Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Matrioszki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
19 maja 2025
27,00
2700 pkt
punktów Virtualo

Matrioszki - ebook

Marta Carnicero Hernanz w swojej przejmującej powieści splata losy Hany i Sary, dwóch kobiet, które na różnych krańcach Europy próbują zmierzyć się z trudną przeszłością i dziedziczoną traumą. Opuszczenie rodzinnych stron, izolacja, systemowa przemoc i złożone relacje rodzinne tworzą wnikliwy obraz wpływu historii na tożsamość i więzi międzyludzkie. Klarowna i pełna empatii proza katalońskiej pisarki, doceniona m.in. przez Pedra Almodóvara, rzuca światło na przemoc wobec kobiet jako narzędzie destrukcji społecznej i osobistej, oferując czytelnikom głęboką refleksję nad zadośćuczynieniem oraz znaczeniem macierzyństwa.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68310-76-4
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Trutka na szczury

Otwie­rasz szafkę – trutki na szczury jest tam pod do­stat­kiem. Ży­cie pod­suwa ci oka­zję, o którą tyle razy pro­si­łaś. A może były to tylko pu­ste słowa? Wpa­tru­jesz się w niego ko­lejny raz. To na pewno on? Był taki czas, że roz­po­zna­ła­byś go w nie­prze­nik­nio­nych ciem­no­ściach. Nie mu­sisz zresztą kie­ro­wać się wę­chem – tą wo­nią zwie­rząt kry­ją­cych przed świa­tem swoją praw­dziwą po­stać, do któ­rej po­wra­cają, gdy tylko nada­rza się oka­zja. A może jed­nak po­win­naś? W amoku ze­bra­ła­byś się na od­wagę, któ­rej brak ci te­raz – prze­sta­ła­byś się trząść i się­gnęła po trutkę na szczury.

Nie drżysz na myśl o kon­se­kwen­cjach. To nerwy. Nie­wiele rze­czy mo­głoby bar­dziej cię ukoić niż to, co wła­śnie za­mie­rzasz zro­bić. Nie­szko­dliwą wer­sją tej sy­tu­acji jest wy­obra­ża­nie so­bie płat­ków śniegu, które lecą z nieba jak z gi­gan­tycz­nego prysz­nica w trak­cie nie­koń­czą­cej się ką­pieli – przy­wo­łu­jesz tę wi­zję, gdy nocą za­my­kasz oczy. Ty­siące płat­ków śniegu nie­śpiesz­nie opa­dają. Te­raz jed­nak nie czas na śnieg. Jako ko­złem ofiar­nym mu­sisz za­do­wo­lić się wy­łącz­nie nim – bę­dzie mu­siał za­pła­cić za wszyst­kich po­zo­sta­łych. To po­winno wy­star­czyć.

Wła­śnie o tym ma­rzy­łaś, prawda? To wręcz cud.

Zbyt wiele już razy wy­obra­ża­łaś so­bie tę scenę: wcho­dzi do re­stau­ra­cji, wy­biera sto­lik. To­wa­rzy­szy mu ro­dzina, po­dobne jak on by­dlaki, a może ko­chanka, która nie ma o ni­czym po­ję­cia lub (sama nie wiesz, co gor­sze) jest w sta­nie do­sko­nale so­bie wy­obra­zić, ja­kiego po­twora ma u swo­jego boku. Zbyt wiele razy mia­łaś przed oczami, jak ich wszyst­kich za­ła­twiasz – jego, sier­żanta, po­rucz­nika, ko­men­danta. Ktoś to mu­siał zro­bić.

Nie przy­szedł jed­nak sam. To­wa­rzy­szy mu żona. I córka, mniej wię­cej w wieku Sary. Dziew­czyna, która z całą pew­no­ścią była chciana. I ko­chana.

Spraw­dzasz za­mó­wie­nie. Dwie zupy. Py­tasz, dla kogo są. „Dla dziew­czyny i ojca” – od­po­wiada Ilària, z ta­le­rzem w każ­dej ręce, na­pie­ra­jąc ple­cami na drzwi.

Dziś rano w kuchni Tom po­ka­zał ci ga­zetę. „Wi­dzia­łaś? To w twoim kraju...” Po­pa­trzy­łaś na zdję­cie i przy­tak­nę­łaś bez słowa. Po­my­śla­łaś o po­zo­sta­łych – tych wszyst­kich, któ­rzy nie tra­fią do ser­wi­sów in­for­ma­cyj­nych z ra­cji zbyt ni­skiej rangi i zu­peł­nie jak on, jak tylu in­nych, cho­dzą so­bie spo­koj­nie po świe­cie, le­d­wie kilka ki­lo­me­trów od miej­sca, gdzie kie­dyś miesz­ka­łaś. Wszy­scy ich znają, ale nikt nie wskaże ich pal­cem, nikt ich nie osą­dzi, i mu­sisz to zro­bić ty, w swo­jej gło­wie, tyle razy ska­zu­jąc ich na śmierć przez otru­cie. „W twoim kraju” – drąży Tom, pod­czas gdy ty men­tal­nie za­czę­łaś już roz­pusz­czać trutkę w zu­pie – „W twoim kraju...”. Po­zwa­lasz mu ga­dać, bo na­wet tego nie sły­szysz. Twoja ofiara, w twoim dzi­siej­szym śnie, czeka już na ko­la­cję. Dzi­siaj znowu go wy­koń­czysz.

Nie­spiesz­nie mie­szasz, snu­jąc da­lej swoje wi­zje. „W twoim kraju” – nie od­pusz­cza twój ko­lega i ma­cha ci przed no­sem zdję­ciem ska­za­nego wła­śnie su­kin­syna. Jakby przez sam fakt, że jest z two­jego kraju, mia­ła­byś znać go z wi­dze­nia – jego i wszyst­kich zbrod­nia­rzy wo­jen­nych tra­fia­ją­cych na czo­łówki ga­zet. Tego też byś za­ła­twiła, gdyby tylko tu wszedł. Nie wy­star­czy wię­zie­nie za­są­dzone przez ja­kiś przy­zwy­cza­jony do be­stial­stwa try­bu­nał. Ból musi mieć swoją cenę. Za­dane cier­pie­nie do­maga się po­wol­nej ago­nii.

Gdy­byś wcze­śniej po­tra­fiła nie­na­wi­dzić, może już byś go miała. Gdy­byś nie­na­wi­dziła dłu­żej i moc­niej, jak to ro­bią męż­czyźni, może nie sta­ła­byś tu­taj z go­to­wymi wy­mów­kami, by uspra­wie­dli­wić de­cy­zję, którą wła­śnie za­mie­rzasz pod­jąć. Bo prze­cież na salę wy­dasz dwie zupy – dwie. A dziew­czyna nie jest ni­czemu winna. Nie wszyst­kie chwyty są do­zwo­lone.

Na dłu­gie mie­siące za­po­mnia­łaś o szcze­gó­łach, a w ich miej­sce po­ja­wił się pre­cy­zyjny, szar­piący, nie­uko­jony ból. A póź­niej ob­se­sja, by skru­pu­lat­nie zre­kon­stru­ować wszystko, co się stało, i po­szu­kać ze­msty. Pew­ność, że spo­tkasz swo­jego kata po dru­giej stro­nie ulicy, kiedy bę­dzie cze­kał na au­to­bus, wy­sia­dał z po­ciągu, wcho­dził do re­stau­ra­cji i sia­dał przy sto­liku. Przy­pusz­czal­nie to wła­śnie dla­tego, gdy kła­dziesz się spać i znów ob­sia­dają cię wspo­mnie­nia, ma­rzysz o kon­fron­ta­cji – po­dejść do niego ze świ­dru­ją­cym spoj­rze­niem oraz cy­nicz­nym uśmiesz­kiem i z wolna za­py­tać „Pa­mię­tasz mnie?”. Pew­nego dnia to zro­bisz. To je­dyny spo­sób.1

Zabrz­miało to jak obe­lga, a naj­gor­sze, że sama nie zdaje so­bie z tego sprawy. Po­nie­waż kiedy mama nas po­rów­nuje, to tak na­prawdę go ob­raża. Nie za­uważa, że wy­raź­nie to wi­dać – jak kiedy spod no­wych leg­gin­sów, które w skle­pie wy­glą­dały w po­rządku, na ta­kie nor­mal­nej gru­bo­ści, prze­świ­tują ci majtki i na ulicy ro­bisz z sie­bie po­śmie­wi­sko. Z jej głosu prze­bija nie­na­wiść, a może złość, że tata się zmie­nił. Albo że je­stem do niego po­dobna.

Ni­gdy nie na­szła jej re­flek­sja, że ta cała per­fek­cja i ob­no­sze­nie się z Wiel­kimi Ide­ami (God­ność! Wy­si­łek! Spój­ność!) na nic się jej nie zdały. Ko­niec koń­ców ona też oka­zała się tylko czło­wie­kiem. Tata mil­czy dla świę­tego spo­koju, ale ja mam nie­od­partą ochotę, by wy­krzy­czeć to ca­łemu światu. A ona za­cho­wuje się, jak gdyby ni­gdy nic, kiedy wie­czo­rem znowu in­for­muje nas (z tą swoją wy­nio­sło­ścią ma­sko­waną uśmie­chem, jakby chciała po­wie­dzieć: „Prze­cież nie ma o czym mó­wić”), że idzie spać na sofę „z po­wodu aler­gii”. Jakby z dnia na dzień, po dwu­dzie­stu la­tach, ma­te­rac, na któ­rym spała z tatą, zmie­nił się w gniazdo os.

Mama nie wró­ciła do łóżka i nie są­dzę, żeby miała taki za­miar. Już nie­długo, kiedy zde­cy­duje się odejść, miesz­ka­nie ode­tchnie jak żywy or­ga­nizm. Bę­dzie jak w domu Júlii – od­wie­dzasz ją któ­re­goś dnia, a tu znik­nął szklany stół. A na­za­jutrz w przed­po­koju na­tra­fiasz na kar­tony i dy­wan. W ła­zience po­ja­wił się pla­sti­kowy kak­tus, któ­rego pra­wie byś pod­lała, oraz ze­staw ręcz­ni­ków, w do­tyku jak no­wych, za­wie­szo­nych na ha­czy­kach z przy­ssaw­kami. Tych sta­rych, zwi­sa­ją­cych bez ży­cia na drzwiach prysz­ni­co­wych jak pa­cynki, już tam nie ma. A za­tę­chły od wil­goci dy­wa­nik pew­nie leży te­raz w in­nym miesz­ka­niu, w no­wej ła­zience.Za­kwas

Zupeł­nie jak gdyby ich tu w pracy nie było, głosy Toma i Ilàrii do­cie­rają do cie­bie jak zza szyby. Masz ta­kie wra­że­nie, od­kąd przy­je­cha­łaś – roz­mowy ota­cza­ją­cych cię lu­dzi, które w in­nym ży­ciu wdzie­rały ci się do głowy każdą moż­liwą szcze­liną, nie po­zwa­la­jąc czy­tać w au­to­bu­sie, tra­ciły swoją moc, gdy by­łaś w po­dróży. Na­wet an­giel­ski, któ­rego wów­czas uczy­łaś w szkole, miał za­kaz wstępu – tak było, gdy po­dró­żo­wa­łaś dla przy­jem­no­ści, i do­kład­nie tak samo jest te­raz. Tylko ję­zyk two­ich ro­dzi­ców po­tra­fił ja­koś się prze­śli­zgnąć. Cza­sem masz wąt­pli­wo­ści, czy po tylu la­tach nie­uży­wa­nia – poza przy­krym obo­wiąz­kiem te­le­fo­nów do domu – wciąż mo­żesz go na­zwać swoim.

Każde eu­ro­pej­skie mia­sto z aspi­ra­cjami może się po­szczy­cić przy­naj­mniej jed­nym ele­ganc­kim bi­stro, w któ­rym warto się po­ka­zać, i pra­cu­jesz wła­śnie w tego typu miej­scu. To tu­taj, w re­stau­ra­cji Es­sa­ouira (wła­ści­cielka do­brze udaje ak­cent i kła­dzie na­cisk na fu­zję fran­cu­skich prze­pi­sów ze śród­ziem­no­mor­skimi skład­ni­kami), na­uczy­łaś się kuchni, któ­rej da­nia te­raz ser­wu­jesz. Tu­taj też po­sta­no­wi­łaś za­trza­snąć drzwi przed sma­kami z po­przed­niego ży­cia. Nie oca­li­ła­byś na­wet pół wspo­mnie­nia, gdy­byś za po­mocą kilku elek­trow­strzą­sów mo­gła wy­czy­ścić so­bie pa­mięć, ale za­cho­wu­jesz te my­śli dla sie­bie, przy­go­to­wu­jąc mleko do pain perdu. Tego ca­łego pain perdu na wszelki wy­pa­dek też nie ty­kasz. Od je­dze­nia pew­nych rze­czy mo­gła­byś po­stra­dać zmy­sły.

Star­łaś skórkę z cy­tryny i po­ma­rań­czy, by do­dać ją do mleka z mio­dem, sto­ją­cego już na ga­zie. Do­da­ła­byś cy­na­monu, gdyby nie trzeba było go wą­chać. Po­cze­kasz, aż mleko wy­sty­gnie, by na­mo­czyć w nim chleb – z każdą kromką obej­dziesz się tak, jak z pierw­szą. Ten chleb to także wy­nik two­jego wy­siłku – owoc cier­pli­wo­ści i czasu po­świę­co­nego za­kwa­sowi. Po­da­ro­wał ci go dawny ko­lega nie­długo po twoim przy­jeź­dzie – mia­łaś go strzec jak ży­wego dzie­dzic­twa. Nie pra­co­wa­łaś wcze­śniej z za­kwa­sem i dba­łaś o niego, jakby cho­dziło o ja­kąś dziwną ro­ślinę. Cier­pli­wie go do­kar­mia­łaś i roz­ma­wia­łaś z nim, pro­wa­dząc dia­logi we­wnętrzne, ocza­ro­wana zdol­no­ścią tej ży­ją­cej istoty do wy­wo­ły­wa­nia ci­chych re­wo­lu­cji w ab­so­lut­nych ciem­no­ściach.

Dzi­siaj stał się już czę­ścią cie­bie, więc mo­gła­byś dbać o niego tylko dla za­pa­chu. Wi­dzisz, jak bu­zuje, gdy ro­śnie. I na­uczy­łaś się ce­le­bro­wać jego cie­pławą woń, tak jak on ce­le­bruje ży­cie, prze­le­wa­jąc się, wy­cho­dząc z brze­gów, po­tę­gu­jąc pa­mię­cią czasu wszystko, co po­wie­rzyły mu twoje ręce, a czego nie wy­zna­łaś ni­komu in­nemu.

Wła­śnie tym jest pa­mięć rąk: odzie­dzi­czo­nym ko­dem, któ­rego nie chcesz wy­ma­zać, swego ro­dzaju spu­ści­zną, pie­lę­gno­waną wcze­śniej przez tyle dłoni, bo­le­śnie wy­własz­czo­nych już przy na­ro­dze­niu. Jest au­to­ma­tyczna, me­cha­niczna, nie prze­cho­dzi przez wspo­mnie­nia. Tylko w ten spo­sób – naga – była w sta­nie unik­nąć prze­ka­zy­wa­nia cier­pie­nia i skon­cen­tro­wać zbio­rowe DNA w pre­cy­zji każ­dego ge­stu. Łą­czy cię z ży­ją­cymi przed tobą ko­bie­tami, które wy­sy­łają ci mil­czącą wia­do­mość.

Go­tu­jesz, żeby prze­trwać, po­nie­waż ty też mu­sisz prze­żyć od pierw­szego do pierw­szego, ale nie ma nic bar­dziej od­le­głego od czy­stego prze­trwa­nia. Jest tu bunt – w pracy dla in­nych, w sub­wer­syw­nym ak­cie ce­le­bro­wa­nia ży­cia, w po­szu­ki­wa­niu przy­jem­no­ści wbrew na­rzu­co­nemu ci zwod­ni­czemu kró­le­stwu czte­rech ścian. Twój ci­chy ry­tuał drwi so­bie z kon­troli i przy­łą­cza się do zdła­wio­nego krzyku tylu ko­biet, po­tul­nie ule­głych, które w kuchni, z za­ję­tymi rę­kami, zaj­mo­wały głowę my­śle­niem.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij