Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Maska - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 marca 2023
33,00
3300 pkt
punktów Virtualo

Maska - ebook

Miłość, potrzeba bezpieczeństwa i stabilizacji, dobrobyt i pozycja społeczna wytyczały drogę do idealnego życia Julity Ochuckiej. To jednak okazało się mrzonką. A na końcu czekała śmierć.

Julita Ochucka jest kierowniczką do spraw kluczowych klientów wiodącej firmy farmaceutycznej. Zaangażowana w swoją pracę i przedkładająca życie zawodowe nad rodzinne, zostaje postawiona przed poważną próbą. Ta rozgrywka nie ma niestety dobrego rozwiązania, a każda decyzja pociągnie za sobą ofiary.

Sprawa zabójstwa trafia do dwójki najlepszych dochodzeniowców w Warszawie. Lidia i Marcin nie spodziewają się jednak, że przyjdzie im stawić czoło rekinom biznesu, a ich oddanie odkryje kamuflowane przez lata machlojki. Czy śledczym uda się odnaleźć sprawców okrutnego zabójstwa? Czy podobieństwo policjantki do ofiary pomoże rozwikłać sieć tajemnic, w którą uwikłani zostali kochankowie nieżyjącej? Czy prawdziwa miłość, do której tęsknią obie kobiety, istnieje? Odpowiedzi na te oraz inne pytania znajdziecie w najnowszej powieści Anny Kasiuk zatytułowanej Maska.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67691-31-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

– O co tyle ha­łasu? – Brzmie­nie głosu zdra­dzało jej sa­mo­po­czu­cie.

Li­dia miała podłą noc. Po ostat­nim za­da­niu ciężko było jej sta­nąć na nogi. Wła­ści­wie z każdą ko­lejną sprawą czuła się co­raz go­rzej. Brak wspar­cia ze strony prze­ło­żo­nych, re­gu­la­min i ocze­ki­wa­nia spo­łe­czeń­stwa po­zba­wiały ją na­rzę­dzi do pracy, a tym sa­mym ogra­ni­czały moż­li­wo­ści. Zda­rzało jej się tra­cić wiarę w sens wy­ko­ny­wa­nego za­ję­cia. Po­pa­trzyła na Mar­cina. Sam jego wi­dok spra­wiał, że czuła co­raz szyb­ciej pły­nącą w ży­łach krew. Pra­co­wali ze sobą od pię­ciu lat. Mar­cin był od niej młod­szy stop­niem, ale zde­cy­do­wa­nie nad­ra­biał gor­li­wo­ścią i de­ter­mi­na­cją. Ko­chał tę ro­botę tak samo jak ona.

– Ha­łasu? Czyż­byś miała ciężką noc? – za­py­tał tym swoim opie­kuń­czym to­nem, na co od razu za­pra­gnęła skryć się w jego ra­mio­nach.

Nie była tak silna, za jaką ją miał. Czę­sto zda­rzało jej się ma­rzyć o nich pod­czas nocy spę­dza­nych na ob­ser­wo­wa­niu obiek­tów. Byli tak bli­sko. Jed­nak tylko men­tal­nie. Znali się jak łyse ko­nie. Taka re­la­cja w ich za­wo­dzie była czymś nie­zwy­kle istot­nym. Od sa­mego po­czątku po­czuli to coś. Ufali so­bie, swoim umie­jęt­no­ściom, a poza tym ro­zu­mieli się bez słów. Zwią­zek ide­alny, my­ślała, ob­ser­wu­jąc ko­cie ru­chy part­nera. Pod­nie­cało ją, jak wy­glą­dał w mun­du­rze. Pas z bro­nią za­kła­dał tak, że wciąż od­no­siła wra­że­nie, że pod jego cię­ża­rem spodnie mu się zsuną, od­sła­nia­jąc wię­cej, niż mo­gła ocze­ki­wać. Na­pi­na­jący się na bi­cep­sach ma­te­riał ko­szuli po­wo­do­wał, że po jej ple­cach prze­bie­gały dresz­cze. Li­dia prze­łknęła ślinę i zwil­żyła usta ję­zy­kiem. Po­winna so­bie zna­leźć fa­ceta. Przy­naj­mniej ta­kiego, który zdo­łałby za­spo­koić jej żą­dze. Na po­ważny zwią­zek nie miała czasu i ochoty. Że to nie dla niej, uznała z pełną sta­now­czo­ścią po odej­ściu Mar­cela.

– Nie. Tro­chę. Za dużo wy­pi­łam – wy­znała szcze­rze.

– Mo­głaś za­dzwo­nić, na­pił­bym się z tobą. – W jego gło­sie wy­czuła wy­rzut.

– Przyj­dzie czas, że twoja Go­sia za­cznie wresz­cie re­ago­wać na moje te­le­fony po no­cach. Kie­dyś nie po­zwoli ci wyjść albo ode­brać. – Pro­wo­ko­wała go, do­sko­nale wie­dząc, że to droga do­ni­kąd.

– Daj spo­kój, taka praca. Part­ner jest czę­ścią mnie.

I czar prysł. Mar­cin czuł to samo co ona. Z tą tylko róż­nicą, że był chętny i nie­raz de­kla­ro­wał go­to­wość pój­ścia krok da­lej. To ona go po­wstrzy­my­wała, prze­ko­nana, że zbli­że­nie się do part­nera mu­sia­łoby za­koń­czyć ich ide­alną służ­bową re­la­cję. Miała zresztą po­wód, by tak uwa­żać.

– Co mamy?

Za­mknęła drzwi ich po­koju i po­chy­liła się nad Mar­ci­nem. Wy­dało jej się, że wy­prę­żył się pod wpły­wem jej bli­sko­ści, ale jed­nego Li­dia nie mo­gła so­bie za­rzu­cić – za­wsze wie­działa, kiedy prze­stać. Snu­cie fan­ta­zji pod wpły­wem nie­za­spo­ko­jo­nego po­żą­da­nia nie szło w pa­rze z jej po­czu­ciem obo­wiązku wo­bec wy­ko­ny­wa­nych za­jęć. Nie za­re­ago­wała.

– Jest grubo. Ju­lita Ochucka, me­na­dżerka pro­duktu jed­nej z li­czą­cych się firm far­ma­ceu­tycz­nych.

– Nie żyje?

– Wczo­raj w nocy zo­stała zna­le­ziona w po­koju ho­te­lo­wym.

– Gdzie?

– W war­szaw­skim No­vo­telu.

Li­dia wy­jęła teczkę z rąk part­nera, okrą­żyła biurko i usia­dła na swoim krze­śle. Mar­cin skrzy­żo­wał palce i oparł się ciężko o blat, nie spusz­cza­jąc z niej oka. Znał to spoj­rze­nie. Li­dia wsu­nęła w usta pa­zno­kieć. Za­wsze tak ro­biła. Znał jej ge­sty. Ostat­nia sprawa, jaką pro­wa­dzili przez kilka mie­sięcy, wy­koń­czyła ich. Po jej za­koń­cze­niu Li­dia po­trze­bo­wała od­po­czynku, dla­tego zo­stała wy­słana na mie­sięczny urlop. Mu­siała od­re­ago­wać. Oczy­wi­ście spo­ty­kali się w tym cza­sie. Ja­dali ra­zem, kiedy miał prze­rwę w pracy, a w piątki snuli się po war­szaw­skich ba­rach. Mar­cin miał w niej kum­pla, przy­ja­ciela i… Wła­śnie, za­wsze kiedy za­pę­dzał się w roz­my­śla­niach do­ty­czą­cych tego, co ich łą­czyło, ha­mo­wał się bru­tal­nie, przy­wo­łu­jąc przed oczy wy­obraźni Gośkę. To świetna dziew­czyna. Za­je­bi­sta w łóżku, speł­nia­jąca się w roli ban­kierki, ale za nic nie­ro­zu­mie­jąca spe­cy­fiki pracy w do­cho­dze­niówce. Do nie­dawna wy­da­wało mu się na­wet, że ko­cha swoją na­rze­czoną, ale ostat­nio nie miał z nią na­wet o czym roz­ma­wiać. Dla­tego czas wolny wo­lał spę­dzać z Lidką. Na­wet je­śli zna­czyło to tylko nie­koń­czące się roz­mowy i nocne włó­cze­nie po ba­rach. Ni­gdy nie był na­wet w jej miesz­ka­niu na Pra­dze. I do­brze, my­ślał. Gdyby tam tra­fił, nie zdo­łałby się po­wstrzy­mać. Lidka go krę­ciła jak mało która dziew­czyna. Lu­bił silne ko­biety. Pod­nie­cała go jej in­te­li­gen­cja i ten szó­sty zmysł. Poza tym znał jej eks. Idiota nie wie­dział, co stra­cił. Ale za­nim od­szedł, zdra­dził Mar­ci­nowi kilka pi­kant­nych szcze­gó­łów do­ty­czą­cych ape­tytu na seks swo­jej dziew­czyny. To wtedy Mar­cin za­czął pa­trzeć na Lidkę ina­czej niż do­tąd. Czuł się za nią od­po­wie­dzialny, to oczy­wi­ste, ale to mu nie wy­star­czało. Chciał jej. Pra­gnął jej obec­no­ści, bli­sko­ści i ciała. Zda­rzało mu się na­wet wy­obra­żać so­bie Lidkę, kiedy ko­chał się z Gośką. Gdyby tylko zdra­dził się ze swo­imi fan­ta­zjami, byłby skoń­czony. Obie by go po­go­niły.

– Co wy­wę­szy­łaś?

Lu­biła, kiedy tak do niej mó­wił.

– Miesz­kała pod War­szawą, a zgi­nęła w war­szaw­skim ho­telu. Śmier­dzi, nie są­dzisz? – Zer­k­nęła na niego. Przy­tak­nął i cze­kał na ciąg dal­szy. Wy­dała mu się jesz­cze pięk­niej­sza. – Co to za ślady na szyi? Zo­stała udu­szona? – Ski­nął po­now­nie głową. – Zna­le­zioną ją nagą? Zo­stała zgwał­cona?

– Pa­to­log za­opi­nio­wał udu­sze­nie, ale część śla­dów na szyi po­cho­dzi jesz­cze sprzed ubie­głej nocy.

Li­dia prze­rzu­ciła kartkę, a jej brwi unio­sły się wy­soko.

– Pod­du­szana? Na­sza de­natka miała dość wy­ra­fi­no­wane upodo­ba­nia – stwier­dziła, czym wy­wo­łała w nim na­głe uczu­cie go­rąca.

– Za­leży, co kto lubi – rzu­cił, za­nim się za­sta­no­wił, czy po­wi­nien.

Li­dia na­wet nie spoj­rzała na niego, jed­nak zna­cząco ­po­tarła pal­cami.

– Masz ra­cję. To co? Je­dziemy?

Jej oczy błysz­czały. Mar­cin po­my­ślał tylko, że jego part­nerka jest go­towa, zu­peł­nie jakby przej­rze­nie do­ku­men­tów sprawy oka­zało się grą wstępną przed ma­ją­cym na­stą­pić ak­tem. Pod­niósł się i się­gnął po ma­ry­narkę.

– Je­dziemy. Cie­szę się, że wró­ci­łaś.

Uśmiech­nął się do niej i po­cze­kał, aż wsu­nie broń za pa­sek spodni. Otwo­rzył drzwi i wy­szli. Znowu byli w grze. Po­czuł przy­jemny dreszcz prze­bie­ga­jący po ple­cach. Emo­cji do­star­czały spoj­rze­nia mi­ja­nych współ­pra­cow­ni­ków i przy­ja­zne po­kle­py­wa­nie Lidki po ra­mie­niu. Czuł dumę, wi­dząc od­wra­ca­ją­cych się za nimi ko­le­gów. Byli go­towi.2

– Cze­ka­łem na twój te­le­fon. – Męż­czy­zna zmie­rza­jący za nią do windy elek­try­zo­wał ni­skim gło­sem.

Ny­lon poń­czoch draż­nił skórę, co w po­łą­cze­niu z brzmie­niem wy­po­wia­da­nych słów sta­wało się du­etem nie­sa­mo­wi­cie pod­nie­ca­ją­cym. Zer­k­nęła przez ra­mię i po­nęt­nie wy­dęła usta. At­mos­fera sta­wała się nie­zno­śnie na­pięta.

– Cze­ka­łeś na mnie? – Ona jed­nak nie ocze­ki­wała od­po­wie­dzi. Pro­wo­ko­wała go.

Miękka wy­kła­dzina za­głu­szała od­głos szpi­lek. Czuła na so­bie jego wzrok, po­żą­dał jej, czego do­wody do­cie­rały do niej już w ho­te­lo­wej re­stau­ra­cji. Jego spoj­rze­nie pa­liło ży­wym ogniem, błą­ka­jący po twa­rzy uśmiech roz­grze­wał i sta­wał się za­po­wie­dzią tego, co miało na­stą­pić w po­koju nu­mer czte­ry­sta trzy­dzie­ści trzy za naj­da­lej go­dzinę. Za­trzy­mali się przed drzwiami windy. Na ko­ry­ta­rzu pa­no­wała zu­pełna ci­sza. Nic poza po­brzę­ku­jącą ja­rze­niówką nie mą­ciło ota­cza­ją­cej ich ci­szy. Męż­czy­zna przy­warł do jej ple­ców. Chciał, żeby czuła, jak na niego działa. Sama jej bli­skość po­wo­do­wała, że z tru­dem przy­cho­dziło mu opa­no­wa­nie pły­ną­cej w ży­łach żą­dzy.

– Pra­gnę cię… – war­czał jej do ucha. – Ze­rżnę cię w win­dzie, bo nie je­stem w sta­nie po­cze­kać na­wet mi­nuty – stęk­nął i za­ci­snął palce na jej po­śladku.

Wtedy drzwi windy roz­su­nęły się, co wy­ko­rzy­stała, zwin­nie ob­ra­ca­jąc się do niego przo­dem. Unio­sła ra­miona po­nad głowę i roz­su­nęła nogi na tyle, na ile po­zwa­lała jej wą­ska spód­nica. Za­schło mu w ustach na wi­dok opi­na­ją­cej się na jej pięk­nych pier­siach je­dwab­nej bluzki. Ni­czym dra­pieżca zna­lazł się przy niej na­tych­miast i przy­ssał do szyi, za­my­ka­jąc rękę na peł­nej, ide­al­nie do­pa­so­wa­nej do jego dłoni piersi. Ju­lita wci­snęła gu­zik, winda ru­szyła w górę. Drobne i chłodne dło­nie błą­kały się po jego karku, dra­pały plecy, po­wo­du­jąc przy­jemne pie­cze­nie. Ner­wowo, może na­wet tro­chę za bar­dzo, za­czął szar­pać za jej spód­nicę.

– Spo­koj­nie – upo­mniała go, mru­cząc ni­czym kotka. – Za­cho­waj siły na po­tem.

– Mam siłę, mo­żesz być spo­kojna. – Nad­szarp­nięta mę­ska duma do­po­mi­nała się sza­cunku.

– Ależ oczy­wi­ście.

We­szli do po­koju. W każ­dym z zaj­mo­wa­nych po­miesz­czeń roz­bły­sło świa­tło. Męż­czy­zna roz­glą­dał się z za­cie­ka­wie­niem. Kiedy za­po­znał się z ich roz­kła­dem, stra­cił nimi za­in­te­re­so­wa­nie. Szybko od­na­lazł swoją ko­cicę. Zdą­żyła już po­zbyć się nie­bo­tycz­nych szpi­lek. Na jego wi­dok uśmiech­nęła się i wy­cią­gnęła rękę z kie­lisz­kiem. Przy­jął go z wdzięcz­no­ścią, bo za­schło mu w ustach. Ob­ser­wo­wał jej ge­sty. Wie­dział, co lu­biła, i do­sko­nale zda­wał so­bie sprawę, że po­stę­po­wa­nie zgod­nie z jej ocze­ki­wa­niami przy­nie­sie mu więk­szą przy­jem­ność, niż gdyby po pro­stu przy­parł ją do ściany i ze­rżnął jak ta­nią dziwkę. Ju­lita wska­zała ru­chem głowy łóżko. Pod­szedł do niego i usiadł na kra­wę­dzi. Wie­dział, co na­stąpi. Wy­chy­lił kie­li­szek i od­sta­wił go na stole. Po­ło­żył dło­nie na jej udach i po­woli, nie spusz­cza­jąc oczu z jej twa­rzy, za­czął pod­cią­gać spód­nicę. Wy­cze­ki­wał wi­doku ciem­nego pasa sa­mo­no­śnych poń­czoch, a po­tem ko­ron­ko­wej bie­li­zny wpi­ja­ją­cej się w jej małą, roz­kosz­nie sma­ku­jącą mu­szelkę. Wy­star­czył tylko frag­ment, by rzu­cić go na ko­lana, a z ust wy­rwać ner­wowy śmiech. Był tak bli­sko. Wsu­nął palce pod gumę poń­czoch i zsu­nął je naj­pierw z jed­nej, po­tem z dru­giej nogi. Przy­su­nął nagą stopę do twa­rzy i wcią­gnął mocno jej za­pach. Nie­sa­mo­wi­cie pod­nie­ca­jące po­łą­cze­nie woni la­kieru do pa­znokci i skóry bu­tów, które miała na no­gach pod­czas ko­la­cji, spo­wo­do­wało, że za­krę­ciło mu się w gło­wie. Uca­ło­wał pod­bi­cie z czcią i wsu­nął so­bie w usta pa­luch jej stopy. Lekko sło­nawy smak wy­zwo­lił w nim uczu­cie eu­fo­rii. Za­czął je ssać po ko­lei, pod­trzy­mu­jąc drobną piętę. Sto­jąca nad nim ko­bieta na­gra­dzała go za do­star­czane piesz­czoty co­raz swo­bod­niej­szymi wes­tchnie­niami. Ssał więc co­raz gor­li­wiej, li­zał po­de­szwę, aż wresz­cie otwo­rzył oczy i uj­rzał trój­kąt jej bie­li­zny. Przy­lgnął do niego twa­rzą, gło­śno wcią­ga­jąc po­wie­trze.

– Pach­niesz jak sza­leń­stwo.

– Co byś zro­bił, gdy­byś tak pod­dał się temu sza­leń­stwu? – za­py­tała nieco spo­koj­niej­szym gło­sem, pa­trząc mu od­waż­nie w twarz.

– Mógł­bym za­bić… – wy­znał bez wa­ha­nia, od­su­nął ko­ronkę i prze­je­chał ję­zy­kiem po jej wzgórku.

Jęk­nęła gło­śno za­raz po tym, jak po­czuła wsu­wa­jące się w nią palce.

To był ten mo­ment, kiedy gra­nice cier­pli­wo­ści jej ko­chanka zo­sta­wały prze­kro­czone. W jego oczach po­ja­wiała się żą­dza, ru­chy sta­wały się zde­cy­do­wane, choć wy­stu­dio­wane. Naj­gor­szy był po­czą­tek. Kiedy Ju­lita spo­tkała Ry­szarda po raz pierw­szy, nie mo­gła oprzeć się wra­że­niu nie­do­pa­so­wa­nia. Nie wspo­mi­nała tego seksu naj­le­piej. Jej cu­downy ko­cha­nek oka­zał się jed­nak po­jęt­nym uczniem, a każde ich ko­lejne spo­tka­nie sta­wało się mi­ło­sną sztuką. Sztuką, któ­rej Ju­lita pra­gnęła całą sobą. Czu­łość Ry­szarda gra­ni­cząca z trudną do opa­no­wa­nia żą­dzą czy­niła wspól­nie spę­dzane chwile je­dy­nymi w swoim ro­dzaju. Choć ni­gdy nie dała po so­bie po­znać, że pra­gnie ich spo­tkań, a po­ja­wie­nie się w Gdań­sku ko­ja­rzyła zde­cy­do­wa­nie z ich wie­czo­rami, nie zaś ze służ­bo­wymi obo­wiąz­kami i nie­koń­czą­cymi się mi­tin­gami z klien­telą za­trud­nia­ją­cej ją firmy. Ile­kroć przy­jeż­dżała tu w celu prze­pro­wa­dze­nia szko­le­nia lub pod­pi­sa­nia ko­lej­nych kon­trak­tów, za­wsze spo­ty­kała się z Ry­szar­dem. Ich spo­tka­nia sta­no­wiły na­grodę za od­nie­siony w Trój­mie­ście suk­ces. Ko­chała je po­nad wszelką miarę. Praca była dla niej wszyst­kim. Za­spo­ka­jała wyż­sze po­trzeby, a także po­zwa­lała na ży­cie na po­zio­mie, jaki ce­niła. Dla­tego sza­no­wała swoje za­ję­cie i od­da­wała się pracy z nie­złom­no­ścią. Na co dzień chłodna i zde­ter­mi­no­wana, w nocy sta­wała się jed­nak kimś zu­peł­nie in­nym. Za­spo­ka­jała swoje po­trzeby, a dzięki na przy­kład Ry­szar­dowi od­bie­rała okrut­nemu lo­sowi z na­wiązką wszystko, czego po­ską­pił jej w ży­ciu ro­dzin­nym.

Po­tężny ko­rzeń Ry­szarda przy­szpi­lił ją do mięk­kiej po­ścieli. Za­gry­zła prze­ście­ra­dło, a z jej oczu po­pły­nęły łzy.

– O tak… – sap­nęła, wy­py­cha­jąc do tyłu bio­dra i my­śląc z ża­lem o Pio­trze, je­dy­nym męż­czyź­nie, który tak sku­tecz­nie opie­rał się jej wdzię­kom.3

Li­dia za­wsze miała kło­pot z oglą­da­niem zwłok w Za­kła­dzie Me­dy­cyny Są­do­wej. Dla pro­wa­dzą­cego do­cho­dze­nie już sam fakt na­ru­sze­nia miej­sca zbrodni sta­no­wił po­ważne nie­do­pa­trze­nie. Kiedy do­je­chali na miej­sce, nie kryła nie­za­do­wo­le­nia.

– Prze­stań – stro­fo­wał ją Mar­cin, kiedy po obej­rze­niu ciała Ju­lity sie­dzieli znowu w sa­mo­cho­dzie.

– Mar­cin, w na­szej pracy wszystko jest istotne. Uło­że­nie zwłok, dro­bia­zgi, które eki­pie mogą wy­dać się mało ważne, dla nas są wiele mó­wią­cymi de­ta­lami. Prze­cież to nic no­wego. – Obu­rzona trza­snęła drzwiami wy­słu­żo­nego opla.

– Li, oni nie cze­kali. Nie wie­dzieli, czy bę­dziesz go­towa wró­cić. Do­sta­łem pa­piery i mia­łem je prze­stu­dio­wać. Ocze­ki­wali ode mnie tylko po­mocy.

– Nie wie­rzyli, że się po­zbie­ram?

– Nie chcieli ci prze­szka­dzać. Je­steś do­bra, ale wszy­scy wiemy, że po­przed­nia sprawa cię wy­ssała.

– Wy­ssała – po­wtó­rzyła bez­wied­nie w ślad za nim.

– Cie­szę się, że wró­ci­łaś. Mamy zdję­cia z miej­sca zda­rze­nia. To bę­dzie mu­siało nam wy­star­czyć. Je­ste­śmy naj­lepsi! Damy radę, nie?

Za­wsze kiedy sta­rał się wpły­wać na jej na­strój, czuła, że ma w nim przy­ja­ciela. Wes­tchnęła ciężko, choć bar­dziej cho­dziło o pod­trzy­ma­nie wra­że­nia obu­rze­nia. Nie po­tra­fiła bo­czyć się na Mar­cina. On zaś, wi­dząc drga­jące ką­ciki jej ust, wie­dział, że osią­gnął cel.

– Ja też się cie­szę, że wró­ci­łam. Sie­dze­nie w domu mnie wy­kań­cza. Nie wiem, jak można tak żyć.

– Może wy­sko­czymy dziś na jed­nego po ro­bo­cie?

– Mar­cin, uwierz mi, mam chwi­lowy prze­syt tych jed­nych. – Zmie­szana opu­ściła wzrok.

Zro­zu­miał. Wła­ści­wie do­sko­nale wie­dział, że Lidka za­le­wała wspo­mnie­nia przy­tła­cza­ją­cego śledz­twa al­ko­ho­lem. Wy­sła­nie jej na urlop oka­zało się naj­gor­szym, na co mógł ska­zać ją ich zwierzch­nik. Ale skąd miał wie­dzieć? On nie pro­wa­dził ni­gdy żad­nej sprawy. Był zwy­kłą biurwą.

– Bę­dziesz piła wodę. Ja po­trze­buję się z tobą na­pić. – Zer­k­nął na nią.

– A coś się dzieje? Coś w domu? – Za­re­ago­wała żywo.

– Ostat­nio nie dzieje się naj­le­piej.

– Tym bar­dziej po­wi­nie­neś wró­cić do domu. – Nie wie­rzyła, że to mówi.

– Ale tam pa­nuje ci­sza – wy­znał szcze­rze. – Gośka ma ja­kieś spra­woz­da­nia. Wraca późno. Pra­wie wcale nie ga­damy. Po­trze­buję to­wa­rzy­stwa. Mu­szę się wy­ga­dać. Mogę na cie­bie li­czyć?

Zgo­dziła się. Nie mo­gła prze­cież ina­czej. Pod­je­chali pod ko­mendę. Wró­cili do stu­dio­wa­nia do­ku­men­tów i zdjęć z miej­sca wy­padku.

Skoń­czyli późno. Lidka wcale nie spie­szyła się z po­wro­tem do domu, Mar­cin zaś po­zwo­lił jej na zor­ga­ni­zo­wa­nie dla nich planu dzia­łań na naj­bliż­sze dni. Po­szlaki były oczy­wi­ste, choć jego part­nerka miała prze­czu­cie, że biz­ne­swo­man nie zgi­nęła z rąk przy­pad­ko­wego mor­dercy.

– Czuję, że to ja­kaś grub­sza sprawa. Mu­simy po­ga­dać z jej mę­żem. Piotr Ochucki też nie jest zwy­kłym zja­da­czem chleba. Współ­pra­cuje bli­sko z pre­ze­sami naj­więk­szych pol­skich ban­ków. Mó­wię ci, czuję, że to coś grub­szego.

– Za­raz wra­cam i mo­żemy wy­cho­dzić.

Li­dia ock­nęła się jak z le­targu. Mar­cin stał przy drzwiach. Wie­działa, że szedł się umyć. Za­wsze przed wyj­ściem z nią brał prysz­nic. Ni­gdy nie za­py­tała go o po­wody ta­kiego za­cho­wa­nia, sama jed­nak rów­nież za­częła zwra­cać uwagę na swój wy­gląd, kiedy za­no­siło się na ich wspólne wyj­ście. Wie­działa, że do ni­czego mię­dzy nimi dojść nie może, jed­nak za każ­dym ra­zem roz­pusz­czała włosy, się­gała do szu­flady po po­madkę trzy­maną na ta­kie wła­śnie oka­zje i cze­kała na po­wrót part­nera. Ro­biła się na bó­stwo, z czego oby­dwoje żar­to­wali.

Wzięli jego auto. W miarę jak od­da­lali się od cen­trum, do Lidki do­cie­rało, że nie bę­dzie to zwy­kły wie­czór, ja­kich na swoim kon­cie mieli cał­kiem sporo. Nie py­tała jed­nak, w zu­peł­no­ści zda­jąc się na Mar­cina. Za­je­chali przed klub, w któ­rym za­zwy­czaj spę­dzali czas po­li­cjanci po służ­bie. Wtedy się zo­rien­to­wała. Dla­tego, kiedy od drzwi po­wi­tały ją grom­kie krzyki „Wi­taj z po­wro­tem!”, si­liła się na za­sko­cze­nie. Mar­cin prę­żył się obok niej za­do­wo­lony z sie­bie i kla­skał ra­zem w in­nymi. Nie mo­gła go za­wieść. Po­zwo­liła się uści­skać na­czel­ni­kowi i pra­cow­ni­kom z wy­działu, a do­piero po za­ję­ciu miej­sca przy ba­rze spoj­rzała na part­nera.

– Nie masz mi za złe, prawda?

Znowu ta mina, po­my­ślała.

– Pew­nie nie­wiele mo­głeś zro­bić?

– Nic nie mo­głem zro­bić. – Pod­ła­pał z en­tu­zja­zmem.

– Ale szep­nąć choć słowo już mo­głeś. Wło­ży­ła­bym coś in­nego.

– W tym, co masz na so­bie, wy­glą­dasz pięk­nie – wy­pa­lił i po­czuł, że ru­mieni się z za­wsty­dze­nia.

Li­dię rów­nież ogar­nęła kon­ster­na­cja. Zdo­łała się jed­nak opa­no­wać i za­mó­wiła dla nich drinki. Po­tem już tylko ob­ser­wo­wali, jak na­czel­nik ulat­nia się z an­giel­ską dys­tynk­cją, a reszta za­czyna się ba­wić. Dość szybko w sali po­two­rzyły się grupki. Po­li­cjanci pili, śmiali się, a nie­któ­rzy zde­cy­do­wali się na­wet tań­czyć. Pod­chmie­lony Mar­cin po­czuł się swo­bod­nie, dla­tego ze­sko­czył ze stołka i wy­cią­gnął rękę do swo­jej part­nerki.

– Za­tań­czysz?

– Mar­cin… Pro­szę cię…

– Nie mów, że nie po­tra­fisz – pro­wo­ko­wał.

– Ja po­tra­fię, ale nie wiem jed­nak, jak u cie­bie z tań­cem – zri­po­sto­wała i sta­nęła bli­sko niego.

Za­szu­miało jej w gło­wie, kiedy po­czuła mę­ski tors cia­sno przy­le­ga­jący do jej piersi. Ich spoj­rze­nia się spo­tkały, a do Li­dii do­tarło, że wojna z po­chła­nia­ją­cym ją po­żą­da­niem roz­gry­wała się rów­no­le­głe także w jego wy­obraźni.4

To był wy­czer­pu­jący dzień. Ju­lita spę­dziła dłu­gie ty­go­dnie na przy­go­to­wa­niu od­po­wied­niej oferty i skie­ro­wa­niu jej do glo­bal­nej li­sty klien­tów. Jej firma na­le­gała na wdro­że­nie tego pro­jektu jesz­cze przed na­sta­niem wio­sny. Stąd jej po­śpiech, go­dziny spę­dzone na prze­glą­da­niu ana­liz i opra­co­wy­wa­nie stra­te­gii ma­ją­cej na celu po­zy­ska­nie jak naj­więk­szego za­in­te­re­so­wa­nia. Na pierw­szy ogień po­szedł Gdańsk. Udało się. Trzy szpi­tale, z któ­rymi współ­pra­co­wała, po­pro­siły o przed­sta­wie­nie oferty. To tam spo­tkała się z Ry­szar­dem. Na samo wspo­mnie­nie ich nocy prze­szył ją przy­jemny dreszcz.

Na­stępny miał być Wro­cław. Nie lu­biła za­ła­twiać tam in­te­re­sów. Miała pod­pi­sane kon­trakty z kil­koma pry­wat­nymi pla­ców­kami, ale dla kie­row­nic­twa tych ośrod­ków istotna była nie sku­tecz­ność ofe­ro­wa­nych pro­duk­tów, a ich cena. Nie sa­mymi pie­niędzmi czło­wiek żyje, my­ślała i szybko wra­cało wspo­mnie­nie Pio­tra i jego in­te­re­sów.

Ju­lita za­wsze miała swo­jego męża za czło­wieka biz­nesu, wiele się od niego na­uczyła, jed­nak nie są­dziła, że in­tratna po­zy­cja jest tylko wierz­choł­kiem góry lo­do­wej. W chwili, w któ­rej od­kryła jego ta­jem­nice, coś w niej pę­kło. Za­częła grze­bać w mę­żow­skiej ko­re­spon­den­cji, prze­glą­dała ma­ile, za­pa­mię­ty­wała na­zwi­ska, a wresz­cie po­sta­no­wiła gro­ma­dzić do­wody od­kry­tych mal­wer­sa­cji i nie­uczci­wo­ści. Wła­ści­wie nie wie­działa, w ja­kim celu to robi. Po pro­stu ko­lek­cjo­no­wała po­twier­dze­nia ciem­nych in­te­re­sów, które pro­wa­dził jej mąż.

– Co po­dać?

Sie­działa w jed­nym z wro­cław­skich ba­rów. Na­stęp­nego ranka miała umó­wione spo­tka­nia. Jak zwy­kle ide­al­nie przy­go­to­wana, nikt nie mógł pod­wa­żyć jej wie­dzy, a tym bar­dziej nie­za­wod­no­ści dzia­ła­nia pro­duk­tów, które pla­no­wała wdro­żyć firma, którą re­pre­zen­to­wała.

Nowe szpilki, ide­al­nie do­brana gar­sonka i poń­czo­chy le­żały na łóżku w po­koju ho­te­lo­wym. Eks­cy­ta­cja wstrzą­snęła jej ra­mio­nami. Czuła nad­cho­dzące emo­cje. Lu­biła nie­po­wta­rzalny smak zwy­cię­stwa. De­lek­to­wała się nim i kar­miła. Trak­to­wała go jak je­dyną na­grodę za drę­czącą sa­mot­ność i od­rzu­ce­nie. Ju­lita czuła się bo­wiem po­twor­nie sa­motna. Wi­zja jej przy­szło­ści już dawno prze­stała po­kry­wać się z tym, co przy­go­to­wał dla niej los.

W świe­cie biz­nesu wi­dziano w niej lwicę. He­adhun­te­rzy prze­ści­gali się w skła­da­niu jej co­raz in­trat­niej­szych ofert pracy, miała pie­nią­dze i męż­czy­znę, z któ­rym kie­dyś, dawno temu go­towa była spę­dzić ży­cie w szczę­ściu i mi­ło­ści. Tacy prze­cież byli – mło­dzi i za­ko­chani. Pla­no­wali mieć dzieci, psa i do­mek w gó­rach. Skoń­czyło się na wiel­kiej willi w ­Wi­la­no­wie, nie­zli­czo­nych po­ko­jach i wie­ją­cej pustką sy­pialni.

Piotr wiecz­nie pra­co­wał. Ona zresztą rów­nież. Wolny czas spę­dzali na wyj­ściach do kina czy te­atru. Cza­sami wy­cho­dzili na ko­la­cje. Ich seks prze­stał za­ska­ki­wać, a mi­łość wy­pa­ro­wała. Dla­czego go nie zo­sta­wiła? Nie po­tra­fiła od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

– Wódkę z lo­dem, pro­szę. – Uśmiech­nęła się do kel­nera i wró­ciła do prze­glą­da­nia ra­portu sprze­daży.

Lu­biła spę­dzać czas mię­dzy ludźmi, kiedy po­dró­żo­wała. Ich obec­ność sta­no­wiła na­miastkę re­la­cji. Po­trze­bo­wała lu­dzi.

Po zmro­żo­nej szklance spły­wała woda. Jej kro­pla skap­nęła Ju­li­cie za de­kolt. Wy­prę­żyła się i upiła wię­cej, niż za­mie­rzała. Lód za­dźwię­czał w pu­stej szklance, a jej oczy na­po­tkały wzrok męż­czy­zny sie­dzą­cego po prze­ciw­nej stro­nie baru. Na­tych­miast to po­czuła. Udała obo­jęt­ność, jed­nak jej ru­chy na­brały sprę­ży­sto­ści. Roz­chy­liła ko­szulę w spo­sób, któ­rego jej ob­ser­wa­tor nie mógł nie do­strzec, wy­dęła usta i po­now­nie na niego spoj­rzała.

Męż­czy­zna nie pró­bo­wał na­wet ukryć pio­ru­nu­ją­cego wra­że­nia, ja­kie na nim ro­biła. Ką­cik jego ust uniósł się za­czep­nie, a prze­ci­na­jąca czoło bruzda na­brała wy­ra­zi­sto­ści.

Ju­lita nie zno­siła in­te­re­sów z wro­cław­skimi szpi­ta­lami, ale ten dys­kom­fort rów­no­wa­żył jej wy­bra­nek. Jan był sa­ni­ta­riu­szem. Poza pracą lu­bił wy­le­wać li­try potu na si­łowni. Jego ciało po­kry­wały ta­tu­aże, a uta­len­to­wany ję­zyk przy­pra­wiał o sza­leń­stwo. Po raz pierw­szy zde­cy­do­wała się po­stą­pić nie­zgod­nie z za­sa­dami. Te usta­lała sama. Spo­ty­kała się ze swo­imi ko­chan­kami za­wsze po pod­pi­sa­niu umowy. Na­gra­dzała się w ten spo­sób za wło­żoną w pro­ces pracę, za­po­mi­nała o wy­siłku i wła­snym po­świę­ce­niu.

Sie­dzący na­prze­ciwko męż­czy­zna ski­nął na kel­nera, szep­nął coś do niego, a za­raz po­tem przed Ju­litą sta­nęła ko­lejna szkla­neczka z wódką. Na­wet nie pa­trząc na Jana, wy­piła jej za­war­tość, spa­ko­wała swoje rze­czy i wy­szła z baru.

Szła chod­ni­kiem wzdłuż bu­dyn­ków. Stu­kot jej ob­ca­sów na wil­got­nych ka­mie­niach po­tę­go­wał ro­snące w niej po­żą­da­nie. Tego po­trze­bo­wała. Tylko to po­zwa­lało jej się uwol­nić od tę­sk­noty za sta­bi­li­za­cją i cie­płem. Tylko dzięki temu czuła się po­trzebna, ko­chana i po­żą­dana.

– Do­bry wie­czór. – Usły­szała za sobą i drgnęła.

Tym ra­zem go nie usły­szała. Od­wró­ciła się, lu­stru­jąc po­dą­ża­ją­cego za sobą męż­czy­znę i gło­sem ni­skim od tęt­nią­cej w jej ży­łach żą­dzy szep­nęła:

– Do­bry wie­czór. Prze­stra­szył mnie pan…

– Nie chcia­łem. Prze­pra­szam… Co taka ko­bieta robi o tej po­rze na pu­stych uli­cach mia­sta? Sama? – Zrów­nał się z nią. Stał tak bli­sko, że czuła bi­jące od niego cie­pło.

– Wra­cam do ho­telu. Za­tra­ci­łam się w pracy – od­parła, ro­biąc przy tym krok w tył.

– Za­tra­ciła się pani? – Po­stą­pił za nią i przy­parł do zim­nego muru.

Ni­gdy tak nie ro­bił. To było coś no­wego. Ju­lita jęk­nęła nie­pewna, ale nie opie­rała mu się. Po­zwo­liła, by do­tknął jej ta­lii i przy­ci­snął do ściany. Jego usta przy­warły do jej szyi, go­rący ję­zyk na­parł na skórę, nie si­ląc się na de­li­kat­ność. Jan był głodny do­znań, a ona chęt­nie się z nim dzie­liła. Zgięła nogę w ko­la­nie i oparła o mur za sobą. Tym ra­zem wło­żyła pli­so­waną spód­nicę. Wie­działa, że nie zdoła po­wstrzy­mać sa­ni­ta­riu­sza, a nie chciała po­zwo­lić mu znisz­czyć ko­lej­nej sztuki gar­de­roby. Dla­tego rów­nież nie wło­żyła bie­li­zny. Jan nie zno­sił ogra­ni­czeń.

Wpiła pa­znok­cie w jego bi­ceps, a przy­jemna praca mię­śni po­zwo­liła jej wzle­cieć po­nad mo­ral­ność na­ka­zu­jącą prze­rwa­nie roz­gry­wa­ją­cej się po­mię­dzy nimi sceny. Stali na ulicy, w każ­dej chwili ktoś mógł wy­ło­nić się zza rogu albo wyjść z baru i za­stać ich w nie­dwu­znacz­nej sy­tu­acji. I wtedy po­czuła go w so­bie. Oto­cze­nie prze­stało mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij