Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Martwe na zawsze. Zepsute miasto - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Martwe na zawsze. Zepsute miasto - ebook

Pasja, oddanie i namiętny seks z męskiej perspektywy!

Tomasz zmaga się z demonami przeszłości. Choć przyjaciele zaczynają wątpić w jego intencje, to lojalność nadal jest dla niego najwyższą wartością. Wiele razy życie stawia go przed ciężkimi wyborami, których w końcu będzie musiał dokonać.

Tym razem walczy nie tylko z wrogiem, ale też z czasem, którego ma coraz mniej. Zaczyna dostrzegać w życiu coś więcej niż tylko seks.

Czy przed śmiercią dowie się, czym jest prawdziwe uczucie?

I najważniejsze, czy uda mu się uratować bliskich, którzy stali się dla niego tak ważni?

Oficjalnie - to jest powieść! Nieoficjalnie - to najlepsze zakończenie trylogii erotycznej, jaką kiedykolwiek czytałaś!

 

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788381039970
Rozmiar pliku: 668 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Zło­tó­wa, obec­nie

Ni­g­dy nie my­śla­łem, że znaj­dę się w tym po­ło­że­niu. Pa­mi­ętam, jak ka­żde­go dnia wo­zi­łem Pre­ze­sa w to pier­do­lo­ne miej­sce. Chcia­łbym, żeby to wszyst­ko oka­za­ło się snem, z któ­re­go ktoś mnie za­raz wy­bu­dzi. Ale nie­ste­ty. Trwa­ło to już od kil­ku lat i wie­dzia­łem, że to rze­czy­wi­sto­ść, z któ­rą na­le­ży się w ko­ńcu po­go­dzić.

Wsze­dłem przez cmen­tar­ną bra­mę. Nio­słem bu­tel­kę jego uko­cha­ne­go bur­bo­na. Przy­sze­dłem do­kład­nie zdać ra­port, jak za daw­nych lat. Nie wie­dzia­łem na­wet, dla­cze­go to ro­bię.

Usia­dłem przy gro­bie i roz­la­łem tro­chę al­ko­ho­lu na zie­mię przed po­mni­kiem.

– Zdro­wie Pre­ze­sa – rzu­ci­łem i po­ci­ągnąłem z bu­tel­ki.

Wci­ąż dzi­wi­ła mnie ci­sza, któ­ra pa­no­wa­ła w tym miej­scu. Była wręcz nie do znie­sie­nia. Za ka­żdym ra­zem li­czy­łem, że ktoś mi od­po­wie, ale to prze­cież było nie­mo­żli­we. Pi­li­śmy so­bie ra­zem, ja i mój mar­twy to­wa­rzysz, w spo­ko­ju.

Usły­sza­łem za ple­ca­mi kro­ki, co­raz gło­śniej­sze. Ktoś się zbli­żał. Chwy­ci­łem za­cho­waw­czo klam­kę i ob­ró­ci­łem się po­wo­li.

– Nie po­win­naś tu przy­cho­dzić – po­wie­dzia­łem sta­now­czo do Niny.

– Mi­chał, idź się przy­wi­tać z wuj­kiem – po­wie­dzia­ła, a zza jej ple­ców wy­ło­ni­ło się kil­ku­let­nie dziec­ko.

Mały za­czął biec nie­zgrab­nie w moim kie­run­ku. Wzi­ąłem go na ręce, a on moc­no mnie przy­tu­lił.

– Cze­ść wu­jek! – rzu­cił śmia­ło i się za­śmiał.

– To jego? – za­py­ta­łem zdzi­wio­ny.

– Prze­cież nie two­je – od­pa­rła za­czep­nie.

– Tym bar­dziej nie po­win­naś tu być – po­wie­dzia­łem i od­sta­wi­łem dzie­cia­ka na zie­mię. – Gdy­by nie ty, wszyst­ko by­ło­by jak daw­niej. – Po­ci­ągnąłem łyka z bu­tel­ki i po­pa­trzy­łem na grób.

Nina ob­ró­ci­ła się na pi­ęcie i po­szła w kie­run­ku sa­mo­cho­du wi­docz­ne­go za pło­tem, któ­rym pew­nie przy­je­cha­ła. Była skraj­nie nie­od­po­wie­dzial­na. Co mar­twe, po­win­no po­zo­stać mar­twe na za­wsze.ROZDZIAŁ 1

Ju­bi­ler, kil­ka lat wcze­śniej

Zna­cie to uczu­cie, kie­dy jed­no­cze­śnie chce­cie po­de­rżnąć ko­muś gar­dło i ze­rwać z nie­go całe ubra­nie, nie ma­jąc żad­nych za­ha­mo­wań? Ja je po­zna­łem tam­tej nocy.

Po­ra­nek wca­le nie był lep­szy. Sama myśl o wspó­łpra­cy z nią przy­pra­wia­ła mnie o mdło­ści. O wie­le ła­twiej by­ło­by mi wy­pu­ścić z jej nic nie­war­te­go cia­ła ży­cie, niż uwie­rzyć w to, że kie­ru­je się do­bry­mi in­ten­cja­mi. Czu­łem, że je­dy­ne, co jest dla niej wa­żne, to ona sama i nikt inny.

Od nie­na­wi­ści do mi­ło­ści jest tyl­ko je­den krok. Do­ta­rło wte­dy do mnie, jak bar­dzo praw­dzi­wy jest sens tego zda­nia. W ułam­ku se­kun­dy wszyst­ko wy­wró­ci­ło się do góry no­ga­mi.

Nie wie­dzia­łem, ja­kie są jej praw­dzi­we in­ten­cje, ale by­łem pew­ny, że tym ra­zem nie dam się wy­ro­lo­wać. Od sa­me­go rana śle­dzi­łem ka­żdy jej krok, ka­żdy ruch ręką i ka­żdą zmia­nę w mi­mi­ce twa­rzy.

Je­dy­nym spo­so­bem, żeby do­brać się do Le­sju­ko­wa, był pod­stęp. Sko­ro praw­do­po­dob­nie wy­słał za mną swo­ich lu­dzi, naj­bar­dziej nie­roz­wa­żnym, ale też zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szym wy­jściem było to, żeby go zna­le­źć. W ko­ńcu kie­dy my­śli­wy sta­je się zwie­rzy­ną, po­pe­łnia naj­wi­ęcej błędów.

Mu­sia­łem to prze­my­śleć. Nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na cho­ćby naj­mniej­szy błąd. Ceną by­ło­by ży­cie moje i mo­ich bli­skich, a to je­dy­ny koszt, któ­re­go nie mo­głem po­nie­ść. Pa­ra­dok­sal­nie w ob­li­czu tak ci­ężkiej sy­tu­acji wresz­cie czu­łem się sobą.

Wsta­łem z ka­na­py. Zo­ba­czy­łem, że Zło­tó­wa prze­cie­ra oczy.

– Co ty ro­bisz? – za­py­tał, zie­wa­jąc.

– Przy­pil­nuj jej. – Kiw­nąłem gło­wą w kie­run­ku Niny.

– Jej?! – wark­nęła. – Chy­ba mam imię.

– Nie ma to naj­mniej­sze­go zna­cze­nia. – par­sk­nąłem.

Ka­rol wstał z łó­żka i pod­sze­dł do mnie.

– Co ty, kur­wa, pla­nu­jesz? – szep­nął mi do ucha.

– Spo­koj­nie – od­pa­rłem. – Sko­ro mamy od­je­bać naj­wi­ęk­szy nu­mer w na­szej ka­rie­rze, to wy­pa­da­ło­by to prze­my­śleć.

Chy­ba zga­dzał się ze mną, bo nie pro­te­sto­wał. Od­pro­wa­dził mnie wzro­kiem do drzwi, a sam zo­stał w to­wa­rzy­stwie, któ­re­go mu nie za­zdro­ści­łem.

Cie­ka­wi­ło mnie, czy w dziu­rze ta­kiej jak ta mo­żna się cze­goś na­pić. Fakt, że nie­daw­no wsta­ło sło­ńce, nie był istot­ny. Bur­bon był dla mnie re­me­dium na wszyst­ko. Mu­sia­łem się na­pić, żeby moje my­śli sta­ły się bar­dziej kla­row­ne.

Pra­cow­nik re­cep­cji skie­ro­wał mnie do baru, miej­sca, któ­re w ża­den spo­sób nie przy­po­mi­na­ło mo­ich stan­dar­do­wych wy­bo­rów. Nie mo­głem jed­nak wy­brzy­dzać.

Gdy do­cho­dzi­łem do baru, ja­kiś fa­cet gwa­łtow­nie na mnie wpa­dł.

– Oj, prze­pra­szam – rzu­cił.

– Nie, to moja wina – od­pa­rłem, bo nie chcia­łem wzbu­dzać po­dej­rzeń.

Mężczy­zna za­czął mi się przy­glądać. Wi­dzia­łem w jego oczach coś, co mnie za­nie­po­ko­iło, więc si­ęgnąłem po klam­kę.

– Pa­nie Za­biel­ski, tak z sa­me­go rana? – syk­nął, wi­dząc moją re­ak­cję. – Usi­ądźmy, na­pij­my się i po­roz­ma­wiaj­my. Nie ma sen­su roz­le­wać krwi te­raz, sko­ro i tak ma zo­stać pó­źniej prze­la­na.

Nie mia­łem po­jęcia, o co mu cho­dzi. Otak­so­wa­łem go wzro­kiem. Wy­glądał ca­łko­wi­cie zwy­czaj­nie, ale coś mi nie pa­so­wa­ło. Wi­dać było po jego po­sta­wie, że jest nad­mier­nie pew­ny sie­bie. Nie zwa­żał na ni­ko­go ani na nic. Zu­pe­łnie jak­by uwa­żał się za pana ży­cia i śmier­ci.

– Dla­cze­go mia­łbym z tobą roz­ma­wiać?

– Po­wiedz­my, że nie masz wy­bo­ru – od­pa­rł.

– Chcesz mnie spraw­dzić?! – za­py­ta­łem, za­ci­ska­jąc dłoń na bro­ni.

– Po co te ner­wy? – Za­śmiał się. – Ro­zej­rzyj się! Za­nim na­ci­śniesz spust, ktoś na pew­no cię zdej­mie. – Po­kle­pał mnie po ple­cach. – A te­raz cho­dźmy. – Mach­nął ręką w kie­run­ku ba­ro­wej lady.

No cóż, chcia­łem się do­wie­dzieć, cze­go ten czło­wiek ode mnie chce. Po­trze­bo­wa­łem ad­re­na­li­ny jak ognia, któ­ry po­wo­li pod­sy­cał moje ży­cie. Opa­rłem się o ladę i za­mó­wi­łem szklan­kę bur­bo­na wy­pe­łnio­ną po sam brzeg. Bar­man po­dał mi tru­nek, a ja od razu wy­chy­li­łem po­ło­wę.

– Kim je­steś i cze­go chcesz? – po­no­wi­łem py­ta­nie.

– Od­po­wiem naj­pierw, cze­go nie chcę. – Wy­jął z kie­sze­ni zdjęcia i za­czął je ukła­dać na bla­cie. To były fo­to­gra­fie mo­ich przy­ja­ciół w ró­żnych sy­tu­acjach. – Nie chcia­łbym, żeby pa­ńscy bli­scy spędzi­li resz­tę swo­ich dni w od­osob­nie­niu.

– Nie je­ste­śmy w Pol­sce, więc za­kła­dam, że pra­cu­jesz dla In­ter­po­lu, a ja nie mam w zwy­cza­ju wspó­łpra­co­wać z psa­mi.

Wsta­łem i za­cząłem od­cho­dzić, ale zła­pał mnie za ra­mię i moc­no ści­snął. Spoj­rza­łem wy­mow­nie na jego dłoń, a on od razu mnie pu­ścił.

– Prze­pra­szam. – Wy­ci­ągnął w moim kie­run­ku otwar­te dło­nie. – Cho­dzi o to, że moi lu­dzie cze­ka­ją na roz­kaz za­trzy­ma­nia osób wi­docz­nych na zdjęciach i tyl­ko ode mnie za­le­ży, czy zo­sta­nie wy­da­ny.

– Czy­li albo będę wspó­łpra­co­wał, albo nas wszyst­kich za­mknie­cie? – za­py­ta­łem.

– Wszyst­kich nie, nie mamy nic na pana i cór­kę Le­sju­ko­wa, więc wy po­zo­sta­nie­cie wol­ni, je­śli mo­żna tak to na­zwać.

– Te­raz pew­nie po­wiesz, cze­go ode mnie chce­cie.

– Prze­cież to oczy­wi­ste. – Uśmiech­nął się. – Le­sju­ko­wa...

– Po­cze­kaj – wtrąci­łem. – Chy­ba masz mało ak­tu­al­ne in­for­ma­cje. – Za­śmia­łem się. – Le­sju­kow wy­dał na mnie wy­rok śmier­ci, więc będę dla was mało uży­tecz­ny.

– To nie­praw­da – Po­ka­zał zęby, dziw­nie się szcze­rząc. – Nie ma dla mnie naj­mniej­sze­go zna­cze­nia, jak to zro­bisz. Alek­siej ma znik­nąć, a czy będziesz wspó­łpra­co­wać, czy sta­niesz się na­szym na­jem­ni­kiem, to mnie nie ob­cho­dzi…

– I tak nikt się o tym nie do­wie i całe za­słu­gi spły­ną na was. Pier­do­lo­na po­li­ty­ka – par­sk­nąłem śmie­chem.

– Do­kład­nie tak. – Na­gle spo­wa­żniał. – Dru­ga opcja jest nie­ste­ty gor­sza, przy­naj­mniej dla cie­bie…

– Dla­cze­go tak sądzisz?

– Bo je­stem prak­tycz­nie pe­wien, że Le­sju­kow nie odej­dzie z tego świa­ta sam. On po­ci­ągnie cię za sobą. Ma zbyt dużą ochro­nę i jest zbyt ostro­żny, żeby za­li­czyć wpad­kę, więc dla cie­bie to będzie ostat­ni rajd.

Wró­ci­łem do baru po szklan­kę i po­now­nie ru­szy­łem w kie­run­ku wy­jścia. Idąc, pod­nio­słem ją na chwi­lę.

– Za ostat­nią prze­ja­żdżkę! – krzyk­nąłem, wy­pi­łem i roz­bi­łem szkło o podło­gę. – Nikt oprócz nas nie może o tym wie­dzieć – rzu­ci­łem na od­chod­ne.

Nie ba­łem się śmier­ci. Od dłu­gie­go cza­su by­łem z nią po­go­dzo­ny, a chwi­la­mi sam chcia­łem jej spoj­rzeć w oczy. In­ter­pol po­sta­wił spra­wę ja­sno: albo ja, albo moja ro­dzi­na, więc wy­bór był oczy­wi­sty. Oni ni­g­dy nie spi­sa­li mnie na stra­ty, więc ja też nie mo­głem się od nich od­wró­cić. Mia­łem za­sa­dy, któ­rych nie za­mie­rza­łem ła­mać. To było coś, dla cze­go war­to było umrzeć.

Za­nim wró­ci­łem do po­ko­ju, po­skła­da­łem wszyst­ko w gło­wie do kupy. Nie chcia­łem zrzu­cać na ni­ko­go od­po­wie­dzial­no­ści, jaką była de­cy­zja w tej spra­wie. Wie­dzia­łem, że ka­żda bli­ska mi oso­ba by­ła­by skłon­na się po­świ­ęcić dla do­bra ogó­łu. Na szczęście ta rola tym ra­zem przy­pa­dła mnie i to ja mia­łem ich ura­to­wać, tak jak oni ka­żde­go dnia ra­to­wa­li mnie przed sa­mym sobą.

Z uśmie­chem wsze­dłem do na­sze­go tym­cza­so­we­go lo­kum.

– A co ty się tak szcze­rzysz? – rzu­ci­ła Nina, prze­wra­ca­jąc ocza­mi.

– Na pew­no nie na twój wi­dok – od­pa­rłem i pod­sze­dłem do Zło­tó­wy.

– Mu­szę zna­le­źć Alek­sie­ja… – po­wie­dzia­łem.

– I żeby do tego do­jść, po­trze­bo­wa­łeś wódy i prze­strze­ni? – za­py­ta­ła Nina.

– Milcz! – Rzu­ci­łem jej mor­der­cze spoj­rze­nie.

– Pa­mi­ętaj, że moje ży­cie też jest na sza­li.

– Ale jest naj­mniej war­te – Spoj­rza­łem na nią i od­wró­ci­łem się do Zło­tó­wy. – Mu­si­my do­wie­dzieć się o nim wszyst­kie­go, do­słow­nie wszyst­kie­go, na­wet o któ­rej go­dzi­nie pra­wą ręką si­ęga po trze­ci li­stek pa­pie­ru to­a­le­to­we­go. Chcę go spo­tkać w miej­scu pu­blicz­nym, naj­le­piej neu­tral­nym, gdzie nie wszy­scy obec­ni będą na jego li­ście płac ro­zu­miesz? – wy­ja­śni­łem.

– Ro­zu­miem. – Ski­nął gło­wą. – Tyl­ko czy to nie jest zbyt nie­bez­piecz­ne?

– Nie­bez­piecz­ne jest to, że tu­taj przy­je­cha­li­śmy, bo to nie jest nasz te­ren – od­pa­rłem. – Ale mu­si­my się za­cho­wy­wać, jak­by był. Chcę wzbu­dzić w nim strach i zna­le­źć go szyb­ciej, niż on znaj­dzie mnie.

– Chy­ba nie je­steś aż tak głu­pi, żeby za­bi­jać go przy świad­kach? – wtrąci­ła się zno­wu Nina.

– Wy­star­czy, że je­stem na tyle głu­pi, żeby sie­dzieć z tobą w jed­nym po­ko­ju – od­pa­rłem.

Z dru­giej stro­ny to ona i jej mat­ka były w tej sy­tu­acji nie­zwy­kle wa­żnym za­so­bem. Prze­cież mu­sia­ły coś wie­dzieć na te­mat Alek­sie­ja, a ka­żdy strzępek in­for­ma­cji był w tej chwi­li na wagę zło­ta.ROZDZIAŁ 2

Chcia­łbym mieć czas na po­że­gna­nie się ze wszyst­ki­mi. Mieć choć cień szan­sy na wy­na­gro­dze­nie wszyst­kich krzywd, któ­re wy­rządzi­łem po dro­dze. Być może moim obec­nym dzia­ła­niem od­ku­pię wresz­cie grze­chy, któ­re po­pe­łni­łem wo­bec bli­skich? Może i ja mia­łem szan­sę na od­ku­pie­nie win.

– Wsta­waj! – rzu­ci­łem do Niny pod­nie­sio­nym gło­sem.

– Nie będziesz mi mó­wił, co mam ro­bić!

Pod­sze­dłem do niej, zła­pa­łem ją pod ra­mię i pod­nio­słem z łó­żka, na któ­rym sie­dzia­ła.

– Puść mnie! – wrza­snęła i za­częła mnie okła­dać po klat­ce pier­sio­wej.

– Uspo­kój się, idzie­my tyl­ko po­roz­ma­wiać z te­ścio­wą. – Za­śmia­łem się.

Pu­ści­łem ją przo­dem i wszy­scy prze­szli­śmy do dru­gie­go po­ko­ju.

– Na­ta­sza – za­cząłem. – Alek­siej wie, że się od nie­go od­wró­ci­ły­ście? – za­py­ta­łem.

– Nie wie o mnie – wy­sko­czy­ła Nina.

– Sie­dź ci­cho! – wrza­snęła Na­ta­sza.

– Niech mówi – po­wie­dzia­łem i sta­nąłem bar­dzo bli­sko Niny. – Mia­łem wra­że­nie, że się go wy­rze­kłaś.

– Tak było, tyl­ko Le­sju­kow praw­do­po­dob­nie na­dal nie ma po­jęcia, że na­wi­ąza­łam z tobą kon­takt, więc mamy nie­wiel­ką szan­sę, ale… – Prze­rwa­ła na chwi­lę. – Na­sza re­la­cja nie jest ty­po­wą re­la­cją ojca i cór­ki. Je­stem dla nie­go tyl­ko pion­kiem w grze, ni­kim wa­żnym. Za­bi­łby mnie przy pierw­szej lep­szej oka­zji, gdy­by tyl­ko wy­czuł zdra­dę…

– Dla­te­go nie mów nic wi­ęcej – wtrąci­ła Na­ta­sza.

– Nie! – po­wie­dzia­ła gło­śno Nina. – Tak na­le­ży zro­bić. Ten cały ba­ła­gan po­wstał prze­ze mnie i je­śli mam mo­żli­wo­ść, to po­mo­gę go po­sprzątać.

– Świet­nie, więc mamy ochot­ni­ka – par­sk­nął Zło­tó­wa. – Ale co da­lej?

– Nina po­ka­za­ła nam, jak do­brą jest ak­tor­ką, więc dla niej będzie to tyl­ko ko­lej­na rola. – Po­kle­pa­łem Zło­tó­wę po ple­cach. – A ja wtar­gnę na sce­nę w trak­cie spek­ta­klu i zro­bię nie­ma­łe za­mie­sza­nie. – Uśmiech­nąłem się. – Nina, je­steś w sta­nie umó­wić spo­tka­nie z ta­tu­siem?

– To nie będzie pro­ste – od­pa­rła.

– Ale mo­żli­we? – Nie od­po­wie­dzia­ła, tyl­ko ski­nęła gło­wą. – A ma­mu­sia niech się nie mar­twi, wszyst­ko będzie do­brze – rzu­ci­łem do Na­ta­szy.

Nie ufa­łem Ni­nie, ale czy za­ufa­nie było po­trzeb­ne, kie­dy wie­dzia­łem, że i tak na ko­ńcu cze­ka mnie śmie­rć? Mia­łem ten przy­wi­lej, że nie mu­sia­łem zwa­żać na kon­se­kwen­cje, do­pó­ki do­ty­ka­ły tyl­ko i wy­łącz­nie mnie.

Spo­tka­nie z Alek­sie­jem było szczy­tem bra­ku roz­wa­gi, ale z dru­giej stro­ny dzi­ęki temu mo­głem się prze­ko­nać na wła­snej skó­rze, czy lo­jal­no­ść Niny to tyl­ko ułu­da, czy może rze­czy­wi­ście ża­łu­je tego, co zro­bi­ła.

– Po­trze­bu­ję te­le­fo­nu – po­wie­dzia­ła Nina.

– Da się to zor­ga­ni­zo­wać – włączył się Gniew­ko.

– Po­trze­bu­ję swo­je­go te­le­fo­nu – do­pre­cy­zo­wa­ła. – A on zo­stał we Lwo­wie.

– Pa­kuj się! – od­pa­rłem. – Resz­ta zo­sta­nie na miej­scu. Gdy­by coś po­szło nie tak, do­ko­ńczy­cie spra­wę sami – do­da­łem, żeby uci­ąć wszel­ki sprze­ciw.

Chcia­łem wszyst­kie­go do­pil­no­wać. To była moja od­po­wie­dzial­no­ść i nikt poza mną nie po­wi­nien po­no­sić ry­zy­ka. Wi­zja sa­mot­nej pod­ró­ży z Niną nie na­pa­wa­ła opty­mi­zmem, ale dla do­bra spra­wy by­łem w sta­nie ja­koś to prze­bo­leć.

Wsie­dli­śmy do busa i ru­szy­li­śmy w kie­run­ku Lwo­wa.

– Dłu­go to będzie trwa­ło? – ode­zwa­ła się po kil­ku mi­nu­tach ci­szy.

– Nie wiem, o czym mó­wisz – Spoj­rza­łem na nią z po­gar­dą.

– O two­im na­sta­wie­niu. – Prze­wró­ci­ła ocza­mi. – Czy ty na­praw­dę nie wi­dzisz, że to była dla mnie sy­tu­acja bez wy­jścia?

Zje­cha­łem na po­bo­cze i wdu­si­łem ha­mu­lec. Wy­sia­dłem z auta i pod­sze­dłem do drzwi od jej stro­ny. Za­cząłem je otwie­rać i za­my­kać raz po raz, trza­ska­jąc. Do­dat­ko­wo gło­śno krzy­cza­łem. Wi­dzia­łem w jej oczach strach.

– Prze­ra­żasz mnie – po­wie­dzia­ła, jak tyl­ko prze­sta­łem.

– Mó­wisz, że nie mia­łaś wy­bo­ru? – Uśmiech­nąłem się, przy­po­mi­na­jąc so­bie roz­mo­wę w ba­rze. – Nie ma sy­tu­acji bez wy­jścia. Mo­głaś przy­jść z tym do mnie, je­że­li tak bar­dzo ci na mnie za­le­ża­ło…

– Tak my­ślisz? – par­sk­nęła. – By­łam bez prze­rwy pod­słu­chi­wa­na, a dla bez­pie­cze­ństwa – oczy­wi­ście nie mo­je­go, tyl­ko ta­tu­sia – ci­ągle to­wa­rzy­szył mi jego czło­wiek i gdy­bym tyl­ko coś po­wie­dzia­ła, nie za­wa­ha­łby się po­ci­ągnąć za spust. Wo­la­łam mieć pew­no­ść, że prze­ży­jesz niż ry­zy­ko­wać i sta­wiać two­je ży­cie na sza­li. –
Od­wró­ci­ła gło­wę.

Wró­ci­łem za kie­row­ni­cę. Nie chcia­łem tego przy­znać, ale w tym, co mó­wi­ła, był ja­kiś sens. Tak samo jak ona wte­dy, ja te­raz no­si­łem ta­jem­ni­cę, któ­rą mu­sia­łem ukry­wać przed wszyst­ki­mi dla ich do­bra.

– To ni­cze­go nie zmie­nia – rzu­ci­łem.

Dal­szą pod­róż od­by­li­śmy w ci­szy.

Gdy do­je­cha­li­śmy pod ka­mie­ni­cę w cen­trum Lwo­wa, wie­dzia­łem, że może być ob­ser­wo­wa­na.

– Spo­koj­nie, nie zna tego miej­sca – po­wie­dzia­ła.

We­szli­śmy po dłu­gich scho­dach na ostat­nie pi­ętro. Drzwi jej miesz­ka­nia były po pra­wej stro­nie. Otwo­rzy­ła je i we­szła do środ­ka, da­jąc mi podświa­do­mie po­czu­cie po­zor­ne­go bez­pie­cze­ństwa. Za­częła szu­kać te­le­fo­nu, ale nie mo­gła lub nie chcia­ła go zna­le­źć.

– Mó­wi­łaś, że je­steś z po­cho­dze­nia Po­lką… – za­cząłem.

– Lu­dzie, któ­rzy mnie wy­cho­wa­li, byli Po­la­ka­mi. Wy­cho­wa­łam się w Pol­sce – od­pa­rła, nie pa­trząc w moim kie­run­ku.

– A to miej­sce, w któ­re mnie za­bra­łaś?

– La­bi­rynt? – Od­wró­ci­ła się na chwi­lę. – Tam spa­dłam na dno i wy­ci­ągnął mnie Cze­czen.

– To skąd w tym wszyst­kim Alek­siej i Na­ta­sza? – za­py­ta­łem.

– Ta­tuś skon­tak­to­wał się ze mną, gdy zo­ba­czył, że je­stem bli­sko Uma­ra. Nie pa­mi­ętał o mnie, do­pó­ki nie wy­czuł in­te­re­su i oka­zji do zma­ni­pu­lo­wa­nia albo cie­bie, albo Cze­cze­na. Mat­ka przez całe ży­cie czu­wa­ła nade mną, choć na­wet o tym nie wie­dzia­łam, tak samo jak ja nad tobą…

– Nie ko­ńcz – prze­rwa­łem.

– Bo­isz się praw­dy? – za­py­ta­ła.

– I tak ni­g­dy ci nie za­ufam.

– Mam! – krzyk­nęła, po­ka­zu­jąc te­le­fon. – Ko­niec prze­słu­cha­nia, mo­że­my wra­cać – do­da­ła i ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi.

Gdy tyl­ko prze­kro­czy­li­śmy próg, usły­sza­łem na scho­dach kro­ki. Uci­szy­łem Ninę, kła­dąc dłoń na jej ustach. Cof­nęli­śmy się ra­zem do miesz­ka­nia i za­mknęli­śmy po ci­chu drzwi. Po chwi­li ktoś za­czął w nie wa­lić. Od­su­nęli­śmy się.

– Nie wie o tym miej­scu? – szep­nąłem.

– Alek­siej chce cię wi­dzieć! – usły­sza­łem do­no­śny głos zza drzwi.

– Ci­sza. – Po­ło­ży­łem pa­lec na ustach Niny i ją pu­ści­łem, po czym si­ęgnąłem po klam­kę.

– Wie­my, że je­steś w środ­ku. Twój oj­ciec pro­si cię o spo­tka­nie.

– Oj­ciec? – Par­sk­nęła śmie­chem. – Skon­tak­tu­ję się z nim, jak znaj­dę czas.

Usły­sza­łem, jak kręcą ga­łką.

– Jesz­cze raz spró­bu­jesz we­jść do mo­je­go miesz­ka­nia, to od­strze­lę ci pal­ce! – krzyk­nęła Nina.

– Do­bra, uspo­kój się – od­pa­rł fa­cet. – Skon­tak­tuj się z ko­men­dan­tem, ja już wi­ęcej tu­taj nie przyj­dę.

Po chwi­li usły­sze­li­śmy od­da­la­jące się kro­ki. Ode­tchnąłem z ulgą, ale Nina wy­gląda­ła na roz­trzęsio­ną.

– Ten skur­wiel chce się ze mną zo­ba­czyć? – za­py­ta­ła, ale nie ocze­ki­wa­ła od­po­wie­dzi. – Jesz­cze ma czel­no­ść na­zy­wać sie­bie oj­cem! Praw­do­po­dob­nie boi się, że mo­głam zmie­nić stro­ny, ale to do­brze…

– Do­brze?

– Tak, bo to ozna­cza, że nie wie o na­szym spo­tka­niu.

– Albo wie i chce po pro­stu wszyst­ko przy­spie­szyć.

– Gdy­by tak było, czło­wiek po dru­giej stro­nie wsze­dłby tu ra­zem z drzwia­mi…

– I pew­nie by uma­rł.

– A ty ra­zem z nim, bo za­pew­ne nie był sam. Ci lu­dzie są go­to­wi zgi­nąć dla Alek­sie­ja, naj­gor­si z naj­gor­szych: byli woj­sko­wi, agen­ci wy­wia­du i na­jem­ni­cy. Ale nie to jest w nich naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące. Oni są du­cha­mi, nie mają ni­ko­go ani ni­cze­go. Alek­siej dał im cel i żyją tyl­ko dla nie­go.

– Idzie­my! – Zła­pa­łem ją pod rękę.

– Chy­ba żar­tu­jesz? – Za­śmia­ła się, po czym po­de­szła do okna. Wy­sta­wi­ła środ­ko­wy pa­lec do szy­by, a ja już wie­dzia­łem, że je­ste­śmy tu­taj uwi­ęzie­ni.

– Oni stąd nie od­ja­dą, a my nie wyj­dzie­my nie­zau­wa­że­ni. – Uśmiech­nęła się. – Zno­wu je­ste­śmy na sie­bie ska­za­ni – do­da­ła.

Wie­dzia­łem, że ma ra­cję. W ka­żdym ra­zie ja bym tak po­stąpił. Ob­ser­wo­wa­łbym po­ten­cjal­ne­go zdraj­cę, chcąc mieć pew­no­ść jego zdra­dy. Alek­siej był mi­strzem in­try­gi, więc na pew­no nie po­zwo­li­łby ła­two wbić so­bie noża w ple­cy.

Nina za­częła się po­wo­li roz­bie­rać. Sta­ra­łem się od­wró­cić wzrok, ale i tak zer­ka­łem.

– Spo­koj­nie, zro­zu­mia­łam za pierw­szym ra­zem – rzu­ci­ła. – Chcę wzi­ąć prysz­nic i prze­brać się w świe­że ciu­chy.

Pod­sze­dłem ostro­żnie do okna, by spraw­dzić, czy mó­wi­ła praw­dę. Zo­ba­czy­łem kil­ku po­staw­nych mężczyzn sto­jących przy wy­ró­żnia­jącym się sa­mo­cho­dzie. Wy­gląda­li do­kład­nie tak jak ich opi­sy­wa­ła, naj­gor­si z naj­gor­szych. Praw­do­po­dob­nie więc nie kła­ma­ła.

Po­ło­ży­łem się na ka­na­pie ze świa­do­mo­ścią, że mar­nu­ję czas. Nie wie­dzia­łem na­wet dla­cze­go po­dej­mu­ję z nią ja­kąkol­wiek roz­mo­wę, dla­cze­go zno­wu wplątu­ję się w tę re­la­cję. Mo­głem ją po pro­stu za­bić i sam do­ko­nać ze­msty, ale wte­dy nie by­łbym sobą. Moje ży­cie chy­ba po pro­stu mia­ło być po­pier­do­lo­ne od po­cząt­ku do ko­ńca.ROZDZIAŁ 3

Ani ja ani Nina nie mie­li­śmy pew­no­ści, czy lu­dzie Alek­sie­ja w ko­ńcu od­ja­dą. Le­d­wie za­częła się moja dro­ga po ze­mstę, a już tkwi­łem po uszy w gów­nie. Pod­cho­dzi­łem co rusz do drzwi i spraw­dza­łem, czy ko­goś za nimi nie ma. Nie mia­łem pew­no­ści, czy jak zej­dzie­my na dół, nie przy­wi­ta­ją nas wy­strza­ły. Nie mo­głem umrzeć, jesz­cze nie te­raz.

Nina wy­szła z ła­zien­ki kom­plet­nie naga, owi­nęła tyl­ko wło­sy ręcz­ni­kiem ni­czym tur­ba­nem. Wy­gląda­ła, jak­by kom­plet­nie się ni­czym nie przej­mo­wa­ła. Prze­sta­łem zwra­cać uwa­gę na jej uro­dę, a za­cząłem sku­piać się na za­cho­wa­niu. We­szła do kuch­ni i wy­jęła z jed­nej z sza­fek bu­tel­kę al­ko­ho­lu.

– Może być? – za­py­ta­ła, po­ka­zu­jąc mi bur­bon.

– To chy­ba nasz naj­mniej­szy pro­blem. Je­steś na­praw­dę aż taką igno­rant­ką?

Sły­sząc to, mach­nęła ręką.

– Ode­zwał się… – Spoj­rza­ła na mnie prze­szy­wa­jąco, roz­le­wa­jąc al­ko­hol. – Pan i wład­ca, któ­ry po­zja­dał wszyst­kie ro­zu­my. – Za­śmia­ła się. – Co mam zro­bić? Przyj­mo­wa­łam ży­cie ta­kim, ja­kie jest. Na nie­któ­re spra­wy nie mamy wpły­wu i po­zo­sta­je nam tyl­ko cze­kać, aż same się roz­wi­ążą.

Czy­żby czy­ta­ła mi w my­ślach? Wła­śnie to so­bie po­wta­rza­łem w od­nie­sie­niu do mo­jej dro­gi na spo­tka­nie ze śmier­cią. Nie mia­łem na to wpły­wu. Zo­sta­łem po­sta­wio­ny przed nie­mo­żli­wym wy­bo­rem mi­ędzy za­sa­da­mi i ro­dzi­ną. Ła­twiej mi było po­świ­ęcić sie­bie i po­zo­stać sobą na ko­ńcu tej pod­ró­ży.

Chcia­łbym wró­cić do cza­sów sprzed po­zna­nia Niny. Ta zna­jo­mo­ść po­ka­za­ła mi praw­dzi­we szczęście, ale rze­czy­wi­sto­ść była na tyle bru­tal­na, że szyb­ko mi je ode­bra­ła. Po­zo­sta­ło mi tyl­ko pa­mi­ętać, jak gorz­ki jest smak stra­ty, zdra­dy i smut­ku. Do­wie­dzia­łem się też, jak to jest mieć krew na rękach, ale nie to było naj­gor­sze.

W tym wszyst­kim naj­gor­sze było to, że mi ulży­ło, kie­dy zo­ba­czy­łem ją po raz ko­lej­ny. Po­wi­nie­nem czuć zło­ść i tak było, ale tyl­ko przez chwi­lę. Po niej przy­sze­dł czas na ulgę i wy­pusz­cze­nie po­wie­trza, któ­re chy­ba la­ta­mi tkwi­ło w mo­ich płu­cach.

Nie mo­głem dłu­żej o tym my­śleć. Zo­sta­ło mi je­dy­nie dzia­ła­nie. W ko­ńcu nie mia­łem już nic do stra­ce­nia. To był mój naj­wi­ęk­szy atut i nikt o nim nie wie­dział.

Wsta­łem w ko­ńcu z ka­na­py i pod­sze­dłem do niej. Prak­tycz­nie wy­rwa­łem jej szklan­kę z ręki i wy­chy­li­łem jej za­war­to­ść dusz­kiem. Spoj­rza­ła na mnie i prze­wró­ci­ła ocza­mi. Chwy­ci­łem bu­tel­kę, któ­ra sta­ła na sto­le i na­la­łem so­bie zno­wu.

– Po­wiedz mi coś wi­ęcej… – Sam nie ro­zu­mia­łem, dla­cze­go to po­wie­dzia­łem.

– O czym? – za­py­ta­ła.

– Ła­two było mnie sprze­dać?

– Kur­wa! – krzyk­nęła i po­pchnęła mnie. – Ty pier­do­lo­ny hi­po­kry­to, po­staw się w mo­jej sy­tu­acji! Po­zwo­li­łbyś zgi­nąć oso­bie, któ­ra ro­zu­mia­ła cię od pierw­szej se­kun­dy, pierw­sze­go zda­nia i pierw­sze­go spoj­rze­nia? Pod­jąłbyś to ry­zy­ko, czy wo­la­łbyś po­świ­ęcić wła­sne szczęście i mieć pew­no­ść…

Spu­ści­łem gło­wę. Co mia­łem po­wie­dzieć? Skła­mać?

Wła­śnie tak Nina zro­bi­ła wte­dy i ja ro­bi­łem te­raz. Za­pro­wa­dzi­ło nas to do miej­sca, w któ­rym by­li­śmy. Zro­zu­mia­łem, że ona też mu­sia­ła no­sić ci­ężar swo­jej de­cy­zji. Na moje szczęście nie do­cze­kam cza­su wy­rzu­tów su­mie­nia.

– I te­raz, kur­wa, mil­czysz?! – Po­pchnęła mnie po raz ko­lej­ny. – Ja to wszyst­ko wi­dzia­łam, jak upa­dasz na dno, ro­zu­miesz? Wiesz, jaka była moja hi­sto­ria i chcesz mi wmó­wić, że to wszyst­ko było dla mnie ła­twe?

Za­częła krzy­czeć w amo­ku. Ude­rza­ła pi­ęścia­mi w ścia­nę, a ja chcia­łem, żeby prze­sta­ła. Wi­dzia­łem, że te emo­cje są praw­dzi­we. Tego nie dało się uda­wać. Na­wet naj­lep­sza ak­tor­ka świa­ta po­le­gła­by na tym
za­da­niu.

Na­gle po­czu­łem prze­szy­wa­jący ból w oko­li­cy ser­ca, do­kład­nie taki jak przy na­pa­dach pa­ni­ki. Za­bra­kło mi tchu, ale nie da­łem tego po so­bie po­znać.

By­ło­by mi o wie­le ła­twiej, gdy­bym jej na­dal nie­na­wi­dził, ale naj­wi­docz­niej nie po­tra­fi­łem. By­li­śmy jak dwie zgni­łe po­łów­ki ja­błka, któ­re nie­ste­ty ide­al­nie do sie­bie pa­so­wa­ły. Ze­psu­cie pły­nęło w na­szych ży­łach od za­wsze. Nic nie było w sta­nie tego zmie­nić, więc chy­ba by­li­śmy po pro­stu na sie­bie
ska­za­ni.

Zbli­ży­ła się do mnie i chcia­ła mnie ude­rzyć w twarz, ale w porę zła­pa­łem ją za rękę.

– Wy­star­czy – po­wie­dzia­łem spo­koj­nie, pa­trząc jej pro­sto w oczy.

– Ty swo­je po­wie­dzia­łeś, a ja mam mil­czeć?! – wrza­snęła.

Pu­ści­łem ją i od­sze­dłem na kil­ka kro­ków.

– Dla­cze­go to wszyst­ko kom­pli­ku­jesz? Dla­cze­go, kur­wa! – krzyk­nąłem.

Znów sta­nęli­śmy twa­rzą w twarz. Spoj­rza­łem jej w oczy i zo­ba­czy­łem ten sam ogień, któ­ry ża­rzył się w nich kie­dyś. Prze­je­cha­łem dło­nią po jej po­licz­ku. Jej źre­ni­ce roz­sze­rzy­ły się mo­men­tal­nie. Czu­łem, że ser­ce za­czy­na bić mi co­raz szyb­ciej. Nie po­wi­nie­nem tego ro­bić, ale to było sil­niej­sze ode mnie.

Po­ca­ło­wa­łem ją tak jak po pa­mi­ęt­nym ogni­sku. By­łem głod­ny jej ust, spra­gnio­ny jej cia­ła, ale men­tal­nie po­trze­bo­wa­łem jej emo­cjo­nal­nej obec­no­ści. Moje uczu­cia ni­g­dy nie wy­ga­sły, po pro­stu od­dzie­li­łem je gru­bą ścia­ną w cze­lu­ściach mo­jej podświa­do­mo­ści. W tam­tej chwi­li prze­sta­ło się li­czyć dla nas to, że jej miesz­ka­nie jest ob­ser­wo­wa­ne, a my tym sa­mym igra­my ze śmier­cią. Ostro­żno­ść nie była prio­ry­te­tem.

Zła­pa­łem ją moc­no za ten ide­al­ny ty­łek i pod­nio­słem, a ona oplo­tła mnie no­ga­mi. Po­sze­dłem do sa­lo­nu i usia­dłem na ka­na­pie. Za­częła ści­ągać ze mnie ubra­nie. Była tak samo spra­gnio­na jak ja.

Wsu­nąłem dłoń mi­ędzy jej nogi i po­czu­łem przy­jem­ną wil­goć. Jęk­nęła gło­śno, czu­jąc moje pal­ce w swo­im wnętrzu. Na­gle prze­sta­ła mnie ca­ło­wać, od­gi­ęła się w tył i opa­rła jed­ną ręką o moje ko­la­no. Dru­gą dło­nią za­częła dra­żnić swo­je ster­czące sut­ki.

Wi­dzia­łem, jak przy­gry­za dol­ną war­gę i wpra­wia­ło mnie to w eks­ta­zę. Czu­łem, że ro­bię się co­raz bar­dziej twar­dy. Spoj­rza­łem na kro­cze, a ona zro­zu­mia­ła to bez słów. Ze­szła z mo­ich ko­lan i prak­tycz­nie ze­rwa­ła ze mnie spodnie ra­zem z bie­li­zną.

Na­chy­li­ła się nad moim fiu­tem i pew­nie zła­pa­ła go w dłoń. Była wy­pi­ęta, a ja wszyst­ko do­sko­na­le wi­dzia­łem w lu­strze, któ­re mia­ła za ple­ca­mi. Pi­ęk­ny wi­dok. Chcia­łem za­jść ją od tyłu, ale to nie był jesz­cze wła­ści­wy mo­ment.

Uklękła przede mną, a ja od razu zła­pa­łem ją za wło­sy i przy­ci­ągnąłem do sie­bie. Wzi­ęła go do ust i za­częła ob­ci­ągać. Nie mo­głem ode­rwać od niej wzro­ku i ona też go nie od­ry­wa­ła od mo­ich oczu. Wie­dzia­łem, że źle ro­bię, ale prze­cież i tak nie zo­sta­ło mi wie­le cza­su.

– Wstań! – po­wie­dzia­łem gło­śno.

Spoj­rza­ła na mnie, jak­bym chciał, żeby prze­sta­ła, ale nie o to mi cho­dzi­ło. Zła­pa­łem ją za rękę i wci­ągnąłem na sie­bie. Przy­tu­li­ła się do mnie moc­no, a mój język wy­lądo­wał na jej sut­kach. Uje­żdża­ła mnie, jęcząc tak gło­śno i tak przy­jem­nie… W obu dło­niach trzy­ma­łem jej okrągłe po­ślad­ki. Ści­ska­łem je moc­no.

Na­gle ze­szła ze mnie i po­de­szła do lu­stra. Opa­rła się o nie i wy­pi­ęła w moją stro­nę. Po­pa­trzy­ła na mnie i zwi­lży­ła sek­sow­nie war­gi.

– Chcę pa­trzeć – po­wie­dzia­ła.

Pod­sze­dłem do niej i jed­nym pew­nym pchni­ęciem wsze­dłem w nią po­now­nie. Zła­pa­łem ją za gar­dło i moc­no ści­snąłem. Wie­dzia­łem, że to lubi. Sły­sza­łem po­głos obi­ja­jących się o sie­bie ciał. Czu­łem na fiu­cie jej lep­kie soki. W noz­drza ude­rzał mnie przy­jem­ny za­pach sek­su.

Jęki sta­wa­ły się co­raz gło­śniej­sze. Moje ru­chy były co­raz szyb­sze. Obo­je by­li­śmy już bar­dzo bli­sko. Oplo­tłem wo­kół dło­ni jej wło­sy i moc­no po­ci­ągnąłem. Od­wró­ci­ła się i rzu­ci­ła mi spoj­rze­nie, któ­re mó­wi­ło wi­ęcej niż ja­kie­kol­wiek sło­wa. Nie prze­sta­wa­łem, nie mo­głem i nie chcia­łem.

Czu­łem, jak zbli­ża i od­da­la ode mnie po­ślad­ki. Jej mi­ęśnie za­ci­ska­ły się wo­kół mo­je­go ku­ta­sa, a cia­ło za­częło drżeć z eks­ta­zy. Gło­śno przy tym dy­sza­ła. Wi­dzia­łem, jak nie­świa­do­mie błądzi ręką po swo­ich pi­ęk­nych cyc­kach. Wie­dzia­łem, że wła­śnie do­cho­dzi.

Chcia­łem być ra­zem z nią. Wcho­dzi­łem w nią ryt­micz­nie, aż wy­pe­łni­łem jej cip­kę cie­płym na­sie­niem.ROZDZIAŁ 4

To się nie po­win­no wy­da­rzyć, ale żad­ne z nas nie mo­gło cof­nąć cza­su. Nie ża­łu­ję tego, choć wiem, ile ta re­la­cja spra­wi­ła mi do tej pory bólu. Nie wiem dla­cze­go, ale po wszyst­kim po­ło­ży­li­śmy się ra­zem na so­fie. Ra­zem to duże sło­wo, bo ka­żde po in­nej stro­nie. By­li­śmy bli­sko, ale dzie­lił nas dy­stans. Do­kład­nie tak jak w przy­pad­ku emo­cji, któ­re temu wszyst­kie­mu to­wa­rzy­szy­ły.

Tkwi­li­śmy tak, aż za­stał nas zmrok.

– Wiesz, że to nic nie zmie­nia – wy­pa­li­łem w ko­ńcu, a ona prze­wró­ci­ła ocza­mi i wsta­ła.

Po­de­szła do mnie i na­chy­li­ła się nad moim na­gim cia­łem.

– Dłu­go się będziesz oszu­ki­wał? – za­py­ta­ła, pa­trząc mi pro­sto w oczy.

Nie po­tra­fi­łem jej od­po­wie­dzieć. Wsta­łem i za­cząłem się ubie­rać.

– Czas na nas – rzu­ci­łem.

Po­de­szła do okna i wyj­rza­ła przez nie. Za­śmia­ła się i po­pa­trzy­ła na mnie.

– Nie ma na to naj­mniej­szej szan­sy. Nie od­je­cha­li i sto­ją bli­sko na­sze­go busa – wy­ja­śni­ła.

– Nie mamy wy­bo­ru. Je­śli zbyt dłu­go nas nie będzie, resz­ta może za­cząć nas szu­kać – po­wie­dzia­łem, wpa­tru­jąc się w nią.

– Nie pój­dzie­my na pie­cho­tę – od­pa­rła.

W tam­tej chwi­li przy­da­łby nam się Bram­karz, ale nie­ste­ty mu­sie­li­śmy ra­dzić so­bie sami. Nie mo­gli­śmy od­je­chać bu­sem, cho­ciaż…

– Wiem, co zro­bi­my – rzu­ci­łem. – Ale tym ra­zem to ty po­nie­siesz ry­zy­ko.

– Co? – za­py­ta­ła, pod­cho­dząc do mnie.

– Będziesz ro­bi­ła za przy­nętę…

– Zgo­da – wtrąci­ła w po­ło­wie zda­nia.

– Nie po­wie­dzia­łem jesz­cze o co cho­dzi.

– To nie­istot­ne. Wiem, że mu­szę to zro­bić. – Uśmiech­nęła się sze­ro­ko. – Chcia­ła­bym, że­byś mi w ko­ńcu za­ufał.

Mu­sia­ło upły­nąć dużo wody, żeby tak się sta­ło.

– Wyj­dziesz tak, żeby cię wi­dzie­li i upew­nisz się, że za tobą jadą. Tyl­ko pa­mi­ętaj, nie mo­żesz dać nic po so­bie po­znać. Ja chwi­lę po to­bie zej­dę na dół, wsi­ądę do busa i będę na cie­bie cze­kał. Naj­gor­sze jest to, że będziesz mu­sia­ła ich zgu­bić i wró­cić tu­taj bez ogo­na – wy­ja­śni­łem.

– Okej – od­pa­rła, jak­by to było pro­ste.

Ubra­li­śmy się. Nina spoj­rza­ła jesz­cze raz przez okno i wzi­ęła głębo­ki od­dech. Na­gle ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi. Zła­pa­łem ją za dłoń i przy­ci­ągnąłem do sie­bie. Po­ca­ło­wa­łem ją po raz ko­lej­ny.

– To na szczęście – po­wie­dzia­łem, po czym od­pro­wa­dzi­łem ją wzro­kiem do wy­jścia. Sta­nąłem przy oknie scho­wa­ny za za­sło­ną i ukrad­kiem ob­ser­wo­wa­łem sy­tu­ację. Wi­dzia­łem, jak wy­cho­dzi z ka­mie­ni­cy. Szła w na­tu­ral­ny spo­sób, nie ogląda­ła się. Sa­mo­chód z lu­dźmi Le­sju­ko­wa ru­szył za nią od razu.

To był mój mo­ment. Wy­sze­dłem z miesz­ka­nia, za­trza­snąłem za sobą drzwi i ru­szy­łem bie­giem po scho­dach. Wsia­dłem do sa­mo­cho­du i od razu od­pa­li­łem sil­nik. Zer­ka­łem przez cały czas w lu­ster­ka, li­cząc, że za chwi­lę się po­ja­wi.

Mi­ja­ło co­raz wi­ęcej cza­su. Chcia­łem od­je­chać, ale nie mo­głem, coś mnie trzy­ma­ło w tym miej­scu. Zga­si­łem sil­nik i wy­sia­dłem z sa­mo­cho­du. Po­sze­dłem w kie­run­ku, w któ­rym się uda­ła. W ko­ńcu ją zo­ba­czy­łem – szła szyb­ko w moją stro­nę. Ra­zem ru­szy­li­śmy do busa i wsie­dli­śmy do środ­ka. W ka­bi­nie było sły­chać na­sze ci­ężkie od­de­chy. Nina od­gar­nęła wło­sy i spoj­rza­ła na mnie pew­nym wzro­kiem.

– My­śla­łeś, że mi się nie uda? – za­py­ta­ła.

– Mia­łem taką ci­chą na­dzie­ję – burk­nąłem.

– Prze­stań! – par­sk­nęła. – Ba­łeś się o mnie, ina­czej od­je­cha­łbyś stąd już daw­no temu – do­da­ła, uśmie­cha­jąc się od ucha do ucha.

Spoj­rza­łem na nią, ale nie od­po­wie­dzia­łem. Mia­ła ra­cję, więc nie było sen­su pro­te­sto­wać i kła­mać. Roz­sia­dła się wy­god­nie w fo­te­lu. Pa­trzy­łem, jak co rusz opa­da jej gło­wa, a ona się wzdry­ga, pró­bu­jąc nie za­snąć. W ko­ńcu prze­gra­ła.

Je­cha­łem w spo­ko­ju, ale spo­kój, któ­re­go dłu­go pra­gnąłem, te­raz był dla mnie nie do znie­sie­nia. Sku­pio­ny na dro­dze, co ja­kiś czas zer­ka­łem w lu­ster­ka, chcąc się upew­nić, czy przy­pad­kiem nie mamy ogo­na.

W ko­ńcu by­łem na ce­low­ni­ku Le­sju­ko­wa. Nie do ko­ńca wie­dzia­łem, jak da­le­ko si­ęga­ją jego wpły­wy. Póki co mu­sia­łem po­zo­stać ostro­żny. Chcia­łem już spo­tkać tego skur­wy­sy­na i wresz­cie spoj­rzeć mu w oczy, po­czuć ogar­nia­jący go strach i po­zba­wić po­zor­ne­go po­czu­cia kon­tro­li nad sy­tu­acją. Pra­gnąłem spro­wa­dzić go na zie­mię i zdep­tać jak ka­ra­lu­cha, któ­rym był.

Do­je­cha­li­śmy do mo­te­lu w środ­ku nocy. Gdy obu­dzi­łem Ninę, prze­ci­ągnęła się na fo­te­lu i spoj­rza­ła na mnie.

– Do­je­cha­li­śmy? – za­py­ta­ła.

– Wy­sia­da­my – rzu­ci­łem chłod­no.

Wy­szli­śmy z sa­mo­cho­du. W na­szym po­ko­ju pa­li­ło się świa­tło. Wie­dzia­łem, że nasi przy­ja­cie­le nie zmru­ży­li oka. Na­ci­snąłem klam­kę, ale drzwi były za­mkni­ęte. Zo­ba­czy­łem, że za­sło­na po­wo­li się od­sła­nia, a zza niej ukrad­kiem wy­gląda Zło­tó­wa. Otwo­rzył nam drzwi, w dło­ni trzy­ma­jąc pi­sto­let.

– Na szczęście to wy – po­wie­dział na przy­wi­ta­nie.

We­szli­śmy do środ­ka. Na­ta­sza rzu­ci­ła się Ni­nie na szy­ję, a po­zo­sta­li po­de­szli do mnie.

– Mie­li­śmy małą awa­rię – za­cząłem. – Alek­siej wy­słał swo­ich lu­dzi do miesz­ka­nia Niny…

Zo­ba­czy­łem na ich twa­rzach na­pi­ęcie.

– Cze­kaj – prze­rwał mi Gniew­ko. – Ja­kim, kur­wa, cu­dem na­dal ży­je­cie?

– To moja za­słu­ga – od­pa­rła Nina. – Spła­wi­łam ich, a pó­źniej od­ci­ągnęłam, żeby wasz ksi­ążę mógł w spo­ko­ju wró­cić do busa – do­da­ła, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

– To praw­da? – za­py­tał Zło­tó­wa.

– Tak, to praw­da – od­pa­rłem. – Czas wra­cać do łó­żek, ju­tro cze­ka nas wie­le pra­cy. – Od­wró­ci­łem się twa­rzą do Niny. – Umó­wisz z sa­me­go rana spo­tka­nie z oj­cem, tyl­ko tak, że­by­śmy mie­li czas na przy­go­to­wa­nia.

Ski­nęła gło­wą i na tym za­ko­ńczy­ła się na­sza roz­mo­wa. Nina po­ło­ży­ła się od razu w swo­im łó­żku, a ja ze Zło­tó­wą od­pro­wa­dzi­li­śmy resz­tę do po­ko­ju. Za­nim jed­nak wró­ci­li­śmy, za­trzy­ma­li­śmy się na pa­pie­ro­sa przed drzwia­mi.

– Wi­dzę, co się dzie­je – wy­pa­lił, po­da­jąc mi pacz­kę.

– Przed tobą nic się nie ukry­je?

– Taki mój urok, Pre­ze­sie – od­pa­rł, uśmie­cha­jąc się do mnie. – Ale trze­ba przy­znać, że ta dziew­czy­na ma jaja – do­dał po chwi­li.

– Na­wet nie wiesz, jak wiel­kie. – Wy­buch­nęli­śmy śmie­chem. – Do­bra, a te­raz czas na two­je mo­ra­li­zo­wa­nie. – Spoj­rza­łem mu w oczy.

– A kto po­wie­dział, że ja mam coś do po­wie­dze­nia? – od­pa­rł, ga­sząc pa­pie­ro­sa.

Nie wie­dzia­łem, jak mam to ro­zu­mieć. Zło­tó­wa za­wsze miał zda­nie na te­mat mo­ich dzia­łań i nie wie­rzy­łem w to, że na­gle chciał sie­dzieć ci­cho. Na pew­no miał ja­kąś opi­nię o moim błędzie, a może po pro­stu się ze mną zga­dzał?ROZDZIAŁ 5

Wsta­łem bar­dzo wcze­śnie, ale nie na tyle, żeby być pierw­szą przy­tom­ną oso­bą. Prze­szy­wa­ło mnie spoj­rze­nie Niny, któ­ra mu­sia­ła obu­dzić się już ja­kiś czas temu. Czu­łem, że bolą mnie wszyst­kie ko­ści od tej ja­kże nie­wy­god­nej mo­te­lo­wej ka­na­py.

– Nie mo­głam spać – po­wie­dzia­ła, wsta­jąc z łó­żka. – Wyj­dźmy na ze­wnątrz – do­da­ła.

Wsta­łem ze swo­je­go pro­wi­zo­rycz­ne­go po­sła­nia i za­ło­ży­łem spodnie oraz ko­szul­kę. Idąc do drzwi, za­bra­łem ze sto­łu pa­pie­ro­sy Zło­tó­wy i za­pal­nicz­kę. Wy­su­nąłem faj­kę z pacz­ki i wsu­nąłem so­bie do ust. Przy­pa­li­łem ją i wci­ągnąłem w płu­ca ni­ko­ty­no­wy dym.

– Chcesz o czy­mś po­roz­ma­wiać? – za­py­ta­łem, wy­pusz­cza­jąc z płuc gęstą chmu­rę.

– Nie mo­żesz od­pu­ścić? – za­py­ta­ła nie­chęt­nie. – Sam mó­wi­łeś, że Alek­siej nie jest w sta­nie ci za­gro­zić na te­re­nie Pol­ski…

– Nie mogę – wtrąci­łem. – Ten czło­wiek musi od­po­wie­dzieć za to, co zro­bił.

Po­wód kon­ty­nu­owa­nia tej sa­mo­bój­czej mi­sji był zu­pe­łnie inny, ale prze­cież nie mo­głem jej o tym po­wie­dzieć.

– My­ślisz, że to coś zmie­ni? Że po­czu­jesz się le­piej?

– Już po­czu­łem się le­piej. Sama myśl o tym, jak bła­ga mnie o li­to­ść, wpra­wia mnie w do­bry na­strój – od­pa­rłem, a ona za­częła kręcić gło­wą. – Za­dzwoń do nie­go.

Spoj­rza­łem przed sie­bie, po­dzi­wia­jąc wscho­dzące nad ho­ry­zont sło­ńce. Na­stał nowy dzień, mo­żna by po­my­śleć o no­wym po­cząt­ku, ale na mnie cze­kał już tyl­ko ko­niec. Nina ode­szła na kil­ka kro­ków i za­częła roz­ma­wiać przez te­le­fon. Krzy­cza­ła co chwi­lę i ma­cha­ła ręka­mi. Nie wy­gląda­ło to do­brze.

W ko­ńcu roz­łączy­ła się i wró­ci­ła do mnie.

– Za­ła­twio­ne – po­wie­dzia­ła.

– Szcze­gó­ły? – za­py­ta­łem.

– Ko­la­cja o dwu­dzie­stej w re­stau­ra­cji przy ryn­ku, na­prze­ciw po­mni­ka Dia­ny – od­po­wie­dzia­ła. – Jest tyl­ko je­den pro­blem. Je­że­li masz się do nie­go do­stać, będziesz mu­siał we­jść do środ­ka…

– Re­stau­ra­cja musi mieć we­jście dla ob­słu­gi, to nie pro­blem – wtrąci­łem.

– Jego ochro­na prze­szu­ka cały lo­kal – kon­ty­nu­owa­ła. – Praw­do­po­dob­nie ob­sta­wią we­jście słu­żbo­we.

– Ilu lu­dzi z nim cho­dzi? – za­py­ta­łem.

– Nor­mal­nie czte­rech, ale sko­ro już wie o two­im przy­by­ciu, będzie ich co naj­mniej ośmiu i dru­gie tyle w po­go­to­wiu.

– To nie tak wie­le – od­pa­rłem, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

– Nie tak wie­le?! Czy ty się ni­cze­go nie bo­isz?

– Boję się, ale nie o sie­bie…

– Po­wi­nie­neś za­cząć, bo wszyst­kim tu obec­nym za­le­ży na to­bie – wtrąci­ła.

Rzu­ci­łem pa­pie­ro­sa i od­wró­ci­łem się w kie­run­ku drzwi. Zło­tó­wa stał w pro­gu i prze­cie­rał oczy. Nie wie­dzia­łem, ile sły­szał.

– Mu­si­cie się tak drzeć? – za­py­tał, zie­wa­jąc.

– Już sko­ńczy­li­śmy. – Po­kle­pa­łem go po ple­cach. Wsze­dłem do środ­ka, zła­pa­łem klu­czy­ki do sa­mo­cho­du i wy­sze­dłem z po­wro­tem na dwór.

– A ty gdzie? – wark­nęła.

– Mu­szę coś za­ła­twić – od­po­wie­dzia­łem spo­koj­nie.

– Po­ja­dę z tobą – włączył się Ka­rol.

– Nie – rzu­ci­łem. – Wy mu­si­cie usta­lić z Niną, jak za­bez­pie­czyć mnie w re­stau­ra­cji wie­czo­rem. Wró­cę za kil­ka go­dzin.

Po­sze­dłem na par­king po auto. Ru­szy­łem z pi­skiem opon i po­je­cha­łem przed sie­bie. Alek­siej praw­do­po­dob­nie my­ślał, że już nikt nie jest lo­jal­ny wo­bec mnie po tej stro­nie gra­ni­cy, ale się my­lił. Pod jego no­sem na­dal mia­łem dług do ode­bra­nia.

Wró­ci­łem do Lwo­wa, do jego pier­do­lo­ne­go cen­trum. Czu­łem się tro­chę tak, jak­bym ku­sił los. W ko­ńcu sko­ro wy­dał na mnie wy­rok, to w ka­żdej chwi­li ktoś mógł go wy­ko­nać. Mu­sia­łem cho­dzić ze spusz­czo­ną gło­wą, a to nie było w moim zwy­cza­ju. Par­ku­jąc sa­mo­chód, za­uwa­ży­łem, że mam ogon. In­ter­pol ob­ser­wo­wał moje ru­chy. Pod­sze­dłem do ich sa­mo­cho­du i za­pu­ka­łem w szy­bę.

– Nie po­tra­fi­cie być mniej… oczy­wi­ści? – za­py­ta­łem.

– Za­wsze pil­nu­je­my swo­ich za­so­bów – rzu­cił kie­row­ca.

– Po­słu­chaj mnie, śmie­ciu! – krzyk­nąłem znie­cier­pli­wio­ny. – To, że wy­ko­nu­ję wa­szą brud­ną ro­bo­tę, nie ozna­cza, że będziesz za mną je­ździł, jak­bym na­le­żał do cie­bie. Dru­ga spra­wa jest taka, że je­że­li mam do­pro­wa­dzić to do ko­ńca, po­trze­bu­ję za­pew­nie­nia, że moi lu­dzie wyj­dą z tego cało, ro­zu­miesz?

Ski­nął gło­wą.

– Chy­ba nie bar­dzo, sko­ro ta­kie­go za­pew­nie­nia nie do­sta­łem.

– Za­pew­niam, że wyj­dą z tego cało – wy­re­cy­to­wał.

– Nie, kur­wa, to mi nie wy­star­czy. Two­je sło­wo nic dla mnie nie zna­czy. – Za­śmia­łem się. – Czy wy na­praw­dę ma­cie mnie za idio­tę? Do­sko­na­le wiem, że w ja­kiś spo­sób je­ste­ście po­wi­ąza­ni z ko­men­dan­tem i dla­te­go za­le­ży wam na jego znik­ni­ęciu. – Od­po­wie­dzia­ła mi ci­sza, więc kon­ty­nu­owa­łem: – Je­że­li tak bar­dzo ci na tym za­le­ży, to dasz mi coś na­ma­cal­ne­go, a nie sło­wo, któ­re jest dla mnie gów­no
war­te.

– Jaką mam pew­no­ść, że ty do­trzy­masz swo­je­go? – za­py­tał.

– Żad­ną, ale do­sko­na­le wiem, że po­dej­miesz to ry­zy­ko. Nie masz wy­bo­ru.

– Coś wy­my­ślę.

– Mu­sisz się po­spie­szyć. Wi­dzi­my się w tym sa­mym miej­scu za dwie go­dzi­ny i kur­wa, je­że­li zo­ba­czę za ple­ca­mi któ­re­goś z two­ich lu­dzi, to go od­je­bię, na­wet przy świad­kach.

– Nie zro­bisz tego – od­po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się sztucz­nie.

– Ja już i tak nie żyję.

Wi­dzia­łem, że zrze­dła mu mina.

Od­sze­dłem od sa­mo­cho­du, zo­sta­wia­jąc im pod­jęcie de­cy­zji. Pla­no­wa­łem do­trzy­mać sło­wa, ale tyl­ko i wy­łącz­nie na mo­ich wa­run­kach.

Po­sze­dłem na plac Ka­te­dral­ny, wsze­dłem do ka­te­dry i uda­łem się do kon­fe­sjo­na­łu. Wy­kle­pa­łem wy­uczo­ną w dzie­ci­ństwie for­mu­łkę i za­cząłem się śmiać.

– Nie­mo­żli­we! – usły­sza­łem po dru­giej stro­nie.

– A jed­nak – od­pa­rłem.

– Wiesz, że zo­stał na cie­bie wy­da­ny wy­rok śmier­ci? – za­py­tał mój daw­ny przy­ja­ciel.

– I mimo to na­dal je­stem żywy. – Za­śmia­łem się.

– A sko­ro je­steś tu­taj, to ozna­cza tyl­ko jed­no…

– Do­kład­nie, nie przy­sze­dłem po roz­grze­sze­nie.

– Cze­go do­kład­nie po­trze­bu­jesz? – za­py­tał Ar­tur.

– Po­mo­cy, przy­ja­cie­lu, po­mo­cy – od­pa­rłem, uś­mie­cha­jąc się sam do sie­bie. – Mu­sisz mi po­wie­dzieć, gdzie znaj­du­ją się naj­wa­żniej­sze ma­ga­zy­ny Le­sju­ko­wa i gdzie prze­trzy­mu­je po­rwa­ne ko­bie­ty.

– Skąd niby mia­łbym to wie­dzieć? – Uda­wał zdzi­wie­nie.

– Nie roz­śmie­szaj mnie, wy wie­cie wszyst­ko – par­sk­nąłem. – Nie mu­szę ci chy­ba przy­po­mi­nać o…

– Nie mu­sisz – prze­rwał mi. – Wiesz, że to mi­sja sa­mo­bój­cza?

– Jak sam wspo­mnia­łeś, ja i tak już je­stem tru­pem.

– Nie po­tra­fisz od­pu­ścić, praw­da? – za­py­tał.

– Gdy­by tak było, nie tyl­ko ja by­łbym tru­pem.

– Już mó­wi­łem, nie mu­sisz mi o tym przy­po­mi­nać. – Wes­tchnął. – Spła­cę swój dług.ROZDZIAŁ 7

Ar­tur, cho­ciaż w ko­ńcu fak­tycz­nie zo­stał ksi­ędzem, to na­dal zaj­mo­wał się szem­ra­ny­mi in­te­re­sa­mi. Nie prze­stał ro­bić tego, co wy­cho­dzi­ło mu naj­le­piej: sprze­da­wa­nia cen­nych in­for­ma­cji. Nie raz ko­rzy­sta­łem z jego usług, ale te­raz moja pro­śba była dużo wi­ęcej war­ta niż pie­ni­ądze, dla­te­go po­sta­no­wi­łem ode­brać wresz­cie swój
dług.

Mój dłu­żnik pro­wa­dził dzien­nik, w któ­rym za­pi­sy­wał ka­żdą in­for­ma­cję, jaka mo­gła mieć ja­kąś war­to­ść. Nie­któ­re mo­żna było wy­ce­nić, a inne były cen­niej­sze niż ży­cie. Tak było w przy­pad­ku lo­ka­li­za­cji ma­ga­zy­nów Le­sju­ko­wa.

Wy­szli­śmy z kon­fe­sjo­na­łu i po­szli­śmy do piw­ni­cy ka­te­dry. W po­miesz­cze­niu przy­po­mi­na­jącym bi­blio­te­kę na jed­nym z re­ga­łów sta­ło wi­ęcej ksi­ążek, niż wi­dzia­łem przez całe ży­cie. Wy­jął jed­ną z nich, gru­bą ni­czym Bi­blia, i za­czął prze­glądać stro­na po stro­nie, aż w ko­ńcu się za­trzy­mał. Wy­rwał jed­ną z kar­tek i mi po­dał.

– Masz tu­taj wszyst­ko – wy­szep­tał, jak­by się bał, że ktoś nas słu­cha. – Miej­sce, licz­ba ochro­ny i cha­rak­ter prze­cho­wy­wa­ne­go to­wa­ru.

– Dzi­ęku­ję – po­wie­dzia­łem, pa­trząc mu pro­sto w oczy. Zo­ba­czy­łem w nich żal, jak­by to mia­ło być na­sze ostat­nie spo­tka­nie, jak­by czuł, że sam pcham się w ra­mio­na śmier­ci. Zda­wał so­bie spra­wę, że ni­ko­mu nie uda się mnie od tego od­wie­ść.

– Po­wo­dze­nia. – Pod­sze­dł do mnie i mnie przy­tu­lił. – Pa­mi­ętaj, że…

– Wiem, ni­g­dy mnie tu nie było – do­ko­ńczy­łem.

– Nie my­śla­łeś o tym, żeby na­praw­dę się wy­spo­wia­dać? – za­py­tał.

– Na mnie i tak cze­ka tyl­ko pie­kło.

– Ka­żdy ma szan­sę na od­ku­pie­nie.

Nie od­po­wie­dzia­łem, nie chcia­łem da­lej dys­ku­to­wać. Nie było żad­ne­go od­ku­pie­nia, na pew­no nie dla mnie. Zbyt wie­le zła wy­rządzi­łem, żeby te­raz przy­cho­dzić do Boga i bła­gać go na ko­la­nach o wy­ba­cze­nie.

– Uwa­żaj na sie­bie – rzu­cił, gdy wy­cho­dzi­łem.

– Mar­twi nie mu­szą uwa­żać – od­pa­rłem, nie od­wra­ca­jąc się.

Opu­ści­łem ka­te­drę i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: