- W empik go
Maliny na śniegu - ebook
Maliny na śniegu - ebook
Nieradka chciała podejść, przytulić go, przeprosić i błagać o wybaczenie, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Wiedziała, że odtrąciłby jej ramiona, a wtedy umarłaby na miejscu.
Była zła i niewarta jego dobroci. Wszystko, co mówił, było prawdą. Gdyby mogła, rzuciłaby się w las szukać tamtego koziołka, ale nie była w stanie upolować zwierzęcia. Nie mogła naprawić tego błędu.
– I tylko las to, las tamto – ciągnął Gorazd spokojniej. – Ja też żyję w lesie, a co on nam takiego dał? Pytam się. – Wbił zły wzrok w żonę. – Co ci ten las dał? Upiory za ścianą? Gdyby nie ja, nie przeżyłabyś tu jednego lata, co dopiero zimy. Las! Las jest dobry! – przedrzeźniał ją. – No to idź do niego! Proszę bardzo, idź! Niech ci da ten twój las schronienie, niech ci da jeść, proszę! Idź, przynieś te leśne skarby. O, malin mi może przynieś, pojemy. No, wynocha!
Chwycił Nieradkę za ramiona i siłą wypchnął za drzwi.
– Ale… Gorciu, niedźwiadku mój… – mamrotała smolarzowa, przymilając się i nie dowierzając temu, co się dzieje.
Opowiadanie zostało opublikowane w antologii „Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie” (2023).
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67690-64-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poza pisaniem prowadzi warsztaty o życiu codziennym wczesnych Słowian dla szkół i placówek kultury. W 2021 roku była pomysłodawczynią i koordynatorką pierwszego festiwalu fantastycznej literatury słowiańskiej SlavicON (online).
Uhonorowana Złotym Płomieniem Kultury 2023, Nagrodą im. Macieja Parowskiego (2020). Trzykrotnie nominowana do Nagrody im. J.A. Zajdla, nominowana do IBBY.
Wokół obejścia smolarzy nie było płotu. Nie było też podwórza, tylko plac oddzielający las od domostwa. Mieszkali z dala od wsi, w skleconej byle jak chacie, opartej plecami o pionową białą skałę. Las dostarczał im drewna na węgiel i smołę, kory na dziegieć, owoców i grzybów do zapełnienia brzuchów. Skała chroniła przed wichrem, amulety, modlitwy i zamawiania broniły dostępu potworom. Żyli w lesie i z lasem. A że dzika zwierzyna przelazła czasem obok chaty, to nic. Nie uprawiali ziemi, nie było gdzie wejść w szkodę, szczególnie teraz, zimą, gdy wszystko spało pod śniegiem. Wicher zamiatał plac przy skale, przeganiając w tę i we w tę białe płatki, szarpał smugą dymu unoszącą się z dziury w strzesze.
W chacie królowało palenisko, roztaczając wokół światło i ciepło. Wicher mógł więc dąć na potęgę, ale mężczyzna i kobieta, mieszkający w środku lasu, puszczali dziki wizg śnieżycy mimo uszu.
Żyli we dwoje. Kiedyś było ich więcej, ale rodzice Gorazda zmarli kilka wiosen wcześniej, a w poprzednim roku jego brat poszedł w las za zwierzyną i nie wrócił. Została mu jedynie Nieradka, sporo młodsza od niego żona, którą poślubił, gdy ledwie weszła w dorosły wiek. Oczarowały go jej wielkie oczy w kolorze miodu, małe usta i włosy barwy dojrzałych żołędzi. Ciało też miała niezgorsze, choć drobne. Cała wydawała się krucha.
Mimo usilnych starań nie doczekali się dzieci, nie było więc komu przekazać wiedzy i umiejętności. Lecz gdy zima trzymała tak długo jak tego roku i gdy nie było co do garnka włożyć, przynajmniej nie musieli się jeszcze martwić o pusty brzuszek dzieciątka.
Może w przyszłym roku będzie lepiej. Może w przyszłym roku będzie ich już w chacie więcej, a zima okaże się łagodniejsza.
Tymczasem mróz trzaskał po górach i lasach, a cichy śpiew kobiety wypełniał izbę. Nuciła ulubioną pieśń męża, chcąc przypodobać mu się przy robocie. Zarabiała glinę z piachem i żwirkiem, bacząc, by mieszanka nie zrobiła się zbyt sucha ani zbyt tłusta. Zerkała przy tym na Gorazda, który w skupieniu wypełniał wielki dzban zwitkami brzozowej kory. Milczał przy tym, lecz Nieradka, wyczulona na najmniejszy grymas męża, poznawała, że jest w pogodnym nastroju. Jego twarz, okolona długimi do ramion ciemnymi włosami, wydawała się kobiecie najpiękniejszą pod słońcem. W czarnym zaroście dostrzegała pierwsze oznaki siwizny, lecz nie szpeciły one Gorazda, wręcz przeciwnie, dodawały dostojeństwa. Jasne oczy, które zwykle wyróżniały się w okopconej dymem, pobrudzonej sadzą twarzy, teraz zdawały się ciemniejsze na tle po zimowemu bladej skóry.
Wicher wepchnął ulatujący przez dziurę dym z powrotem do chaty. Palenisko przygasło, płomień się zachwiał, a pracujący obok ludzie zakaszleli zgodnie.
– Ki biesy się dziś żenią? – warknął Gorazd, kryjąc usta w załomie łokcia.
Nieradka zamrugała. Oczy szczypały do łez.
Nie odpowiedziała, bo i co miała rzec. Zamiast tego odważyła się podzielić tym, nad czym od dłuższej chwili dumała.
– Trudno będzie na taką pogodę wypalać.
Mąż pociągnął nosem i wrócił do roboty.
– Cóż ci poradzę – westchnął. – Z tego żyjemy. Jak dziś wypalimy, to jeszcze zdążę przed wieczorem zanieść dziegieć owczarzowi i jutro pojemy jagnięciny!
Nieradka aż się uśmiechnęła na tę myśl.
– No ja wiem, ty na pewno sobie poradzisz z ogniem – przysłodziła mężowi. – Na taki wicher i mróz to tylko ty znasz sposoby.
– A pewnie – zgodził się, mile połechtany. – Jak będę we wsi, obadam, jak sprawy. Zima zimą, ale niedługo powinna w końcu nadejść wiosna, a wtedy się zacznie lepienie łodzi, to rybacy smołę będą chcieli. Kowala zapytam, czy mu węgla nie potrzeba, to byśmy za jednym zamachem zarobili na smole i na węglu. Duży mielerz ustawimy, drewna już nazbierałem, jeno podsuszyć trza na małym ogniu…
Rozpuścił wyobraźnię, snując dalej plany, a Nieradka z przyjemnością zerkała, jak jego twarz mięknie, roztapiana wizją dobrobytu.
Zauważył jej wzrok.
– Nic się nie martw. – Uśmiechnął się i mrugnął. – Ze mną nie zginiesz, ja jestem najlepszym, co ci się w życiu mogło trafić!
Roześmiała się i pokiwała głową.
– Oj tak, tak. Przecie, że wiem! Chodź mi tu lepiej powiedz, czy taka glina dobra, czy czegoś dodać.