- W empik go
Maszyna losu - ebook
Maszyna losu - ebook
Gdy prokurator Adam Szmyt odbiera dziwny telefon z pytaniem o pomarańcze, nie podejrzewa, że to zapowiedź jego najkoszmarniejszych dni. Oto po latach odsiadki wyszedł z więzienia Czesław Grinwald – sadystyczny zabójca – żądny zemsty na tych, którzy go posadzili. Każdy dzień przynosi nową ofiarę. Oprócz ciał sprawca zostawia na miejscu zbrodni tajemniczy bałagan, jak po uderzeniu tajfunu. To jego maszyna losu, w której każdy przedmiot, puszczony w ruch, nabiera nowego znaczenia i niesie złowieszcze przesłanie. Szmyt próbuje powstrzymać morderczą serię, lecz Grinwald pozostaje nieuchwytny niczym cień. I właśnie zaczął budować kolejną maszynę losu. Ostatnią. Na Szmyta.
Andrzej Mathiasz, autor sensacyjnej „Drugiej rzeczywistości” i kryminału „Szlam”, powraca z trzymającym w napięciu, mrocznym kryminałem. Tym razem prokurator Adam Szmyt, bohater wcześniejszego „Szlamu”, zmierzy się z dramatycznymi wydarzeniami sprzed dwudziestu lat, by stoczyć walkę o życie swoje i swojej córki.
Wbijał wzrok w pustą pętlę wiszącą nad przewróconym krzesłem, a jego ciałem targały spazmy podobne do tych, które jeszcze przed chwilą szarpały w jego wyobraźni powieszoną dwunastolatką. Musiała minąć dłuższa chwila, nim doszedł do siebie. Próba wypadła znakomicie. W myślach nazwał swoją konstrukcję maszyną losu, choć wcale nie zamierzał oddać losowi tej inicjatywy. W końcu nigdy nie wiadomo, co ten przyniesie, więc moc sprawcza musiała należeć do niego. Stąd ta próba i właśnie dlatego musiał teraz wszystko ułożyć od nowa – dokładnie, starannie i bez skuchy, co zajęło mu ponad godzinę. Gdy na końcu podniósł krzesło i ustawił je precyzyjnie pod pętlą, odetchnął.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-018-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
9.00
Wychowawczyni podniosła rękę i Ola omal nie zsikała się ze strachu. Za mocno natarła termometr i wyskoczyło prawie czterdzieści kresek. Przeraziła się, że pani Zosia ją przejrzała i teraz chce jej – jak żartowali wychowawcy – patriotycznie przywalić. Po takim uderzeniu twarz przypominała polską flagę: jeden policzek biały, drugi płonący jak rozgrzana do czerwoności blacha. I tak dobrze, że nie miała pod ręką kija. Wtedy wyszłoby niepatriotycznie – nie tylko jej twarz, ale ona cała zmieniłaby się we flagę, tyle że amerykańską: w pręgi i gwiazdki.
Tym razem pani Zosia przyłożyła Oli tylko dłoń do czoła i nie puściła jej do szkoły. Dziewczynka odetchnęła. Widać przerażenie rozpaliło ją niczym maligna.
I dobrze. To mój wyjątkowy dzień.
Dziś Ola kończy dwanaście lat i chce celebrować to sama. Z dala od docinków i wyzwisk tych cip z sąsiednich łóżek, teraz pustych i karnie zasłanych.
No, dość mazgajstwa!
Miała przecież udekorować tę ponurą salę. Wyskoczyła z łóżka i wyjrzała na korytarz. Pusto. Sprzyjało jej dziś szczęście, bo pani Zosia lubiła się z panem woźnym i Ola dobrze wiedziała, co będą teraz robić. Raz podejrzała ich przez dziurkę od klucza i omal nie zwymiotowała na widok owłosionych pośladków pana Mietka. Tyle że przecież nie będą się dupcyć w nieskończoność.
Powyciągała wszystkie przedmioty, które zachomikowała pod materacem. Resztę pozbierała szybko z całej sali i zaczęła wszystko rozstawiać w miejscach oznaczonych wcześniej krzyżykami. Choć nie było tu baloników, girland ani urodzinowych konfetti, a za cały wystrój robiła miotła, kosz na śmieci, podręczniki szkolne i różnokolorowe sznurki, nieprzyjazne na co dzień pomieszczenie zaczęło przybierać odświętny wygląd. Między cudzymi rzeczami umieszczała prawdziwe skarby: piłkę od Aniołka, bajkę od mamy oraz świnkę – prezent od taty na poprzednie urodziny, do której zbierała drobne na Furby’ego. Dzięki temu było jak w życiu: chwile przykre sąsiadowały z miłymi. Co z tego, że tych drugich było mniej? Najważniejsze, że w ogóle były.
Właśnie ustawiała śmierdzący trampek Karola, gdy na korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Zamarła z sercem w gardle i butem w dłoni. Chciała go odrzucić, ale jej palce kurczowo się na nim zacisnęły, jakby poraził ją prąd. A tak niewiele zostało… – pomyślała z rozpaczą, rozglądając się po sali.
Większość przedmiotów znajdowała się już na swoich miejscach. Ktoś stanął za drzwiami. Ola wbiła oczy w klamkę, lecz ta ani drgnęła, a po chwili kroki ruszyły i zaczęły się oddalać, by wreszcie zaniknąć gdzieś na końcu korytarza. Dziewczynka nabrała haust powietrza, bo omal się nie udusiła, i odstawiła trampka na miejsce. Od tej chwili nikt jej nie przeszkadzał i reszta poszła już gładko. Na koniec podsunęła taboret pod ścianę, żeby dosięgnąć do żółtej rury i… gotowe.
_Dos kilos de naranjas, por favor_ – wymruczała, sięgając do kieszeni nocnej koszuli, którą odziedziczyła po jakieś Stasi, co podcięła sobie żyły, tak że do dziś było na niej widać niedoprane ślady krwi. Wyjęła niewielką pomarańczę. Kupiła ją dwa dni temu i ukryła pod materacem razem z innymi rzeczami. Przez to dwie noce leżała w łóżku nieruchomo niczym w trumnie. Owoc pachniał słońcem, ciepłym morzem i szczęściem – aż pragnęło się go zjeść. Lecz ona tylko go powąchała i przytuliła do policzka, jak przytula się na pożegnanie mamę albo tatę. Potem wzięła zamach i wyćwiczonym ruchem poturlała pomarańczę po parkiecie w stronę podręcznika do matmy, który podprowadziła ciemnej Kaśce. To ona wciąż szczuła na nią Karola.
– Masz wydupcyć tego najducha – rozkazała mu niedawno, celując w Olę palcem.
Gdyby ta cyganicha miała kochającą rodzinę… Gdyby ktokolwiek tutaj taką miał.
– Sama jesteś najduchem! – odszczeknęła się Kaśce i od razu zarobiła z piąchy.
Uderzony przez pomarańczę podręcznik upadł, strącając piłkę w groszki. Dostała ją pod choinkę, choć w wystawionym za okno liście do Aniołka poprosiła o łyżwy. Wtedy się popłakała, ale teraz piłka była jak znalazł. Potoczyła się ochoczo w kierunku świnki, do której zbierała pieniążki, lecz Kaśka od razu ubiła jej łeb i wyzbierała wszystkie drobne. Dzięki temu skarbonka była lekka i łatwo dała się przesunąć, uwalniając spod siebie sznurówkę od trampka Karola. Ten but reprezentował tu jej najgorsze chwile. Wczoraj Karol wyciągnął fiuta i zażądał, żeby mu wzięła do buzi.
– Dawaj! – warknęła podkurwiona na maksa. – Bo zgłodniałam!
Wyszczerzyła się przy tym jak wilk, ale to nie ostudziło jego zapału.
– Wsadzę ci go tam – prychnął ze złością – gdzie nie masz kłów.
– Ja wszędzie mam kły! – wypaliła, na co on zamachnął się nogą ze słowami:
– Mój trampek ci je wybije.
Jej kolano było szybsze. Trafiła go z całej siły prosto w jaja. Karol jęknął. Oczy wyszły mu z orbit, aż skulił się z bólu. Wtedy zwiała. A właściwie nie zwiała, tylko odeszła, udając spokój, odprowadzana pełnymi zgrozy spojrzeniami chłopaków i dziewczyn.
Teraz trampek Karola, pociągnięty przez gumę z jej majtek, pomknął przed siebie niczym strzała wystrzelona z łuku. Patrzyła z wyżyn taboretu, jak jeden przedmiot wprawiał w ruch następny, a ten poruszał kolejny. Serce rozpierała jej wdzięczność do taty za to, że tak cierpliwie wyszkolił ją w tej zabawie. A przecież tak często się zniechęcała, gdy coś się zacinało. „To nie twoja wina, tak chciał los. Tyle że losowi można dopomóc” – powtarzał wtedy. Coś poprawiał, popychał i mechanizm ruszał dalej, jak w szwajcarskim zegarku.
Przypomniała sobie o tym w złą godzinę, bo właśnie miotła, zamiast przewrócić się i uruchomić kolejny trybik jej urodzinowej scenografii, znieruchomiała z kijem wzniesionym jak do modlitwy. Wtedy Ola się zawahała. Ale nie z lęku przed Bożym gniewem, choć tata zawsze jej powtarzał: „Jak będziesz robić coś złego, to się Pan Bóg pogniewa”.
Przecież nie zrobiłam nic złego. Poturlałam tylko pomarańczę.
Przeleciało jej przez głowę, że nie powinna się poddawać, tylko wziąć na nich wszystkich odwet. Na czarnej Kaśce i na tych jej lizuskach, które wyzywały ją od pomiotów świra i mordercy, a jej matkę od kurew. I na Karolu, bo przecież omal jej nie zgwałcił. Wreszcie na pani Zosi i innych wychowawcach, za to, że traktowali ją gorzej od innych wychowanków, choć i nimi pomiatano jak psami.
Tak, muszę się zemścić – postanowiła i już miała zejść z taboretu, gdy nagle zamarła. W otwartych drzwiach stanęła pani Zosia. Jej twarz wykrzywiał zły grymas, a w dłoni trzymała kij. Zrobiła krok w jej stronę, lecz wtedy uwagę wychowawczyni zwrócił podejrzany ruch na środku sali. Miotła, która jeszcze przed chwilą stała nieruchomo, upadła na dziwną konstrukcję. Całość przypominała huśtawkę dla małych dzieci i składała się z podpartej drewnianym piórnikiem deski. Na jednym jej końcu leżał wypchany podręcznikami plecak, a na drugim, dla równowagi, stosik książek z ustawioną na wierzchu pionowo bajką. Teraz trącona kijem od miotły bajka spadła na podłogę, przez co delikatny balans konstrukcji został zaburzony. Huśtawka się przechyliła i plecak z szumem z niej zjechał. Uwolniony przeleciał w powietrzu przez pół sali i niczym akrobata na trapezie rąbnął z impetem w taboret, na którym stała Ola, wybijając go spod jej stóp.
Frrruuu!
Ola wyfrunęła pod sufit niczym ptak wypuszczony z klatki na wolność. Przez chwilę unosiła się lekko w powietrzu i patrzyła z góry, jak dynda powieszona na splecionej lince, wywijając nogami i rękami jakiś dziwny breakdance. Zupełnie tak, jakby ktoś u góry pociągał ją za sznurki.
Ciekawe, kto teraz dostanie moją koszulę – przyszło jej nagle na myśl. Taką zaszczaną i obsraną? Oby Kaśka!
Naraz jej uwagę zwróciła pani Zosia. Już się tak nie szczerzyła, tylko wrzeszczała jak Niemen w piosence _Dziwny jest ten świat_. To było naprawdę zabawne i Ola nie mogła się na nią napatrzeć. W końcu jednak ten widok ją znudził. Zrobiła wokół żarówki pożegnalne kółko, spojrzała ostatni raz na siebie – już nieruchomą, z dziwnie przekrzywioną głową i wywalonym na świat językiem. Chciała zapamiętać ten widok na zawsze.
Opuszczała salę krakowskiego bidula bez smutku, wylatując przez ceglaną ścianę. Żałowała tylko, że to nie noc, bo na ciemnym niebie jaśniałaby jak kometa.Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:
Czy zwykły wirus, błąkający się od lat po sieci, może zniszczyć świat?
Były haker Tom Clark staje na czele tajnego zespołu Cieni. Ma za zadanie rozwijać wirusa, którego wojsko chce wykorzystać jako informatyczną superbroń. Eksperyment wymyka się spod kontroli. Wirus niepostrzeżenie opanowuje wszystkie dziedziny życia, od zwykłych wind po elektrownie i arsenały jądrowe, oraz podporządkowuje sobie najpotężniejszych ludzi. Powstrzymać go może tylko jeden człowiek: Tom Clark. Problem w tym, że właśnie wtedy ginie w potężnej kraksie samochodowej…
Czy możliwe jest życie silniejsze od śmierci?
Miłość większa od wyobraźni?
I walka przekraczająca granice rzeczywistości? Pierwszej rzeczywistości?
„Druga rzeczywistość” to wciągająca, wielowątkowa powieść sensacyjna o walce, miłości i poświęceniu.