Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mały lord. Little Lord Fauntleroy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mały lord. Little Lord Fauntleroy - ebook

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.Utwór opowiada historię kilkuletniego ubogiego amerykańskiego chłopca; Cedryka, który niespodziewanie wraz z matką zostaje sprowadzony do Wielkiej Brytanii, by zamieszkać z nieznanym mu niezwykle bogatym dziadkiem. Pewnego dnia odwiedza ich angielski prawnik Havisham z wiadomością od dziadka młodego Cedryka, hrabiego Dorincourta, milionera, który gardzi Stanami Zjednoczonymi i był bardzo rozczarowany, gdy jego najmłodszy syn poślubił Amerykankę. Wraz ze śmiercią starszych braci swojego ojca Cedryk odziedziczył tytuł Lorda Fauntleroya i jest spadkobiercą hrabstwa i ogromnej posiadłości. Dziadek Cedryka chce, aby zamieszkał w Anglii i był wychowywany jako angielski arystokrata... (wg Wikipedii).

 

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-509-8
Rozmiar pliku: 414 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mały lord

Rozdział I.

Cedryk nic a nic nie wiedział o swojej rodzinie. Chociaż urodził się i mieszkał w Nowym Yorku, słyszał jednak od matki, że ojciec jego, kapitan Errol, był rodem z Anglii; lecz gdy ten dobry ojciec zakończył życie, chłopczyna był jeszcze bardzo młody, zapamiętał więc tylko wyniosłą postać kapitana, piękne oczy jego niebieskie, długie wąsy; pozostało mu także w pamięci, jak on go nosił na ręku, tkliwie pieścił, sadzał na kolanach. Podczas choroby ojca oddano Cedryka do znajomych, a gdy powrócił do domu, było już po wszystkiem. Matka, która ciężko przechorowała to nieszczęście, zaczynała dopiero podnosić się z łóżka i siadać na fotelu przy oknie. Miała czarną suknią, blada była niezmiernie, dawny wyraz wesołości znikł zupełnie z prześlicznéj jéj twarzy, duże oczy ciemne błądziły w przestrzeni z wyrazem niewysłowionego smutku.

— Kochańciu — rzekł Cedryk; ojciec ją tak nazywał, a dziecko szło za jego przykładem — Kochańciu, czy tatuś zdrowszy?

Ramiona matki oplotły jego szyjkę w milczeniu; chłopczyna poszukał oczkami jej wzroku i nagle ogarnęła go ochota do płaczu. Zapytał po raz drugi:

— Kochańciu, jak się ma tatuś?

Gdy jednak i teraz odpowiedzi nie otrzymał, poczciwe serduszko poszepnęło mu, co ma robić: wspiął się na kolana matki, objął ją rączętami, przytulił twarzyczkę do jej twarzy i całował raz po raz, i w czoło, i w oczy, i w usta, ale nie pytał już o nic. Matka przycisnęła chłopczynę do siebie z czułością, i długo, długo zalewała się rzewnemi łzami, nie wypuszczając go z objęcia.

— Tatuś już przestał cierpieć — powiedziała wreszcie — tam mu dobrze, jest szczęśliwy; ale my zostaliśmy sami, dwoje nas tylko na szerokim świecie.

Chociaż Cedryk miał pięć lat dopiero, zrozumiał jednak wówczas, że ojciec jego, ten wysoki, silny, piękny mężczyzna, opuścił ich na zawsze, że go nigdy nie obaczą, bo „umarł.” Słyszał on nieraz ten wyraz i przedtem, lecz teraz dokładniej zrozumiał jego znaczenie. Był bardzo roztropny, spostrzegł więc, że matka płacze zaraz na wspomnienie tatki i postanowił nie mówić o nim w jej obecności. Spostrzegł także i to, że on jeden niewinnym swoim szczebiotem ożywiał ją nieco i odrywał od ciężkich myśli; ile razy usiadła zadumana i smutna przy kominku lub przy oknie, zaraz przybiegał i wskakiwał na kolana matki.

W mieście nikogo prawie nie znali, wiedli też życie ciche i odosobnione. Matka Cedryka była sierotą, wychodząc za mąż, i krewnych nawet nie miała. Ojciec kapitana Errol’a nazywał się hrabia Dorincourt; był to stary magnat angielski, niezmiernie bogaty, dumny, samolub, przytem nienawidził Ameryki i Amerykanów. .

Miał on dwóch synów starszych od kapitana, a według praw angielskich, najstarszy tylko dziedziczył po ojcu nazwisko, tytuł i ogromne dobra. Gdyby ten najstarszy umarł bezdzietnie, drugi wchodził w jego prawa. Jako trzeci z rzędu, kapitan Errol, chociaż syn rodzony jednego z największych magnatów w Anglii, był zupełnie ubogi i musiał własną pracą zapewnić sobie utrzymanie. Rodzice zazwyczaj takich młodszych synów oddają do wojska, żeby się za pomocą protekcyj dosłużyli wyższego stopnia i większej pensyi, albo do stanu duchownego, gdzie znów mogą otrzymać probostwo, przynoszące wielkie dochody. Takie urządzenie majątkowe zowie się majoratem; zazwyczaj też przywiązane bywa tylko do linii męzkiej, córki nie dziedziczą i jeżeli taki magnat ma same córki, one są odsunięte od spadku, który zabiera dalszy krewny. Niekiedy znów tytuł tylko przechodzi na spadkobiercę mężczyznę, a majątek pozostaje przy dziewczynie, ztąd najdziwniejsze się wywiązują zawikłania.

Hrabia Dorincourt miał tedy trzech synów. Przyroda nieraz zabawne psoty płata ludziom, którzy jej gwałt zadają swemi urządzeniami społecznemi. Z tych trzech młodzieńców jeden, najstarszy, miał według tych urządzeń zagarnąć dla siebie wszystko, co jest powszechnie uważane za największe dobro na tym świecie: tytuły i bogactwa. Tymczasem najmłodszy, najbardziej wydziedziczony, jak gdyby na wynagrodzenie tej krzywdy, otrzymał znów z rąk dobrotliwej przyrody tyle hojnych darów, że bracia mogli mu pozazdrościć. Posiadał on mnóstwo przymiotów ciała i duszy, których oni byli pozbawieni; piękny, wysoki, silnie zbudowany, miał przytem niepospolite zdolności do nauki, serce nieocenione, w szkołach zdobywał miłość nauczycieli i kolegów, pierwszy był w klasie, pierwszy przy zabawie, a odrodził się w tem najzupełniej od obu starszych braci. Tamtych nikt nie lubił, bo też nie umieli na to zasłużyć.

Nietylko w szkołach, lecz i po ukończeniu nauk, i w życiu towarzyskiem, ta uderzająca różnica utrzymała się pomiędzy braćmi. Stary hrabia patrzał na to z goryczą; nie kochał on dzieci, duma, pycha rodowa, zabiła w nim wszelkie inne uczucia. Syn najstarszy, spadkobierca tytułów i bogactw, nie przynosił mu zaszczytu przed światem; przeciwnie, wstydzić się musiał za niego, bo nie odznaczał się ani rozumem, ani szlachetnością, ani nawet urodą. Takiż sam był i drugi, ojciec zniechęcił się do nich obu do tego stopnia, że patrzeć nie chciał na rodzonych synów i trzymał ich ciągle daleko od domu. Lecz dumny, samolubny starzec nie lubił także i trzeciego, a tego znów za to właśnie, że posiadał wszystkie przymioty, których brakło starszym. Jakieś dziwne, okrutne uczucie zazdrości wyrodziło się w oschłem sercu magnata. On do tego przywykł, by wszystko uginało się przed jego żelazną wolą, a tu napotkał nagle coś niepojętego: pycha rodowa kazała mu na pierwszem miejscu stawić najstarszego syna, a najmłodszego odepchnąć, i pycha ta ciężko była upokorzona, gdyż ten wydziedziczony zasługiwał właśnie na odznaczenie, tamten zaś niegodzien był wysokiego swego stanowiska.

Sprzeczne te uczucia tak gwałtownie targały jego duszą, że wysławszy dwóch starszych synów do Londynu, trzeciemu kazał wyjechać do Ameryki, aby mu zszedł z pamięci, zarówno jak z oczu. Lecz po upływie kilku miesięcy ogarnęła go tęsknota, samotność zaczęła mu ciężyć; o starszych synach dochodziły zawsze wiadomości najsmutniejsze, obaj źle się prowadzili w stolicy, żyli w najgorszem towarzystwie, hańbili znakomite nazwisko. Starzec napisał do najmłodszego syna, wzywając go do powrotu. Jednocześnie prawie otrzymał list od niego z Ameryki: kapitan Errol donosił ojcu, że ma zamiar się ożenić i prosił go o błogosławieństwo. Dumny hrabia wpadł w gniew szalony, napisał natychmiast powtórnie do syna; nietylko błogosławieństwa odmówił, lecz zastrzegł stanowczo, aby nie ważył się nigdy powracać do kraju z żoną, ani nawet pisywać do ojca lub braci. Dodał w końcu, że on go się wyrzeka, słyszeć o nim nie chce, że odtąd nie należy do rodziny.

Kapitan Errol zmartwił się niezmiernie, gdy list ten otrzymał. Był przywiązany do ojczyzny, do starego domu, w którym na świat przyszedł, kochał też serdecznie ojca, chociaż nigdy nie doznał od niego czulszego obejścia. Ale znał dobrze tego dumnego starca, wiedział, że szczęście syna bez wahania poświęci dla swego widzimisię, nie probował więc go przebłagać, narzeczonej zaś opuścić nie chciał. Wkrótce znalazł w Nowym-Yorku korzystne zajęcie, ożenił się i zamieszkał w skromnym domu w jednej z najcichszych dzielnic miasta. Tam urodził się Cedryk, a mateczka jego była taka miła, łagodna, wesoła, że młody Anglik, pomimo tylu smutnych okoliczności, nie czuł się jednak nieszczęśliwym.

Nie mało się do tego szczęścia przyczyniał i Cedryk, bo też trudno sobie wyobrazić milszego dziecięcia. Podobny zarazem do ojca i matki, miał duże, ciemne oczy, długiemi rzęsami ocienione, włosy jasne, w bujnych kędziorach spadające na ramiona. Chłopczyna odznaczał się przytem takim wdziękiem wrodzonym, tak ujmował każdego spojrzeniem i uśmiechem, że niepodobna go było nie pokochać. To też wszyscy, którzy widywali małego Cedryka, witali go uprzejmie i rozmawiali z nim z przyjemnością, nawet p. Hobbes, właściciel korzennego sklepu przy rogu ulicy, znany nudziarz i zrzęda. Urok tego dziecka polegał głównie na szczerości i ufności, którą okazywało każdemu. Poczciwe jego serduszko przepełnione było życzliwością dla wszystkich i nawzajem pociągało też wszystkich ku sobie. Szczęśliwe to usposobienie wrodzone rozwinęło się zapewne pod wpływem otoczenia. Chłopczyna miał zawsze przed oczyma widok zgody i miłości rodziców, sam także doznawał z ich strony najtkliwszego obejścia, nie słyszał nigdy słów przykrych, nieprzyzwoitych. Ojciec przemawiał do matki z największą słodyczą i dobrocią, otaczał ją troskliwością, a synek starał się naśladować go we wszystkiem.

Gdy więc zrozumiał, że ukochany ojciec już nie wróci, gdy spostrzegł głęboki smutek matki, postanowił sobie w duszy wszelkich starań dołożyć, aby ją pocieszyć. On teraz o niej powinien był pamiętać, skoro nie miała na świecie nikogo, oprócz niego. Tą myślą powodowany, wgramolił się na kolana matki, ściskał ją, całował, i jasną główkę tulił do jej łona; ta myśl i później nie opuszczała go ani na chwilę, gdy zbierał zabawki, książki z obrazkami, znosił to wszystko na sofę, gdzie matka siedziała i zadawał jej różne pytania. Był jeszcze dzieckiem i nic innego wymyśleć nie umiał, a jednak to, co czynił, dużo, bardzo dużo pociechy przynosiło tej biednej matce.

— O, Katarzyno — mówiła p. Errol do starej, przywiązanej sługi — ja czuję, że to dziecko mnie rozumie, podziela moje cierpienia i pragnie mi ulgę przynieść. Co to za serduszko nieocenione, co za roztropność w tym chłopczynie!

I w rzeczy samej, Cedryk stał się prawdziwym towarzyszem swojej mateczki, nie odstępował jej na krok, zajmował się nią i ciągle o niej pamiętał. Gdy nauczył się czytać płynnie, największą jego przyjemnością było czytywać jej głośno, najpierw książeczki z dziecinnej swej biblioteki, a potem i inne, poważniejsze, i nawet dzienniki. Z czasem na bladą twarz młodej wdowy powróciły żywsze rumieńce, i nieraz Katarzyna z zadowoleniem usłyszała z kuchni śmiech jej wesoły, gdy Cedryk powiedział coś zabawnego.

— Bo też to naprawdę niezwyczajne dziecko — mówiła Katarzyna do właściciela korzennego sklepu — tak zupełnie wygląda, jakgdyby miał rozum dorosłego człowieka. Wystaw pan sobie, przychodzi raz do mnie do kuchni, tego dnia, kiedy to wybrano nowego prezydenta, no, i dawaj ze mną o polityce rozprawiać. Stanął sobie przed ogniem, rączki powkładał w kieszonki, a minkę zrobił taką, jak adwokat lub sędzia i powiada:

— Cieszę się bardzo, że wybory tak pomyślnie się skończyły. Dobro rzeczypospolitej przedewszystkiem; to też byłem trochę niespokojny, i Kochańcia także. A Katarzyna, czy zadowolona jest z wyboru nowego prezydenta?

— Ba! — odpowiadał p. Hobbes — czy to ja raz z nim rozmawiałem o sprawach krajowych. Ten chłopiec ma rozum nad wiek.

Stara sługa niezmiernie była przywiązana do dziecka, które wypiastowała. Pyszniła się jego urodą i wdziękiem, śliczną twarzyczką, otoczoną, jasnemi kędziorami, przekonana była, że podobnej doskonałości niema drugiej na świecie.

— Takiego chłopczyka, jak nasz Cedryk — powtarzała nieraz — darmoby szukał nawet i na Piątej Alei. (Piąta Aleja jest mieszkaniem arystokracyi w Nowym-Yorku). Wszyscy się na niego oglądają, jak idzie ulicą, wystrojony w czarny aksamitny garniturek, przerobiony z paninej sukni. Wygląda zupełnie na małego lorda.

Cedrykowi nigdy nie przyszło na myśl, aby miał na małego lorda wyglądać. Najpierw i nie wiedział nawet, co to znaczy „lord.” Najserdeczniejszym jego przyjacielem był ów kupiec z narożnego sklepu korzennego, stary zrzęda, który jednak przy nim zapominał o zrzędzeniu. Cedryk miał dużo szacunku dla niego, uważał go za męża niepospolitego znaczenia i za magnata nielada. Tyle rozmaitych rzeczy było nagromadzonych w tym wspaniałym sklepie! Kawa, bakalie, pomarańcze, biszkopciki i suche konfitury. Kupiec posiadał oprócz tego wózek i konia własnego, który te wszystkie towary przywoził. Chłopczyk lubił bardzo mleczarkę, piekarza i niektórych innych przekupniów, ale p. Hobbes był u niego na pierwszym planie. Byli z sobą w takiej przyjaźni, że Cedryk codziennie, choć na chwilkę, zaglądał do sklepu, a czasem i dłużej przesiadywał, gdy zaczęli rozstrząsać jakieś ważne sprawy krajowe. Pan Hobbes czytał pilnie dzienniki polityczne i nieomieszkał udzielać Cedrykowi ciekawszych wiadomości, objaśniając je światłemi uwagami. Najwięcej zazwyczaj obchodziły go czynności prezydenta, zawsze też wypowiadał zdanie swoje otwarcie bez ogródki, jeżeli prezydent „nie spełnił powinności swych, jak należy.”

Wkrótce po owych wyborach nowego prezydenta, które tyle niepokoju przyczyniły Cedrykowi, a niemniej i staremu jego przyjacielowi, ważny i całkiem niespodziewany wypadek zmienił zupełnie cichy i jednostajny dotychczas bieg życia chłopczyka, mającego wówczas lat dziewięć. Zaznaczyć też wypada, że wypadek ten zaszedł właśnie dnia pewnego, gdy p. Hobbes, rozprawiając z Cedrykiem o Anglii, wypowiedział zdanie swoje, nadzwyczaj surowe, o arystokracyi europejskiej w ogóle, a szczególnie o hrabiach i margrabiach angielskich.

Gorąco było w godzinach południowych, i Cedryk, nabawiwszy się z towarzyszami swojego wieku w żołnierzy, wszedł do sklepu, ażeby nieco wypocząć, gdy wtem wbiegła tam także Katarzyna. Cedryk sądził zrazu, że przyszła kupić cukru albo kawy; ale się pomylił. Stara sługa wyglądała dziwnie wzruszona.

— Chodź, kochaneczku, do domu — rzekła — mama ciebie potrzebuje, chodź prędzej.

Chłopczyk jednym susem zeskoczył ze swego siedzenia.

— Czy Kochańcia gdzie wychodzi i chce mnie zabrać z sobą? — zapytał, a gdy stara sługa nic nie odpowiadała, spojrzał na nią i spostrzegł szczególne jej pomieszanie.

— Co się stało, Katarzyno? — wykrzyknął niespokojnie.

— Dziwne rzeczy dzieją się u nas — odrzekła Katarzyna drżącym głosem.

— O, mój Boże! cóż takiego? — pytał Cedryk, biegnąc za nią śpiesznie — czy Kochańcia nie chora? może się zaziębiła...

— Nie, nie, nic złego się nie stało, przeciwnie, ale takie dziwne, dziwne rzeczy!

Gdy tych słów domawiała, zbliżyli się do drzwi mieszkania, na ulicy przed domem stała najęta karetka, przez okno parterowe Cedryk ujrzał w saloniku matkę, rozmawiającą z jakimś obcym, sędziwym panem. Katarzyna nie pozwoliła mu iść tam prosto, zaciągnęła go na górę do jego pokoiku i śpiesznie podawała najstrojniejszy garniturek kremowego koloru z piękną szarfą amarantową. Było to już we cztery lata po śmierci kapitana, chłopczyk nie nosił żałoby, chociaż matka nie zdjęła dotąd czarnej sukni. Katarzyna przyczesała mu także piękne, długie włoski, a chwytając śpiesznie, to ubranie, to grzebień, powtarzała raz po raz, jakby sama do siebie:

— Boże wielki! Czy to się komu śniło! Taki magnat, taki lord! Taki pan z panów, taki hrabia!

— Cóż to za pan, Katarzyno? Co za lord, co za hrabia? — pytał Cedryk, ale nie mogąc się niczego dopytać, dał pokój i pomyślał, że przecież od matki dowie się o wszystkiem.

Gdy już był ustrojony, Katarzyna drzwi otworzyła i chłopczyk pędem zbiegł do saloniku. Na fotelu obok jego matki siedział ów sędziwy jegomość, którego przez okno był zajrzał. Pani Errol wyglądała nadzwyczajnie wzruszona, łzy nawet miała w oczach.

— O, Cedrusiu, — zawołała, biegnąc naprzeciw niemu i chwytając go w objęcia — o, Cedrusiu, dziecko moje ukochane!

A sędziwy jegomość, wysoki, chudy, o twarzy ściągłej i siwych faworytach, powstał także i wpatrując się uważnie w chłopczyka, rzekł powoli, gładząc dłonią brodę:

— Aa! więc to jest lord Fautleroy?

Rozdział II.

Podziwienie Cedryka nie miało granic i wzrastało codziennie przez cały tydzień następny. Dowiedział się rzeczy szczególnych, niepojętych! Mateczka opowiedziała mu dzieje, o których najmniejszego wyobrażenia nie miał. Musiała mu po kilka razy powtarzać też same szczegóły, zanim w końcu zrozumiał, a wówczas najpierw przyszło mu na myśl, co o tem powie pan Hobbes? W opowiadaniu mateczki była mowa o samych magnatach i hrabiach. Któżby się tego spodziewał? Rodzony dziadek Cedryka, o którego istnieniu nawet nie wiedział dotąd nasz chłopczyna, był właśnie hrabią angielskim i stryj jego, bo zarazem dowiedział się także o dwóch stryjach, stryj starszy byłby również hrabią, gdyby go nie spotkał okropny wypadek. Spadł z konia podczas polowania i na miejscu się zabił. Miał więc zająć miejsce jego drugi stryj, tymczasem dostał zgniłej gorączki w Rzymie i życie zakończył. W skutek takiego zbiegu okoliczności, po śmierci dwóch starszych braci tytuł hrabiowski i ogromny majątek spadłby był z kolei na trzeciego, to jest na ojca Cedryka, gdyby żył jeszcze. Dziś więc z całej rodziny pozostał tylko jeden Cedryk i on miał z prawa dziedziczyć wszystko po dziadku, zostać panem wielkich dóbr i nosić tytuł hrabiego po jego śmierci. Tymczasem, jako dziedzic i spadkobierca, nazywał się lordem Fautleroy. Przed nim nazwisko to nosił najstarszy z trzech braci.

Sędziwy jegomość, który to wszystko oznajmił jego matce, był to pan Hawisam, prawnik, przysłany umyślnie w tej sprawie z Anglii przez hrabiego i mający polecenie odwieść małego spadkobiercę do dziadka, do zamku rodzinnego. Matka Cedryka nie mówiła mu nigdy o rodzinie ojca, bo nie sądziła, aby kiedykolwiek w życiu miał sposobność się z nią spotkać, zwłaszcza po śmierci kapitana. Chłopczyk rósł w przekonaniu, że jest i pozostanie obywatelem amerykańskim, wszystkie te dziwne wieści zrazu mu się snem wydawały lub bajką z Tysiąca i jednej nocy. Niedziw, że całego tygodnia potrzebował na to, aby nowe położenie swoje zrozumieć i uwierzyć w nie wreszcie.

Pan Hawisam niezbyt chętnie podjął się podróży do Ameryki w tem poselstwie, lecz odmówić nie mógł hrabiemu; oddawna trudnił się jego interesami, sprzyjał mu zawsze, a teraz, gdy tyle ciężkich ciosów spadło na nieszczęśliwego starca, przejął się szczerem współczuciem dla niego. Hrabia nie robił tajemnicy przed zaufanym prawnikiem ze swoich rodzinnych przykrości. Wiedział pan Hawisam, że starsi synowie nie przynosili mu żadnej pociechy, nie pochwalał też wcale ożenienia najmłodszego z Amerykanką, gdyż podzielał uprzedzenia starca do Ameryki i jej mieszkańców i tak serdecznie nienawidził republikanów amerykańskich, jak pan Hobbes, kupiec korzenny, magnatów i hrabiów angielskich. A jednak tak jeden jak i drugi przedmiotu swej nienawiści nie znał wcale.

Jechał więc prawnik z niepokojem, nie wątpił, że młoda wdowa okaże się chciwą, interesowaną, że nie zadowolni się świetną przyszłością synka, lecz sama zechce używać bogactw i wynagrodzić sobie dotychczasową nędzę; gdyż w wyobrażeniu prawnika, któremu słowa starego hrabiego brzmiały w uszach, ta kobieta musiała być jakąś nędzarką. Przygotowany więc był na to, że go czekają różne niemiłe przejścia i targi, a tymczasem hrabia nie miał wcale zamiaru zbyt hojnie obdarzać synowej, chociaż dla dziecka musiał rad nie rad i ten ciężar znosić. Gdy karetka najęta zatrzymała się przed skromnym domem w zacisznej dzielnicy, pan Hawisam westchnął i wzruszył ramionami z niechęcią. Więc to w takiej dziurze chował się spadkobierca tylu dóbr magnackich, przyszły posiadacz i pan pałaców, zamków, ten, który w swych ręku miał zgromadzić fortuny kilku znakomitych rodów, dobra dziedziczne Dorincourt, Wyndham, Cholworth i wiele, wiele innych? Pan Hawisam czuł się niejako osobiście upokorzonym, jako umocowany głowy tego wielkiego rodu; takiegożto nędznego spadkobiercę miał wprowadzać w dumne progi starego zamku hrabiowskiego?

Katarzyna zaprowadziła gościa do saloniku na dole. Prawnik obejrzał się dokoła, zawczasu przygotowany był na to, że mu się nic podobać nie może, po chwili jednak zmienił cokolwiek zdanie. Sprzęty skromne i niekosztowne odznaczały się jednak dobrym smakiem. Nic tu nie było rażącego, niestosownego, a niektóre ozdoby, widocznie robota zręcznych rąk kobiecych, mogłyby w najświetniejszym salonie być na miejscu.

— Ho, ho! wcale to nieźle wygląda. Kapitan zapewne sam urządzał mieszkanie.

A w tem pani Errol weszła do pokoju i prawnik nie małego zdziwienia doznał na jej widok, wcale co innego sobie wyobrażał. Gdyby nie był prawym Anglikiem, panującym nad każdem wzruszeniem wewnętrznem, byłby się zdradził z tem zdziwieniem przy powitaniu; lecz pan Hawisam umiał się powstrzymać i tylko w głębi duszy, odrazu, na pierwsze wejrzenie, zmienił zupełnie przekonanie swoje o synowej hrabiego. W czarnej, gładkiej sukni, bez żadnej ozdoby, wyglądała na młodą panienkę, trudno było uwierzyć, aby mogła być matką dziewięcioletniego chłopczyka. Twarz jej piękna i niezmiernie miła miała wyraz łagodnego smutku, który jej nie opuścił od śmierci męża. Stary, doświadczony prawnik, umiał czytać w fizyognomiach ludzkich, wiedział on dobrze, iż taka twarz nie myli nigdy; dlatego też dość mu było rzucić okiem na matkę Cedryka, aby się zupełnie pozbyć swej obawy. Ta kobieta nie mogła być chciwą, samolubną; w tych rysach niewinnych, w spojrzeniu przejrzystem, malowało się tyle szlachetności, że prawnik uspokoił się zarazem i co do dziecka. Kapitan Errol był dzielnym, szlachetnym młodzieńcem, sam ojciec to przyznawał, żona jego okazała się podobną do męża, syn nie mógł się odrodzić od takich rodziców, p. Hawisam zaczynał wierzyć, że ten spadkobierca zaszczyt przyniesie rodowi.

Z lepszą tedy otuchą przystąpił do młodej kobiety i w zwięzłych słowach przedstawił jej całą sprawę i treść swojego poselstwa, a chcąc odrazu wyjaśnić rzeczy i usunąć wszelkie wątpliwości, położył bardzo wyraźny nacisk na to, że sędziwy hrabia chce zabrać do siebie wnuka i pod okiem swojem wychowywać go na przyszłego spadkobiercę.

— O mój Boże! — zawołała pani Errol — więc chcą mnie z tem dzieckiem rozłączyć? Ależ ono takie przywiązane do mnie, biedactwo! A ja?.. Cóż pocznę bez niego? wszak ja to dziecko jedno mam na całym, szerokim świecie... i zdaje mi się, że byłam dla niego zawsze dobrą matką.

Taka boleść brzmiała w jej głosie, takie łzy rzewne wybladłą nagle twarz oblały, że prawnik zaczął chrząkać i kaszlać, bo mu coś w gardle stanęło. Po chwili dopiero przemówił znowu w te słowa:

— Obowiązkiem moim jest powiedzieć pani otwarcie całą prawdę. Hrabia Dorincourt nie może... nie może mieć życzliwości dla pani. Jest podeszły w latach, ma swoje uprzedzenia, niecierpi Ameryki i Amerykanów. Bardzo był zagniewany na syna za to małżeństwo i... postanowił nie widzieć się wcale z panią. Przykro mi bardzo, że muszę być zwiastunem takich niemiłych wiadomości. Hrabia życzy sobie, ażeby lord Fautleroy mieszkał u niego, wychowywał się pod jego wyłączną opieką. Sam zaś przebywa stale na zamku swoim w Dorincourt, nigdy już teraz nie zagląda do Londynu, podagra mu bardzo dokucza, potrzebuje spokoju i ciszy. Ale hrabia ofiaruje pani na mieszkanie piękną willę w pobliżu zamku wraz z utrzymaniem stosownem. Będzie tam pani wygodnie i przyjemnie, gdyż willa położona jest w malowniczej okolicy i ogród ma piękny. Lord Fautleroy będzie panią mógł odwiedzać często, choćby i codziennie, byleś pani tylko nie przestępowała nigdy granic zamkowego parku. Widzi pani, że to nie jest właściwie rozłączenie, a warunki tej umowy nie są rzeczywiście tak... hm... tak ciężkie, jak się na pozór wydają. Zresztą, niech pani nie zapomina o ogromnych korzyściach, które pozyska tym sposobem lord Fautleroy, a zapewne łatwiej się pani zgodzi ze swoim losem.

