- W empik go
Mały tyran. Jak mądrze kochać dziecko - ebook
Mały tyran. Jak mądrze kochać dziecko - ebook
Bestseller! Mały tyran to książka, którą powinien przeczytać każdy z rodziców. Poradnik, jak mądrze kochać dziecko i nauczyć się wyznaczać jasne granice. Pozycja, która tłumaczy, jak unikać pułapek w wychowaniu dziecka od pierwszych dni jego życia. Autorka wyjaśnia, gdzie leżą przyczyny różnych zachowań dziecka. Dlaczego część dzieci przyjmuje ze spokojem argumenty rodziców i się wycisza, a inne pozostają obojętne na prośby oraz racjonalne tłumaczenie. Mały tyran został przetłumaczony na 24 języki i sprzedał się w ponad 100 tys. egzemplarzy.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64460-07-4 |
Rozmiar pliku: | 885 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słowa te kieruję do moich polskich Czytelników ze szczególnym oddaniem. Od młodych lat czuję się blisko związana z narodem polskim, jego mentalnością, historią i sztuką. Moim ulubionym autorem był Henryk Sienkiewicz. Przedstawiani przez niego bohaterowie stali się dla mnie przykładem jednoznaczności, szczerości, chrześcijańskiej miłości do bliźniego, wrażliwości, męstwa i gotowości do poświęcenia w imię prawdy i wolności. Dziś tacy ludzie są potrzebni, by wyrwać się ze szponów ideologicznych zawirowań. Oczywiście do tego nie są potrzebne miecze, ale czyste sumienie i siła odpowiedzialności. Czy obecnie wychowywani są ludzie, którzy mogą stawić czoło takiemu wyzwaniu?
Moje obawy o dalszy rozwój młodego pokolenia rosną, kiedy pomyślę o wpływach Zachodu na Polskę. Ze słodkimi, kuszącymi owocami przychodzą też te trujące. Poznałam je w latach 70. XX wieku w Niemczech Zachodnich, kiedy fala braku autorytetów zalała jak tsunami młodych rodziców, którzy chcieli przecież dla swoich dzieci jak najlepiej. Byli zachwyceni możliwością dawania im wolności, której sami nie zaznali w dzieciństwie. Wolność bez granic łatwo prowadzi jednak do chaosu oraz nadużyć i okazała się przyczyną chorób. Moja książka Mały tyran stała się, jako sygnał alarmowy, bestsellerem i przetłumaczono ją już na 24 języki. Była jak barykada, która częściowo mogła zatrzymać zło. Mimo wszystko wiele dzieci stało się, za przyczyną swoich niepewnych i zdezorientowanych rodziców, tyranami, którym w życiu wiedzie się bardzo źle. Ich rozdmuchane ego działa odstraszająco, nie mogą znaleźć ani przyjaciół, ani pracy, ponieważ brakuje im niezbędnej zdolności do przystosowania się. Nie wychodzi im też w związkach. Która dzisiejsza kobieta chciałaby poślubić takiego macho? Z moich długoletnich badań wynika, że wiele dzieci opisanych w mojej książce trafiło do poradni terapeutycznych i szpitali psychiatrycznych. Męczy je paranoiczny, wyimaginowany strach przed nieznanymi wrogami, odpowiedzialnymi za ich niepowodzenia. Wiele z nich jest uzależnionych od alkoholu i narkotyków, za pomocą których próbują zwalczyć ból powodowany odrzuceniem. Jeśli jednak rodzice spróbowaliby wprowadzić w swoich rodzinach jasne granice dopasowania i forsowania własnych pragnień, a tym samym ustanowić czytelne zasady rządzenia w domu, jeśliby dali dzieciom dobry przykład do naśladowania i odpowiednio je ukierunkowali, można by zapobiec tym zniekształceniom. Ze względu na wyjątkowo dużą liczbę dzieci żądnych władzy ideologia antyautorytarna spowodowała powszechną dezorientację u rodziców i w ich postawach wychowawczych. Skłonność rodziców, wprawdzie pozytywna w swoich założeniach, ale jednak ryzykowna, do wchodzenia ze swoimi dziećmi w układy partnerskie, doprowadziła do zacierania się granic. Z tych dzieci wyrastają później rodzice, którzy nie potrafią z kolei swoim pociechom wyznaczać jasnych granic, co wprowadza dzieci w stan niepewności. Ta wielka fala niepokoju, która w wielu przypadkach ujawnia się w postaci chorobliwego zespołu nadaktywności z deficytem uwagi (ADHD), wypełnia dziś gabinety psychiatrów dziecięcych.
Dlaczego ochrona przed niepotrzebnymi zaburzeniami staje się dla mnie ważna szczególnie w przypadku narodów słowiańskich? Niekoniecznie dlatego, że jako sąsiadka Czeszka i wdowa po mężu Słowaku czuję się po części Słowianką. O wiele bardziej poszukuję źródeł ratunku, który w czasach globalnego przesunięcia wartości mógłby odeprzeć zagrożenie człowieczeństwa.
W czym tkwi niebezpieczeństwo? Dziś materialne znaczy więcej niż duchowe, czyli miłość. Z tego powodu człowieczeństwo tonie. Człowiek bowiem staje się człowiekiem nie za sprawą pieniędzy na koncie czy komputera, ale tego, jak postępuje z innymi ludźmi.
Jedynym rozwiązaniem jest wzmocnienie zdolności do kochania, aby to miłość mogła kierować rozwojem materialnym.
Wierzę i ufam, że Słowianie, kierujący się sercem, mają tutaj do spełnienia ważne zadanie. Cieszę się więc osiągnięciami Ani Choińskiej z Wrocławia, która razem ze mną zorganizowała w Polsce „Szkołę Miłości w Rodzinie”. No bo gdzie dziecko miałoby nauczyć się miłości na całe życie, jeśli nie w rodzinie?
Jirina PrekopPrzedmowa do wydania rozszerzonego
Ta książka miała już wiele wydań. Z biegiem lat zaczęłam mieć do niej dwojaki stosunek. Jako autorka oczywiście cieszę się, że udało mi się napisać bestseller. Jednocześnie mam tę gorzką świadomość, że moja książka sprzedaje się jedynie dzięki nieszczęściu dzieci z zaburzeniami i ich rodziców. Nieszczęście to niestety nie ma końca. Coraz częściej można spotkać żądne władzy, bezwzględne i agresywne dzieci. Dla niektórych pojęcie „mały tyran” należy już do klasyki. Gdy pozycja ta ukazała się po raz pierwszy, czułam się bardzo dotknięta ostrą krytyką, głównie ze strony fachowców o nastawieniu antyautorytarnym i antypedagogicznym. Zarazem jednak byłam bardzo wdzięczna za ten sprzeciw, ponieważ dzięki niemu rozgorzała dyskusja. Mały tyran osiągnął ten sam efekt co kamień wrzucony do wody. Podłoże zaczęło się piętrzyć, a warstwy, nakładające się na siebie, się wymieszały. W ten sposób można zebrać to, co zbutwiałe, a to, co ciężkie, znowu opadnie na dno i woda przestanie być mętna. Ten proces odmętniania będzie trwał jeszcze długo. Dlatego ta książka nie potrzebuje próby ożywienia treści. Ona jest wciąż aktualna.
Powodem tego rozszerzonego wydania nie jest również konieczność poprawienia któregoś z podstawowych założeń. Nadal opowiadam się za wszystkimi opisami i interpretacjami z pierwszego wydania – z jednym istotnym wyjątkiem. Chodzi o sposób, w jaki podczas tzw. fazy przekory rodzice powinni pomagać dziecku w kształtowaniu jego rosnącej agresji. Moją ówczesną radę, że „w miarę możliwości dziecko powinno samo poradzić sobie ze swoją krnąbrnością”, uważam obecnie za błędną. Ze względu na liczne dobre doświadczenia z terapią mocnego trzymania, zebrane przeze mnie od tego czasu, mogę dziś zająć inne stanowisko.
Złość, rozwijająca się w dwu- lub trzyletnim dziecku wyjątkowo dynamicznie ze względu na „ja”, które pragnie przejąć władzę, skierowana jest zarówno przeciw przedmiotom i samemu dziecku, jak i przeciw rodzicom. W pierwszym przypadku postępowanie zgodnie z moimi wcześniejszymi zaleceniami nie byłoby błędem. Jeśli na przykład dziecko jest wściekłe na klamkę od drzwi, znajdującą się zbyt wysoko, oraz na siebie, że nie może jej dosięgnąć, powinno nauczyć się radzić sobie z tą frustracją. Musi doświadczyć tego, że może samodzielnie opanować kryzys. Jeśli jednak wściekłość jest skierowana przeciw mamie lub tacie, maluch musi mieć szansę konfrontacji z przeciwnikiem. Powinien wtedy wyrazić swoją agresję twarzą w twarz, dostrzegając jednocześnie złość strony przeciwnej. Aby taka konfrontacja przebiegła prawidłowo i aby miłość mogła się odnowić, przydatne jest mocne objęcie. Gdy dziecko dojrzeje i będzie potrafiło wyrazić swoje uczucia słowami, może się obejść również bez kontaktu cielesnego. Dokładny opis terapii mocnego trzymania przedstawiłam już w pierwszym wydaniu książki, musi on jednak zostać rozwinięty. W tym czasie wielu zrozpaczonych rodziców wprowadziło tę metodę w życie zgodnie z zasadami podanymi w niniejszym poradniku. Niektórzy zebrali przy tym dobre doświadczenia, lecz inni przestraszyli się wybuchem własnych afektów, które wcześniej udawało im się okiełznać, i się poddali. Wprawdzie nie wyrządziło to dziecku większej szkody, ale po raz kolejny udowodniono mu, że jest silniejsze od łatwych do zastraszenia rodziców. Okazało się, że długotrwałe przytrzymywanie, będące źródłem niezadowolenia dzieci, jest następstwem różnych zaburzeń, przez które maluch stał się tyranem. W tym przypadku nie wystarczyło amatorskie trzymanie dziecka w objęciach. Potrzebna była fachowa pomoc w postaci terapii mocnego trzymania. Bez wsparcia doświadczonych w tej dziedzinie terapeutów rodzicom nie udałoby się zająć właściwej pozycji w hierarchii i zapewnić dziecku beztroskiego dzieciństwa.
Jednym z najczęstszych zaburzeń jest strach dorosłych przed jednoznacznym wyrażeniem własnych negatywnych odczuć. Ta afektywna ambiwalencja, niemożliwe do zniesienia „ani-ani”, zmusza dziecko do odrzucenia rodziców i przeszkadza w niezbędnej konfrontacji. Bliższe przyjrzenie się temu problemowi było ważnym powodem publikacji tego rozszerzonego wydania książki.
Za odkrycie nieświadomie działających powiązań w rodzinie dziękuję systemowym terapeutom rodzinnym, w szczególności Bertowi Hellingerowi. Podczas warsztatów z zakresu terapii mocnego trzymania, które zorganizowałam na jego prośbę w 1990 roku, mój nowy sposób pojmowania wpasował się w prastare porządki. Od tej pory terapia ta jest ściśle związana z systemową terapią rodzinną. W wielu przypadkach powstanie potrzeby rządzenia jest wyraźne i możliwe do leczenia tą metodą dopiero wtedy, gdy naświetlone zostaną przyczyny systemowe. Często dziecko staje się tyranem tylko dlatego, że podświadomie reprezentuje kogoś bliskiego, kto został wypchnięty poza nawias rodziny.
Podczas wspólnego pisania z Christel Schweizer książek Dzieci są gośćmi, którzy pytają o drogę i Niespokojne dzieci uświadomiłyśmy sobie określone pierwotne prawa, których przestrzeganie zapewnia wewnętrzną równowagę, a nieprzestrzeganie prowadzi do destrukcji. Zjawisko „małego tyrana” pozwoliło nam tego gorzko doświadczyć. Rozwiązanie leży w świadomym włączaniu (= „re-ligio”) przekazanych nam praw życia.Wprowadzenie
Pewnego letniego dnia mój mąż i ja byliśmy świadkami dwóch zdarzeń, w zadziwiający sposób uzupełniających się wzajemnie. Sprawiły one, że postanowiłam niezwłocznie napisać tę książkę.
Po urokliwym słonecznym poranku, gdy tylko nasz wycieczkowy statek opuścił port w Lindau, nagła ulewa zapędziła rozczarowanych pogodą pasażerów do restauracji. Następną burzę wywołał przy sąsiednim stoliku pięcioletni chłopiec. Mimo że podano już posiłek, chłopiec upierał się, że będzie stał na stole, skąd miał lepszy widok na fale. Początkowo nie zwracał uwagi na uprzejme prośby rodziców, by zechciał zejść na podłogę. Kiedy spróbowali go zdjąć ze stołu, zaczął krzyczeć na cały lokal: „Puść mnie, ty stara kurwo!”, matkę kopnął w brzuch, ojca zaś ugryzł w rękę. Przedstawienie to powtórzyło się kilka razy. Chłopiec był coraz bardziej wściekły, rodzice coraz bardziej zmieszani, a będący świadkami zajścia goście – poirytowani. W końcu zdjęto chłopca ze stołu, co gwałtownie nasiliło atak wściekłości. Wówczas goście stojący wokół zaczęli wygłaszać uwagi w rodzaju: „Gdyby to było moje dziecko, dałbym mu w skórę”. Rodzice, cali w pąsach, tłumaczyli się: „Próbowaliśmy tego, ale potem był jeszcze gorszy”. W zaistniałej sytuacji rodzice mieli dwie możliwości: wyjść z dzieckiem na deszcz albo pozwolić mu stać na stole. Obydwa rozwiązania oznaczały dla nich porażkę. Znaleźli się w pułapce. Gdy wychodzili, matka miała łzy w oczach.
Kiedy potem spacerowaliśmy z mężem po nabrzeżu, trafiliśmy na podobny i równie typowy obrazek. Do brzegu podpływały łabędzie i kaczki, ciągnąc za sobą sznureczek młodych, aby nakarmić je chlebem rzucanym przez wycieczkowiczów. Jedna z kaczek nie pasowała do tego obrazu. Nie ona prowadziła swoje jedyne młode, lecz przeciwnie, pozwalała, aby ono ją prowadziło, pływając niespokojnie między łódkami tam i z powrotem i chwytając w dziób wszystko oprócz chleba. A kaczka – tak jak matka na statku – podążała za młodym ze spuszczoną głową. „Właściwie – stwierdził mój mąż – w tej sytuacji matka też jest chora. Wygląda to na klęskę ich obojga”.
Zaczęliśmy rozmawiać o ogromnym problemie, jaki powstaje, gdy stado, zamiast nauczyć młode respektowania praw rządzących zbiorowością, przyswaja sobie jego zaburzone, podszyte strachem zachowanie. Zagrożenie tych praw jest bowiem zagrożeniem samej rodziny. Zrozumiałam, że chociaż nauka podjęła już ten problem, nadszedł czas, aby się nim poważnie zająć.
W mojej praktyce coraz częściej spotykam rodziców do głębi przerażonych swoim dzieckiem. Rodziców, którzy mimo prób stworzenia sobie i jemu wolnej przestrzeni życiowej, czują się wykorzystywani i zniewoleni. Rodziców, którzy nie mogą dotrzeć do swoich dzieci ani poprzez postępowanie pełne życzliwości, ani przez nagradzanie ich czy karanie. Rodziców, którzy niemal żałują, że poczęli dziecko, oraz małżeństwa, które tłumią pragnienie jego posiadania, gdyż były świadkami takich zachowań dzieci, jak opisane powyżej.
Wśród małych tyranów są dzieci, które poprzez skrajnie agresywne zachowanie zdominowały otoczenie, takie, które konieczność panowania nad otoczeniem przerasta, i takie, które tłumią w sobie ataki wściekłości. Te ostatnie przyjmują raczej postawę odmowną, przyczajone obserwują sytuację i wycofują się w swój wewnętrzny świat, w którym relacje są jeszcze możliwe do opanowania. Spotykam również dzieci, które pozbawiono w którymś momencie władzy, i dlatego są zagubione i smutne. Żyją w poczuciu doznanej krzywdy, załamują się, zapadają na choroby psychosomatyczne. Dzieci te są nieszczęśliwe – są więźniami własnej władzy. Żyją w ciągłym niepokoju i całkowitym osamotnieniu. Potrafią brać, ale nie umieją dawać. W ten sposób zostają pozbawione doświadczenia miłości, która jest równowagą między dawaniem a braniem. Napisałam tę książkę właśnie dla nich, ponieważ czeka je bardzo smutna przyszłość, jeśli we właściwym czasie nie znajdą u nas pomocy. Jeśli nie poczują się dobrze i bezpiecznie na świecie, nie podołają życiu. Droga do tego prowadzi nie poprzez panowanie nad otoczeniem, ale przez przyswojenie sobie szeregu umiejętności: czekania, przystosowania, znoszenia niepowodzeń, umiejętności pracy z lękami polegającej nie na ignorowaniu ich, lecz przeciwnie, na ich doświadczaniu i przechodzeniu przez nie. Dzieci te nie przeczuwają jeszcze, że nie odzyskają wolności, dopóki pozostaną uzależnione od żądzy panowania.
Zapewniam was, że to, co tutaj piszę, nie jest zwykłym czarnowidztwem. Potwierdzają to liczne rozmowy z fachowcami w dziedzinie psychologii. Współcześnie obserwujemy prawdziwą epidemię zaburzeń osobowości, która od początku lat 80. XX wieku rozprzestrzenia się lawinowo. Wcześniej dziećmi z problemami byli głównie „chłopcy do bicia” i „kozły ofiarne”, dzieci lękliwe, niezaradne, szukające zastępczo zaspokojenia w skrajnie oralnych reakcjach (obgryzanie paznokci, obżarstwo itp.) oraz w agresji pośredniej (np. kłamstwa, kradzieże, podpalenia itp.). Dzieci te były, w zależności od „przekonań” osoby diagnozującej, kierowane do poradni wychowawczej na terapię psychoanalityczną bądź terapię zachowań lub rodzinną.
Dziś na pierwszy plan wysunęły się zaburzenia związane z agresją i destrukcją, występujące wraz z oziębłością emocjonalną, egoizmem i bezwzględnością. Dzieci dotknięte tymi zaburzeniami zdają się odporne na terapię i nie poddają się procesom wychowawczym. Niejeden doświadczony fachowiec – psycholog, nauczyciel czy wychowawca – zadaje sobie pytania: czy straciłem swoje umiejętności zawodowe, czy być może z powodu moich własnych projekcji jestem tak nietolerancyjny wobec tych obdarzonych silną wolą dzieci, czy moja rutyna nie zabiła we mnie zdolności oddziaływania, a może po prostu nie lubię już mojego zawodu? Są psychiatrzy, którzy zaczynają wątpić w swoją umiejętność przekonywania, kiedy spotykają dzieci „niepoddające się leczeniu”, które nie tylko nie chcą otworzyć ust, lecz także całkowicie odmawiają spożywania niezbędnych pokarmów i chętniej umarłyby z głodu, aniżeli zadośćuczyniły błaganiu rodziców i przerwały strajk głodowy. Wydaje się, że działa tu nie tyle złość, która pcha do postawienia na swoim, ile autodestrukcyjna wściekłość.
Do tych fachowców kieruję moje słowa. Nie pragnę za wszelką cenę uwolnić ich od wątpliwości. Wątpliwości bowiem sprawiają, że dialog staje się możliwy i pomagają tym samym lepiej poznać zagadnienie. Naukowca, czytającego tę książkę z krytycznym nastawieniem, proszę o wyrozumiałość zarówno dla postawionej przeze mnie hipotezy na temat przyczyn nałogu żądzy panowania, jak i dla założenia, że chodzi tu o nałóg w ścisłym tego słowa znaczeniu. Mam nadzieję, że dla ludzi nauki książka ta stanie się punktem wyjścia do dalszych badań. Stawiam sobie za cel zainicjowanie dyskusji, która przyczyni się do lepszego rozumienia problemów dzieci uzależnionych od tyranii oraz ich rodziców.W poszukiwaniu źródeł żądzy panowania
Kiedy zajęłam się bliżej problemem żądzy panowania, zainteresowały mnie trzy kwestie:
• Co się kryje za tym niewiarygodnym dziecięcym pragnieniem sprawowania władzy?
• W którym miejscu została przekroczona granica niezbędnego zakresu poczucia mocy?
• Dlaczego tak się dzieje, że zjawisko uzależnienia od nałogu władzy dotyczy ogromnej liczby dzieci, zważywszy na to, że nigdy dotąd nie występowało ono na taką skalę i dotyczyło raczej dorosłych?
Istnieje bardzo niewiele książek, zajmujących się tym problemem. Jest kilka prac z zakresu psychologii głębi autorstwa Sigmunda Freuda i Heinza Kohuta na temat związku między żądzą panowania a narcyzmem. Porównanie żądzy panowania z potrzebą znaczenia to temat jednej z prac Alfreda Adlera. Przede wszystkim jednak problemem władzy zajmuje się Hans Strotzka; również on narzeka na niedostatek zorientowanych psychoanalitycznie opracowań.
W swojej pracy stwierdza, że to raczej ofiary przemocy, a więc uciskani, szukają pomocy terapeuty. W naszej poradni doświadczamy sytuacji nietypowej, to bowiem rodzice zwracają się o ratunek przed tyranem (dzieckiem). To, co w tej książce określam jako żądzę panowania, nie jest tożsame ani z potrzebą znaczenia, ani z narcyzmem. Przyczyny zdają się mieć związek z rozpowszechnionym obecnie technologiczno-konsumpcyjnym stylem życia, co później obszernie omówię.
Prace większości uczonych badających te problemy zawierają pewne wspólne koncepcje. Jedną z nich jest konieczność łączenia psychoanalizy z elementami socjologii industrialnego, nastawionego na efektywność społeczeństwa, uważanie poczucia wyobcowania za następstwo zaburzeń psychicznych, inną – traktowanie uzależnienia od posiadania władzy jako główne źródło zła. Wszyscy uczeni stwierdzają, że jedynym skutecznym lekarstwem na te dolegliwości jest miłość. Wymieniam w tym miejscu tylko kilku z nich: Erich Fromm ostrzega przed rosnącą wciąż zależnością współczesnego człowieka od posiadania, która uniemożliwia mu doświadczanie bycia. Arno Gruen opisuje zdradę samego siebie w książce pod takim właśnie tytułem i przedstawia cierpienia współczesnych pacjentów, którzy identyfikują się z poczuciem władzy, tworzą z niej swój image, uciekają w fałszywe uczucia i tym samym oddalają się całkowicie od doświadczenia miłości i własnej autonomii.
Alexander Lowen uważa, że narcyzm każdej istoty kształtuje się pod wpływem całego narcystycznie nastawionego kręgu kulturowego. Naturalne uczucia są wypierane, ponieważ nie pasują już do wykreowanego przez człowieka wizerunku samego siebie. Sprawia to, że współczesny człowiek doświadcza pustki i braku sensu swojego życia. Lowen po czterdziestu latach pracy psychoterapeutycznej (bioenergetyka) stwierdza, że na terenie USA, podobnie jak w Europie Zachodniej, nastąpiła wyraźna zmiana rodzaju zaburzeń. Obecnie rzadko spotyka się nerwice, które występowały we wcześniejszych latach: paraliżujące poczucie winy, lęki, fobie, natręctwa. Za to w jego praktyce pojawia się bardzo wielu ludzi skarżących się na depresje i zaburzenia życia uczuciowego.
To, co wymierne i policzalne, zaczęło znaczyć więcej niż to, co idealne. Tym samym myśli i uczucia zostały od siebie oddzielone, preferowana jest wiedza pragmatyczna. Odbywa się to kosztem niedającej się precyzyjnie zmierzyć wiedzy o emocjonalnej kondycji człowieka.
Następstwem takiego kartezjańskiego myślenia było skonstruowanie pierwszej bomby atomowej, zanim pedagogika i pediatria zauważyły, że małe dziecko też ma swoje potrzeby.
Znany psychiatra dziecięcy z Tybingi, Reinhart Lempp, przedstawia w książce Przewrót w rodzinie historię swojego zawodu. Dopiero w połowie XX wieku badania Rene Spitza, Johna Bowlby’ego, H.F. Harlowa i innych dowiodły istnienia owych potrzeb i umożliwiły zrozumienie dziecięcej zdolności do miłości oraz psychicznej wrażliwości małego dziecka. Trzeba było jeszcze wielu lat, zanim stwierdzono, że ta wiedza wymaga rewizji. Dziś wiadomo, że dziecko już przed narodzinami jest wrażliwe na kontakt z matką. W międzyczasie ukazały się książki psychoanalityków dziecięcych zajmujących się psychologią rozwoju, np. Donalda W. Winnicotta i Margaret B. Mahler, którzy opisali powstawanie poczucia wszechmocy u dziecka w psychozach. Badania te zostały nadspodziewanie dobrze przyjęte przez psychoterapeutów. Niestety jednak, z powodu hermetycznego języka, w znacznym stopniu pozostały one niedostępne dla rodziców i innych osób, pracujących z dziećmi.
W literaturze niemieckiej psychoterapeutka dziecięca, Christa Meves, połączyła w jedno wiedzę naukową z obszarów psychologii głębi, socjologii i etologii. Źródeł pełnego bezwzględności braku pohamowania poszukuje ona w naznaczonym przesytem dobrobycie materialnym, we współczesnym hedonizmie, który sprawia, że istotne wartości zamierają. Przejawem tego jest między innymi wzrastająca liczba matek pracujących zawodowo, które Meves ostro krytykuje. Matki te zamiast miłości ofiarowują swoim dzieciom przeżutą papkę odżywek i telewizję zamiast zabawek. Jej zdaniem niepohamowanej agresji można uniknąć, pozostawiając dziecku z jednej strony możliwość własnej aktywności i inicjatywy w zdobywaniu otaczającego świata, z drugiej zaś – dając mu w tym samym czasie szansę skonfrontowania się z sensownie ustawionymi ograniczeniami. Współczesne matki same nie są dostatecznie wolne, aby mogły dopuścić do tego rodzaju konfrontacji. Pozwalają dziecku na wszystko, co powoduje nie tyle rozładowanie poszukującego ujścia popędu agresji, ile wzmocnienie go. Jesteśmy coraz bliżej źródeł żądzy panowania. Dalsze uzasadnienie tez wyjaśniających powstanie uzależnienia od poczucia władzy odnajdujemy u Konrada Lorenza. Bada on spustoszoną przestrzeń życiową człowieka w aspektach psychologii porównawczej i socjologii zwierząt. Za najpoważniejsze z ośmiu grzechów głównych ucywilizowanej ludzkości uważa rozpad genetycznie zakorzenionych zachowań społecznych i oderwanie od tradycji. Wskazuje na fakt, że tysiące dzieci w rezultacie bezstresowego wychowania stały się nieszczęśliwymi neurotykami.
Dziecko, które pozbawiono możliwości instynktownego podporządkowania się silniejszemu w hierarchii starszeństwa, czuje się sfrustrowane i bezbronne. Nie może identyfikować się z niewolniczą słabością, którą wykazuje wobec niego ktoś, kto przecież powinien być od niego silniejszy, i w konsekwencji nie jest w stanie doświadczyć i przyswoić sobie norm społecznego zachowania. Człowiek, który nie przyswoił sobie określonych społecznych sposobów zachowania, jest skazany na przegraną – w rzeczywistości jest chory i nieszczęśliwy, zasługuje na nasze współczucie. Nieumiejętność podporządkowania się normom jest złem samym w sobie. Jest nie tylko negacją i uwstecznieniem procesu tworzenia, dzięki któremu zwierzę stało się człowiekiem, jest czymś znacznie gorszym. W tajemniczy sposób zaburzenie zachowań moralnych prowadzi nie tylko do zaniku wszystkiego, co odczuwamy jako dobre i przyzwoite, lecz wprost do aktywnej wrogości wobec tych wartości – to właśnie zjawisko wiele religii nazywa wrogiem Boga. Kiedy obserwujemy je wnikliwie, nie możemy zaprzeczyć wierzącemu, który twierdzi, że Antychryst powstał.W jaki sposób rozpoznałam problem dzieci uzależnionych od poczucia panowania
Wiele rzeczy musiało się zbiec w tym samym czasie, abym wraz z moimi współpracownikami mogła zacząć efektywnie pracować z przypadkami uzależnienia od żądzy panowania.
1. W trakcie wieloletniej pracy z dziećmi autystycznymi zaobserwowaliśmy, że otrzymując odpowiednie wsparcie, mogą one osiągnąć wyższy poziom społecznego rozwoju, na którym odkrywają radość z przywiązania do matki (ewentualnie także do innych osób). Próbują jednak wciągnąć matkę w istniejące wciąż przymusy. Jeżeli, szczęśliwa z powodu rozbudzonej gotowości kontaktu, matka przyzwala na to, czuje się tym usatysfakcjonowana i niczego więcej nie wymaga, dziecko pozostaje na poziomie autokracji i ją opanowuje.
2. Kiedy rozeszły się wieści, że zajmujemy się diagnozowaniem autyzmu, zaczęto przysyłać do nas dzieci z najróżniejszych okolic, wykazujące zachowania podobne do autystycznych, w celu postawienia diagnozy. Mogliśmy stwierdzić, że dzieci te nie pasują do dobrze znanego syndromu wczesnodziecięcego autyzmu. Charakteryzowała je prawie bezgraniczna, pozbawiona jakichkolwiek lęków przed zmianą gotowość do podporządkowania sobie całego otoczenia, tak jakby były wszechmocne.
3. W tym samym czasie zetknęliśmy się z wieloma małymi dziećmi w wieku od czterech do dwudziestu czterech miesięcy, które całkowicie absorbowały sobą rodziców z powodu zaburzeń snu lub przyjmowania pokarmów oraz permanentnego niepokoju. Stwierdziliśmy, że są na tym samym poziomie rozwoju, jaki osiągnęły dzieci autystyczne. Można więc było zaobserwować podobieństwo między autokracją a przymusową wszechmocą tych dzieci.
4. Podstawową terapią, która jako wsparcie umożliwiła dzieciom autystycznym osiągnięcie wspomnianego już wyższego poziomu społecznego rozwoju i uwalniała je od autyzmu, okazała się terapia mocnego trzymania (Festhaltetherapie). Jest to postępowanie, które po długotrwałych wahaniach przejęłam od amerykańskiej lekarki zajmującej się psychiatrią dziecięcą, Marthy Welch, i od uhonorowanego Nagrodą Nobla badacza zachowań zwierząt, Nika Tinbergena. Z coraz większym przekonaniem rozpowszechniam je na obszarze niemieckojęzycznym. Poszukiwanie etycznych i psychologicznych uzasadnień dla terapii mocnego trzymania wyostrzyło moją zdolność empatii i umiejętność rozumienia okoliczności, w jakich może się pojawić nie tylko autyzm, lecz także żądza panowania, a tym samym zwiększyło skuteczność w jej stosowaniu.
Już w tym miejscu chcę wyraźnie podkreślić, że mocne trzymanie nie ma na celu podporządkowania i ubezwłasnowolnienia dzieci, lecz udzielenie im takiego wsparcia i miłości, które pozwolą dziecku na zbudowanie własnego, odrębnego „ja”.