- promocja
- W empik go
Małżeństwo za milion dolarów - ebook
Małżeństwo za milion dolarów - ebook
Nie mogli bardziej się od siebie różnić. Zapomnieli jednak, że przeciwieństwa często się przyciągają.
Kiedy Nell wybierała się na studia, nie spodziewała się, że po zdobyciu wymarzonego doktoratu zostanie z ogromnym długiem w banku, lękiem przed życiem i brakiem pracy. Stawiając wszystko na jedną kartę, decyduje się wziąć udział w castingu do tajemniczego reality show, w którym można wygrać milion dolarów! Jednak nieoczekiwanie partnerem ułożonej, inteligentnej i oczytanej Nell zostaje pewien nieokrzesany przystojniak.
Luke postanowił pójść na casting tylko dlatego, że w spadku otrzymał niewielki bar razem z hipoteką. Jednak kiedy po raz pierwszy widzi Nell, dostrzega w tym programie coraz więcej plusów. Oboje są zdeterminowani, by wygrać. Jak daleko będą gotowi się posunąć? Czekają ich niecodzienne zadania i przygody, tylko czy ich serca to wytrzymają? Czy powiedzą sobie „Tak” na oczach milionów telewidzów?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67247-98-6 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
♥ ♥ ♥
Nell
17 grudnia
Kręci mi się w głowie.
To transmitowany na żywo finał, na który czekał cały kraj. Arena jest napakowana po brzegi, wokół pełno reporterów, kamery są skierowane na nas. Wokół błyskają flesze, a ja w każdym błysku dostrzegam skrawek swojej przyszłości.
Wszystko rozegra się w ciągu najbliższej godziny. Moglibyśmy już teraz ogłosić naszą decyzję, ale jeszcze nie czas na to. Wiem, że gospodarz programu będzie odwlekał tę chwilę w nieskończoność. Powtórki najbardziej emocjonujących momentów sezonu, wywiady z uczestnikami, występy zaproszonych gwiazd, które również są fanami programu. Wszystko po to, żeby zbudować napięcie, zanim nadejdzie chwila prawdy.
Każda z osób zgromadzonych w arenie, każdy z trzynastu milionów widzów przed telewizorami – wszyscy kręcą się niecierpliwie na swoich miejscach, zadając sobie to samo pytanie.
„Powiedzą tak… czy nie?”
Chciałabym, żebyśmy mogli po prostu podać odpowiedź i mieć to z głowy.
Jest tak blisko mnie, a jednak równie dobrze mógłby być milion kilometrów stąd. Nasze palce są splecione, a on macha do tłumu wykrzykującego nasze imiona. Nie ma spoconej ręki. Wystarczy dyskretny rzut oka w jego stronę – te szlachetne rysy, swobodny uśmiech – a mnie już ściska w gardle.
Nic dziwnego, że świat się w nim zakochał. Nic dziwnego, że już od pierwszego tygodnia jest ulubieńcem fanów.
To koniec. Nareszcie. Chyba że…
Spoglądam na niego i mówię:
– Luke… nie jestem…
Prawie niezauważalnie potrząsa głową.
– Jest okej – mamrocze, głaszcząc mnie po wewnętrznej stronie dłoni. – Oddychaj, Penny. Po prostu oddychaj.
Oddycham. Tyle że w tym momencie to nie wystarcza, żebym poczuła się lepiej. Razem przeszliśmy tak wiele, więcej niż większość par w ciągu całego życia. A teraz mamy podjąć decyzję, która znacząco wpłynie na naszą przyszłość.
Tylko pomyśleć, że jeszcze siedem miesięcy temu nawet nie znałam Luke’a Crossa… Trzy miesiące temu gardziłam nim. Jednak gdzieś po drodze sprawy przybrały całkiem inny obrót. W którymś momencie tej naszej szalonej przygody – którą cały świat miał okazję obejrzeć w telewizji – zrobiłam coś, czego nie zamierzałam zrobić. Tak przynajmniej sobie obiecywałam.
Nie wiem nawet, jak to się stało. Może po prostu tak miało być? Nie byłabym w stanie tego powstrzymać, nawet gdybym próbowała.
Jednak to, że coś się miało stać, nie oznacza, że będzie trwać na zawsze…PÓŁ MILIONA DOLARÓW DŁUGU
♥ ♥ ♥
Nell
Naprawdę nie wiem, co ja tu właściwie robię. Prawdopodobnie odpadnę jako pierwsza. Bo będzie głosowanie, kto ma odpaść, tak? Nie oglądam telewizji, więc nie mam pojęcia, jakimi prawami rządzą się takie programy.
– Nell w pokoju zwierzeń, dzień pierwszy.
Siedem miesięcy wcześniej
Leżę na podłodze salonu w moim mieszkanku znajdującym się poza kampusem. Chyba właśnie mam atak serca.
Do pokoju wchodzi Courtney, spogląda na mnie i marszczy brwi. Trąca mnie spiczastym noskiem swojej zgrabnej balerinki.
– Aż tak źle?
Dostrzega leżącą na moim brzuchu rozdartą kopertę i złożony na trzy wyciąg z banku. Dobrze wie, jaką mamy porę roku i co to oznacza. Oraz – jakżeby inaczej! – wie również, że jest bardzo źle. Choć przez ostatnich kilka lat całkiem dobrze mi szło udawanie, że problem nie istnieje i że dzień, w którym rozpęta się piekło, nigdy nie nadejdzie.
Tyle że właśnie nadszedł.
– Nie mogę złapać tchu… – Tylko tyle udaje mi się z siebie wydusić. – Umieram!
Przyjaciółka podchodzi do lodówki i wyjmuje z niej kiść winogron.
– Hmm… Jeśli umrzesz, to ktoś będzie musiał spłacić twój kredyt studencki.
Podnoszę się do pozycji siedzącej i obrzucam ją gniewnym spojrzeniem. Ale trwa to tylko chwilę, bo nagle znowu robi mi się słabo. Może coś mnie bierze. Osuwam się z powrotem na podłogę i wbijam wzrok w stary, zakurzony, kryształowy żyrandol zdobiący nasze beznadziejne mieszkanko, które sama wybrałam, żeby zaoszczędzić. Nie żebym wcześniej pławiła się w luksusach. Byłam bardzo oszczędna, do cholery!
Courtney kuca i bierze do rąk pismo z banku.
– Wow. Pięćset tysięcy dolarów, co?
Wypowiedziana na głos suma wydaje mi się jeszcze bardziej nieosiągalna. Napieram tyłkiem na parkiet z nadzieją, że podłoga po prostu mnie pochłonie.
– Jak to się mogło stać?
Przyjaciółka w zamyśleniu stuka palcem w podbródek.
– Nie wiem. Może to mieć coś wspólnego z tym, że nie poszłaś do pracy, kiedy cztery lata temu skończyłaś studia.
Siadam i wbijam w nią wzrok. Courtney studiowała pedagogikę i obroniła licencjat na Emory University w tym samym czasie, co ja, a teraz ma prawdziwą pracę. Nie zarabia kokosów, ale przynajmniej stać ją, żeby co miesiąc spłacać ratę pożyczki studenckiej i nie musi brać pieniędzy na swoją połowę czynszu z karty kredytowej. Może też sobie pozwolić na drobne przyjemności, takie jak…
Courtney dostrzega, że wlepiam żarłoczne spojrzenie w jej waniliowe frappucino z lodami i podaje mi kubek. Łapczywie upijam łyk.
– Moje biedactwo…
Krzyżuję nogi i siadam po turecku.
– A jak niby mam znaleźć pracę? Przecież próbuję skończyć doktorat!
Przyjaciółka parska śmiechem.
– Z komparatystyki! Nawet nie wiem, o jaką pracę mogłabyś się starać z takim wykształceniem. Mówiłaś, że nie chcesz zostać na uczelni.
– Bo nie chcę. – Właściwie to nie do końca tak. Nauczanie mogłoby mi sprawiać frajdę. Ale kiedy pomyślę, że miałabym stanąć w auli wypełnionej po brzegi studentami i wygłosić wykład… Brrr, przerażające! Nie cierpię wystąpień publicznych. – Przecież ukończyłam z wyróżnieniem studia. Z takim wykształceniem wszędzie mnie przyjmą z otwartymi ramionami.
Być może oszukuję samą siebie. Na studiach trzymałam się z daleka od gabinetu doradcy zawodowego. Nigdy nie kiwnęłam palcem, żeby trochę podrasować CV. Radośnie kontynuowałam edukację na Emory University, najpierw zdobywając podwójny licencjat z filozofii i historii, a następnie uzyskując tytuł magistra antropologii. Potem przyszedł czas na doktorat. A wszystko dlatego, że kiedy Penelope Carpenter za coś się bierze, to nie spocznie, dopóki tego nie ukończy. Kiedy byłam mała, zapytałam rodziców, jak najdalej można zajść w edukacji i postanowiłam, że będę się uczyć, aż otrzymam tytuł doktora, wybierając zajęcia, które będą mnie interesować. Oświadczyłam, że osiągnę to wszystko, i tak zrobiłam – na własnych warunkach. Udało mi się zrealizować plan. Niestety po drodze wpadłam po uszy w długi.
Jednak, o mój Boże… Prawdziwy świat przyprawia mnie o atak paniki. Uczelnia jest miejscem, gdzie błyszczę i czuję się swobodnie. Książki dają mi poczucie bezpieczeństwa. A życie? No cóż, prawdziwe życie to zupełnie inna historia.
Auć, czuję, że świat nie raz da mi w kość.
Właśnie dlatego naprawdę żałuję, że nie ma kolejnego stopnia naukowego, który mogłabym zdobyć. Jakiegoś megadoktoratu. Może powinnam pomyśleć o sięgnięciu po tytuł doktora prawa i w ten sposób odwlec nieco w czasie dzień sądu?
– Będziesz na ceremonii wręczenia dyplomów w czwartek, prawda? – dopytuję.
Courtney zdejmuje blezer.
– Ależ oczywiście, pani doktor!
Uśmiecham się do niej. To dobrze. Nawiązywanie nowych znajomości nie przychodzi mi łatwo, więc Courtney jest dla mnie jedyną bliską osobą, jedyną namiastką rodziny tutaj, w Atlancie. Moja prawdziwa rodzina mieszka w Nowej Anglii, gdzie wiodą beztroskie życie przedstawicieli wyższych sfer. Tak, od początku postawili sprawę jasno – skoro miałam kaprys studiować gdzie indziej niż na Harvardzie, czesnym musiałam się zająć sama. I tak właśnie robiłam, łatając skromny budżet korepetycjami. Tata sam doszedł do wszystkiego, co ma, i tego samego oczekuje od swoich dzieci. Spłaca moją kartę kredytową i płaci za wynajem mieszkania, ale oświadczył mi, że kiedy zacznę zarabiać, mam mu wszystko zwrócić. Mama uważa, że popełniam ogromny błąd, zdobywając kolejne tytuły naukowe, i przy każdej okazji mi to wypomina. Ojciec już zapowiedział, że moja część spadku po nim przejdzie na rzecz jego _Alma Mater_, Harvardu. Dlatego nawet ich nie zapraszałam na uroczystość zakończenia kolejnych studiów. Przecież i tak by nie przyjechali.
Ostrożnie chwytam pismo za róg, jakby było brudne, po czym pozwalam mu swobodnie opaść na podłogę.
– Myślisz, że Gerald tam będzie?
Courtney prycha gniewnie.
– Nie!
– Ale…
– Nell, pociąg o nazwie Gerald nie tylko opuścił już twoją stację, ale znajduje się teraz w innym kraju i mknie w kierunku przeciwnym do twojego.
Potrafisz być bezpośrednia, Nee.
Jednak muszę przyznać, że przyjaciółka ma rację. Tyle że nie potrafię tak po prostu zapomnieć o jego wielkich, błękitnych oczach. Wcześniej nie byłam zainteresowana facetami, ale traf chciał, że ciągle wpadałam na niego w bibliotece. Wreszcie zaproponował, żebyśmy się razem pouczyli, a ja natychmiast się w nim zakochałam. Jest cholernie przystojny, uprawia szermierkę; koneser wina, uwielbia sztukę i muzykę poważną – krótko mówiąc, w moich oczach to mężczyzna idealny!
A teraz jest również rezydentem w szpitalu dziecięcym w Atlancie oraz narzeczonym błyskotliwej studentki medycyny o wyglądzie Barbie. Od naszego rozstania minęło dziewięć miesięcy. Można by pomyśleć, że coś do mnie dotarło, i już nie wypisuję do niego co tydzień esemesów.
Tak właśnie robiłaby dziewczyna, która miałaby choć odrobinę rozumu w głowie. Ale nie ja. Ja mam jedynie dług ogromny jak czarna dziura.
Wstaję, wyrzucam pismo z banku do śmieci, otulam się w najcieplejszy kocyk i całkowicie wykończona padam na kanapę.
Courtney spogląda na mnie ze współczuciem.
– Ach, kotku… Wiesz co? W telewizji leci dzisiaj _Milioner do wzięcia_. Przebiorę się w domowe ciuchy. Może podgrzejemy mrożoną pizzę i obejrzymy razem? Pośmiejemy się z tych wszystkich żałosnych lasek!
Nawet jej nie odpowiadam. Przecież wie, że nigdy nie oglądam takich programów. Nigdy też nie jem mrożonek. Kiedy chcę się rozerwać, czytam, słucham muzyki poważnej, brzdąkam na harfie, sprzątam i zdrowo się odżywiam. Niektórzy powiedzieliby, że mam zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Ale to nie tak. Po prostu wyznaczyłam sobie wysokie standardy.
Właściwie to cud, że wytrzymujemy ze sobą jako współlokatorki. Dobrze, że Courtney nie jest totalnym flejtuchem. Jest jedną z niewielu osób, które tolerują moje dziwactwa. Częściowo zawdzięczam to jej beztroskiemu podejściu do życia, częściowo zmusił ją do tego los. Na pierwszym roku w Emory wylądowałyśmy w jednym pokoju w akademiku i od tej pory mieszkamy razem. Kiedy powiedziałam, że nawiązywanie nowych znajomości nie przychodzi mi łatwo, kłamałam. Tak naprawdę w ogóle nie potrafię zdobywać przyjaciół. Zawsze skupiałam się na nauce, w związku z tym nie chodziłam na imprezy, żal mi było czasu na błahe pogawędki, a w akademiku nie przesiadywałam we wspólnym pokoju. Z Nee sprawy ułożyły się tak, że po prostu musiałyśmy się zaprzyjaźnić, ponieważ gniotąc się w malusieńkim pokoiku, właściwie nie miałyśmy innego wyjścia. Przez pierwsze kilka miesięcy nawet próbowałam się opierać, jednak Courtney jest tak tryskającą radością życia, kochaną dziewczyną, że po prostu nie da się jej nie polubić. Wreszcie zaczęłyśmy razem chodzić do stołówki i się uczyć, a w końcu stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami.
– No dobra. Ja mam zamiar zjeść pizzę i obejrzeć ten program. A ty możesz siedzieć tu i się zamartwiać.
I właśnie tak robię. Siedzę w swoim kokonie i pochlipuję żałośnie, podczas gdy przyjaciółka siada obok z dietetyczną colą i pizzą, żeby obejrzeć ten beznadziejny program. Próbuję nie zwracać uwagi na migające mi przed oczami kolorowe obrazki, ale wreszcie gorący, świetnie zbudowany milioner przyciąga moją uwagę. Szczególnie że jednego wieczoru wybiera się na masaż dla par z jedną dziewczyną, a kolejnego ląduje w jacuzzi z inną.
Mrużąc oczy, wpatruję się w ekran, na którym milioner właśnie zaczyna pieścić dziewczynę pośród bąbelków.
– Ale z niego podlec…! Jak ty możesz oglądać taki chłam?
Jednak Courtney nie może oderwać wzroku od telewizora; nie sądzę, żeby cokolwiek poza nuklearnym końcem świata mogło ją odciągnąć od programu.
– Facet jest gorący.
– Ale jest też dupkiem.
Najwyraźniej wcale jej to nie przeszkadza i dalej się ślini. Ma kochanego, wspaniałego chłopaka, który traktuje ją jak boginię, a ona rozkleja się na widok takiego ziółka?
W przerwie na reklamy Courtney idzie wrzucić popcorn do mikrofali. Postanawiam poczęstować się tą jej pizzą. A fuj! Nawet karton smakuje lepiej. Padam bez sił na poduszkę, jednak w tym momencie na ekranie telewizora dostrzegam coś, co sprawia, że nieruchomieję z długimi nitkami sztucznego sera zwisającymi mi smętnie z ust.
– Halo, halo, czy są tu z nami mieszkańcy Atlanty w wieku dwudziestu pięciu do czterdziestu dziewięciu lat? A czy mają ochotę zdobyć okrągły milion dolarów? Zapraszamy na casting do naszego najnowszego, przebojowego programu… _Małżeństwo za milion dolarów_! Jeśli masz wyjątkową osobowość i ducha walki, a do tego chcesz przeżyć prawdziwą przygodę, wpadnij do Atlanta Convention Center piętnastego maja, w godzinach od dwunastej do siedemnastej!
Wpatruję się w ekran szeroko otwartymi oczami.
– Chyba nie zjadłaś mojej pizzy?! – woła z kuchni Courtney.
Ocieram ser z podbródka i wskazuję na telewizor.
– O co w tym chodzi?
– W czym?
– Casting do jakiegoś nowego programu?
Courtney nieuważnie kładzie na stół wielką michę popcornu.
– A, to! Jasne, że tam będę! Wybieramy się z Joe. Planowaliśmy to od miesięcy.
Nic z tego nie rozumiem.
– Serio?
– O, tak! Przesłuchania odbywają się w całym kraju. Ale… – Teraz dostrzega, że w mojej głowie obracają się trybiki. – Ty nawet o tym nie myśl, Nell! Skoro uważasz, że _Milioner do wzięcia_ to obciach, _Małżeństwo za milion dolarów_ prawdopodobnie przyprawi cię o ból głowy.
– Dlaczego?
– Ponieważ ludzie, zwyczajni, szarzy ludzie, którzy nie mają kołka w tyłku, lubią obciachowe programy. Wręcz za nimi przepadają! Dam sobie rękę uciąć, że ten będzie taki sam. Co prawda to nowy program, ale wieść niesie, że planują coś totalnie odlotowego! – Courtney nie rozwija tematu.
– Totalnie odlotowego, czyli…? – dopytuję, ale nabrała wody w usta. – Co masz na myśli? Nagroda to okrągły milion, a ja tonę w długach. Za taką kasę zrobię wszystko!
Śmieje się długo i serdecznie.
– Co to, to nie, Nell…! Na pewno nie. To nie dla ciebie. Pamiętasz, co mówili? Że to dla tych, którzy chcą przeżyć prawdziwą przygodę.
– No i?
– No i? – Spogląda na mnie, jakby to było całkowicie oczywiste. – Nell, ty uważasz, że świetna zabawa to zrobić porządek w domowej apteczce.
Szczęka mi opada.
– Wcale nie. – No dobra, może jednak tak. Kiedyś znalazłam pastylki, których wcześniej na oczy nie widziałam. – A ty niby kim jesteś? Indianą Jonesem? Też nie jesteś poszukiwaczką przygód. Poza tym wspomnieli o wyjątkowej osobowości…
Courtney wzrusza ramionami.
– No, tego akurat ci nie brakuje. A jednak zdecydowałabyś się na udział w programie, który będzie oglądał cały kraj?
– Dla miliona dolarów? Chyba tak. No, nie bądź taka… Mogę z wami iść? –Spoglądam na nią oczami smutnego szczeniaczka.
– Eee… – Wpatruje się w ekran telewizora. – Piętnastego maja. Wiesz, że to dzień rozdania dyplomów?
Racja.
– No tak, ale casting odbywa się od południa do piątej. A rozdanie dyplomów jest o siódmej. Co ci szkodzi, że się z wami przejdę?
Spogląda na mnie z powątpiewaniem. Nie rozumiem, dlaczego tak się opiera. Zazwyczaj jest na tak, jeśli chodzi o takie sprawy.
– Nie bądź taka, Nee. Proszę cię. Potrzebuję tych pieniędzy. – Nazwałam ją Nee, ponieważ uważałam, że to urocze i zabawne, a Courtney śmiała się tak bardzo, że już zostało. I tak stałyśmy się Nee i Nell.
– Okej. Myślę, że możesz z nami iść. Ale jeśli choć raz wywrócisz oczami albo powiesz, że to głupie, osobiście cię stamtąd wykopię.
– Hurra! – Mocno ją przytulam. – Już nie mogę się doczekać!
– Oj, dziewczyno… – Poklepuje mnie po głowie, jakbym była labradorem. – Nie ma się do czego spieszyć. Nie masz pojęcia, na co się piszesz.
Luke
Mam do powiedzenia tylko jedno: Zaczynajmy! Jestem gotowy na wszystko.
– Luke w pokoju zwierzeń, dzień pierwszy
Bar „U Tima” tętni życiem, nie ma szans na miejsce siedzące, oczy wszystkich utkwione są w ekranach znajdujących się w kątach telewizorów. Na widok takiego tłumu można by pomyśleć, że moja knajpka radzi sobie cholernie dobrze.
Ech, pozory mylą. Ludzie zjawili się tutaj, żeby kibicować Jimmy’emu Rowanowi, legendzie, którego najnowszy kaskaderski numer będzie miał dziś premierę na YouTube. To właśnie tutaj wszystko się zaczęło. Tu zdobył pierwszych fanów. Stał się sławny. Nie zapominajmy również, że właśnie tutaj spotkał Elizabeth Banks, bogatą dziewczynę, z którą spotyka się od sześciu miesięcy.
Jimmy prowadzi swój biznes w moim barze i jest z tym miejscem do tego stopnia związany, że jedna z loży z tyłu została mianowana jego „biurem”. Teraz siedzi w tym swoim „biurze” od dobrych kilku godzin, robiąc tam cholera wie co ze swoją dziewczyną. Rzucam w niego zza baru rurką, a on odwraca się w moją stronę.
– Gotowy?! – wołam.
Wyślizguje się ze swojego miejsca, ani na moment nie puszczając ręki Lizzy, która uśmiecha się do mnie szeroko.
– Przecież to James. On się urodził gotowy. – Spogląda na niego. – Zawsze to powtarzasz, prawda?
James odwzajemnia uśmiech i energicznie kiwa głową.
– Gotowy. – Zaciera ręce. – Hej, wszystko w porządku?
Kiwam głową. Fanta-kurwa-stycznie.
Kumpel odwraca się w stronę widowni i odchrząkuje.
– Cześć wszystkim! Mamy to! Przed nami światowa premiera mojego najnowszego numeru kaskaderskiego, który na kanale znajdzie się dopiero w weekend. Materiał nagraliśmy na Oahu.
Jimmy niewiele się zmienił, odkąd zaczął się spotykać z Lizzy. Tym niemniej dysponuje teraz środkami, dzięki którym może kręcić filmiki na YouTube’a w o wiele bardziej egzotycznych miejscach. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem trochę zazdrosny. Zanim pojawiła się Lizzy, Jimmy i ja jechaliśmy na tym samym wózku – młodość spędziliśmy na najbardziej niebezpiecznych ulicach Atlanty, mieliśmy tu przeżyć całe życie i tutaj umrzeć. A teraz Jimmy co drugi tydzień wyjeżdża w pełną przygód podróż, podczas gdy ja nigdy nawet nie przekroczyłem granicy stanu. Jimmy i Lizzy? Choć różnią się od siebie jak ogień i woda, to jednak Lizzy tak idealnie do niego pasuje, że prawie zaczynam wierzyć w miłość.
Prawie.
Przyciskam _play_ na odtwarzaczu _blu-ray_ i na czarnym ekranie pojawia się stojący na krawędzi wulkanu Jimmy w motocyklowym kasku.
Cały bar wydaje radosny okrzyk. Mówiłem, Jimmy jest naszym lokalnym bohaterem, żywą legendą tej dzielnicy.
Tymczasem facet, którego w życiu na oczy nie widziałem, ma mi coś pilnie do powiedzenia.
– To niby ma być whiskey? Skąd to wziąłeś? Prosto z klopa?
Posyłam mu twarde spojrzenie.
– Możesz iść gdzie indziej.
– I tak zrobię. Ale nie mam zamiaru płacić za to gówno.
Tracę panowanie nad sobą, to przez tę rozmowę telefoniczną, którą odbyłem wcześniej. Chwytam szklankę, którą właśnie poleruję, i z całej siły uderzam nią o ladę. Rozpryskuje mi się w ręce na drobne kawałki.
Zaskoczony Jimmy odwraca się w moją stronę, Lizzy też.
Kumpel natychmiast wypala gościowi prosto w twarz:
– Zapłacisz za drinka, czy ci się to, kurwa, podoba, czy też nie!
– Spokojnie – mówię, podnosząc rękę. Nie musi mnie wyręczać. A ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, to żeby Jimmy połamał mi kolejne meble, jak ma to w zwyczaju. – Wszystko gra.
Jimmy mruży oczy.
– Nie, wcale nie. Gość narzeka na whiskey, a wypił wszystko do ostatniej pieprzonej kropli.
Facet najwyraźniej przemyślał sprawę, bo otwiera portfel, rzuca dychę na bar i pospiesznie kieruje się w stronę drzwi.
– I żebyś mi się nie ważył tu więcej nogi postawić, ćwoku! – wrzeszczy za nim Jimmy, a następnie pochyla się nad barem. – Powiesz, o co w tym wszystkim chodzi?
– O nic – mamroczę.
– Twoja ręka…! – Lizzy wskazuje na moją dłoń, całą we krwi.
– Nic mi nie będzie. – Owijam rękę czystą szmatką. Oboje nadal uważnie mi się przyglądają, chcieliby usłyszeć coś więcej. – Słuchajcie, to wasza noc. Macie się dobrze bawić. Pogadamy później.
„Później” okazuje się być trzecią nad ranem. O drugiej oznajmiam, że czas na ostatnią kolejkę, ale bar pustoszeje dopiero godzinę później. Jimmy pomaga mi się pozbyć ostatnich maruderów. Lizzy już śpi w „biurze”, zwinięta w kłębek pod jego flanelową koszulą.
– No to dlaczego chodzisz ostatnio jak struty? – pyta Jimmy, podczas gdy ja nalewam dwie tequile. – I patrzysz na wszystkich, jakbyś chciał pourywać im łby?
Szybkim ruchem wlewam alkohol do gardła.
– Jestem spłukany.
– Rozumiem. Ale przecież wcześniej miewałeś już gorsze chwile i zawsze…
– Tym razem to co innego. Od lat stopniowo popadałem w coraz większe długi, bank ma już tego dość. Powiedzieli mi, że dziadek obciążył bar pieprzoną hipoteką, o czym nie miałem pojęcia, i że do końca roku mam spłacić całość. Co mi się nie uda, bo muszę przecież płacić za dom opieki, w którym mieszka babcia.
– Ile chce bank?
– Pięćset tysięcy dolarów.
Jimmy’ego zatkało. Rozgląda się wkoło.
– Bez urazy, Luke, ale to miejsce nie jest warte pół miliona.
– Wiem. A moje mieszkanko na górze to jeszcze większa nora.
– Do diabła…! Ten bar od lat jest w rękach twojej rodziny.
Nie chcę teraz o tym myśleć. Bar nazywa się „U Tima”, a tym Timem był mój dziadek. Skóra mi cierpnie na myśl, że to ja miałbym zakończyć jego działalność.
– Za to ośrodek, w którym umieściłeś babcię to prawdziwy Ritz.
Zgadzam się z nim.
– Chcę, żeby tam została. Znalazła tam przyjaciół. Gra z nimi w madżonga i tym podobne pierdoły. Jest szczęśliwa.
Jimmy zerka w stronę „biura”, na swoją pogrążoną w głębokim śnie dziewczynę, a ja od razu wiem, co mu chodzi po głowie.
– Lizzy ma słabość do tego…
– Nie. Nic jej nie mów. Znam Lizzy. Wiem, że bez chwili wahania da mi te pieniądze. Ale ja nie chcę. Nie chcę być waszym dłużnikiem.
Patrzy na mnie, jakbym oszalał, ale kiwa głową.
– W porządku. W takim razie co zamierzasz?
– Modlić się o cud? – Wzruszam ramionami. – Do diabła, nie wiem!
Przyjaciel opiera się o bar, zatopiony w myślach.
– Nie potrzebujesz cudu. Rozwiązanie twoich problemów znajduje się tutaj! – Podchodzi do stołu i ze sterty papierów wyciąga jakąś ulotkę. – Namawiali mnie, żebym umieścił reklamę na kanale. Jutro odbędzie się casting do nowego _reality show._ Główna nagroda wynosi milion dolarów.
Wlepiam wzrok w ulotkę.
– _Małżeństwo za milion dolarów_? Nie oglądam tych gównianych programów. Co to jest?
Wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Tu jest napisane, że uczestnicy muszą mieć nie mniej niż dwadzieścia pięć i nie więcej niż czterdzieści dziewięć lat, być w dobrej kondycji fizycznej i lubić przygody. Tylko tyle. Pasujesz jak ulał, chłopie!
Parskam śmiechem.
– Raczej ty.
– To też. Ale ja nie potrzebuję pieniędzy. Kamera cię pokocha, stary. Kobiety będą za tobą szalały.
– Dobra, dobra… – Drapię się po podbródku. – Przemyślę to.
Zamykam bar, żegnam się z przyjaciółmi i udaję się na górę, do mojej złożonej z dwóch pokoików i saloniku nory. Przedtem mieszkałem tu z dziadkami, ale dziadek umarł, a babcia dostała pierwszego z wielu udarów i w rezultacie musiała się przenieść do domu opieki. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy tu razem, babcia potrafiła przy pomocy firaneczek, świec i innych kobiecych sztuczek wyczarować z tego miniaturowego mieszkanka przytulne gniazdko. Ale ja się nie bawię w takie pierdoły. Za rzadko bywam w domu, żeby sobie tym zawracać głowę.
Nawet bar na dole podupada, odkąd stałem się jego właścicielem. Na początku rozpierała mnie duma. Mieć swój własny lokal i prowadzić własny biznes w wieku dwudziestu trzech lat! Był to obrót o sto osiemdziesiąt stopni w porównaniu z tym, co działo się ze mną zaledwie pięć lat wcześniej. Po raz pierwszy w życiu czułem, że jestem na dobrej drodze. Promyk nadziei dla wszystkich ćpunów, którzy nie wierzą, że da się wyjść na prostą.
Jednak prowadzenie własnego biznesu okazało się niełatwe.
A teraz? Gówniano się czuję. Moja droga znów przestała być prosta. Lokal stopniowo podupada.
Rozbieram się do bokserek i siadam na krawędzi materaca, przyglądając się bliznom po wewnętrznej stronie przedramienia. Wspominam noce, które spędziłem, leżąc we własnych szczynach w mrocznych uliczkach przecinających centrum Atlanty, naćpany najtańszym szajsem, jaki wpadł mi w ręce – nie sądziłem wtedy, że dożyję dwudziestki.
A teraz wszystko, co z takim trudem osiągnąłem, wisi na włosku. Stracę to miejsce. A niedługo stracę również babcię. I co mi wtedy pozostanie? Stąpam po bardzo cienkim lodzie, bo wiem, że tylko dzięki barowi i babci nie jestem ćpunem.
Bez nich… naprawdę. Co mi, kurwa, zostanie?
Biorę z komody ulotkę, którą wręczył mi Jimmy. Kładę się na materacu i myślę, aż mi mózg paruje. _Reality show_? Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że będę się zastanawiał nad udziałem w takim programie. Jednak im więcej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to może być moja jedyna szansa, żeby uratować bar… A przy okazji własny tyłek!