cho­ciaż nie była znaw­czy­nią mu­zyki, to jed­nak po­tra­fiła grać na pia­ni­nie i cał­kiem ład­nie śpie­wać. W cza­sach li­ceum jej głos oce­niono na czte­ro­ok­ta­wowy i wró­żono wielką ka­rierę. Ze względu na mi­łość Zo­fii do bio­lo­gicz­nego ojca Ju­lii ko­bieta nie osią­gnęła suk­cesu w mu­zyce, cho­ciaż miała ku temu pre­dys­po­zy­cje. Gdy stała się mamą, śpie­wała je­dy­nie có­reczce, po­świę­ca­jąc jej cały swój czas. Ni­gdy nie ża­ło­wała swo­jej de­cy­zji. Jed­no­cze­śnie nie po­tra­fiła do­ce­nić sa­mej sie­bie za to, co ro­biła. Może dla­tego, że spo­łe­czeń­stwo re­gu­lar­nie da­wało jej od­czuć, że by­cie mamą nie jest wy­raź­nym suk­ce­sem? Te­raz to już nie było ta­kie istotne. Ju­lia do­ro­sła, a Zo­fia szybko za­po­mniała o tam­tych dość trud­nych cza­sach.

Ak­tu­al­nie sie­dząc w domu są­sia­dów, Zo­fia prze­ko­ny­wała sie­bie, że świet­nie się bawi i że ha­łas po­łą­czony ze śpie­wem męża wcale jej nie prze­szka­dza. Lecz po kilku mi­nu­tach po pro­stu nie wy­trzy­mała. Wstała od stołu, de­li­kat­nie po­gła­dziła włosy je­dzą­cej ser­nik Julki i po­szła do to­a­lety. W chwili, gdy opusz­czała sa­lon, mi­kro­fon prze­jęła Ju­styna i z gło­śni­ków po­pły­nął pi­skliwy ton jej głosu. Pre­zen­to­wała ko­lejną, jej zda­niem ulep­szoną, wer­sję Bo­skiego Bu­enos. Tego już było za wiele.

– Nie wiem, co gor­sze – mruk­nęła do sie­bie Zo­sia, sia­da­jąc na za­mknię­tej to­a­le­cie i cho­wa­jąc twarz w ma­łych dło­niach.

Nie miała po­ję­cia, ile czasu upły­nęło jej na sie­dze­niu, lecz wie­działa, że albo na­tych­miast wróci do domu, albo cały wie­czór roz­wi­nie się w kie­runku, w ja­kim zwy­kle ta­kowe się roz­wi­jały i szcze­rze nie chciała po raz ko­lejny tego prze­ży­wać.

Usły­szała pu­ka­nie do drzwi ła­zienki.

– Już wy­cho­dzę! – krzyk­nęła do­nio­śle, uda­jąc, że za­ła­twia swoje po­trzeby. Spu­ściła wodę, od­krę­ciła kran i umyła ręce z prze­sadną do­kład­no­ścią. Jakby ta czyn­ność miała jej w czym­kol­wiek po­moc.

– Wszystko okej? – za­py­tał ko­biecy głos zza drzwi ła­zienki.

Zo­fia ścią­gnęła brwi.

– Zo­siu, to ja, Gośka. Chcesz drinka?

– Nie, dzię­kuję.

– To może her­baty albo soku?

– Po­pro­szę her­batę.

– Już się robi, ko­chana. Wra­caj do nas, te­raz twoja ko­lej śpie­wa­nia. Cze­kamy.

Zo­sia wy­tarła dło­nie o ręcz­nik i po­now­nie usia­dła na to­a­le­cie, ro­biąc to samo, co przed pa­roma mi­nu­tami.

Nie chciała wy­cho­dzić z ła­zienki. A je­śli już, to tylko po to, aby się­gnąć po płaszcz i pójść do domu. Chciała zro­bić so­bie ku­bek ka­kao, za­szyć się pod ko­cem i po­czy­tać naj­now­szą po­wieść Kri­stin Han­nah. Uwiel­biała książki tej au­torki. Prze­czy­tała wszyst­kie, ja­kie do­cze­kały się tłu­ma­czeń na ję­zyk pol­ski, i gdy tylko na rynku po­ja­wiały się nowe, na­by­wała je jesz­cze w przed­sprze­daży.

Za­ci­snęła po­wieki, za­da­jąc so­bie py­ta­nie, dla­czego, do ja­snej cho­lery, znów robi coś, na co nie ma we­wnętrz­nej zgody. Dla­czego sta­wia Le­ona po­nad sie­bie, dla­czego po­zwala, by to on or­ga­ni­zo­wał jej czas, i dla­czego, co naj­istot­niej­sze, nie sprze­ciwi się, pod­czas gdy czuje, że jej mąż nie ak­cep­tuje Ju­lii?

Ju­lia, Julka, Ju­leczka... mała dziew­czynka, która w swoim krót­kim ży­ciu do­świad­czyła i wi­działa już tak wiele. Zbyt wiele. Zo­fia wsu­nęła dło­nie we włosy i z ner­wów za­częła dra­pać się po gło­wie dłu­gimi pa­znok­ciami. Na­brała po­wie­trza w płuca.

– Obym tylko była silna – wy­szep­tała le­d­wie sły­szal­nie.

Wstała, łyp­nęła wzro­kiem w lu­strzane od­bi­cie, pró­bu­jąc do­dać so­bie otu­chy nie­mra­wym uśmie­chem, od­wró­ciła się na pię­cie i wró­ciła, by czy­nić to, co na­leży. Tak, jak za­wsze.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: