- promocja
Maszyna do pisania - ebook
Maszyna do pisania - ebook
Pisania, jak każdego zawodu, można się nauczyć. Kurs kreatywnego pisania Katarzyny Bondy, królowej polskiego kryminału, da początkującym pisarzom narzędzia, by mogli swoje pisarskie pomysły realizować pewnie, świadomie i coraz doskonałej. Wyjaśni, jak wygląda struktura powieści i w przystępny sposób uporządkuje teorię konstruowania tekstów literackich. Pomoże także przyszłym pisarzom w odkrywaniu ich mocnych stron, otworzy ich na inną percepcję świata, nauczy samodyscypliny oraz tego, jak szukać tematów i pomysłów.
„Tak, uczę ludzi pisać. Lubię dzielić się swoją wiedzą, pomagać adeptom, wydobywać ich z odmętów grafomanii. Spokojnie, to nie przytyk, gdyż każdy pisarz jest trochę grafomanem. Nie piszę za moich podopiecznych, nie redaguję, nie narzucam im swojej percepcji świata. Staram się jedynie - jak akuszerka - pomagać w ich „literackich porodach”. Bo pisanie książek to nie poezja, gdzie pocałunek Muzy zapładnia twórcę do napisania wiersza, zaś iluminacja jest cenniejsza niż warsztat. Pisanie książek to ciężka, także fizyczna, praca. By napisać kilkaset stron powieści trzeba mieć naprawdę twardy koniec kręgosłupa, a przy tym jednak nadal pozostać artystą. Moim zdaniem to właśnie literatura – a nie film, jak przekonywał towarzysz Lenin – jest królową sztuk. I choć kiedyś sama nie wierzyłam, że to ma sens, bojkotowałam, wyśmiewałam, kpiłam, dziś odszczekuję publicznie: pisania można, a nawet trzeba się nauczyć!”.
Katarzyna Bonda
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7758-953-3 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Piszesz, więc jesteś
Moja mama marzyła, żebym została nauczycielką. Ponieważ bunt to moja prawdziwa natura, broniłam się przed tym pięknym zawodem rękami i nogami. Nigdy, przenigdy. Nie! Odkąd pamiętam, zawsze dużo czytałam i próbowałam pisać. Nie była to poza. Nigdy w życiu nie zrobiłam nic na pokaz, tylko po to, żeby dobrze wyglądało. Pisząc, lepiej komunikowałam się ze światem i ze sobą, niestety. Od zawsze wiedziałam, że chciałabym żyć z pisania, być pisarką. Na początku jednak nikomu się do tego nie przyznawałam. Wydawało mi się to niemożliwe, bezczelne i zbyt nieprawdopodobne. Przecież pisarz to ktoś bardzo mądry, doświadczony (koniecznie powinien mieć brodę). Tak myślałam jako dziewiętnastolatka, kiedy przyszedł czas wyboru zawodu.
Dziś uważam, że za wcześnie każą nam wybierać własną drogę. Moja decyzja była półśrodkiem. Zdecydowałam się na dziennikarstwo prasowe, bo liczyłam na zdobycie doświadczenia i warsztatu. Dostałam się na studia dziennikarskie na UW, podobnie jak na prawo i polonistykę. Prawo brzmiało zbyt poważnie (a ja bynajmniej aż tak poważna nie jestem), polonistyka zalatywała bibliotekarstwem i nauczycielstwem. Wybór był tylko jeden. Mimo protestów rodziców (ojciec narzekał, że z moim charakterem zaraz dam się wysłać na wojnę, gdzie mnie odstrzelą) już na początku przeniosłam się na studia zaoczne, żeby móc pracować w prasie. Zawsze w to wierzyłam: tylko praktyka czyni pisarza.
Nie wiem, ile tysięcy tekstów napisałam. Ale tworzyłam je w różnych, często ekstremalnych warunkach, na swoich i cudzych komputerach, ręcznie, ołówkiem, piórem. Ile kartek zmarnowałam, ile plików skasowałam? Każdy z piszących wie, że używanie kosza na śmieci to podstawa pracy w tym zawodzie. Dziś jestem przekonana, że każde napisane słowo było potrzebne. To niezbędne ćwiczenie warsztatu. Zanim bowiem zostaniesz artystą, musisz być doskonałym rzemieślnikiem. Nie odwrotnie!
Przez ponad trzynaście lat trenowałam pióro w prasie. Byłam spełnioną i dobrze opłacaną dziennikarką największych i najbardziej prestiżowych polskich tytułów. Kiedy osiągnęłam dziennikarski szczyt i powinnam była odcinać kupony od swojej kariery, zniszczyłam wszystko i odeszłam donikąd, żeby wreszcie robić to, o czym zawsze marzyłam: pisać książki. Wszyscy kręcili kółka na czole, kiedy temat rozmowy schodził na moją decyzję. Tylko kilka osób w Polsce żyje z książek. Bonda wróci z podkulonym ogonem – mówili. A jednak przetrwałam. Pierwsze pięć lat nie było łatwe. Debiutanckiej książki nikt nie chciał wydać przez prawie rok. Ale nie przejmowałam się, pisałam kolejną. Zaczęłam też studia scenariopisarskie na łódzkiej filmówce. W Polsce nadal uważa się, że pisanie to wyłącznie dar od Boga, i niewiele jest miejsc, gdzie można uczyć się opowiadać. Po debiucie od razu podpisałam umowę na kilka kolejnych pozycji i już nigdy więcej nie miałam problemów z wydaniem czegokolwiek. Czas mijał, a ja pisałam dalej. Już nie tylko dla siebie, lecz dla czytelników, którzy domagali się kolejnych książek. Wreszcie mnie doceniono, czytano (to znaczy kupowano) i cytowano w innych publikacjach. Sprzedałam trochę praw do moich książek producentom filmowym i telewizyjnym. Napisałam wiele tekstów, za które mi zapłacono, a które nigdy nie zostały wydane ani zrealizowane. Dziś, kiedy na rynku jest już wiele moich publikacji, wydawcy sami dzwonią i pytają, czy nie mam czegoś nowego. Zdarzały się także próby nieetycznego przejęcia mnie, choć miałam podpisane umowy z innym wydawcą. Odmówiłam, ale to utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak mi się udało. Bo jeśli jest się zdeterminowanym i uparcie dąży do swoich celów, można pokonać wszelkie trudności. Ważne jest jednak uświadomienie sobie, że jedna książka nie czyni z autora pisarza. Nawet po opublikowaniu wielu pozycji należy wciąż być czujnym i starać się pisać coraz lepiej.
Pisarzem jest się z serca, z trzewi. To praca, ale przede wszystkim sposób życia. Nie wybiera się tego zawodu, by chwalić się znajomym nowym woluminem, choć ich zachwyt jest budujący. Kiedy wychodzi moja nowa książka, trwają już zaawansowane prace nad następną. Można to porównać do strategii prowadzenia wojen. Jedna bitwa nie zapewnia lauru zwycięzcy na zawsze. Każda kolejna powieść to nowe wyzwanie, wyprawa w nieznane. Cel tej podróży jest oczywisty, lecz nigdy nie wiadomo, co wydarzy się po drodze. Trzeba się w nią wybrać z ostrożnością sapera i doświadczeniem dobrego rzemieślnika, który swoje artystyczne zapędy trzyma na krótkiej smyczy, a to nawet bardzo doświadczonego autora nie stawia wyżej od debiutanta. Jasna rzecz, że ten rodzaj roboty uzależnia. Daje tak wiele satysfakcji, że trudno jest przestać. Tylko ludzie słabej woli się poddają. Ci, którzy nie rozumieją, że pisanie to wybór rodzaju egzystencji, a nie kaprys artysty. Mnie nie powstrzymały bieda, macierzyństwo, rozpad związku, wrodzone lenistwo ani nawet niski poziom czytelnictwa w Polsce, w który zresztą nie wierzę. Trwałam przy swoim i dziś mogę z dumą powiedzieć, że to mój kolejny zawód. Determinacja oraz ciągły rozwój to podstawa tej działalności. Talent jest konieczny, ale nie wystarczy, jeśli nie ma się mocnego przekonania o słuszności podjętej kiedyś decyzji.
Dziś mam tyle pracy, że mój terminarz pęka w szwach. Nowe projekty jednocześnie rosną w mojej głowie i dojrzewają dotąd, aż będę gotowa, by się nimi zająć. Modlę się, by mieć siłę i zdrowie, by zdążyć je opowiedzieć. Poza książkami pisałam też scenariusze filmowe (fabularne i dokumentalne), sztuki teatralne, program telewizyjny, kilka seriali. Ale pisanie dla filmu nie jest mi tak bliskie jak literatura. To dwie odrębne formy działalności. Scenariusz filmowy czy tekst dla teatru mają wartość usługową wobec dzieła, które tworzy na jego podstawie reżyser. Powieść zaś lub książka dokumentalna to dzieło zamknięte i w pełni autorskie. Pisarz ma całkowity wpływ na jego budowę, przekaz i kompozycję. Jeśli książka będzie dobra – to wyłącznie jego zasługa, jeśli posiada mankamenty – winę autor musi wziąć na siebie i wyciągnąć z tej lekcji stosowne wnioski. Niezwykle rzadko zdarza się człowiek, który w jednej dziedzinie (scenariopisarstwo) i w drugiej (literatura) odnalazł się równie doskonale. O tym więcej w tomie II Maszyny do pisania, w rozdziale Pisanie dla filmu.
Tymczasem – kiedy wreszcie odnalazłam swoją pisarską tożsamość – okazało się, że marzenie mojej mamy także się ziściło. Jej córka została nauczycielką. Tak, uczę ludzi pisać. Lubię dzielić się swoją wiedzą, pomagać adeptom, wydobywać ich z odmętów grafomanii. Spokojnie, to nie przytyk, gdyż każdy pisarz winien stale uważać, by zbytnio nie „odpłynąć” od meritum. Nie piszę za moich podopiecznych, nie redaguję, nie narzucam im swojej percepcji świata. Staram się jedynie – jak akuszerka – pomagać w ich „literackich porodach”. Bo pisanie książek to nie poezja, gdzie pocałunek muzy zapładnia twórcę do napisania wiersza, iluminacja zaś jest cenniejsza niż warsztat. Pisanie książek to ciężka, także fizyczna, praca. By napisać kilkaset stron powieści, trzeba mieć naprawdę twardy koniec kręgosłupa, a przy tym pisanie nadal pozostaje działalnością artystyczną. Moim zdaniem to właśnie literatura – a nie film, jak przekonywał towarzysz Lenin – jest królową sztuk. I choć kiedyś sama nie wierzyłam, że to ma sens, bojkotowałam, wyśmiewałam, kpiłam, dziś odszczekuję publicznie: pisania można się nauczyć. Nawet trzeba się uczyć! Pisarz powinien wciąż się kształcić, rozwijać jako człowiek, zdobywać nowe doświadczenia. Dzięki temu jego książki będą coraz lepsze.
Nie szukałam Pasji Pisania. Dziewczyny same mnie znalazły. Na pierwszy wykład ze studentami szłam na miękkich nogach.
– Cóż ja mogę im powiedzieć? – pytałam zagubiona. – Nie wiem, jak to robię. Samo wychodzi.
Ale okazało się, ku mojemu głównie zaskoczeniu, że nie tylko jestem w tym „nauczaniu” dobra, ale rzeczywiście potrafię pomóc ludziom otworzyć się na własne dzieło. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Dzielę się tylko tym, do czego sama doszłam ciężką pracą oraz uczestnicząc w licznych kursach pisarskich, scenariopisarskich, treningach zagranicznych i warsztatach dla „opowiadaczy historii” prowadzonych przez znanych tutorów z Polski, Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, a także eksperymentując na własnym życiu i ciele. Teraz przekazuję otrzymaną pałeczkę. Otwieram ludziom oczy na sprawy, które dla mnie są już oczywiste. Gdybym kiedyś, przed debiutem, miała okazję pójść ze swoim tekstem, pomysłem, czy choćby mglistą ideą do człowieka, który także pisze – nie wydawcy, który nie poda ci słowa wyjaśnienia, dlaczego książka jest niedrukowalna (bo nie ma czasu na sporządzenie takich analiz; wydawcy dziennie dostają dziesiątki ofert wydawniczych), ani redaktora, który wskaże błędy ortograficzne, stylistyczne, ale nie powie, „co tu nie gra” (bo często sam nie wie), czy wreszcie nie kogoś bliskiego, kto będzie pocieszał: „Nie martw się, oni się nie znają, ale wiesz, może przestań wierzyć w te mrzonki o własnej książce” (jeśli piszesz, znasz to, strasznie boli) – błogosławiłabym takie kursy creative writing, których w Polsce wciąż jest jak na lekarstwo.
Gdybym nie wierzyła, że pisania można się nauczyć, nie prowadziłabym takich kursów, nie założyłabym szkoły www.maszynadopisania.pl. Nie poświęcałabym czasu na pisanie tej książki! Można. Pisania można się nauczyć, ale, jak mawiała moja babcia: „Nikomu nie nalejesz oleju do głowy”. Pisarzem się jest lub nie. Wielu moich uczniów ma to „coś” w sobie. Czasem widać to od pierwszej scenki, którą zadałam na rozgrzewkę, a czasem potrzeba wielomiesięcznego treningu. Tak, pisanie jest jak sport. Nabitą zdaniami rękę czuje się już od pierwszego akapitu. Niektórym wystarczy kilka słów otuchy i konstruktywna krytyka tekstu (nie ma to nic wspólnego z ocenami w szkole). Inni cudownie destruują się w trakcie trwania kursu, bo mało kto wie, że na pisanie trzeba się otworzyć. Większość z nas, piszących, to w głębi serca egocentryczne rarogi. Czujemy, że wiemy lepiej i tylko my widzimy ten kawałek świata w ten jeden, specyficzny sposób. Bywa, że jesteśmy przekonani o posiadaniu wyjątkowego daru. Ale jakiego, skąd, po co? I jednocześnie wstydzimy się tego, próbując pokryć to skromnością, zaprzeczaniem, wypieraniem. Bo tak uczyli nas rodzice, szkoła i szefowie w normalnej pracy: wszak nie wypada być zarozumialcem. Udajemy więc miłych, uprzejmych i zaradnych życiowo. Odpowiedzialnych ludzi, którzy nie bujają w obłokach, nie wywyższają się. Tymczasem szyderczy chichot prawdziwych pragnień budzi nas w koszmarach: „Ty nowym Hemingwayem? Ha, ha! Niedoczekanie”. W takim rozdarciu emocjonalnym nie da się funkcjonować. A huśtawka od jednego bieguna do drugiego rodzi tylko frustrację. I na co to jest recepta? Na katastrofę. Ani nie napisze się książki, ani nie będzie się szczęśliwym w normalnym życiu. Dosyć siedzenia okrakiem na płocie. Trzeba się zdecydować. Jeśli chcesz być pisarzem, pozwól sobie na bycie świrem, na prawdziwe emocje, wściekłość lub euforię. Zacznij myśleć o tym na poważnie, bo pisarze to nie są złote dzieci, tylko normalni, zwykli ludzie, których spośród innych wyróżnia tylko to, że mają światu coś do opowiedzenia. Więc weź się w garść i zacznij orkę, a z czasem pojawią się i iluminacje. Tylko inni pisarze wiedzą, o czym mówię. Skoro masz w ręku tę książkę i jeszcze jej nie odłożyłeś, mniemam, że czujesz to wszystko. Jesteś inny. Masz jakiś nadmiar w sobie lub jakiś brak, którym chcesz się podzielić. Z tego rodzą się książki. To jest właśnie twój dar. Gdyby do szczęścia wystarczyło ci to, co masz, gdybyś nie potrzebował niczego więcej, nie chciałbyś pisać. Nie szukałbyś sposobu na to, jak wyrazić siebie. Żyłbyś chwilą, która trwa, może chwytał dzień, czytał dzieła tworzone przez innych i to by ci wystarczało. Nie myślałbyś o kieracie, w który próbuje cię zaprzęgnąć twoja własna wyobraźnia. Pomyśl! Kilkaset stron zapisanych maczkiem. Masz do dyspozycji tylko słowa. Musi cię prowadzić coś więcej niż żądza nagród i sławy. Choć przyznaję, myśl o nich bardzo napędza. Nie wstydź się do tego przyznać. Nikt nie chce pisać do szuflady. Każdy chce być publikowany. Jeśli twierdzi inaczej, nie ufaj mu. Kłamie.
Tu parę słów wyjaśnienia. Wybaczcie mi, moi drodzy, że będę zwracała się do was wszystkich w formie męskiej. Nie znaczy to, że dyskryminuję piszące panie, wszak sama jestem kobietą i z doświadczenia wiem, że pisarz nie ma płci. Słowo to jednak w języku polskim jest rodzaju męskiego, a ja liczę, że ważniejszy dla was będzie przekaz, a nie gender.
Bywa, że nie muszę nic robić poza włączeniem pstryczka „ON” w głowie pisarza, bo przychodzi na kurs doskonale uformowany. Ma to wszystko w sobie i jego otwarcie polega na zadaniu mu w odpowiednim momencie kilku kluczowych pytań: „Kim jesteś? Co czytasz najchętniej?”. I wreszcie: „O czym ty sam chcesz napisać?”. Nie musisz na razie wiedzieć „Dlaczego?”. Musisz dać odpowiedź sobie, nie mnie. Ja zresztą też zadaję sobie te pytania przy pracy nad każdą kolejną książką. Nigdy nie jest się od tego wolnym.
Czasem wystarczy tylko dodać odwagi, by pisarz książkę skończył. To właśnie robię ze swoimi uczniami na warsztatach. Jak widać, przypominają one raczej zespół pracy twórczej niż szkołę. Wspólnie się otwieramy, motywujemy i pomagamy dojść do celu. Nie piszę za nikogo, nie narzucam stylu, nie poprawiam „ortografów”. W nosie mam błędy korektorskie, bo od takich spraw są w wydawnictwach lepsi fachowcy ode mnie. Książka powstanie i z błędami, ważniejsze są idea i temat – tylko na tej podstawie można ocenić jej wartość. Nie teoretyzuję, nie pouczam, nie podpieram się Wielkimi, bo sama wciąż się uczę, podobnie jak uczestnicy kursów. Dlatego też wiem, że najgorsze, co można zrobić pisarzowi przed debiutem, to wskazać mu genialny przykład prozy Nabokova, Manna czy Prousta, a potem powiedzieć od niechcenia: „A teraz twój kawałek”. Owszem, czerpię z Wielkich, ale nie podcinam skrzydeł tym, którzy dopiero odkryli swoją szansę. Skąd mam wiedzieć, czy z tego pokoju nie wyjdzie pisarz dużo lepszy ode mnie? Jest to bardzo prawdopodobne. Nieraz już spotykałam na zajęciach osoby obdarzone tak wielkim talentem, że mnie onieśmielały. Inna rzecz, czy dotrwają do końca; czy nie zjedzą ich lenistwo, buta albo brak wiary w siebie. Oto różnica mojego podejścia do nauki pisania od percepcji innych nauczycieli. Na moich kursach praca nad powieścią przypomina twórcze zapładnianie, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, a nie nauczanie zza katedry. Resztą musi się zająć autor dzieła.
Pisanie to praca. Taka sama jak każda inna. Początkującym zwykle zalecam treningi godzinne. Zapomnij o świętach, wakacjach, urlopie i niedzieli. Jeśli chcesz zostać pisarzem, już nigdy nie będziesz miał kanikuły. Pisarz jest w pracy każdego dnia. Godzina pisania dziennie ma być dla ciebie jak poranne ablucje. Wstajesz, myjesz zęby, ubierasz się i piszesz. To bardzo proste. Temat jest dowolny, forma również. Ważne jest, by wprowadzić dryl, przekroczyć swoje wady, wykorzystać zalety. By sam proces pisania stał się czymś naturalnym, wręcz automatycznym. I nie nocą, po całym dniu walki z życiem, kiedy pisarz nie ma już sił na nic poza snem (chyba że to jego naturalny najwyższy poziom umysłowy). Jeśli traktujesz pisanie hobbystycznie, oczyszczająco lub chcesz się pochwalić bliskim – pisz według własnego widzimisię. Jeśli jednak poważnie myślisz o pisaniu i chcesz skończyć swoją książkę – wprowadź dyscyplinę. Tego wymaga higiena psychiczna twórcy.
Pisarz to wojskowy i poeta w jednym. Konglomerat cech obu tych zawodów daje gwarancję ukończenia powieści. A to – zakładam – jest celem czytelnika tej książki. Zapewniam, że jeśli zastosujesz się do mojej rady pisania godzinę dziennie, z czasem sam zaczniesz wydłużać tę przyjemność. Kiedy zobaczysz efekty, to już nie będzie obowiązek. Ja potrafię pisać sześć, osiem, dwanaście, a nawet czternaście godzin dziennie (zwłaszcza kiedy kończę powieść). Pracuję niezależnie od tego, czy mi idzie, czy nie. Rano śniadanie, kawa, praca z przerwą na obiad (jeśli nie zapomnę zjeść). Po południu relaks. Nie wolno ci zaniedbywać kontaktów z ludźmi – to twoja odtrutka na chorobę psychiczną. Nie żartuję. Jeśli będziesz pisarzem, większość życia spędzisz samotnie, pogrążony w alternatywnych światach, które istnieją tylko w twojej wyobraźni. Każdy demiurg musi się odbić od żywego człowieka, wyjść z domu, żyć normalnie, jak inni. Zresztą, skąd masz czerpać wiedzę o psychologii swoich postaci, jak nie podglądając prawdziwych ludzi? Obserwuj, ucz się, rozwijaj duchowo i fizycznie. Stawiaj jednak granice. Moi znajomi wiedzą, że kiedy piszę, nie mogą do mnie wpadać na kawę, choć „i tak jestem w domu”. Oduczyłam ich skutecznie, nie otwierając drzwi, nie odbierając w tym czasie telefonów i nikomu się z tego nie tłumacząc. Teraz już to szanują, a niektórzy może nawet rozumieją. Bo to nie jest tak, JAKBYM chodziła do pracy, ja JESTEM W PRACY. Tyle tylko, że w swoim prywatnym biurze, przy własnym komputerze, i naprawdę ciężko pracuję nad nową powieścią. Kiedyś pisałam nocami. Paliłam jak lokomotywa i w oparach dymu stukałam w klawiaturę. Kochałam to. Odkąd mam dziecko, zmieniłam tryb pracy na dzienny. Da się.
Wszystko się da. Znajdziesz swój styl, rytm i czas na pisanie. Jeśli bardzo chcesz pisać, nic nie może cię powstrzymać. Ani problemy rodzinne, ani złamane serce, brak płynności finansowej, kłopoty zdrowotne, brak najnowszego macintosha czy popsuta drukarka. Jeśli chcesz pisać, świat dostosuje się do ciebie. Jak to zrobić? Zdradzę ci sekret: dyscyplina. Zapomnij o olśnieniach, inspiracji czy wenie twórczej. Nie istnieją domki na skale z widokami na morze, gdzie ty wraz z ukochanym/ukochaną siedzisz i piszesz. Bzdura!
Poeta + generał = pisarz. I pamiętaj: najpierw rzemieślnik, potem artysta. To wszystko.
Pojęcie artysty w naszym kręgu kulturowym nieodmiennie kojarzy się z nieudacznikiem, który trącony niemocą życiową, w chwili zwidu, halucynacji, nierzadko alkoholowej lub narkotykowej malignie wypluwa z siebie myśli zawiłe. W efekcie pojęcie artysty wiąże się ze społecznym brakiem szacunku także do zawodu pisarza. Trudno zaprzeczyć, że zawód ten skupia szerokie grono osób nieprzystosowanych, zbuntowanych, ale też wielką rzeszę tych, którzy podszywają się pod sztukę i żerują na znanym stereotypie. Tymczasem artysta to nie jest ktoś, kto nic nie umie, udaje zaś, że wie i umie dużo. Prawdziwy artysta występuje w dzisiejszym społeczeństwie sporadycznie.
Jeśli dotrwałeś aż dotąd i nie udało mi się ciebie odstraszyć, a jedynie wkurzyć, bo bezskutecznie czekasz, aż wreszcie przejdę do sedna sprawy, pamiętaj o jednym: twoja powieść powstanie, jeśli ty jej na to pozwolisz.
Teraz zabiorę cię w podróż przez kolejne etapy rozwoju twojego projektu (który dla uproszczenia nazywam „ciążą”) i pomogę ci urodzić opowieść, a potem pokażę, jak zaopiekować się nowo narodzonym dziełem. Przejdę z tobą wszystkie etapy jego tworzenia. Dokładnie tak, jakbyśmy byli na kursie stacjonarnym. Idź cierpliwie po kolei. Nie wolno ci niczego przyśpieszać ani opóźniać.
Na niektórych etapach nie mogę nic dla ciebie zrobić. Nie pomogę na przykład w „zapłodnieniu”. Nie jestem tobą. Ty ten błysk z historią, którą chcesz opowiedzieć, musisz przeżyć intymnie. To nie musi być miłość od pierwszego wejrzenia. Może się zacząć od zachwytu, strachu, niezrozumienia tematu albo zwykłej ciekawości. Byle historia trzymała cię za gardło, brała naprawdę. Mroziła lub parzyła. A może to i to, w zależności od fazy zaawansowania. Ale nie ma prawa być letnia. Rozpoznasz to, nie bez powodu wybieramy te czy inne historie, by je opowiedzieć. Niektórzy uważają, że to historia wybiera nas, kiedy do nas przychodzi. Pokażę ci, jak ich szukać, bo one są wokół. I trzeba mieć tylko otwarte oczy, serce i trochę odwagi, by po którąś sięgnąć i o niej mówić.
Najtrudniejszy etap (twórczą ciążę) też musisz przeżyć sam. Pokażę ci, jak zwykle kształtuje się dzieło. Metafora płodu w łonie matki jest doprawdy trafna, przekonasz się. Myśl zresztą o swoim projekcie jak o rozwijającym się tworze, który musi mieć czas na prawidłowe wykształcenie wszystkich czynników, by ożyć. Inkubacja to najważniejszy etap. Jeśli dobrze go przeżyjesz, po urodzeniu się „dzieła” wystarczy jedynie je zapisać.
Z resztą sobie poradzisz. Dobrze wymyślona fabuła będzie się naturalnie rozwijała i poniesie cię w nieznane. Nie będziesz mnie potrzebować. Dlatego też nie lubię słowa „nauczycielka”, bo nie jestem mądrzejsza od ciebie. Trafniejsze wydaje się: „akuszerka”. Oferuję ci tylko pomoc w odebraniu porodu.
Każdy rozdział składa się z części teoretycznej i ćwiczeń; możesz je wykonywać bądź nie. Jeśli jesteś na początku pisarskiej przygody, radziłabym przejść je sumiennie. Sprawy najważniejsze znajdziesz w podsumowaniu każdego rozdziału. Dorzucę też kilka uwag, jak działa system wydawniczy i jak przygotować książkę do druku. Jeśli przejdziesz kurs sumiennie, skończysz ją i zapragniesz opublikować.
Podaję ci też zestaw lektur, ale przede wszystkim czytaj klasykę. Ponadto Biblia, bajki, legendy i mitologie. To zestaw obowiązkowy. Moi studenci znają je lepiej ode mnie. Większość tych historii nie jest ci obca, ale dla odświeżenia warto przejrzeć je ponownie. Zdziwisz się, jak wiele z nich jest bliskich temu, co sam chciałbyś opowiedzieć. Nie martw się. Nie grozi ci plagiat, jeśli, rzecz jasna, nie zamierzasz popełnić go świadomie. Opowiadamy wciąż te same historie. Gozzi policzył, że używamy stale tylko trzydziestu sześciu sytuacji tragicznych, Gérard de Nerval uszczuplił je do dwudziestu czterech, wszystkie one zaś wywodzą się z siedmiu grzechów głównych. Tymczasem na świecie rocznie wydaje się setki tysięcy dzieł. I każda z tych książek opowiada inną historię. Nie miej złudzeń, nie wymyślisz niczego poza tym, co już było. Masz jednak bardzo wiele narzędzi, by sprawić, że twoja opowieść będzie nowatorska dzięki formie, narracji lub pomysłowi. Przede wszystkim różnić się będzie od innych, bo opowiadasz ją właśnie ty. Transponujesz ją przez siebie, jesteś filtrem danych i patrzysz subiektywnie. Zapamiętaj raz na zawsze: w pisaniu nie ma obiektywizmu. Coś takiego nie istnieje. I to jest właśnie piękne. Zawsze będzie to TWOJA OPOWIEŚĆ.
Opowieść
------------------------------------------------------------------------
Kiedy jakieś zajęcie przychodzi do nas,
musimy na nie przystać,
kiedy jakieś rzeczy przychodzą do nas,
musimy zrozumieć je od podstaw.
Mistrz Lao-Tsy
To nieprawda, że opowieści znajdują się na samym końcu potrzeb człowieka. Ci, którzy tak twierdzą, są w błędzie. Nawet osoby, które czytanie książek zakończyły na edukacji szkolnej, są nasycone historiami – opowiedzianymi lub dopiero czekającymi na opowiedzenie. Przez słowo „opowieść” rozumiem nie tylko książki, bajki czy reportaże prasowe, ale w dzisiejszych czasach także opowieści wizualne: filmy, seriale telewizyjne (to współczesny odpowiednik XIX-wiecznej powieści – w funkcji i konwencji opowiadania). To właśnie dzięki opowieściom tworzymy wspólnotę, uczymy się zasad funkcjonowania, przeżywamy to, czego pragniemy, o czym marzymy, a także oswajamy się z tym, czego się boimy bądź z czym nie mamy odwagi zmierzyć się w realnym życiu.
CELE TWORZENIA HISTORII
1. Pozwala na rozumienie symboli przez ludzi tej samej lub odrębnej kultury – tworzy wspólnotę ludzką.
2. Nadaje sens życiu (bo nie tylko chlebem, komórką i nowym autem człowiek żyje).
3. Stwarza kulturę na nowo.
Waga i potrzeba opowiadanych historii będzie coraz większa. Zwłaszcza w krajach domniemanego dobrobytu materialnego, gdzie biegniemy, zamiast żyć zgodnie z naturalnym rytmem natury. Rosnąca liczba piszących i wydających książki wyraźnie wskazuje, że nie wystarczają nam szybkie informacje w telewizji i prasie. W dobie internetu i kultury obrazkowej pojęcie czasu stało się względne. Ale tylko pozornie jest dla człowieka lepiej, jeśli wszystko dzieje się szybciej. Tak naprawdę większość ludzi żyje bezrefleksyjnie, skupiając się na zarabianiu pieniędzy – współczesnej walce o przetrwanie. Tym bardziej potrzebują oni opowieści, by poruszeni losem bohaterów zatrzymali się i zastanowili nad własnym życiem, przyszłością świata oraz swoich dzieci. Z kolei w miejscach, gdzie szaleje wojna, szerzą się bieda i choroby, opowieści wciąż pełnią rolę podstawową – podnoszą na duchu, po prostu pomagają przetrwać.
OPOWIADACZ
Kiedyś opowiadaczom historii przysługiwał status równy szamanom; czasem była to jedna i ta sama osoba. Opowiadacz musiał mieć charyzmę, otaczał go nimb tajemniczości. Wiedział, czuł, rozumiał więcej niż inni. Bywał nim podróżnik, wojownik bądź herold, który spędzał w osadzie jedną lub kilka nocy i opowiadał jakąś historię. Nie miało znaczenia, czy swoją – osobiście przeżytą, czy też zasłyszaną albo taką, której był niemym świadkiem. Ważne, aby tak zajęła słuchaczy, aż zapomną o własnym świecie i znajdą się w tym alternatywnym: w samym jego środku. To opowiadacze gromadzili wszystkich członków plemienia przy ognisku, by w kręgu, wokół ognia, snuć swoją opowieść. Nie było jeszcze innych źródeł wiedzy o świecie, jedynie mówione (potem śpiewane, zwłaszcza na dworach książęcych i królewskich). To niezależnie od potrzeb i talentu opowiadającego narzucało przekazowi formę, kompozycję i długość, weryfikowane natychmiast reakcją słuchaczy. Opowiadacze przy ognisku obserwowali, co działa, a co nudzi, oraz tak modyfikowali tekst, by wciąż trzymać odbiorców w napięciu. To dlatego większość tych historii przetrwała do dziś. Późniejsze, zapisane już przekazy czerpią z tych doświadczeń pełnymi garściami. Gawędy miały różny charakter i temat, rozmaitych bohaterów, ale zwykle dotyczyły zdarzeń prawdziwych lub prawdopodobnych. Z czasem wokół opowieści narastała legenda, nie było wiadomo do końca, co jest faktem, a co już fabułą. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Opowiadacze dodawali od siebie szczegóły, koloryzowali, hiperbolizowali. Wszystko po to, by zbudować napięcie, by uczestnicy spotkania przy ognisku nie zasnęli z nudów. Nie groziło im to raczej, gdy mieli do czynienia z bohaterem, który relacjonowane przygody przeżył sam (prototyp narracji pierwszoosobowej), wzmagało to wiarygodność i pobudzało zainteresowanie. Zwykle opowiadano o sprawach i zdarzeniach niecodziennych: wielkiej, wiecznej miłości; dramatycznej, nierównej, a jednak wygranej walce; poświęceniu się bohatera w imię honoru itd. Wszystkie te historie miały na celu pokazanie ludziom, których codzienne życie biegło prosto, nawet prymitywnie, a przede wszystkim utartą koleiną, że obok nich dzieją się rzeczy wielkie i wspaniałe oraz że warto mieć zasady i się nimi kierować. A także uświadomienie, że każdy z nich któregoś dnia może zostać bohaterem.
Współcześni pisarze są spadkobiercami tej tradycji. Literatura, teatr, ustny przekaz baśni – wszystkie te sztuki łączy słowo oraz chęć podzielenia się nim z innymi. Homo sapiens od zwierząt odróżniają: pamięć, umiejętność kojarzenia faktów i przekazywanie tradycji. Wyrośliśmy z bajek i baśni, które opowiadały nam kiedyś matki, babcie czy guwernantki. Potem polonistki zmuszały nas do czytania lektur obowiązkowych (szczęście sprzyjało tym, którzy mieli wspaniałe nauczycielki, a samo czytanie i rozmowa o dziełach sprawiały przyjemność, nie zaś były torturą). Ale nawet w tych, dla których czynem heroicznym było zapoznanie się ze streszczeniem fabuły, zostało i kołacze się „ziarno opowieści”, czyli to, o co w niej chodziło. Bo każda dobrze opowiedziana historia takie posiada. Nie ma historii błahych. Są tylko źle opowiedziane.
Religie to kopalnie archetypów i rozwiązań dramaturgicznych, na których pisarze powinni się uczyć. Nie trzeba czytać codziennie Biblii (choć zawierają się w niej niezliczone historie, motywy i symbole, z których możemy czerpać). Samo mieszkanie w kraju, gdzie większość obywateli to chrześcijanie, sprawia, że gros opowieści biblijnych znamy wraz z ich morałem i symboliką postaci. Także mity greckie i rzymskie, mitologia afrykańska czy indyjska są tak głęboko zakorzenione w naszej percepcji świata, że nieświadomie posługujemy się używanymi w nich metaforami, związkami frazeologicznymi czy symbolami na co dzień. Każdy wie, co to jest kamień Syzyfa, nić Ariadny, miecz Damoklesa. Znamy finał rozgrywki Królowej Śniegu z Gerdą, wiemy, jak Dawid pokonał Goliata, dlaczego Ikar musiał zginąć i jak Kopciuszek o czystym sercu dziewicy i sprycie sroczki rozkochał w sobie księcia. Umiemy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego rósł nos Pinokia i jak zmyślny Szewczyk przechytrzył smoka. To wszystko jest dla nas w większym lub mniejszym stopniu oczywiste, w zależności od poziomu ciekawości świata i wrażliwości, bo nie od intelektu czy zdobytych certyfikatów.
W związku z tym teoretycznie pisarzem może być każdy. Także człowiek, któremu nie udało się zdobyć wykształcenia, lecz ma bagaż doświadczeń, przeczytał niejedną książkę i czuje nadmiar bodźców ze świata. Konieczna jest jednak znajomość opowiedzianych już historii, które przetrwały wieki, modyfikowane bądź nie, adaptowane na nowo przez kolejnych twórców. By pisać, nie trzeba kończyć żadnej szkoły, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku zgłębiania wiedzy, poszukiwania, czyli po prostu świadomego życia. Opowiadać znaczy tak naprawdę nauczać, zmuszać do refleksji, budzić emocje. Właściwie każdy wrażliwy człowiek to umie. Być może także i ty potrafiłbyś się zająć snuciem opowieści. Ich zapis wymaga jednak posiadania stosownego warsztatu, a ten można i należy doskonalić całe życie.
Opowieści otaczają nas każdego dnia. Dziennikarze dostarczają kolejnych, wprost idealnych do obróbki fabularnej. Reporterzy szukają newsa – nowych, świeżych wiadomości. Pisarz wie, że prawie każda z nich to fascynujący temat, że w większości kryje się wspaniała (straszna, wzruszająca, oburzająca lub nieprawdopodobna) historia. By stała się opowieścią, ktoś musi wynieść ją poza wymiar zdarzenia i nadać jej znaczenie uniwersalne, zrozumiałe dla czytelników na całym świecie.
Zadaniem pisarza nie jest bowiem dokładne odtworzenie tego, co się stało. Tym zajmie się historyk lub reporter. Pisarz dostrzega w prawdziwym zdarzeniu archetyp – niezwyczajność, nieprawdopodobieństwo, czasem magię. Powinien tak zbudować opowieść, by czytelnik czuł, że to mogłoby się zdarzyć, nie zaś, że zdarzyło się naprawdę. Czytelnicy książek nie potrzebują dowodów. Wystarczy im, że historia jest prawdopodobna. Szukają w książkach nie samych zdarzeń, ale znaczeń tych zdarzeń: filozofii, metafizyki, baśni – przekazu uniwersalnego, który przyda się każdemu z nas, a nie tylko jednej konkretnej osobie. Powieściopisarze nadają swoim postaciom imiona, ale bohaterem opowieści jest po prostu człowiek, któremu mogą przytrafić się bardzo różne przygody.
Człowiekowi do życia nie wystarcza jedynie zabezpieczenie materialne i zaspokojenie potrzeb fizjologicznych. By dobrze funkcjonować intelektualnie i emocjonalnie, chce słuchać historii. Chce całych opowieści, a nie tylko wierzchołka góry lodowej, czyli kilkuminutowej informacji w wiadomościach. Chce znać genezę, przebieg i konsekwencje zdarzeń. Chce zrozumieć, co się wydarzyło, przejąć się tym, przeżyć do głębi. Jak w bajkach – potrzebuje morału i wyraźnego wskazania, jak poprawić swoje życie emocjonalne.
Niektórzy twierdzą, że opowieści mają moc uzdrowicielską. Zgadzam się z tym całkowicie. Jak pisze C.P. Estés, są jak delikatny tatuaż na ciele tych, którzy je przeżyli. To nasze duchowe dziedzictwo. Wartość intelektualna baśni nie ma tak wielkiego znaczenia jak ich prastara mądrość, duchowość oraz pochwała dobra, która winna płynąć z opowieści, by ta leczyła naprawdę. Gdyż wszelkie choroby biorą swój początek ze złych emocji.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji