Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marzenia z terminem ważności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 czerwca 2018
Ebook
31,90 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Marzenia z terminem ważności - ebook

Czy marzyliście kiedyś, by zamienić się z kimś miejscami i rolami? To właśnie robią siostry Anna i Alicja.

Anna, która od dawna marzy o wielkim świecie, opuszcza wreszcie sielską wieś i wraz z rodziną przeprowadza się do Warszawy. Życie w stolicy jednak jej nie rozpieszcza. Anna ciągle tkwi w korkach i wiecznie się spóźnia na spotkania. Jej mąż Misiek zaczyna romansować ze swoim... szefem. Dzieci wciąż marudzą, bo nie wiedzą, w co się ubrać do nowej szkoły.

Alicja, która marzy, by choć przez chwilę odpocząć od udręk wielkomiejskiego życia, z ulgą wyprowadza się ze stolicy. Nareszcie ma czas dla siebie, wysypia się i uczy... jazdy na rowerze, a jej syn Leon, który nie mówi, może wreszcie bezpiecznie pójść do szkoły. Tymczasem Jan, jej mąż, zaczyna stroić fochy. Twierdzi, że rezygnując z kariery, nadmiernie poświęca się dla rodziny. Tak naprawdę jednak bardzo chętnie korzysta z uroków wsi.

Siostry realizują więc to, co zaplanowały, ale czy na pewno chciały właśnie tego?

W tym samym czasie ich brat Aleks lata po świecie, szukając kobiety swoich marzeń, rodzice wstępują w związek małżeński, a babcia postanawia, że nie wyjdzie ponownie za mąż. Tak naprawdę tylko ona jedna potrafi w pełni cieszyć się życiem, bo inni wciąż jeszcze się tego uczą. A marzenia... Cóż, marzenia mają swój termin ważności. Warto więc sprawdzić przed użyciem, czy nadal są aktualne. I czy na pewno są nasze.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0991-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Apolonia

– Znowu… – westchnęła Apolonia.

Wyjrzała za okno i uśmiechnęła się do siebie. Lubiła budzić się wcześnie rano, by w spokoju posłuchać miejskiej ciszy. I jeszcze sprawdzić pogodę. Na nią, naturalnie, wpływu nie miała, ale przynajmniej mogła się przygotować. Dzisiaj akurat świeciło piękne słońce, lecz to nie jego widok wywołał jej westchnienie. Powodem była reklama, którą w nocy zwieszono na kamienicy naprzeciwko. Gigantyczna płachta, sięgająca od parteru po dach, zachęcała do zakupu markowych bokserek. Zachęty takich rozmiarów nie dało się zignorować. Apolonia przyjrzała jej się uważniej i doszła do wniosku, że jeśli owa reklama ma kogoś do czegoś zachęcać, to na pewno nie mężczyzn. U nich wzbudzi wyłącznie zazdrość, a kobiety, i owszem, zainspiruje, lecz czy na pewno do kupowania męskich majtek? Zauważyła także, że przyrodzenie znajdujące się w środku reklamowanych slipów celuje dokładnie w okna jej mieszkania, z lekkim wskazaniem na sypialnię. Nie, nie poczuła się tym urażona, raczej rozbawiona. A gdyby miała ocenić wymiar artystyczny całości, musiałaby przyznać, że zatrudnieni przez Calvina Kleina fachowcy znali się na rzeczy i wiedzieli, jak skutecznie przyciągnąć uwagę i wpływać na ludzi. Poza tym Apolonia wystarczająco już długo żyła na tym świecie, by zaakceptować wszystko, co ludzkie i przestać się dziwić. Osiemdziesiąt pięć lat chyba wystarczy, by zdobyć doświadczenie oraz dwóch mężów. Oczywiście, to było lata temu i nigdy równocześnie, obecnie zaś była szczęśliwą posiadaczką narzeczonego. A jej rozbawienie wynikało po prostu z faktu, że dobrze znała modela z reklamy, osobiście i od dnia jego narodzin. Był bowiem jej ukochanym, i jedynym zresztą, wnukiem, który właśnie wrócił do domu…

– Dzień dobry, Apolonio, I’m back!

Usłyszała jego radosny głos z końca długiego korytarza, który łączył ich mieszkania. Formalnie całe piętro należało do niej, a Aleks był jedynie lokatorem, ale nie miało to żadnego znaczenia dla ich wzajemnych relacji. Dla niej najważniejsze było to, że wnuk to jedyny członek rodziny, który traktował ją normalnie. Jak człowieka, a nie jak zabytek klasy zero będący pod ochroną. Szczerze to doceniała i dlatego właśnie on, również jako jedyny z całej rodziny, dostąpił zaszczytu mówienia jej po imieniu. Ona z kolei znała jego sekrety, a przynajmniej niektóre…

– Dzień dobry, Aleksie! – odkrzyknęła głośno, gdyż chciała zostać usłyszana. – Zajrzyj tu do mnie na chwilę, proszę!

Apolonii się nie odmawiało, więc Aleks posłusznie zajrzał. Ich rodzinne podobieństwo było oczywiste, co ją nieustannie zachwycało i napawało dumą. Wnuk był pilotem i w mundurze koloru chmurnego nieba wyglądał tak apetycznie, że na jego widok zapewne niejedna dama miałaby ochotę ściągnąć własne majtki przez głowę… Chociaż akurat dzisiaj Aleks nie prezentował się najlepiej. Nadal był przystojny, ale wyglądał na mocno przepracowanego i zmęczonego.

Długi lot, długa i przyjemna noc albo wszystko razem, wydedukowała Apolonia. Jednak nie o to zamierzała zapytać wnuka…

– Aleksie… – zaczęła poważnie, po czym zrobiła pauzę, by teatralnym gestem wskazać widok za oknem. – Powiedz mi, proszę, mój drogi, czy to wypada, żeby twoja własna babka ze swojego łóżka oglądała przyrodzenie wnuka?!

Zaciekawiony Aleks spojrzał we wskazanym przez jego własną babkę kierunku.

– A to… – Skwitował reklamę niedbałym kiwnięciem głową. – Nieźle płacili. I całkiem nieźle wyszło, prawda, Apolonio?

– Prawda. Choć przyznam, że dziś rano poczułam się nieco niezręcznie. – Uśmiechnęła się. – Nie jesteś już słodkim bobasem, drogi chłopcze, żeby dawać się fotografować nago…

Apolonia nie była do końca pewna, czy wnuk jej słucha, bo w ogóle na nią nie patrzył. Wpatrywał się za to z wyraźnym zachwytem w swój osobisty kawałek ciała, powiększony do rozmiarów kilku pięter.

– Fakt – przyznał, kierując wreszcie wzrok na babkę. – Ale po pierwsze, nie byłem tak całkiem goły, a po drugie, i tak mnie kochasz, czyż nie? Miło było cię zobaczyć, Apolonio, ale teraz muszę się położyć. Całą noc leciałem i padam z nóg. Dosłownie i w przenośni.

Aleks skłonił się i szarmancko ucałował jej dłoń, a wtedy ona zgodziła się łaskawie.

– Idź, idź – odprawiła go. – A ja w spokoju wypiję swoją pierwszą kawę, zanim zjawi się Stefan.

Stefan był narzeczonym Apolonii i w związku z tym zjawiał się u niej codziennie. Może i był o dwadzieścia lat młodszy, lecz jedynie według metryki, gdyż duchem i ciałem byli sobie równi, a może nawet ona była tą młodszą… W każdym razie tak się czuła, szczególnie że Stefan kochał się w niej do szaleństwa. Wytrwale znosił jej kwiaty oraz humory – tak skutecznie, że kilka lat temu wreszcie się doczekał. Został jej oficjalnym narzeczonym, stając się przy tym pełnoprawnym członkiem rodziny. I to wpływowym, gdyż tylko on oraz Aleks potrafili Apolonię do czegokolwiek przekonać. Z wyjątkiem jednej rzeczy, chociaż próbował wytrwale i nieustannie: do ożenku. Oświadczał się jej regularnie, nawet kilka razy w roku, i za każdym razem dostawał kosza.

– Wdową już byłam, mój kochany Stefanie. Formalnie nadal jestem, i to podwójną – odpowiadała mu niezmiennie Apolonia, całując czule na pocieszenie – i wierz mi, nie chciałabym nią zostać po raz trzeci…

Te wielokrotne oświadczyny wzruszały ją i bawiły jednocześnie. Oraz trzymały w zdrowiu i urodzie, dlaczego więc miałaby się pozbawić tej niewinnej przyjemności? Dla jednej krótkiej ceremonii zaślubin? Nie warto.

Apolonia bardzo lubiła swoje życie, z jego wszystkimi przyjemnościami, dużymi i małymi, jak na przykład pierwsza poranna filiżanka kawy. Zawsze czarnej i zawsze bez cukru, za to z kawałkiem gorzkiej czekolady.

Druga, z cukrem, czekała teraz na Stefana, który z idealnym wyczuciem czasu właśnie się zjawił. Jak zwykle ze świeżymi bułeczkami razowymi z ich ulubionej piekarni oraz z kwiatami. Też jak zwykle…

– Dzień dobry, najdroższa. – Ucałował narzeczoną i ucieszył się na widok czekającej na niego kawy. – Dziękuję za ka… – nie dokończył, bo zaniemówił.

Nie dotknął nawet filiżanki, tylko od razu podszedł do okna.

– A to co? Co to jest?! – Przewrócił oczami i oskarżycielsko wskazał palcem reklamę za oknem.

– Męskie majtki – odpowiedziała krótko Apolonia, nie przerywając delektowania się poranną kawą.

Stefan spojrzał na nią z niedowierzaniem, a po chwili znów przeniósł wzrok na kawałek gigantycznego męskiego torsu, dopełnionego obcisłymi slipami wypchanymi od środka inną częścią męskiego ciała.

– To akurat sam widzę, najdroższa – rzekł już nieco spokojniej, choć nadal bez przekonania. – Ale dlaczego takie wielkie? Kompleksów się można nabawić. A swoją drogą…ciekawe, kto w ogóle pozuje do takich zdjęć.

– Rzeczywiście, bardzo ciekawe – zgodziła się Apolonia i pogłaskała narzeczonego po policzku. – Ale nie martw się tym, kochanie, wiesz przecież, że ja wolę starsze modele… Konkretnie ten jeden – dodała, patrząc mu głęboko w oczy.

Stefan odetchnął z ulgą. A że nieczęsto słyszał takie słowa z ust ukochanej, był gotów do końca życia patrzeć na umięśnione ohydztwo na oknem. Apolonia znów go pogłaskała, a jemu przypomniało się niespodziewanie, że idąc na górę, wyjął ze skrzynki kopertę. Elegancką, sztywną, kwadratową, a przede wszystkim zaadresowaną do nich obojga. Wyglądało mu to na zaproszenie, ale nie domyślał się, z jakiej okazji ani od kogo…

– Aha, najdroższa, byłbym zapomniał, dostaliśmy zaproszenie. W każdym razie sądzę, że to zaproszenie lub coś innego, oficjalnego.

– Zaproszenie? – Apolonia szczerze się zdziwiła, po czym dodała niewinnie: – Może nareszcie dostałeś Pokojową Nagrodę Nobla, Stefanie? Należy ci się, oj należy, kochanie, za te wszystkie lata ze mną…

– Bardzo śmieszne, Apolonio, ha, ha, ha. – Stefan nie dał się podpuścić i podał jej kopertę. – Bądź tak łaskawa i otwórz, zobaczymy, co to jest…

Apolonia była łaskawa. Wzięła kopertę z rąk Stefana, lecz nie rozerwała jej od razu i byle jak. Zrobiła to elegancko, specjalnym nożykiem do listów. Noblesse oblige, jak mawiała jej babka, choć musiała przyznać, że teraz i ona się zaciekawiła. Wyjęła ze środka kremowy kartonik, przeczytała uważnie, a gdy skończyła, pokręciła głową.

– Sam zobacz… – powiedziała i podała zawartość koperty Stefanowi, który jednak nie zaczął czytać od razu.

On, w przeciwieństwie do Apolonii, potrzebował chwili na znalezienie okularów.

– Antonina i Andrzej – zaczął – serdecznie zapraszają na uroczysty obiad połączony ze spotkaniem rodzinnym. Uroczystość odbędzie się drugiego czerwca o godzinie trzynastej w Woli Dobrowolskiej, w naszym rodzinnym domu i ogrodzie. Drodzy Goście, przybywajcie w dobrych nastrojach i dowolnych strojach. Obecność obowiązkowa i mile widziana. Do zobaczenia. – Stefan zdjął okulary i spojrzał pytająco na Apolonię. – Wiadomo ci coś o tym, najdroższa? Cóż to za szczególna okazja? Jakaś rocznica?

Apolonia zastanawiała się przez chwilę, lecz nic nie przychodziło jej do głowy. Tosia była co prawda jej jedyną córką, ale nie zwierzała się matce zbyt często. A teraz najwyraźniej szykowała jakąś niespodziankę… Cóż, dowiedzą się w swoim czasie, nie ma więc sensu gdybać, o co komuś może chodzić.

– Nie mam pojęcia, Stefanie. – Wzruszyła ramionami. – Pojedziemy do Tosi i Andrzeja w czerwcu i wszystkiego się dowiemy. Kawy?

Stefan nie odpowiedział od razu. Wyglądał na zamyślonego, jakby miał w związku z zaproszeniem na rodzinny obiad własne przemyślenia. I oczekiwania.

– Skoro będzie obiad, to może Tosia poda swoje słynne naleśniki – rozmarzył się. – Wyznam ci, najdroższa, że odkąd ich spróbowałem, nie mogę przestać o nich myśleć.

Apolonii trudno było przyznać, nawet przed samą sobą, że zachwyt Stefana, a szczególnie rozmarzenie w jego głosie, nie sprawiły jej przyjemności. Oczywiście znała powiedzenie, że przez żołądek do serca, ale sama nie przepadała za gotowaniem. Narzeczony musiał więc być szczęśliwy, jeśli w ogóle coś podała. Zjadał wszystko, a najważniejsze, że potrafił okazać zachwyt i wdzięczność, nawet gdy dostał szklankę wody. No cóż, jeśli Stefanowi marzą się Tosine naleśniki, będzie musiał na nie poczekać. Cierpliwie i do czerwca.

– Kawy? – spytała jeszcze raz. – Ja ci, kochany Stefanie, naleśników nie usmażę, ale kawę robię znakomitą.Aleks

Dżizas, ale jestem zmęczony, pomyślał Aleks.

Dwie doby bez snu i był już tak wyczerpany, że nie mógł zasnąć. Mógł tylko leżeć, ewentualnie przewracać się z boku na bok. Ostatni lot był wyjątkowo trudny i długi, a po nim nastąpił równie długi seks. To pierwsze, jak zawsze satysfakcjonujące, a to drugie… po prostu interesujące. Następnego razu na pewno nie będzie, postanowił i odetchnął z ulgą, że tak szybko udało mu się podjąć decyzję. Nadal jednak nie mógł zasnąć, a prochów na sen brać nie chciał. Nie lubił, a poza tym za trzydzieści dwie godziny czekał go kolejny lot. Nieco krótszy, bo tylko do Szczecina i z powrotem, ale za to z Golonką.

Aleks był wybredny i stałych klientów miał tylko dwóch, a raczej dwoje. Do ubiegłego miesiąca był jeszcze trzeci pracodawca, ale ten właśnie sprzedał swojego starego dwusilnikowca i zastąpił go nowym śmigłowcem. Powód był bardzo praktyczny: chłop nareszcie mógł się przebrać. Wcześniej w swoim małym samolociku było mu tak ciasno, że w drodze na spotkanie nie był w stanie zmienić skarpetek. Aleks śmigłowców nie obsługiwał, więc się rozstali, a za klientem szczególnie nie rozpaczał. Wręcz cieszył się, że nareszcie będzie miał więcej czasu dla siebie, a poza tym za modeling płacili mu o wiele lepiej niż za latanie… Zresztą jego pozostali zleceniodawcy byli wystarczająco marudni. Na szczęście on wiedział, jak z nimi postępować. Tam, w górze, gdy pilotował ich samoloty, to oni byli zależni od niego. A że klient płci męskiej, wdzięcznie nazywany Golonką, lubił czasem nadużyć, dodatkowym obowiązkiem Aleksa była pomoc w utrzymaniu pracodawcy w stanie trzeźwości. Przynajmniej w drodze na spotkanie, bo w drodze powrotnej szef mógł już sobie pofolgować. Taki mieli układ. Golonka naprawdę nazywał się Rozłucki, ale że dorobił się na mięsie, przezwisko tak do niego przylgnęło, że nikt nie nazywał go inaczej. Zresztą facet był w porządku. W ogóle Aleks uważnie dobierał sobie pracodawców i drugą klientkę, Ewę, również lubił. To właśnie z nią łączyły go od czasu do czasu stosunki zgoła, nomen omen, inne niż służbowe. Z których to stosunków właśnie postanowił zrezygnować i z powodu których był dzisiaj taki zmęczony.

Jeszcze tylko lot do Szczecina i jadę do domu, postanowił, wciąż próbując zasnąć. Dom, to było miejsce, do którego lubił uciekać. Od pracy, od kobiet, generalnie od ludzi i od świata. Jego kryjówka znajdowała się nieco na odludziu, za wsią, w której mieszkali rodzice. Aleks bywał tam rzadko i może dlatego tak bardzo lubił to miejsce. Poza tym były to jego rodzinne włości, które dawno temu należały do przodków Apolonii, z domu Dobrowolskiej, czuł się więc jak prawdziwy właściciel ziemski. Miał nawet pola uprawne, ale wydzierżawił je sąsiadowi. Jemu wystarczał kawałek ogrodu, a konkretnie dwa drzewa potrzebne do rozwieszenia hamaka. Pobujam się, posłucham śpiewu ptaków, a mama usmaży mi naleśniki. Aleks zwizualizował sobie ten wypoczynek tak realnie, że prawie udało mu się zasnąć. Niestety nie zdążył, gdyż nagle wyjątkowo natrętnie zabuczał jego smartfon. Starsza siostra, co oznaczało, że musi pogadać, bo inaczej się obrazi…

– Cześć, wujek – usłyszał zaskoczony, gdy odebrał. – Tu Grześ i Leon. Mama kazała mi do ciebie zadzwonić i powiedzieć, że dzisiaj idziesz z nami do kina.

Aleks od razu przypomniał sobie o umówionym spotkaniu z siostrzeńcami. Uwielbiał filmy dla dzieci! Mógł sobie na nich bezkarnie popłakać i nikt o tym nie wiedział, bo po prostu nikt tego nie widział.

– Cześć, Grześ, pamiętam – zaimprowizował na poczekaniu. – A na co idziemy?

– Jeszcze nie wiem. Razem wybierzemy film, chcesz, wujek?

Propozycja siostrzeńca szczerze go rozczuliła. Grześ był jego ulubieńcem i chociaż miał dopiero trzy lata, a konkretnie trzy i pół, doskonale wiedział, co, kiedy, a przede wszystkim jak powiedzieć. Dla odmiany jego starszy brat Leon miał lat sześć i w ogóle nie mówił. Słyszał, rozumiał i… milczał, chociaż gdy coś mu się nie podobało, potrafił głośno płakać, a nawet wrzeszczeć. Jego rodzice, czyli Alicja i jej nadęty mąż, prezes Jan, zrobili dzieciakowi dwa miliony badań i testów. Najróżniejsi specjaliści światowej sławy stawiali najdziwniejsze diagnozy i zalecali jeszcze dziwniejsze kuracje. Wszystko na nic, Leon milczał. Pewnie więc dla równowagi jego młodszy brat bardzo wcześnie zaczął mówić i od tamtej pory buzia mu się nie zamykała.

– Chcę – odrzekł poważnie Aleks. – A co mamy do wyboru?

– No… no nie wiem… Poczekaj, zapytam mamę. – W słuchawce rozległ się hurgot i inne odgłosy. A potem cisza, która zresztą nie trwała zbyt długo. – Mama mówi, że nie mamy wyboru i idziemy na Przyjaciel pies. Cieszysz się, wujek?

– Cieszę – zapewnił Aleks z największym entuzjazmem, jaki mógł z siebie wykrzesać.

Zaczął znowu przysypiać, gdy Grześ westchnął głośno do słuchawki.

– Teraz to się cieszysz, ale w kinie znowu będziesz płakał!

Aleks poczuł, że najwyższy czas zakończyć tę rozmowę. Zanim zaśnie albo zanim siostrzeniec zdradzi publicznie kolejny jego sekret.

– Dobra, chłopaki, koniec rozmowy. Podjadę po was po południu, a teraz idę spać – podjął próbę pożegnania się.

Nie docenił jednak młodego.

– To ty musisz spać w dzień? – szczerze zdziwił się Grześ. – Biedny jesteś, wujek, ja już nie muszę. Pewnie narozrabiałeś.

– No fakt, biedny jestem, ale nie rozrabiałem – odpowiedział Aleks, układając się wygodnie. – Trzymaj się, młody, do zobaczenia później – pożegnał się i natychmiast zasnął.Alicja

Alicja, żona Jana oraz mama Grzesia i Leona nigdy nie miała czasu na sen. Dzisiaj także wstała bladym świtem i teraz ogarniała swoją rodzinę. I jak co rano szczerze tego nienawidziła. Czuła się jak poganiacz niewolników. Brzydki, okrutny i z biczem. Ona zaspana i nieumalowana, jeden chłopiec do przedszkola, drugi też do przedszkola, ale później, bo najpierw do lekarza, a trzeci do pracy. Ten najstarszy był chyba najbardziej marudny i najtrudniejszy w obsłudze.

– Alicja! – darł się teraz z okolic sypialni. – Nie widziałaś mojego zegarka?!

„Widziałam”, miała ochotę odpowiedzieć Alicja, ale tego nie zrobiła.

Lata małżeństwa oraz prób i błędów nauczyły ją prawidłowej obsługi męża. Prywatnie i służbowo najważniejszego prezesa jeszcze ważniejszej firmy ubezpieczeniowej, który w domu rzadko był w dobrym nastroju. Poczucia humoru i dystansu do siebie samego nie miał w ogóle, szczególnie rano. Jan tryskał humorem jedynie w pracy, zwłaszcza wtedy, gdy jego firma osiągała dobre wyniki sprzedaży. A wtedy i rodzinie spadało coś z pańskiego stołu, na przykład w weekend. Ale tylko pod koniec, czyli w niedzielę wieczorem, gdy mógł oficjalnie zacząć planować kolejny tydzień zawodowych podniet. W sobotę chodził jeszcze wściekły i obrażony na cały świat, że musi odpoczywać. Do tego z własną rodziną…

Alicja przemilczała więc dyplomatycznie pytanie męża, mając nadzieję, że zegarek nie zdążył się teleportować z miejsca, w którym zostawił go wczoraj. Jej plan zadziałał, gdyż po niecałej minucie, usłyszała kolejny okrzyk. Tym razem z okolic łazienki:

– Znalazłem!

Zabrzmiało to tak triumfalnie, jakby Jan odkrył właśnie lekarstwo na raka, lecz i ten komentarz Alicja zostawiła dla siebie. Rano dyskutowała wyłącznie z Grzesiem i tylko na temat braku skarpet do pary oraz tego, co będzie na śniadanie. Z Leonem nie rozmawiała, bo jej starszy syn nie mówił… I w ten oto sposób Alicji udało się wypracować poranną rutynę, tak by była dla niej jak najmniej uciążliwa. Nadal nieprzyjemna, ale przynajmniej wymagająca mniejszego wydatku energetycznego. Oraz zakładająca kilka nanosekund wyłącznie dla niej. Tyle czasu potrzebowała, żeby wypić kawę. Z ekspresu, mocną i bez cukru. Pomagało jej to ogarnąć plan na cały dzień i kawałek nocy, a przede wszystkim pozwalało poudawać, że robi także coś dla siebie. A tak naprawdę miała ochotę uciec na bezludną wyspę i żeby nikt niczego od niej nie chciał. Przynajmniej przez dwa tygodnie…

Daruję sobie tego lekarza, zdecydowała po pierwszym łyku kawy. Będę ciągać Leosia do kolejnego konowała, który tylko wymęczy biedaka, a potem bezradnie rozłoży ręce. A tak przynajmniej odstawię chłopców razem do przedszkola i zyskam pół godziny. Pomysł wydał jej się tak dobry, że od razu odzyskała energię.

– Leon, Grześ, ruchy! – krzyknęła gromko, ale już zdecydowanie weselej. – Wciągacie śniadanie i jedziemy do przedszkola.

– Wychodzę! – zawołał w tym samym momencie Jan, już zza drzwi.

Wychodź, odpowiedziała mu w myślach Alicja. Dopijała właśnie kawę, ale nawet gdyby nie przełykała, też by nie odpowiedziała. I tak by jej nie usłyszał. Standard. Nie było to może miłe, ale przynajmniej jednego mogła być pewna: jej przystojny i władczy mąż był tak zajęty pracą, że na pewno nie miał czasu na romanse. Ani na inne podobne głupoty.

A teraz dzieci do przedszkola, a ona do pracy. I wtedy nareszcie zadzwoni do mamy… Nie mogła się już doczekać! To był jej codzienny rytuał w drodze do pracy, swoisty zawór bezpieczeństwa. Tylko z matką mogła być szczera, a ciągłe udawanie osoby przebojowej sporo ją kosztowało. I w domu, i w pracy. Zupełnie jakby grała w jakąś grę i nie mogła jej skończyć, dopóki nie wejdzie na któryś tam poziom. Niestety, gracz nigdy nie wiedział, ile ma poziomów do przejścia, ile zadań do wykonania ani jakie to będą zadania. To właśnie ta niepewność była dla Alicji najgorsza. Oraz udawanie. W domu szczęśliwej matki i żony, a w pracy przedsiębiorczej właścicielki firmy. Do tego ciągle musiała wciskać humorzastym klientom kit. No może nie kit, ale tapety, kapy, firany i inne zasłony…

Anna to ma dobrze, pomyślała niespodziewanie i z zazdrością o swojej młodszej siostrze. Wiedzie spokojne, poukładane życie na tej swojej wsi. Niczym nie musi się przejmować, każdy ją szanuje, a do tego faceci jedzą jej z ręki. Wspomnienie siostry i jej sielskiego życia przywołało kolejne skojarzenie i Alicja zaczęła się zastanawiać, w jakim celu i z jakiej okazji rodzice urządzają w czerwcu rodzinny obiad.

Mam nadzieję, że nie są chorzy, westchnęła z wrodzonym pesymizmem. Że nie robią tego rodzinnego zjazdu, żeby się z nami pożegnać i rozdzielić ziemskie dobra… Kto to może wiedzieć? Lub raczej, kto mógłby jej powiedzieć? Matka na pewno nie – zawsze umiała dotrzymać tajemnicy. Będzie musiała spróbować później, z ojcem. Jest ukochaną córeczką tatusia, więc zadzwoni do niego wieczorem. I może wtedy uda jej się uspokoić, bo teraz za bardzo się bała…Tosia

Antonina, zwana od zawsze Tosią, czekała na telefon Alicji, bynajmniej nie z utęsknieniem. Po prostu wiedziała, że córka zadzwoni. Jak co rano. Denerwowało ją to i lekko irytowało, lecz nie potrafiła powiedzieć córce tego wprost, więc od kilku lat udawała, że wzrusza ją ten ich poranny rytuał. Sama nie wiedziała, dlaczego to robi, zwłaszcza że w relacjach z innymi potrafiła być bardzo asertywna. Może po prostu było jej żal Alicji, ona tak bardzo brała wszystko do siebie, każde słowo…

Antonina także była córką i zgodnie z rodzinną tradycją, dostała imię na literę A. Jednak jej podobieństwo do Apolonii na tym się kończyło. No, może jeszcze zdecydowany charakter odziedziczyła po matce, ale wygląd na pewno nie. Tosia lubiła żartować, że jest ucieleśnieniem przeciętnej matki Polki. Wzrost średni, masa również, a jej uroda jednym się podobała, a innym mniej. I bardzo dobrze, gdyż dzięki temu Tosia potrafiła nieźle zmylić przeciwnika. Najważniejsze, że ona sama wiedziała, co lubi, czego nie lubi i co jej przeszkadza. Umiała także bronić swoich racji. Tę akurat umiejętność odziedziczyła po matce w pakiecie z charakterem.

Wiedziała na przykład, że bardzo kocha swojego Andrzeja. Prawie od zawsze, czyli od kilkudziesięciu już lat. Potrafiła jednak przyznać się do tego, że kiedyś niezbyt go lubiła. Tak naprawdę zrozumieli się i polubili dopiero po wyprowadzce z Warszawy, gdy zamieszkali na wsi. I chyba już nikt w rodzinie nie pamiętał, że za młodu byli mistrzami olimpijskimi w jeździe figurowej na lodzie, w kategorii par sportowych. Mieli także inne wspólne zainteresowania, z trojgiem dzieci włącznie, więc gdy ich kariera się skończyła, zgodnie wpadli na pomysł, by zamieszkać w Woli Dobrowolskiej, na ziemi dziadów i pradziadów Tosi. Większość rodzinnych gruntów przepadła w zawieruchach historii lub kilkukrotnie zmieniła właścicieli, zatem swój kawałek ziemi musieli kupić. Zajęli się uprawą tulipanów i odnosili nawet międzynarodowe sukcesy. Dostali nagrody za Pyzę i Mannę, swoje autorskie odmiany. A że byli parą od zawsze, nikt nawet się nie domyślał, że nie są małżeństwem. Przez jakiś czas oczywiście nim byli, lecz gdy dzieci poszły na swoje, nagle przestało im się układać. Były też inne powody, ale do nich Tosia nie lubiła wracać, bo wiedziała, że zbłądziła. Stało się to w chwili, gdy skończyła pięćdziesiąt pięć lat i myślała, że nic emocjonującego już jej w życiu nie czeka. A że ciągle była naiwna, uległa pierwszemu mężczyźnie, który prawił jej bardziej wyrafinowane komplementy. I stało się. Rozwód z Andrzejem przebiegł szybko i dyskretnie, nigdy nikomu się tym nie chwalili. Szczególnie że ona szybko się opamiętała i zrozumiała, tak jak jej były mąż zresztą, że nie potrafią bez siebie żyć. Zeszli się i znowu zamieszkali razem. W ich związku nadal rządziła Tosia, chociaż na zewnątrz wydawało się, że to Andrzej gra pierwsze skrzypce. On sam również był o tym przekonany. A Tosia po prostu lubiła podejmować decyzje, zwłaszcza te dotyczące jej samej. Lubiła też zmiany, ale nie wtedy, gdy była do nich zmuszana. Właściwie dlaczego akurat teraz zaczęła o tym wszystkim myśleć?

– Ależ mi się na wspominki zebrało! – powiedziała z westchnieniem sama do siebie, jednak na tyle głośno, że Andrzej spytał czujnie:

– Co mówiłaś, kochanie?

Tosia machnęła niedbale ręką.

– A nic takiego… Chciałam cię tylko zapytać, czy wysłałeś już zaproszenia – wymyśliła na poczekaniu.

Andrzej popatrzył na żonę, jakby właśnie spytała, czy umył zęby. Po pierwsze nie był dzieckiem, a po drugie dla niego jej życzenie zawsze było święte! Nie trzeba mu powtarzać dwa razy!

– Oczywiście, że wysłałem. Dwa dni temu – odpowiedział z dumą i postanowił wykorzystać tę okazję. – Czyli zasłużyłem na nagrodę.

– Tak? A niby jaką? – Tosia się roześmiała.

Andrzej nie odpowiedział od razu, tylko przyciągnął ją do siebie i przytulił.

– Naleśniki, twoje naleśniki, oczywiście – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. – Musisz o mnie dbać, kochana, i starać się, przynajmniej do czerwca – dodał poważnie.

– Masz rację, Andrzejku, przez żołądek do serca. Żebyś mi się nie rozmyślił. Ale się wszyscy zdziwią! – Znowu się roześmiała i odwzajemniła uścisk.

Nic więcej zrobić nie zdążyła, bo w kieszeni zadzwoniła jej komórka. Tosia niechętnie wyswobodziła się z objęć Andrzeja, posłała mu całusa i wyszła przed dom. Nie musiała spoglądać na ekran, żeby wiedzieć, kto dzwoni…

– Cześć, córeczko. Co u ciebie słychać? – rozpoczęła kolejną poranną rozmowę.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: