Masz w sobie coś wyjątkowego - ebook
Masz w sobie coś wyjątkowego - ebook
„Zamknął na moment oczy. Jego napięcie rosło, z każdą sekundą stawało się coraz większe, ledwo wytrzymywał. Zanurzył palce w jej włosach. Tym, co robiła, doprowadzała go do szaleństwa, ale i uszczęśliwiała. To było jeszcze bardziej ekscytujące przeżycie niż w Miami, a przecież seks w Miami był wyjątkowy, fantastyczny. Może chodziło o to, że już znali swoje ciała? A może o to, że dziś wiedział, iż Chloe nie potrafi mu się oprzeć? Że pragnie go z równą siłą co on jej?”.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9926-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chloe Burnett nie uczęszczała na żaden kurs radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych; po prostu zawsze to umiała.
- Szefowo, trzy sprawy, zanim wyjdziesz. – W drzwiach stanął jej asystent Forrest Mack, wysoki barczysty mężczyzna, którego ludzie brali za sportowca, a który w rzeczywistości był zapalonym szachistą i człowiekiem do rany przyłóż.
- Zanim wyjdę… - Chloe wbiła wzrok w sufit. – Powiedz, dlaczego matka ciągle mi to robi?
Traktując pytanie jak zaproszenie, Forrest wszedł do gabinetu i zaczął porządkować papiery na biurku.
- Nie wiem. Sprawia miłe wrażenie, ale pewnie potrafi być męcząca.
Męcząca to mało powiedziane. Życie Elizy Burnett było niczym opera mydlana, w której Eliza grała rolę nieszczęśliwie zakochanej bogatej damy, a Chloe jej córki pracoholiczki gotowej spełniać nawet najgłupsze prośby rodzicielki. Dziś miała jechać na Long Island, bo matka nie chciała się spotkać ze swoim wkrótce byłym mężem, a nie ufała, że ten wyśle jej rzeczy pocztą.
- Odbiję to sobie, przysięgam.
Forrest skinął głową; zawsze to powtarzała.
- Te trzy sprawy…
- Tak, słucham. – Chloe wsunęła laptop do pokrowca.
- Agent Thomasa Henleya prosi o zmianę terminu spotkania z dziewiątej w poniedziałek na ósmą trzydzieści we wtorek. I mamy nagranie z monitoringu: Dakota Ladd dopuściła się kradzieży.
Wzdychając ciężko, Chloe wstała od biurka.
- Termin możemy zmienić. Co do Dakoty… zadzwonię do jej menedżera; trzeba ją wysłać na kolejny odwyk. Nawet jeśli nie pomoże, to przynajmniej będzie wyglądało, że dziewczyna się stara. A trzecia sprawa?
- Liam przyprowadził samochód. W środku czeka cynamonowa latte z mlekiem kokosowym.
- Dzięki. – Chloe uśmiechnęła się. – Po powrocie z Long Island wybieram się z kumpelą do baru, więc ruszaj do domu. Miłego weekendu.
- Nawzajem, szefowo.
Skierowała się do wyjścia, po drodze pozdrawiając pracowników. Trzydziestodwuosobowa firma Burnett PR stale się rozrastała, gdyż w świecie biznesu i rozrywki nie brakowało skandali. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, ona, Chloe, popracuje do pięćdziesiątki, potem sprzeda firmę i kupi dom przy plaży. Nigdy nie marzyła o pomaganiu ludziom w sytuacjach kryzysowych, ale świetnie sobie radziła z rozwiązywaniem problemów. Tak dobrze, że za jej usługi płacono najwyższe stawki.
Zjechała do garażu. Kierowca błyskawicznie otworzył drzwi czarnego SUV-a. Wsiadłszy, uśmiechnęła się na widok kubka z kawą oraz butelki wody. Forrest to prawdziwy anioł, pomyślała.
Przystąpiła do pracy: wykonała kilka telefonów, wysłała parę mejli i z ciężkim sercem obejrzała film z monitoringu. Dakota od piątego roku życia występowała w produkcjach hollywoodzkich. Sława miała na nią niekorzystny wpływ. Zachowywała się okropnie, ale kradzieże stanowiły jej największy problem. Kiedy ktoś zarabia siedem milionów za film, a potem kradnie kolczyki warte dziesięć dolarów… hm. Zdaniem Chloe, kradzieże były okrzykiem rozpaczy, wołaniem o pomoc. Ale co mogła zrobić? Nie była psychologiem, a Dakota zbywała jej prośby o znalezienie sobie innego hobby, takiego jak medytacja czy szydełkowanie.
Nagle w telefonie rozległ się dźwięk esemesa od Taylor Hades. Taylor, Chloe oraz Alexandra Gold zaprzyjaźniły się w prywatnej szkole z internatem Baldwell School for Girls mieszczącej się w północnej części stanu Nowy Jork. Spędziły tam sześć lat; od skończenia szkoły minęło dwanaście, ale nadal były najlepszymi przyjaciółkami. Pochodziły z podobnych bogatych rodzin, toteż doskonale się rozumiały, a ponieważ wszystkie trzy mieszkały na Manhattanie, łatwo im było utrzymać bliski kontakt.
_Dlaczego mi nic nie powiedziałaś o @LittleBlackBook?_- Taylor podała link do konta LBB w mediach społecznościowych.
_O niczym nie wiem,_ odpisała Chloe, która z racji swojej pracy zawsze ze wszystkim była na bieżąco.
_Żartujesz? Cały internet aż huczy._
Chloe kliknęła w załącznik. Zdjęcie profilowe przedstawiało dwie złote litery, SA, na czarnym tle. Nota biograficzna była enigmatyczna. „Jestem książeczką. Pamiętnikiem. Latami leżałam ukryta na widoku. Teraz nadeszła moja kolej, by zdradzać sekrety. Wyjawię wszystkie co do jednego”.
Chloe zwróciła uwagę na liczbę obserwatorów: niemal milion. Jeden post i tyle osób? Gdyby konto LBB należało do kogoś znanego, byłoby to bardziej zrozumiałe. A tak? Złote litery SA zdobiły okładkę oprawionego w czarną skórę notesu o wytartych rogach. Notes był stary, na oko drogi. Wyglądał niewinnie. Ale po chwili Chloe przeczytała: „Jeśli obracasz się w bogatych wpływowych kręgach, miej się na baczności. @LittleBlackBook zna twoje wstydliwe tajemnice. A jeśli nie, to je pozna”.
Dreszcz przebiegł Chloe po plecach. Kto stoi za LBB? Oraz co oznaczają inicjały SA? Była zaintrygowana, ale i zaniepokojona. Najwyraźniej czyjeś głęboko skrywane sekrety zostaną ujawnione. Współczuła ofiarom. Ciągle pocieszała takie osoby, potem pomagała im się pozbierać i odzyskać kontrolę nad życiem.
Nagle coś innego przyszło jej na myśl: jeśli LBB zamierza wywlec na światło dzienne brudy ludzi wpływowych i bogatych, to ona przypuszczalnie będzie miała nowych klientów.
_Ciekawe. Dzięki za link._
Trzy pulsujące kropki oznaczały, że Taylor coś pisze.
_Czy nasze spotkanie nadal aktualne?_
_Chyba tak. Jadę teraz na Long Island do domu wkrótce byłego męża mojej matki, żeby zabrać resztę jej rzeczy._
_Ale to dwie godziny w każdą stronę! Mama nie mogła opłacić kuriera?_
_Od czego ma córkę?_
_Fakt. Spotkasz przybranego brata?_
Przybranym bratem był Parker Sullivan, arogancki agent sportowy mający mnóstwo ważnych klientów, pokaźne konto bankowe i urodę gwiazdora filmowego. Stuprocentowy playboy. Chloe nie poznała go osobiście, albowiem małżeństwo jej matki z jego ojcem trwało wyjątkowo krótko. Trochę jednak poszperała w sieci i widziała sporo zdjęć Parkera.
_Pewnie tak_.
_Powodzenia! Zadzwoń, jak skończysz. Potrzebuję tego drinka!_
Zakończywszy „rozmowę” z Taylor, Chloe uznała, że powinna zawiadomić Parkera, o której przyjedzie. Od prawniczki swojej mamy miała jego numer telefonu.
_Cześć, Parker. Tu Chloe. Będę za około godzinę. Byłabym wdzięczna, gdybyś przygotował rzeczy._
_Jasne, siostrzyczko_.
Zmrużyła oczy.
_Nie jestem twoją siostrą_.
_Rodzoną nie, przybraną tak._
_Rozwód wkrótce się sfinalizuje_.
_Do tego czasu jesteśmy przybranym rodzeństwem._
- Co za dupek – mruknęła. Najwyraźniej wszystko, co słyszała o Parkerze, było prawdą. Wolała nie myśleć o ich spotkaniu. Miała dobrze udokumentowaną słabość do bezczelnych typów.
Godzinę później dotarła do Sagaponack. Wielokrotnie bywała w tej części Long Island. Idealnie przystrzyżone trawniki i wspaniałe rezydencje nie robiły na niej wrażenia, głównie dlatego, że też dorastała wśród przepychu i bogactwa. Owszem, potrafiła docenić piękno domów i otoczenia, ale wiedziała, że pod lśniącą powłoką życie wygląda różnie. Każda rodzina miewa swoje tajemnice, ale pieniądze czynią wszystko bardziej skomplikowanym.
Liam zatrzymał się przed żelazną bramą, wbił tymczasowy kod, po czym ruszył żwirowym podjazdem. Po obu stronach ciągnął się starannie przycięty żywopłot, a za nim ogromne połacie trawy. Na wprost znajdowała się rezydencja George’a Sullivana. Mieszkały tu pokolenia Sullivanów – finansistów i bankierów. Jeden Parker się wyłamał i zajął czymś innym.
Liam zaparkował przy szerokich kamiennych schodach, wyskoczył z samochodu, obszedł maskę i otworzył drzwi od strony pasażera. Chloe przekręciła się na siedzeniu i wysunęła nogi. Spódnica podjechała jej wysoko.
Wysiadła, poprawiła ubranie i ruszyła po nierównej żwirowej powierzchni. Gdy podniosła wzrok, zobaczyła Parkera, który na żywo wyglądał jeszcze bardziej atrakcyjnie niż na zdjęciach: miał gęste kasztanowe włosy, idealnie wyrzeźbione rysy twarzy i niebieskie oczy o przenikliwym spojrzeniu. Uśmiechał się pod nosem. Najwyraźniej widział, jak spódnica podjechała jej do połowy ud.
Nie spodziewał się, że aż tyle zobaczy przy pierwszym spotkaniu. Na widok gładkich ud zrobiło mu się gorąco. Ale nie tylko ud, również dekoltu, który ukazał się, gdy Chloe pochyliła się, by obciągnąć spódnicę. Piersi miała nie za duże, nie za małe; doskonale mieściłyby się w jego dłoniach.
Poezja w ruchu – tak o niej pomyślał, kiedy kołysząc zmysłowo biodrami, szła w szpilkach na niebotycznie wysokich obcasach. Widział Chloe na zdjęciach: ładną młodą kobietę o piwnych oczach i bujnych rudych lokach. Ale osoba na zdjęciach na umywała się do tej, na którą patrzył. Na żywo stanowiła ucieleśnienie jego fantazji.
- Parker, jak mniemam?
Weszła po schodach jak bogini, ale z jej tonu wyczytał, że jest spięta. Uwielbiał wyzwania!
- Chloe, jak mniemam? – Uścisnął jej dłoń.
Przez chwilę stali bez ruchu, spoglądając sobie w oczy, zaskoczeni dreszczem, który przeszył ich oboje.
- Wyniesiesz rzeczy mojej mamy czy mam po nie iść?
- Nie tracisz czasu…
- Jestem umówiona z przyjaciółką. Nie chcę się spóźnić.
Parker wykonał ręką zapraszający gest.
- Szkoda. Liczyłem, że się trochę poznamy. W końcu nasi rodzice byli małżeństwem.
- Niecałe osiem miesięcy. – Chloe weszła do holu. – Moja mama niestety nie umie dłużej wytrwać w związku.
- Mój ojciec też. Tylko patrzeć, jak w trakcie zaręczyn będzie prosił prawnika o przygotowanie papierów rozwodowych. Nie rozumiem, po co się żeni.
- O to samo pytam matkę – przyznała Chloe. – Mało to w życiu jest komplikacji? Po co ci dodatkowe? Sypiajcie z sobą, uczęszczajcie razem na przyjęcia, wyjeżdżajcie na wakacje. Nie musicie od razu podpisywać aktu małżeństwa.
- W punkt! – zawołał Parker.
Rozejrzała się wkoło, zatrzymując wzrok na kartonie leżącym na zabytkowym fotelu.
- To część rzeczy mojej mamy?
- Nie część. Wszystko.
- Niemożliwe.
- Ależ tak. Jest tam twoje zdjęcie w ramce, kilka flakoników perfum i trochę świecidełek. Mój ojciec uwielbia kupować kobietom biżuterię.
Chloe potrząsnęła głową.
- I po to mi matka zawracała głowę? Przecież to można było wysłać pocztą.
- Pocieszę cię: ojciec też kazał mi przyjechać; nie ufał służbie, a sam nie miał ochoty się tym zajmować.
Chloe uśmiechnęła się.
- Jedziemy na tym samym wózku.
- Tak jest, przybrana siostro. Nasze światy się nie różnią. Oboje czujemy się odpowiedzialni za ojca i matkę, oboje mamy pieniądze w funduszach powierniczych i jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, to kiedyś oboje odziedziczymy wielki majątek.
Przez chwilę Chloe milczała.
- Ludzie mówią, że każdego pokonasz w negocjacjach. Pewnie mają rację, co?
Parker wsunął ręce do kieszeni.
- Dbam o finanse swoich klientów – odparł.
- Właśnie podpisałeś kontrakt z Marcusem Grantem, prawda?
Zmarszczył czoło: czyżby tak dobrze orientowała się w tym, co on robi?
- Lubisz sport?
- Nie futbol. Wolę koszykówkę. Ale znam wielu chłopaków ze szkoły, do której Marcus chodził. Moja była nieopodal. Poza tym ze względów zawodowych śledzę wiadomości.
- Rozumiem. Dobrze wiedzieć, że wieści o Marcusie się rozchodzą.
- Jest na wschodzącej fali. Podpisuje kontrakt z ważnym agentem, dostaje wielki bonus, będzie zarabiał krocie.
- Brawo.
Wzruszyła ramionami.
- Muszę mieć oczy i uszy otwarte. Sportowcy często wpadają w kłopoty.
Parker pokręcił głową.
- Ale nie ten. Ten jest czysty jak łza. Haruje jak wół, nie szwenda się po klubach, w niedzielę chodzi do kościoła. W przeciwieństwie do twoich klientów nie pije, nie ćpa i nie wdaje się w bójki.
Chloe skrzyżowała ręce na piersi.
- Niektórzy moi klienci nie popełnili „przestępstw”, o które prasa ich oskarża. A nawet jeśli coś mają na sumieniu, to… nikt nie jest święty. Sława bywa stresująca. Człowiek jest stale obserwowany, nawet nie może beknąć, żeby świat się o tym nie dowiedział.
- Może. Ale Marcus jest czysty. Zarabia dzięki pracowitości i talentowi.
- A ty zarabiasz na nim.
- To normalne. Jestem jego agentem. Swoją drogą nie rozumiem tej obsesji na punkcie reputacji. Każdy ma prawo zgrzeszyć.
- Reputacja jest ważna; często wpływa na życie zawodowe, rodzinne, na wysokość zarobków. Warto o nią dbać i starać się minimalizować szkody.
- Bo ja wiem? Nie bardzo widzę tego sens.
Rozgniewał Chloe. Zła była jeszcze bardziej seksowna. Miał ochotę pocałować ją i udobruchać.
- Na tym polega moja praca, na minimalizowaniu szkód i naprawianiu wizerunku. Ja się z twojej pracy nie wyśmiewam.
- Bo nie masz powodu. Agent sportowy to normalny zawód, w dodatku istniejący od dekad.
- Mój też jest normalny i całkowicie legalny.
- Nie twierdzę, że nie. Jeśli potrafisz przekonać ludzi, żeby płacili ci krocie za to, co robisz, brawo dla ciebie.
Chloe wzięła karton ze skarbami matki.
- Wychodzę.
- Daj. – Parker wyciągnął rękę. – Zaniosę do samochodu.
- Dziękuję, poradzę sobie. – Obróciła się na pięcie, zostawiając go z widokiem swoich pleców.
Nie zamierzał z nią walczyć. Wiedział, że ją zirytował, ale po prostu był szczery. Miał kłamać, by poczuła się lepiej?
- Jak chcesz.
Doszedłszy do drzwi, zorientowała się, że nie zdoła ich otworzyć. Parker szybko nacisnął klamkę. Niechcący musnął ramieniem rękę Chloe. Znów przeszył go dreszcz.
- Do widzenia, Chloe. Mam nadzieję, że kiedyś wpadniemy na siebie.
- Jasne. – Zeszła po schodach i podała karton kierowcy.
Parker stał w drzwiach, patrząc, jak Chloe wsiada do samochodu. Kiedy samochód znikł mu z oczu, zamknął drzwi i skierował się do barku. Wrzucał kostki lodu do szklanki, kiedy rozległ się dźwięk esemesa. Czyżby Chloe? Przepełniło go uczucie satysfakcji. Wyciągnął telefon.
Nie, to nie Chloe, lecz Marcus.
_Mamy problem._