- W empik go
Maskarada - ebook
Maskarada - ebook
Nina Konstantinowa należy do grona najlepszych zabójców świata. Jej życie zawodowe skupia się na likwidowaniu celów oraz walce o pozycje w wirtualnym rankingu morderców. Pewnego dnia zauważa na ulicy kobietę wyglądającą dokładnie tak, jak jej zamordowana przed laty matka. Wkrótce potem następuje seria wypadków zagrażających życiu Niny i jej bliskich. Okazuje się, że wystawiono na nią zlecenie a klucz do odnalezienia osoby, która pragnie jej śmierci leży w przeszłości jej rodzicielki.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-038-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Toruń, Polska
Zegar ratuszowy wybijał właśnie drugą w nocy, gdy samotna postać przemierzała wąskie, brukowane uliczki Starego Miasta. Szła szybkim krokiem, trzymając się mniej oświetlonych miejsc, by skutecznie wtopić się w ciemność. O tej porze roku większość ulic była wyludniona, co stanowiło zupełne przeciwieństwo tego, co działo się tu latem. Choć z natury była samotniczką, pomyślała, że właśnie teraz przydałby się jej tłum, z którym mogłaby się zmieszać. Bez niego było ją widać jak na tacy. Nie mogła jednak nic na to poradzić, bo nie ona stawiała tu warunki.
Nie tym razem.
Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie było tu przypadkowe. Wybrał wszystko z rozmysłem, począwszy od pory roku, pozbawiając ją osłony; poprzez niby losowo wybrane miasto, aż do samego miejsca spotkania. Z trudem powstrzymała chęć zazgrzytania zębami ze złości. Wiedziała, jakie były zasady i że oboje musieli się ich trzymać, lecz wyraźnie grały na jego korzyść, nie jej. A wszystko przez ten cholerny ranking.
Na placu Rapackiego minęło ją trzech pijanych chłopaków, nieco młodszych od niej. Mieli szczęście, że nie próbowali jej zaczepiać. Nie, żeby ją to obchodziło; nie znała też polskiego. Była po prostu w takim stanie napięcia nerwowego, że nie ręczyła za siebie i swoje reakcje, a tej nocy miała zginąć z jej ręki tylko jedna osoba.
Powoli zbliżała się do celu. Znała miasto dość dobrze, bo w dzieciństwie często odwiedzała z rodzicami jednego z kolegów ojca, który od trzydziestu lat mieszkał w Toruniu. Jednak Siergiej nie wiedział nic o jej dzisiejszej wizycie. Prawdę mówiąc, poza jej wrogiem, tylko najbliższy i w zasadzie jedyny przyjaciel dziewczyny miał pojęcie, gdzie jej szukać. Zapewne umierał ze strachu, czekając na wiadomość w której miała oznajmić mu, że wciąż żyje. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie kwaśno. Powiedziała Igorowi o dzisiejszym pojedynku tylko dlatego, by wiedział skąd ewentualnie ma sprowadzić jej ciało. Biedak pewnie zużył już kilka ziołowych tabletek uspokajających, jednak równie dobrze jak ona wiedział, że nie mogła nie podjąć wyzwania. Takie były zasady. Gdy ktoś znajdujący się w rankingu wyżej niż ty wyzywał cię, nie istniało coś takiego jak prawo odmowy. Pakowałeś manatki i jechałeś w wyznaczone miejsce. I tyle.
Dotarła do końca długiej, gęsto oświetlonej latarniami alei i skręciła w mroczny wjazd, prowadzący do kilku opuszczonych, starych kamienic. Doskonale znała topografię terenu, co było wielką zasługą Igora, który jako pierwszorzędny haker wykradł dla niej plany architektoniczne budynków z najbliższej okolicy. Była doskonale przygotowana i wiedziała o tym. Nie pozostawało do zrobienia już nic więcej. Nic poza jednym — przeżyciem tej nocy.
Skontrolowała, czy wszystkie elementy uzbrojenia znajdują się tam, gdzie powinny i skierowała się ku wejściu do obdartego budynku. Jak na ironię była pełnia, a światło księżyca padało dokładnie na częściowo wyrwane z zawiasów drzwi. Czyżby i ta iluminacja została zaplanowana? Nie przyjechała tu jednak podziwiać ani piękna natury, ani starego budownictwa. Starając się zachować niezmąconą ciszę, podeszła do jednego z zasłoniętych tekturą okien, które znajdowały się w mroku. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać.
Dostanie się do środka nie stanowiło żadnego problemu, w końcu robiła bardziej skomplikowane rzeczy i to setki razy. Bez przeszkód dotarła do klatki schodowej i zachowując wzmożoną czujność zaczęła wspinać się na górę. Umówili się na dachu o drugiej trzydzieści. Była druga dwadzieścia pięć, a więc nadszedł najwyższy czas, by założyła kominiarkę.
Jej przeciwnik już na nią czekał. Oparty swobodnie o jeden z kominów z rękoma założonymi na piersi, wyglądał niemal nonszalancko. Ubrał się podobnie jak ona — czarny, dopasowany strój, kominiarka. I broń, oczywiście. Podczas pojedynku wolno im było używać tylko noży, pistoletów z tłumikiem oraz własnego ciała. Jakiekolwiek ulepszenia — rzutki shuriken czy azjatyckie miecze chociażby — były zakazane. Kto by pomyślał, że płatni mordercy mają swój kodeks honorowy? Cóż, owszem. Mieli. Przynajmniej ci najlepsi, do których grona oboje należeli.
— Przed czasem — zaśmiał się — A myślałem, że dziewczyny mają w zwyczaju się spóźniać.
— Nie ja — ucięła, płynnie przechodząc na angielski. Na szczęście już dawno pozbyła się charakterystycznego dla swoich rodaków akcentu — Trochę się różnię od innych dziewczyn. Mamy inne definicje zabawy.
— Skoro tak twierdzisz, numerze dwa. Czy może wolisz: Meduzo?
— To nieistotne, Seth — powiedziała z naciskiem. Prędzej rzuciłaby się z dachu, niż nazwałaby go numerem jeden. Oczywiście doskonale o tym wiedział — Nie mam ochoty na jałowe gadki. Lepiej przejdźmy do rzeczy.
— Pewnie — wzruszył ramionami — Chciałem tylko nieco rozluźnić atmosferę zanim cię zabiję.
— Dzięki za chęci, ale zamierzam się z tobą uwinąć jak najszybciej. Wiesz, umówiona jestem — odparła z zimnym uśmiechem i wyciągnęła nóż. Natychmiast poszedł w jej ślady.
— Nie martw się. Usprawiedliwię twoją nieobecność — rzekł uprzejmie i wyprowadził cios.
Spodziewała się wyrównanej walki, w końcu dzieliła ich tylko jedna pozycja w rankingu. Była jednak i realistką. Znała reputację Setha. Pojawił się w branży stosunkowo niedawno, co nie przeszkadzało mu piąć się po kolejnych szczeblach hierarchii z prędkością błyskawicy. Bali się go nawet starsi mordercy, zwłaszcza ci, którzy znajdowali się przed nim w rankingu ogólnym; do tego stopnia, że gdy wyzywał ich na pojedynek, odwlekali konfrontację jak najdłużej się dało. Niestety, ona sama nie miała takiej możliwości, lecz mimo wszystko ani myślała się poddawać. Jak umierać, to z honorem. A nie zamierzała jeszcze odchodzić z tego świata.
Wymienili kilka szybkich uderzeń, jednak żadne nie spowodowało u drugiego większej szkody. Ponownie starli się na środku dachu, porzuciwszy noże. Więc mimo wszystko mieli coś wspólnego — ona również wolała walkę bez dodatkowej broni. Wyprowadziła parę kopniaków, dokładnie tak, jak uczył ją jej mentor, lecz przeciwnik był na to przygotowany i z łatwością je blokował. Nie musiała długo czekać na kontratak. Broniła się długo i zaciekle, ale w końcu jeden z ciosów dosięgnął jej twarzy i runęła na ziemię, czując jak jej skroń ostro pulsuje a materiał kominiarki staje się wilgotny. Najwyraźniej rozwalił jej łuk brwiowy.
Nie było jednak czasu na kontemplację. Natychmiast po upadku zerwała się na równe nogi, w ostatniej chwili unikając kolejnego ataku, tym razem mającego ostatecznie ją znokautować.
— Niezły refleks, mała — pokiwał głową z uznaniem — Kto cię uczył? Chciałbym wiedzieć, komu złożyć kondolencje.
— Mój mentor nie żyje — odparła lodowato — Niebawem do niego dołączysz. Zrób coś dla mnie i pozdrów go, jeśli się spotkacie.
Rzuciła się w przód, wyciągając zza paska drugi nóż i celując w jego brzuch. W ostatniej chwili zdążył się uchylić, lecz ostrze drasnęło mu ramię; nie powstrzymało go to jednak przed złapaniem jej w pół i przygwożdżeniem do ziemi. Nie wiedziała jak to się stało, ale sekundę później trzymał własny scyzoryk przy jej gardle, a jego usta wykrzywiał wyjątkowo okrutny uśmieszek.
— Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Wielka szkoda, że nie zdążysz, bo masz potencjał.
Zacisnęła usta w wąską kreskę, sztyletując go wzrokiem. Musiała wybrnąć z tej sytuacji, zanim poderżnie jej gardło. Problem leżał w tym, że nie bardzo wiedziała jak to zrobić. W tym momencie księżyc oświetlił ich niczym gigantyczny reflektor i dostrzegła lodowaty błękit jego oczu, dotąd skrytych w cieniu. Widziała w nich wyłącznie spokój oraz wyrachowanie i nie miała wątpliwości, że zegar ratuszowy właśnie odliczał ostatnie sekundy jej życia. Zdała sobie sprawę, że oboje wstrzymują oddech i wtedy postawiła wszystko na jedną kartę.
Płynnym ruchem zrzuciła go z siebie, czując jak ostrze rozcina jej skórę na szyi. Była świadoma, że krwawi, jednak nie zwracała na to uwagi. Musiała działać szybko. Wyprowadziła kopniak z półobrotu celując prosto w rękę, w której nadal trzymał nóż. Broń upadła z brzękiem na beton, a jej wróg z wściekłością ponownie ruszył do walki. Wymienili całą serię uderzeń, lecz jej głowę wypełniała tylko jedna myśl — musiała to szybko skończyć, bo traciła coraz więcej krwi. Powoli zaczynała odczuwać zawroty głowy, jednak z całych sił walczyła o zachowanie koncentracji, uparcie ignorując narastającą wilgoć okalającego jej szyję golfu.
Wtedy wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Po pierwsze, jego kopniak sprawił, że się zachwiała. W normalnych okolicznościach natychmiast odzyskałaby równowagę, ale teraz była dość osłabiona, co pogłębiała każda dodatkowa sekunda wysiłku. Po drugie, próbując stabilnie stanąć na nogach niebezpiecznie zbliżyła się do krawędzi dachu. Niestety, zapomniała o występie oddzielającym gzyms. Jak w zwolnionym tempie zobaczyła wyziewającą zza niego czarną pustkę, która zbliżała się do niej nieubłaganie.
A więc tak to się skończy. Umrę, stoczywszy się z dachu, pomyślała z ironią, po czym zaczęła spadać. Nie miała nawet szansy chwycić się gzymsu — był zbyt daleko. Z ust mimowolnie wyrwał się jej krótki krzyk.
Nagle poczuła na swoim przedramieniu mocny, pewny chwyt. Zawisła w powietrzu, dwadzieścia parę metrów nad ziemią, ze zdumieniem spoglądając w górę. Dostrzegła tam postać w kominiarce, wpatrującą się w nią intensywnym, nieodgadnionym wzrokiem. Przez chwilę żadne z nich nie wykonywało najmniejszego ruchu, aż zaczęła się zastanawiać, czy zamierza ją puścić. Wtedy jednak wzmocnił uchwyt i zaczął ją wciągać z powrotem na dach.
Kiedy ponownie poczuła pod plecami stabilną powierzchnię, odetchnęła z ulgą. Lecz nie na długo. Miejsce ulgi zastąpiła nienawiść, gdy zobaczyła swojego przeciwnika zbliżającego się do niej z pistoletem.
— Chyba sobie jaja robisz — warknęła — Po jakie licho mnie ratowałeś, skoro…
— Nie lubię łatwych rozwiązań — wzruszył ramionami i bezceremonialnie uderzył ją w głowę, natychmiast pozbawiając przytomności.Rozdział 2 Duchy przeszłości
Na cienie trzeba uważać. Bo inaczej mogą im
wyrosnąć zęby. Naprawdę mogą. A czasem,
kiedy chcesz zapalić światło żeby je odpędzić,
nagle okazuje się, że nie ma prądu.
— Stephen King
Nina zaparkowała przed domem aukcyjnym. Bez trudu znalazła wolne miejsce dla swojego kremowego fiata mini, bo jak to miała w zwyczaju, przyjechała na miejsce prawie czterdzieści minut przed rozpoczęciem licytacji. Nienawidziła się spóźniać, podobnie jak nie tolerowała spóźnialskich. Wysiadając, owinęła się ciaśniej płaszczem i chwyciwszy torebkę ruszyła w kierunku wejścia.
Znajome wnętrze działało kojąco na jej nerwy. To tutaj odbywała swoje studenckie dwumiesięczne praktyki, które uważała za jedno z najlepszych doświadczeń w swoim życiu. Zza biurka pomachał jej Michaił, podstarzały portier, z którym lubiła toczyć długie dyskusje o średniowiecznej broni.
— Nina! Dobrze cię widzieć. Rekreacyjnie, czy coś sobie upatrzyłaś? — zapytał, wskazując ruchem głowy wejście do sali aukcyjnej.
— Upatrzyłam — uśmiechnęła się — I to duże coś, bo metaloryt z piętnastego wieku. Nie mogę się doczekać licytacji.
— Powodzenia w takim razie — portier uniósł ręce, by pokazać jej zaciśnięte kciuki — Przyjdź na kawę, jak będziesz miała czas. Dawno nie gadaliśmy, trzeba wymienić ploteczki.
Nina parsknęła śmiechem.
— Jasne, gdy tylko znajdę chwilę. Ostatnio mam dużo roboty, ale postaram się wpaść — odparła i skierowała się w stronę półotwartych drzwi.
Sala była wypełniona mniej więcej w jednej czwartej, więc od razu zajęła miejsce w pierwszym rzędzie i zaczęła dla zabicia czasu przeglądać dobrze znany katalog. Pozostali uczestnicy aukcji zaczęli się schodzić w miarę upływu kolejnych minut. Kiedy wybiła szesnasta na podium wyszedł inny jej znajomy, Borys, który tego dnia miał prowadzić licytację.
— W imieniu naszego domu aukcyjnego pragnę powitać państwa na pierwszej licytacji w tym roku! — oznajmił entuzjastycznie — A że nowy rok należy zacząć wyjątkowo, to i w naszej ofercie znalazły się unikatowe przedmioty. Życzę wszystkim udanych zakupów! A oto pozycja numer jeden, cena wywoławcza dwieście dolarów…
Nina odprężyła się i ze spokojem śledziła przebieg wydarzeń. Jej metaloryt był dwudziesty piąty w katalogu, więc przy dobrym układzie powinna wrócić do domu przed Igorem. Może ugotowałaby coś na kolację? Wiedziała, że chłopak martwi się o nią bardziej, niż to pokazuje i wypadałoby mu to jakoś, choćby częściowo, wynagrodzić. Tak, może zrobi jego ulubione ravioli ze szpinakiem…
— Pozycja numer dwadzieścia pięć. Wyjątkowo rzadki metaloryt z 1460 roku. Grafika pochodzi zapewne z książki dewocyjnej. Bardzo dobrze zachowana, nieliczne pęknięcia na brzegach. Cena wywoławcza osiem tysięcy dolarów.
Nina czekała, cierpliwie obserwując rozwój sytuacji. Oprócz niej dwie osoby okazały się być zainteresowane grafiką; reszta zebranych nie włączyła się do licytacji.
— Dwadzieścia tysięcy dolarów po raz pierwszy, po raz drugi…
— Dwadzieścia pięć tysięcy — odezwała się, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Drugi licytator rzucił jej złe spojrzenie, po czym uniósł ręce w geście kapitulacji. To było łatwiejsze niż przypuszczała.
— Panna Konstantinowa, dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Po raz pierwszy, po raz drugi… po raz trze…
— Trzydzieści tysięcy — wtrącił w tym momencie męski głos.
Dziewczyna zamarła, czując jak budzi się w niej paląca wściekłość. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć kto wszedł jej w paradę. Zanim Borys zdążył cokolwiek powiedzieć, odparła zdecydowanie:
— Trzydzieści jeden tysięcy.
— Trzydzieści jeden po raz…
— Trzydzieści pięć tysięcy — przerwał Borysowi głos. Nina zamknęła oczy, walcząc z wybuchem.
— Trzydzieści osiem — wiedziała, że w jej głosie słychać wściekłość.
— Czterdzieści — rozbawienie w głosie drugiego licytatora działało na nią niczym płachta na byka.
— Pięćdziesiąt tysięcy — warknęła, odrzucając pozory. W sali zaczęły rozbrzmiewać szepty, ale nie dbała o to. Ten metaloryt był jej. Nawet Borys wyglądał na spoconego z emocji.
— Po raz pierwszy, po raz drugi…
— Sto tysięcy.
Na sali zapadła głucha cisza. Nina czuła na sobie ciekawskie spojrzenia sąsiadów, ale tylko zacisnęła zęby. Myśl racjonalnie. To się nie opłaca. Odpuść, usłyszała w myślach głos rozsądku. Nie wygrasz, zawsze cię przebije.
— Sto dwadzieścia — oznajmiła, zaciskając pięści tak mocno, że aż zbielały.
— Sto pięćdziesiąt — mężczyzna po raz kolejny nie czekał na reakcję Borysa.
Dziewczyna wysłała w myślach soczystą wiązankę przekleństw w kierunku przeciwnika, lecz nawet ona wiedziała, kiedy należy się opamiętać. Poczuła złość zmieszaną z rezygnacją. Powinna się tego spodziewać, w końcu zawsze wszystko jej odbierał. Matkę, poczucie bezpieczeństwa, resztkę dzieciństwa. A teraz nawet i cholerną grafikę.
— Sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów po raz pierwszy, po raz drugi… — Borys rzucił niepewne spojrzenie w jej kierunku, jednak nie zareagowała — Po raz trzeci. Sprzedane panu Konstantinowowi.
Nie zważając na znaczące szepty i spojrzenia zebranych, Nina wstała i patrząc prosto przed siebie wyszła z sali, przechodząc bez słowa obok stojącego w drzwiach ojca.
*
Igor pracował w kawiarence internetowej, jednej z niewielu jakie się ostały po rozpowszechnieniu dostępu do sieci. Interes kręcił się bardzo dobrze, głównie dzięki temu, że w lokalu oferowano też usługi poligraficzne i wyśmienitą kawę. Rzecz jasna chłopak nie musiał pracować, by się utrzymać — jako haker zarabiał wystarczająco dużo — mimo to lubił chociaż na parę godzin wyrwać się z domu, by poczuć się jak normalny człowiek. Właśnie nalewał jednemu z klientów czarną kawę z mlekiem, gdy drzwi kawiarenki otworzyły się gwałtownie i do środka weszła zarumieniona od zimna Nina. Wystarczył mu rzut oka na jej twarz, by wiedzieć, że coś jest nie tak. Jego przyjaciółka wygladała jak chmura gradowa. Z hukiem położyła torebkę na ladę i gwałtownym ruchem rozpięła płaszcz.
— Widzę, że ktoś potrzebuje dużej, mocnej kawy — stwierdził z niepokojem, obserwując jej zachowanie.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — mruknęła, rzucając mu ponure spojrzenie.
— Jechałaś w takim stanie? Mam nadzieję, że nie spowodowałaś żadnego wypadku.
— Uwierz, że bardzo chcę w tym momencie przeprowadzić pewien niewypadek.
Chłopak zmarszczył brwi.
— Co się stało? Jak aukcja? Grafika okazała się fałszywką?
— Nie. Po prostu wpadł mój kochany tata — oznajmiła kwaśno, biorąc duży łyk kawy.
Igor z wrażenia upuścił ścierkę do naczyń. Zdawał sobie sprawę, że Nina i jej ojciec w jednym pomieszczeniu to katastrofa gwarantowana. Z tego właśnie powodu obydwoje unikali się, jak tylko mogli. Przynajmniej zazwyczaj.
— I co? Znowu próbował z tobą gadać?
— Nie. Sprzątnął mi grafikę sprzed nosa — burknęła i streściła przyjacielowi przebieg aukcji — Cokolwiek bym nie zrobiła i tak zaoferowałby więcej. Oczywiście wszystko wyłącznie po to, żeby doprowadzić mnie do szału — zaśmiała się gorzko — Przecież on nie znosi sztuki! Jestem przekonana, że wrzuci ten metaloryt do piwnicy, gdy tylko dostanie go w swoje brudne łapy.
— Pewnie tak. No nic, nie załamuj się. Niedługo trafi się jakaś inna fajna okazja.
— Tak, masz rację — zgodziła się z nikłym uśmiechem i zapatrzyła się w okno — Wiesz, tak sobie myślałam… Może zrobię na kolację ravioli?
— Z podwójnym szpinakiem! — zgodził się entuzjastycznie.
— Dobra — parsknęła z rozbawieniem — Może być i potrój… — w tym momencie gwałtownie urwała i wypuściła z rąk szklankę, która z hukiem uderzyła o posadzkę, rozbijając się w drobny mak.
Chłopak spojrzał na nią ze strachem.
— Nina? Dobrze się czujesz? — z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w jej pobladłą, kredowobiałą twarz.
Ignorując jego wołanie, zerwała się z krzesła i wybiegła na zewnątrz. To niemożliwe, pomyślała gorączkowo. Musiało mi się zdawać. Przesunęła wzrokiem po twarzach ludzi idących obiema stronami ulicy. Kilka osób mruknęło coś niemiłego pod jej adresem, lecz nie dbała o to. Zmrużywszy oczy jak kot na polowaniu, ponownie przeskanowała tłum. I wtedy ją zobaczyła, zaledwie kilkanaście metrów przed sobą. Nie namyślając się długo zaczęła biec, z łatwością wymijając kolejnych przechodniów, nawet ich przy tym nie potrącając.
— Proszę pani! — zawołała, gdy od kobiety dzieliły ją jakieś cztery metry — Proszę zaczekać!
Jednak ta nie reagowała. Nina przyspieszyła i gdy znalazła się tuż za jej plecami, złapała ją za ramię. Poskutkowało. Kiedy nieznajoma odwróciła się ze zdziwionym wyrazem twarzy, dziewczyna poczuła jak jej ciało sztywnieje. To zdecydowanie nie było możliwe.
— To nie może być prawda — wyszeptała, czując jak chwilowy paraliż stopniowo ustępuje miejsca czystej zgrozie.
— Przepraszam — odezwała się kobieta po angielsku — Nie rozumiem pani, nie znam rosyjskiego. O co chodzi?
Ninę dosłownie zatkało. Szybko jednak odzyskała zimną krew i odpowiedziała płynną angielszczyzną, starając się zachować pozory uprzejmości:
— To ja przepraszam, że tak na panią napadłam. Mówiłam, że to niemożliwe.
— Co jest niemożliwe? — zapytała zdziwiona nieznajoma.
— Wygląda pani dokładnie jak… jak moja mama — wyjaśniła, przełykając ślinę. Z nerwów zaschło jej w gardle. Zwykle była przygotowana na wszystko, ale czegoś takiego nigdy w życiu by się nie spodziewała.
— Och — zamrugała z zaskoczeniem jej rozmówczyni, nieco skonsternowana — No cóż, może jesteśmy po prostu podobne, to się zdarza…
— Nie — Nina pokręciła głową — Nie rozumie pani. To nie jest zwykłe podobieństwo. Proszę poczekać, mam jej zdjęcie — wyjęła z kieszeni portfel, dziękując niebiosom, że nie zostawiła go w torebce — Proszę. To ja i mama osiemnaście lat temu. Miałam wtedy pięć lat — rzekła, podając kobiecie zdjęcie. Ta wzięła je z wahaniem i przyjrzała się mu z nieodgadnioną miną, by po dłuższej chwili je oddać.
— Rzeczywiście ma pani rację, ale jak mówiłam to się zdarza. Podobno każdy z nas ma sobowtóra — uśmiechnęła się przepraszająco — Nie mam żadnej siostry ani kuzynki podobnej do mnie, tym bardziej w Rosji. Jestem Amerykanką, pochodzę z Sacramento, a tu przyjechałam pierwszy raz. Sama pani widzi, że nawet nie znam języka. To po prostu zbieg okoliczności; chociaż nie dziwię się pani reakcji, bo podobieństwo naprawdę jest uderzające. Proszę pozdrowić mamę.
Nina zamknęła oczy. Jak mogła być tak głupia i myśleć, że jej zmarła matka przechadza się ulicami Nowosybirska jakby nigdy nic? Chyba żyła w zbyt wielkim stresie i zaczynały się pojawiać tego efekty.
— Moja matka nie żyje. Zmarła, kiedy miałam osiem lat — wyjaśniła.
— Och, przepraszam. Bardzo mi przykro — kobieta lekko się zmieszała — Nie chciałam…
— Nic nie szkodzi — powiedziała szybko dziewczyna. Nie cierpiała, gdy ludzie zaczynali jej współczuć — Przepraszam, że panią zatrzymałam.
— Nic się nie stało — nieznajoma posłała jej niepewny uśmiech — Miłego dnia.
— Dziękuję, wzajemnie — skinęła jej głową Nina, odwracając się w stronę, z której przybiegła.
Nie zamierzała jednak odpuszczać. Poczekała chwilę, pozwalając by utworzył się między nimi bezpieczny dystans i ruszyła za kobietą, wmieszawszy się w tłum. Coś tu nie grało i nie byłaby sobą, gdyby tego nie sprawdziła. Kilkadziesiąt metrów dalej jej rozmówczyni wsiadła do samochodu zaparkowanego przed jednym ze spożywczaków i odjechała, lecz Ninie udało się zapamiętać numery rejestracyjne. Szybko wróciła do kawiarenki, gdzie czekał na nią zdenerwowany Igor. Na jej widok głęboko odetchnął.
— Boże, Nina, co…?
— Mam dla ciebie robotę — rzekła krótko — Musisz mi sprawdzić rejestrację i odciski palców, najszybciej jak się da. Wszystko opowiem ci w domu, okej?
— Jasne — zgodził się wciąż zaniepokojony, czego wcale nie krył — Będę za godzinę z kawałkiem. Nadal chcesz robić ravioli?
— Pewnie — odparła, choć myślami była zupełnie gdzie indziej — Z potrójnym szpinakiem?
— I dodatkowym serem — dodał — Muszę przecież jakoś odzyskać kalorie, które właśnie spaliłem. Słowo daję, kiedyś wpędzisz mnie w nerwicę.
— Przecież już ją masz — prychnęła dziewczyna i wyszła, kierując się do samochodu.
Igor westchnął ciężko i pomyślał, że najwyraźniej czeka go kolejna bezsenna noc.
*
Takie właśnie było życie z Niną: zupełnie nieprzewidywalne, jak ona sama. Igorowi dużo czasu zajęło przyzwyczajenie się do jej trybu funkcjonowania: ciągłych wyjazdów, z których mogła nie wrócić, choć do tej pory zawsze wracała; do kilku dni jakie spędzała samotnie po każdym powrocie, zamknięta w swoim pokoju. Wreszcie, do niepisanej zasady, by nie poruszać tematu zleceń. Chociaż czasem korciło go, żeby zapytać o przebieg jej pracy, jakieś szczegóły, zawsze powstrzymywał się w ostatniej chwili. Nina nie lubiła o tym rozmawiać, co sama pewnego razu mu powiedziała. Gdy dostawała zlecenie jechała na miejsce, wykonywała robotę i wracała, nie zamierzając nigdy więcej roztrząsać sprawy. Igor podejrzewał, że to jej sposób na radzenie sobie z ewentualnymi wyrzutami sumienia, choć oczywiście nie odważył się jej tego otwarcie zasugerować. Szczerze mówiąc, mimo że znał prawdę na temat przyjaciółki od siedmiu lat, nie był w stanie wyobrazić sobie Niny krzywdzącej kogokolwiek. Niny–morderczyni. Widział w niej nadal tę samą dziewczynę, z którą przyjaźnił się od wczesnego dzieciństwa, z którą chodził do szkoły. Swoją najlepszą przyjaciółkę, której wiele zawdzięczał. Była dla niego jak siostra i wydawało mu się, że zna ją na wylot, przynajmniej jeśli chodzi o tę stronę osobowości, którą przywdziewała na co dzień.
Doskonale pamiętał dzień, w którym zdecydowała się wyjawić mu prawdę o swoich planach. Byli wtedy w szkole średniej i uczyli się wspólnie do sprawdzianu z matematyki.
— Nie mogę się doczekać studiów — westchnął wtedy Igor — Wreszcie mógłbym robić coś pożytecznego i ciekawego, a nie wałkować to, co już umiem. Szkoła jest nudna.
— Powiedz to reszcie naszej klasy — roześmiała się Nina, przygryzając ołówek — Większość z nich nie potrafi wykonać w pamięci prostego działania, a ty mówisz, że się nudzisz. Z dwojga złego chyba lepsza taka nuda niż skrajny debilizm, co nie?
— Niby tak, ale wiesz… Mam ochotę robić coś większego niż to — wskazał ruchem ręki stos podręczników — Gdybyśmy mieli więcej informatyki…
— ...to i tak nic by ci to nie dało — dokończyła rzeczowo — Nie z tym nauczycielem, Igor. Błagam, jak już pójdziesz na tę swoją informatykę to naprawdę studiuj, a nie udawaj, że studiujesz. Czasem mam wrażenie, że Biełcow umie tylko rysować koślawe bałwanki w Paincie.
— Coś ty taka krytyczna dzisiaj, co? Ja przynajmniej wiem, co chcę w życiu robić.
Nina zagryzła usta, lecz nic nie odpowiedziała. Chłopak natychmiast zreflektował się, że popełnił duże faux pas.
— Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało… — mruknął, czując się niezręcznie.
Jego przyjaciółka miała problem ze sprecyzowaniem tego, kim chce być w przyszłości. Podejrzewał, że gdyby nie posiadała wszechstronnych uzdolnień i była genialna tylko w jednej konkretnej dziedzinie, nie miałaby tego problemu. Tak było w jego przypadku.
— Nie szkodzi — odparła, zamykając książkę i odkładając ją na bok — Prawdę mówiąc jest coś, o czym chciałam ci powiedzieć i to chyba dobry moment.
— Nie mów, że się na coś zdecydowałaś! — Igor spojrzał na nią z entuzjazmem.
— Zdecydowałam — pokiwała głową z lekkim uśmiechem — I powiem ci, co zamierzam, ale pod jednym warunkiem. Nie staraj się mnie od tego odwieść.
— Okej — zmarszczył brwi — To twoje życie, ty decydujesz. Co wymyśliłaś?
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i rzekła:
— Po zakończeniu semestru wyjeżdżam na rok.
— Co? — Igora zatkało — Niby gdzie? A szkoła?
— Oficjalnie będę na zwolnieniu lekarskim — wyjaśniła spokojnie — Kiedy wrócę, będę pisała egzaminy z obu opuszczonych semestrów, więc dołączę do ciebie z powrotem na ostatni rok w liceum.
— Gdzie się wybierasz? Na jakiś kurs? — dociekał.
— Można tak to ująć — skinęła głową — To przyspieszone, dwunastomiesięczne szkolenie. Facet, który zgodził się mnie uczyć, jest jednym z najlepszych i zwykle nauka u niego trwa minimum dwa lata. Zrobił jednak dla mnie wyjątek i zdecydowaliśmy się na nieco skompresowaną formę.
— Jest jednym z najlepszych w czym?
Przyjaciółka spojrzała na niego z powagą.
— W zabijaniu.
Igorowi niebezpiecznie zadrgały usta i w efekcie nie zdołał powstrzymać wybuchu śmiechu, lecz widząc jej minę, zesztywniał.
— Czekaj… Ty chyba nie mówisz poważnie?
— Śmiertelnie poważnie.
Przetrawienie tej informacji zajęło mu kilka minut, podczas których siedzieli w ciszy.
— Okej. Więc tymczasowo zawieszasz szkolną karierę, żeby szkolić się na mordercę… U mordercy.
— W przybliżeniu… Tak, tak to wygląda — potwierdziła — Twierdzi, że mam talent i powinnam opanować większość rzeczy w rok. Potem, znając podstawy, będę mogła nad sobą pracować samodzielnie lub w konsultacji z nim; zależnie od tego, jak będzie mi szło.
Chłopak obserwował ją w milczeniu, po czym stwierdził krótko i dobitnie:
— Oszalałaś.
— Igor…
— Nina, wiesz na co się piszesz? Możesz być kim chcesz, masz wszechstronną wiedzę i umiejętności, znasz biegle dwa języki obce… A ty zdecydowałaś się zostać płatnym mordercą?!
— Właśnie dlatego. Wszechstronność oraz wiedza to cechy dobrego zabójcy. I to nie tak, że nad tym nie myślałam. Zastanawiałam się tygodniami, czy to dobra decyzja. Dokładnie przeanalizowałam plusy i minusy…
— Widać, że niewystarczająco dokładnie — prychnął ze złością.
Zapadła głęboka cisza. Nina zacisnęła wargi z irytacją wypisaną na każdym milimetrze kwadratowym twarzy.
— Trudno — warknęła — To mój wybór, nie potrzebuję twojej zgody.
To powiedziawszy wyszła, trzaskając drzwiami.
Dwa miesiące później wyjechała bez słowa, wciąż skłócona z Igorem, który nie mógł pogodzić się z jej decyzją. Wróciła po roku, już nie taka sama, ale on też się zmienił. Czekał na nią na lotnisku. Gdy go zobaczyła, nie udało jej się zamaskować zdziwienia.
— Co ty tu robisz? — zapytała, siląc się na chłodny ton.
— Przyjechałem po ciebie — odparł, wzruszając ramionami.
— Skąd wiedziałeś…?
— Nie ty jedna przeszłaś szkolenie — uciął, rzucając jej wyzywające spojrzenie.
Po jej minie widział, że zrozumiała, co miał na myśli. Nie powstrzymała się przed posłaniem mu cynicznego uśmiechu.
— Wiesz, na co się piszesz? — zakpiła.
— Tak, wiem — parsknął — Poza tym sądzę, że przyda ci się pomocna dłoń, panno Bourne.
Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu, by w końcu paść sobie w objęcia.
— Tęskniłem za tobą, siostro.
— Ja za tobą też, bracie — odparła, wydając z siebie westchnienie ulgi.
Miesiąc później zamieszkali razem w domu Niny, który stanowił obecnie ich centrum dowodzenia. Igor, wpatrując się w monitor i czekając na wyniki wyszukiwania z bazy odcisków palców pomyślał, że rok bez przyjaciółki był jednym z najdziwniejszych okresów w jego życiu. Z zamyślenia wyrwał go odgłos jej kroków.
— Znalazłeś coś? — spytała, stawiając przed nim kolejny talerz ravioli.
— Na razie nic. Spokojnie, odszukamy ją — rzucił jej pokrzepiające spojrzenie.
— Mam nadzieję. Muszę mieć potwierdzenie na papierze, że nie mam omamów — westchnęła, opadając na wolny fotel.
— Wiesz, mogę o tobie wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że jesteś wariatką. Wierzę ci, nie musisz się o to martwić. I teraz wcale się nie dziwię, że wyglądałaś jakbyś miała zemdleć. Gdyby moja matka lub jej sobowtór nagle wyrósł przede mną, pewnie dostałbym zawału.
Nagle laptop Igora wydał z siebie serię charakterystycznych pisków i oboje zerwali się na równe nogi.
— Odcisków nie ma w bazie — mruknął chłopak z zawodem — Widać nie była notowana, to chyba dobry znak. Za to sprawdziłem rejestrację, którą mi podałaś. Samochód należy do wypożyczalni, ale dokopałem się do informacji, że godzinę temu został zwrócony przez niejaką Michelle Fitzgerald. Mam jej dane z dowodu osobistego, więc zaraz będziemy mieć także zdjęcie — szybko wpisał kolejne polecenie wyszukiwawcze i wcisnął enter. Po około dziesięciu sekundach na ekranie wyświetliło się prawo jazdy stanu California i oboje skamienieli.
— O kurwa — wydusił z siebie Igor — Nie wierzę.
— Mówiłam ci — odparła dziewczyna — To nie jest zwykłe rodzinne podobieństwo. Ona wygląda dokładnie jak moja matka. Zupełnie jak…
— ...jej siostra bliźniaczka — dokończył, przenosząc wzrok na przyjaciółkę — To chyba jedyne rozsądne wyjaśnienie, skoro twoja matka nie żyje.
— Wcale nie jest takie rozsądne — mruknęła Nina podchodząc do jednej z szafek, za którą ukryty był sejf. Wyciągnęła stamtąd cienką szarą teczkę, a z niej pojedynczy arkusz papieru — To akt urodzenia mojej matki. Poza fizycznym podobieństwem nic się tu nie zgadza, spójrz — wręczyła mu dokument.
— W dacie urodzenia jest różnica dwóch lat — zauważył Igor — Zupełnie inna narodowość, to jasne, dane rodziców… Może któraś z nich, twoja mama albo ta Michelle, została adoptowana?
— Albo któraś nie jest tą, za którą się podaje — rzuciła mu pochmurne spojrzenie — Znajdź coś więcej o tej Michelle. Adres mamy na prawie jazdy, więc szukaj informacji o jej pochodzeniu. Chcę wiedzieć wszystko o jej rodzicach, dzieciach, dziadkach i ciotkach. Potem wszystko co znajdziesz wydrukuj, łącznie ze zdjęciem.
— Jasne, szefie. A ty?
— Przeszukam dokumenty i rzeczy matki, może coś znajdę. Nigdy nie przeglądałam ich jakoś dokładnie, mogę o czymś nie wiedzieć. Na strychu są dwa pudła z jej szpargałami, więc chyba od tego zacznę.
Igor zaaprobował plan skinieniem głowy i zabrał się do pracy. Nina z kolei, rzuciwszy ponure spojrzenie na zdjęcie Michelle wyszła z pokoju, w myślach kierując do kobiety proste i zarazem trudne pytanie.
Kim jesteś?