- nowość
- promocja
- W empik go
Masz babo Święta! - ebook
Masz babo Święta! - ebook
Zbliża się Boże Narodzenie. Na członkinie Koła Gospodyń Wiejskich w Stupsku pada blady strach, ponieważ w mikołajki zostaje okradziona pani Ala, szefowa stowarzyszenia Świadomy senior, która zbierała pieniądze na wspólną wycieczkę do Turcji. Nie tylko wakacyjny wyjazd staje pod znakiem zapytania, ale też przygotowywana przez członkinie koła Wigilia Seniora. Sprawę komplikuje niespodziewane zejście pani Ali, której zwłoki znikają bez śladu. Tymczasem w okolicy pojawia się kilku mikołajów…
Czy policjantkom uda się rozwikłać zagadkę i odzyskać pieniądze? Co może pójść nie tak, kiedy do akcji wkroczy krewka seniorka? I czy wiśnie z nalewki mogą wpłynąć na przebieg śledztwa?
Sięgnij po, kolejną po bestsellerowym „Gdzie diabeł nie może…”, komedię kryminalną Joanny Wtulich i przekonaj się, czy policji wraz z dzielnymi gospodyniami ze Stupska uda się ustalić, kim są tajemniczy mikołaje.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68101-87-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Halo — szepnął właściciel telefonu do aparatu, choć nikt go nie mógł usłyszeć, ale ostrożności nigdy za wiele.
— Co z forsą? — Rozmówca nie bawił się w konwenanse, a jego chropawy, niski głos przyprawiał o dreszcze.
— A co ma być? Załatwiam. Jak było obiecane.
— Obiecanki cacanki. Masz czas do świąt. Potem kończymy rozmowy i przechodzimy do rzeczy — burknął rozmówca.
— Pojawiło się trochę komplikacji… — pisnął ten od iPhone’a, zerkając na spoczywającą na kanapie kobietę.
— Nie obchodzą mnie twoje komplikacje. Obchodzi mnie forsa. Będzie forsa, będzie rozmowa. Bez forsy… — Rozmówca zawiesił głos, a właściciel iPhone’a oczyma duszy zobaczył go, jak ogląda swoje wypielęgnowane dłonie, które nigdy nie poznały ciężkiej pracy. — Lepiej, żebyś dobrze się ukrył, bo cię znajdę i wypatroszę jak karpia na wigilijny stół — dokończył spokojnie, jakby przemawiał do dziesięciolatka, któremu obiecuje nową konsolę pod choinkę, a nie grozi zabójstwem z zimną krwią.
— Wszystko jest na dobrej drodze — powiedział zastraszany. — Muszę tylko z tej drogi usunąć jedną — zawiesił głos, znowu zerkając na ciało — przeszkodę.
— Znaczy baba z wozu… — skwitował tubalnie oprawca, nieświadomy, że trafił w punkt. Zaśmiał się przy tym, jakby widział właściciela iPhone’a desperacko zastanawiającego się, co począć dalej.
— Żebyś wiedział — szepnął do siebie ten od nowoczesnego aparatu.
— Skoro wszystko jasne, to bierz się do roboty i załatwiaj kasę — rzucił rozmówca jadowicie i rozłączył się.
— Jasne. Jakie to proste. — Słychać było mamrotanie do siebie. — O ile te dwie policjantki nie dobiorą mi się do czterech liter. — Urwał, tknięty genialną myślą, jak rozwiązać problem z babą.
Wystarczył jeden telefon.I
— O matko i córko z którego bądź kościoła! Jak tu zimno! — pisnęła Monia, szczupła brunetka, wchodząc do sali bankietowej mieszczącej się w budynku remizy Ochotniczej Straży Pożarnej w Stupsku. Wzdrygnęła się i poklepała dłońmi w rękawiczkach po ramionach.
Na zewnątrz, mimo że był początek grudnia, wcale nie było mroźno. Od tygodnia padał deszcz ze śniegiem, a Stupsk tonął w błocie. Nawet rozwieszenie na budynku Urzędu Gminy i na remizie oraz w wielu domach świątecznych światełek i dekoracji niewiele zmieniło. Wszystko wokół wydawało się szare i przygnębiające.
Za Monią do sali weszły, przytupując dla rozgrzewki, zmoknięte jak kury pozostałe członkinie Koła Gospodyń Wiejskich w Stupsku. Jedna Aldona, postawna blondyna, od wejścia zaczęła się rozdziewać z odzieży wierzchniej, tłumacząc się uderzeniami gorąca. Kasiunia, o twarzy ładnej jak u lalki i okolonej prostymi włosami z grzywką, poszła zaświecić światła, a przewodnicząca Anulka ruszyła uruchomić ogrzewanie. Coś jednak poszło nie tak, bo po chwili zamiast ciepłego powietrza z rozmieszczonych pod sufitem dmuchaw uderzył w kobiety lodowaty powiew, który tak zmierzwił włosy stojącej w ich polu rażenia Jadzi, siwowłosej i żylastej starszej członkini, że aż zaklęła szpetnie pod nosem.
— Przepraszam! — krzyknęła Anulka i majstrowała dalej przy przełącznikach ogrzewania, aż wreszcie kobiety poczuły, że po sali rozchodzą się pierwsze fale ciepła.
— Weź tu myśl o Wigilii, jak na zewnątrz jesień średniowiecza — prychnęła jak zawsze pesymistycznie nastawiona Kasiunia, zdejmując kurtkę.
W odpowiedzi deszcz uderzył z takim impetem w dach, że kobiety podskoczyły jak na komendę instruktora fitnessu, a potem rozpierzchły się każda w swoją stronę, żeby przygotować salę na zebranie i pojawienie się pozostałych członkiń. Aldonka nastawiła wodę na herbatę, Anulka z Jadzią ustawiały krzesła, Monia rozkładała ciasteczka, a Jagna, miejscowa pisarka i nowa członkini Koła, która zapisała się do niego po wyeliminowaniu totalnej opozycji w postaci Maryni, którą to aresztowano za współudział w zabójstwie Misia¹, przerzuciwszy siwy warkocz na plecy, wyjmowała z pojemnika upieczone przez siebie drożdżowe bułeczki.
Z wolna też do kobiet zaczęły dołączać kolejne członkinie, aż w sali zrobiło się gwarno od najświeższych ploteczek i gorąco z emocji. Największą sensacją było pojawienie się we wsi towaru z importu, czyli przyjazd z Warszawy młodego mężczyzny.
— Sylwunia mówiła, że był już dwa razy u niej w sklepie. Podobno przystojny jak Daniel Craig — emocjonowała się Monia.
— Eee tam, gdzie tam Craig przystojny. — Aldonka machnęła ręką z lekceważeniem. — Wygląda, jakby po cichaczu wepchnął sobie kotleta w gębę i teraz trzymał ją taką zamkniętą, udając, że nic nie wie o kotlecie. Leonardo DiCarpio… To jest ciacho — rozmarzyła się kobieta i westchnąwszy, popatrzyła w sufit, jakby tam spodziewała się zobaczyć swego ulubieńca.
— Chyba DiCaprio — prychnęła Kasiunia.
— Jak zwał, tak zwał. Piękny jest — westchnęła ponownie Aldonka z natchnionym wyrazem twarzy.
— Co wy wiecie o pięknych mężczyznach — rzuciła pogardliwie Anulka. — Henry Cavill to jest istny Adonis.
— Noo — podchwyciła Kasiunia. — Zwłaszcza w roli Wiedźmina. I jak w tej balii się moczy, taki na wpół goły…
— O czym wy mówicie? Kto to jest ten cały karpiu i ten drugi? I co to ten adonis? — Jadzia należąca do nieco starszego pokolenia przerwała dyskusję, patrząc na młodsze członkinie jak na kosmitki.
Jagna w odpowiedzi zaśmiała się i pokręciła głową. Choć Jadzia wiedziała wszystko o wszystkich w całej wsi i bez jej wiedzy nikt nie mógł zrobić kroku, a to dlatego, że za pomocą sławnej już lornetki oraz kajetu do notowania miała stały ogląd sytuacji w Stupsku, to popkultura była jej całkiem obca.
— Jadziu, dziewczyny mówią o znanych aktorach — wyjaśniła pisarka.
— Ja z aktorów to tylko znam tych, co w tureckich serialach grają — rozmarzyła się Jadzia. — Wszystko tęgie chłopy, czarne oczy, brodate, wąsate i to spojrzenie, że do kości mrozi. Pochodziłabym z takim nad Bosforem… — Jadzię poniosło i przypominała teraz św. Teresę w ekstazie Berniniego².
Jagna z trudem stłumiła śmiech, ale pozostałe członkinie chichotały najpierw pokątnie, ale popatrując na siebie, nakręcały się i po chwili cała sala rozbrzmiewała serdecznym śmiechem. Tylko Jadzia siedziała naburmuszona.
— Ja akurat Jadzię rozumiem — wtrąciła się niepewnie Krysia, która była w wieku „wintydż” jak Jadzia i zapewne oglądała te same seriale. — Też do Turcji jadę, bo przecież mamy już zebrane pieniądze na wyjazd i za chwilę nasza szefowa wpłaca to do biura podróży.
Obydwie z Jadzią należały do Koła o wymownej nazwie Świadomy Senior, na którego czele stała pani Ala, emerytowana nauczycielka z sąsiednich Konopek.
Jakiś czas temu na jednym ze spotkań Koła ze Stupska padł pomysł, by dołączyć do tego wakacyjnego wyjazdu.
— W zasadzie to nie jest taki zły pomysł — powiedziała po namyśle Anulka. — Mamy zawsze sporo pieniędzy z dotacji i czasem nie wiem, co jeszcze mogłybyśmy za to kupić. Kuchnię mamy wyposażoną, jeździmy do teatru i wymyślamy różne warsztaty. A może by tak inaczej wydać te pieniądze? Na wszystko by nie starczyło, ale jeśli nawet udałoby się pokryć koszty lotu, to warto chyba zaryzykować i spróbować zorganizować taki wyjazd. Co wy na to? — Przewodnicząca rozejrzała się po zgromadzonych.
Jadzia zapowietrzyła się z wrażenia, a Krysia otworzyła szeroko oczy. Reszta kobiet aż takiego szoku nie doznała, bo tureckich seriali nie oglądała, więc ochoczo przyklasnęły na ten pomysł. W sali zawrzało. Któraś krzyczała, że terminy trzeba szybko rezerwować, że najlepiej w maju, któraś oponowała, że nie dostanie urlopu. Ktoś tłumaczył, że nigdy wszystkim nie dogodzimy i trzeba się z tym pogodzić.
— Jedziemy do Turcji! — wykrzyknęła w pewnym momencie podekscytowana Jadzia.
Panie prześcigały się w ustalaniu, kto to miałby wszystko załatwiać oraz jakie biuro podróży mogłoby im zapewnić najlepszą ofertę, najlepiej all inclusive. Którejś się przypomniało, że jej sąsiad pracuje w takim lokalnym biurze w Mławie, ktoś miał kuzynkę w innym ciechanowskim biurze. Ktoś zakrzyknął, że oferty można przecież porównać i wybrać tę, która będzie korzystniejsza.
Ostatecznie ustalono, że wyjazd odbędzie się w wakacje i pani Ala ze Świadomego Seniora zbierze pieniądze na wyjazd oraz zajmie się pilotowaniem całego przedsięwzięcia.
— Z naszego Koła też się chyba kilka dziewczyn zapisało? — zapytała Mariolka Sieradzka, szczupła, czarnowłosa policjantka, która po aferze z zabójstwem Misia awansowała na sierżanta, ale wciąż pracowała na posterunku w Stupsku z siedzibą w Konopkach. Zapisała się też do Koła Gospodyń Wiejskich, żeby rozwijać swoje kulinarne pasje. Jej koleżanka i przełożona w jednym, czyli Grażynka Mrówka, nie dała się namówić na członkostwo w tej zacnej i zasłużonej w czasie ujęcia morderczyni Misia organizacji jaką było Koło Gospodyń Wiejskich Stupszczanki.
— Jak ty to sobie, Mariolka, wyobrażasz? Ja i te babskie przepychanki? Nie chcę stracić prestiżu i posłuchu — tłumaczyła się Grażynka.
— Mamy kilku panów w Kole — przekonywała Mariolka, bo smutno jej było, że przyjaciółka samotnie spędza wolny od pracy czas. Owszem, czasem zapraszała ją na niedzielny obiad, ale na tym kończyło się życie towarzyskie Grażynki.
Mariolka nie mogła pojąć, że niektórzy ładują bateryjki w domowym zaciszu lub w czasie kilkukilometrowych spacerów i biegów po okolicy. Ona potrzebowała ludzi, gotowania dla nich i jedzenia. Potrzebowała nowych smaków i zapachów, więc w Kole mogła to wszystko sobie zapewnić. Zawsze była jakaś impreza czy inne wydarzenie, na które trzeba było przygotować ciepły posiłek.
— Ci panowie to przydają wam się tylko przy rozpalaniu grilla na pikniku i sprzątaniu namiotów — prychnęła Grażynka i wzruszyła przy tym ramionami, co wskazywało na wysoki stopień irytacji. — Nie chcę zapisywać się gdzieś, gdzie z góry wiem, że niewiele wam pomogę. Nie znam się na gotowaniu. Na jedzeniu w sumie też średnio. Byle było dużo i najlepiej z mięsem. Nie przepadam też za zmywaniem. Jedyne, na czym się znam, to łapanie przestępców i pilnowanie porządku. I niech tak zostanie, Mariolka.
Sierżant Sieradzka w końcu musiała odpuścić. Choć nie wykluczała, że w końcu znajdzie argument, który przekona koleżankę do członkostwa w Kole Gospodyń.
— Słuchaj, a nie chciałabyś się zapisać do nas, żeby mieć na oku cywilny element? — powiedziała tknięta geniuszem.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że uderzyła w czułą nutę. Ostatnim razem to właśnie ów element cywilny w postaci trzech członkiń Koła, czyli Moni, Aldonki i Kasiuni przyczynił się do wyjaśnienia zagadki śmierci Misia oraz schwytania morderczyni i jej wspólniczki. Przy okazji Grażynka o mały włos nie skończyła apopleksją, bo dziewczyny włamały się do warsztatu Krzysia, miejscowego mechanika samochodowego, i ukradły mu koło od auta, którym Misia rozjechano. Zrobiły to pod osłoną nocy, nie mając świadomości, że pakują się w kłopoty niemal tak samo duże jak mechanik, który usiłował sprzedać części auta będącego narzędziem zbrodni.
— Wiesz, że członkinie są nieobliczalne… — kusiła Grażynkę przyjaciółka.
— Po tej ostatniej akcji chyba zrozumiały, że nie powinny się mieszać do policyjnej roboty, bo mogą więcej narozrabiać niż pomóc — odparła Grażynka, marszcząc czoło. — Niech każdy zajmie się tym, co wychodzi mu najlepiej. Ja będę pilnować porządku, a one niech gotują. Wystarczy, że ty będziesz miała na nie oko.
Tym razem dyskusja na pewno została zakończona, bo Grażynka po tych słowach wsadziła nos w papiery i udawała, że nie widzi przygnębionej Mariolki.
Tymczasem drzwi do remizy otworzyły się i razem z podmuchem lodowatego i wilgotnego powietrza do środka wcisnął się Maniuś, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury.
— Co tu tak głośno, drogie panie? — zagaił młody mężczyzna, zacierając zmarznięte dłonie. Pojawił się w towarzystwie Elżuni, dyrektorki Gminnej Biblioteki Publicznej, filigranowej blondynki.
To właśnie oni zwołali to zebranie, żeby omówić szczegóły zbliżającej się nieuchronnie Wigilii Seniora, której organizacja stała się już tradycją gminy. Od kiedy istniało w Stupsku Koło Gospodyń Wiejskich, Maniuś miał wsparcie w postaci chętnych do pomocy kobiet, co znacząco zmniejszało koszt cateringu, a on sam mógł się skupić na zapewnieniu seniorom rozrywek, bo kuchnię obstawiały członkinie Koła.
Sala ponownie zagotowała się jak w grochówka w kotle na Sołtysiadzie, kiedy strażacy podłożyli pod garkuchnię omyłkowo baniak z olejem napędowym.
— Drogie panie, czy możemy już przejść do meritum? — zawołał w końcu zniecierpliwiony Maniuś, starając się przekrzyczeć kobiety, bo grafik miał napięty jak koszulka na biuście Aldonki. Powtórzył jeszcze przynajmniej trzy razy, zanim wreszcie w sali zapanował jako taki spokój.
— Drogie panie, musimy ustalić, kto zajmie się przygotowaniem ciepłego posiłku w sobotę. Mamy zaplanowaną rybkę, ziemniaki i suróweczkę z kiszonej kapusty jako danie główne. Do tego barszczyk i pierogi. No i oczywiście będzie ciasto. Trzeba ustalić, kto zajmie się dyrygowaniem w kuchni. Kto przyjdzie pomóc w sobotę, a kto będzie smażył ryby w niedzielę. Osobna lista musi być na ciasto.
— Myślę, że tradycyjnie już Aldonka przejmie stery — zaproponowała Anulka. — Ja mogę obierać ziemniaki, ale w gary nie będę wam zaglądać, dziewczyny — zakończyła żartem.
— Czy Aldonka wyraża zgodę? — zapytała dla porządku Elżunia.
— Jak zawsze będę zwarta i gotowa — odparła Aldona, wypinając dumnie pierś.
— Skoro mamy szefową kuchni, to teraz pozostałe stanowiska w kuchni, no i ciasta. — Elżunia wyjęła długopis i otworzyła duży kajet oprawiony w skórę, w którym miała zapisać, kto za co będzie odpowiedzialny.
Elżunia długo nie musiała czekać, bo dziewczyny sprawnie rozdysponowały wszystkie zadania. Mariolka zaofiarowała swoje usługi cukiernicze i obiecała przygotować efektowny i modny ostatnio słodki stół. A kiedy zadania zostały rozdzielone, można było swobodnie oddać się degustacji ciasta oraz ploteczkom i rozważaniom o wakacyjnym wyjeździe do Turcji, który wzbudzał wiele emocji.
— Mógłby mnie jaki sułtan porwać do swojego haremu — westchnęła rozmarzona Jadzia.
— Ty uważaj, o czym marzysz — zachichotała Jagna.
— Mnie wystarczyłoby poleżeć na plaży, wygrzać kości — westchnęła Krysia.
— Jeszcze trochę, dziewczyny. Do wakacji już całkiem blisko — pocieszyła je Aldonka.
Anulka już otwierała usta, żeby przypomnieć kobietom, że wyjazd planowany jest w wakacje, więc zostało jeszcze pół roku, kiedy drzwi do sali otworzyły się z impetem. Stanęła w nich rozgorączkowana i wyraźnie wzburzona pani Ala, przewodnicząca stowarzyszenia Świadomy Senior. Emerytka miała rozpięty płaszcz, zaś zazwyczaj misternie ułożona fryzura sprawiała wrażenie, jakby kobieta przeciskała się przez gęste zarośla, w dodatku goniona przez stado wilków, bo w jej oczach czaił się obłęd.
— Nie ma! Dziewczyny! Nie ma! — wykrztusiła seniorka i opadła na najbliżej stojące krzesełko. Wyglądała jak szmaciana lalka, którą ktoś rzucił w kąt.
Oniemiałe z zaskoczenia członkinie tylko przez krótką chwilę milczały, usiłując opanować szok, bo pani Ala była zazwyczaj chodzącą oazą spokoju i opanowania. Nie zdarzały się jej takie spektakularne wejścia, o nieułożonej fryzurze nie wspominając. Zaraz doskoczyły do niej kobiety i zaczęły wypytywać, czy podać coś do picia. Co się stało i jak pomóc.
— Nie ma. Zginęły pieniądze.
— Jakie pieniądze? Ktoś panią okradł? — Mariolka uruchomiła zawodową ciekawość, przełączając się płynnie z trybu kulinarnego w ten policyjny. — Zginęło coś jeszcze? Ile było tych pieniędzy?
Gwar kobiet jednak zagłuszył jej słowa. I choć pani Ala coś tam mamrotała pod nosem, to wszystko utonęło w rozgardiaszu. Wymowne, błagalne spojrzenia, które kierowała do policjantki, sprawiły, że Mariolka nabrała powietrza w płuca i wykrzyknęła:
— Cisza, do jasnej anielki!
Wszystkie oczy skierowały się na policjantkę, a w oczach pani Ali zalśniły łzy. Widać emocje jej się w końcu skropliły, co z niepokojem zauważyła Mariolka. Emerytka była gotowa całkiem się załamać i rozryczeć, a nie było nic gorszego niż przesłuchiwanie szlochającej kobiety.
— Dajcie pani Ali powiedzieć, co się stało — dodała już normalnym głosem Mariolka i skinęła seniorce, a ta, mimo drżenia brody i mimo powstrzymywanych łez, pokiwała głową i zaczęła cicho mówić:
— Dzisiaj rano postanowiłam uporządkować ostatecznie nasze wycieczkowe plany. Miałam jechać do Mławy i wpłacić pieniądze do biura podróży, żeby wyjazd był pewny.
— Potwierdzam — powiedziała Anulka, wykorzystując pauzę, którą emerytka zrobiła, żeby otrzeć łzę. — Tak się umówiłam z panią Alą. Ponieważ ja dziś miałam spotkać się z wami, to ona miała dopiąć ostatnie formalności wyjazdowe. Zaliczkę wpłaciłyśmy kilka dni temu.
— No właśnie. — Pani Ala nabrała powietrza i mówiła dalej: — Kiedy otworzyłam szufladę, okazało się, że pieniądze… — Tu głos seniorki zadrżał, ale Mariolka położyła jej dłoń na ramieniu i kobieta się opanowała, a potem resztkami sił wyszeptała: — Zniknęły.
Po sali rozszedł się szmer zgrozy.
— Zaraz, zaraz. A może po prostu gdzieś je pani schowała. To nie była mała suma… — zasugerowała Aldonka, która zazwyczaj potrafiła zachować zimną krew w najgorszej sytuacji.
Kobiety oczywiście zaczęły przytakiwać i podpowiadać rożne miejsca, w które zazwyczaj upycha się cenne rzeczy.
— Ja kiedyś bon prezentowy na okulary schowałam do lodówki. Co się naszukałam — Krysia westchnęła głęboko, zapewne wspominając poszukiwania bonu.
Pani Ala jednak pokręciła głową i tym razem pozwoliła popłynąć łzom. Pomiędzy jednym a drugim otarciem oczu jęknęła:
— Wkładałam tę torebkę z pieniędzmi do komody w salonie. Doskonale to pamiętam.
— Poza tym pomagałem babci szukać tych pieniędzy w całym domu. Nie ma ich nigdzie. — Od drzwi dobiegł spokojny, głęboki głos, który bez trudu przebił się ponad ten pszczeli rój. Zajęte Alą i jej opowieścią członkinie nie zauważyły, kiedy niespodziewany gość wszedł do sali. Zapadła cisza, a wszystkie oczy skierowały się ku wejściu, gdzie stał wysoki, solidnie zbudowany blondyn w czerwonej kurtce sportowej. Pod wpływem zaciekawionych spojrzeń, a może z zimna, uroczo się zarumienił. Kobiety milczały jak zaklęte, patrząc na przybysza. Któraś jęknęła coś niezrozumiałego, co mogło być wyrazem zachwytu lub zawstydzenia.
— Mikuś, skarbie. Chodź tu do nas — uruchomiła się pani Ala, chwilowo się uspokoiwszy, jakby pojawienie się przystojnego młodziana w magiczny sposób odsunęło od niej wszystkie troski. — Drogie panie, to mój wnusio, Mikołaj — dokonała prezentacji młodego mężczyzny i nawet lekko się uśmiechnęła.
Po tych słowach członkinie odpaliły się jak rakieta kosmiczna i zaraz zaczęły podstawiać gościowi pod nos kubki z kawą, talerzyki z ciastem i przy okazji biusty. Maniuś nie omieszkał zauważyć, że ta gorączka była szybsza niż lamborghini i zaraźliwa jak covid. Udzieliła się nawet mężatkom. Westchnął głęboko, bo kiedyś na jego widok kobiety też tak reagowały. Teraz widać im spowszedniał, choć niczego mu nie brakowało. Mikuś był nowy, a co za tym idzie, interesujący. Poza tym przyniósł powiew wielkiego świata, bo przyjechał ze stolicy. Maniuś wcale nie zazdrościł mężczyźnie. Wręcz odwrotnie. Współczuł mu, bo chłopak sam dał pożywkę ekscytacji kobiet, pojawiając się w samym środku zebrania, w krytycznym dla żeńskiej części populacji momencie.
Mikuś rozpiął kurtkę, a po sali rozszedł się dobrze słyszalny szmer. Chłopakowi zapłonęły uszy, jednak starał się zachować spokój, mimo że wszystkie spojrzenia były teraz skupione na nim. Szczególnie intensywnie i z całą pewnością podejrzliwie przyglądała mu się sierżant Mariolka Sieradzka. Kiedy mężczyzna podszedł do pani Ali, policjantka zwróciła się do niego, starając się obserwować uważnie, jak zareaguje na jej pytania. Wytrzeszczyła w tym celu oczy, aż zaszły mgłą. Szybko zamrugała, a wyraźnie przestraszony Mikuś cofnął się z bojaźnią.
— Czy są ślady włamania? — Mariolka wytężała wzrok.
Pani Ala zmarszczyła brwi i widać było, że się skupiła do granic wytrzymałości, ale zanim zdążyła udzielić odpowiedzi, ubiegł ją wnuczek.
— Chyba nie, chociaż... — zaczął i zawahał się, ale babka nie dała mu skończyć.
— Mikusiu! — wykrzyknęła seniorka. — Pamiętasz ten otwarty balkon? I Iwanek taki niewyraźny chodził potem przez cały dzień!
Iwanek był kompaktowym pieskiem, takim do kieszeni, rasy bliżej nieokreślonej, którym pani Ala opiekowała się od dekady. Zwierzak przypominał krzyżówkę zmechaconego swetra z żabą. Złośliwe spojrzenie czarnych jak koraliki oczu świadczyło o tym, że sam diabeł mógł czuwać nad powstaniem tej walecznej krzyżówki genetycznej. Pies odwdzięczał się swej pani jazgotliwym obwieszczaniem przybycia każdego gościa, ze szczególnym uwzględnieniem listonosza, którego nienawidził serdecznie i w dodatku z wzajemnością. Podejrzewano nawet, że listonosz próbował kiedyś pozbyć się szarpiącego go za kostkę pieska za pomocą solidnego wymachu nogą. Bezpośrednich świadków zajścia nie było, choć coś tam w sklepie listonosz opowiadał, jednak potem wyparł się wszystkiego, kiedy pani Ala przyparła go do muru, a raczej do drzwi auta, gdy dostarczał jej emeryturę w czasach, gdy ta była wypłacana przez doręczycieli. Od tamtej pory pani Ala miała konto, a kontakt z listonoszem Iwanek miał bardzo rzadki. Dlatego na samą sugestię, że ktoś mógł Iwanka uśpić, żeby bez przeszkód dostać się do salonu, pani Ala pobladła i niemal zemdlała, zaś Mikuś zmarszczył czoło, aż jego wyraźnie zarysowane brwi spotkały się nad nosem.
— Rzeczywiście, babciu.
Po sali znowu rozszedł się szmer, bo sytuacja stawała się coraz ciekawsza. Kilka filiżanek stuknęło o blat, a kobiety wytężyły słuch, by nie uronić niczego z rozmowy policjantki z prawdopodobnymi ofiarami przestępstwa. Z pewnością było to wydarzenie dużo bardziej zajmujące i nieprzewidywalne w skutkach niż kolejne odcinki tureckiej telenoweli.
— W takim razie, zanim zaczniemy oficjalne procedury, dzwonię po moją przełożoną, czyli starszą aspirant Mrówkę — zarządziła Mariolka, wiedząc, że koleżanka urwałaby jej głowę i to nie tylko metaforycznie, a w najlepszym przypadku pozbawiła ją jakiejś innej, mniej ważnej części ciała, gdyby rozpoczęła rozpytywanie bez niej.
Policjantka wyjęła telefon z kieszeni spódnicy i odeszła na stronę, żeby wykonać połączenie. Poza tym nie chciała, żeby pozostałe kobiety, które ponownie się rozgadały, widziały dreszczyk ekscytacji, który odczuwała na myśl o zbliżającym się śledztwie. Bo że Grażynka nie da sobie odebrać tej roboty, wiedziała na sto procent. Starsza aspirant Mrówka marzyła skrycie o tym, by ścigać groźnych przestępców, najlepiej straszliwych zwyrodnialców, a ta chęć była, jak się szybko okazało, zaraźliwa. I choć Mariolka z początku jakoś tak spokojniej wyobrażała sobie to całe pilnowanie porządku w swojej wsi, to teraz aż gotowała się z niecierpliwości, by przekazać nowiny o wykalkulowanym z premedytacją i zaplanowanym w szczegółach przestępstwie popełnionym prawdopodobnie w domu pani Ali.
— Czego ty znowu ode mnie chcesz, Mariolka? — odezwała się bez wstępów koleżanka, której numer wybrała sierżant Sieradzka. — Mówiłam ci, że nie przyjdę na to wasze zebranie i nie zapiszę się do Koła, i nie będę mieszać w garach…
— Nie po to dzwonię… — zaczęła Mariolka i aż przestąpiła ze zniecierpliwienia z nogi na nogę, ale Grażynka nie dała jej skończyć.
— Nie namówi mnie nawet sama przewodnicząca. Zarobiona jestem. Tak im powiedz…
— Grażynka, czy ty raz możesz mnie posłuchać? Przestępstwo jest! — wyrzuciła z siebie na jednym oddechu Mariolka, zanim kolejny raz koleżanka odebrała jej możliwość wypowiedzenia się czy też rozłączyła się.
W słuchawce zapadła cisza. Wreszcie policjantka zapytała ostrożnie, choć nie omieszkała zadrwić z koleżanki:
— Jakie to przestępstwo? Grochówka się przypaliła czy mortadela z lodówki zniknęła?
W Stupsku działo się niewiele i zapewne Grażynka nie wierzyła, że w ciągu zaledwie pół roku po zabójstwie Misia miało tu mieć miejsce jakieś kolejne poważne przestępstwo, skoro wcześniej całymi latami panował spokój, co było zasługą obsady posterunku w Stupsku z siedzibą w sąsiednich Konopkach. Nawet jeśli coś się stało, to wszelkie znaki na niebie i ziemi oraz statystyka nie mogły się mylić, dlatego policjantka bagatelizowała słowa Mariolki.
— Grażynka! — Kobieta nie wytrzymała i podniosła głos, aż rozgadane gospodynie ucichły i popatrzyły w jej stronę. Mariolka nie omieszkała też dostrzec zaciekawionego spojrzenia Mikusia, które zatrzymało się na niej na dłużej i jakby z wyraźnym zaciekawieniem. — Ja ci mówię, że jest poważne przestępstwo, a ty mi kulinarne rewolucje wspominasz. Okradli panią Alę. Zginęły wszystkie pieniądze na wycieczkę do Turcji.
— Może schowała je w innej szufladzie — zasugerowała Grażynka, idąc dokładnie tym samym tropem rozumowania co wcześniej Mariolka.
— No właśnie nie. Przeszukała cały dom. A na dokładkę ci powiem, że pomagał jej ten nowy. Wiesz, ten, co o nim Jadzia od tygodnia w sklepie rozprawia. Mikołaj ma na imię. To wnuczek pani Ali.
— Wnuczek? Ja ci powiem Mariolka, że to jest dziecinnie proste. Wnuczek okradł panią Alę „na wnuczka” — zachichotała w słuchawkę Grażynka. — I sprawę ci rozwiązałam przez telefon.
— Ty mnie lekceważysz, Grażynka — powiedziała płaczliwie policjantka. — Ale ja się nie dam tak łatwo zbyć. Pani Ala jest w rozsypce. Mikuś twierdzi, że doszło do włamania, a przestępcy prawdopodobnie uśpili Iwanka. Jeśli nie chcesz mi pomóc, to sama zacznę prowadzenie czynności. — Mariolka po tych słowach wdusiła z całej siły czerwoną słuchawkę w telefonie, po czym aparat wsadziła do kieszeni.