Mały Książę - ebook
Mały Książę - ebook
Mały Książę to ponadczasowa historia o dojrzewaniu, przyjaźni i odpowiedzialności. Podczas swojej wędrówki tytułowy bohater spotyka wielu różnych ludzi, zaprzyjaźnia się z lisem i pilotem, a każde spotkanie jest dla niego okazją, by dowiedzieć się czegoś o innych, ale i o sobie.
Czy Małemu Księciu uda się zrozumieć istotę miłości i przyjaźni? Poetycki tekst w przekładzie Ernesta Kacperskiego dopełniają znakomite ilustracje Claudii Bordin.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8318-641-2 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wybaczcie, dzieci, że dedykuję tę książkę dorosłemu. Mam ku temu ważny powód: ten dorosły jest moim najlepszym przyjacielem. Mam też kolejny powód: ten dorosły potrafi wszystko zrozumieć, nawet książki dla dzieci. Jest jeszcze i trzeci powód: ten dorosły mieszka we Francji, gdzie cierpi głód i chłód. I potrzebuje pocieszenia. Jeśli te wszystkie powody nie wystarczą, chciałbym zadedykować tę książkę dziecku, którym ten dorosły niegdyś był. Wszyscy dorośli najpierw byli dziećmi (choć niewielu z nich o tym pamięta). Przerabiam więc dedykację:
LÉONOWI WERTHOWI, kiedy był DZIECKIEMROZDZIAŁ I
Miałem sześć lat, kiedy pewnego razu w książce o puszczy Historie przeżyte zobaczyłem wspaniały rysunek. Przedstawiał węża boa pożerającego jakieś drapieżne zwierzę.
W książce tej przeczytałem: „Węże boa połykają swoje ofiary w całości i bez przeżuwania. Później nie mogą się ruszać i pół roku przesypiają, trawiąc”.
Wiele rozmyślałem o przygodach w tej puszczy, aż w końcu wziąłem kredkę i wykonałem swój pierwszy rysunek.
Pokazałem to arcydzieło dorosłym i zapytałem, czy się boją.
– Dlaczego mielibyśmy się bać kapelusza? – odparli.
Mój rysunek nie przedstawiał kapelusza. Tylko węża boa trawiącego słonia.
Wtedy narysowałem węża od środka, żeby mogli zrozumieć.
Dorośli zawsze potrzebują wyjaśnień.
Dorośli poradzili, żebym dał sobie spokój z rysowaniem węży boa, z zewnątrz czy od wewnątrz, a zamiast tego zainteresował się raczej geografią, historią, rachunkami i gramatyką. Tak oto w wieku sześciu lat porzuciłem świetlaną karierę malarza. Zniechęciło mnie niepowodzenie rysunku numer jeden i rysunku numer dwa. Dorośli nigdy niczego nie rozumieją, a ciągłe wyjaśnianie im wszystkiego jest dla dziecka bardzo męczące.
Musiałem więc wybrać sobie inny zawód i nauczyłem się pilotować samoloty. Latałem niemal po całym świecie, a geografia, owszem, bardzo mi się przydała. Jednym rzutem oka potrafiłem odróżnić Chiny od Arizony. To bardzo pomaga, kiedy zgubimy się w nocy.
Jako pilot poznałem mnóstwo poważnych ludzi. Długo mieszkałem z dorosłymi. Przyglądałem im się z bliska, ale to nie zmieniło mojej opinii o nich.
Kiedy spotykałem jakiegoś dorosłego, który wydawał mi się choć trochę przenikliwy, przeprowadzałem eksperyment z rysunkiem numer jeden, który wciąż nosiłem przy sobie. Chciałem sprawdzić, czy ta osoba potrafi go zrozumieć, ale odpowiedź zawsze padała jednaka: „To kapelusz”. Przestałem więc opowiadać o wężach boa, puszczy i gwiazdach. Dostosowałem się i dyskutowałem o brydżu, golfie, krawatach i polityce. A moi dorośli rozmówcy byli zadowoleni, że poznali tak rozsądnego człowieka.ROZDZIAŁ II
Żyłem więc sam, nie mając nikogo, z kim tak naprawdę mógłbym porozmawiać. Do czasu usterki samolotu na Saharze sześć lat temu. Coś się zepsuło w silniku, a ponieważ nie było ze mną ani mechanika, ani pasażerów, powziąłem przygotowania do niełatwej, samodzielnej naprawy. Wtedy była to dla mnie kwestia życia i śmierci. Zapas wody wystarczyłby mi zaledwie na osiem dni.
Pierwszego wieczoru zasnąłem na piasku tysiąc mil od najbliższej ludzkiej osady. Byłem bardziej osamotniony niż rozbitek dryfujący na tratwie pośród oceanu. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, kiedy o brzasku obudził mnie czyjś pocieszny głosik.
– Proszę… – odezwał się. – Narysuj mi owieczkę!
– Słucham?
– Narysuj mi owieczkę…
Skoczyłem na równe nogi jak rażony piorunem. Przetarłem oczy, wytężyłem wzrok i dostrzegłem niezwykłego człowieczka, który bacznie mi się przyglądał. Mam tu jego najwierniejszy portret, jaki później udało mi się wykonać. Mój rysunek jest oczywiście znacznie mniej zachwycający niż model, ale to nie moja wina. Kiedy miałem sześć lat, dorośli skutecznie zniechęcili mnie do kariery malarza i nie nauczyłem się rysować niczego poza wężami boa z zewnątrz i od środka.
Przypatrywałem się postaci szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Pamiętajcie, że znajdowałem się wtedy bardzo daleko od wszelkiej cywilizacji. Człowieczek nie wydawał się ani zagubiony, ani śmiertelnie zmęczony, ani śmiertelnie głodny, ani śmiertelnie spragniony, ani śmiertelnie przerażony. W ogóle nie wyglądał jak dziecko zbłąkane na środku pustyni tysiąc mil od zamieszkanych terenów.
– Co ty tutaj robisz? – zdołałem w końcu z siebie wydusić.
A chłopiec zupełnie spokojnie powtórzył, jakby chodziło o coś bardzo ważnego:
– Proszę… Narysuj mi owieczkę…
W obliczu zbyt zdumiewającej tajemnicy nie mamy odwagi się sprzeciwić.
Jakkolwiek niedorzeczne mi się to wydało, będąc tysiąc mil od najbliższej ludzkiej osady i w śmiertelnym niebezpieczeństwie, wyciągnąłem z kieszeni kartkę i pióro. Wtedy przypomniałem sobie, że uczyłem się głównie geografii, historii, rachunków i gramatyki, powiedziałem więc chłopcu (krzywiąc się nieco), że nie potrafię rysować.
– To nic – odparł. – Narysuj mi owieczkę.
A ponieważ nigdy w życiu nie narysowałem owieczki, wykonałem dla niego jeden z tych dwóch rysunków, które jakoś mi wychodziły, czyli węża boa z zewnątrz. Odpowiedź wprawiła mnie w osłupienie.
– Nie! Nie! Nie chcę słonia w wężu. Boa jest bardzo niebezpieczny, a słoń zbyt przytłaczający. U mnie wszystko jest małe. Potrzebuję owieczki. Narysuj mi owieczkę.
Narysowałem.
Chłopiec przyjrzał się jej uważnie.
– Nie! – powiedział. – Ta jest bardzo schorowana. Narysuj inną.
Narysowałem.
Mój nowy przyjaciel uśmiechnął się z życzliwym pobłażaniem.
– Ale wiesz… To nie jest owieczka, tylko baranek. On ma rogi…
Poprawiłem więc rysunek, ale i ten – podobnie jak poprzednie – został odrzucony.
– Ta jest zbyt stara. Chcę owieczkę, która będzie jeszcze długo żyła.
Zniecierpliwiony, pragnąc jak najszybciej zabrać się do rozkręcania silnika, nabazgrałem kolejny rysunek.
– To jest skrzynka – rzuciłem. – A twoja wymarzona owieczka siedzi w środku.
Z zaskoczeniem dostrzegłem, że twarz mojego małego krytyka się rozpromienia.
– To jest dokładnie to, czego chciałem! Myślisz, że ta owieczka potrzebuje dużo trawy?
– Skąd to pytanie?
– Ponieważ u mnie wszystkiego jest mało…
– Z pewnością jej wystarczy. Podarowałem ci bardzo małą owieczkę.
Pochylił głowę nad rysunkiem.
– Nie taką małą… Patrz! Zasnęła…
Tak oto poznałem Małego Księcia.