Pan Hawisam był pewny, że młoda kobieta zacznie płakać, szlochać, narzekać, niejedna na jej miejscu postąpiłaby tak niewątpliwie; zawczasu więc przygotował się na przebycie kilku chwil przykrych, lecz omylił się bardzo. P. Errol zbliżyła się do okna, spoglądała w nie z natężeniem, jakby chciała gwałtem oderwać się od bolesnych myśli i po chwili udało jej się zupełnie zapanować nad sobą. Powróciła na dawne miejsce i mówiła spokojnie:

— Ś. p. mąż mój niezmiernie był przywiązany do starej siedziby swoich przodków, do tego zamku Dorincourt. Często o tem wspominał, kochał też serdecznie rodzinną ziemię swoję Anglią i wspomnienia lat dziecinnych były mu drogie. Bolał on nad tem szczerze, iż z woli ojca niewolno mu było powrócić do ojczyzny, i doznałby był zapewne wielkiej radości, gdyby mógł przewidzieć przyszłe losy swojego syna. I ja także sądzę, że tak być powinno, że mój chłopczyna godnie zajmie to stanowisko, i będzie szczęśliwy w kraju ojca. Mam nadzieję... nie wątpię o tem nawet, że hrabia nie zechce serca mego dziecka odwracać odemnie. Zresztą, gdyby chciał nawet, nie zdołałby tego dokazać. Cedryk ma serce poczciwe, przywiązane do mnie gorąco, nie zapomniałby o matce, gdyby nas nawet rozłączono. Obawiałam się tego bardzo, lecz skoro mi pozwalają widywać mego chłopaczka, nie będę się czuła nieszczęśliwą; przecież tu idzie o niego, o przyszłą jego pomyślność.

— Odgadłem — rzekł w duszy prawnik — myśli tylko o dziecku, nie o sobie, nie jest samolubna i chciwa, jak utrzymywał hrabia. Syn pani — mówił głośno — potrafi zapewne później to poświęcenie matki ocenić, a dużo, bardzo dużo na tem zyska. Przedewszystkiem zaręczam panią, że lord Fautleroy otrzyma wychowanie nadzwyczaj staranne, hrabia będzie czuwał nad nim troskliwie, brak opieki macierzyńskiej nie da mu się uczuć.

— Chciałabym jeszcze wiedzieć — rzekła biedna mateczka drżącym głosem — czy ten dziadek pokocha Cedrusia? Dziecko jest tkliwe z natury i zawsze było kochane...

Pan Hawisam zakaszlał znowu, trudno mu było odrazu zdobyć się na odpowiedź. Nie wyobrażał sobie, aby ten stary podagryk, wiecznie nadąsany, mógł kogokolwiek pokochać. Niewątpił jednak, że raz uznawszy chłopczyka swoim spadkobiercą, zechce pozyskać jego przychylność, a gdyby Cedryk okazał się godnym swego stanowiska, starzec pysznić się nim będzie. Czy jednak pokocha wnuka?.. To też prawnik odpowiedział dyplomatycznie:

— Hrabia Dorincourt widocznie dba o szczęście wnuka, skoro matkę jego umieszcza w pobliżu zamku; wszak dla niego to czyni jedynie.

Stary prawnik nie uważał za stosowne powtarzać własnych słów hrabiego, który o tem pomieszczeniu biednej matki nie wyrażał się ani uprzejmie, ani przyzwoicie nawet, wolał więc rzecz po swojemu przedstawić. W tej chwili pani Errol przywołała Katarzynę i kazała jej poszukać Cedryka, zapytując, gdzie on się mógł zapodzieć. Pan Hawisam niezbyt miłego doznał wrażenia, gdy stara sługa odpowiedziała:

— A gdzieżby miał być? Z pewnością siedzi w sklepie narożnym na jakiej beczułce lub pudle i o polityce rozprawia z kupcem.

Nowy niepokój ogarnął zacnego prawnika. Młodzież arystokratyczna w Anglii nie ma zwyczaju zadawać się z kupczykami. Złe towarzystwo zgubiło dwóch starszych synów hrabiego, poprowadziło ich na najgorsze drogi, a ojcu przyczyniło tyle zmartwienia. Prawdziweby to było nieszczęście, gdyby ten malec miał także skłonność wrodzoną do złego towarzystwa i już dziś przejął się gminnemi zwyczajami, które wykorzenić tak trudno!

Lecz obawy jego rozproszyły się w jednej chwili, gdy drzwi się otwarły i ujrzał wchodzącego Cedryka. Chłopczyk był niepospolicie piękny, a przytem dobrze ułożony, główkę nosił śmiało, patrzał prosto w oczy każdemu. Podobny niezmiernie do ojca, miał jednak ciemne oczy matki.

— Niema co mówić — myślał sobie w duszy pan Hawisam, przypatrując się uważnie chłopczynie, podczas gdy matka trzymała go w objęciach — taki spadkobierca nie przyniesie wstydu znakomitemu rodowi, nigdy w życiu nie widziałem milszego dziecka.

A głośno rzekł tylko poważnie:

— Więc to jest lord Fautleroy?.......Little Lord Fauntleroy

Chapter I.

Cedric himself knew nothing whatever about it. It had never been even mentioned to him. He knew that his papa had been an Englishman, because his mamma had told him so; but then his papa had died when he was so little a boy that he could not remember very much about him, except that he was big, and had blue eyes and a long mustache, and that it was a splendid thing to be carried around the room on his shoulder. Since his papa's death, Cedric had found out that it was best not to talk to his mamma about him. When his father was ill, Cedric had been sent away, and when he had returned, everything was over; and his mother, who had been very ill, too, was only just beginning to sit in her chair by the window. She was pale and thin, and all the dimples had gone from her pretty face, and her eyes looked large and mournful, and she was dressed in black.

"Dearest," said Cedric (his papa had called her that always, and so the little boy had learned to say it),--"dearest, is my papa better?"

He felt her arms tremble, and so he turned his curly head and looked in her face. There was something in it that made him feel that he was going to cry.

"Dearest," he said, "is he well?"

Then suddenly his loving little heart told him that he'd better put both his arms around her neck and kiss her again and again, and keep his soft cheek close to hers; and he did so, and she laid her face on his shoulder and cried bitterly, holding him as if she could never let him go again.

"Yes, he is well," she sobbed; "he is quite, quite well, but we--we have no one left but each other. No one at all."

Then, little as he was, he understood that his big, handsome young papa would not come back any more; that he was dead, as he had heard of other people being, although he could not comprehend exactly what strange thing had brought all this sadness about. It was because his mamma always cried when he spoke of his papa that he secretly made up his mind it was better not to speak of him very often to her, and he found out, too, that it was better not to let her sit still and look into the fire or out of the window without moving or talking. He and his mamma knew very few people, and lived what might have been thought very lonely lives, although Cedric did not know it was lonely until he grew older and heard why it was they had no visitors. Then he was told that his mamma was an orphan, and quite alone in the world when his papa had married her. She was very pretty, and had been living as companion to a rich old lady who was not kind to her, and one day Captain Cedric Errol, who was calling at the house, saw her run up the stairs with tears on her eyelashes; and she looked so sweet and innocent and sorrowful that the Captain could not forget her. And after many strange things had happened, they knew each other well and loved each other dearly, and were married, although their marriage brought them the ill-will of several persons. The one who was most angry of all, however, was the Captain's father, who lived in England, and was a very rich and important old nobleman, with a very bad temper and a very violent dislike to America and Americans. He had two sons older than Captain Cedric; and it was the law that the elder of these sons should inherit the family title and estates, which were very rich and splendid; if the eldest son died, the next one would be heir; so, though he was a member of such a great family, there was little chance that Captain Cedric would be very rich himself.

But it so happened that Nature had given to the youngest son gifts which she had not bestowed upon his elder brothers. He had a beautiful face and a fine, strong, graceful figure; he had a bright smile and a sweet, gay voice; he was brave and generous, and had the kindest heart in the world, and seemed to have the power to make every one love him. And it was not so with his elder brothers; neither of them was handsome, or very kind, or clever. When they were boys at Eton, they were not popular; when they were at college, they cared nothing for study, and wasted both time and money, and made few real friends. The old Earl, their father, was constantly disappointed and humiliated by them; his heir was no honor to his noble name, and did not promise to end in being anything but a selfish, wasteful, insignificant man, with no manly or noble qualities. It was very bitter, the old Earl thought, that the son who was only third, and would have only a very small fortune, should be the one who had all the gifts, and all the charms, and all the strength and beauty. Sometimes he almost hated the handsome young man because he seemed to have the good things which should have gone with the stately title and the magnificent estates; and yet, in the depths of his proud, stubborn old heart, he could not help caring very much for his youngest son. It was in one of his fits of petulance that he sent him off to travel in America; he thought he would send him away for a while, so that he should not be made angry by constantly contrasting him with his brothers, who were at that time giving him a great deal of trouble by their wild ways.

But, after about six months, he began to feel lonely, and longed in secret to see his son again, so he wrote to Captain Cedric and ordered him home. The letter he wrote crossed on its way a letter the Captain had just written to his father, telling of his love for the pretty American girl, and of his intended marriage; and when the Earl received that letter he was furiously angry. Bad as his temper was, he had never given way to it in his life as he gave way to it when he read the Captain's letter. His valet, who was in the room when it came, thought his lordship would have a fit of apoplexy, he was so wild with anger. For an hour he raged like a tiger, and then he sat down and wrote to his son, and ordered him never to come near his old home, nor to write to his father or brothers again. He told him he might live as he pleased, and die where he pleased, that he should be cut off from his family forever, and that he need never expect help from his father as long as he lived.

The Captain was very sad when he read the letter; he was very fond of England, and he dearly loved the beautiful home where he had been born; he had even loved his ill-tempered old father, and had sympathized with him in his disappointments; but he knew he need expect no kindness from him in the future. At first he scarcely knew what to do; he had not been brought up to work, and had no business experience, but he had courage and plenty of determination. So he sold his commission in the English army, and after some trouble found a situation in New York, and married. The change from his old life in England was very great, but he was young and happy, and he hoped that hard work would do great things for him in the future. He had a small house on a quiet street, and his little boy was born there, and everything was so gay and cheerful, in a simple way, that he was never sorry for a moment that he had married the rich old lady's pretty companion just because she was so sweet and he loved her and she loved him. She was very sweet, indeed, and her little boy was like both her and his father. Though he was born in so quiet and cheap a little home, it seemed as if there never had been a more fortunate baby. In the first place, he was always well, and so he never gave any one trouble; in the second place, he had so sweet a temper and ways so charming that he was a pleasure to every one; and in the third place, he was so beautiful to look at that he was quite a picture. Instead of being a bald-headed baby, he started in life with a quantity of soft, fine, gold-colored hair, which curled up at the ends, and went into loose rings by the time he was six months old; he had big brown eyes and long eyelashes and a darling little face; he had so strong a back and such splendid sturdy legs, that at nine months he learned suddenly to walk; his manners were so good, for a baby, that it was delightful to make his acquaintance. He seemed to feel that every one was his friend, and when any one spoke to him, when he was in his carriage in the street, he would give the stranger one sweet, serious look with the brown eyes, and then follow it with a lovely, friendly smile; and the consequence was, that there was not a person in the neighborhood of the quiet street where he lived--even to the groceryman at the corner, who was considered the crossest creature alive--who was not pleased to see him and speak to him. And every month of his life he grew handsomer and more interesting.

When he was old enough to walk out with his nurse, dragging a small wagon and wearing a short white kilt skirt, and a big white hat set back on his curly yellow hair, he was so handsome and strong and rosy that he attracted every one's attention, and his nurse would come home and tell his mamma stories of the ladies who had stopped their carriages to look at and speak to him, and of how pleased they were when he talked to them in his cheerful little way, as if he had known them always. His greatest charm was this cheerful, fearless, quaint little way of making friends with people. I think it arose from his having a very confiding nature, and a kind little heart that sympathized with every one, and wished to make every one as comfortable as he liked to be himself. It made him very quick to understand the feelings of those about him. Perhaps this had grown on him, too, because he had lived so much with his father and mother, who were always loving and considerate and tender and well-bred. He had never heard an unkind or uncourteous word spoken at home; he had always been loved and caressed and treated tenderly, and so his childish soul was full of kindness and innocent warm feeling. He had always heard his mamma called by pretty, loving names, and so he used them himself when he spoke to her; he had always seen that his papa watched over her and took great care of her, and so he learned, too, to be careful of her.

So when he knew his papa would come back no more, and saw how very sad his mamma was, there gradually came into his kind little heart the thought that he must do what he could to make her happy. He was not much more than a baby, but that thought was in his mind whenever he climbed upon her knee and kissed her and put his curly head on her neck, and when he brought his toys and picture-books to show her, and when he curled up quietly by her side as she used to lie on the sofa. He was not old enough to know of anything else to do, so he did what he could, and was more of a comfort to her than he could have understood.

"Oh, Mary!" he heard her say once to her old servant; "I am sure he is trying to help me in his innocent way--I know he is. He looks at me sometimes with a loving, wondering little look, as if he were sorry for me, and then he will come and pet me or show me something. He is such a little man, I really think he knows."

As he grew older, he had a great many quaint little ways which amused and interested people greatly. He was so much of a companion for his mother that she scarcely cared for any other. They used to walk together and talk together and play together. When he was quite a little fellow, he learned to read; and after that he used to lie on the hearth-rug, in the evening, and read aloud--sometimes stories, and sometimes big books such as older people read, and sometimes even the newspaper; and often at such times Mary, in the kitchen, would hear Mrs. Errol laughing with delight at the quaint things he said.

"And; indade," said Mary to the groceryman, "nobody cud help laughin' at the quare little ways of him--and his ould-fashioned sayin's! Didn't he come into my kitchen the noight the new Prisident was nominated and shtand afore the fire, lookin' loike a pictur', wid his hands in his shmall pockets, an' his innocent bit of a face as sayrious as a jedge? An' sez he to me: 'Mary,' sez he, 'I'm very much int'rusted in the 'lection,' sez he. 'I'm a 'publican, an' so is Dearest. Are you a 'publican, Mary?' 'Sorra a bit,' sez I; 'I'm the bist o' dimmycrats!' An' he looks up at me wid a look that ud go to yer heart, an' sez he: 'Mary,' sez he, 'the country will go to ruin.' An' nivver a day since thin has he let go by widout argyin' wid me to change me polytics."

Mary was very fond of him, and very proud of him, too. She had been with his mother ever since he was born; and, after his father's death, had been cook and housemaid and nurse and everything else. She was proud of his graceful, strong little body and his pretty manners, and especially proud of the bright curly hair which waved over his forehead and fell in charming love-locks on his shoulders. She was willing to work early and late to help his mamma make his small suits and keep them in order.

"'Ristycratic, is it?" she would say. "Faith, an' I'd loike to see the choild on Fifth Avey-NOO as looks loike him an' shteps out as handsome as himself. An' ivvery man, woman, and choild lookin' afther him in his bit of a black velvet skirt made out of the misthress's ould gownd; an' his little head up, an' his curly hair flyin' an' shinin'. It's loike a young lord he looks."

Cedric did not know that he looked like a young lord; he did not know what a lord was. His greatest friend was the groceryman at the corner--the cross groceryman, who was never cross to him. His name was Mr. Hobbs, and Cedric admired and respected him very much. He thought him a very rich and powerful person, he had so many things in his store,--prunes and figs and oranges and biscuits,--and he had a horse and wagon. Cedric was fond of the milkman and the baker and the apple-woman, but he liked Mr. Hobbs best of all, and was on terms of such intimacy with him that he went to see him every day, and often sat with him quite a long time, discussing the topics of the hour. It was quite surprising how many things they found to talk about--the Fourth of July, for instance. When they began to talk about the Fourth of July there really seemed no end to it. Mr. Hobbs had a very bad opinion of "the British," and he told the whole story of the Revolution, relating very wonderful and patriotic stories about the villainy of the enemy and the bravery of the Revolutionary heroes, and he even generously repeated part of the Declaration of Independence.

Cedric was so excited that his eyes shone and his cheeks were red and his curls were all rubbed and tumbled into a yellow mop. He could hardly wait to eat his dinner after he went home, he was so anxious to tell his mamma. It was, perhaps, Mr. Hobbs who gave him his first interest in politics. Mr. Hobbs was fond of reading the newspapers, and so Cedric heard a great deal about what was going on in Washington; and Mr. Hobbs would tell him whether the President was doing his duty or not. And once, when there was an election, he found it all quite grand, and probably but for Mr. Hobbs and Cedric the country might have been wrecked.

Mr. Hobbs took him to see a great torchlight procession, and many of the men who carried torches remembered afterward a stout man who stood near a lamp-post and held on his shoulder a handsome little shouting boy, who waved his cap in the air.

It was not long after this election, when Cedric was between seven and eight years old, that the very strange thing happened which made so wonderful a change in his life. It was quite curious, too, that the day it happened he had been talking to Mr. Hobbs about England and the Queen, and Mr. Hobbs had said some very severe things about the aristocracy, being specially indignant against earls and marquises. It had been a hot morning; and after playing soldiers with some friends of his, Cedric had gone into the store to rest, and had found Mr. Hobbs looking very fierce over a piece of the Illustrated London News, which contained a picture of some court ceremony.........
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: