- nowość
Marcelinka i wycieczka szkolna - ebook
Marcelinka i wycieczka szkolna - ebook
Siedem opowiadań o pierwszej szkolnej wycieczce z perspektywy wyjątkowo wrażliwej dziewczynki.
Marcelinka jedzie na wycieczkę klasową z nocowaniem. Co za emocje!
Pierwsze samodzielne pakowanie walizki i podróż bez Mamy na dłużej. Przed wysoko wrażliwą dziewczynką zwiedzanie piekarni i nauka pieczenia, wizyta w skansenie, wieczorne ognisko no i najważniejsze – noc poza domem. Koło kogo Marcelinka będzie siedzieć w autokarze, z kim będzie w pokoju no i oczywiście jak poradzi sobie z rozmaitymi wyzwaniami i emocjami podczas szkolnego wyjazdu?
W książce o Marcelince psycholożka Katarzyna Kucewicz w autentyczny sposób pokazuje świat wyjątkowo wrażliwego dziecka, a także wyzwania, które czyhają w pozornie zwyczajnej codzienności. Krótkie opowieści są wsparciem zarówno dla bardzo wrażliwych dzieci, jak i dla ich rodziców czy opiekunów.
Polecamy również:
• Marcelinka. Opowieść dla bardzo wrażliwych dzieci i ich rodziców
• Marcelinka i świąteczny kołowrotek
• Marcelinka i wakacyjna przygoda na Mazurach
• Benio. Czy ja umyłem zęby?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8357-887-3 |
Rozmiar pliku: | 4,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Czy dzieci nie są za małe na dwudniową wycieczkę? – szepnął tata Tosi do mamy Marcelinki na pierwszym zebraniu w kolejnym roku szkolnym.
Nowa wychowawczyni, Aniela Gołąbek, przewróciła oczami. Nie sprawiała wrażenia kochanej cioci. Była surowa i mało uśmiechnięta, w zasadzie to w ogóle się nie uśmiechała, za to bardzo głośno stukała obcasami, gdy chodziła. Rodzice, dawniej przekrzykujący się jeden przez drugiego, siedzieli teraz cicho jak trusie, bojąc się odezwać. Pani Gołąbek wzbudzała respekt.
– Zapewniam pana, że poradzą sobie doskonale, zwłaszcza pana córka. Litości, to są już duże dzieci – zawołała, stukając naostrzonym ołówkiem w okładkę dziennika. Była wyraźnie zniecierpliwiona.
Mama Marcelinki, która siedziała obok taty Tosi i mamy bliźniaczek Angeliki i Zosi, westchnęła. Również dręczyły ją obawy, czy Marcelinka nie jest jeszcze za mała na wyprawę z nocowaniem poza domem… Dwudniowa wycieczka, którą zaproponowała nowa pani, miała obfitować w wiele atrakcji, ale czy przypadkiem nie za wiele? Czy Marcelinka zdoła zasnąć bez buziaka na dobranoc? Jak sobie poradzi, gdy coś ją przytłoczy?
– Ja akurat chcę, żeby moje córki nabrały samodzielności. Jestem fanką tego pomysłu! – odezwała się mama bliźniaczek.
Wśród rodziców zapanowało poruszenie. Pomysł z wycieczką może nie u każdego rodzica wzbudził radość, ale większość była na tak. W planie było bowiem wiele atrakcji. Między innymi dzieci pojadą autokarem do piekarni zobaczyć, jak się piecze chleb, i do skansenu obejrzeć, jak dawniej żyli ludzie na polskich wsiach. I w dodatku będzie ognisko z kiełbaskami!
Mama Marcelinki przeczytała program wycieczki i była pod ogromnym wrażeniem. No, no, widać, że ktoś zaplanował to z rozmysłem i z rozmachem!
– A ile będzie kosztować ten wyjazd? – Tata Tosi głośno westchnął, zastanawiając się, czy go na to stać.
Pani Gołąbek wyjaśniła, że są dwie opcje: wycieczka edukacyjna albo edukacyjno-rozrywkowa, z cyrkiem i oglądaniem pokazu słoni za większą opłatą.
– Cyrk to dopiero będzie, jak dzieciaki zaczną ryczeć, że chcą do domu – mruknął tata Tosi.
– Ja optuję za opcją bez cyrku – wtrąciła mama Marcelinki, która była zapaloną obrończynią praw zwierząt i nie godziła się na zwierzęta w cyrku.
– Tak, ten cyrk to przesada – poparła ją mama bliźniaczek. Pozostali rodzice zgodzili się jednogłośnie, decydując się na tańszą wersję, bez cyrku, w którym cierpią zwierzaki.
Wycieczka edukacyjna wydawała się przesądzona. Pozostał jeszcze tata Tosi, który cały czas kręcił nosem. Martwił się o Tosię, nie lubił się z nią rozstawać. W głębi serca wiedział, że to bardzo samodzielna dziewczynka, ale zastanawiał się, czy z dala od domu też sobie poradzi.
– Panie Tomaszu, a może pan po prostu pojedzie razem z nami jako opiekun? Przyda się pomoc przy grupie takich rozbrykanych uczniów! – zaproponowała nagle wychowawczyni.
Tata Tosi pobladł.
– Kto, ja?!
– A któżby inny? No, pan! Możemy na pana liczyć?
– Yyyy… – Tata Tosi poczerwieniał. Najwyraźniej nie spodziewał się takiej propozycji. – No nie wiem, czy dostanę urlop… – zawahał się.
– Doskonały pomysł! Byłoby cudownie, gdybyś pojechał. – Mama bliźniaczek klasnęła w dłonie.
Wszyscy wiedzieli, że tata Tosi jest strażakiem, bardzo dużo pracuje i prawie zawsze jest na posterunku. Taki silny i opanowany mężczyzna na wycieczce z dziećmi to prawdziwy skarb. Na pewno w razie niebezpieczeństwa będzie wiedział, co robić. Nic więc dziwnego, że chwilę później pozostali rodzice dostrzegli w tej propozycji same plusy i zaczęli go namawiać.
Tata Tosi podrapał się po głowie, chrząknął, rozłożył ręce, jakby chciał się poddać. Zachęcające miny dodały mu animuszu.
– No dobrze, jak prosicie, to pojadę! – zgodził się, a wszyscy odetchnęli z ulgą.
***Tydzień minął niepostrzeżenie i w ostatni poniedziałek września klasa druga kłębiła się pod busikiem stojącym przed szkołą. Mama Marcelinki razem z Beniem odprowadzała córkę.
Marcelinka była bardzo podekscytowana i w myślach cały czas wyliczała sobie potrzebne rzeczy. „Czy wszystko spakowałam? Sówka z gałganków, flamastry, notesik, czapka z daszkiem? Ach! Mam ją na głowie!” Oj, dużo było tych rzeczy do zabrania, a jedzie tylko na dwa dni. Mama Marcelinki tym razem jej nie pakowała, tylko sprawdziła, czy Marcelinka wszystko dobrze ułożyła. Marcelinka pierwszy raz sama składała ubrania do walizki.
– Dzieciaki, wsiadajcie!
– Usiądziesz ze mną? – zapytał nagle Marcelinkę Piotrek.
– Nie, ja siedzę z Tosią – odparła dziewczynka, rozglądając się za przyjaciółką.
– Ale jej nie ma! A co, jeśli wcale nie jedzie? – Piotruś nie dawał za wygraną.
Wychowawczyni pospieszała dzieci, które ociągały się, żegnając się z rodzicami. Marcelinka była już w środku, ale wciąż martwiła się nieobecnością Tosi. Prawdę mówiąc, przestraszyła się, że przyjaciółka nie pojedzie. Zajęła miejsce przy oknie, żeby wyglądać za Tosią, a na siedzeniu obok postawiła swój plecak.
– Zajęte!– zawołała, marszcząc brwi, kiedy Piotruś zaczął się sadowić obok.
– Tosi nie ma, ja tu chcę usiąść. Z tobą!
– Ale ja nie chcę z tobą siedzieć! – odkrzyknęła Marcelinka. Zrobiło jej się gorąco i słabo.
Dzieciaki pokrzykiwały, w busie było duszno i jeszcze ta cała sytuacja z Tosią! Marcelinka poczuła, że musi odetchnąć. Założyła słuchawki i zamknęła na moment oczy, żeby się trochę odciąć od wszystkich bodźców. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Marcelinka wyobraziła sobie, że jest sama na łące i ma święty spokój. Na łące pachnącej kwiatami i… chipsami?
– Chcesz chipsa? – Marcelinka poczuła, że ktoś jej podsuwa pod nos paczkę.
– Mówiłam ci, że tu jest zajęte! To miejsce Tosi! – zawołała, odsuwając się od Piotrka najdalej, jak tylko mogła.
Wszyscy już siedzieli na miejscach, a kierowca odpalał silnik. Marcelinka była przerażona! To nie tak miało być! Wyjrzała przez okno. Na szczęście z daleka dostrzegła biegnącą Tosię i jej tatę! Ale sprint! Oboje biegli, machając rękoma, w stronę busa.
– Odjeżdżamy! Witaj, przygodo! – zakomenderowała w tym czasie pani Aniela, a drzwi do busa automatycznie się zamknęły.
– Nieee! Proszę się zatrzymać! Tosia z tatą biegną, o tam!!! – zawołała na całe gardło Marcelinka.
– Niewiele brakowało, a odjechalibyśmy bez nich – zauważył kierowca, wskazując Tosi i jej tacie miejsca blisko siebie.
– No trudno… – Marcelinka z rezygnacją zabrała plecak, pozwalając Piotrusiowi usiąść na miejscu obok. Może przyjaciółki nie będą siedzieć razem, ale najważniejsze, że Tosia jedzie! Uff, co za ulga!
Piekarnia
Pierwszym punktem wycieczki była piekarnia pod miastem. Marcelinka wielokrotnie przejeżdżała z mamą rowerem tuż obok, ale nigdy nie weszła do środka. Mama jednak często kupowała wypiekane tu pyszności w pobliskim sklepie. Dziewczynka nie mogła się doczekać, aż zobaczy, gdzie powstają wszystkie te znakomite bułki, babeczki, rogale czy obwarzanki.
Budynek piekarni był stary, zbudowany z czerwonej cegły i sprawiał wrażenie miejsca, do którego od razu chce się wejść. Już po opuszczeniu busa dzieci poczuły unoszący się zapach świeżego pieczywa, który momentalnie sprawił, że niektórym z nich aż pociekła ślinka!
W progu piekarni klasę przywitał pan Darek, który oprowadził dzieci po swoim królestwie mąki. Marcelinka oraz jej koledzy byli zachwyceni nowoczesnymi piecami, w których piecze się pyszne chleby i bułeczki. Z podziwem oglądali ogromne miksery, ale największą furorę zrobiła kolorowa maszyna do robienia ciastek. Pan Darek pokazał dzieciom cały proces pieczenia: od ugniatania ciasta po układanie go w foremkach, które później lądują w piecu. Dużo mówił o tym, że praca piekarza jest ciężka i należy w niej bardzo dbać o bezpieczeństwo.
Wreszcie przyszedł czas na długo oczekiwane warsztaty pieczenia babeczek! Każde dziecko otrzymało swój fartuszek i najprawdziwszą kucharską czapkę! Marcelinka z uśmiechem od ucha do ucha wsłuchiwała się w instrukcje pana Darka i z wielką starannością zagniatała swoje ciasto. Tosia co rusz podskubywała od niej czekoladę i orzeszki, które miały służyć do dekoracji. Zanurzyła nawet palec w tęczowej posypce.– Tośka, no weź, bo zabraknie mi dekoracji mojego ciastka! – Marcelinka zaśmiała się, udając oburzenie.
Na to wtrącił się Piotruś:
– Tosia, jak będziesz jadła tyle czekolady, będziesz grubaskiem jak ten pan – powiedział, wskazując palcem na pana Darka.
Tosia machnęła ręką i wyglądała, jakby wcale nie przejęła się słowami Piotrusia. Za to Marcelinka poczuła, że się gotuje od środka. Że coś w niej zaraz wybuchnie. Wytarła ręce o fartuszek i położyła je na ramionach kolegi.
– Słuchaj, nie życzę sobie, żebyś atakował moją przyjaciółkę i żebyś kogokolwiek nazywał grubaskiem. Tak się nie mówi o innych. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że kogokolwiek nazywasz grubaskiem, chuderlakiem albo jakoś inaczej go przezywasz, to po prostu cię walnę, rozumiesz?
– MARCELINKO! Co ty mówisz? Jak to: „walnę”? Dziecko, przeproś Piotrusia! – Pani Aniela zbladła tak bardzo, że przypominała mąkę do pieczenia ciasta. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy! Marcelinka, takie uczynne i wrażliwe dziecko… i takie groźby? Groźby jak łobuziak?
Marcelinka stała z zaciętą miną i nie zamierzała ustąpić, mimo że wychowawczyni podniosła larum. Dziewczynka, odkąd ma młodszego brata, zawsze staje po stronie słabszych, jak lwica! Pamiętała, że Benio kiedyś na placu zabaw też został nazwany grubaskiem i bardzo z tego powodu płakał. Tamto wydarzenie utwierdziło Marcelinkę w przekonaniu, że przezywanie innych to coś niedopuszczalnego i zawsze należy reagować. Zawsze. Nie potrafi wobec przezwisk przechodzić obojętnie, bo to niesprawiedliwe i bardzo przykre pozwalać komuś na taki atak.
Piotruś patrzył na Marcelinkę trochę przestraszony. Chyba nie spodziewał się po niej takiej złości.
– Przepraszam – wyszeptał, a jego policzki oblał rumieniec.
Nie chciał nikogo tak zdenerwować, głupi żart, nic więcej.
– Nie wolno przezywać kolegów, koleżanek ani innych osób. Przepraszam, że powiedziałam, że cię walnę, ale nie wiem, co zrobię, jak tak będziesz przezywał dzieci czy dorosłych – odparła na to Marcelinka, biorąc za rękę swoją przyjaciółkę.
Pani Aniela pokręciła głową, nie mogąc wyjść ze zdumienia postawą Marcelinki. Jednocześnie ucieszyła się, że dzieci same znalazły rozwiązanie konfliktu. Wzięła głęboki wdech, poprawiła okulary i zajęła się podawaniem babeczek do pieca. Całej sytuacji przyglądał się z boku tata Tosi. Gdy dzieci z niecierpliwością czekały na efekt końcowy warsztatów, wziął na stronę Marcelinkę i Tosię.
– Agresja to słabe rozwiązanie konfliktu – stwierdził. – Warto rozmawiać, wyjaśniać, tłumaczyć, dlaczego coś nas zdenerwowało. Ja rozumiem, że przezwiska cię denerwują, mnie też. Jak ktoś przy mnie mówi coś takiego, to cały się gotuję. Ale nie zamierzam nikogo bić, bo to przemoc. A z ludźmi należy rozmawiać, wtedy jest szansa, że zmienią swoje nastawienie.
Po kilku minutach pan Dariusz wyjął blachę pełną pięknie zarumienionych ciasteczek. Dzieci nie mogły uwierzyć, że same własnymi rękami zrobiły takie pyszności! Każde z dumą trzymało własną babeczkę i ochoczo obsypywało ją słodkimi dodatkami. Radości i krzyków było co niemiara! Na koniec pan Darek podziękował dzieciom za przemiłą wizytę i obdarował każdego ucznia sznureczkiem obwarzanków, żeby umilić mu dalszą drogę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej