Maritza. Księżniczka rodziny Silvano - ebook
Maritza. Księżniczka rodziny Silvano - ebook
W dniu siedemnastych urodzin życie Maritzy zaczyna się rozpadać za sprawą tajemniczego mężczyzny. Dziewczyna dowiaduje się, że jej rodzina ma przed nią wiele sekretów. Aby je poznać, musi wkroczyć do niebezpiecznego świata, w którym nieświadomie się wychowywała. Zostaje wciągnięta w porachunki sprzed lat. Pomimo zagrożenia wierzy, że rodzina ochroni ją przed niebezpieczeństwem. Najbardziej jednak ufa Natanielowi, jednemu z wielu osób, które złożyły przysięgę rodzinie Silvano. Myślałam, że jestem celem, a okazałam się przynętą… Niespodziewanie to właśnie Maritza będzie musiała stawić czoła Diabłu i ochronić przed nim swoich bliskich. Lian Krum trzyma się zasady życie za życie i nie spocznie, póki nie spełni danej obietnicy… Historia włoskiej rodziny, która stoi po stronie prawa, lecz tak naprawdę jego przestrzeganie jest tylko przykrywką.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-240-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Rozdział pierwszy Szpieg
Rozdział drugi Księżniczka
Rozdział trzeci Pierwszy krok
Rozdział czwarty Jego dotyk
Rozdział piąty Benvenuto nella mafia!
Rozdział szósty Szczerość jest trudna
Rozdział siódmy Nadszedł czas na rozmowę
Rozdział ósmy Odpowiedzialność
Rozdział dziewiąty Mała sprawa
Rozdział dziesiąty Wyznania Bestii
Rozdział jedenasty Pierwsza krew
Rozdział dwunasty Chwile słabości
Rozdział trzynasty Zapomniany prezent
Rozdział czternasty Niespodziewany telefon
Rozdział piętnasty Moja nadzieja
Rozdział szesnasty Nadzieja zgasła
Rozdział siedemnasty W poszukiwaniu klatki
Rozdział osiemnasty Złudzenie
Rozdział dziewiętnasty Błędne koło
Rozdział dwudziesty Ryzyko
Rozdział dwudziesty pierwszy Cofnij się
Rozdział dwudziesty drugi Krwawa wiolonczela
Rozdział dwudziesty trzeci Błąd
Rozdział dwudziesty czwarty Umowa
Rozdział dwudziesty piąty Mamy cię, Diable
Rozdział dwudziesty szósty Lian
Rozdział dwudziesty siódmy Między życiem a śmiercią
Rozdział dwudziesty ósmy Nieznajoma
Rozdział dwudziesty dziewiąty Nie poddam się
EpilogProlog
Carlos
Siedemnaście lat wcześniej
– Carlos! Musimy stąd uciekać!
Patrzę na swojego ojca, który odwraca się w stronę rozwalonych drzwi.
– Dalej, biegnij do wyjścia i nawet się nie zatrzymuj! – popędza mnie.
Podnoszę się i gnam przed siebie. Słysząc kolejną serię wystrzałów, zbiegam po schodach, uważając, żeby się nie potknąć. W końcu jestem na zewnątrz. Do mojego przepoconego ciała dociera świeży podmuch wiatru, który daje mi ulgę. Przystaję przed budynkiem. Od razu sprawdzam, czy tata jest cały. Na szczęście nic mu nie jest. Kiedy mnie wymija, kieruje się do podstawionego samochodu. Bez ociągania podążam za nim.
Pakuję się na przednie siedzenie pasażera i ocieram twarz. Odwracam się, by spojrzeć na mężczyznę. Patrzy na mnie ze współczuciem, chociaż w jego błękitnych oczach widzę tańczące kurwiki, które chce przede mną ukryć. Jest wściekły, co mnie nawet nie dziwi.
Zerkam na swojego kuzyna, który gwałtownie rusza, zostawiając za sobą chmurę kurzu. Wlepiam wzrok przed siebie. Na ulicach Krakowa jest całkowicie pusto. Zegar wskazuje kilka minut po czwartej nad ranem.
Jedziemy głównymi ulicami w kompletnej ciszy, bo wyczekujemy jakichkolwiek informacji. Co jakiś czas sprawdzam w bocznych lusterkach, czy nie mamy ogona. Zostawiliśmy za sobą toczącą się wojnę, którą będziemy musieli zakończyć. Lian wreszcie zauważy, że się wymknąłem, a do tego będzie chciał mi odebrać coś, co według niego nie należy do mnie. Będę musiał się go pozbyć i jego rodziny również. Chociaż nie mamy za wiele czasu, to jedziemy dosyć spokojnie. Mattia wspomniał, że nie możemy zwracać na siebie uwagi, dlatego jedzie przepisowo. Nerwowo tupię nogą, bo czas jest dla nas teraz bardzo cenny. A zwłaszcza dla mojej rodziny, którą za wszelką cenę muszę chronić, bo to właśnie ona stała się głównym celem. Gdy zapewnię im bezpieczeństwo, mogę pozbyć się problemu, jakim są Bułgarzy.
Kolejny raz dobieram się do CB-radia. Zmieniam kanały, oczekując, że ktoś w końcu się odezwie, ale nic z tego. Słychać same szumy. Wiem, że mamy czekać, aż nasi pierwsi się odezwą, ale nie wytrzymuję i sięgam po gruchę.
– Zostaw. Oni sobie poradzą, jeśli jest cicho, to dobry znak – tłumaczy tata. – Nie możesz teraz panikować. Nie wiem, co się wydarzyło w tym mieszkaniu, ale mamy naprawdę poważne problemy. To jest wojna, Carlos, krwawa wojna. Znasz cenę życia. Żeby za nie zapłacić, musisz w zamian poświęcić inne życie.
– Ja tego nie zrobiłem – mówię cicho, zerkając na swoje zakrwawione ręce.
Zaczynam pocierać dłońmi o uda, chcąc pozbyć się krwi, która nie jest moja.
– Porozmawiamy o tym później, teraz się skup – nakazuje. – Mattia, przyspiesz trochę, jesteśmy już prawie na obrzeżach. Tu nie będziemy zwracać na siebie uwagi.
– Dobrze – odpowiada i wykonuje polecenie mojego ojca.
– Wszystko w porządku? – Odwracam się ponownie i wpatruję w ręce ojca, w których trzyma zawiniątko.
– Tak, nic się nie stało.
– To dobrze.
Zauważam, że w końcu wjeżdżamy na osiedle domków. Zdenerwowany przełykam ślinę, gdy stajemy na podjeździe z kostki brukowej, tuż przy białym domu. Pospiesznie wysiadam z auta i zmierzam do wejścia, gdzie czeka na mnie Maria. Staję i wpatruję się w jej zaspaną twarz. Jak zawsze jest piękna. Ubrana w błękitny szlafrok do kolan, który odsłania część jej idealnych nóg. Jest dla mnie wszystkim. Gotuje się we mnie na myśl, że ktoś może ją skrzywdzić. Po chwili się otrząsam. Ruszam po trzech stopniach i wchodzę do środka.
– Carlos, co się dzieje? Twoja mama zadzwoniła do mnie i powiedziała, że mam na was czekać – informuje bardzo cicho.
Nie chce obudzić naszego dwuletniego syna, którego trzyma na rękach. Jest jeszcze taki niewinny, ale kiedyś będzie musiał stać się jednym z nas.
– Na jakiś czas musicie jechać do moich rodziców – mówię, odgarniając z jej twarzy pojedyncze loki. Próbuję w ten sposób nieco załagodzić sytuację. – Szybko, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mamy za wiele czasu – tłumaczę, przyglądając się młodej kobiecie. – Nie martw się, jest dobrze, ale dla pewności będziecie mieli ochronę.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że Maria nie należy do kobiet, które można oszukać. Nie informuję jej o wszystkim, ale rozumie, że są sprawy, o których nie może wiedzieć. Nigdy nie docieka prawdy, tylko czeka, aż sam jej powiem.
– Ta krew… – Obserwuje mnie przerażona, przekazując naszego syna Ricarda jednemu z ochroniarzy, który przed chwilą do nas przyjechał.
– Maria, naprawdę nie mamy czasu na wyjaśnienia. – Patrzę w jej szare oczy, które są lekko wilgotne. Zaciskam usta i wypuszczam powietrze nosem. – Pomogę was spakować.
– Nic ci nie jest? – pyta, lustrując moje ciało.
Kładzie delikatną dłoń na moim torsie, sprawdzając, czy nie mam ran. Gwałtownie przyciągam ją do siebie i zatapiam palce w czarnych kosmykach.
– Jestem cały – zapewniam. – Nie zamartwiaj się. Wszystko będzie dobrze, zadbam o to, ale teraz musimy się pospieszyć.
– Dobrze. – Lekko kiwa głową i rusza do sypialni.
Bardzo szybko się uporaliśmy z pakowaniem. Maria, poprawiając włosy, podąża za mną do wyjścia. Całuję ją przelotnie i otwieram drzwi, żeby wsiadła do auta. Zerkam na ojca, który zmierza w naszą stronę.
– Będzie dobrze – odzywa się, uspokajając kobietę. – Mario, teraz masz za zadanie zaopiekować się dziećmi. Sofia już na was czeka – oświadcza.
– Carlos…? – Maria milknie, otwierając szeroko oczy.
– Na razie o nic nie pytaj – proszę. – Jedźcie już. – Zamykam drzwi.
– Carlos. – Wychyla lekko głowę przez okno. – Uważaj na siebie – prosi.
Wiem, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymuje. Ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mówiąc więcej, pogarsza tylko sytuację. Wie, jak bardzo jestem zdenerwowany. Chciałbym jechać z nimi, ale niestety nie mogę. Czuję ukłucie w sercu, wiedząc, że to może być ostatni raz, kiedy ich widzę. Nigdy nie bałem się takich sytuacji. Wiele razy narażałem się na niebezpieczeństwo i ocierałem o śmierć. Teraz sprawa jest wyjątkowo ważna. Przelała się niewinna krew. Bułgarzy mi tego nie darują.
– Synu!
Przenoszę wzrok na ojca, który pakuje broń do bagażnika.
– Nie mamy czasu, oni zaraz mogą się tu pojawić! Chyba nie chcesz kolejnego rozlewu krwi w miejscu publicznym?
Zanim z powrotem wsiądę do auta, którym przyjechaliśmy, obserwuję, oddalający się samochód, w którym jest moja rodzina. W końcu wsiadam. Tym razem cisza trwa zaledwie kilka sekund.
– Powiesz mi, co tam się wydarzyło? – pyta tata, zaczesując dłonią włosy.
– To nie była moja wina. Ja tego nie zrobiłem, nie zabiłem…
– Bułgarzy będą uważać inaczej, Carlosie. – Patrzy pytająco, jakby czekał, aż się przyznam.
– Tato, przysięgam, ja jej nie zabiłem. To ona, ona sama… – Urywam, zaciskając szczękę.
– Dobrze.
– Musicie mi uwierzyć! – unoszę głos.
– Wierzę ci, synu, ale nie możesz się posypać. Weź się w garść, bo musisz ochronić rodzinę, zanim ją dopadną. Nie czas na okazywanie słabości. Teraz pojedziemy do Domu. Stamtąd zadzwonię, do kogo trzeba. Musimy się ich pozbyć, zanim zaczną z nami wojować.
– Nie mamy wyboru. – Na moment chowam twarz w dłoniach. – A co ze świadkami? Przecież było słychać strzelaninę.
– O to się nie martw, nasi już się tym zajęli. Skup się na celu, a nie na tym, co było. Rozumiesz?
Kiwam głową.
– Pytam, czy rozumiesz.
– Tak, tato, rozumiem – odpowiadam, opierając głowę o zagłówek. – Ona nie zasłużyła na śmierć.
– Wiem, Carlos, wiem o tym. – Wzdycha. – Będzie dobrze, myśl wyłącznie o rodzinie. O Maritzie, Ricardzie i Marii. Wszystko inne odłóż na bok.
– Cały czas widzę ją w kałuży krwi – ciągnę.
– Słuchaj mnie! – mówi wściekły. – Skoncentruj się na nich, na tym, że musisz ich ochronić.
– Muszę zapalić, może to mi pomoże.
Biorę marlboro od kuzyna i już po chwili zaciągam się dymem. Palę w ciszy, patrząc na widok za oknem. Las ciągnie się w nieskończoność. Wbijając wzrok w równo rosnące drzewa, przywołuję obraz sprzed godziny. Wzdycham i kolejny raz zaciągam się mocnym papierosem. Idę za radą ojca, przymykam powieki i myślę o dzieciach. Moich małych skarbach. Zaciskam pięść i biorę się w garść. Bułgarzy wiedzą, że mój najsłabszy punkt to rodzina, i to właśnie ją będą chcieli zniszczyć oraz odebrać mi to, co dla mnie najcenniejsze. Nie mogę do tego dopuścić. Przyszedł czas zakończyć tę wojnę.Rozdział pierwszy Szpieg
Dorian
Obecnie
Od kilku godzin siedzę w aucie na niestrzeżonym parkingu. Wielokrotnie zerkam w lusterka, czy na pewno nikt mnie nie śledzi. Spoglądam nerwowo na zegarek, jest szósta czterdzieści. Zwlekam z tym od wczoraj, a to stanowczo za długo. Wiem, że to jest dla niego bardzo ważne. W sumie od tego zależy życie mojej rodziny. W końcu zbieram się do wyjścia.
Wysiadam z auta, jeszcze raz oglądam się za siebie, aby sprawdzić, czy na pewno nie mam cienia. Niepewnym krokiem ruszam w stronę starych kamienic, które są siedzibą bułgarskiej mafii. W bramie dostrzegam dwóch ochroniarzy, którzy dla pozoru wyglądają jak zwykli mieszkańcy. Nie jestem głupi, na pewno pod bluzami mają chociażby jedną rzecz do obrony. Przystaję, nie zadając zbędnych pytań, czas na przeszukanie. Bez tego się nie obejdzie. Nie mam takich jaj, jak kiedyś, żeby wejść do jaskini lwa z bronią. Wolę unikać wszelkich sprzeczek.
Przysięgałem sobie, że już nigdy nie dotknę, a nawet nie spojrzę na broń. Ostatnia, jaką widziałem od lat, to ta, którą Krum przyłożył mi do głowy i zagroził, że zabije moją rodzinę, jeśli w przeciągu tygodnia nic dla niego nie znajdę. Mam jednak wielkie szczęście. Znalazłem to, czego chciał, więc będę wolny. Wolny od człowieka, który wydawał się normalnym, kiedy go poznałem. On tylko grał, żeby zwabić mnie w swoją pułapkę. Szybko się przekonałem, że Lian Krum to prawdziwy diabeł w ludzkiej skórze.
Mężczyzna kiwa głową, dając znak drugiemu, że jestem czysty. Wchodzę na podwórko otoczone kamienicami. Wbijam wzrok w tabliczkę z numerem budynku. Po chwili stawiam krok w stronę drzwi. Po drodze rozglądam się dyskretnie. Każdy budynek ma trzy bądź cztery kondygnacje. Pieprzeni Bułgarzy! Bardzo dobrze się kamuflują. Kręcę głową, bo wszyscy myślą, że to spokojna dzielnica. Nikt nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co dzieje się w murach tych budynków. Że są przesiąknięte krwią i ludzkim strachem. Właściwie nie rozumiem Kruma. Po co wrócił do takiego miejsca, i to po siedemnastu latach? Tym bardziej że został wygnany.
Powoli zbliżam się do drzwi wejściowych, w których stoi młody ochroniarz. Od razu wskazuje wzrokiem, abym podążał za nim. Ma jakieś trzydzieści cztery lata, tyle co ja, a może trochę mniej. Wygląda jak każdy z nich, wysoki, umięśniony, ze spojrzeniem zabójcy i oczywiście kamienną miną. Tutejsi przypominają raczej wojsko niż ochronę.
Wchodzimy schodami na najwyższe piętro. Najprawdopodobniej właśnie tam jest ich szef. Wnętrze budynków jest urządzone w nowoczesnym stylu, nie tak jak na zewnątrz. Panują tu przepych i bogactwo. Gdyby mógł, zrobiłby sobie tapetę z pieniędzy, lecz ściany pokryte są śnieżnobiałą farbą.
– Czekaj tu! – nakazuje mężczyzna z dziwnym akcentem, więc zostaję pod drzwiami.
Jego zimny wzrok przenika mnie i wiem, że nie mogę z nim zadzierać. Mogę przecież w każdej chwili zginąć. Nie tylko ja, lecz także moja żona i córki. Kiedyś nie bałem się niczego. To ja byłem tym, którego się bali, ale miłość do rodziny sprawiła, że moje serce się roztopiło.
Lekko uderzam pięścią o ścianę, tak żeby jej nie zniszczyć. Jak mogłem dać się tak podejść? Wszystko przez to, że byłem głupi i pragnąłem władzy. A przecież mogłem żyć inaczej. Moja mroczna przeszłość będzie się za mną ciągnęła aż do śmierci. Odchylam głowę i wypuszczam powietrze. Nie miałem wyboru. Powtarzam to sobie kolejny raz.
– Właź!
Przez moje ciało przechodzi dreszcz. Przełykam ślinę i spokojnie wchodzę do środka. Chociaż nie patrzę na Liana Kruma, to czuję na sobie jego lodowaty jak sopel wzrok, który przebija na wylot.
– Obyś miał dobry powód, żeby mnie budzić o tej porze. – Wskazuje na mnie palcem, trzymając w ręku kubek z parującą kawą.
W całym pomieszczeniu czuć jej aromat.
W końcu przenoszę wzrok na twarz Liana. Oczy ma zaspane, a jego długie, ciemne włosy, które zawsze upina w kok, teraz są roztrzepane. Odziany w szare spodnie dresowe i błękitną koszulkę, siada na wielkim czarnym fotelu. Spokojnie kładę przed nim dużą kopertę. Nie zadaje pytań, tylko zabiera ją, aby sprawdzić zawartość. Zaczynam się nerwowo rozglądać.
Tym razem jestem w pomieszczeniu, gdzie szare ściany sprawiają, że jest ponuro. To idealnie odzwierciedla duszę tego Diabła. Spoglądam ponownie na biurko, przy którym siedzi szef bułgarskiej mafii. Dostrzegam, jak zaciska pięść. Jego nagle pobudzona twarz przypomina rozwścieczonego byka na korridzie. Postanawiam działać szybko, zanim wybuchnie.
– Mam coś jeszcze. – Wyjmuję szarą kopertę.
Lian od razu wyrywa mi ją z dłoni i ugniata palcami papierowy materiał. Teraz nie czuję zimna od tego człowieka tak jak za każdym razem. Bucha od niego taka wściekłość, że gdyby naprawdę płonął, wszystko w okolicy zamieniłby w popiół. Nerwowo kilkakrotnie przegląda zawartość, jakby nie wierzył w to, co widzi.
– Pierdolony Carlos – warczy, zaciskając szczękę. – To są wszystkie informacje, jakie zebrałeś na temat rodziny Silvano?
– Tak.
W milczeniu gestem nakazuje mi opuścić pomieszczenie. Nie musi powtarzać. Nic nie cieszy mnie bardziej niż pozwolenie na wyjście z tego więzienia. Słysząc, jak wykonuje połączenie, prędko ruszam do wyjścia. Po kilku sekundach krzyczy coś, czego nie rozumiem, i się rozłącza. Zamykając za sobą drzwi, dostrzegam, jak rzuca małym aparatem o biurko.
Z ulgą wybiegam z ich kryjówki. Czuję się, jakby ktoś odciął mi linę, która mnie dusiła. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym światem. Już nie. W obawie o to, że Krum będzie kazał mi wracać, nawet się nie zatrzymując, szukam kluczyków do auta.
Wsiadam do czarnego forda i zatrzaskuję drzwi. Pędem odjeżdżam z piskiem opon, nawet nie zapiąwszy pasów. Po chwili zauważam, że jadę niewłaściwą stroną ulicy. Przepełnia mnie radość, bo czuję się wolny. Jedyne, co mi zostało z poprzedniego życia, to brak sumienia. Mam w dupie, co stanie się z ludźmi, których musiałem szpiegować. Najprawdopodobniej skazałem ich na śmierć.
Patrzę w lusterko na swoje błękitne oczy, w których nie ma nawet krzty poczucia winy. Przygryzam lekko wargę i tłumaczę sobie, że musiałem to zrobić. Moim obowiązkiem jest ratować swoją rodzinę. Nikogo więcej.