Masy powietrza - ebook
Masy powietrza - ebook
"Masy powietrza" to dziewiętnaście opowiadań, które skrzą się od konceptów, paradoksów, fabularnych borgesowskich rozwidleń, a jednocześnie ukazują ulotny moment przechodzenia XX wieku w wiek XXI. Bohaterowie to osoby naznaczone trudnymi losami, emigranci, zwykli ludzie, ale też postacie historyczne, m.in.: Gustaw Herling-Grudziński, Jan Karski, kochanka Josepha Goebbelsa czy ostatnia caryca Bułgarii. Wszyscy oni są tajemniczo powiązani przez czas, ulotność ludzkich losów, wydarzeń i wreszcie przez samą historię.
Tygiel z opowiadaniami autorstwa Wenantego Bamburowicza warto zgłębić i przekonać się, jak wielkie możliwości tkwią w krótkiej formie, którą od lat z powodzeniem uprawia ten autor.
Wojciech Chmielewski
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67460-15-6 |
Rozmiar pliku: | 787 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był nasz bardzo miły zwyczaj, te tak zwane ględzone kawy. Należało mówić bzdury, ale nie mogły to być zupełne bzdury. Należało obudzić i utrzymać zainteresowanie rozmówców, jak długo się dało. Taka niepisana umowa.
Opowiedziałem im o swoim odkryciu w czasie podróży z żoną na Lazurowe Wybrzeże. Sama podróż zainteresowałaby ich wszystkich na mniej niż pięć minut. Sytuacja sprzyjała chaosowi myśli i czynów. Pies z gumową kością w paszczy szalał dookoła stołu rozstawionego w ogródku, to znaczy na przylegającym do domu i ogrodzonym płotem z trzech stron prostokącie trawy, z jednym drzewem zwieszającym gałęzie przez parkan do sąsiadów. Na gołych deskach stołu butelki piwa mieszały się z butelkami białego i czerwonego wina oraz filiżankami do kawy i herbaty. Czarne krukowate ptaszydło darło się i rozprostowywało co chwila puchatą, rozczapierzoną nogę na naszą stronę płotu. Dodatkowo, z oddali i gdzieś z góry, dochodził najhałaśliwszy chyba w ptasim świecie jazgot stada białych papug z żółtymi czubami. Nie wiadomo było, czy jest to radosny słoneczny dzień – bo słońce i bezchmurne niebo – czy też ponury czas wiatru i rozgardiaszu – bo hałas i silne podmuchy, prawie wichura. Jak to u Polaków na emigracji, herbata kwasiła się i gorzkniała bez umiaru i pomiaru czasu, w czajniczku wielkim jak ceber, na środku stołu.
Opowiedziałem, że wynajęliśmy w Nicei mieszkanie. Wygodne i ładne, ale tak malutkie i genialnie, wynalazczo umeblowane, że prawdą było, iż są to umeblowane dwa pokoje z kuchnią, ale jednocześnie był to jeden pokój przedzielony na dwie części z wnękami na kuchenkę i lodówkę oraz ubikację i prysznic. Szczęśliwy i zawiedziony jednocześnie dokonałem w łazience odkrycia. Znalazłem tam katalog zegarków. Oddałem się więc systematyzacji wiedzy o luksusowej chronometrii. Dowiedziałem się, że pierwsza liga to Audemar Piguet, Patek Philippe, Piaget i Vacheron Constantin. Zrozumiałem, że ludzkość wymyśliła te najbardziej zadziwiające cacka i cuda techniki po to, żeby w piękny sposób i bardzo dokładnie mierzyć to, czego nie ma, a właściwie jest i nie jest jednocześnie. Myśląc o tym i oglądając katalog, siedziałem na kancie obudowy prysznica.
Czułem jednocześnie i oglądałem wewnętrznym okiem olbrzymi bojler zawieszony na kilku śrubach i metalowych łapkach nad moją głową. Zrobiłem nawet plebiscyt-testament. Gdyby zbiornik na wodę urwał się, to chciałbym, by różnica w czasie pomiędzy mną – dużym – w kształcie tułowia z głową, nogami i rękami, a mną – małym – w kształcie rozklapanej kostki mięsa z kością, została zmierzona za pomocą tego różowawozłotawego Jaeger-LeCoultre z 1945 roku o średnicy trzydziestu sześciu milimetrów. Przemiana mnie, drugoligowca że-tak-powiem, zostałaby zmierzona też przez drugoligowca, bo tak katalog określał całą czwórkę: Jaeger-LeCoultre, Cartier, IWC i Rolex.
Usłyszałem w tym momencie wielogłos: „No wiesz, chyba nie powiesz, że mój Baume & Mercier to trzecia liga! Babcia miała Patka! Wiecie chyba, że Patek był Polakiem, bodaj z Galicji”. I kilka podobnie informatywnych myśli, których mój niepodzielny mózg nie był w stanie w całości przyjąć, szybko zanalizować i zapamiętać.
TEMAT CZASU I PRZEMIANY WRACA NIEJASNO
W jakiś inny wolny od pracy dzień, w towarzystwie przy jakimś stole, lekko sobie duchowo lewitując, bez specjalnego zwracania uwagi na to, co kto mówi, zanotowałem w notesie mimowolnej pamięci te kilka jednoczesnych wypowiedzi: „Zawsze gniotę czosnek rękami i niech mnie wszyscy gryźną! Zbieram sobie nekrologi, bo chcę wiedzieć, co gdzie jednocześnie zaszło. I wyobraźcie sobie, panie, ona miała pod halką szelki”.
Ocknąłem się ze stanu zawieszonej świadomości. Trzecim, zewnętrznym, okiem obejrzałem siebie. Noga na nodze zagniotła mi tragicznie trwałą sztruksową rysę, spodnie kończyły elegancki żywot. Szklaneczka z irlandzką whisky ujawniła śliczną, podobną do śnieżnego płatka, rozpuszczającą się już lodową gwiazdkę. Wzrok automatycznie, raz po raz, wracał tam, gdzie poprzednio. Wbijał się mimowolnie w przesunięte zapewne szkiełko kontaktowe w oku sąsiadki, bo skąd białko jej oka miałoby te przedziwne cienie. W tym samym czasie ucho mojego umysłu słyszało raz po raz to samo, przytoczone nieco powyżej drugie zdanie.
Człek, który je wygłosił, nie był mi bliżej znany, choć spotykałem go u znajomych od dobrych dwudziestu lat. Piękny, staroświecki, o wypukłym szkle Ebel na przegubie potwierdzał, pieczętował, udowadniał jego obsesyjne zainteresowanie przeszłością. Zostawiłem kontemplowanie spojówki swojej sąsiadki z lewej. Pomanewrowawszy chwilę towarzysko, uplasowałem się na świetnej strategicznie pozycji. Ktoś wstał, ktoś przepychał się ze mną chwilę brzuchami, ale po niedługim czasie miałem, co chciałem. Wysłuchałem najpierw cierpliwie jego nieprawdopodobnych nudziarstw na temat inteligencji mszyc na jego jakimś tam rododendronie. Potem nakierowałem uwagę człeka na jego własnego Ebla, o którym oczywiście myślał, że to pierwsza zegarkowa liga. Słuchając cierpliwie i dusząc w sobie informację, że Ebel, aczkolwiek piękny urodą mauzoleów i cmentarzy, zaliczany jest do trzeciej ligi, pokierowałem konwersacją w kierunku nekrologów. Opowiedział mi o swej kolekcji wycinków oraz boleśnie szczegółowo, podniecając się i dziamdziając sztuczną szczęką, o życiorysach jakichś dwóch wojskowych, którzy zmarli, według jego kryteriów, stanowczo za wcześnie.
Mój rozmówca należał do rodaków przedziwnie dwoistych. Z jednej strony był w miły sposób estetą oraz osobowością anachroniczno-historyczną. Zwierzył mi się, że oprócz Ebla miał jeszcze w domu w szufladzie parę rodzinnych zegarków kieszonkowych oraz, że w swoim własnym domu siada wyłącznie na fotelach Chesterfield, unikając innych, zbyt nowoczesnych dla jego tyłka mebli. Z drugiej strony jego przykrótkie, cienkie spodnie ekshibicjonistycznie ujawniały chudą łydkę, jako też i pęcinę z kilkoma obwarzankami brązowej, szmatowatej skarpety do ciężkich, czarnych półbutów. Nie uzasadniwszy swego poglądu, że wojskowy ekspert i awanturnik major Samuel Kruger oraz otoczony sławą i szacunkiem były więzień zamku Colditz porucznik-pułkownik Jimmy Yule zmarli przedwcześnie, oddał się w zamian mętnej i zawiłej analizie ich losów od strony geograficznej. Jak to jest, pytał, że urodzony w Łodzi, tratowany w Petersburgu przez Kozaków, walczący w amerykańskiej armii z Japończykami, później w izraelskiej armii z Syrią, a jeszcze potem po stronie powstańców na wyspie Timor z Indonezją, człowiek wybrał mieszkanie w Australii, która konsekwentnie upierała się, że ze względów zdrowotnych nie nadaje się on do wojska? Dlaczego?, pytał, wbijając we mnie karcący wzrok, tak jakbym to ja przewinił. Los mienił się dla niego tylko przestrzennie. Element zadumy nad czasem nie istniał. Tak samo widział los Jimmy’ego Yule’a. Geograficzne nasycenie życiorysu fascynowało go. Urodzony w Indiach, na terenie obecnego Pakistanu, grzmiał, grożąc palcem, że aż biesiadnicy patrzyli na mnie karcąco. Niewola w Norwegii, więzienia w Niemczech, nieudana ucieczka do Szwajcarii, służba we Francji i na Cyprze, wszystko to świadczyło o jakiejś niejasnej niesprawiedliwości. Rzekomo świadczyło to źle o siłach, które miotały Yule’m po globusie.
CZAS OPANOWANY PRZEZ NIECHĘTNE MOCE
I znów to, co mnie naprawdę, choć może podświadomie, interesowało, wyskoczyło jak z pudełka w zupełnie nieoczekiwanym momencie. Zostaliśmy zaproszeni na wieczorek towarzysko-rozrywkowy, o motywie _Titanic_. Domyśliliśmy się w trakcie obchodów, czy nie wiadomo jak to nazwać, że podkładem psychologicznym było poczucie winy. Nasi znajomi, rodzice i niedoszli zbrodniarze wrócili niedawno z wczasów z dziećmi.
Tu zima, a tam woda jak ciepła zupa. Tu praca, a tam oni, dzieciaczki, piasek, kubełki i łopatki, materace i kapelusiki. Rozleniwili się, znieczulili na wrzaski dziatwy i przeoczyli, że sześciolatek odpłynął na materacu w rejs po oceanie. Długo to trwało, bo długo, podobno ze dwie godziny, ale zasługą ratowników było, że dogonili materac, a zasługą sześciolatka, że przez dwie godziny cieszyło go i bawiło uciekanie rodzicom przez olbrzymie fale. Uwieczniona na puszczonych w obieg fotografiach radość dziecka z udanego figla silnie kontrastowała z szubienicznymi minami rodziców.
W pewnym momencie okolicznościowej wieczornicy zgasło światło i trzeba było przerwać obżarstwo i opilstwo. Na zainstalowanym ekranie ukazała się postać niejakiego Navratila. Był jednym z tych pięciorga szczęśliwych dzieci z Titanica, którym nie tylko udało się przeżyć katastrofę w 1912 roku, ale nawet dożyć XXI wieku. Michel Navratil zmarł 31 stycznia 2001 roku, w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat. Pani domu, głosem wesołego szczygła, zaleciła wszystkim uczestnikom przyjęcia, żeby dobrze wpatrywali się w ekran. Zobaczą wtedy, do czego doszedł niedoszły topielec. Trzeba przyznać, że twarz Navratila na starość korespondowała jakoś z jego uprzednim zawodem francuskiego filozofa. I tak jak to często bywa, coś nieokreślonego skumulowało się w atmosferze miejsca w umysłach wielu osób dokładnie w tym samym czasie. Mój mózg, dzięki ciemności nie rozpraszany przez otwarte oczy, zakodował tylko te oto zdania, powodowany tajemniczymi prawami wybiórczości: „Jego ojca i tych tutaj powinno się publicznie karać prądem. Czesi nie mają morza, a temu nawet góra lodowa nie zaszkodziła. To ciekawe, jaki procent życia on przeżył za friko”.
Po zapaleniu światła skonstatowałem, że naprzeciw mnie, lekko poniżej linii oczu, zwisa z czyjejś kamizelki wręcz popisowy kieszonkowy zegarek. Wiedziony przez przypadek, czy też wewnętrzny radar i potrzebę wbijania mi do głowy swojej mętnej teorii na temat terroru geografii, stał przede mną twarzą w twarz zbieracz nekrologów. Miał Navratila w swojej kolekcji i pamiętał go. Uważał autorytatywnie lata 2000-2001 za bardzo ważne dla nekrologii. To, że Navratil był zarówno urodzony we Francji, jak i tam zmarły, miało świadczyć o skrajnej niesprawiedliwości losu. Matka i ojciec urodzeni w Czechach, ojciec po katastrofie Titanica i utonięciu, pochowany w Kanadzie, w Nowej Szkocji. Uratowane dziecko, uprowadzone na Titanica przez ojca bez wiedzy matki, wylądowało w Nowym Jorku, gdzie zawiózł je statek o diabolicznie ironicznej nazwie Carpathia. Gdzie Titanic, gdzie góry Karpaty, gdzie Czechy, gdzie matka czteroletniego brzdąca, a gdzie Nowy Jork i Kanada? Nic z tego oburzenia nie mogłem zrozumieć. Na szczęście moja pamięć wyrzucała z siebie w kółko tę wypowiedzianą przez kogoś w ciemności kwestię: ile życia on przeżył na kredyt? To może raczej zegarek u kamizelki mojego rozmówcy jest lepszym instrumentem do zmierzenia tej kwestii, pomyślałem. Pan Julian ewidentnie zaleca globus jako najlepszy instrument do śledzenia drogi Navratila i innych. To dobre do poruszania się po powierzchni, to nawet ciekawe, pomyślałem. Jednak to zupełnie tak, jakby jego umysł błądził po manowcach. W końcu Navratil zamiast cztery żył dziewięćdziesiąt dwa lata. Ukryta tajemnica siedzi w czasie raczej niż przestrzeni. Pytanie to przyszło do mnie samo, z ciemności. Tak, jakby ktoś przesiał dla mnie mrok sitem.
METODY POMIARÓW BYŁYCH ZIEMSKICH BYTÓW
Nieco później, po kilku okrążeniach tarczy na moim ślicznym, nowoczesnym, nie ostrygowatym – bo tego kształtu nie lubiłem – pięcioligowcu Pierre Cardin o płaskiej, okrąglutkiej tarczy z eleganckimi arabskimi cyframi, wymyśliłem, jak to zrobić. To znaczy nie wymyśliłem. To samo wyświetliło się na tarczy mojego umysłu. Po prostu nagle – ni stąd, ni zowąd zrozumiałem, że człowiek z Eblem i zegarkami do butonierek ma surowiec, a ja mam – metodę, która świetnie może posłużyć do pomiarów tegoż surowca. On ma w pudełkach czy szufladach pozbierane i posegregowane nekrologi, a ja mam w swoim umyśle model maszyny do pomiaru czasu – jakkolwiek, kiedykolwiek i czyjegokolwiek.
Mogę wziąć, powiedzmy, nekrolog tych dwóch wojskowych, na których to temat tak bez sensu zapluwał się pan Julian, albo też życiorys tego dziecka-starca z Titanica i mogę ich życia umieścić na tarczy zegara. Jeśli założę, że żyje się zawsze jeden obrót na tarczy swojego prywatnego zegara życia, to mogę wtedy odpowiedzieć temu głosowi z ciemności, który zapytał mnie: „To ciekawe, jaki procent życia Navratil przeżył za friko?”. Mogę wziąć kalkulator, co właśnie dla przykładu w tej chwili robię, i mogę policzyć kilkoma uderzeniami opuszek palców, o której godzinie na tarczy jego zegara życia tonął Titanic z jego ojcem. Otóż Titanic utonął po trzydziestu jeden minutach jego życia. Navratil żył jakby dopiero pół godziny. Dostał za friko jedenaście godzin dwadzieścia dziewięć minut swego życia. Gdyby utonął razem z ojcem o swojej prywatnej godzinie dwunastej, tak jak właściwie powinno było się stać, to jego prywatna godzina dwunasta wybiłaby na lodowatych wodach Atlantyku zamiast w tak zwanym domu pogodnej starości w Montpellier we Francji. No i co z tego? Nie sądzę, żeby geografia była najważniejszą rzeczą w momencie śmierci. Można to nawet w przypadku Navratila udowodnić. Czteroletnie dziecko po prostu nie zna geografii, panie właścicielu Ebla i wstrętnych, pozwijanych w obwarzanki skarpet.
Chciałem do niego jak najszybciej podejść. Nie mogłem – przez wiele, wiele sekund, a może minut, na zegarach naszych obu żyć. Życie towarzyskie jakby zamarło. Przez jakieś trzy tygodnie nikt nie organizował spędów towarzyskich. Zacząłem zastanawiać się, czy by Juliana nie zaprosić do siebie. Bałem się. Przyniósłby co prawda nekrologi Krugera, Navratila i Yule’a, ale nie miałem siły na jego emfatyczne zapluwania się na temat mszyc, globusa, losu i ciemnych sił. Nie miałem na to cierpliwości ani estetycznej tolerancji na to jego wymachiwanie przed moim nosem tym jego czarnym półbuciorem na cienkiej pęcinie w wałkach ze skarpety. Ale zdarzyło się. Ktoś zaprosił. Natychmiast zapomniałem, czy to urodziny, czy imieniny, czy pożegnanie przed wyjazdem, być może na zawsze.
Wszedłem, wręczyłem co trzeba komu trzeba i rozejrzałem się za moim teoretycznym wrogiem, za twórcą kontrteorii ludzkiego bytu. Dojrzałem go, ponurego. Jak on mnie mierził! Chciałem go jak najszybciej zniszczyć. Zostawić z rozdziawioną gębą i odejść, i odtąd bezwzględnie i konsekwentnie unikać. Pani domu zgasiła światła. Czekaliśmy na jej męża solenizanta w celu wystraszenia go. Staliśmy chwilę w ciemności. Samochód zatrzymał się przed domem, zachrzęściły automatyczne drzwi do garażu. Spośród szeptów pamiętam do dzisiaj dwie bzdury i jedną sentencję: „Jak wystraszy się i umrze w dniu urodzin, to najpiękniejszy nagrobek”. „Ktoś mnie łapie za biust, jakaś świnia, ale za nisko”. „Chodźcie, patrzymy mu wszyscy na rozporek”.NOTA BIOGRAFICZNA AUTORA
WENANTY BAMBUROWICZ ((pseudonim; ur. w 1951 r. w Łodzi) – autor krótkich form literackich. Mieszkał w wielu miastach województw łódzkiego i wrocławskiego, we Wrocławiu, Warszawie i Sztokholmie; obecnie mieszka w Melbourne (Australia). Ukończył Akademię Wychowania Fizycznego i dziennikarstwo w Polsce oraz bibliotekarstwo z „information management” w Australii. Pracował m.in. jako dziennikarz, robotnik, rehabilitant w szpitalach i bibliotekarz akademicki. Opowiadania i eseje o literaturze publikował w Polsce i prasie polonijnej, a opowiadania w języku angielskim w australijskich magazynach literackich. W Polsce wydał zbiory opowiadań: _SŁOWIANIN, WIECZNY TUŁACZ_ (1998), _MISJA POLAKA MIĘDZY OBROTAMI ZIEMI_ (2007) i _MASY POWIETRZA_ (FLiHB / FORMA 2022).W SERII _KWADRAT_ UKAZAŁY SIĘ:
„2008”, „2011”, „2014”, „2017”, „2020” – antologie współczesnych polskich opowiadań
ANDRZEJ BALLO „Made in Roland”
MARCIN BAŁCZEWSKI „Eva Morales de Nacho Lima”, „Malone”
WENANTY BAMBUROWICZ „Masy powietrza”
WALDEMAR BAWOŁEK „To co obok”
KOSTIA BEREZIN (PAWEŁ LAUFER) „Buty Mesjasza”
JACEK BIELAWA „Kościelec”
JAROSŁAW BŁAHY „Rzeźnik z Niebuszewa”, „Zaklęty w szerszenim gnieździe”
DARIUSZ BITNER „Książka”
ROMAN CIEPLIŃSKI „Diabelski młyn” , „Ukryte myśli” , „Schyłek”, „Życie zastępcze”
TOMASZ DALASIŃSKI „Nieopowiadania”, „Przystanek kosmos”
JERZY FRANCZAK „Święto odległości”
KRZYSZTOF GEDROYĆ „Przygody K”
ANDRZEJ GRODECKI „Iluzje”
BRYGIDA HELBIG „Anioły i świnie. W Berlinie!!”, „Enerdowce i inne ludzie”
LECH M. JAKÓB „Ciemna materia”
JAROSŁAW JAKUBOWSKI „Ciemna Dolina”, „Wojna”
BOGUSŁAW KIERC „Bazgroły dla składacza modeli latających”
WOJCIECH KLĘCZAR „Wielopole”
BOGUSŁAWA LATAWIEC „Ciemnia”
RYSZARD LENC „Chimera”
ARTUR DANIEL LISKOWACKI „Capcarap”, „Eine kleine”, „Mariasz”, „Skerco”, „Spowiadania i wypowieści”
MIŁKA O. MALZAHN „Fronasz”, „Kosmos w Ritzu“
AGNIESZKA MASŁOWIECKA „Pyszne ciało”, „Splątanie”
JAROSŁAW MAŚLANEK „Ferma ciał”
PIOTR MICHAŁOWSKI „Światy równoległe”
DARIUSZ MUSZER „Homepage Boga”, „Niebieski”, „Wolność pachnie wanilią”
KRZYSZTOF NIEWRZĘDA „Czas przeprowadzki”, „Poszukiwanie całości”, „Second life”, „Wariant do sprawdzenia”, „Zamęt”
EWA ELŻBIETA NOWAKOWSKA „Apero na moście”
CEZARY NOWAKOWSKI, JAKUB NOWAKOWSKI „Błogosławieni”
PAWEŁ ORZEŁ „Arkusz ”, „Nic a nic”, „Ostatnie myśli (sen nie przyjdzie)”
PAWEŁ PRZYWARA „Ricoch_ette_”, „Zgrzewka Pandory”
KRYSTYNA SAKOWICZ „Księga ocalonych snów”, „Praobrazy”
ALAN SASINOWSKI „Pełna kontrola”, „Rupieć”, „Szczery facet”
GRZEGORZ STRUMYK „Kra”, „Nierozpoznani”, „Wyjście”
ŁUKASZ SUSKIEWICZ „Egri bikaver”, „Mikroelementy”, „Zależności”
LESZEK SZARUGA „Dane elementarne”, „Podróż mego życia”, „Zdjęcie”
IZABELA SZOLC „Śmierć w hotelu Haffner”
ŁUKASZ SZOPA „Kawa w samo południe”
MICHAŁ TRUSEWICZ „Przednówki”
ANDRZEJ TURCZYŃSKI „Bruliony Starej Ziemi”, „Brzemię”, „Koncert muzyki dawnej”, „Zgorszenie”, „Żywioły”
ANATOL ULMAN „Cigi de Montbazon i Robalium Platona”
EMILIA WALCZAK „Hey, Jude!”
MIŁOSZ WALIGÓRSKI „Kto to widział”
HENRYK WANIEK „Miasto niebieskich tramwajów”
MACIEJ WASILEWSKI „Jednodniowy spacer po dwudziestu kilku głowach”, „Rozmowy młodej Polski w latach dwa tysiące coś tam dwa tysiące coś”
BARTOSZ WÓJCIK „Christiania. Historie z tamtej strony dobra”
GRZEGORZ WRÓBLEWSKI „Nowa Kolonia”
MACIEJ WRÓBLEWSKI „Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń”
TADEUSZ ZUBIŃSKI „Rzymska wojna”