Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Marsz kości - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
9 grudnia 2025
53,99
5399 pkt
punktów Virtualo

Marsz kości - ebook

Ziemia drży u progu końca. To początek „Marszu Kości”.

Cesarz Kiruth-Hor zniknął wraz ze swoimi doborowymi oddziałami w niewyjaśnionych okolicznościach. Cesarstwo pogrąża się w chaosie, a regentka Sirica de Volar nie ma ani charyzmy, ani siły, by utrzymać władzę nad rozległymi ziemiami. Nad światem gromadzą się cienie...

Z zachodu nadciąga Kult Potępionych, dowodzony przez Pierwszego Zarażonego – zgromadzenie fanatyków, żądnych zemsty za dawne krzywdy. W Mrocznej Kniei królowa Xedresa przygotowuje się do odbicia Fardadel, a zza morza wypływa flota Dhilaby Groźnego, by uderzyć na Wschodnią Bruzdę.

Prawdziwe zło nie przychodzi jednak z lądu ani z wody. Czai się pod ziemią. Czeka, by wypełnić wolę swojego pana.
W obliczu nadciągającej zagłady los świata spoczywa w rękach nielicznych – wśród nich są dawny paladyn, zmiennokształtny smok, były generał cesarskiej armii i młoda adeptka magii. Czy zdołają powstrzymać to, co nieuniknione?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8423-216-3
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BOHATEROWIE:

Cesarstwo Iberu i jego słudzy:

– Sirica de Volar – prawa ręka Cesarza, zmiennokształtna

– Balgor Rozłupywacz Czaszek – Pierwszy nad Armią

– Pavon Tarczownik – kapitan

– Glaber – dowódca floty

– Horus – kapitan straży

– Flodish – skarbnik cesarski

Diamentowa Gwardia:

– Seth – generał, dowódca Diamentowej Gwardii

– Arando – pułkownik

– Hodo – pułkownik

Szpony Cienia:

– Cazorus – dowódca i Mistrz Szponów Cienia

– Nera – skrytobójczyni, zmiennokształtna

– Salazar – mistrz walki krótką bronią

– Mauro – skrytobójca

– Sorgo – skrytobójca

– Chmura – skrytobójca

– Homar – młody adept

Obsada twierdzy Trohad:

– Margaroth – kapitan

– Lazar – sierżant

– Komar – sierżant

– Mogul Szary – sierżant

– Gileon Szybki – sierżant

– Czacha – kwatermistrz

Magowie:

– Volari – Pierwszy Mag

– Soden – mag

– Yorg – mag

– Bresu – magiczka

– Syriusz – mag

– Daksza – magiczka

– Oktawian – mag

– Dusher – mag

– Płomień – mag

Inni:

– Oseth – nowy właściciel tawerny „Pod Czerwoną Meduzą”

Królestwo Narunu:

– Mangul Rozłupywacz Orzechów – książę

– Cedric – książęcy skarbnik

– Xizor – dowódca wojsk książęcych

– Gore – sierżant

– Skorpion – sierżant

– Zyon – wcielony do służby

– Akira – wcielona do służby

– Samir – wcielony do służby

– Xeth Dwuręczny – kowal

– Gabo – woźnica

Rogaty Jar:

– Mirandiel – uzdrowicielka, żona Zyona

– Sethiel – córka Mirandiel i Zyona

– Agon – syn Mirandiel i Zyona

– Urm – syn Morany

– Amira – żona Gabo

– Roland – syn Amiry

– Garulf – zielarz

– Morana – matka Urma

Wyprawa po „Niszczyciela Dusz”:

– Ishaar – paladyn, zwany też Dritz-Harem

– Draconus – zmiennokształtny

– Kazath-Uhl – były dowódca Diamentowej Gwardii

– Daksza – magiczka

– Udara – Mroczna Siostra

– Oda Ciskająca Gromy – Pierwszy Młot Dura-Badu

Saudameryjczycy i Klan Pierwszej Hordy Omaru:

– Dhilaba Groźny – przywódca klanu Pierwszej Hordy Omaru_,_ władca Wschodniej Marchii na kontynencie Echelon

– Sumiya – księżniczka, zaginiona córka Dhilaby Groźnego

– Mgła – skrytobójczyni

– Skaza – skrytobójca

– Trucizna – skrytobójca

– Kazar – skrytobójca

– Cierń – skrytobójca

– Montari – Pierwszy na Morzu

– Tholok – Pierwszy na Lądzie, brat Dhilaby Groźnego

– Drul – pirat, galernik na statku „Groza”

Szepcące:

– Gilbash-Sur – Matka Szeptów

– Cara-Esh – Starsza Szepcąca

– Suri-Esh – Starsza Szepcąca

– Khuru-Esh – Starsza Szepcąca

– Vinash – Szepcąca

– Ventori – Szepcąca

– Osh – Szepcąca

– Szacha – Szepcąca

– Corlac – Szepcąca

– Debora – Szepcąca

– Nura – Szepcąca

– Kaaraka – Szepcąca

Królestwo Dungearu:

– Xedresa – królowa zwana Panią Lasu

– Udara – Mroczna Siostra

– Ayi – należy do Czarnego Kręgu

– Nomi – przyjaciółka królowej

– Sedora – Mroczna Siostra

– Rasha – Mroczna Siostra

– Cynthia zwana Myszą – łuczniczka

– Lamia – zmiennokształtna

– Biała Grzywa – dowodzi Zieloną Chorągwią

– Rohara – dowodzi Czerwoną Chorągwią

– Yohana – dowodzi Błękitną Chorągwią

– Gunar – kucharz

– Jucha – Unghar, w służbie królowej

Inni:

– Omar – mieszkaniec wsi Puste Łąki

– Selima – mieszkanka wsi Puste Łąki

Królestwo Osgardu:

– Greta z Dunbergu – samozwańcza władczyni Północy

– Grimald – brat Otto Siepacza

– Uli – kucharz

– Dracan – kapitan łodzi

Królestwo Amaru:

– Baleor IV Opryskliwy – król Amaru

– Grimalda – żona króla

– Baleor Młodszy – syn króla

– Brunhilda – żona Baleora Młodszego

– Oda Ciskająca Gromy – Pierwszy Młot Dura-Badu

– Sigrud Twardogłowy – Klan Wojowników

– Durgul Rzeźbiarz – Klan Budowniczych

– Amrud Piegowaty – Klan Górniczy

– Cedria Magentowa – Klan Rzemieślników

– Talor Kamienna Tarcza – Klan Wojowników

– Iryd Długobrody – Klan Wojowników

– Padras Słabowidzący – skryba

– Redgar – Unghar z Dura-Badu

– Harum – Unghar z Dura-Badu

– Gelon Pastewny – Unghar z Dura-Badu

– Fagroth – dowódca oddziału znad rzeki

– Ogrida – żona Fagrotha

– Dolor – zwiadowca z oddziału Fargotha

Kopalnia Gonduru:

– Angemon Szalony – władca kopalni

– Truda – żona Angemona

– Argon – goniec Angemona Szalonego

– Krul – badacz portalu

Równina Surinu oraz Bezsenny Płaskowyż:

– Tuna – córka Radagara Srebrzystego

– Shada – ciotka Selmy i jej sióstr

– Selma, Rana, Uva i Sava – córki Rotgara Topornika

– Gerard – kuzyn Harada

– Alvor – łucznik

– Sono – wojownik

– Salwor – wojownik

– Samira – żona Tecumseha

– Elisea – łuczniczka

– Nahira – zaginiona siostra Akiry i Zyona

Kult Potępionych:

– Pierwszy Zarażony – przywódca kultu

– Valor – oszpecony

– Langusta – oszpecona

– Enoch – oszpecony

– Echo – zgniły

– Gorgun – zgniły

– Mandragora – zgniła

– Minewra – zgniła

– Kazum – kultysta

– Ghal – kultysta

Miasto Uz:

– Virgo – jeden z Krwawej Trójcy

– Shenoba – jedna z Krwawej Trójcy

– Xinotehlan – jeden z Krwawej Trójcy, zmiennokształtny

Armia Nieumarłych:

– Pan Zniszczenie

– Pan Zło

– Pani Zaraza

– Pani Zguba

– Tytan Ballruth

– nieznany Tytan

Inni:

– Bracia Mo i BoPROLOG

Rzeźba przedstawiająca smoka zdobi salę tronową w Gulgabath, żyjący świadkowie mówią o prawdziwym dziele sztuki. Dzieło powstało z jednego bloku skalnego, czarnego marmuru, a wymiarami dorównuje tym wielkim gadom.

929 rok Nowej Ery, pora deszczowa na kontynencie Ondaru.
2 rok od zniknięcia Cesarza.

Ishaar przyklęknął i położył na kamiennej płycie bukiet żółtych, świeżo zerwanych żonkili. Prawą ręką przetarł drobinki kurzu z kamienia, a po policzkach popłynęły mu pierwsze łzy. Czytając napis wyryty w granicie „Ukochanej Viconii”, schował twarz w dłoniach. Nie mógł opanować płaczu i zalał się rzewnymi łzami. Śmierć jego ukochanej przyszła nagle i niespodziewanie. Wiedział, że czas płynie dla niej nieubłaganie szybciej niż dla niego, ale nawet w najczarniejszych koszmarach nie spodziewał się, że śmiertelna choroba zabierze ją w kwiecie wieku. Choroba, na którą nikt nie mógł znaleźć lekarstwa ani krzty ulgi. Umarła w męczarniach, nie przypominając ani trochę jego ukochanej. Choć dla niego pozostała równie piękna i dobra jak tego dnia, kiedy ją ujrzał po raz pierwszy.

Porywisty wiatr i ciemne chmury wyrwały Ishaara z zadumy.

Czas na mnie – pomyślał, patrząc na Szarą Łzę, wierzchowca przywiązanego do pobliskiego drzewa. Wskoczył na konia i popatrzył ostatni raz w kierunku Smoczej Doliny. W duchu miał nadzieję, że list, który Zyon wraz z Mirandiel znajdą w jego sieni, pozwoli im zrozumieć jego decyzję.

***

929 rok Nowej Ery. Wyspa Snów, pora deszczowa na kontynencie Ondaru. 2 rok od zniknięcia Cesarza.

Kazath-Uhl skradał się przez wypalony las, suche podłoże utrudniało mu każdy krok. W powietrzu unosił się słodki zapach żywicy z iglastych drzew, pomieszany z dymem ze spalonego drewna. Ubrany w bawełnianą tunikę i uszyte z tego samego materiału długie spodnie stawiał ostrożnie kroki, mimo tego z każdym dotknięciem butów o nadpalone podłoże wzbijał w powietrze gryzącą w gardło mgiełkę popiołu. Każde kolejne stąpnięcie powodowało, że zostawiał widoczne ślady. Wytężył słuch, a gdzieś w oddali usłyszał niepokojący odgłos. Do jego uszu doszedł dźwięk, który przypominał tarcie stali o stal. Saudameryjczyk chwycił za rękojeści swoich umieszczonych na plecach mieczy i obrócił się w błyskawicznym ruchu. W odległości kilku metrów od siebie zobaczył postać, odzianą tylko w purpurową przepaskę biodrową. Choć Kazath-Uhl nie należał do osób niskich, półnagi mężczyzna co najmniej dorównywał mu wzrostem. Swoje muskularne i wyrzeźbione ciało opierał o ogromny dwuręczny miecz. Był nawet większy od jego miecza „Gnębiciela”, którego pozostawił w Malafarze.

Żylaste od mięśni ciało mężczyzny, w które było ono obrośnięte, pokrywały nieliczne łuski, o mieniącym się w słońcu rubinowym odcieniu.

– Szukałeś mnie, wojowniku? – odezwała się postać, unosząc jednocześnie miecz w górę.

Kazath-Uhl zauważył, że zrobiła to nienaturalnie łatwo.

– Tak, szukałem istoty, która terroryzuje okolicę – odezwał się Saudameryjczyk, uchylając się od ciosu wielkiego miecza. Przeciwnik, mimo swoich gabarytów, był na tyle szybki, że o mały włos, a zaskoczyłby Kazath-Uhla. Ten poczuł przy policzku smagnięcie powietrza, którego podmuch powstał przy ataku ogromnego miecza. Spróbował skontrować, ale mężczyzna pokryty łuskami odskoczył bez żadnych problemów.

– Terroryzuje, powiadasz. Nie! – krzyknął. – To wieśniacy złamali warunki umowy. Potem pojawiłeś się ty, który cały czas węszysz wokół mojego legowiska.

Kolejne uderzenie wielkiego miecza Kazath-Uhl musiał sparować własnym orężem. Siła była tak wielka, że poczuł dotkliwy ból w mięśniach i upadł. Tumany popiołów wzbiły się w powietrze.

Kazath-Uhl przeturlał się po spalonej ziemi i powstał błyskawicznie.

– Chciałem się tylko dowiedzieć, kim jesteś – oznajmił, przyjmując postawę obronną.

– Trzeba było zapytać. Jestem Draconus, smok i były sługa Pradawnego Boga Orloka. A teraz zabawmy się, wytatuowany przeciwniku.

– Jeszcze jedno.

Draconus zatrzymał się.

– Krótkie pytanie, sługo Orloka.

– Zamieniam się w słuch – odparł Draconus.

– Dlaczego do walki nie przybrałeś formy smoka? Tym bardziej że w twoim leżu widziałem mnóstwo kamieni mocy, więc przybranie smoczej formy to powinna być dla ciebie pestka.

Mężczyzna pokryty łuskami uśmiechnął się szyderczo, ukazując białe zęby.

– Bo już byś nie żył.

Po tych słowach przemówiła stal. Kazath-Uhl poruszał się jak dziki kot, musiał używać wszystkich swoich umiejętności, aby nie zostać trafionym przez Draconusa. Zdał sobie sprawę, że w końcu trafił na przeciwnika, który przewyższa go umiejętnościami. Pozostało mu tylko przeciągać walkę w czasie, zawsze istniała szansa, że coś lub ktoś zmieni układ sił.

Walczyli już dłuższy czas, a Kazath-Uhl był na skraju wyczerpania. A najgorsze dla niego było to, że przeciwnik w ogóle się nie męczył. Saudameryjczyk miał nieodparte wrażenie, że Draconus bawi się z nim i przeciąga pojedynek tylko dla własnej uciechy. Kazath-Uhl zdecydował się na desperacki krok, postawił wszystko na jedną kartę. Zamarkował cios jednym mieczem, a drugim rzucił jak sztyletem. Musiał do tego napiąć mięśnie i wykorzystać resztki energii.

Błysk w oku zmiennokształtnego wskazywał na zaskoczenie, sparował miecz Kazath-Uhla, ten, którym markował uderzenie. Wytrącił mu go z ręki, ale rzucony miecz obtarł mu skórę na policzku i oderwał jedną z łusek. W miejscu łuski pojawiła się strużka krwi. Były sługa Orloka chwycił Saudameryjczyka za szyję i rzucił nim o ziemię.

Kazath-Uhl chciał przeturlać się na bok, ale ciężka stopa Draconusa przygwoździła go do ziemi. Zamknął oczy, widząc sunący w stronę jego głowy miecz. Poczuł wstrząs, ale nic się nie wydarzyło. Draconus wbił miecz tuż obok jego głowy. Nachylił się do niego, patrząc mu prosto w oczy. Był tak blisko, że poczuł jego oddech. Pachniał siarką.

– Oszczędzę cię, wojowniku, nikt od niepamiętnych czasów nie sprawił mi tyle przyjemności podczas walki. Opuścisz wyspę wraz ze swoimi towarzyszami. Wiedz jednak, że nadciąga niewyobrażalne zło, które zniszczy wasz świat.

– Cóż mam uczynić, smoku? – Kazath-Uhl, zadając pytanie, chwycił wyciągniętą rękę Draconusa, powstał i otrzepał się z popiołu.

– Znajdź pewnego paladyna i razem odnajdźcie „Niszczyciela Dusz”, miecz o wielkiej mocy. W Uthuru szukajcie wzmianki o Ethoteb.

– Ale dlaczego ja? – zdziwił się Saudameryjczyk.

– Bo możesz to uczynić. A teraz już idź, zanim się rozmyślę.

***

930 rok Nowej Ery, czas palącego słońca, kontynent Echelon.

Trucizna obserwował, jak jego brat Skaza przyciska szyję pirata i wprawnymi rękoma go dusi; po chwili z torturowanego mężczyzny uchodzi życie. Był ostatnim z załogi statku łowców niewolników, który zapuścił się na wody Archipelagu Omnia, gdzie poszukiwał nowego ludzkiego mięsa na sprzedaż.

Nieostrożnie zapuścili się na wody będące we władaniu Dhilaby Groźnego, władcy Wschodniej Marchii i przywódcy Pierwszej Hordy Omaru. Od czasów porwania księżniczki Sumii piraci stali się głównym celem Saudameryjczyka i jego klanu. Każdy okręt, który wpadł w ich sidła, był przejmowany, a załoga doprowadzana przed oblicze przywódcy hordy.

Dhilaba Groźny szukał wieści o swojej uprowadzonej córce, kto nie posiadał ważnych wiadomości, ginął z ręki jego skrytobójców; inni byli oddawani w niewolę do ciężkiej pracy, głównie zostawali zaciągnięci na galery, aby siłą swoich mięśni napędzać okrętowe wiosła. Jeszcze inni, w większości niewolnicy, uczyli Saudameryjczyków wspólnej mowy z odległego kontynentu. Aż w końcu jeden ze statków łowców niewolników okazał się tym, którego załoga lata temu porwała księżniczkę. Torturami wymusili odpowiedzi – Sumiya została sprzedana do Malafaru, miasta, które było stolicą Cesarstwa Iberu.

Skaza zwolnił uścisk, gdy pirat przestał charczeć i trząść kończynami. Chwilę później wszedł do pomieszczenia Dhilaby Groźnego.

– Czy to ostatni? – zapytał wódz.

– Tak, panie, już więcej od niego nie wydobędziemy – odrzekł Skaza, wycierając ręce w płócienną szmatę poplamioną krwią.

– Trucizna, chodź ze mną. – Dhilaba Groźny wskazał na drugiego z braci. Wyszli na nasłoneczniony taras. Z kamiennego tarasu rozpościerał się widok na stolicę Wschodniej Marchii, miasto na jeziorze: Ubu. Stolica połączona była ze stałym lądem tylko dwoma szerokimi, zbudowanymi z kamienia groblami.

Na błękitnym niebie nie pojawiła się nawet jedna chmura, a słońce prażyło niemiłosiernie. Materiałowy baldachim dawał nieznaczną ochronę przed promieniami słonecznymi.

– Będziesz nadzorował przygotowania do wyprawy. Czas, żeby cesarstwo posmakowało naszego żelaza.

– Tak, wodzu, musimy jednak zwiększyć naszą flotę, poza tym Malafar będzie na pewno silnie chroniony – podzielił się ze swoimi wątpliwościami Trucizna.

– Nie uderzymy na Malafar, zdobędziemy przyczółek i przeprawimy nasze siły. A co do floty, to masz rację, potrzebujemy więcej okrętów, skieruj więcej niewolników do pomocy cieślom.

***

Kilka miesięcy później.

Wytatuowany mężczyzna stał na szczycie piaszczystej wydmy. Morska bryza smagała jego twarz, a do nozdrzy docierał zapach iglastych świerków. W dole na szerokiej plaży ponad dwa tysiące wojowników i wojowniczek szykowało się, aby zaokrętować się na statki. Była to jedna z ostatnich grup przygotowanych do inwazji na wrogie cesarstwo. Mężczyzna obserwował, jak po wydmie wspina się młoda kobieta, jedna z wielu jego podkomendnych.

– Wszystko gotowe, Dhilabo Groźny. Najwyższy władco. – Kobieta podeszła i ukłoniła się nisko.

Saudameryjczyk nie zaszczycił kobiety swoim spojrzeniem.

– Zdobądźcie Uthuru i znajdźcie moją córkę – powiedział, patrząc w morski bezmiar… – Jeszcze jedno.

Kobieta zatrzymała się w pół kroku.

– Tak, władco?

– Czy odpowiednia liczba naszych ludzi poznała język wspólny dla terenów naszych wrogów.

– Tak, panie, tak jak kazałeś – odpowiedziała.

– Możesz już iść, Mgło – odezwał się Dhilaba Groźny.

***

930 rok Nowej Ery, pora sucha na kontynencie Ondaru.
3 rok od zniknięcia Cesarza.

Sirica de Volar siedziała na tronie i obserwowała, jak goniec wojsk cesarskich przekazuje jej raport z sytuacji na kontynencie. Obserwowała, jak się oddala i zamienia słówko z kapitanem straży Horusem. Kątem oka spojrzała na swoje wysuszone na wiór ręce. Odkąd Cesarz zniknął, zostało jej tylko kilka kamieni mocy. Uważała, że wykorzystywanie ich do odmładzania ciała to próżny zbytek. Minęło już ponad trzy lata od zniknięcia Kiruth-Hora. Ona jako jedna z nielicznych wiedziała, co było powodem wydarzeń, które rozegrały się za Bramą Umarłych. Nie zamierzała jednak z nikim dzielić się swoją wiedzą. Jako że była kiedyś prawą ręką Cesarza, przejęła tymczasowo władzę w cesarstwie. Została cesarską regentką. Nie miała jednak ani dostatecznej charyzmy, ani talentów Cesarza, żeby trzymać w ryzach wszystkie ziemie. Z potęgi ostały się tylko południowe rubieże oraz twierdza Trohad. Północ zbuntowała się pod rządami Grety z Dunbergu, jedynie Ferrun i książę pozostali wierni. Na wschodzie wybuchły kolejne niesnaski między królestwami Amaru i Dungearu. Co gorsza, dowódca Szponów Cazorus przyniósł niepokojące wieści. Na wschodzie tajemny kult Potępionych zbiera siły i chce uderzyć na Sacrę. Kultyści pojawili się nawet w samej stolicy, ale zostali przepędzeni z miasta. Sirikę niepokoił fakt, że jej ukryty Pan przestał dawać jakiekolwiek znaki, a obiecana nagroda nie nadchodziła. Z każdym dniem podkopywano jej zdolności przywódcze, a tylko strach przed powrotem Cesarza powodował, że armia się nie zbuntowała. Pozostało jej tylko czekać.

Rozmyślając nad sytuacją, nie zauważyła, jak podszedł do niej jeden z cesarskich ogarów i położył swój wielki łeb na jej ręce. Przez chwilę o nich zapomniała, rozpanoszyły się w sali tronowej. Strażnicy, którzy przebywali wraz z nimi w głównej komnacie, również podzielali jej niepokój. Było w nich coś takiego, co powodowało, że ciarki przechodziły po plecach.

***

929 rok Nowej Ery, pora sucha na kontynencie Ondaru.
3 rok od zniknięcia Cesarza.

Ogromny tłum zbierał się przy kamiennym moście, który stanowił jedyną przeprawę przez rzekę Kirę i prowadził na trakt ku Wschodniej Bruździe. Nera obserwowała powiększającą się z każdą chwilą masę obdartusów. Kult Potępionych, bo tak się zwali, składał się głównie z odrzuconych, wieśniaków i wyrzutków społeczeństwa. Oprócz tego, że ubierali się w łachmany i nie przywiązywali wielkiej wagi do oręża, to najważniejszą ich cechą wspólną był fakt, że mieli zarażone ciało lub ślady na skórze po przebytej chorobie. Sama Nera nie miała problemu, żeby ukryć się w tłumie, w końcu była Szponem. Jednak z każdym kolejnym dniem przeklinała coraz bardziej Cazorusa, który wysłał ją z misją do Zachodniej Bruzdy. Rozkaz brzmiał: zinfiltrować kultystów, którzy dzięki swojej liczebności stali się znaczącą siłą militarną, odnaleźć przywódcę i odkryć cele kultu. Urośli oni bowiem w siłę i mogli zaszkodzić osłabionemu cesarstwu. Rozkaz jak rozkaz, nie miała nic przeciwko, robiła to już wielokrotnie. Jedyne, czego nie mogła znieść, to smród i poczucie wszędobylskiego brudu. Panujący odór, częściowo z zastygłych ran po gnijącym ongiś mięsie, był trudny do zniesienia. Radowała się, że niedługo opuści kultystów, gdy tylko przekroczą most i przejdą na drugą stronę rzeki.

Na razie jednak czekała na pojawienie się przywódcy kultu. Rzadko pokazywał się publicznie, słyszała tylko o nim niewiarygodną liczbę plotek. Jedyną pewną rzeczą, jaką o nim wiedziała, było to, że tytułują go Pierwszym Zarażonym. Musiał mieć jednak spore cechy przywódcze, jeśli udało mu się zapanować nad takim motłochem. Jeszcze kilka lat temu armia cesarska szybko by sobie poradziła z kultystami, dzisiaj jednak czasy jej świetności minęły, a ze stolicy przygraniczne miasta nie mogły spodziewać się pomocy.

Nera zdołała dowiedzieć się dotąd o kulcie tyle, że powstał jeszcze w czasie trwania szalejącego po Zachodniej Bruździe pomoru zwanego czarną zarazą. Choroba wybiła prawie całą populację w tej części kontynentu. Docierając do Wschodniej Bruzdy, dotknęła już tylko głównie lud Avihajów. Dopiero całkiem niedawno znaleziono zioło, które hamuje, a nawet cofa rozwój choroby. Niepozorna roślina zwana opuncją pustynną była wybawieniem dla tysięcy ludzi.

Nerze udało się przedostać do czoła szpicy, która pierwsza dotarła do mostu. Sam most miał wymowną nazwę: „Most Potępionych”. Cesarz kazał wybić całą rzeszę zarażonych, którzy szukali pomocy na wschodzie, tak by nie przepuścić ich przez kamienny most. Kultyści teraz zamierzali wyrównać rachunki za dawne krzywdy.

Nagle powstało poruszenie, przez tłum przeciskał się Pierwszy Zarażony, w asyście osobistych ochroniarzy zwanych zgniłymi. Torowali sobie drogę, rozpychając się brutalnie, a jak trzeba było, używali drewnianych pałek.

Agentka Szponów od razu zweryfikowała, że część plotek, jak to zwykle bywa, znacznie odbiegała od prawdy. Nie był wysoki jak wieże Gulgabathu, nie nosił złotych szat ani miecza o trzech ostrzach. Wyglądał jak zwykły mężczyzna, jedynym jego znakiem szczególnym była nienaturalnie szara twarz pokryta ciemnymi wysuszonymi wrzodami.

Podeszła na tyle blisko, że przez moment ich spojrzenia się spotkały. Obydwoje zwrócili na siebie uwagę, szybko odwróciła wzrok i schowała się za pierwszego lepszego kultystę. Błękitne oczy i świdrujący wzrok jeszcze długo nie dawały jej spokoju.

***

Nowa Era, czas nieznany.

W pomieszczeniu głęboko pod ziemią musiał panować nieznośny zaduch. Odór śmierci unosił się wszędzie, wypełniając każdą szparę i każdy zakamarek. We wnętrzu sali w kręgu siedziały cztery postacie. Wysuszone ciała i zniszczone przez czas, przyozdobione były w bitewne zbroje pokryte grubą warstwą kurzu. Bóg Havoc przechadzał się między nimi i splótł kościste palce na swoich plecach. Popatrzył na martwe ciała i powiedział sam do siebie:

– _Or Bath_.

Uwolnił palce z własnego uścisku i pstryknął nimi w zatęchłym powietrzu, czuł moc i potęgę, która powróciła w jego władanie. Popatrzył na pierwszą istotę, której pukiel rudych włosów wyrastał z pokrytej poszarpaną skórą czaszki. Później przeniósł swój wzrok na drugą z postaci, ogromnego wojownika, który wyglądał jak hybryda człowieka i niedźwiedzia, a którego postrzępione futro ukazywało masywne żebra. Havoc obrócił swoją głowę, zatrzeszczała w stawie, i spojrzał na kolejne istoty. Wpierw na wychudzoną kobietę, której twarz pokrywały stare bąble z bliznami po przebytych chorobach, oraz na mężczyznę w zbroi, na której spod kurzu prześwitywała czterogłowa hydra.

Pstryknął jeszcze raz swoimi palcami i puste oczodoły postaci zapłonęły. Szmaragdowy blask rozświetlił panujący w sali półmrok.

– Powstańcie i oddajcie mi pokłon, czas zemsty nadchodzi – rzekł bóg, a istoty wstały i uklęknęły przed swoim panem. – Od dzisiaj wasza historia i wasza przeszłość nie mają już znaczenia. Wraz z nowymi imionami stajecie się moją wolą i zbrojnym ramieniem niosącym śmierć.

Istoty, słysząc boga, zgięły mocniej karki, po czym słuchały dalej.

– Powstańcie, Zniszczenie i Zgubo, zdobądźcie kopalniane szyby ungharskich pokurczów i zanieście im przesłanie „Śmierć Żywym”.

W tej samej chwili powstał półczłowiek i półniedźwiedź oraz kobieta z kawałkiem rudych włosów. Havoc spojrzał na nich, po czym kontynuował monolog.

– Powstańcie, Zarazo i Zło, niech wasze stopy przetoczą się jak śmiercionośna choroba przez lasy Dungearu.

Szczupła kobieta wstała powoli, jakby jej kości nie znały, co to ruch. Tuż po niej powstał mężczyzna w zbroi z czterogłową hydrą.

– Tak, Panie – odpowiedziały jednym głosem istoty, wsłuchując się dalej w boga umarłych.

– A teraz idźcie i obudźcie moją armię, armię nieumarłych, niech świat zadrży w posadach i utonie we krwi.ROZDZIAŁ 1

Uthuru

930 rok Nowej Ery, pora sucha na kontynencie Ondaru.
3 rok od zniknięcia Cesarza.

Legenda głosi, że Wielkie Pęknięcie powstało na długo przed tym, zanim kontynent zamieszkały rozumne istoty. Prawie w całości mieściło się w królestwie Narunu, będąc naturalną barierą oddzielającą je od Zachodniej Bruzdy. Obszar na zachód od kanionu został oddany w lenno cesarskie po pogromie na Moście Potępionych. Książę Toro Gruchacz Kości dostał ów teren w podzięce za pomoc w rzezi w czasach, gdy szalała czarna zaraza.

Kazath-Uhl siedział wraz z Nomi w miejskiej bibliotece. Po opuszczeniu Wyspy Snów dotarli do Uthuru, podupadającego portu w średniej wielkości mieście. W tym względzie, co do wielkości, daleko mu było do stolicy – Malafaru. Za to zbiory starych manuskryptów należały tutaj do najbardziej okazałych w całym cesarstwie. Swego czasu Uthuru przejęło większość zbiorów biblioteki w Sacrze, mieście zniszczonym podczas najazdu Saudameryjczyków, zanim jeszcze Cesarz Kiruth-Hor doszedł do władzy. W dzisiejszych czasach port stracił na znaczeniu – po zniknięciu Cesarza i uszczupleniu armii cesarskiej, z Uthuru zniknęły oddziały doborowej ciężkiej piechoty. Liczny ongiś garnizon stał dzisiaj prawie pusty, zamieniony na koszary dla garstki wojaków. Stąd też ścigany Kazath-Uhl nie musiał obawiać się miejscowych strażników, którzy z rzadka wychylali nos z koszar. Dodatkowo miał konszachty w miejscowym kapitanacie, więc mógł spokojnie chadzać po mieście, bez obaw o schwytanie.

Chuda bibliotekarka o odstających uszach z trudem mogła opanować nerwy, widząc Saudameryjczyka. Przy pierwszym spotkaniu o mały włos a uciekłaby z biblioteki. Jednak potem to ona okazała nieocenioną pomoc, dosłownie przekopywała stare zbiory, ulokowane na podniszczonych i zakurzonych drewnianych regałach. Kazath-Uhl naprowadził bibliotekarkę na trop, a ona przyniosła starą księgę: „Studium Artefaktów” autorstwa Hodona z Wysokiego Rodu. Niestety nie była ona kompletna, została uratowana z pożaru w bibliotece w Sacrze, aby później trafić wraz z innymi księgami do zbiorów w Uthuru.

Bibliotekarka pomogła też rozszyfrować pismo, które było mieszaniną pisma wspólnego oraz pochodzącego z zeszłej epoki. Saudameryjczyk wraz z Nomi wytłuścili interesujące ich fragmenty. Wśród nadpalonych stron znalazły się wzmianki o Niszczycielu Dusz, legendarnym mieczu wykutym w Boskiej Kuźni. Według księgi miał on być gwarantem, że żaden bóg ani inna istota nie będą nieśmiertelni. Po wykuciu broń została ukryta, aby nikt nie miał zakusów użyć jej podczas wojen bogów.

– To wszystko, co można wyczytać, reszta kartek jest spalona. Coś, co jeszcze znalazłam, to to, że autor pisze o wszędobylskim piasku – powiedziała bibliotekarka.

– Wiele tego nie ma, to nie posuwa sprawy naprzód – odparła Nomi, zerkając swoim przenikliwym wzrokiem na Kazath-Uhla.

– Hmmm – zamyślił się Saudameryjczyk i dopowiedział cichym głosem: – Pozostaje znaleźć paladyna. Tylko jak? – zapytał sam siebie, gdy nagle zabrzmiał głos rogów.

– To sygnał alarmowy, jeden, niepowtarzalny. Dzwony z wieży portowej biją na alarm. Nadciąga niebezpieczeństwo – wtrąciła zaskoczona bibliotekarka.

Cała trójka, wraz z innymi osobami przebywającymi w bibliotece, wybiegła na ulicę. Kazath-Uhl chwycił za rękę Nomi.

– Biegnij po Sumiyę, ja udam się do portu sprawdzić, co się stało – krzyknął.

Będąc w porcie, głośno oddychał – przyznał w duchu, że zaniedbał ostatnimi czasy dbanie o tężyznę fizyczną, a leniwy tryb życia i nadmorskie wino zrobiły swoje. Dysząc, wbiegł po schodach na portowe mury, zebrał się już na nich spory tłum, a straż miejska bezskutecznie próbowała rozgonić gapiów. Znalazł miejsce, gdzie nie było jeszcze strażników i za pomocą kilku kuksańców przepchnął się do blanki obronnej.

Horyzont zapełniły obce okręty, Kazath-Uhl nie miał wątpliwości, że nie przypłynęły w pokojowych zamiarach. Ich załoga właśnie wdała się w walkę z resztkami floty cesarskiej, która w większości została przeniesiona do dużego portu w stolicy. Saudameryjczyk wytężył wzrok, statki wroga były mniejsze i smuklejsze od wojennych cesarskich kog, dzioby za to miały obite żelazem. Mogły z łatwością taranować inne okręty. Znał ten kształt; jako dziecko widział podobne statki w porcie, który był we władaniu jego klanu. Wiedział już dobrze, że na pokładach okrętów musieli być Saudameryjczycy. Było jednak zbyt daleko, żeby stwierdzić, z jakiego klanu pochodzili. Kazath-Uhl na szybko analizował w głowie scenariusze. Wpłynięcie do portu nie było łatwą sprawą, na marynarzy czekały zdradliwe skały, z których większość była całkowicie schowana pod wodą. Dodatkowo wybrzeże po obu stronach miasta było skaliste, a klify uniemożliwiały wylądowanie sił morskich na lądzie.

Były dowódca Diamentowej Gwardii nie poobserwował zbyt długo bitwy morskiej. Jeden z cesarskich strażników nakazał mu opuścić blankę. Zrobił to bez oporów, tym bardziej że w tłumie wypatrzył Sumiyę i Nomi oraz siedzącego na dachu kapitanatu majtka Kunę. Chłopak, który wyprosił od kapitan Syreny zwolnienie ze służby i został w Uthuru, kręcił się cały czas koło Saudameryjczyka i jego kompanii. Kuna nie wiedział, że Kazath-Uhl dodatkowo wspomógł prośbę kilkoma monetami. Statek Orena odpłynął zaledwie kilka dni wcześniej, jakby spodziewano się, że to ostatnia chwila na bezpieczne opuszczenie portu.

Saudameryjczyk znał siły, jakie miasto mogło wystawić do obrony. Kapitanem portu i jedną z osób odpowiedzialnych za ochronę miasta był jego były gwardzista Szrama. Stracił on nogę podczas walk o Uz i w nagrodę za wyjątkowe męstwo Cesarz nagrodził go tytułem zarządcy portu. Miał on też władzę nad miejscowym garnizonem. Szrama zresztą znalazł wspólny język z dowódcą garnizonu Pavonem Tarczownikiem. Miasto pod ich rządami, pozostawione trochę na uboczu, z wolna, ale się rozwijało. Wprawdzie straciło militarnie na znaczeniu, ale handlowo stało się ważnym ośrodkiem na morskiej mapie południa. Teraz miało stanąć przed poważnym niebezpieczeństwem. Załoga garnizonu oraz straż portowa liczyły co najwyżej trzy setki zbrojnych, nie licząc pozostałych w porcie niezaokrętowanych marynarzy. Dodatkowo mogli liczyć na wsparcie kilku dział miotanych. Kazath-Uhl, kalkulując w głowie, stwierdził, że obrońcy mogą stawić krótki opór, ale w końcu siły inwazyjne sforsują obronę fortu i zdobędą miasto. Podbiegł do swoich towarzyszek i odciągnął je od tłumu. W powietrzu czuć było zaskoczenie i narastający strach. Coraz więcej żołdaków zajmowało mury i miejsce przy katapultach. Pojawił się też dowódca garnizonu Pavon Tarczownik, w towarzystwie Szramy. Kazath-Uhl z Pavonem poznali się podczas zawodów o Dumę Cesarstwa, a wysoki góral z Północy całkiem nieźle sobie radził. W pokonanym boju pozostawił swojego obecnego zwierzchnika, Balgora Rozłupywacza Kości, który stacjonował w stolicy.

– Co się dzieje? – spytała Sumiya we wspólnym języku. Nomi z Kuną byli jej wytrwałymi nauczycielami w tej materii.

– Nieznana wroga flota atakuje port, widziałem już takie okręty, w dzieciństwie – odparł Saudameryjczyk.

– Kto? Jak?! – Sumiya, przeczuwając, że może być to flota jej krajanów, chciała pobiec w stronę muru.

Kazath-Uhl przytrzymał ją za rękę w mocnym uścisku.

– Zaczekaj, żołdacy nie przepuszczą nas na blanki. Poszukajmy innego sposobu, aby zobaczyć bitwę.

– Trzeba było od razu mówić – odezwał się Kuna, zeskakując z dachu.

Kazath-Uhl roześmiał się, polubił bardzo byłego majtka z Oreny, który wyrósł na przystojnego młodzieńca. W niczym nie przypominał dziecka w obdartym ubraniu, które poznał, gdy zaokrętowało się na statek kapitana Syreny.

– Chodźcie ze mną, znam dobry punkt widokowy na klifie. – Zanim jeszcze skończył mówić, chwycił Nomi za rękę i pociągnął ją w stronę najbliższej uliczki. Za chwilę cała czwórka udała się w stronę przyportowych klifów.

***

Kobieta o subtelnych rysach twarzy zwana Mgłą stała na rufie jednego z flagowych okrętów Dhilaby Groźnego. Statek o nazwie „Groza” rozbijał słoną wodę i ciął fale z ogromną siłą. Przed Mgłą na widnokręgu toczyła się morska bitwa. Jednostki inwazyjne starły się z flotą cesarską broniącą wejścia do portu. Okręty cesarskie były większe i dysponowały potężniejszą siłą ognia od swoich zamorskich odpowiedników. Jednak to statki Saudameryjczyków miały znaczną przewagę, było ich bowiem znacznie więcej, a ich statki były o wiele bardziej zwrotne. Pokryte żelazem dzioby miały na celu uderzać i przebijać burty wrogich jednostek.

Mgła była zaskoczona, że flota broniąca portu jest taka nieliczna. Wieści szpiegów głosiły, że okrętów powinno być znacznie więcej. Dlatego też flota Pierwszej Hordy Omaru pozostawiła w tyle znaczne odwody, gdyby musiała mierzyć się z zasadzką wroga. Na razie jednak wszystko szło jak z płatka. Zdobycie portowego miasta miało otworzyć drogę dla innych sił inwazyjnych i miało stać się wrotami na cały kontynent. Wódz Dhilaba Groźny był doskonałym strategiem, po zniszczeniu wrogów wewnętrznych przyszedł czas na podbój.

Trzy statki Saudameryjczyków okrążyły największy okręt cesarski. Zabudowany mahoniowym drewnem i wzmocniony żelaznymi płytami był trudny do uszkodzenia z broni miotanej. Zapalone strzały nie robiły mu żadnej krzywdy, a próby podpalenia spełzły na niczym. Statek cesarski odpowiadał kąśliwie. Miał na pokładzie machiny miotające kamienie oraz ogromną kuszę wypuszczającą śmiercionośne bełty, zdolne przebić burtę wrogiego statku. Na flagowym okręcie floty inwazyjnej do Mgły dołączył Montari, Pierwszy na Morzu, dowódca okrętu oraz całej floty; leciwy Saudameryjczyk o białych włosach i brodzie jak świeże płatki śniegu. Był krewnym samego Dhilaby Groźnego. Kobieta nałożyła kaptur na głowę, a twarz zakryła przeźroczystą chustą; słońce będące w zenicie prażyło niemiłosiernie.

– Galeon wroga doskwiera nam bardzo – odezwała się do siwobrodego dowódcy floty.

– Nic, czego bym nie przewidział – odpowiedział spokojnym głosem.

Niedługo jego słowa sprawdziły się. Dwie łodzie o wzmocnionych dziobach wbiły się z łatwością w burty galeonu. Kapitanowie wiedzieli, gdzie okręt ma słabe punkty, i tam też uderzyli. Cesarskim okrętem momentalnie wstrząsnęło. Saudameryjczycy od razu przystąpili do ataku. Zakotwiczyli drabiny i wbiegli na pokład statku. Wojacy rozlali się jak zajadłe, głodne insekty, po krótkiej walce z załogą galeona podpalili okręt, a grupa abordażowa wracała na pokłady swoich jednostek.

– A nie mówiłem? – rzekł Montari.

W tej samej chwili na niebie pojawiły się kule ognia, lecące od strony portu.

***

Cała trójka biegła przez sosnowy las za Kuną, ledwo dotrzymując mu kroku. Ciężko zdyszani w końcu dotarli na szczyt klifu, o którym myślał młodzieniec. Zajęło im to sporo czasu, bo potrzebne były długie przerwy na złapanie oddechu. Ścieżka momentami pięła się stromo pod górę, ale dzięki temu dotarli w miejsce, z którego było doskonale widać cały horyzont, a przede wszystkim bitwę morską i atak na port. Ze skraju klifu jak na dłoni widoczne było, jaką przewagą dysponują najeźdźcy. Na jeden okręt cesarski przypadało co najmniej pięć statków wroga. W porcie, widząc, że złamanie obrony na morzu to tylko kwestia czasu, zdecydowano o użyciu katapult miotających ogniowe kamienie. Namoczone w oleistej mazi i podpalone leciały w stronę statków, zostawiając za sobą dymną smugę. Niebo zapełniło się feerią barw, od ognistych czerwieni, przez czernie, aż po wszystkie odcienie błękitu i bieli niewielkich chmur sunących po niebie.

Obrońcy musieli podjąć trudną decyzję, katapulty raziły potężnymi pociskami, ale nie były zbyt precyzyjne. Istniało duże ryzyko, że trafią w sojusznicze jednostki. Cel był jednak prosty: uszkodzić jak najwięcej statków inwazyjnych, nawet kosztem własnych strat, aby maksymalnie uszczuplić wojska najeźdźcy. Wąskie gardło, jakim było wejście do portu, nie pozwalało atakować szeroką ławą. W tym obrońcy upatrywali jakiejś małej szansy na odparcie ataku. Kule również robiły swoją robotę, doświadczone załogi katapult raz za razem trafiały w statki. Palące się kamienne kule, uderzając w okręt, wywoływały ogromne zniszczenia. W większości przypadków wyrwy w poszyciu były tak duże, że okręt tonął albo nie mógł dalej płynąć. Okrętowe deski w zetknięciu z siłą i pędem kamienia pękały jak suche gałązki.

W pewnym momencie Sumiya aż podskoczyła i wskazała na okręt wyłaniający się zza skraju horyzontu. Wszyscy spojrzeli w kierunku wskazanym przez księżniczkę. Na widnokręgu pojawił się olbrzymi okręt, co najmniej dwukrotnie większy od statków cesarskich. Był odpowiedzią na ostrzał z portu, wielkie machiny wyłoniły się na pokładzie statku i zaczęły ciskać pociski w stronę miejskich murów.

– To okręt… – Sumii zadrżał głos.

– To okręt flagowy mojego ojca, Dhilaby Groźnego.

***

Szrama, wysoki i chudy mężczyzna, stał sztywno w murach portowej baszty. Mimo ostrzału prowadzonego z potężnego statku wroga nie drgnął mu nawet jeden mięsień. Zbliżał się zachód słońca, przyćmiony przez nadchodzące chmury, wzmógł się też wiatr. Bitwa na morzu z wolna dobiegała końca, flota cesarska broniąca portu była zniszczona lub dryfowała wyłączona z walki. Duży okręt przeciwnika, który cały czas pozostawał poza zasięgiem katapult obrońców, wyrządził duże straty w mieście. Uszkodził mury i zniszczył jedną z baszt, a co najgorsze trafił w największą miejską katapultę, zabijając załogę i niszcząc działo miotające.

Wroga flota również poniosła straty, ale jej większa część wycofała się poza zasięg katapult z portu, a inne jednostki zbierały z wód żyjących marynarzy.

Tylko ich okręt flagowy nie próżnował, zasypywał port i miasto gradem pocisków. Na innych statkach wrogie wojska musiały trzymać zapas amunicji, gdyż ostrzał nie ustawał. Dowódca portu zdał sobie sprawę, że ich wróg chce ich zmiękczyć i położyć grunt pod to, co nastąpi.

W nocy ostrzał miasta tylko nieznacznie zelżał. Atakujący mieli tę przewagę, że cel się nie przesuwał, w przeciwieństwie do okrętów floty inwazyjnej. Mniejsze statki, które ostrzeliwały port ze swoich katapult, korzystały z nocnej ochrony i tylko pech lub fart strzelających mógł spowodować, że obrońcy odgryźliby się celnym strzałem. Kolejnego dnia, wraz z nadejściem świtu, okręty wycofały się z wejścia do portu i zajęły bezpieczną pozycję. Tylko Groza kontynuowała atak.

Mieszkańcy korzystając z okazji, ruszyli do naprawiania uszkodzeń murów i budynków, walczyli też z szalejącymi pożarami. Część z nich opuszczała miasto, kierując się ku stolicy, a niektórzy ku Twierdzy Trohad.

Trzeciego dnia dowódca Montari kazał wstrzymać bombardowanie miasta. Zrobił to, gdy zakapturzona postać podała mu kawałek pergaminu. Swoim podkomendnym, którzy przebywali z nim na rufie, oznajmił:

– Przygotujcie statek „Jad Węża” i wywieście białe bandery, czas na małe negocjacje.

– Nie uważasz, dowódco, że to zbyt niebezpieczne – odezwał się jeden z podległych mu marynarzy, wyróżniający się czarnymi kolczykami w uszach powiększającymi mu płatki uszne.

– Jemiołuszki przyniosły wieści od naszych szpiegów: żaden wojak nie opuścił Malafaru ani twierdzy na wschodzie. Zostali sami, bez pomocy, a broni ich garstka. To powinno ich skłonić do negocjacji – rzekł Pierwszy na Morzu, wkładając srebrną zbroję z wygrawerowanymi na piersiach dwoma głowami dzikich kotów zwróconych do siebie. Symbol ten był herbem Pierwszej Hordy Omaru i Władców Wschodniej Marchii.

„Jad Węża” podpłynął do sterburty flagowego okrętu, białe flagi powiewały na jego masztach. Mała jednostka była zwinna i szybka, idealnie nadawała się do wpłynięcia w najeżone przeszkodami wejście do portu.

Pierwszy na Morzu płynął w asyście kilkunastu wojowników i marynarzy. Patrząc w stronę miasta, ujrzał wciągniętą na maszt nieuszkodzonej baszty białą szmatę.

Dobry znak, mają jednak trochę rozsądku – pomyślał Montari. Wiedział, że upadek miasta jest nieuchronny, a poza tym miał jeszcze asa w rękawie. Pod osłoną nocy do kamienistej plaży dopłynął oddział saudameryjskich skrytobójców. Mieli niepostrzeżenie przedostać się do miasta.

***

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – rzekła Sumiya do Kazath-Uhla.

– Byłem wtedy jeszcze dzieckiem, a ciebie zapewne nie było na świecie – odparł Saudameryjczyk i przechylił wiadro z wodą, aby przygasić gorący żar, tlący się z domowej okiennicy.

Obok Kuna i Nomi ciężko pracowali, aby odgruzować fragment kamienicy. Kula z okrętowej katapulty trafiła ją z niesamowitą siłą. Oprócz pożaru, który objął cały dach, zwaliło się jedno z pięter, a pod gruzami cały czas byli ludzie.

Nie przerywając pracy, były dowódca Diamentowej Gwardii kontynuował rozmowę:

– Nasze rody od zawsze żywiły do siebie urazę, co jest zgodne z naszą tradycją. Najważniejszą cechą klanów jest dążenie do supremacji, a klan moich przodków, Bractwo Miecza, był od zawsze głównym rywalem twojego. Nic na to nie poradzimy, księżniczko.

– Przekonam mojego ojca, w końcu to ty mnie uratowałeś z cesarskich łap. – Oczy Sumii zaszkliły się.

– Wolę nie próbować. Zanim mnie porwali, zbyt dobrze poznałem zasady panujące w naszych klanach. Jeśli twój ojciec uderzył na Ondaru i ziemie cesarskie, to znaczy, że ostał się jeno jeden klan. – Kazath-Uhl szarpnął księżniczkę za rękaw i uskoczyli razem w bok; kilka glinianych dachówek spadło w miejsce, gdzie przed chwilą stali. O mały włos, a uderzyłyby w nich.

– Dziękuję – powiedziała Sumiya, a rumieniec oblał jej twarz.

– Mam błagać, żebyś pozostał i pozwolił mi przekonać mojego ojca? – spytała.

Rozmowie z boku przysłuchiwała się Nomi. W jej ocenie Kazath-Uhl sprawiał wrażenie człowieka nie do przekonania. Dungearka, będąc cały czas przy nich, obserwowała, jak po początkowej fascynacji z czasem Kazath-Uhl się wycofał. Może właśnie różnice klanowe odegrały tu swoją rolę. Nagle odgłosy kanonady ustały, za to do uszu przebiły się ludzkie jęki, przekleństwa i prośby o pomoc.

Kazath-Uhl zawołał gestem Kunę; chłopak podbiegł chyżo.

– Zaopiekujesz się księżniczką, zanim jej klan przejmie miasto. Niech jej włos z głowy nie spadnie!

– Tak jest – odparł młodzieniec.

– Co zamierzasz? – spytała Sumiya, wiedząc, że będzie się czuła rozdarta: z jednej strony Kazath-Uhl, a z drugiej rodzina, której nie widziała tyle lat. Zresztą, Saudameryjczyk wybrał za nią.

– Nie wiem, muszę jednak opuścić miasto. – Podszedł i przytulił księżniczkę, jakby była jego córką.

Ona odwzajemniła uścisk.

– A może Mroczna Knieja? Na pewno znajdziemy tam schronienie i poszukamy moich starych przyjaciół – wtrąciła się Nomi.

– Jest to jakiś plan – rzekł były generał.

Cała czwórka pożegnała się czule, ostatnimi czasy los splątał ich drogi ze sobą i wzajemnie bardzo ich zbliżył.

***

Szrama stał w towarzystwie Pavona Tarczownika i miejskich radnych, obserwowali, jak łódź wypełniona wojownikami saudameryjskimi dobija do portowego pomostu. Kapitan portu służył pod Kazath-Uhlem i stąd obyczaje wojaków zza oceanu nie były mu obce. Najważniejszą dla nich cechą była umiejętność walki, którą kultywowali od młodego wieku. Szrama rozumiał sytuację swoją i miasta. Uthuru zostało pozostawione samemu sobie, już dawno nie mógł liczyć na wsparcie cesarstwa. Pavon zameldował mu, że w czasie bitwy i intensywnego ostrzału stracili większość obrońców. Ponad dwie setki zginęły lub zostały ciężko ranne, co było równoznaczne z eliminacją z walk. Ci, którzy przetrwali, nie mieli prawa obronić miasta. Sądząc po ilości statków floty napastników, to w najlepszym wypadku atakujących było co najmniej trzydzieści razy więcej. Mimo szczerych chęci, już przegrali. Kapitan postanowił jednak wynegocjować jak najlepsze warunki kapitulacji. Najeźdźcy wyglądali jak barbarzyńcy, ale już niedługo miał się przekonać, że wszyscy mieli mylne wrażenie.

Pierwszą rzeczą, która zdziwiła Szramę, było to, że mężczyzna w srebrnej zbroi mówi we wspólnym. Choć przekręcał słowa i jego język był nieco koślawy, to nie miał większych trudności, żeby samodzielnie zrozumieć list dowódcy Saudameryjczyków. Ten nie zamierzał zostawać w porcie dłużej niż to konieczne, przedstawił swoje żądania i uznał je za ostateczne. A brzmiały one tak: „Do zmroku każdy obrońca złoży broń, miasto podda się, zanim ostatni promień słońca opuści mury Uthuru. Ponadto każdy mieszkaniec może opuścić miasto, zanim zapadnie ciemność. Jeśli zgadzacie się na warunki, zapalcie ogień na centralnej baszcie, inaczej zrównamy miasto z ziemią, jak przystało na barbarzyńców, za jakich nas uważacie”.

Szrama przeczytał pismo napisane na pożółkłym pergaminie i podał je dalej, aby każdy z radnych miasta mógł się z nim zapoznać. Następnie kiwnął głową do siwowłosego wojownika na znak, że zrozumiał.

***

Skaza wraz z tuzinem skrytobójców niezauważenie przedostał się do miasta i dotarł do dzielnicy, gdzie stała wysoka wieża, tuż obok budynku ratusza. Ratusz otaczał obszerny plac, na którym stały kupieckie kramy, jednak oblężenie miasta spowodowało, że wszystkie opustoszały. W cieniu sukiennic ostały się tylko pozostałości po miejskim handlu i punktach rzemieślniczych. Nie musieli się wysilać, aby przedostać się do centrum Uthuru. Gęsta zabudowa miasta była kolejnym ułatwieniem, skrytobójcy poruszali się po dachach, przeskakując z jednego na drugi. Jeśli odległość była zbyt duża, korzystali z zacienionych, wybrukowanych uliczek, idąc ostrożnie, aby nie zwrócić niczyjej uwagi. Następnym sprzymierzeńcem okazał się chaos, który zapanował podczas ostrzeliwania miasta. Słońce powoli opuszczało horyzont, a na dachach pojawiły się pierwsze cienie. Skrytobójca ukryty na dachu obserwował portową basztę – gdyby obrońcy nie zaprószyli ognia, będzie to dla niego znak i ruszą do wykonania swojej misji.

Mieli unieszkodliwić radnych miasta, zlikwidować ich lub wziąć jako zakładników. Przez harmider panujący w mieście akcja wydawała się dziecinnie prosta, radni weszli do ratusza bez żadnej obstawy, a tylko jeden z nich nosił broń. Już szykowali się, aby dostać się do ratusza, gdy od strony portu w umówionym miejscu rozbłysnął ogień. Palące się drewno na szczycie baszty było znakiem, że mogli schować broń i usunąć się w cień.

***

Była już noc, gdy Kazath-Uhl wraz z Nomi dotarł do wschodniej bramy. Nie zdziwił się, że krata była podniesiona i nikt nie pilnuje jednych z wrót miasta. Trwał exodus mieszkańców, więc w tłumie opuścili miejskie mury. Minęli zwodzony most, który pozwolił im sforsować fosę. Z fosy wypełnionej wodą z wpływającej do niej rzeki Shoany unosił się zapach rzecznego mułu. W okresie suszy, jaka teraz panowała, rzeka bardziej przypominała błotne bajoro niż wartki potok. Z ujścia rzeki utworzono miejską fosę, choć i w niej było teraz tak płytko, że dziecko mogło ją przejść, nie mocząc bielizny.

Para zabrała ze sobą niewielki dobytek i ruszyła w stronę klifów, odłączając się od tłumu. Saudameryjczyk zadecydował, że póki nie oddalą się na bezpieczną odległość od miasta, to nie będą podróżować głównym traktem. Gościniec zapełniony mieszkańcami przyciągnął też bowiem zapewne różne męty. Wszyscy oni zamierzali dostać się do wschodniej cesarskiej twierdzy Trohad. Kazath-Uhl wolał jednak uniknąć zgiełku. Aby dostać się do królestwa Dungearu zamierzał przekroczyć rzekę Popielną w dolnym jej biegu, tak by ominąć przeprawę koło cesarskiej twierdzy. Tam już będzie mógł liczyć na Nomi i jej znajomość terenu.

***

Tymczasem z wieży mieszczącej się obok miejskiego ratusza zerwano sztandar cesarstwa i na to miejsce wciągnięto nowy. Zwrócone ku sobie głowy kocich drapieżników na żółtym tle – symbol Pierwszej Hordy Omaru. Uthuru zostało podbite. O brzasku oddział saudameryjskich wojowników zapełnił plac przy ratuszu. Ustawieni w sześć rzędów po trzydziestu wojów wyglądali jak machina wojenna. W czarno-złotych zbrojach odbijało się wschodzące słońce. Na czele oddziału stał siwowłosy mężczyzna w srebrnym rynsztunku. Szrama w asyście miejskich radnych składał na ręce dowódcy wroga symboliczne klucze do miasta i cesarskie sztandary. Zgodnie z zapowiedzią najeźdźców Pavon Tarczownik wraz z ocalałymi żołdakami opuścił Uthuru. Reszta wojsk inwazyjnych zajmowała inne części miasta, o dziwo pomagając mieszkańcom w gaszeniu pożarów i porządkowaniu dachów nad głową. Część mieszkańców ośmielona zachowaniem armii inwazyjnej przyszła na rynek zobaczyć, kim są nowi posiadacze miasta i pod jakim jarzmem przyjdzie im żyć. Za Cesarza nie mieli lekko, więc pierwsze symptomy, że nie mają do czynienia z barbarzyńcami, jak ich opisywano, były swoistym zaskoczeniem.

W pewnym momencie przez tłum przebiła się Sumiya wraz z Kuną i krzyknęła w języku saudameryjskim:

– Wuju!

Dowódca Montari odwrócił się w stronę tłumu mieszkańców, skąd dotarł znajomy głos. Przez chwilę stał jak wryty i nie mógł uwierzyć.

– Moje dziecko – powiedział i otworzył szeroko ręce, a biegnąca księżniczka wtuliła się mocno w ramiona wuja.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij