Manowce - ebook
Liryka tętniąca rytmem przyrody. Pejzaże duszy przeglądającej się w lustrze natury, kawałek łąki na wyciągnięcie ręki, niebezrefleksyjny łyk świeżego powietrza.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8245-656-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krawędzie czasu
Równiny tęsknot po brzeg niepewności,
Podskórne żyły błękitu i złota,
Robak i diament na wyschniętej kości,
Wątpliwa świętość, wątpliwa sromota.
W postaci własnej wpatrzona przepaście,
W promieniach zmarszczek wokół tafli oczu —
Samotność klifu wyrzeźbiona w czasie —
Z krańcem skąpanym w niebieskim przeźroczu.
Karmią się wdzięcznie skrzydlatym początkiem
Rozlewy pragnień i odpływy znaczeń.
Bursztyn — sarkofag na wieczną pamiątkę
Chwili zdumionej niedaremnym płaczem.Nagie drzewa
Za oknami nagie drzewa
W siwe tiule ubrał mróz.
Żaden ptak im nie zaśpiewa,
Wiatr się śmieje z trupich póz.
Nieprzychylny rzewnym śpiewom
Długiej zimy cierpki smak.
Zamrożonym, bladym drzewom
Braknie sił, by skrzypieć w takt.
Do ziemi gną się ramiona
Strudzonych drżeniem brzóz.
Czy przyjdzie wiosna spóźniona
Gdy strącą ciężar z łóz?
Do ziemi szklą się łańcuchy
Zmarzniętych szlochów wierzb —
Splatają z zimna podmuchów
Surowy, gorzki wiersz.
Zapomniałeś już o wiośnie,
Obietnicach wonnych bzów.
Gdzież ten świergot, co radośnie
Pierwszą miłość witał znów.
Minął wdzięczny pląs motyli
I wylewność letnich burz
Niech się z deszczem nie pomyli
Łez jesiennej pory już.
Za oknami nagie drzewa
W siwe tiule ubrał mróz.
Żaden ptak im nie zaśpiewa,
Wiatr się śmieje z trupich póz.Znikanie
Dokąd, dokąd —
Od czasu do czasu.
Nie mów, dokąd —
Do łąki, do lasów.
Od słów i od niechcenia
W niedosłowność
Nie do uwierzenia.
Dokąd, nie wiem już, dokąd
To chyba jest znikanie,
Bo tak niepostrzeżenie
Mgliste,
A ciężkie jak kamień
I szare.
Dokąd, dokąd
To dziwne znikanie —
Nie wiem, gdzieś
Za rzekę, za pamięć,
Od ścian i od bełkotu
W niedosłowność
Żurawiego lotu.
Dokąd, dokąd —
Od czasu do czasu,
W niepojętość
przedwiecznych barw,
Do zwierciadeł błękitu,
Do lasu,
Czarem łąki
Uskrzydlić garb.
Od bełkotu,
Od ścian, od niechcenia,
Kakofonii
Bieżących prawd.
Taki pacierz płaski,
Jaki brewiarz
— Jednodniowych znaczeń
I praw.
Dokąd, dokąd
To dziwne znikanie —
Od ludzi do ciszy
W cień rzęs,
W niedosłowność —
Za rzekę, za pamięć,
Od słowa
Do rzeczy
Po sens.Wschód księżyca
Jeszcze jest
Zapach traw i lasu szept.
Księżyc lśni
Na krawędziach letnich dni.
Jeszcze tam,
W kadrze muzealnych ram —
Czujny sen
Dzikiej łąki rozlał się.
Jest,
Jest jeszcze gdzieś
Fortunę warty lasu szept
I łąki dzikiej sen —
Tęsknoty tylko nam podsyca
Bezcenny wschód księżyca.
Gdzieś,
Gdzieś jeszcze jest
Remedium na niepokój serc
I nocnych ptaków śpiew —
Tęsknoty tylko nam podsyca
Bezcenny wschód księżyca.
Równiny tęsknot po brzeg niepewności,
Podskórne żyły błękitu i złota,
Robak i diament na wyschniętej kości,
Wątpliwa świętość, wątpliwa sromota.
W postaci własnej wpatrzona przepaście,
W promieniach zmarszczek wokół tafli oczu —
Samotność klifu wyrzeźbiona w czasie —
Z krańcem skąpanym w niebieskim przeźroczu.
Karmią się wdzięcznie skrzydlatym początkiem
Rozlewy pragnień i odpływy znaczeń.
Bursztyn — sarkofag na wieczną pamiątkę
Chwili zdumionej niedaremnym płaczem.Nagie drzewa
Za oknami nagie drzewa
W siwe tiule ubrał mróz.
Żaden ptak im nie zaśpiewa,
Wiatr się śmieje z trupich póz.
Nieprzychylny rzewnym śpiewom
Długiej zimy cierpki smak.
Zamrożonym, bladym drzewom
Braknie sił, by skrzypieć w takt.
Do ziemi gną się ramiona
Strudzonych drżeniem brzóz.
Czy przyjdzie wiosna spóźniona
Gdy strącą ciężar z łóz?
Do ziemi szklą się łańcuchy
Zmarzniętych szlochów wierzb —
Splatają z zimna podmuchów
Surowy, gorzki wiersz.
Zapomniałeś już o wiośnie,
Obietnicach wonnych bzów.
Gdzież ten świergot, co radośnie
Pierwszą miłość witał znów.
Minął wdzięczny pląs motyli
I wylewność letnich burz
Niech się z deszczem nie pomyli
Łez jesiennej pory już.
Za oknami nagie drzewa
W siwe tiule ubrał mróz.
Żaden ptak im nie zaśpiewa,
Wiatr się śmieje z trupich póz.Znikanie
Dokąd, dokąd —
Od czasu do czasu.
Nie mów, dokąd —
Do łąki, do lasów.
Od słów i od niechcenia
W niedosłowność
Nie do uwierzenia.
Dokąd, nie wiem już, dokąd
To chyba jest znikanie,
Bo tak niepostrzeżenie
Mgliste,
A ciężkie jak kamień
I szare.
Dokąd, dokąd
To dziwne znikanie —
Nie wiem, gdzieś
Za rzekę, za pamięć,
Od ścian i od bełkotu
W niedosłowność
Żurawiego lotu.
Dokąd, dokąd —
Od czasu do czasu,
W niepojętość
przedwiecznych barw,
Do zwierciadeł błękitu,
Do lasu,
Czarem łąki
Uskrzydlić garb.
Od bełkotu,
Od ścian, od niechcenia,
Kakofonii
Bieżących prawd.
Taki pacierz płaski,
Jaki brewiarz
— Jednodniowych znaczeń
I praw.
Dokąd, dokąd
To dziwne znikanie —
Od ludzi do ciszy
W cień rzęs,
W niedosłowność —
Za rzekę, za pamięć,
Od słowa
Do rzeczy
Po sens.Wschód księżyca
Jeszcze jest
Zapach traw i lasu szept.
Księżyc lśni
Na krawędziach letnich dni.
Jeszcze tam,
W kadrze muzealnych ram —
Czujny sen
Dzikiej łąki rozlał się.
Jest,
Jest jeszcze gdzieś
Fortunę warty lasu szept
I łąki dzikiej sen —
Tęsknoty tylko nam podsyca
Bezcenny wschód księżyca.
Gdzieś,
Gdzieś jeszcze jest
Remedium na niepokój serc
I nocnych ptaków śpiew —
Tęsknoty tylko nam podsyca
Bezcenny wschód księżyca.
więcej..
W empik go