Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Maria Curie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maria Curie - ebook

Pierwsze w Polsce pełne i niecenzurowane wydanie kultowej biografii Marii Skłodowskiej-Curie napisanej przez jej córkę, Ewę Curie – pianistkę, dziennikarkę i pisarkę.

Wielokrotnie wznawiana, nagrodzona American National Book Award, w 1943 roku sfilmowana przez Metro-Goldwyn-Meyer opowieść o wielkiej pasji, poświęceniu i miłości wzbogacona została w niepublikowane dotąd dokumenty oraz zdjęcia.

Biografia Marii Curie autorstwa jej córki Ewy to barwny portret najsłynniejszej polskiej uczonej, pierwszej kobiety, która zdobyła Nagrodę Nobla – i jedynej, która otrzymała ją dwukrotnie. I choć urodzona w Warszawie odkrywczyni polonu i radu – jako żyjąca na przełomie XIX i XX wieku kobieta – całe życie musiała zmagać się z narzuconymi jej ograniczeniami, bezlitośnie burzyła stereotypy i wyprzedzała epokę. To też niezwykła, bo podana z pierwszej ręki, opowieść o prywatnej sferze życia Marii Skłodowskiej-Curie: codziennych problemach i życiowych dramatach, z którymi przyszło jej się mierzyć.

Tłumaczka Agnieszka Rasińska-Bóbr uzupełniła klasyczny przekład biografii autorstwa Hanny Szyllerowej, dodając pominięte wcześniej fragmenty oraz listy Marii, do których po latach cudem udało się dotrzeć – choć spłonęły w powstaniu warszawskim, okazało się, że zachowały się kopie części z nich. Książka zawiera także niepublikowane dotąd fotografie, niezwykłe dokumenty oraz pamiątki pochodzące z archiwów Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8977-8
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

tak się nacierpiałam w życiu, że nadal nie chcę się martwić, chyba gdyby chodziło o zupełną jaką katastrofę. Nauczyłam się rezygnacyi i staram się wyciągać trochę zadowolenia z szarych codziennych warunków szarego życia. A dla siebie możesz budować, sadzić drzewa, hodować kwiaty, patrzeć jak to rośnie i nie myśleć o niczem więcej. Życia przed nami już niewiele. Po co się kłopotać szczegółami?

Maria Skłodowska-Curie w liście do siostry Bronisławy Dłuskiej, 1 września 1921 roku

Tymi jakże mądrymi, wynikającymi z siostrzanej troski i głębokiego doświadczenia życiowego, słowami dokładnie sto lat temu Maria Skłodowska-Curie próbuje pocieszyć swoją załamaną siostrę Bronię. Pochodzą one z listu, który można znaleźć w biografii noblistki autorstwa jej córki, Ewy Curie, tyle że do tej pory zarówno tego cytatu, jak i wielu innych fragmentów czytelnik polski poznać nie miał możliwości, chociaż autorka książki umieściła je w oryginale francuskim. Od premiery pierwszego polskiego wydania biografii Marii Curie, w 1938 roku, minęły osiemdziesiąt trzy lata, książka doczekała się dwudziestu wznowień, w tym także emigracyjnego, dla pokrzepienia Polaków podczas drugiej wojny światowej. Niestety najprawdopodobniej nikt z dotychczasowych wydawców nie „kłopotał się szczegółami” związanymi z opuszczonymi fragmentami tekstu, zubażającymi swoją drogą przepiękne pod względem językowym polskie tłumaczenie Hanny Szyllerowej. Mało kto zdawał sobie też sprawę, jeśli nie skolacjonował oryginału z przekładem, że w procesie tłumaczenia dodano to i owo do treści przekładu. Od czasu do czasu dały się słyszeć narzekania tłumaczek i tłumaczy później powstałych biografii Polki wszech czasów, próbujących bezskutecznie znaleźć w polskim wydaniu Marii Curie odpowiedni cytat. Na opuszczenia zwracali czasem uwagę w tekstach krytycznych badacze życia naukowczyni. W Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie, jedynym biograficznym muzeum noblistki na świecie, od dawna panowało przekonanie, że należy przygotować integralne wydanie książki, które nie tylko odda wszelkie walory językowe, literackie i stylistyczne oryginału, ale przede wszystkim będzie wierne do tego stopnia, że paradoksalnie w niektórych miejscach prześcignie francuski tekst wyjściowy. Da polskim czytelnikom możliwość obcowania z oryginalnymi cytatami zaczerpniętymi przez Ewę Curie z polskich tekstów, takich jak listy czy wiersze, a przetłumaczonymi przez nią na francuski. Świadomość, że książka córki wielkiej uczonej zawiera wiele bezcennych tekstów źródłowych, które powstały oryginalnie po polsku, a dziś są już w dużej mierze z powodu wojny najprawdopodobniej bezpowrotnie utracone, legła u podstaw decyzji, żeby w pracy nad nowym wydaniem Madame Curie uzupełnić je o wszystko to, co z jakichś powodów w przekładzie na polski się nie znalazło. Decyzja ta zapadła zgodnie zarówno po stronie inicjatora tej wyjątkowej edycji, czyli Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie, jak i wydawcy, a więc wydawnictwa W.A.B. Oczywiście rozpoczęcie prac nad zmianami dotychczasowego przekładu nie byłoby możliwe bez zgody rodziny tłumaczki. Wnuki Hanny Szyllerowej: Hanna Karczewska i Jan Staniszkis, bez wahania poparły projekt uzupełnionego wydania Marii Curie. Bardzo dziękuję zarówno im za dany nam kredyt zaufania, jak i pozostałym krewnym noblistki, którzy pozwolili na dostęp do prywatnych archiwów Ewy Curie.

Praca nad pierwszym pełnym polskim wydaniem książki Maria Curie przypominała momentami proces odszyfrowywania nieczytelnych palimpsestów. Nie była to sytuacja w żadnym przypadku tak prosta, jakby to się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Podstawę tłumaczenia stanowił tekst francuski z wyjątkiem tych fragmentów, które autorka przetłumaczyła na francuski z polskiego. Problemy pojawiały się również w miejscach, gdzie w polskim tłumaczeniu Hanny Szyllerowej brakuje fragmentów usuniętych przez nią na prośbę bliskich, najprawdopodobniej z powodu poruszania kwestii zbyt osobistych lub wrażliwych dla rodziny. Nie chcę oceniać tych translatorskich, a w zasadzie rodzinnych decyzji i ingerencji w oryginał z punktu widzenia dzisiejszych zasad tłumaczenia. Bez dostępu do wspomnień na temat procesu przekładu, śledząc jedynie zmiany, które zaszły w tekście, można wysnuć kilka spostrzeżeń. Wielce prawdopodobna wydaje się ingerencja w przekład obu sióstr MSC (choć teoretycznie nie jest wykluczony również wpływ brata Józefa, zmarłego w 1937 roku, który był nie tylko świetnym lekarzem, ale również tłumaczem i wydawcą np. Hamleta Williama Szekspira). Wiele opustek zdaje się mieć wspólny mianownik, jakim są tematy potencjalnie wrażliwe dla Bronisławy Dłuskiej, czego dobrym przykładem może być zacytowany na początku fragment odnoszący się do niezwykle bolesnego dla Bronisławy wątku, ostatnich miesięcy życia jej córki.

Ciekawym rodzajem ingerencji w tekst oryginału są również te fragmenty, które zostały w procesie pierwotnego przekładu dodane. Tu decyzje tłumaczki tej edycji – Agnieszki Rasińskiej-Bóbr – polegały na usunięciu treści dodanych. Wyjątek, zgodnie z naszym nadrzędnym celem zakładającym chęć uratowania jak największej liczby autentycznych fragmentów korespondencji polskiej, stanowią miejsca, gdzie dołożono fragmenty polskich listów (chodzi tu głównie o korespondencję MSC z rodziną i przyjaciółmi), których nie zawiera oryginał francuski.

I gdyby nie to, praca tłumaczeniowa i redakcyjna byłaby znacznie prostsza. Wystarczyłoby przełożyć z francuskiego opuszczone w wydaniu polskim fragmenty i problem zgodności tekstów zostałby rozwiązany. Naszą ambicją było jednak dotarcie do oryginałów polskich listów bądź chociaż do ich odpisów, które – jak sądziliśmy – mogły znajdować się w dotąd nieudostępnianej, nie tylko publiczności, ale i badaczom, części zbiorów archiwum EC Musée Curie w Paryżu pochodzących ze spuścizny po Ewie Curie. Za to, że jako pierwsi mogliśmy zajrzeć do teczki zawierającej m.in. około pięćdziesięciu nigdy niepublikowanych w całości lub tylko w częściach listów sióstr, wdzięczni jesteśmy wielu osobom, a przede wszystkim dyrektorowi tej instytucji Renaudowi Huynh. Podziękowania należą się również współpracującej z nim niezwykle pomocnej w poszukiwaniu wszelkich tropów Natalie Pigeard-Micault. Mimo sprawdzenia wszelkich bodaj możliwych archiwów nie udało nam się odnaleźć wszystkich poszukiwanych fragmentów listów polskich, dlatego część z nich Agnieszka Rasińska-Bóbr musiała przełożyć z francuskiego. Biorąc pod uwagę fakt, że większość oryginałów, które Helena Skłodowska-Szalay przechowywała podczas drugiej wojny światowej w Instytucie Radowym w Warszawie, zaginęła najprawdopodobniej w czasie powstania warszawskiego lub po nim, każdy odzyskany fragment oryginalny bądź będący wierną kopią oryginału listu cieszył nas niczym odnalezienie wielkiego samorodka złota.

Nie ma tu miejsca na wyjaśnianie całej strategii tłumaczeniowej oraz pokazywanie większej liczby decyzji, które musiała podjąć tłumaczka. Nie ma też miejsca na opis poszukiwań, w które zaangażowała się dr Dominika Korzeniowska z Muzeum MSC w Warszawie. Dziękuję wszystkim wyżej wymienionym, a także niewymienionym tu z nazwiska pracownikom muzeum oraz wydawnictwa, którzy przyczynili się do kształtu końcowego tego projektu.

Z okazji pierwszego pełnego wydania tej książki warto także nakreślić nieco szerzej kulisy jej powstania. W 1935 roku na prośbę amerykańskiego wydawnictwa Doubleday, Doran & Company Ewa Curie postanowiła napisać biografię swojej matki. Doubleday miał już propozycje od autorów zapalonych do pracy nad książką o najsłynniejszej naukowczyni świata, ale nieomylnie wyczuwał, że zlecenie to powinna otrzymać osoba bliska bohaterce, a jednocześnie obdarzona lekkim piórem. Jak wspominała Ewa Curie w jednym z wywiadów: „Moi wydawcy dali mi zupełną wolność w opracowaniu materjału. Od początku do końca nie krępowali mnie w niczem i nie żądali ode mnie żadnych koncesyj”¹. W tej samej rozmowie Ewa Curie tłumaczyła, dlaczego przyjęła zlecenie: „Nie jestem pisarką i nie motywy literackie skłoniły mnie do napisania książki. Wiedziałam, że ktoś napisze życiorys mojej matki i pozbawiony odpowiednich dokumentów może łatwo wejść na tory oddalające czytelnika od prawdy. Od prawdy, która jest tak prosta jak życie mojej matki”. Co ciekawe, o czym pamięta dziś niewiele osób, Ewa nie była pierwszą ani jedyną biografką w rodzinie Skłodowskich i Curie. Biografię męża Piotra i Autobiografię napisała jej matka. Wspomnienia o MSC, zatytułowane Moja Matka, spisała również Irena Curie. Zresztą wspomnienia pisywali niemal wszyscy Skłodowscy, Ewa Curie mogła czerpać z historii rodzinnych autorstwa dziadka Władysława Skłodowskiego czy wuja Józefa Skłodowskiego.

Biorąc pod uwagę ogromny zakres pracy, autorka wycofuje się z życia towarzyskiego oraz zawodowego i przenosi się do niewielkiego mieszkania w Auteuil, do którego przewiozła dostępne jej wówczas dokumenty matki, korespondencję, notatki i zdjęcia. Tam je przegląda i porządkuje. Mając zarysowany ogólny plan pracy, postanawia bliżej poznać miejsca i ludzi związanych z dzieciństwem i młodością matki. W październiku 1935 roku wybiera się pociągiem do Warszawy, by tam, niemal dzień po dniu prześledzić życie Marii Skłodowskiej i dać właściwy wyraz zdobytym przez siebie dokumentom. W rodzinnym mieście noblistki na jej córkę czekają niecierpliwie polscy krewni: brat Marii Józef Skłodowski i dwie siostry Bronisława Dłuska (lekarka) i Helena Skłodowska-Szalay (nauczycielka), a ponadto kuzynki, kuzyni oraz przyjaciółki i przyjaciele z dzieciństwa. Jak wspomina Ewa Curie: „Zaczęłam na nowo odkrywać młodą panienkę, którą była moja matka w jej dziewczęcym otoczeniu. Próbowałam krok po kroku odtworzyć życie tej małej dziewczynki”². Mademoiselle Curie wykonuje kawał dobrej reportersko-kronikarskiej pracy. Nie zadawala się wysłuchiwaniem i spisywaniem wspomnień, wyciąganiem od rodziny odpisów listów, oglądaniem albumów fotograficznych i rodzinnych pamiątek. Chce na własne oczy zobaczyć miejsca związane z matką, odnajduje domy, w których mieszkała. Biografka ma szczęście, gdyż większość budynków mimo upływu dziesiątek lat stoi na swoim miejscu. Wprawdzie fasada domu urodzenia matki przy Freta 16 niewiele przypomina tę z czasów dzieciństwa Mani Skłodowskiej, do tego na dwa miesiące przed przyjazdem Ewy do Warszawy zawala się część oficyny tego budynku, grzebiąc siedem osób, ale za to nad bramą wejściową, zaraz nad wielkim szyldem „Zakład Fotografji Artystycznej »Moro«”, znaleźć można tablicę pamiątkową oznajmiającą, że: „W tym domu przyszła na świat, 7-go listopada 1867 roku Marja Skłodowska Curie. W 1898 r. odkryła pierwiastki promieniotwórcze: polon i rad”. Ponownie młodsza córka pani Curie przyjedzie tu za trzydzieści dwa lata, by wziąć udział w otwarciu muzeum, które – między innymi dzięki jej biografii – stanie się miejscem pielgrzymek wielbicieli Madame Curie z całego świata. Ale jest jeszcze 1935 rok, Ewa odwiedza pobliskie nowomiejskie kościoły, w których w dzieciństwie modliła się jej matka, spaceruje po ogrodach, gdzie się bawiła, chce na własne oczy zobaczyć sale lekcyjne, w których Mania recytowała wiersze. Po napisaniu książki wspominała: „Szłam ulicami i placami Warszawy, drogami, którymi ona sama chadzała w drodze do szkoły, a w tych podróżach towarzyszyła mi starsza pani, przyjaciółka z dzieciństwa mojej mamy , która przed laty każdego ranka podążała z matką tymi samymi ulicami”³. Wielkie wrażenie na Ewie musiał wywrzeć spacer nad Wisłę, w miejsce, w którym jej kilkuletnia matka, jej siostra Hela i ciotka Lucia kupowały prosto z galarów jabłka na zimę dla całej rodziny. Tu jakby czas się zatrzymał. Galary, płaskodenne statki wiosłowe, stoją w tym samym miejscu co sześćdziesiąt lat wcześniej i tak jak przed laty ich pokłady wyściełają czerwone błyszczące jabłka. Na trasie warszawskiej przechadzki śladami matki Ewa dociera również do Krakowskiego Przedmieścia 66. Tam, na krótko przed wyjazdem z Polski, w niewielkim laboratorium Muzeum Przemysłu i Rolnictwa Maria Skłodowska po raz pierwszy obsługiwała aparaturę fizyczną i przeprowadzała pierwsze eksperymenty chemiczne. Ktoś wskazał Ewie miejsce w oficynie, gdzie znajdowała się pracownia, „miała wciąż te same małe okienka, te same tafle zakurzonego szkła”. Ciekawe, jakie wrażenie zrobił na Ewie pomnik, który wystawiła jej matce siostra Bronia, działający do dzisiaj Instytut Radowy przy Wawelskiej. Ciekawe, czy spodobał jej się, odsłonięty miesiąc przed jej przyjazdem do Warszawy, monument autorstwa Ludwiki Nitschowej? O tym Ewa nie wspomina.

A potem znów wsiada w pociąg i jedzie do oddalonych o sto kilometrów od Warszawy Szczuk, gdzie przez trzy lata jej mama była guwernantką: „Weszłam do małego pokoiku z białymi tynkowymi ścianami na pierwszym piętrze, gdzie Maria Curie tak ciężko pracowała i gdzie miała tyle nadziei i rozpaczała, czy kiedykolwiek spełni swoje marzenia”. Dzięki kwerendzie do tego wydania w archiwum francuskiego muzeum Musée Curie odnaleźliśmy niesamowite fragmenty listów Marii do Bronisławy. Jakaż inna Maria się z nich wyłania, inna od poważnej i zrównoważonej Madame Curie. Z okresu szczuckiego nie ma niemal listu do Broni, w którym Maria nie wspomniałaby o nowej sukience, płaszczyku, miłostce czy targających nią sprzecznych uczuciach. Dwa intensywne miesiące dokumentacji w Polsce mijają jak z bicza strzelił i Ewa Curie wraca do Paryża, przywożąc ze sobą ogromną ilość materiału: niezliczone notatki i książki.

Przez wiele tygodni studiuje dokumenty. Po raz kolejny może się przekonać, jak cennym darem od matki okazuje się znajomość języka polskiego, który MSC wpajała córkom równie systematycznie i z takim uporem, jak przekonywała je do ćwiczeń fizycznych. Jeśli chcecie się Państwo przekonać, jak przepięknie mówiła po polsku Ewa, posłuchajcie jej w jednej z audycji Polskiego Radia. Kiedy ją słyszę na nagraniach i widzę na setkach zachowanych w naszym muzeum zdjęć, nie dziwię się, że szaleli za nią fotoreporterzy, że potrafiła uwodzić nawet słupy telegraficzne⁴ i doprowadzać do szaleństwa kobiety i mężczyzn, a wśród nich Jana Lechonia, który gdyby potrafił, zmieniłby dla niej orientację.

W tych miesiącach ślęczenia nad papierami Ewa cieszy się, „że zna jej język ojczysty” i że jest „w połowie Polką”, bo dzięki temu jest w stanie zrozumieć niuanse bogatej korespondencji polskiej, tak pełnej szczegółów z życia matki.

Kiedy ze stron maszynopisu zaczyna się wyłaniać młoda panna Skłodowska, Ewa wyrusza paryskim śladem naukowczyni. Bacznie przygląda się tropom w Dzielnicy Łacińskiej, w starych laboratoriach trafia na „ślady Madame Curie znacznie różniące się od legendy”. Jak wspomina później wielokrotnie, odnajduje w obrazach z przeszłości wizerunek matki znacznie różniący się od tego, jaki zapamiętała z dzieciństwa i jaki powstał na potrzeby legendy, którą to nie Ewa stworzyła, choć niewątpliwie miała w jej tworzeniu udział: „Przez dziwny błąd świat zawsze postrzegał moją matkę jako kobietę z siwymi włosami, z twarzą zmęczoną i zniszczoną rozczarowaniem i smutkiem. Zachował się ten obraz Madame Curie u schyłku jej życia, obraz starszej kobiety, którą ja sama tak dobrze znałam”. Dlatego używając całego swojego talentu, próbuje nakreślić inne oblicze matki, pokazać urok pięknej, atrakcyjnej kobiety, która – gdy odkryła rad – była zaledwie trzydziestolatką.

Niespełna rok po powrocie z Polski Ewa tak pisze do Ireny: „Przez całe lato pracowałam bez jednego dnia przerwy i nie potrafiłabym już żyć, nie czując pod palcami maszyny do pisania”⁵. Młodsza siostra Curie, pisząc, wchodzi na pole może nie zupełnie jej obce, ale na to, gdzie niepodzielnie króluje księżniczka Irena, czyli pole naukowe. Ponadto okazuje się, że łatwiej było pozyskać dokumenty i pamiątki od rodziny w Polsce niż od zajętej pracą naukową oraz wielką polityką starszej siostry, która niecały rok wcześniej za swoje odkrycie sztucznej promieniotwórczości otrzymała wraz z mężem Fryderykiem Joliot-Curie Nagrodę Nobla, a od losu gruźlicę. Z początkiem września 1936 roku, na krótko przed podróżą Ireny i Fryderyka do Polski⁶, Ewa pisze do siostry serdecznie, ale stanowczo, gdyż zegar tyka, a wydawca biografii zaczyna się niepokoić: „Czy mogłabyś mi udostępnić, na przykład za pośrednictwem pani Razet, listy Mé, których mi w końcu nie pożyczyłaś, jak również notatki robocze, o których opowiadał mi Fred, gdzie zapiski Pé i Mé się przeplatają… Wiem, że bez Twojej pomocy nie będę mogła ich zrozumieć od strony technicznej, ale mogą okazać się dla mnie bardzo przydatne i konkretnie zobrazować tę pracę we dwoje”⁷. Miesiąc później chwali się uczonej starszej siostrze, znajdującej się w drodze do lub z ZSRR, postępami w pracy nad biografią: „Przedstawiłam odkrycie radu w formie opowieści naukowej. Mam tylko nadzieję, że włosy nie staną ci dęba, gdy spojrzysz na to okiem naukowca! Oparłam się na książce Mé o Pé Curie, więc może nie będzie zbyt wielu błędów”⁸.

Korespondencja między siostrami będzie się rozwijała w miarę postępu prac redakcyjnych. Co ciekawe, mimo coraz większych różnic między nimi, głównie politycznych, nie dochodzi do żadnego konfliktu związanego z koncepcją książki.

Wreszcie nadchodzi dzień premiery. Książka najpierw ukazuje się (w 1937 roku) w USA, w świetnym przekładzie tłumacza i pisarza Vincenta Sheena, i już w momencie wydania zyskuje ogromne uznanie czytelników. Zostaje również wysoko oceniona przez krytykę, czego potwierdzeniem jest przyznanie autorce National Book Award w kategorii literatury faktu. Wypowiadają się o niej pochlebnie amerykańscy celebryci, politycy i dziennikarze, zaś jej sukces skutkuje sprzedaniem MGM przez autorkę, w tajemnicy przed rodziną, praw do głośnej później i świetnie obsadzonej ekranizacji Madame Curie.

Jeszcze przed wydaniem tłumaczenia polskiego Ewa zostaje doceniona w Polsce. W 1937 roku prezydent RP Ignacy Mościcki w uznaniu zasług dla rozsławienia Polski odznacza ją Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta. Rok później, kiedy książka ukazuje się niemal jednocześnie we Francji, Niemczech, Anglii oraz Polsce, zaniedbane przez Ewę paryskie salony mają szansę się przekonać o tym, że jej wycofanie się na niemal dwa lata z życia towarzyskiego przyniosło fenomenalny efekt.

Premier Francji Léon Blum tak reaguje na biografię: „Poniekąd skryła się Pani w cieniu swojej bohaterki. Zachowała właściwe proporcje między byciem obecną i nieobecną. Pisze Pani jak pisarz”⁹. Jednak najcenniejsze komplementy pochodzą od Colette, którą ceni nie tylko Ewa, ale też lubiła jej matka. Najpopularniejsza pisarka ówczesnej Francji pisze tak: „Patrzyła Pani na panią Curie oczyma duszy, a jednocześnie przenikliwie swoimi wielkimi czarnymi oczami, ale przecież ona wydała Panią na świat i być może opowiada Pani o niej nie wiedząc, że tylko Pani może o niej opowiedzieć. Odkąd napisała Pani tę książkę, zastanawiam się, czy będę miała jeszcze odwagę Pani powiedzieć tak jak przedtem: Nie podoba mi się Pani szminka – nosi Pani paskudne kapelusze – dlaczego nie jest Pani szczuplejsza? We wszystkich rozdziałach wykonała Pani wspaniałą pracę pisarką, Ewo – co za powściągliwość, a przy tym co za duma! Całuję Panią. Teraz kocham Panią inaczej. Niech Pani to powie Henry’emu. Szczerze oddana Colette”¹⁰.

Last but not least przychodzą zapewne z napięciem wyczekiwane relacje z Polski, gdzie książka wychodzi po raz pierwszy w 1938 roku, w tłumaczeniu wspomnianej już Heleny Szyllerowej, podobnie jak teraz pod tytułem Maria Curie.

Tak o książce pisał w „Wiadomościach Literackich” pisarz i tłumacz Bruno Winawer: „Nie sposób bez wzruszenia czytać niektóre karty tego życiorysu. Ewa Curie ma duży talent pisarski, ze wspomnień, z urywków listów, z pamiętników, z faktów prawdziwych , zręcznie związanych prostemi słowami, stworzyła dzieło literackie o wartości głębszej. Trudno oznaczyć ściśle, co młoda autorka otrzymała w spadku po ojcu Francuzie, a co po matce, pewne jest tylko, że wdzięk, kunszt subtelny, kultura, smutek, tkliwość splatają się w jej prozie i – mocne prawa dziedziczności widać obowiązują – są słowa i rozdziały w tej książce, które brzmią jak muzyka Chopina”¹¹.

Zapraszam Państwa serdecznie do przeczytania tej brzmiącej jak muzyka Chopina książki i odwiedzenia muzeum jej bohaterki przy Freta 16, gdzie się urodziła – i gdzie zaczęła się cała ta historia.

Sławomir M. Paszkiet

Dyrektor Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w WarszawiePRZEDMOWA AUTORKI

W życiu Marii Curie tyle jest cech wielkich, że chciałoby się je opowiadać jak legendę.

Jest kobietą, pochodzi z narodu uciśnionego, jest uboga i ładna.

Przemożne powołanie każe jej opuścić ojczyznę i jechać na studia do Paryża, gdzie żyje przez całe lata samotnie, borykając się i walcząc.

Spotyka człowieka obdarzonego równym geniuszem jak ona. Poślubia go. Ich związek jest wartości wyjątkowej pod każdym względem.

Drogą upartych i najniewdzięczniejszych wysiłków odkrywają oni cudowny pierwiastek – rad. Ich odkrycie nie tylko rodzi nową naukę i nową filozofię, lecz również daje ludziom możność leczenia jednej z najstraszniejszych chorób.

W chwili, kiedy ich sława ogarnia świat cały, na Marię spada okrutny cios. W ciągu sekundy śmierć zabiera jej niezrównanego towarzysza.

Mimo rozpaczy i fizycznych cierpień nie przerywa ona jednak pracy i wspaniale rozwija sama naukę, którą zapoczątkowali razem.

Reszta jej życia jest już tylko nieustającą ofiarą. Rannym wielkiej wojny poświęca swe siły i zdrowie. Później dawać będzie swe rady, swą wiedzę i każdą godzinę swojego czasu uczniom, przyszłym uczonym, przybywającym do niej ze wszystkich stron świata. Po spełnieniu swej misji umiera wyczerpana – odtrąciwszy bogactwa, a zaszczyty przyjąwszy obojętnie.

Byłoby przestępstwem z mej strony zmienić w czymkolwiek tę historię do mitu podobną. Nie podaję więc ani jednego szczegółu, ani jednego zdarzenia, których autentyczności nie byłabym pewna, nie przeinaczam ani jednego zdania o charakterze zasadniczym. Nawet w tym, co się tyczy barwy jej sukien, ściśle przestrzegam prawdy… Fakty, które przytaczam, miały miejsce. Słowa zostały wypowiedziane.

Mojej rodzinie polskiej, a zwłaszcza doktor Bronisławie Dłuskiej, siostrze i najdroższej przyjaciółce mojej matki, zawdzięczam wiele cennych listów i danych z okresu jej młodości. W odtworzeniu lat późniejszych dopomogły mi notatki autobiograficzne i osobiste papiery, pozostawione przez Marię Curie, liczne druki, oficjalne pisma i teksty przemówień, opowiadania jej francuskich i polskich przyjaciół, którym zawsze będę najgłębiej wdzięczna za dostarczone mi wiadomości i korespondencję; następnie wspomnienia siostry mojej, Ireny Joliot-Curie, i szwagra, Fryderyka Joliot, a wreszcie i moje własne.

Pragnęłabym, aby czytelnik tej książki, śledząc tok życia Marii Curie i jego przemijających zdarzeń, nie przestał ani na chwilę dostrzegać tego, co w niej było jeszcze bardziej niezwykłe niż jej dzieło i barwność jej historii: niewzruszonej stałości charakteru; upartego i nieugiętego wysiłku umysłu; samopoświęcenia się istoty, która – umiejąc wszystko oddać – nie umiała nic brać, ani nawet przyjmować; duszy, której wyjątkowej czystości nic zmącić nie zdołało – ani najwyższe powodzenie, ani najdotkliwsze ciosy. Bowiem dlatego właśnie umiała Maria Curie, bez żadnego poczucia ofiary, odtrącić od siebie te wszystkie korzyści, jakie jednostce genialnej może przynieść tak olbrzymia sława.

Maria Curie zawsze cierpiała skrycie nad tym, iż świat chce ją widzieć inną, niż ona jest w istocie. A tak była pod tym względem wrażliwa i nieprzejednana, że nie umiała do końca życia przybrać żadnej z owych postaw sztucznych, jakie na ogół wielkim ludziom narzuca ich sława. Obca pozostała jej zawsze zarówno zdawkowa uprzejmość, jak poufna serdeczność wobec nieznajomych, zarówno poza surowości, jak skromność na pokaz.

Nie umiała być sławną.

Kiedy się urodziłam, matka moja miała lat trzydzieści siedem. Gdy podrosłam na tyle, aby móc ją zrozumieć i poznać, była już kobietą starą i bardzo sławną. A przecież ja nigdy w niej nie widziałam właśnie tej „słynnej uczonej”: zapewne dlatego, że myśl o własnej wielkości i sławie była dla Marii Curie czymś tak dalekim i nieważnym. Zawsze natomiast, jak tylko zdołam wstecz sięgnąć pamięcią, dostrzegam przy sobie ubogą studentkę, opętaną przez sny płomienne – Marię Skłodowską z lat na długo poprzedzających moje urodzenie.

Nawet w godzinie śmierci podobna była do tamtej młodej dziewczyny. Długie lata kariery, zarazem niezwykle ciężkiej i nad podziw świetnej, nie zdołały ani zwiększyć, ani obniżyć wartości jej charakteru; nie uczyniły jej duszy ani mniejszej, ani bardziej wzniosłej. Nawet w ostatnim dniu życia była Maria Curie jak zawsze łagodna i uparta, nieśmiała i ciekawa wszystkiego, co ją otacza. Taka sama, jak w początkach swej pracy, kiedy jeszcze nikt nie wiedział nic o niej.

Obrazą byłby przeto w stosunku do niej uroczysty pogrzeb, jakim świat czci zazwyczaj swoich wielkich zmarłych. Pochowaliśmy ją w największej prostocie i ciszy na wiejskim cmentarzu, pośród drzew i kwiatów. Tak właśnie; jak gdyby to życie, które urwało się nagle, było podobne do tysiąca innych.

Chciałabym umieć wywołać obraz tej wiecznej uczennicy, o której Einstein mówił: „Pani Curie jest z wszystkich ludzi na świecie – jedynym niezepsutym przez sławę człowiekiem”. Chciałabym umieć pokazać, jak szła ona przez to swoje zdumiewające życie, prosta i nieskazitelna, prawie obojętna wobec jego niezwykłości, prawie niewrażliwa na swój własny los.

E. C.I. Anciupecio¹²

Wielka cisza ogarnęła, jak zawsze w niedzielę, gimnazjum na Nowolipkach. Brama, nad którą widnieje napis „II Warszawskaja Mużskaja Gimnazija”, zamknięta jest na wielkie rygle, a rozległy przedsionek z kolumnami wygląda jak opuszczona świątynia. Życie uciekło z tego długiego, piętrowego budynku, z jasnych sal, gdzie rzędami stoją czarne ławy szkolne, pocięte scyzorykami uczniów, poznaczone ich inicjałami. Jedynym dźwiękiem, jaki się tu dziś rozlega, jest głos dzwonów nieszpornych z pobliskiego kościoła Panny Marii¹³ i, dochodzący chwilami z ulicy, turkot wózków lub echo powolnego kłusa dorożkarskich koni. Zza sztachet okalających podwórzec widać cztery – mizerne i zakurzone – krzaki bzu, właśnie obsypane kwiatem. Nieliczni przechodnie w wyświeżonych, odświętnych ubraniach, mijając je, odwracają się, jakby zaskoczeni smugą ich słodkiej woni. Jest gorąco, chociaż to dopiero koniec maja.

Coś jednak mąci ten spokój niemal klasztorny. Z lewego skrzydła budynku, gdzie na parterze mieszka pan Władysław Skłodowski, nauczyciel fizyki i podinspektor gimnazjum, dochodzi przytłumione echo jakichś tajemniczych czynności. Jakichś, zdawałoby się, uderzeń młotka, nierównych i nierytmicznych. A potem nagły huk, jakby waliło się rusztowanie – i okrzyki. Znów uderzenia. I krótkie słowa rozkazów. Polskich – w tym rosyjskim gmachu.

– Helu! Już nie mam amunicji!

– Wieża, Józiu! Celuj w wieżę!

– Maniu, odsuń się!

– Ależ ja ci niosę klocki!

– O, oo, ooo!

Drewniane klocki z hukiem rozsypują się po posadzce: już nie ma wieży, już się zawaliła. Wzmogły się krzyki, „pociski” padają coraz gęściej…

„Polem bitwy” jest obszerny kwadratowy pokój z oknami wychodzącymi na wewnętrzne podwórze gimnazjum. W czterech jego rogach stoją cztery dziecięce łóżeczka. Czworo dzieci w wieku od lat pięciu do dziewięciu bawi się w wojnę, hałasując i wrzeszcząc bez miłosierdzia. Ach, łagodny i spokojny wujaszku, amatorze wista i pasjansów, nie spodziewałeś się na pewno, że taki użytek zrobią mali Skłodowscy z klocków, które podarowałeś im na gwiazdkę! Przez parę pierwszych dni Józio, Brońcia, Hela i Mania budowali z nich wprawdzie potulnie kościoły, pałace i mosty według wzorów dołączonych do wielkiego drewnianego pudła. Ale wnet architekci zmienili się w generałów, a dla bali i desek znalazło się właściwe zastosowanie: większe służą za armaty, mniejsze – za kule.

Józio, leżąc na brzuchu na podłodze, metodycznie posuwa swą artylerię w kierunku nieprzyjaciela i zdobywa powoli coraz większy teren. Jego spokojna twarz zdrowego i silnego dziecka, o rysach już dziś stanowczych i mocnych pod jasną czupryną, nawet w „ogniu walki” zachowuje powagę, jaka przystoi wodzowi. On przecież jest najstarszy i najmądrzejszy z gromadki, która znajduje się tutaj w tej chwili. On również jest jedynym mężczyzną pośród rodzeństwa. Dokoła niego dziewczęta, tylko dziewczęta. Wszystkie ubrane jednakowo, wszystkie w fartuszkach z falbankami na swych niedzielnych sukienkach, przyozdobionych białą karbowaną kryzką.

Ale – bądźmy sprawiedliwi: te dziewczęta walczą doskonale. Oczy Heli, sojuszniczki Józia, błyszczą namiętnym zapałem. Hela za wszelką cenę chce rzucać klocki najsilniej, najdalej, żeby chociaż w ten sposób wynagrodzić sobie to, że ma dopiero sześć i pół roku, żeby dorównać, nie! Żeby prześcignąć ośmioletnią Brońcię, która tam właśnie pod oknem, pulchna, białoróżowa, z rozwianymi blond lokami, gwałtownie, gestykuluje, broniąc swych pozycji.

Koło niej – drobny adiutancik biega od batalionu do batalionu, zbiera pociski do fartuszka, z buźką rozpłomienioną, z wargami suchymi od śmiechu i krzyku, pracując – najdosłowniej – w pocie czoła…

– Maniusiu!

Dziecko stanęło, zaskoczone i cały zapas amunicji posypał się na podłogę.

– Co się stało?

Aha, to weszła do pokoju Zosia, najstarsza z rodzeństwa. Pomimo lat jeszcze niespełna dwunastu wydaje się ona w porównaniu do tamtej gromadki osobą niemal dorosłą. Bujne, popielatoblond włosy, lekkie i kręte, spływają jej swobodnie na ramiona. Twarz ma prześliczną, uduchowioną, jak Madonna, i szare oczy, pełne jakichś tajemniczych tęsknot – snów…

– Mamusia powiedziała, że już za długo się bawisz. Że trzeba, abyś przestała.

– Ależ ja pomagam Brońci, podaję jej klocki! Brońcia sama beze mnie nie da rady!

– Mamusia powiedziała, żebyś przyszła do niej.

Po chwileczce wahania Maniusia bierze siostrę za rękę i opuszcza pokój krokiem powolnym i godnym.

„Wojna” jednakże trochę męczy, gdy się ma pięć lat – i dziewczątko nie jest w gruncie rzeczy aż tak znów bardzo niezadowolone, że ją zabrano. Zwłaszcza że z sąsiedniego pokoju wzywa ją głos łagodny pieszczotliwymi imionami:

– Maniu, Maniusiu, moje Anciupecio małe!

Ta śmieszna nazwa wcale się dziewczynce śmieszna nie wydaje. Tak mówią do niej właśnie w chwilach największej serdeczności, bo to jest imię, które jej, jako najmłodszemu w domu skrzatowi, w kołysce kiedyś nadano.

– Anciupecio kochane, jakżeś się zgrzała, jak ci się splątały włoski!

I delikatne ręce, za szczupłe i za białe, starannie związują fruwające taśmy fartuszka, przygładzają gęste, krótkie loki, odsłaniając wysokie, uparte czoło.

Pod dobrodziejstwem pieszczoty tych rąk dziecko stopniowo uspokaja się, odpoczywa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: