Matnia - ebook
Matnia - ebook
W mafijnym świecie niczego nie możesz być pewien. Nawet własnej tożsamości.
Los nie jest dla Marty łaskawy. Wszystko wskazuje na to, że na zawsze będzie musiała pożegnać się ze swoją polską tożsamością, a imię i nazwisko Marta Małecka zobaczy ostatni raz na dokumentach podpisywanych przed ślubem, do którego została zmuszona.
Przetrzymywana i pilnowana przez Rzeźnika, wynajętego przez jej przyszłego męża, nie ma żadnych szans na ucieczkę. Coraz bardziej się miota, próbując wyzwolić się z matni. Pojawia się jednak ktoś z przeszłości, przy kim jej serce zaczyna bić szybciej...
Czy ten ktoś zdoła jej pomóc? Czy Marta znajdzie w sobie tyle siły, by walczyć? I czy uda się jej przerwać śmiertelny krąg zemsty?
Paulina Jurga – pisarka, nauczycielka, mama dwójki urwisów. Kocha muzykę, jest uzależniona od wymyślania historii i od czekolady. W wolnym czasie gra na pianinie albo gitarze lub pisze teksty piosenek. „Matrioszka” to jej debiutancka seria, w której łączy wątki mafijne i romansowe.
„Matnia” wciąga! Nie mogłam oderwać się od czytania. To obezwładniająca mieszanka strachu, namiętności i tajemnic. Mroczny, mafijny świat został przedstawiony autentycznie i emocjonalnie. Polecam serdecznie!
Alicja Sinicka, autorka powieści „Będziesz tego żałować”
Wciągająca, niebywale intrygująca i elektryzująca, zabarwiona odrobiną humoru historia. Nie sposób odłożyć tę książkę. Gorąco polecam!
Anna Wolf, autorka powieści „Ring”
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-944-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Пролог
Izjasław
_Dwanaście godzin wcześniej…_
Odkąd znalazłem się w celi, nie mogłem sobie pozwolić na spokojny sen. Zawsze gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl, że ktoś przyjdzie w nocy i mnie zapierdoli. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Na razie musi mi dopisywać cholerne szczęście, skoro jeszcze do tego nie doszło.
Przyznaję, że początkowo wzięli mnie z zaskoczenia. Przez myśl mi nie przeszło, że po powrocie zostanę uwięziony. Zdawałem sobie sprawę, że zamiana tożsamości z Iwanem uratowała mi wtedy życie. Gdyby wiedzieli, że to mnie pojmali, zapewne nie przeżyłbym tortur, które serwował mi Borys na zmianę z Andriejem. Przy zdrowych zmysłach utrzymywała mnie tylko iskierka nadziei, że ona przyjdzie. Coś jednak czuła do tego skurwiela Nikołaja. A co, jeśli wybierze jego zamiast mnie? Jeśli pozwoli, żeby mnie zabił?! Widziałem, jak na niego patrzy. Moje życie było w jej rękach. Jej łatwowierność i dobre serce były moją ostatnią deską ratunku. I zamierzałem ją brutalnie wykorzystać.
Kiedy w końcu, otumaniony gorączką, jak przez mgłę usłyszałem jej głos, cały czas miałem wrażenie, że to tylko sen. Później cały czas rozpamiętywałem tę scenę. Była potwierdzeniem, że łączy nas coś, czego inni nie pojmą. To była więź na jakimś pierdolonym mistycznym poziomie, wpisana w naszą krew i w nasze pochodzenie.
– _Pobudka, skurwielu, masz gościa – usłyszałem, zanim poczułem lodowaty strumień wody oblewający moje trawione gorączką ciało._
_Wszystkie mięśnie mi stężały i poczułem okropny ból. Nie zdołałem powstrzymać jęku, który wydostał się z mojego gardła. Nienawidziłem się za to okazywanie słabości. Nie byłem cipą i naprawdę potrafiłem wiele znieść._
_Wytężyłem wszystkie siły, jakie mi pozostały, żeby unieść głowę. Otworzyłem oczy i przez moment próbowałem zrozumieć, co widzę. Bodźce zewnętrzne docierały do mnie z opóźnieniem, spychane na dalszy plan przez wszechogarniający ból. Moje gardło było suche jak wiór, a w piersi płonął mi żywy ogień. Już miałem opuścić głowę, gdy napotkałem jej spojrzenie._
_Wielkie, brązowe, sarnie oczy._
_Zamrugałem kilkakrotnie, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że to jednak nie złudzenie. Podeszła bliżej, ani na sekundę nie spuszczając ze mnie wzroku. Widziałem zaskoczenie pojawiające się najpierw w jej oczach, a potem ogarniające całą twarz. Cofnęła się kilka kroków._
_Nie! Nie zostawiaj mnie! – miałem ochotę krzyknąć, ale nie byłem w stanie wydobyć głosu. Czułem się, jakbym połknął papier ścierny, który utkwił mi w gardle. Skóra na całym ciele paliła mnie, jakby polano ją kwasem. Może tak było? Kilkakrotnie traciłem przytomność, kiedy mnie torturowano._
_– Izjasław… – wyszeptała, zasłaniając usta w przerażeniu._
_Czułem, jak mimowolnie na mojej twarzy wykwita tryumfalny uśmiech. Litość! W jej oczach dostrzegłem litość! Wiedziałem, że wygram tę bitwę! A potem coś szarpnęło kolczyk w mojej brwi, rozrywając skórę i przysparzając mi kolejnych fal bólu. Nie miałem już siły z nimi walczyć. Nie miałem siły zgrywać twardziela, mimo iż nie chciałem dawać im pieprzonej satysfakcji. Mocny cios w szczękę na moment mnie zamroczył i byłem za to wdzięczny, bo stępił ból rozerwanej skóry._
_– Nie, Borys. – Przez głośny szum w uszach, przeplatany kołataniem mojego serca, przedarł się głos Matrioszki. – Zostaw go._
_– Dlaczego? – Usłyszałem głos Maksymiana. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że mój młodszy braciszek także przyszedł oglądać przedstawienie. – Dostaje to, na co zasłużył. Już nie pamiętasz, jak cię traktował?_
_– To jest człowiek! Istota ludzka! Ma swoje prawa!_
_Walczyła o mnie. Ona, kurwa, o mnie walczyła!_
_Moja naiwna, prostoduszna Matrioszka._
_Byłem potworem. Bestią. A ona sama pchała mi się w ręce. I pochłonę ją całą, tego mogła być pewna._
_Odpowiedział jej chór cynicznych śmiechów. Sam miałem ochotę się roześmiać. Była taka niemądra._
_– Jego jakoś nie obchodziły prawa innych ludzi – mruknął chłodno Maksymian i miał rację. Obchodziła mnie tylko moja własna dupa. I Matrioszka. –_ Lex talionis_: oko za oko._
*
Usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, momentalnie uchyliłem powieki. Wąski strumień światła nie pozwolił mi dojrzeć zbyt wiele. Miarowe kroki odbijały się cichym echem w tej zatęchłej, cuchnącej szczynami celi. Napiąłem mięśnie, spodziewając się ataku. Nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego usłyszałem odgłos otwieranej zapalniczki Zippo i w jej małym płomieniu ujrzałem twarz osoby, której nigdy bym się tu nie spodziewał.
– Czego chcesz, psie? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
_Pierdolony czeczeński skurwiel! Zdrajca mojej rodziny!_
On tymczasem spokojnie zapalił papierosa. W ciemnościach widziałem tylko jego tlącą się końcówkę i poczułem woń tytoniowego dymu. Nagła chęć zapalenia niemalże wykręciła mi trzewia.
– Mam dla ciebie propozycję. – Słyszałem, jak zaciąga się głęboko, by po krótkiej chwili dodać: – Nie do odrzucenia.
Roześmiałem się.
– Ciekawe, kurwa, jaką.
– Wydaje mi się, że moglibyśmy ubić interes, na którym bardzo dobrze byś wyszedł.
– Raczej wątpię – żachnąłem się.
– Zastanów się, Izjasław.
– Zastanowiłem się już dawno temu, nie układam się z Czeczenami! Nie masz mi nic do zaoferowania!
– I tu się mylisz…
Nienawidziłem skurwiela. Pierdolony oszust tak długo robił nas w chuja.
– Na czym ci najbardziej zależy? – Był bardzo butny. Marzyłem, żeby zetrzeć mu z tej czeczeńskiej gęby pewność siebie. Postanowiłem milczeć. – Hmm… wydaje mi się, że to obecnie wolność i… twoja siostra. Mam rację? – spytał, gdy nadal milczałem. – Bo jeśli nie, to chyba tracę tylko czas…
– Mów, o co ci chodzi! – nakazałem oschle.
– Mógłbyś być uprzejmiejszy. – Zaśmiał się i poczułem, jak coś uderza mnie w twarz.
Zastygłem w bezruchu, kiedy do moich uszu dobiegł cichy brzęk upadającego niedaleko moich nóg kluczyka. Wymacałem go dłonią i zacisnąłem między palcami tak mocno, że ostra krawędź przebiła mi skórę. Ścisnąłem pięść jeszcze mocniej, czując, jak końcówka klucza wchodzi głębiej w ciało. Musiałem sobie udowodnić, że to nie jest pieprzona iluzja.
– Na czym ma polegać ten interes? – zapytałem, próbując ukryć podekscytowanie. – Bo rozumiem, że nie przychodzisz z altruistycznych pobudek.
– Pomogę ci się stąd wydostać – odparł. – A ty w zamian pozbędziesz się swojego młodszego rodzeństwa! Nie obchodzi mnie, co z nimi zrobisz. Mają stąd zniknąć… Razem z tobą – dodał, a w jego głosie wybrzmiała chora satysfakcja. – Będziesz miał tylko jedną szansę. Musisz to zrobić jutro, kiedy ta suka do ciebie przyjdzie – oznajmił, kierując się w stronę drzwi.
Dobrze wiedziałem, co zrobię. Zanim wyszedł, usłyszałem jeszcze, jak coś przesuwa się po podłodze w moją stronę. Poczułem lekkie uderzenie w stopy. Na oślep chwyciłem mały tobołek. Kiedy rozwinąłem materiał, przejechałem palcami po jego zawartości i poczułem podniecenie. Nóż i pistolet. Moje szanse na wolność gwałtownie wzrosły. Położyłem kluczyk obok broni, po czym zrolowałem materiał i wcisnąłem wszystko w poszewkę od poduszki.
_Nadchodzę, Matrioszko._1
ОДИН
Izjasław
Zacisnąłem szczęki, palec zdecydowanie naparł na spust. Testosteron wypełniał moje ciało i domagał się rozładowania skumulowanej przez te wszystkie tygodnie negatywnej energii. Serce przyspieszyło, pompując jeszcze więcej adrenaliny. Słyszałem jego głośne, dudniące bicie. Wystrzeliłem raz, prosto w klatkę piersiową mojego młodszego brata. A potem drugi raz, trafiając kilka centymetrów obok pierwszej dziury.
_Pieprzony Kaleka, który ośmielił się sięgnąć po to, co należy do mnie._
Maksymian cofnął się o dwa kroki i spojrzał na powiększającą się krwawą plamę na swojej koszuli, a potem znów popatrzył mi w oczy. Nie dostrzegłem w nich cienia strachu, na co po cichu liczyłem. Upadł na kolana, tam gdzie od zawsze powinien się znajdować, a ja wpakowałem mu trzecią kulę w sam środek czoła.
_Mission, kurwa, accomplished!_
Maksymian wygiął się do tyłu i runął z głuchym tąpnięciem na podłogę. Wiedziałem, że powinienem stąd spierdalać, zanim zjawią się _byki_. Mimo to stałem bez ruchu, wpatrując się w nieruchome ciało mojego brata. Napawałem się widokiem i zapachem śmierci. Miałem ochotę zanurzyć palce w kałuży krwi, która powoli rosła na betonowej posadzce. Dopóki nie zaczęły docierać do mnie dźwięki z otoczenia. A w zasadzie to jeden – żałosny i pełen rozpaczy krzyk.
Odwróciłem się powoli i wbiłem obojętny wzrok w moją siostrę. Krzyczała i zawodziła, bez przerwy powtarzając imię swojego bliźniaka. Zerknąłem na nóż wbity w jej udo. Choć Maksymian założył jej niemalże profesjonalny opatrunek, który zabezpieczał ostrze i osłaniał przerwaną tkankę, widziałem krople krwi skapujące na podłogę. Wiedziałem, że to nie wróży niczego dobrego.
Powinienem się spieszyć, ale nie mogłem oderwać od niej wzroku. Po raz pierwszy miałem pełną świadomość, że od teraz naprawdę należy do mnie. _Tylko do mnie!_ Przekrzywiłem głowę najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Kręgi szyjne chrupnęły głośno. Poczułem, jak podniecenie przeradza się w nerwowe napięcie. Mimo to spokojnym krokiem podszedłem do wózka, na którym moja siostra siedziała z pochyloną głową, obejmując się ramionami. Już nie krzyczała. Stanąłem naprzeciw niej, napawając się poczuciem odniesionego zwycięstwa. Chwyciłem ją pod brodę i zmusiłem, by na mnie spojrzała. Policzki miała zaróżowione i mokre, a oczy błyszczące od łez. Poczułem, jak mi staje. Była cholernie podniecająca. Gdyby nie nóż tkwiący w jej udzie, bez wahania wziąłbym to, co od zawsze należało do mnie.
Niespodziewanie dostrzegłem zmianę w jej spojrzeniu. Rozpacz ustąpiła miejsca wściekłości.
– Nie… dotykaj… mnie – wysyczała przez zaciśnięte zęby, a potem potrząsnęła głową, gwałtownie wyszarpując brodę z moich palców.
Zaśmiałem się, rozbawiony jej reakcją, na co ona jeszcze bardziej się wkurzyła.
– Ty skurwielu! – krzyknęła, wkładając w te słowa tyle jadu, ile tylko mogła, i uderzając mnie pięściami w klatkę piersiową. – Ty chory, pieprzony pojebie! Zabiłeś naszego brata! Nienawidzę cię! Nienawidzę!
Jedną ręką złapałem jej dłonie i przycisnąłem do swojego torsu, drugą ponownie chwyciłem ją za podbródek i siłą unieruchomiłem głowę. A potem zrobiłem to, na co miałem ochotę już od bardzo, bardzo dawna. Pocałowałem ją. Pozwoliłem sobie na pełen zadowolenia pomruk, gdy poczułem obezwładniający smak zakazanego owocu. Moja własna, słodka pokusa. Kiedy zdałem sobie sprawę, że Matrioszka próbuje mnie ugryźć, odsunąłem się odrobinę, a wtedy opluła mnie, rzucając wyzywające spojrzenie.
– Gardzę tobą! – krzyknęła.
_Nie!_
Poczułem narastającą wściekłość. Nie mogła mną gardzić. Nie było, kurwa, takiej opcji. Nikt nigdy nie ośmielił się mną pogardzać.
Zaczerpnąłem powoli powietrza przez nos, nie spuszczając z niej wzroku, a potem moja ręka wylądowała na rękojeści noża i poruszyła nią nieznacznie. Matrioszka zgięła się wpół i krzyknęła z bólu. Zacisnęła zimne dłonie na moim nadgarstku. Sine usta drżały, a z oczu popłynęły kolejne łzy. Nie wzruszyło mnie to. Miałem za to jeszcze większą ochotę przygwoździć ją do ściany i pieprzyć. Długo i mocno. Żeby zapamiętała, do kogo należy. Zamiast tego powiedziałem spokojnie, nadal trzymając w ręce trzonek noża:
– Należy mi się szacunek, Matrioszko.
– Proszę… – wyjąkała pomiędzy urywanymi oddechami – to strasznie boli…
– Mam nadzieję, że zrozumiałaś, bo bardzo, ale to bardzo nie lubię się powtarzać, kochanie.
Pokiwała głową, nie wydając już z siebie żadnego dźwięku. Puściłem nóż i ostrożnie, żeby nie sprawiać jej niepotrzebnego cierpienia, wziąłem ją na ręce. Zacisnęła palce na mojej koszulce i syknęła, wykrzywiając swoją śliczną twarz w bolesnym grymasie. Idealnie pasowała do moich ramion, jakby została do nich stworzona. Skierowałem się do mojego bmw i ostrożnie posadziłem ją na fotelu pasażera. Opuściłem oparcie, żeby było jej wygodniej i zapiąłem pas bezpieczeństwa. Delikatnie odgarnąłem splątane kosmyki z jej twarzy. Odwróciła głowę, nie patrząc na mnie. Wiedziałem jednak, że w końcu zrozumie. Zrozumie moje motywy. Pojmie, że tylko w ten sposób będziemy mogli być razem. Odkryje, że to wszystko zrobiłem, kurwa, dla niej… dla nas.
Siadłem za kierownicą. Matrioszka przymknęła powieki, oddychała płytko i szybko, mamrocząc coś pod nosem. Odpaliłem silnik, nacisnąłem guzik w pilocie, żeby otworzyć bramę garażową. Zanim ruszyliśmy, ścisnąłem jej dłoń. Była zimna i mokra. Wcisnąłem gaz, powoli kierując się w stronę bramy. Na kolanach położyłem odbezpieczonego glocka, w razie gdyby strażnicy sprawiali kłopoty.
Musiałem oddać Rusłanowi, że był honorowy. Wywiązał się ze swojej części umowy i wypuszczono nas bez problemu. Kiedy mury posiadłości przestały być widoczne we wstecznym lusterku, wcisnąłem gaz do dechy. Broń wsunąłem do bocznego schowka w drzwiach, żeby w razie czego była pod ręką. W ciągu kilku minut wyślą za nami pościg. Rusłan wiecznie nie będzie wstrzymywał ochrony, a Nikołaj nie jest głupi. Z pewnością słyszał strzały, przejrzy nagrania z kamer. A nawet jeśli nie, to gdy zobaczy pustą celę i trupy, doda dwa do dwóch. Bardzo żałowałem, że to nie on był na miejscu Maksymiana. Ale jeszcze nadejdzie moment, gdy wypruję mu flaki. Powoli, tak żeby cały czas był przytomny. A potem obetnę mu fiuta i wsadzę do gardła. Za to, że ośmielił się położyć łapy na tym, co należy do mnie.
– Nikołaj… zabierz mnie stąd – usłyszałem cichy szept.
Na wspomnienie jego imienia zacisnąłem mocniej ręce na kierownicy.
– Jest mi zimno, Nikołaj… – wymamrotała Matrioszka, a jej głowa opadła w drugą stronę.
Obrzuciłem ją szybkim spojrzeniem. Drżała, miała spocone ręce, sine usta i przyspieszony oddech. _Kurwa._ To nie oznaczało niczego dobrego. Zatrzymałem się na poboczu. Wyciągnąłem telefon ze schowka pasażera i zamontowałem w nim jedną z kart SIM, które również miałem ukryte na wszelki wypadek. Przez te wszystkie lata ojciec wyrobił we mnie nawyk zabezpieczania się. Nigdy nie było wiadomo, kiedy mi się przydadzą. Karty prepaid i zapasowe telefony, a także broń miałem pochowane dosłownie w każdym możliwym miejscu. Nerwowo poruszałem nogami, czekając, aż to cholerne ustrojstwo w końcu się uruchomi. Nie pojmowałem, dlaczego nagle ogarnął mnie taki lęk. W końcu ekran telefonu rozbłysnął jaskrawym światłem, a ja szybko wystukałem znany na pamięć numer i ponownie włączyłem się do ruchu. Długo czekałem, aż ktoś odbierze.
– Mów! – usłyszałem i omal nie odetchnąłem z ulgą.
– To ja. Wyjechaliście z Petersburga? Potrzebuję twojej pomocy.
– Tam gdzie zwykle – odburknął mój rozmówca i się rozłączył.
Poczułem, jakby mi zdjęto z barków część ciężaru, jednak kiedy spojrzałem na Matrioszkę, zalała mnie kolejna fala niepokoju. Była nieprzytomna. Ostrożnie dotknąłem opatrunku wokół noża. Był tak przesiąknięty krwią, że została na moich palcach. Wsunąłem dłoń pod jej udo. Tapicerka także była mokra od krwi.
_Kurwa!_
– Trzymaj się, kochanie! – rozkazałem. – Musisz wytrzymać! Jeszcze trochę i otrzymasz pomoc! Nie waż się umierać! Rozumiesz?! Nie wolno ci! Nie teraz, kiedy w końcu jesteśmy razem!
Otworzyłem okno i wypierdoliłem telefon do rowu, a następnie przyspieszyłem. Upewniłem się, że glock nadal leży w bocznym schowku.
Kolejnym priorytetem była zmiana wozu. Niechętnie myślałem o rozstaniu z moją dziecinką, ale nie miałem wyboru. W oddali dostrzegłem stację benzynową. Musiałem znaleźć naiwniaka, który odda mi swój wóz. Sięgnąłem do schowka i zacisnąłem dłoń na rękojeści pistoletu.
*
Wjeżdżając na stację, od razu upatrzyłem swoje ofiary: grupę studentów kręcącą się wokół jakiegoś zdezelowanego grata. Musiał wystarczyć i na pewno nie będzie rzucał się w oczy. Zostało mi zaledwie pół godziny drogi.
– Pół godziny, Matrioszko. – Z niemalże nabożną czułością dotknąłem jej policzka.
Zaparkowałem na uboczu, ale niedaleko od pokrzykujących wyrostków. Schowałem pistolet z powrotem do schowka pasażera i wysiadłem. Wzdrygnąłem się, kiedy bosymi stopami dotknąłem lodowatego asfaltu, a zimny podmuch wiatru owionął moje ciało. Miałem na sobie tylko T-shirt i dresowe spodnie.
_Błąd_, odnotowałem w myślach. _Pamiętać o zapasowych ubraniach!_
Miałem nadzieję, że żaden ze studentów nie zwróci uwagi na mój niecodzienny strój. Zapaliłem papierosa z paczki, którą zawsze miałem w aucie, schowaną na czarną godzinę. Nikotyna pozwalała mi uporządkować myśli. Jeden zły ruch i wszystko jebnie. Chwilowo nie potrzebowałem następnego trupa. Zaciągnąłem się głęboko dymem, a wtedy jeden _frajer_ podszedł do mnie. Starałem się stać do niego bokiem, żeby nie zauważył krwi na mojej koszulce.
– Zajebisty wóz – zagaił.
_Mam cię!_
– W istocie – odparłem. – Chciałbyś się przejechać?
– Serio? – Zrobił wielkie oczy, a ja już wiedziałem, że rybka połknęła haczyk.
– W sumie… to mogę ci go nawet dać, jeśli odstąpisz mi waszego grata – zaproponowałem ostrożnie.
Stał na tyle blisko, że czułem od niego mocną woń alkoholu. _Idealnie_. Podpity miał zaburzony osąd.
– Ej, chłopaki! – ryknął, a ja się skrzywiłem. Przez tyle czasu towarzyszyła mi cisza, że odwykłem od zbyt głośnych dźwięków. – Chcecie się kopsnąć beemką?!
Cała banda ruszyła w naszą stronę, pokrzykując i pogwizdując, dawali upust swoim infantylnym, pijackim emocjom. Zaczynali mnie wkurwiać tym dziecinnym zachowaniem. Nie byli dużo młodsi ode mnie.
– Kluczyki. – Wyciągnąłem dłoń w kierunku gościa, z którym wcześniej rozmawiałem. W drugiej ręce trzymałem kartę od mojego wozu. Rzucił mi je z ochotą, wyrywając mi kartę z dłoni i wrzeszcząc z radości. – Jeszcze tylko zabiorę moją dziewczynę – dodałem.
Otworzyłem drzwi od strony pasażera. Sięgnąłem do schowka i wyjąłem glocka, kładąc go na brzuchu nieprzytomnej Matrioszki. Odpiąłem pasy i wyciągnąłem ją z samochodu. Tuląc ją do siebie, tak by przypadkiem pistolet nie upadł na ziemię, na moment przycisnąłem nos do jej włosów i zaciągnąłem się jej zapachem. _Nawet to będzie od teraz należało do mnie_. Poczułem bolesny skurcz w kroczu. Jej doskonały, osobliwy, unikatowy zapach działał na mnie jak pieprzony afrodyzjak.
– Ej… na pewno wszystko w porządku? Czy… Kurwa, stary! Czy ona krwawi? – usłyszałem za sobą głos, gdy układałem ją na przednim siedzeniu zastępczego auta.
_Że też, kurwa, musiałem trafić na_ frajera _z kręgosłupem moralnym_.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Odwróciłem się, przystawiając mu pistolet do czoła.
Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia, gdy w końcu zauważył zakrwawione ubranie. Zastygł w bezruchu, upuszczając puszkę z piwem na ziemię. Do moich uszu dotarł metaliczny odgłos, kiedy uderzyła o asfalt, i poczułem, jak napój wylewa się na moje stopy.
– Wsiądziesz grzecznie do beemki i odjedziecie nią z kumplami albo wpakuję w ciebie cały magazynek. Nikomu nie powiecie, skąd macie to auto, inaczej twoje zwłoki będą następnego dnia pływały w wodach Newy. Czy wyraziłem się dość jasno? – Byłem opanowany, ale koleś przede mną wyglądał, jakby miał się zesrać ze strachu.
Nie odpowiedział, tylko obrócił się na pięcie i pobiegł do swoich towarzyszy. Siadłem za kierownicą i odpaliłem silnik. Nie oglądając się za siebie, opuściłem stację i skierowałem ku przedmieściom Sankt Petersburga.
*
Wjechałem na spokojne osiedle mieszczące się na zalesionym terenie. Odszukałem właściwy dom według wskazówek, które dawno temu otrzymałem od Jurija Wasina, Pułkownika. Było to miejsce, o którym wiedziały tylko osoby należące do _siemiorki_ oraz ja. Nigdy przesadnie nie analizowałem tego niecodziennego zainteresowania Wasina moją osobą. Zanim zostałem _worem_, powiedział mi, że widzi we mnie młodszego siebie i że pokłada we mnie wielkie nadzieje. Z czasem zauważyłem, że troszczył się o mnie bardziej niż ojciec.
Kiedy podjechałem pod bramę, po jej drugiej stronie pojawił się ochroniarz. Wyszedłem z samochodu. Obrzucił mnie zaciekawionym spojrzeniem, zatrzymując dłużej wzrok na moim ubraniu i bosych stopach.
– Ja do Rzeźnika – oznajmiłem. – Byłem umówiony.
Skinął głową. Wsiadłem z powrotem do auta, zaciskając zęby, kiedy zakończenia nerwowe na moich stopach boleśnie uświadomiły mi, dlaczego zimą człowiek powinien nosić buty. Żelazne skrzydła kutej bramy otwierały się powoli, a ja podkręciłem ogrzewanie i skierowałem nawiew na nogi. Starałem się energicznie poruszać palcami, żeby pobudzić nieco krążenie. Dotkliwy ból po chwili złagodniał. Matrioszka cały czas była nieprzytomna, ale miałem wrażenie, że jej rana już tak nie krwawi. Dotknąłem jej czoła. Było zimne. Tak jak dłonie i policzki. Dla pewności dotknąłem dwoma palcami miejsca na szyi, gdzie powinno dać się wyczuć tętno. Czułem pulsującą tętnicę i odetchnąłem z ulgą. Nie mogła mi tego zrobić. Nie mogła umrzeć. Przejechałem opuszkami palców po jej bladym policzku. _Moja…_
– Jesteśmy na miejscu, moja kochana Matrioszko – oznajmiłem i zalała mnie fala ulgi, po czym ruszyłem podjazdem w stronę niewielkiego domu.
Wysiadłem i wziąłem siostrę na ręce. Skóra moich stóp wręcz wyła, błagając o zaprzestanie tortur, które jej fundowałem. Stanąłem na kłującej wycieraczce z włókna kokosowego i wtedy momentalnie drzwi wejściowe stanęły przede mną otworem. W progu zobaczyłem młodszego z braci Wasinów i odetchnąłem z ulgą.
– Wyglądasz, jakbyś zaszlachtował świnię – skomentował, skupiając swoje czarne niczym węgiel oczy na Matrioszce.
Nie spodobało mi się to, jak na nią patrzył. Nikt, poza mną, nie miał prawa się na nią gapić.
– Nie mam czasu na twoje uprzejmości, Rzeźniku – warknąłem.
– Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę i kim jest ten słodki cukiereczek w twoich ramionach? – Zastąpił mi drogę, kiedy próbowałem wejść.
Nienawidziłem tych jego pieprzonych gierek. Gdyby nie to, że jest mistrzem w tym, co robi, i że bałem się, że Matrioszce zostało mało czasu, powiedziałbym mu, że ma się pierdolić, i pojechałbym gdzie indziej. Ale nie miałem wyjścia. I w sumie nie miałem dokąd się udać. On i jego brat byli jedynymi osobami, którym mogłem zaufać.
– Musisz mi pomóc – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Zaśmiał się głośno, a jego długie do ramion czarne loki zatrzęsły się w rytm dźwięków, które wydobywały z jego gardła.
– Ja nic nie muszę. – Zmierzył mnie rozbawionym spojrzeniem, w którym czaiła się niewypowiedziana groźba.
– Proszę – wydusiłem z siebie.
– O! – Przekrzywił głowę, wędrując zaciekawionym spojrzeniem ode mnie do Matrioszki. – A to nowość. Ty nigdy nie prosisz.
– To moja siostra. – Starałem się ze wszystkich sił, żeby to nie brzmiało tak, jakbym go błagał. Ale ona wyglądała naprawdę źle. – Pomożesz jej?
Odsunął się z przejścia i poinstruował mnie, żebym zszedł do piwnicy. Było tam jedno wielkie pomieszczenie z kilkoma stołami operacyjnymi, dwie chłodnie na ciała i mnóstwo narzędzi chirurgicznych oraz innych przedmiotów, w których przeznaczenie nawet ja wolałbym się nie zagłębiać.
– Połóż ją tutaj. – Rzeźnik wskazał lśniący nowością stół, po czym ruszył do umywalki przymocowanej do ściany.
Zanim porządnie umył ręce i przedramiona, związał swoje loki na czubku głowy, ukazując misterne _riegalki_ ciągnące się po ogolonej skórze na bokach czaszki. Następnie chwycił rękawiczki i sprawnie założył po dwie na każdą dłoń.
– Zdejmij jej buty i skarpety – rozkazał.
Wykonałem polecenie, podczas gdy on chwycił nożyczki i jednym precyzyjnym ruchem rozciął Matrioszce nogawkę spodni. Następnie dotknął obu jej stóp, to samo zrobił z dłońmi. Uścisnął przez chwilę paznokieć kciuka. Nic przy tym nie mówił, a ja czułem się tak, jakby ktoś miażdżył mi klatkę piersiową.
– Kiedy to się stało? – Skinieniem głowy wskazał na nóż. – I jak?
– Jakieś dwie godziny temu. To ja ją dźgnąłem – odparłem. – Zmusili mnie.
_Dlaczego, do kurwy, ja mu się właściwie tłumaczę?_
– Uszkodziłeś jej tętnicę, idioto – oświadczył Rzeźnik znudzonym tonem. – Moim zdaniem jest we wstrząsie. Żeby wyjąć jej to żelastwo, musiałbym przetoczyć jej krew. A, hmm… jak by ci to powiedzieć, nie mam na stanie ani kropli. Więc pożegnaj siostrzyczkę – oparł się nonszalancko o drugi stół, stojący tuż za nim – bo w chwili, kiedy to wyjmę, ona umrze. Jeśli nie wyjmę, to w zasadzie też. Paragraf dwudziesty drugi – zaśmiał się złowieszczo.
_Nie!_
Wyciągnąłem przed siebie rękę.
– Bierz.
– Ty naprawdę jesteś zdrowo jebnięty. – Z ust Wasina ponownie wydobył się drwiący śmiech.
– Mamy tę samą grupę…
– Czy ja wyglądam, kurwa, na pieprzonego Blundella!? Mam przeprowadzać bezpośrednią transfuzję krwi? W takich warunkach?! To nie jest, do cholery, prywatna klinika, gdzie możesz wykupić usługi na żądanie. To miejsce nie służy do ratowania życia… Wręcz przeciwnie!
– Proszę… – Starałem się nie brzmieć jak pizda, ale na myśl o tym, że miałaby umrzeć, moją klatkę piersiową miażdżyło imadło przerażenia.
– To już drugi raz dzisiaj. – Rzeźnik spojrzał na mnie podejrzliwie, a potem oświadczył, wzruszając przy tym ramionami: – Niech ci, kurwa, będzie. Co mam do stracenia?
Wyszedł na moment, po czym wrócił z czymś, co na pierwszy rzut oka przypominało wielką strzykawkę z dwoma gumowymi wężykami. Przyjrzałem się sceptycznie temu przedpotopowemu ustrojstwu. Momentalnie wychwycił moje wahanie i posłał mi cyniczny uśmiech.
– Zawsze możesz się wycofać – stwierdził. – Przypominam, że to twój pomysł.
– Nie ma takiej opcji – odparłem stanowczo. – Zastanawiałem się tylko…
– Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć – przerwał mi, nie patrząc w moją stronę. – Nawet ty wolałbyś pozostać w błogiej nieświadomości, do czego było mi to potrzebne. – Przez twarz Rzeźnika przemknęło coś mrocznego. – Pewne rzeczy pozostaną tylko tutaj. – Wskazał na swoją głowę.
Był jedyną osobą, w której towarzystwie czułem się niekomfortowo. Nie umiałem powiedzieć, czy to był strach, czy też kwestia instynktu samozachowawczego. Od dłuższego czasu miałem problem z rozpoznaniem emocji, które kotłowały się w mojej głowie. Spojrzałem na Matrioszkę, odczuwając po raz kolejny dziwny, nieprzyjemny skurcz w klatce piersiowej.
_Nie możesz mi tego zrobić._
_Nie wolno ci umierać!_
Rzeźnik zanurzył urządzenie w jakimś płynie.
– Znajdź mi propofol – rozkazał, przysuwając dwa kolejne stoły do tego, na którym leżała Matrioszka. – Będzie w jednej z tamtych szaf. Taka duża ampułka z mlecznobiałym płynem. I powinny tam być strzykawki i igły. Weź wszystkie, jakie znajdziesz.
– Po co? – spytałem.
– A co zrobisz, gdy nagle się obudzi? – Popatrzył na mnie tak, jakby rozmawiał z czterolatkiem. – Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak ją będę zszywał, to się ocknie. Tym bardziej, że najpierw zamierzam przetoczyć jej trochę twojej krwi, Bello Swan. – Zaśmiał się ze swojego żartu. – Nie utrzymamy jej, jeśli zacznie się rzucać. A jak się domyślasz, mamy tylko jedną szansę. Więc ja będę szył, a ty będziesz robił za anestezjologa. Mam nadzieję, że umiesz podawać zastrzyki? – Przytaknąłem. Musiałem przyznać, że faktycznie zna się na rzeczy. – Wiesz mniej więcej, ile waży?
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyłem ramionami.
– Zajebiście – mruknął Rzeźnik z przekąsem. – Na moje oko nie więcej niż pięćdziesiąt pięć kilo. I lepiej się módl, żeby nam nie zeszła, bo to gówno obniża ciśnienie krwi.
Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął mną od środka, ale posłusznie poszedłem szukać fiolki. Znalazłem też cztery dwudziestomililitrowe strzykawki oraz tyle samo igieł. Przez ten cały czas Rzeźnik gadał sam do siebie:
– Wolałbym podać jej halotan, ale nie mam tutaj sprzętu. Szlag by to… O, świetnie. – Uśmiechnął się, kiedy położyłem przed nim anestetyk. – Według mnie powinna jednorazowo dostać dwanaście mililitrów…
– Jednorazowo?
– Tak, to jeden z minusów. Propofol działa około pięciu minut. Cztery strzykawki… dwadzieścia minut… będę musiał się spieszyć… – Grymas niezadowolenia na moment pojawił się na jego twarzy. Podrapał się po skroni, po czym błyskawicznie napełnił preparatem wszystkie strzykawki. – Na co, kurwa, czekasz? Kładź się! – warknął, wskazując drugi stół chirurgiczny.
Posłusznie położyłem się we wskazanym miejscu tak, że moje ramię i ramię Matrioszki znajdowały się obok siebie. Rzeźnik ustawił urządzenie do transfuzji między naszymi rękami i chwycił mnie dość mocno za przedramię. Zacisnął gumowy wężyk nad łokciem, a następnie wyszukał miejsce do wkłucia. Przemył skórę spirytusem i perfekcyjnie wkłuł się w żyłę. Zrobił to tak sprawnie, że gdybym nie patrzył, to nawet bym się nie zorientował. Mrugnął do mnie, szczerząc zęby w demonicznym uśmiechu, po czym zassał trochę krwi na zewnątrz i podłączył wężyk do strzykawki. Następnie powtórzył czynności, tym razem u mojej siostry. Tu trudził się przez moment. Widziałem, że nie może znaleźć żyły. Kiedy w końcu mu się udało, przekręcił tłok strzykawki. Widziałem, jak napełnia się ona moją krwią, która po chwili spływała wężykiem do ramienia Matrioszki.
_Jestem teraz częścią ciebie._
Rzeźnik pociągnął kilka łyków spirytusu z butelki, wydał z siebie pełne zadowolenia sapnięcie, a następnie spokojnie naszykował narzędzia chirurgiczne i opatrunki. Polał je obficie alkoholem, nucąc przy tym jakąś gruzińską skoczną przyśpiewkę.
– Dobrze, matko Tereso. Koniec tego dobrego – rzucił do mnie.
Odłączył od naszych żył aparat do przetaczania krwi i kazał mi powoli usiąść. Wykonałem jego polecenie. Pozwolił mi wstać, gdy się upewnił, że nie mam zawrotów głowy.
– Teraz masz pole do popisu, Bestio. Odliczasz pięć minut, a potem wstrzykujesz, o tak. – Chwycił jedną ze strzykawek, sprawdził, czy nie ma w niej pęcherzyków powietrza, po czym sprawnie wkłuł się w przedramię Matrioszki i powoli wcisnął tłok. – Nie spiesz się, jasne? Potem dociśnij gazą, tak jak po pobieraniu krwi. A, i z łaski swojej, sprawdzaj jej co jakiś czas puls. Mam nadzieję, że potrafisz? – Kiedy przytaknąłem, uśmiechnął się pogodnie i zarządził: – A zatem, czas start.
Zabrzmiał poważnie, chociaż przywdział maskę wesołego chłopca. Ten człowiek nigdy nie wyglądał na wkurzonego i naprawdę zastanawiałem się, jak to robi. Na jego twarzy zawsze gościł cień pogodnego uśmiechu, nawet kiedy szlachtował ludzi jak bydło. Mnie nadal z trudem przychodziło przywdziewanie maski obojętności, gdy byłem wkurwiony.
Zgodnie z poleceniem stanąłem obok siostry i uparcie wpatrywałem się w zegar. Sprawdziłem, czy w strzykawce nie ma pęcherzyków powietrza, i trzymałem ją w pogotowiu. W milczeniu obserwowałem bladą twarz Matrioszki. Była taka piękna. Idealna. Chwyciłem kosmyk włosów, który zaczepił się o kącik jej ust i delikatnie odsunąłem go na bok. Napotkałem zaciekawione spojrzenie Rzeźnika, który zastygł nad przesiąkniętym krwią opatrunkiem z nożycami chirurgicznymi w dłoni. Spiorunowałem go wzrokiem. Zaśmiał się, po czym pokręcił głową, burcząc coś do siebie po gruzińsku. Widziałem, że zawiązał gumowy wężyk powyżej rany, zanim zaczął zdejmować bandaże i gazę. Obserwowałem go uważnie i zdałem sobie sprawę, że wpadł w jakiś rodzaj transu. W oczach miał dziki błysk, a jego pogodna twarz po raz pierwszy wyglądała na skupioną. Obejrzał uważnie całą ranę. Na moje oko nie była duża, ale nóż był wbity bardzo głęboko.
– Dobra… Zacisnąć tętnicę… Zszyć… Potem mięsień, powłoki skóry… – mruczał pod nosem. – Faramuszka! – dodał głośniej.
Nie komentowałem. Wolałem go nie rozpraszać. Obserwowałem, jak najpierw rozciął skórę powyżej rany, powiększając ją, a następnie wziął coś na kształt klamerki i zacisnął – jak się domyślałem – na tętnicy udowej. Pierwszy raz miałem okazję obserwować coś podobnego i nie dziwiłem się, że tak go to fascynowało. Gdy tylko zacisnął tętnicę, płynnym ruchem wyciągnął nóż i błyskawicznie zabrał się do zszywania uszkodzonego naczynia krwionośnego. Zdjął klamrę i przez chwilę obserwował efekt swojej pracy.
– Jestem zajebisty – pochwalił sam siebie, po czym nawlekł kolejną nić na igłę i kontynuował szycie.
Byłem tak pochłonięty obserwowaniem go, że zignorowałem ciche jęki dobywające się z ust Matrioszki. Zareagowałem dopiero wtedy, gdy moja siostra krzyknęła. Niekontrolowanie machnęła ręką i wytrąciła mi strzykawkę z anestetykiem, która poturlała się po podłodze.
– Kurwa, Izjasław! – ryknął Rzeźnik.
Widziałem, jak z całej siły starał się utrzymać nogę mojej siostry nieruchomo. Zanurkowałem pod stół i podniosłem strzykawkę.
– No już, Cukiereczku. – Usłyszałem jego opanowany głos. – Próbuję ci tylko pomóc.
Przestała krzyczeć, ale próbowała się podnieść. Złapałem jej przedramię i niewiele myśląc, wbiłem igłę w skórę. Dopiero wtedy mnie zobaczyła. Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu i znowu próbowała się uwolnić, ale propofol powoli opanowywał jej organizm. Słabła. Już po chwili jej ruchy stały się powolne. Próbowała jeszcze coś powiedzieć, ale poruszyła tylko ustami, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, i ponownie zapadła w sen. Przez moment w pomieszczeniu było słychać tylko nasze przyspieszone oddechy. Po chwili poczułem, jak Rzeźnik odpycha mnie na bok, a potem walnął mnie pięścią w twarz tak mocno, że upadłem.
– Prosiłem cię o coś, do chuja! – warknął tylko, po czym wrócił do zszywania rany, jak gdyby nic się nie stało.
Podniosłem się z trudem, ocierając dłonią pękniętą wargę. Wpatrywałem się w smugę krwi rozmazaną na moim przedramieniu. Jedna kropla spływała w kierunku ziemi, torując sobie drogę między ciemnymi włosami. Była jak ja, nie zważając na przeszkody, uparcie dążyła do celu. Osiągnąłem już tak wiele. Dzięki Matrioszce praktycznie spierdoliłem śmierci spod kosy.
– Izjasław! – Podniesiony głos Rzeźnika wyrwał mnie z rozmyślania.
Zwróciłem na niego na wpół przytomne spojrzenie, opuszczając zakrwawioną rękę.
– Wytrzymaj jeszcze kwadrans. A potem pójdziesz się położyć, wyglądasz jak gówno – stwierdził. – Na piętrze są wolne pokoje. Ja się nią zajmę…
– Nie! – Zjeżyłem się bardziej, niż zamierzałem.
– Słuchaj – zaśmiał się, łącząc brzegi skóry palcami i wbijając w nie igłę. – Dobrze wiesz, że Cukiereczek to nie moja liga. Wolę zimne suki… wiesz, co mam na myśli. – Posłał mi rozbawione spojrzenie.
– Sam się o nią zatroszczę! – uparłem się.
– Jak sobie chcesz… – Wzruszył ramionami.
Nie odpowiedziałem. Miałem dość jego nieustannego pierdolenia. Bolała mnie głowa i zacząłem słaniać się ze zmęczenia. Wpatrywałem się w nieprzytomną siostrę, zdaną na łaskę tego pojeba. Wstrzyknąłem kolejną porcję preparatu, sprawdzając puls.
– Pięćdziesiąt uderzeń na minutę – oznajmiłem.
– Nieźle… – mruknął Rzeźnik, skupiony na swojej robocie.
Szło mu naprawdę błyskawicznie. Wstrzyknąłem ostatnią porcję anestetyku, a on chwilę potem oznajmił radośnie, klaszcząc przy tym w dłonie i rozbryzgując krople krwi z rękawiczek:
– I gotowe! Będzie miała bliznę, ale nigdy nie byłem uzdolniony plastycznie.
– Dziękuję – wymamrotałem zmęczonym głosem, nie mogłem się skupić.
Czułem w gardle dziwną gulę, a ciężar na piersi wzrastał z każdą minutą. Chwyciłem palcami nasadę nosa i przymknąłem oczy. W uszach słyszałem szum i głośne dudnienie własnego serca. Zacząłem głęboko oddychać.
– Izjasław? – Poczułem dłoń Rzeźnika na ramieniu, ale wyszarpnąłem się spod jego dotyku. NIKT nie miał prawa mnie dotykać bez pozwolenia. – Myślę, że przeżyje – poinformował mnie, wstrzykując coś Matrioszce. Napotkał moje podejrzliwe spojrzenie, po czym oznajmił. – Morfina. To będzie kurewsko boleć, a lepiej, żeby jak najdłużej pozostała nieprzytomna. Domyślam się, że nie przyjechała z tobą z własnej woli. Jeśli szycie na tętnicy nie puści, to będzie dobrze. Będę zaglądał do niej co kilka godzin, zmienię jej opatrunek i podam leki. – Zaczął wsuwać jedno ramię pod jej szyję, a drugie pod kolana.
_Nie ma, kurwa, mowy!_
– Zostaw ją! – warknąłem.
Zastygł nad stołem i spojrzał na mnie wyraźnie rozbawiony. Jednak w jego ciemnych oczach dostrzegłem ostrzegawczy błysk. Wkurzyłem go, ale miałem to gdzieś.
– Uważaj, Izek… – Wyprostował się. – To, że jesteś pupilkiem mojego brata, nie oznacza, że będę tolerował wszystkie twoje zagrania…
– Ona jest moja! – Podszedłem bliżej i stanąłem naprzeciw niego.
Staliśmy tak przez moment, gromiąc się spojrzeniami, a mimo to na jego twarzy cały czas gościł ten rozbawiony grymas.
– Rozumiem, jest twoją siostrą…
– Nie, nie rozumiesz. Ona jest moja! Należy do mnie! I nikt poza mną nie ma prawa jej dotykać!
Wziąłem jej bezwładne ciało na ręce i przytuliłem. Słyszałem jej cichy, miarowy oddech i dopiero teraz poczułem, jak cholernie jestem zmęczony. Rzeźnik bez słowa zaprowadził nas do pokoju na górze. Nie było tu luksusu, ale musiało nam to wystarczyć. Usiadłem na łóżku, opierając się o zagłówek, i przymknąłem oczy. Czułem się tak, jakbym za dużo wypił. Kiedy usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi, wiedziałem, że zostaliśmy sami. Poczułem, że powoli wyzwalam się ze szponów strachu. Strachu, który zniewolił mój rozum, odkąd wbiłem nóż w nogę mojej siostry. Nie miałem innego wyjścia. To było jedyne rozwiązanie, dzięki któremu przeżyliśmy i mogliśmy w końcu być razem.
– Przepraszam – wyszeptałem, głaszcząc i całując jej włosy. – Przepraszam, Matrioszko. Zmusił mnie. Zmusił, żebym cię skrzywdził. Ale już nic ci nie grozi. Zaopiekuję się tobą. Obiecuję, słyszysz? Zaopiekuję…
Zsunąłem się niżej, uważając, żeby oszczędzić jej niepotrzebnego bólu. Okryłem nas kołdrą, a następnie tuląc siostrę do siebie, w końcu zapadłem w sen.
_Frajer_ (ros.) – w slangu mafijnym ktoś, kto nie jest przestępcą.
Rzeka przepływająca przez Sankt Petersburg.
Sytuacja bez wyjścia, paradoks literacki wymyślony w powieści Josepha Hellera.
James Blundell w 1829 roku jako pierwszy przeprowadził zakończony sukcesem zabieg przetaczania krwi.