Marzenia się spełniają. Mroczne Opowieści - ebook
Marzenia się spełniają. Mroczne Opowieści - ebook
„Marzenia się spełniają” to historia o Kopciuszku napisana na nowo.
Kopciuszek jest oszołomiony balem i oczarowany nieznajomym, z którym połączyła go głęboka więź. Niestety, wybija północ i czas wracać do złej macochy. Następnego dnia książę poszukuje tajemniczej księżniczki, która zgubiła szklany pantofelek. Kopciuszkowi jednak nie udaje się dowieść, że to ona jest tajemniczą właścicielką bucika. Zatrudnia się w pałacu jako pokojówka, gdzie odkrywa spisek mający na celu odsunięcie od władzy króla i jego syna.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8315-107-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To było wydarzenie sezonu – wielki bal w pałacu króla Jerzego, na który zaproszono panny na wydaniu z całego królestwa.
Kopciuszek nie mógł uwierzyć, że też tam będzie.
_Jeden taniec_, obiecał sobie, przyglądając się pałacowym wieżyczkom z okna karocy. _Jeśli uda mi się zatańczyć chociaż raz… nawet gdybym miała tańczyć sama… będę szczęśliwa. Chcę choć raz poczuć się wolna, wirować i wirować w blasku księżyca._
Pałac był przeogromny. W swoich murach pomieściłby całe miasto, a Kopciuszek mógłby spędzić resztę wieczora na odkrywaniu wszystkich zakątków dziedzińca, na którym zatrzymała się jego karoca.
Ale był spóźniony. Tak bardzo spóźniony, że przy wrotach nie stał już nikt, kto mógłby go powitać. Nawet długie hole były puste, nie licząc kilkudziesięciu strażników o twarzach pozbawionych wyrazu, którzy stali bez ruchu wzdłuż ozdobionych portretami ścian.
Dziewczyna ruszyła nieśmiało szerokimi schodami w poszukiwaniu sali balowej. Nie miała zaproszenia, więc nie śmiała zapytać o drogę w obawie, że strażnicy wyproszą ją za pałacowe bramy.
Pewnie spędziłaby cały wieczór na błądzeniu po wspaniałych wnętrzach (co samo w sobie było wielkim przeżyciem), gdyby przypadkiem nie natknęła się na czarującego młodego mężczyznę.
– Do sali balowej idzie się tamtędy, panienko – odezwał się nieznajomy, delikatnie muskając jej dłoń.
Kopciuszek odwrócił się do niego na pięcie, starając się ukryć zakłopotanie. Spodziewał się zobaczyć jednego ze strażników, ale z ulgą ujrzał przed sobą elegancko ubranego młodzieńca, który też musiał być gościem na balu.
– Ach, rzeczywiście. Dziękuję!
Policzki dziewczyny, które zaróżowiły się z wysiłku od wspinania się po wysokich schodach, teraz spłonęły pąsowym rumieńcem. Nieznajomy musiał ją wziąć za głuptasa! Dlaczego nie wpadła na to, że wystarczyło pójść za dźwiękiem muzyki? Z sali gdzieś niedaleko dobiegała melodyjna gra orkiestry wymieszana z przytłumionym szumem rozmów.
Nieznajomy jednak nie sprawiał wrażenia, że wziął ją za głupią. Może był zbyt uprzejmy, by dać to po sobie poznać – to by wyjaśniało jego wyprostowane ramiona i sztywną postawę. Ale z jego oczu biły ciepło i życzliwość, a gdy się ukłonił, dziewczyna poczuła w brzuchu nieznaną dotąd, lecz cudownie błogą lekkość.
– Dziękuję – powtórzyła, dygając odruchowo.
– Czy… zechciałabyś ze mną zatańczyć?
Kopciuszek zamrugał.
– Chyba czytasz mi w myślach – powiedział z cichym śmiechem. – Jedyne, czego pragnę, to zatańczyć… Tak dawno nie tańczyłam, że zaczęłam się martwić, czy jeszcze pamiętam, jak to się robi!
Młodzieniec parsknął śmiechem i wyglądał, jakby trochę się odprężył, a dzieląca ich dotąd formalna sztywność gdzieś wyparowała. Jego twarz rozjaśnił uśmiech równie ciepły jak jego oczy. Podał Kopciuszkowi swoje ramię.
– W takim razie pozwól, że ci przypomnę.
Przez kilka kolejnych minut świat wokół Kopciuszka jakby się rozmył, a dziewczyna zapomniała się w tańcu, otoczona lśniącymi smugami kolorów i świateł. Poczuła, jak nogi same prowadzą ją w walcu, a cudowna muzyka otula ją i zakrada się prosto do serca.
Widziała tylko twarz młodzieńca, który wpatrywał się w nią, jakby na sali balowej nie było nikogo prócz nich. Pomyślała, że nigdy nie zapomni tego spojrzenia. Co jakiś czas jego usta rozchylały się lekko, jakby chciał coś powiedzieć, ale muzyka była tak obezwładniająca, że szybko zmieniał zdanie. Tylko cudem nie wpadali na inne pary. A może byli na parkiecie zupełnie sami? Kopciuszek nie miał pojęcia.
Gdy wybrzmiała ostatnia nuta walca, dziewczyna miała wrażenie, że zaraz zbudzi się z cudownego snu. Wspaniałą muzykę zastąpił szum rozmów, powietrze wypełniła odurzająca mieszanka drogich perfum, a żyrandole nagle rozjarzyły się oślepiającym światłem.
Kopciuszek spodziewał się, że młodzieniec podziękuje za taniec i odejdzie, ale on nachylił się i wyszeptał:
– Może wyjdziemy na chwilę na zewnątrz? Chciałbym ci pokazać pałacowe ogrody.
I znów dziewczynie zdało się, że mężczyzna czyta jej w myślach. A może po prostu myśleli podobnie? Jej ojciec lubił mawiać tak o sobie i jej matce. Powtarzał, że już podczas pierwszego spotkania czuł, jakby znali się od zawsze.
_A może mam takie poczucie, bo minęły całe wieki, od kiedy ostatnio się z kimś zaprzyjaźniłam?,_ zastanawiała się, gdy opuścili pałac. Chłodny wietrzyk musnął jej kark, a ona wzięła głęboki oddech, napawając się świeżą zielenią ogrodu.
– Jak tu spokojnie – powiedziała, przesuwając opuszkami palców po świeżo strzyżonym żywopłocie. – Czy obrazisz się, jeśli powiem, że podoba mi się tuaj bardziej niż w sali balowej?
– A dlaczego?
Przez chwilę milczała, zastanawiając się, co nieznajomy pomyśli sobie, jeśli wyjawi mu prawdę.
– Wydaje mi się, że czuję się swobodniej wśród kwiatów i drzew. Minęło wiele czasu, od kiedy ostatnio byłam wśród tylu ludzi – przyznała nieśmiało. – Nawet nie wiedziałabym, o czym z większością z nich rozmawiać.
– Nie przybyłaś na bal, żeby poznać… poznać nowych ludzi?
– Przede wszystkim chciałam popatrzeć. Posłuchać muzyki i zobaczyć królewski pałac. Ale muszę przyznać, że tu, w ogrodzie, jest jeszcze piękniej.
– I zdecydowanie mniej duszno.
Zaśmiali się oboje, a dziewczyna znów poczuła w brzuchu tę samą lekkość.
– Chcę zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół tej nocy – powiedziała. – Walca, kwiaty, fontanny…
– I mnie? – spytał jej towarzysz przekornie.
Uśmiechnęła się, ale była zbyt onieśmielona, by odpowiedzieć. Tak, bardzo chciała zapamiętać i jego. To, jak trzymał jej rękę, delikatnie, lecz pewnie, jakby nie zamierzał jej już puścić. To, jak jego ramiona unosiły się, gdy się do niego uśmiechała. Czułość, która brzmiała w każdym wypowiadanym przez niego słowie.
Ale przecież nie znała nawet jego imienia. Powinna była go zapytać tuż po tym, jak się spotkali, ale od tamtej chwili miała w głowie mętlik myśli i uczuć. Na dodatek teraz, gdy zatańczyli razem i uciekli z sali balowej, żeby zaszyć się w tym pięknym ogrodzie, czuła, jakby przeżyli wspólnie wielką przygodę. Nie miała ochoty wykonywać kroku wstecz na rzecz konwencjonalnych uprzejmości.
No a poza tym, musiała przyznać to w duchu, bała się, że on z kolei zapyta ją o to, skąd pochodzi.
– O czym myślisz? – spytał, wyczuwając, że pogrążyła się w zadumie.
– Że nie chcę, by ta noc się skończyła – odpowiedziała.
Nachylił się bliżej, a ona przechyliła głowę, spodziewając się, że chce jej coś powiedzieć. Ale on zacisnął usta i odchrząknął, a na jego policzki wkradł się rumieniec.
– Ja też nie. – Zawahał się. – Spędziłem wiele lat z dala od Valors. Wydawało mi się, że nie mam ochoty tu wracać, ale teraz zaczynam zmieniać zdanie.
– Naprawdę? A gdzie byłeś?
Zamrugał, jakby zaskoczyło go, że Kopciuszek nie zna odpowiedzi, ale na jego twarz szybko powrócił uśmiech.
– Daleko. W szkole. Niezbyt ciekawa historia. Może masz ochotę jeszcze się przejść?
Dziewczyna skinęła głową.
– Bardzo mi tu dobrze. Dziwne, że ogrody nie przyciągnęły więcej ludzi. Jesteśmy tu sami?
– Wszyscy są w środku – odparł.
– Tańczą?
– Tak… i mają nadzieję, że poznają królewicza.
– Rozumiem. Ja w każdym razie cieszę się, że jestem tutaj. Też mieliśmy kiedyś ogród… oczywiście nie tak wspaniały jak ten, ale… och! – Spostrzegła rosnący nieopodal rząd różanych krzewów.
– Lubisz róże?
– Kto ich nie lubi?! – odpowiedziała i przyklękła, uważając, żeby nie zawadzić suknią o ostre kolce. – Moja matka hodowała róże. Zbierałyśmy je razem każdego ranka.
Umilkła, przypominając sobie, jak podtrzymywała tę tradycję z ojcem po śmierci matki. Ścinali kwiaty jeden po drugim, a lśniące krople rosy spływały po ich płatkach i skapywały na jej drżące palce.
– Osiem pąsowych róż, siedem białych i trzy gałązki mirtu – szepnęła, wskazując najpierw czerwoną, a potem białą różę na rosnących wzdłuż alejki krzewach.
– Co takiego?
– Ulubiony bukiet mamy. Taki podarował jej mój ojciec, gdy się oświadczył.
Historia ich zalotów była jedną z jej najukochańszych, tatuś opowiadał ją na okrągło. Nigdy jej nie nudziła, zawsze prosiła o więcej.
Zanim matka umarła, swoją opowieść za każdym razem kończył uśmiechem i tym samym zdaniem: „Twoja matka jest moją prawdziwą miłością”.
Lecz po jej śmierci na jego twarzy zagościła kamienna powaga, bruzdy na czole utrwaliły się i pogłębiły, a zęby zacisnęły się mocno od powstrzymywanego płaczu. Mówił już tylko: „Twoja matka _była_ moją prawdziwą miłością”.
Wtedy odkryła, że jedno słowo mogło zmienić wszystko. Odtąd nie prosiła go już o tę historię.
– Niemal o tym zapomniałam – powiedziała cicho, z napięciem. – Minęło tyle czasu…
– Osiem pąsowych róż, siedem białych i trzy gałązki mirtu – powtórzył. – Pomogę ci to zapamiętać.
Dziewczyna spojrzała na niego, czując, jak jej serce wypełnia fala ciepła. Jak to możliwe, że ktoś, kogo znała ledwie od kilku godzin, wydawał jej się tak drogi?
Przemierzyli ogród, minęli marmurowe altany i lśniące oczka wodne, a ona zupełnie straciła poczucie czasu. W końcu przysiedli obok schodów.
– Myślę, że pewna część ogrodów bardziej ci się spodoba. Ale to dość daleko. Jesteś zmęczona?
– Nie, ani trochę.
Zaczął ją prowadzić, ale idąc za nim, obejrzała się przez ramię.
– Poczekaj, chciałabym jeszcze przez chwilę popatrzeć. Tak tu pięknie.
Przechylił głowę.
– Co cię tak zachwyciło?
– Wszystko. Wieżyczki, drzewa, fragmenty kotar za szybami okien. Nawet chmury. – Kopciuszek położył sobie dłoń na piersi i zwrócił się w stronę panoramy Valors, omiatając wzrokiem błyszczące w dole miasto. – Tylko spójrz w tym kierunku. Ach! Co za widok.
– Muszę przyznać, że nigdy go nie doceniałem.
– Widzę pałac każdego dnia z mojego okna, ale stąd jest jeszcze bardziej urzekający – powiedziała dziewczyna. Oparła się o balustradę, podziwiając lśniące białe mury pałacu i skryte w dole ogrody. – Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła tu wrócić.
Przysiadła na stopniu i przesunęła fałdy sukni, by mocno objąć kolana.
– Zawsze marzyłam, by się tu znaleźć. Dziwne, że odtąd nie będę już tego robić.
Przykląkł przy niej, usadawiając się na stopniu niżej.
– O czym jeszcze marzysz?
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Przed przybyciem na bal miała tak wiele marzeń. Lecz wszystkie były tylko tym – marzeniami. Życzeniami, jeśli miała być szczera, bezradnymi życzeniami, by jej życie się odmieniło. A mimo to dotąd nie miała nawet odwagi opuścić domu. Przynajmniej do tego wieczora.
Ale nie mogła mu tego powiedzieć.
– Chciałabym poznać więcej świata – odparła powoli. – Chciałabym nieść pomoc innym…
Zamilkła. Nie myślała o tym wiele. Nie była nawet pewna, co to znaczy: nieść pomoc innym. Poza tym _jak_ miała to robić, skoro była uwięziona w domu swojej macochy?
– O czymś jeszcze?
Zacisnęła usta. Po tym balu mogła nie mieć już więcej okazji, by z kimkolwiek o tym porozmawiać. Po balu musi wrócić do usługiwania hrabinie Tremaine i swoim przyrodnim siostrom i znów usunąć się w cień.
– Chciałabym sobie przypomnieć, co to znaczy być kochaną – wyznała w końcu, nie odrywając wzroku od swoich dłoni. Słysząc własne słowa, natychmiast ich pożałowała. Brzmiały tak rozpaczliwie, nawet w jej uszach. Ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio usłyszała od kogoś coś życzliwego ani tym bardziej, kiedy ostatnio ktoś trzymał ją za rękę i próbował ją poznać.
Powrót do domu, w którym czekała ją tylko wrogość i lekceważenie, to ostatnie, o czym chciała w tej chwili myśleć. Marzyła, by ta noc nigdy się nie skończyła.
– Pewnie myślisz, że dramatyzuję – powiedziała szybko, zanim jej towarzysz mógł odpowiedzieć.
– Nie, ani trochę.
Nie śmiała spojrzeć mu w oczy, ale on przysunął się do niej, tak że czubki ich palców niemal się zetknęły.
– Rozumiem to. Sam też czasem o tym marzę. – Wziął głęboki oddech. – Matka powtarzała, że istnieje wiele rodzajów miłości: miłość bezwarunkowa, miłość do samego siebie, miłość do członków rodziny, miłość przyjacielska, miłość… romantyczna. – Zawahał się, jakby szukał odpowiednich słów. – Każda z nich jest ważna, na każdą ma się miejsce w sercu. Mówisz, że dawno nie byłaś wśród ludzi. Ze mną jest dokładnie odwrotnie. Otaczają mnie ludzie, ale niewielu potrafi spojrzeć głębiej niż… sięgnąć głębiej…
– …do serca? – spytała.
Na jego ustach zagościł nieodgadniony uśmiech.
– Tak, do serca – powiedział cicho. I pocałował ją.
To był jej pierwszy pocałunek. Nigdy wcześniej nie była zakochana. Ale gdy jego usta dotknęły jej ust, coś w niej rozkwitło, ożyło po raz pierwszy od wielu lat. W tej jednej chwili wszystkie zmartwienia i obawy uleciały, a ich miejsce zajęła radość, jakiej nie czuła od bardzo dawna.
Wtem zegar zaczął wybijać godzinę, a ona przypomniała sobie ostrzeżenie Dobrej Wróżki:
_Gdy zegar wybije północ, czar pryśnie i wszystko znów stanie się takie, jakie było wcześniej._
Kopciuszek cofnął głowę, przerywając pocałunek.
– O nie!
– Co się stało?
– Już północ.
– Tak, rzeczywiście.
Podniosła się, ale on złapał ją za rękę.
– Ale dlaczego…
Jęknęła. W jej głowie kłębiły się setki wyjaśnień, ale zdobyła się tylko na jedno słowo:
– Żegnaj.
– Nie, nie, zaczekaj. Nie możesz teraz odejść, przecież
dopiero…
– Muszę. – Wyrwała się z jego objęć. – Proszę, pozwól mi. Muszę.
– Ale dlaczego?
Zegar znów zabił, napełniając ją jeszcze większym przerażeniem. Co mogła powiedzieć?
– Bo… królewicz! Tak, wciąż jeszcze nie poznałam królewicza.
– Królewicza? – Zmarszczył brwi.
– Żegnaj.
Rzuciła się biegiem przez ogrody i salę balową, zatrzymując się tylko na chwilę, by pomachać na pożegnanie strażnikom stojącym w galerii. Wszyscy próbowali zatrzymać ją na dłużej, ale nie zwracała uwagi na ich nawoływania. Nawet gdy na schodach zgubiła jeden ze szklanych pantofelków, wiedziała, że nie może po niego wrócić.
Nie miała czasu.
Gdy znalazła się w karocy, powóz pomknął w dół zbocza w kierunku Valors. To była najdłuższa minuta jej życia.
Bardzo powoli jej lśniący strój zaczął tracić swój blask, a gdy zegar uderzył po raz dwunasty, znów miała na sobie porwaną suknię matki, siedziała na dyni, a zamiast woźnicy i stangreta patrzyli na nią jej pies Bruno i koń Major.
Drgnęła, gdy w oddali dostrzegła powóz pędzący w ich kierunku. Uskoczyła z drogi w chwili, gdy przemknął obok, a dynia rozprysnęła się pod końskimi kopytami.
Powóz zniknął za zakrętem, a Kopciuszek uspokoił oddech i przykląkł, żeby podnieść myszki, które tego wieczora odegrały rolę eleganckich rumaków.
Dziewczynie zakręciło się w głowie, gdy myślami wróciła do ostatnich chwil balu. Żałowała, że nie mogła zostać z przystojnym nieznajomym choćby chwili dłużej. Och, dlaczego nie wymyśliła lepszej wymówki? Przecież zupełnie nie zależało jej na poznaniu królewicza! Pokręciła głową, czując palący wstyd.
_Przynajmniej nie muszę się martwić, że jeszcze kiedyś go zobaczę_, pomyślała.
Ale mimo takiego zakończenia, jej serce wciąż drżało na wspomnienie cudownych chwil, które właśnie przeżyła. W końcu miała okazję obejrzeć z bliska królewski pałac – jego migoczące żyrandole, wytworne stroje gości i zachwycające ogrody – i choć przez jeden wieczór podelektować się romantyczną muzyką.
W mroku zalśnił szklany pantofelek, który wciąż miała na nodze. Schyliła się, żeby go zdjąć.
Dziwne, że nie zniknął, tak jak wszystko inne.
Przytuliła go do piersi. Przed wydarzeniami tej nocy nawet nie śniła, że w jej życiu mogła pojawić się magia.
To wszystko nie byłoby możliwe bez Dobrej Wróżki.
Wpatrzyła się w gwiazdy migoczące na niebie. Coś podpowiadało jej, że wróżka mogła ją usłyszeć.
– Bardzo ci dziękuję… za wszystko.
Ponownie spojrzała na pantofelek. Przynajmniej on będzie przypominał jej o tej jednej cudownej nocy.
Czar Dobrej Wróżki stracił moc. Jutro powita ją dobrze znana szara codzienność. Macocha znów będzie miała dla niej długą listę obowiązków, a Gryzelda i Anastazja dalej będą zamęczać ją swoimi zachciankami. Ale tej nocy poczuła promyk radości, jakiej nie zaznała od bardzo wielu lat.
Po raz pierwszy przyszła jej do głowy myśl o opuszczeniu domu i skupieniu się na marzeniach, które miały szansę się spełnić. Lecz na razie brakowało jej odwagi, by przekuć myśli w czyny – jeszcze nie teraz. Nie od razu po tak cudownej nocy.
Nie wiedziała, że los może nie dać jej wyboru.ROZDZIAŁ DRUGI
Pierwszy blask świtu ozdobił niebo promieniami różowawego światła, od którego rumieniły się wiszące nad miastem obłoki.
Wiele panien, które przybyły na bal z daleka, dopiero wracało do domu. Ich stopy były opuchnięte od tańca, a w sercu kiełkował zawód: przez całą noc nie udało im się wymienić nawet najkrótszego spojrzenia z królewiczem Karolem.
Dla Kopciuszka poranek rozpoczął się tak jak każdy, choć tego dnia dziewczyna obudziła się w nieco lepszym humorze niż zwykle. Nuciła, przygotowując śniadanie dla macochy i przyrodnich sióstr.
Gryzelda i Anastazja nadal spały, gdy wspinała się po schodach, żeby zanieść im tace z jedzeniem. Ale nim dotarła na miejsce, do sypialni obu córek wpadła macocha, nakazując im czym prędzej się ubrać.
– Całe miasto o tym mówi – oznajmiła hrabina Tremaine, gdy Kopciuszek wniósł tacę ze śniadaniem do pokoju Anastazji, w którym wszystkie się zebrały. – Całe królestwo. Prędko, dziewczęta, zaraz tu będzie.
– Ale kto? – spytała Gryzelda.
– Arcyksiążę. Szukał jej całą noc.
– Kogo szukał? – spytały siostry chórem.
– Tej dziewczyny. Tej, która zgubiła na balu pantofelek. Podobno zakochał się w niej do szaleństwa.
Anastazja ziewnęła szeroko.
– Arcyksiążę?
– Nie, nie, nie. Królewicz!
Kopciuszek upuścił tacę ze zduszonym okrzykiem. _Królewicz?_
Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć. Nigdy by nie pomyślała, że mężczyzną, z którym spędziła cały wieczór, mógł być sam królewicz Karol.
Miała niewielkie nadzieje na to, że jeszcze kiedyś go zobaczy, ale w najśmielszych snach nie przypuszczałaby, że następca tronu Aurelais może zechcieć odszukać właśnie _ją_.
– Podnieś to, wstrętna niezdaro.
Kopciuszek ukląkł posłusznie, lecz myślami był daleko od odłamków porcelany rozrzuconych po podłodze. Z uwagą chłonął każde słowo macochy.
– Jedyną wskazówką jest szklany pantofelek – ciągnęła hrabina Tremaine.
– Arcyksiążę ma za zadanie dopilnować, by pantofelek przymierzyła każda panna na wydaniu w królestwie. A jeśli znajdzie się ta, na której stopę pasuje, panna rozkazem króla poślubi królewicza.
_Poślubi królewicza_.
Kopciuszkowi zakręciło się w głowie. Wszystko straciło ostrość. Dziewczyna na chwilę zapomniała o macosze i przyrodnich siostrach – zapomniała, gdzie jest. Skoro królewicz pragnął ją poślubić, to znaczy, że… że ją _pokochał._ A jeśli to prawda, może nie będzie musiała dłużej usługiwać hrabinie, ani mieszkać sama w ciasnej izdebce na poddaszu. Może wreszcie stanie się wolna.
Odruchowo zaczęła nucić melodię, do której poprzedniego wieczora tańczyła z nieznajomym. Z _królewiczem._ Towarzyszyła jej wyobrażona orkiestra: partie smyczkowe narastały harmonicznie, harfa wtórowała im z rozmachem, a flety śpiewały upojną kontrmelodię. Dziewczyna kiwała się w jej takt, kierując z każdym krokiem do swojego pokoju, by przygotować się na przybycie arcyksięcia. Nie mogła przyjąć go z przykurzonymi włosami i w poplamionym fartuchu.
Drżała z podekscytowania. Kiedy ostatnio pozwoliła sobie na tyle nadziei?
Sięgnęła po grzebień leżący koło lustra i zaczęła czesać włosy, a każde przesunięcie ząbków powodowało, że po jej plecach przebiegały ciarki. Zerknęła przez okno na królewski pałac, którego mury i wieżyczki lśniły perłową bielą. Stał na malachitowym obłoku wzgórza niczym dostojny łabędź, otoczony wspaniałym ogrodem z niekończącymi się rzędami wiązów i świerków o zieleni tak głębokiej, że mogła przyćmić nawet szmaragdy.
Czy to możliwe? Może królewicz właśnie w tej chwili wyglądał przez jedno ze strzelistych okien i zastanawiał się, gdzie jej szukać? Czy naprawdę był gotów ją poślubić, jeśli przekona się, że to ona jest właścicielką pantofelka? Nie miała pojęcia, jak mogło wyglądać ich kolejne spotkanie, ale to nie miało znaczenia. Ta niepewność była nawet ekscytująca. Nareszcie przyszłość mogła przynieść jej coś poza codziennymi obowiązkami, utyskiwaniem macochy i złośliwością sióstr. Jej życie może się zmienić. W końcu.
Nachyliła się do lustra i przyjrzała swojemu odbiciu, żałując, że musi wystąpić przed arcyksięciem w starej, połatanej sukience.
Odłożyła grzebień i spojrzała przez odbijające się w lustrze okno. Arcyksiążę wciąż jeszcze się nie zjawił. Wprost nie mogła się doczekać jego przybycia, oczekiwanie wydawało jej się nie do zniesienia. Splotła ręce na brzuchu, poddając się narastającej ekscytacji.
Tak się w niej zapomniała, że nie usłyszała hrabiny Tremaine, która wspinała się po krętych schodach prowadzących do jej ciasnego pokoiku na poddaszu wieżyczki. Dostrzegła ją, gdy było już za późno.
– Nie – szepnęła, gdy za jej plecami pojawiła się macocha, a jej ciemna sylwetka wypełniła taflę lustra.
Ku przerażeniu Kopciuszka hrabina sięgnęła do klamki po wewnętrznej stronie drzwi. Dziewczyna odwróciła się, ale macocha zdążyła wyciągnąć klucz i zatrzasnąć drzwi.
– Nie! – Kopciuszek rzucił się do nich i uderzył w nie pięściami. – Nie możesz mnie tu zamknąć! Błagam! Nie możesz! Nie możesz!
Ale kroki hrabiny oddalały się już, aż w wieżyczce znów zapanowała cisza. Dziewczyna skuliła się na podłodze.
Na nic krzyki, wiedziała, że macocha nie wróci. Znalazła się w pułapce.
Na dole ze skrzypnięciem otworzyła się brama. Chrapnęły konie, a ciężkie koła karocy zaterkotały na bruku podjazdu.
Przybył arcyksiążę.
Dziewczyna poczuła przypływ nadziei. Poderwała się i pobiegła do okna, rozpaczliwie próbując zwrócić uwagę arcyksięcia.
– Wasza Wysokość! – zawołała, machając. – Tutaj! Proszę, błagam o pomoc!
Arcyksiążę wysiadł z karocy, wspierając się na wyciągniętej ręce stangreta. Jego cień miał osobliwy kształt – smukły, poza wystającym okrągłym brzuchem i jajowatą głową. Na czarnych włosach spoczywało wysokie błękitne czako z czerwonym piórem pasującym do szarfy przewieszonej przez ramię. Hrabina powitała go na dziedzińcu, a on odpowiedział jej zdawkowo, po czym ruszył żwawo w kierunku drzwi.
– Wasza Wysokość! – zawołała znów dziewczyna, jeszcze głośniej.
Lecz arcyksiążę zniknął już w środku.
Nie usłyszał jej. Nikt jej nie usłyszał i nikt nie usłyszy. W końcu tkwiła zamknięta na szczycie wieży dworku, wysoko ponad koronami drzew. Krzyczała na próżno.
Złość ścisnęła ją za gardło, ale dziewczyna próbowała nie zwracać na to uwagi. Dotąd nie kwestionowała okrucieństwa macochy. Przez lata nauczyła się z nim godzić, a każdej nocy poświęcała nawet chwilę, by wybaczyć hrabinie Tremaine i jej córkom ich złośliwość i nieżyczliwość, choć te zdawały się sprawiać im przyjemność.
Ale teraz macocha odebrała jej nadzieję właśnie w chwili, gdy dziewczyna po raz pierwszy od dawna zdołała uwierzyć, że jej marzenia mogą się spełnić. Kopciuszek miał wrażenie, jakby znalazł się w klatce.
Ze szpar w ścianach wyjrzały myszki i zbliżywszy się do dziewczyny, zaczęły skubać skraj jej spódnicy. W innej sytuacji ucieszyłaby się na ich widok, ale tym razem, odwróciła się od nich, ocierając łzy.
– Proszę, zostawcie mnie samą – powiedziała cicho.
Ale myszy nie rozumiały jej słów. Otoczyły ją kręgiem, skrobiąc pazurkami po drewnianej podłodze.
Od tak dawna myszy i wierny Bruno były jej jedynymi przyjaciółmi. I zdecydowanie wolała ich towarzystwo od towarzystwa przyrodnich sióstr. Nie licząc ostatniej nocy, od wielu tygodni, a nawet miesięcy, nie miała okazji zamienić słowa z nikim poza swoimi przyszywanymi krewnymi.
Coś ukłuło ją w sercu, gdy przypomniała sobie, jak dobrze rozmawiało jej się z Karolem – _królewiczem_ Karolem. Gdyby tylko już wtedy wiedziała, z kim spędza wieczór.
_Ale czy cokolwiek by to zmieniło? I tak uciekłabym o północy, prawda?_
Niepewna odpowiedzi westchnęła i popatrzyła, jak myszy czmychają przez szpary w ścianach z powrotem do swoich gniazd. Gdyby tylko sama potrafiła z taką łatwością opuścić ten pokój. Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Nie mogła liczyć na ratunek ze strony myszy.
Wzięła drżący oddech i spróbowała się uspokoić. Dawniej całymi nocami zastanawiała się, co takiego zrobiła, że tak zraziła do siebie macochę. W zamian za odrobinę ciepła była gotowa przełknąć dumę i okazywać jej bezwzględne posłuszeństwo, choć ta uległość zdawała się tylko jeszcze bardziej rozwścieczać bezduszną hrabinę. Z czasem dziewczyna zupełnie się poddała i skupiła na codziennych obowiązkach. Nierozmyślanie o swojej sytuacji i poświęcanie uwagi przyziemnym czynnościom sprawiało, że dni stawały się znośniejsze.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak długo siedziała na podłodze, ocierając łzy i wmawiając sobie, że wszystko jeszcze się ułoży. Zdawało jej się, że minęły wieki, zanim rozległ się trzask ponownie zamykanej bramy.
Kopciuszek podniósł się i podszedł do okna. Oparł się o drewniany parapet i z rozpaczą patrzył na oddalającą się karocę arcyksięcia, dopóki nie skryły jej dęby rosnące wzdłuż drogi.
Hrabina nie wyszła odprowadzić arcyksięcia, co mogło oznaczać tylko, że żadna z jej córek nie zdołała wcisnąć stopy w szklany pantofelek.
Kopciuszka to nie zaskoczyło, ale nie poczuł satysfakcji. Jedynie ulgę.
_Może przynajmniej wszystko będzie tak jak dawniej._
Dziewczyna zacisnęła usta. Tylko głupiec mógłby w to uwierzyć.
Nic nie mogło być już takie jak dawniej. Poza tym teraz, gdy zakosztowała innego życia – po raz pierwszy od śmierci ojca – jak mogła wrócić do usługiwania macosze i siostrom?
Zacisnęła palce na fałdach fartucha, tłumiąc westchnienie.
_Jeszcze nie wszystko stracone_, pomyślała. _Wciąż mam drugi pantofelek._
Ale co mogła zrobić ze szklanym pantofelkiem uwięziona na poddaszu?
W oddali zbierały się burzowe chmury, a przez otwarte okno wdarł się chłodny powiew wiatru. Dziewczyna wstała, żeby je zamknąć, ale przystanęła na chwilę i wyjrzała na podwórze.
Dworek ojca był jedynym domem, jaki znała. Kiedyś był piękny. Posiadłość otaczały rozłożyste dęby, a po szarych ceglanych murach piął się zielony bluszcz.
Jej ulubionym miejscem był ogród, gdzie na otoczonej kwiatami huśtawce spędzała z matką długie godziny.
Huśtawki już nie było, została zdjęta wiele lat temu. To miejsce stanowiło jej jedyną pamiątkę po rodzicach – hrabina Tremaine zdążyła sprzedać większość należących do nich sprzętów i przedmiotów: portrety i obrazy, książki, meble, stroje. A listy spaliła.
Dziewczyna od tak dawna ignorowała wewnętrzny głos, który popychał ją do opuszczenia tego miejsca. Jak mogła opuścić dworek, który był wszystkim, co znała – jedynym, co pozostało jej po kochających rodzicach? Skąd mogła wiedzieć, czy życie tam, w wielkim świecie, nie okaże się równie pełne cierpienia? Dokąd miała się udać? Jak zarobić na swoje utrzymanie? Nie istniało wiele rozwiązań dla sierot bez grosza przy duszy.
Poza tym hrabina Tremaine i jej córki były jej jedyną żyjącą rodziną. Ten prosty fakt sprawiał, że ignorowała żal i znosiła upokorzenie wynikające z tego, że we własnym domu sprowadzono ją do roli służącej. _Tatuś chciałby, żebym o nie dbała,_ powtarzała sobie.
Ale po raz pierwszy zaczęła wątpić, czy rzeczywiście tego by chciał.
W końcu przekonała się, że hrabina nigdy nie będzie życzyła jej dobrze, że była gotowa zdeptać każdą iskierkę radości w życiu pasierbicy.
Wtem na schodach wieżyczki znów rozbrzmiały miarowe kroki hrabiny, jak gdyby rozmyślania Kopciuszka przywołały ją na górę. Ale tym razem miała towarzystwo.
– Co za bezczelność! Jak ona śmie! – oburzała się piskliwie Anastazja. – To oczywiste, że pantofelek był mój. Mój!
– _Twój?_ – odparła Gryzelda z drwiną. – Zabawne.
Ich matka spojrzała na nie z dezaprobatą.
– Dziewczęta! Więcej godności.
Siostry Kopciuszka ucichły, ale tylko na chwilę.
Anastazja pierwsza przerwała ciszę.
– Dlaczego tam idziemy? – spytała lekko zasapana. – Fuj, ile tu kurzu!
– Co to za chrobot? Czy tu są myszy? – zaniepokoiła się Gryzelda. – Matko, czy możemy już wrócić na dół? Musimy do niej iść? To takie…
– Cisza! – przerwała jej ostro hrabina. – Dość tych narzekań.
Kopciuszek przygotował się na awanturę. Ton głosu macochy wskazywał, że nie była w dobrym nastroju. Ale dziewczyna ze zdziwieniem odkryła, że wcale się nie boi – w końcu co więcej mogła jej zrobić ta okrutna i nieczuła kobieta? Arcyksiążę odjechał i na pewno już tutaj nie wróci. Dalej szuka nieznajomej, na której stopę pasuje szklany pantofelek, a gdy ją znajdzie, zaprowadzi ją do królewicza – _jej_ królewicza.
Kroki wciąż się zbliżały.
– Czas, żebyście się przekonały, jak paskudny ma charakter – powiedziała hrabina. – Postąpiła wbrew mojemu wyraźnemu zakazowi i wykradła się na bal.
Dziewczyna zamarła zaskoczona. Skąd macocha wiedziała, że była na balu?
Przecież wróciła do domu na długo przed nimi, a o poranku wszystko odbywało się niemal tak jak zawsze, przynajmniej do chwili, gdy dowiedziała się o arcyksięciu…
Melodia, którą nuciła. Był nią walc zagrany przez orkiestrę podczas balu. Po plecach dziewczyny przeszedł zimny dreszcz. Czy macocha mogła ją rozpoznać?
Jeśli tak, musiała się domyślić, że szklany pantofelek należy do Kopciuszka, a Kopciuszek jest dziewczyną, której szuka królewicz.
Nagle wszystko stało się jasne: to, że macocha zjawiła się w pokoju Kopciuszka i że zamknęła drzwi na klucz. Ale co mogła planować teraz, skoro arcyksiążę już odjechał?
_Nie przeproszę_, postanowił Kopciuszek z przekonaniem. _Na pewno nie za to, że poszłam na bal._
W zamku szczęknął klucz, przekręciła się gałka, a dziewczyna wzięła głęboki oddech i spróbowała uspokoić nerwy…
…czując, że dopiero teraz znalazła się w prawdziwej pułapce.ROZDZIAŁ TRZECI
Co za porażka!
Ferdynand, arcyksiążę Malloy, zatopił się w pluszu aksamitnych poduszek karocy, żałując, że ze wszystkich miejsc na świecie musiał być akurat tutaj.
Obok niego leżał pomięty dokument zwinięty w luźny rulon, a według znajdującej się na nim listy miał do odwiedzenia jeszcze niemal sto domostw.
Zamknął oczy, wiedząc, że jeśli pozwoli sobie na drzemkę, natychmiast dojedzie do kolejnego przystanku. Mógł mieć tylko nadzieję, że ta rodzina nie okaże się tak nieznośna jak poprzednia.
Na samo wspomnienie okropnych córek hrabiny Tremaine czuł ciarki na plecach. Doprawdy niesmaczne, z jaką zachłannością rzuciły się na szklany pantofelek.
– Coś takiego, on jest mój! – przekrzykiwały się nawzajem. – To mój pantofelek!
Ferdynand czuł, że jeśli usłyszy te trzy słowa choćby jeszcze raz, całkiem postrada zmysły. Nie zdziwiłby się, gdyby nazajutrz miał obudzić się z siwymi strąkami w miejscu swoich kruczoczarnych włosów.
Co za upokorzenie!
Przez zasłony w oknie karocy zaglądały promienie słońca. Arcyksiążę skrzywił się z niechęcią, po czym otworzył jedno oko i wyjrzał na zewnątrz. Zbliżali się do pomnika jego ojca stojącego pośrodku jednego z bardziej eleganckich placów miasta. Znaleźli się w jego ulubionej części Valors. W dzieciństwie Ferdynand wiecznie przechwalał się swoim kolegom, jak ważny był jego ojciec, skoro jego podobizna znajdowała się w samym sercu miasta, i to w tak heroicznej i pełnej godności pozie.
– Pewnego dnia też będę miał swój pomnik – powtarzał z upodobaniem.
Dlatego doznał absolutnego zgorszenia, gdy ujrzał, że na głowie ojca przysiadły gołębie, a nieczyszczony od tygodni kamień zarósł warstwą brudu. Na domiar złego w otaczającej posąg rabatce kwiatowej okoliczne psy urządziły sobie toaletę!
Gdyby nie jego niezwykle napięty grafik, wypadłby z karocy, przepłoszył gołębie i zażądał od prostackich poddanych, by zabrali swoje barbarzyńskie bestie.
– Hańba – mruknął, marszcząc czoło. I to po tym wszystkim, co jego rodzina zrobiła dla Aurelais! Postanowił, że podniesie temat zaniedbania pomnika ojca zaraz po powrocie do pałacu.
Jak też zmieniły się czasy! Gdy był dzieckiem, ludzie traktowali arystokrację z _szacunkiem._ Sama myśl, że królewicz mógłby poślubić przeciętną szlachciankę, wywołałaby wielkie poruszenie. A ożenek z kobietą z gminu o zupełnie pospolitym pochodzeniu byłby prawdziwym skandalem!
Jego ojciec, który przed nim pełnił funkcję najbliższego doradcy króla, z pewnością przekonywałby władcę, aby ten do tego nie dopuścił. To samo próbował zrobić Ferdynand.
Jego ojciec nadzorował odbudowę Aurelais po zakończeniu wojny siedemnastoletniej. Lecz według Ferdynanda jego największym dokonaniem było wygnanie z królestwa wszystkich magicznych istot – to znaczy wróżek, które zbyt chętnie zaczęły maczać palce w polityce. Najgorszy był ten absurdalny zwyczaj błogosławienia i przeklinania członków rodziny królewskiej.
Ale pewnym było, że Ferdynand nie dostanie pomnika za odnalezienie jakiejś pannicy gubiącej pantofelki. Nawet jeśli była „prawdziwą miłością” królewicza Karola, jak wyraził się sam zainteresowany…
Co takiego zrobił, żeby zasłużyć sobie na taki los? Żeby kręcić się po całym królestwie jak jakiś, za przeproszeniem, chłopak na posyłki? Całą noc i poranek spędził na recytowaniu głupiego obwieszczenia o jakimś pantoflu ze szkła zamiast pracować nad projektami kluczowych ustaw i planów budżetowych dla rady królewskiej.
Tak, w Aurelais już od ponad dwudziestu lat panował pokój, ale wciąż należało wynegocjować wiele międzynarodowych umów i traktatów i szukać mądrości najtęższych umysłów w państwie. Nawet parę dni temu Ferdynand przeczytał o wynalazcy, który okrążył cały świat balonem na gorące powietrze.
I mógł również zabierać nim pasażerów! Inne państwa budowały okręty, którymi docierały w najdalsze zakątki świata, ustanawiały ważne szlaki handlowe, odkrywały nowe ziemie.
A tymczasem Ferdynand, prawa ręka króla Aurelais, zjeżdżał całe królestwo w poszukiwaniu… właścicielki buta.
Spojrzał z niesmakiem na szklany pantofelek spoczywający na poduszce na jego podołku. Jakże go korciło, żeby cisnąć nim przez okno.
O wszystko winił królewicza.
– Przestraszyłeś ją – oskarżył go Karol poprzedniej nocy. – Gdybyś nie posłał za nią swoich ludzi, może by wróciła.
Młodzieniec był niespełna rozumu. Ferdynand musiał z całych sił powstrzymywać się przed powiedzeniem tego na głos.
Jego Miłość też na niewiele się zdał. To on wpadł na pomysł, by każda panna w królestwie przymierzyła pantofelek. Z czym zresztą Ferdynand się zgodził. Sam nawet z radością napisał obwieszczenie:
_Ogłasza się wszem i wobec rozpoczęcie najwyższej wagi poszukiwań, które objąć mają całe królestwo, jak długie i szerokie. Jego celem jest, co następuje: każda panna na wydaniu, bez wyjątku, przymierzy na swą stopę pantofelek ze szkła, a jeśli on pasującym się okaże, panna ta zostanie uznana za cel poszukiwań i niezwłocznie okrzyknięta prawdziwą miłością następcy tronu Aurelais, Jaśnie Oświeconego Królewicza._
Ferdynand nie spodziewał się tylko, że _to on_ będzie musiał podjąć się tych poszukiwań.
Król Jerzy zawsze był nieco nieracjonalny, gdy chodziło o jego syna. To przypominało Ferdynandowi, jak ogromnie się cieszył, że jego samego los nie pokarał żoną i dziećmi. Istniały bardziej eleganckie sposoby na zapisanie się w pamięci przyszłych pokoleń.
Miał tylko nadzieję, że szybko znajdzie tę pannę. Oby jak najszybciej.
Starając się otrząsnąć z senności, sięgnął do kieszeni po chustkę, by przetrzeć monokl, ale nim zdążył jej użyć, woźnica zatrzymał karocę.
– Jesteśmy na miejscu, Wasza Wysokość.
Ferdynand skrzywił się, po czym sięgnął po czako, przybrał najgodniejszą minę, na jaką było go stać, opuścił karocę i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Nim dotarł na ganek, ktoś wyjrzał zza ciężkiej kotary w oknie domu i wycofał się pośpiesznie, gdy napotkał spojrzenie arcyksięcia.
– To on! – pisnęła młoda kobieta. – Arcyksiążę! Z moim…
Ferdynand wcisnął sobie czako na uszy, żeby nie usłyszeć znienawidzonego słowa.
– …pantofelkiem!
Zapowiadał się nieznośnie długi dzień.