Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marriage for One - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Marriage for One - ebook

NAJGORĘTSZY #SLOWBURN ROMANS TEGO ROKU

Jack i ja zrobiliśmy wszystko dokładnie na odwrót. Dzień, w którym zwabił mnie do swojego biura, był jednocześnie dniem naszego pierwszego spotkania i naszych zaręczyn. Magia chwili i huk otwieranego szampana? Nie… Jack Hawthorne wcale nie przypominał narzeczonego moich marzeń. Byłam zła i winiłam go za wszystko. Za swoją bezbronność i zamroczenie. Za jego błękitne oczy, za przepastne spojrzenie wycelowane wprost we mnie. Za układ, w który mnie wmanewrował.

W jednej sekundzie był dla mnie nikim. W następnej stał się wszystkim.

W jednej sekundzie był nieosiągalny. W następnej wydawał się całkowicie mój.

W jednej sekundzie myślałam, że jesteśmy zakochani. W następnej – że to tylko kłamstwo.

 

Wpadłaś w kłopoty, Rose. W końcu czego się po sobie spodziewałaś?

Książka, którą pokochały twitterowe książkary i booktokerki na całym świecie! #TikTokMadeMeBuyIt

AUTORKA o sobie Pisanie stało się moim światem i nie wyobrażam sobie, że mogę robić coś innego niż dawać życie nowym bohaterom i nowym historiom. Są rzeczy, dzięki którym jesteśmy naprawdę szczęśliwi – dobra książka, szczeniaczek, przytulenie kogoś, za kim się strasznie tęskniło. To właśnie daje mi pisanie. Mam nadzieję, że czytanie moich książek również Was uszczęśliwia. Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o mnie i moich książkach, znajdziecie na mojej stronie internetowej. Bardzo bym chciała Was tam zobaczyć!

 

Opinie czytelniczek

„Jedna z tych książek, które zapierają dech w piersiach. Mogę tylko powiedzieć: PRZECZYTAJ TO!”

Jenny••Steamy Reads Blog••

Marriage For One to uzależniający slowburn romans. Ta książka całkowicie mnie pochłonęła. To emocjonalna, piękna historia. Nie mogłam się od niej oderwać i nie mogę się doczekać kolejnych książek Elli!”

MELISSA *Mel Reader*

„Jakże piękny, namiętny, chwytający za serce romans! Nigdy nie zapomnę tej historii. Opowieść o Jacku i Rose całkowicie mną zawładnęła. (…) Wspaniała lektura. Rozkoszny, zachwycający slowburn romans. Genialna historia! Ella Maise mnie zachwyciła! NAJLEPSZA KSIĄŻKA ROKU. Jedna z moich ULUBIONYCH książek. PIĘĆ ZYLIARDÓW GWIAZDEK!”

Angie – Angie’s Dreamy Reads

„Ta książka jest tak słodka i poruszająca! <3 Podoba mi się cała, od początku do końca. (…) Siedzę teraz i żałuję, że w moim życiu nie ma Jacka Hawthorne’a, który zaoferowałby mi małżeństwo w interesach. Jeśli masz ochotę na wciągający romans z uroczymi postaciami, ta książka jest zdecydowanie dla Ciebie”.

Ri ♡

#grumpyxsunshine

#slowburnromance

#marriagewithbenefits

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9812-5
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

ROSE

Komunikat z przyszłości: Nie zgadzaj się na małżeństwo z obcym przystojniakiem, o którym nic nie wiesz. Powtarzam – nie zgadzaj się…

– Czy ty, Rose Coleson, bierzesz sobie tego oto Jacka Hawthorne’a…

Nie. Zapomnij.

– …za swojego prawowitego małżonka?

Hm… Dajcie się chwilę zastanowić. Nie. Nie biorę.

– I przysięgasz, że będziesz go kochać, szanować, wielbić i nie opuścisz go aż do śmierci?

Nie opuszczę?

Zaskoczona i roztrzęsiona gapiłam się na urzędnika. Właśnie zadał pytanie, którego obawiałam się najbardziej. Czy to się dzieje naprawdę? W pustej i przygnębiającej sali zapadła cisza, która oznaczała, że nadeszła moja kolej. Znalazłam się na skraju ataku paniki. Walczyłam ze wszystkich sił, by przełknąć gulę, która utkwiła mi w gardle, nie pozwalając się odezwać, ale bałam się, że słowo, które tak bardzo chciało się wyrwać z moich ust, wcale nie brzmi „tak”.

Mój ślub nie odbywał się w zielonym ogrodzie (chociaż zawsze marzyłam o takiej scenerii), musiałam się też obyć bez grupki wiwatujących przyjaciół. I wbrew temu, co przystoi każdej pannie młodej, podczas całej ceremonii ani razu się nie zaśmiałam i nie zapłakałam ze szczęścia. Zamiast wspaniałego bukietu trzymałam pojedynczą różową różę, którą mój przyszły mąż bez słowa wepchnął mi do ręki tuż przed wejściem do ratusza. Nie miałam też na sobie wyśnionej sukni ślubnej, nie miałam nawet białej sukienki. Jack Hawthorne nosił idealnie skrojony czarny garnitur, wart pewnie tyle, ile wynosił roczny czynsz za moje mieszkanie, o ile nie więcej. Nie był to może frak, ale i tak wystarczyło, żebym stojąc obok niego, czuła się jak uboga krewna. Nie miałam żadnych drogich ciuchów, więc włożyłam jedyną rzecz nadającą się na taką okazję – skromną błękitną sukienkę. I stałam w niej obok całkowicie NIE TEGO mężczyzny, który patrzył ponuro spod zmarszczonych brwi.

Na dodatek z całej siły ściskał moje palce, trzymając mnie za rękę. Trzymanie się za ręce w czasie ślubu to niby nic takiego, lecz z obcym facetem to żadna frajda. A zresztą – jakie to ma znaczenie w obliczu tego, że wychodziłam za mąż za człowieka, o którym wiedziałam zaledwie tyle, ile udało mi się na szybko wygooglować?

Ale sama się przecież na to wszystko świadomie i dobrowolnie zgodziłam, prawda?

– Panno Coleson?

Wiedziałam, że za chwilę nadejdzie atak paniki, i miałam coraz większe trudności z oddychaniem, próbowałam się więc wyrwać z uścisku Hawthorne’a. On jednak tylko jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń. Nie miałam pojęcia, co zrobię ani co on myśli, że zamierzam zrobić, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że ucieczka nie przyszła mi do głowy.

Nagle Hawthorne przestał mnie ostrzegawczo ściskać. Spojrzałam na jego twarz, lecz on jedynie wciąż wpatrywał się nieprzeniknionym wzrokiem w urzędnika, a jego ostre rysy nie zdradzały absolutnie żadnych emocji. Lód. Czysty lód. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę, jak napina mięśnie szczęki, ale mrugnęłam i przestał.

Biorąc pod uwagę, że okazywał tyle emocji, co worek cementu, spróbowałam pójść jego śladem i skupić się na tym, co mnie otaczało.

– Panno Coleson?

Odchrząknęłam, próbując odzyskać panowanie nad głosem i stłumić płacz. Nie rozpłaczę się. Nie tutaj. I nie teraz. W końcu nie każde małżeństwo musi być zawierane z miłości. A zresztą, co mi dała ta cała miłość oprócz złamanego serca i nocnych rajdów do lodówki?

Serce waliło mi jak młotem.

– Tak – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech, który musiał się wydawać nieco szalony.

Tymczasem myślałam: Nie! Nie! Nie!

Słysząc, jak uśmiechnięty urzędnik powtarza to samo pytanie i kieruje je do mojego już prawie męża, odcięłam się w myślach od wszystkiego i wszystkich, aż w końcu nadszedł czas na wymianę obrączek.

Boże.

I pomyśleć, że ledwie parę miesięcy temu planowałam ślub z zupełnie innym facetem, a na dodatek wierzyłam, że te ceremonie zawsze są romantyczne… Tymczasem ten ślub przypominał mi skok ze spadochronem z wysokości kilku tysięcy metrów, czyli coś, czego nigdy bym się nie odważyła spróbować. Nie dość, że musiałam się obyć bez ogrodu i bukietów, to jeszcze jedynym wyposażeniem tego pomieszczenia była kanapa w naprawdę paskudnym odcieniu pomarańczowego. Z jakiegoś powodu to właśnie ten mebel i jego kolor budziły we mnie największą irytację. Co za głupota.

– Spójrzcie teraz na siebie – polecił urzędnik.

Byłam posłuszna jak robot. W kompletnym otępieniu pozwoliłam Hawthorne’owi ująć moją drugą dłoń i tym razem, czując jego dotyk, nie uciekłam przed jego badawczym spojrzeniem. Przełknęłam głośno ślinę i z lekkim drżeniem serca odpowiedziałam mu nieśmiałym uśmiechem. Nie będę kłamać, że gdy go pierwszy raz zobaczyłam, moje serce nie zabiło ciut mocniej. Na swój wyrachowany, oziębły sposób był niezwykle przystojny. Przez chwilę spojrzenie przejmująco błękitnych oczu zatrzymał na moich ustach i poczułam, jak wsuwa mi na palec obrączkę. Patrząc w dół, zobaczyłam prześliczny pierścionek z półksiężycem z okrągłych diamentów. Z zaskoczeniem poderwałam głowę, by spojrzeć mu w oczy, ale on wciąż się skupiał na obrączce, przesuwając ją na moim palcu. Było to bardzo dziwne doznanie.

– Pasuje – szepnęłam, czując, że on nie przestaje się nim bawić. – Trochę za duża, ale jest dobrze.

– Załatwię to – odparł, puszczając moją dłoń i patrząc mi w oczy.

– Nie ma potrzeby. Tak jest dobrze.

Nie miałam pojęcia, czy Jack Hawthorne kiedykolwiek się uśmiechał. Jak na razie żadne z naszych poprzednich trzech spotkań nie dowiodło mi, że potrafi się szczerze uśmiechnąć, ale podejrzewałam, że gdyby w tej chwili żenił się z kimś, kogo by kochał, pozwoliłby sobie przynajmniej na nikły grymas zadowolenia. Być może nie był wesołkiem, ale na pewno choć trochę by się postarał. Niestety, zupełnie się nie nadawaliśmy na idealną młodą parę.

Sięgnęłam po jego dłoń, by nałożyć mu obrączkę, ale nerwy, niezgrabność albo znak od losu sprawiły, że nim zdążyłam go dotknąć, to tanie, cieniutkie kółko wypadło z moich rozdygotanych palców. Patrzyłam na to, jak na film w zwolnionym tempie. Kiedy obrączka z zaskakująco głośnym stukiem uderzyła o posadzkę, natychmiast rzuciłam się za nią. Wymamrotałam zdawkowe przeprosiny i opadłam na kolana, próbując nie dopuścić do tego, by wtoczyła się pod paskudną pomarańczową kanapę. Moja błękitna sukienka nie należała do najkrótszych, ale i tak musiałam zasłonić tyłek jedną ręką, żeby nie świecić nim w oczy.

– Mam ją! Mam! – wykrzyknęłam z nadmiernym entuzjazmem i uniosłam obrączkę niczym trofeum. Widząc powątpiewające spojrzenia, poczerwieniałam. Opuściłam ręce i z ciężkim westchnieniem zamknęłam na chwilę oczy. Nadal klęcząc, odwróciłam się do mojego wciąż jeszcze niezaobrączkowanego męża i zobaczyłam, że stoi tuż obok, gotów do pomocy. Przyjęłam ją i wstałam, otrzepując sukienkę. Dopiero wtedy zerknęłam na jego twarz i zauważyłam zaciśnięte szczęki i naprężone mięśnie.

Zrobiłam coś niewłaściwego?

– Wybacz – szepnęłam ze wstydem, na co on uprzejmie skinął głową.

Urzędnik odchrząknął i posłał nam słaby uśmiech.

– Możemy kontynuować?

Zanim dałam się w to z powrotem wciągnąć, delikatnie nachyliłam się do mojego być może już wkrótce męża.

– Słuchaj… – wyszeptałam. – Ja wcale nie jestem pewna… wiesz… – Zamilkłam i wzięłam głęboki oddech, próbując odważyć się spojrzeć mu w oczy. – Jeśli zmieniłeś zdanie, wcale nie musimy tego robić. Na pewno tego chcesz? Przechodzić przez to wszystko?

Popatrzył mi w oczy, a ja poczułam przyspieszone bicie serca, gdy czekałam na jego odpowiedź, ignorując wszystkie pozostałe osoby. Nie chciałam tego ślubu, ale oboje wiedzieliśmy, że miałabym przegwizdane, gdyby zmienił teraz zdanie.

– Miejmy to już z głowy – stwierdził wreszcie.

I tyle.

Cudownie.

Bardzo zachęcający początek małżeństwa, nawet jeśli tylko udawanego.

Stanęliśmy ponownie przed urzędnikiem i za drugim razem szybko i bez problemu wsunęłam Jackowi obrączkę na palec. Pasowała idealnie. Być może w porównaniu z cudeńkiem, jakie od niego dostałam, cieniutka obrączka, którą dla niego wybrałam, wyglądała równie biednie jak moja sukienczyna, ale tylko na to mnie było stać. Nie wydawało się, że go to zbytnio obchodzi. Widziałam, jak spogląda na swój palec, a potem zacisnął dłoń w pięść, tak że aż pobielały mu kostki. Chwilę później znów trzymał mnie za rękę.

Dopiero wtedy skupiłam się na słowach urzędnika:

– …ogłaszam was mężem i żoną. Możesz teraz pocałować pannę młodą.

I to tyle? Już byłam zamężna? Tak po prostu?

Popatrzyłam na mojego męża. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, jak zareagować. Nie odrywał wzroku od moich oczu. W sumie czym był jeden mały pocałunek tuż po tym, jak zgodziłam się poślubić kogoś zupełnie obcego? Mając wrażenie, że czeka, aż wykonam jakiś ruch i będziemy się mogli wreszcie stąd wydostać, zdecydowałam się w końcu zrobić ten pierwszy krok. Wciąż trzymaliśmy się za ręce, więc wspięłam się na palce i unikając jego wzroku, delikatnie musnęłam ustami jego policzek. Cofnęłam się i chciałam się odsunąć, ale chwycił mnie za nadgarstek i spojrzał mi w oczy.

Ze względu na nieliczne grono gości, którzy nam towarzyszyli, zmusiłam się do kolejnego nikłego uśmiechu i pozwoliłam Jackowi nachylić się do mnie i delikatnie pocałować mnie w usta. Moje serce znów mocniej zabiło. Ten pocałunek trwał nieco zbyt długo i był intensywniejszy, niż się spodziewałam, ale biorąc pod uwagę, że oboje udawaliśmy, starałam się nie przydawać mu większego znaczenia. Nie robił tego dla mnie, tak jak i ja zdecydowanie nie robiłam tego dla niego.

– Gratuluję. Życzę, by państwa małżeństwo było szczęśliwe – przerwał nam głos urzędnika, a ja znów chwyciłam Jacka za rękę.

Przymknęłam oczy, widząc, że zbliża się do nas z gratulacjami nasz jedyny świadek, będący zresztą kierowcą Hawthorne’a. Próbowałam się uspokoić, szukając jakichś pozytywów tej sytuacji. W sumie odnosiłam więcej korzyści z tej szarady niż mój mąż. Nie miało większego znaczenia, że ledwie kilka tygodni temu byłam zaręczona z kimś innym – z Joshuą. Moje małżeństwo nie miało nic wspólnego z miłością.

– Gotowa do wyjścia? – zapytał mój jak najbardziej prawomocny i prawdziwy, choć jednocześnie udawany, mąż, zmuszając mnie do uniesienia powiek.

Nie byłam gotowa. Było mi jednocześnie zimno i gorąco, co rzadko stanowi dobry sygnał, ale zdołałam spojrzeć mu w oczy i skinąć głową.

– Tak.

Nie zamieniliśmy ani słowa aż do momentu wyjścia z urzędu, a kierowca Hawthorne’a trzymał się kilka kroków za nami. Kiedy zniknął, żeby przyprowadzić samochód, oboje w niezręcznej ciszy patrzyliśmy na przechodniów, jakby nie do końca wiedząc, jakim cudem znaleźliśmy się na tej ulicy. Oboje odezwaliśmy się w tym samym momencie:

– Powinniśmy…

– Myślę…

– Powinniśmy wracać – oznajmił Hawthorne. – Jeśli mam zdążyć na samolot, za godzinę muszę być na lotnisku.

– Dobrze. Nie chcę cię zatrzymywać. Też muszę się jeszcze przebrać, zanim wrócę do kawiarni. Pojadę stąd metrem, żebyś nie tkwił ze mną w korkach…

– Nie musisz – odpowiedział machinalnie, skupiając się na czarnym aucie, które zaparkowało przy krawężniku. – Proszę – dodał niewyraźnie i poczułam, jak opiera dłoń na moich plecach, równocześnie otwierając przede mną drzwi auta.

Szlag.

Nie znałam go na tyle, by się z nim spierać o to, w jaki sposób wrócę do domu, zresztą w tej chwili nie miałam na to siły. Już wychodząc z urzędu, czułam, jak z każdym krokiem coraz mocniej boli mnie brzuch. Czując na sobie wyczekujące spojrzenie Hawthorne’a, przyjęłam jego niewypowiedzianą ofertę i wsiadłam do auta.

Kiedy wsiadł za mną i zamknął drzwi, ponownie przymknęłam oczy przytłoczona ostatecznością tej sytuacji.

Wyszłam za mąż. Ja pierdolę. Niezależnie od tego, ile razy sobie to w duchu powtarzałam, dalej nie mogłam uwierzyć, że się na to zgodziłam.

– Wszystko w porządku?

Oschły ton jego głosu wyrwał mnie z rozmyślań. Odwróciłam się i posłałam mu lekki uśmiech.

– Oczywiście. I naprawdę powinnam ci podziękować, że…

– Nie ma potrzeby. – Skinął uprzejmie głową, nie pozwalając mi dokończyć, po czym skupił wzrok na kierowcy. – Zmiana planów, Raymondzie. Najpierw wpadniemy do mieszkania, a potem pojedziemy na lotnisko.

– Tak jest.

Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam pięści.

I co teraz? Powinniśmy ze sobą rozmawiać? Czy wcale nie? Jak to ma wyglądać?

O dziwo, to Hawthorne pierwszy przerwał milczenie.

– Każdego dnia przez parę godzin mogę być nieuchwytny. Wszystko zależy od spotkań, ale postaram się wrócić jak najszybciej.

Nie wiedziałam, czy mówi to do mnie, czy do kierowcy.

– Jeśli Bryan albo Jodi robiliby jakieś problemy w związku z naszym małżeństwem, zostaw mi wiadomość. Nie rozmawiaj z nimi, dopóki nie pogadasz ze mną.

Czyli to było jednak do mnie, choć wciąż patrzył prosto przed siebie. Jodi i Bryan to moje kuzynostwo.

– O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, wrócę najpóźniej za tydzień. – Zamilkł na chwilę. – Możesz jechać ze mną… jeśli chcesz.

O, nie.

– Och, dzięki, ale nie mogę. Mam mnóstwo roboty w kawiarni i nawet gdybym bardzo chciała…

– Jasne – przerwał mi w połowie zdania. – Zresztą wolę jechać sam.

Ach tak…

Skinęłam głową i spojrzałam za okno. Nie wiedziałam, czy uda mi się zamaskować ulgę. Jego tygodniowy wyjazd oznaczał, że miałam jeszcze siedem dni, by się pogodzić z własną decyzją. Przyda mi się do tego każda minuta.

– A dokąd tak właściwie lecisz? – zapytałam, uświadamiając sobie, że tego nie wiem.

– Do Londynu.

– Och. Zawsze chciałam tam kiedyś polecieć. A prawdę mówiąc, to dokądkolwiek w Europie. Masz fart, że tyle podróżujesz. Nie wiem oczywiście, jak często latają prawnicy, ale…

Zamilkłam, czekając, czy coś powie i pomoże mi w tej bezcelowej konwersacji, choć spodziewałam się, że raczej nic z tego nie będzie. I się nie pomyliłam.

– Masz tam jakiegoś klienta? – zapytałam bez większej nadziei.

Jack spojrzał na zegarek i w odpowiedzi pokręcił głową.

– Zabierz nas stąd, Raymondzie – polecił.

Kiedy w aucie ponownie zapadła cisza, znów zamknęłam oczy i przycisnęłam czoło do chłodnej szyby.

Od kiedy się zgodziłam na ten szalony plan, robiłam wszystko, żeby zbyt wiele o nim nie myśleć. A teraz było już za późno na jakiekolwiek myślenie. Nawet nie przedyskutowaliśmy tego, gdzie będę mieszkała. Z nim? Bez niego? Czy w ogóle jesteśmy w stanie ze sobą mieszkać? A Joshua… Ciekawe, czy się dowie, że wyszłam za mąż – i to tak szybko po naszym zerwaniu. Nagle w moim umyśle zaroiło się od tych wszystkich pytań oraz wielu innych, których wcześniej sobie nawet nie uświadamiałam.

Przez następne dziesięć minut żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Z jakiegoś powodu to tylko zwiększało ogarniającą mnie panikę. W co ja się tak właściwie wpakowałam? Skoro nie umiem nawet zwyczajnie z nim porozmawiać, co będziemy robić przez kolejny rok czy dwa lata? Gapić się na siebie? Znów poczułam mdłości i przycisnęłam rękę do brzucha, zupełnie jakbym w ten sposób mogła powstrzymać te wszystkie uczucia, rozczarowania i porzucone marzenia. Na wszystko było już za późno. Grzbietem dłoni otarłam pierwszą łzę, która spłynęła mi po policzku, mimo że nie miałam najmniejszego powodu do płaczu. I żadnego sposobu, by powstrzymać kolejne łzy. Przez kilka minut płakałam w milczeniu, nie mogąc się opanować.

Choć wiedziałam, że tusz ścieka mi po twarzy, nie przestawałam płakać w ciszy, dopóki samochód się nie zatrzymał. Kiedy otworzyłam oczy, dotarło do mnie, że znaleźliśmy się po niewłaściwej stronie Central Parku. Z miejsca zapomniałam o płaczu i spojrzałam na Jacka.

– My chyba… – Zamilkłam, widząc wyraz jego twarzy.

O, kurczę.

Jeśli wydawało mi się, że był wściekły, kiedy upuściłam obrączkę, to grubo się myliłam. Zmarszczył brwi i omiótł moją twarz spojrzeniem, a napięcie w samochodzie natychmiast wzrosło co najmniej trzykrotnie.

– To chyba nie ta strona… – dodałam, próbując otrzeć łzy bez patrzenia w lusterko.

– Zawieź ją do mieszkania – polecił kierowcy Hawthorne. – Ja się jakoś dostanę na lotnisko. – Popatrzył na mnie pustym wzrokiem. – To był jednak błąd. Nie powinniśmy byli tego robić.

Wciąż gapiłam się na niego ze zdziwieniem, gdy wysiadał z auta, zostawiając za sobą swoją żonę – czyli mnie.

To był błąd.

Chyba każda z nas pragnęłaby coś takiego usłyszeć po zaledwie trzydziestu minutach małżeństwa, prawda? No właśnie.

W końcu ja miałam na imię Rose, a on Jack. Od początku wisiała nad nami klątwa. Wiecie… _Titanic_ i takie tam.

Liczba uśmiechów Jacka Hawthorne’a: zero.ROZDZIAŁ 3

ROSE

OBECNIE

Próbowałam pomalować ścianę za ladą, a jednocześnie robiłam wszystko, żeby nie zasnąć w połowie rozmowy z Sally, moją pracownicą. To był długi dzień, podobnie jak wszystkie inne przez ostatnie półtora tygodnia, ale nie narzekałam – nie miałam prawa narzekać, skoro dane mi było wreszcie spełnić marzenie o otwarciu własnej kawiarni. Nie próbując nawet stłumić ziewania, zanurzyłam wałek w ciemnozielonej farbie. Po chwili zaczęłam malować, ignorując ból ramienia.

– Na pewno nie chcesz, żebym została? – zapytała Sally, przetrząsając plecak w poszukiwaniu telefonu.

– Już i tak byłaś tu dłużej, niż miałaś być. Poza tym zaraz kończę. Potrzebuję jakichś piętnastu minut, żeby dodać ostatnią warstwę. Ciągle spod tej farby wyłazi czerwień. – Z moich ust wydobyło się westchnienie, które przerodziło się w jęk. – Jak tylko to skończę, też stąd spadam.

Chcąc zdusić jej ewentualne protesty, rzuciłam jej surowe spojrzenie. Parsknęła śmiechem.

– No co? – zdziwiłam się.

– Całą twarz masz w zielonych kropkach. Nie mówię już o koszulce i włosach. Wyglądasz jak żywe dzieło sztuki.

Wiedziałam, że mam plamy farby na koszulce, ale to, że również na twarzy, było dla mnie nowością.

– Potraktuję to jako komplement… Cóż, farba pryska – wymamrotałam, ocierając czoło ramieniem. – Nawet mięśnie twarzy mam zmęczone. Jak to, do cholery, możliwe?

– Nie mam pojęcia. Moja twarz jest w porządku, za to strasznie boli mnie tyłek.

– No cóż… – zaczęłam, krzywiąc się. – Nie wiem, co ty tam robiłaś, gdy byłam odwrócona plecami, ale… – Przerwałam, widząc wyraz twarzy Sally. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

– Boże, źle to zabrzmiało. – Jęknęła, patrząc na sufit. – Siedziałyśmy na podłodze przez prawie dwie godziny, więc trudno się dziwić, że bolą nas pośladki.

– Wiem, wiem. Mnie boli nie tylko tyłek, ale właściwie całe ciało. Dobra, zaczynam bredzić. Nie zdziw się, jeśli zacznę się śmiać jak wariatka z twoich słów, choćby wcale nie były śmieszne. Zmykaj stąd, żebym mogła wreszcie skończyć i dotrzeć do mojego ukochanego prysznica i łóżka.

Sally była ciemnowłosą, ciemnooką, zawsze uśmiechniętą dwudziestojednolatką – w sumie piętnastą kandydatką do posady baristki, a przy tym pomocnicy w pracach, które okażą się akurat niezbędne. Połączyła mnie z nią miłość od pierwszego wejrzenia. Żeby oszczędzić sobie bólu głowy, postanowiłam nie zamieszczać oferty pracy w necie. Zapytałam kilkoro przyjaciół, czy nie znają kogoś, kto potrzebuje roboty. Zrobiłam też rozeznanie wśród pracowników Black Dots Coffee House, gdzie byłam kierowniczką, zanim odeszłam, gdy Gary zaproponował, że udostępni mi lokal. Wieści się rozeszły i skończyło się na rozmowach z większą liczbą osób, niż przewidywałam. Żadna z nich jednak nie wydała mi się tą właściwą.

Sally poznałam całkiem przypadkiem, kiedy wracała do domu po beznadziejnej randce w ciemno i zauważyła, że nie daję sobie rady z taszczeniem do kawiarni pudeł wypełnionych różnymi rzeczami. Zaoferowała pomoc, a ja w rewanżu pod koniec dnia zaproponowałam jej pracę. Pomogło to, że łączyła nas wspólna miłość do kubków do kawy, szczeniaków i Nowego Jorku zimą. Jeśli to nie był dowód na to, że idealnie do siebie pasujemy, to nie wiem, co jeszcze by mogło nim być.

Najbardziej pragnęłam, żeby Za Rogiem – tak nazwałam swoją kawiarnię – kojarzyło się z gościnnością, ciepłem i radością. Oczywiście popularność też nikomu nie zaszkodzi. Jako szefowa nie chciałam pracować z ludźmi o imponującym CV, z którymi nie będę mogła się dogadać. Wierzyłam, że jeśli połączy nas przyjaźń, przyciągniemy jakoś klientów. Osobowość i wesołość Sally zaspokajały moje oczekiwania w tym względzie.

– Robi się, szefowo. – Pomachała na pożegnanie dopiero co znalezionym telefonem i ruszyła do drzwi. – A, właśnie. Kiedy mam przyjść następnym razem?

Odłożyłam wałek i wyprostowałam się z jękiem. Z ręką opartą na biodrze wpatrzyłam się w swoje niemal ukończone dzieło.

– Myślę, że w tym tygodniu poradzę sobie sama. Napiszę ci esemesa w przyszłym, jeśli będę miała coś do roboty. Może być?

– Na pewno nie potrzebujesz pomocy przy malowaniu w tym tygodniu?

– Nie, poradzę sobie. – Pomachałam, nie odwracając się w jej stronę, bo bałam się, że moje ciało nie da rady wykonać w tej chwili tak skomplikowanego ruchu. – Zadzwonię, jeśli coś się zmieni.

– Rozumiem. Tylko nie zaharuj się tu na śmierć.

Po tym pięknym pożegnaniu otworzyła drzwi. Przed wyjściem jeszcze mnie zawołała. Odwróciłam głowę i spojrzałam na nią przez ramię, co wymagało z mojej strony ogromnego wysiłku.

– Zostały zaledwie dwa tygodnie – powiedziała z uśmiechem. – Ale się jaram! – dodała, podskakując.

Odpowiedziałam zmęczonym, ale autentycznie szczęśliwym uśmiechem. Udało mi się też unieść rękę. Byłam od niej starsza zaledwie o pięć lat, ale czułam w kościach każdy rok przewagi.

– Tak, ja też! Pewnie w tej chwili tego po mnie za bardzo nie widać, bo twarz mi zdrętwiała ze zmęczenia, ale też się jaram i nie mogę się doczekać. Juhu!

Zdążyła już wyjść, ale słysząc mój głos, zajrzała do środka.

– Będzie super!

– Trzymam mentalne kciuki, bo nie dam rady trzymać prawdziwych.

Obdarzyła mnie jeszcze większym uśmiechem, po czym cofnęła głowę i zamknęła za sobą drzwi. Ponieważ zasłoniłyśmy okna, nie widziałam świata na zewnątrz, ale podejrzewałam, że jest już ciemno. Sięgnięcie po telefon do tylnej kieszeni okazało się trudniejsze, niż się spodziewałam, ale w końcu mi się udało i zobaczyłam, która jest godzina. Poruszałam się w zwolnionym tempie, ale co komu po szybkości w poniedziałkowy wieczór?

Była ósma.

Wiedziałam, że nie mogę robić sobie przerwy, ale moje nogi, stopy, plecy, szyja, ramiona i wszystko to, co pomiędzy nimi, zbuntowały się. Nie mając wyboru, zaczęłam osuwać się na ziemię za ladą, dokładnie tam, gdzie za kilka dni pojawi się kasa. Jęczałam aż do czasu, gdy klapnęłam pupą o podłogę. Potem odchyliłam głowę i z ciężkim westchnieniem zamknęłam oczy. Gdyby udało mi się podnieść, mogłabym skończyć kłaść ostatnią warstwę farby, upewnić się, że nie widać już żadnej cholernej czerwieni, a potem zamknąć drzwi na klucz i powłócząc nogami, dowlec się jakoś do metra, dzięki czemu mogłabym wrócić do domu i pokuśtykać pod prysznic. O ile nie utopiłabym się pod nim, padłabym na łóżko i może nawet coś zjadła. Tak, zdecydowanie mogłabym w tej chwili coś zjeść.

I wtedy to do mnie dotarło. Jeśli nie liczyć tego, że umierałam z bólu, Sally miała rację – byłam coraz bliższa otwarcia kawiarni. Odkąd w wieku osiemnastu lat zaczęłam pracować w miejscowej kafejce, wiedziałam, że chcę otworzyć własny lokal. Miejsce, które będzie należeć tylko do mnie. A ja będę przynależała do niego. Po raz pierwszy. Jakkolwiek tandetnie to brzmi, myśl o posiadaniu własnego miejsca zawsze podnosiła mnie na duchu.

Czułam, że odpływam, ale rozbudził mnie odgłos otwieranych drzwi. Nie zamknęłam ich po wyjściu Sally. Myśląc, że coś zostawiła, spróbowałam wstać. Ponieważ nogi odmówiły współpracy, uklękłam, opierając dłonie na podłodze, a potem chwyciłam się lady i podciągnęłam.

– Czego zapomniałaś? – spróbowałam zapytać, lecz z moich ust wydobyło się coś, co w połowie brzmiało jak jęk, a w połowie jak skowyt.

Widok mojego kuzyna Bryana stojącego po drugiej stronie lady zdecydowanie nie był miłą niespodzianką. Usiłowałam jakoś zareagować, ale nie zdołałam wydukać ani słowa. Zapukał w ladę, po czym uważnie rozejrzał się dookoła. Do tej pory ignorowałam jego telefony, a nawet w pewnym momencie wyłączyłam komórkę, ponieważ zaczął mi wysyłać esemesy z pogróżkami.

– Bryan…

Przez dłuższą chwilę lustrował wnętrze kawiarni. W końcu jego oczy spoczęły na mnie. Widać było, że jest wściekły.

– Widzę, że już się rozgościłaś – wycedził.

– Bryan, nie myślę…

– To prawda – przerwał mi. – Nie myślisz. Nigdy nie myślałaś. Nie puszczę tego płazem, Rose. To raczej oczywiste. Nie zasługujesz na to miejsce. Tak naprawdę nie należysz do naszej rodziny. Wiesz o tym. Zawsze o tym wiedziałaś. To, że masz teraz do pomocy tego prawnika, nic nie zmieni. – Przeniósł wzrok na moje ręce. – Widzę, że nawet nie nosisz obrączki. Kogo chcesz oszukać?

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: