Matrioszki - ebook
Matrioszki - ebook
Marta Carnicero Hernanz w swojej przejmującej powieści splata losy Hany i Sary, dwóch kobiet, które na różnych krańcach Europy próbują zmierzyć się z trudną przeszłością i dziedziczoną traumą. Opuszczenie rodzinnych stron, izolacja, systemowa przemoc i złożone relacje rodzinne tworzą wnikliwy obraz wpływu historii na tożsamość i więzi międzyludzkie. Klarowna i pełna empatii proza katalońskiej pisarki, doceniona m.in. przez Pedra Almodóvara, rzuca światło na przemoc wobec kobiet jako narzędzie destrukcji społecznej i osobistej, oferując czytelnikom głęboką refleksję nad zadośćuczynieniem oraz znaczeniem macierzyństwa.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68310-76-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Otwierasz szafkę – trutki na szczury jest tam pod dostatkiem. Życie podsuwa ci okazję, o którą tyle razy prosiłaś. A może były to tylko puste słowa? Wpatrujesz się w niego kolejny raz. To na pewno on? Był taki czas, że rozpoznałabyś go w nieprzeniknionych ciemnościach. Nie musisz zresztą kierować się węchem – tą wonią zwierząt kryjących przed światem swoją prawdziwą postać, do której powracają, gdy tylko nadarza się okazja. A może jednak powinnaś? W amoku zebrałabyś się na odwagę, której brak ci teraz – przestałabyś się trząść i sięgnęła po trutkę na szczury.
Nie drżysz na myśl o konsekwencjach. To nerwy. Niewiele rzeczy mogłoby bardziej cię ukoić niż to, co właśnie zamierzasz zrobić. Nieszkodliwą wersją tej sytuacji jest wyobrażanie sobie płatków śniegu, które lecą z nieba jak z gigantycznego prysznica w trakcie niekończącej się kąpieli – przywołujesz tę wizję, gdy nocą zamykasz oczy. Tysiące płatków śniegu nieśpiesznie opadają. Teraz jednak nie czas na śnieg. Jako kozłem ofiarnym musisz zadowolić się wyłącznie nim – będzie musiał zapłacić za wszystkich pozostałych. To powinno wystarczyć.
Właśnie o tym marzyłaś, prawda? To wręcz cud.
Zbyt wiele już razy wyobrażałaś sobie tę scenę: wchodzi do restauracji, wybiera stolik. Towarzyszy mu rodzina, podobne jak on bydlaki, a może kochanka, która nie ma o niczym pojęcia lub (sama nie wiesz, co gorsze) jest w stanie doskonale sobie wyobrazić, jakiego potwora ma u swojego boku. Zbyt wiele razy miałaś przed oczami, jak ich wszystkich załatwiasz – jego, sierżanta, porucznika, komendanta. Ktoś to musiał zrobić.
Nie przyszedł jednak sam. Towarzyszy mu żona. I córka, mniej więcej w wieku Sary. Dziewczyna, która z całą pewnością była chciana. I kochana.
Sprawdzasz zamówienie. Dwie zupy. Pytasz, dla kogo są. „Dla dziewczyny i ojca” – odpowiada Ilària, z talerzem w każdej ręce, napierając plecami na drzwi.
Dziś rano w kuchni Tom pokazał ci gazetę. „Widziałaś? To w twoim kraju...” Popatrzyłaś na zdjęcie i przytaknęłaś bez słowa. Pomyślałaś o pozostałych – tych wszystkich, którzy nie trafią do serwisów informacyjnych z racji zbyt niskiej rangi i zupełnie jak on, jak tylu innych, chodzą sobie spokojnie po świecie, ledwie kilka kilometrów od miejsca, gdzie kiedyś mieszkałaś. Wszyscy ich znają, ale nikt nie wskaże ich palcem, nikt ich nie osądzi, i musisz to zrobić ty, w swojej głowie, tyle razy skazując ich na śmierć przez otrucie. „W twoim kraju” – drąży Tom, podczas gdy ty mentalnie zaczęłaś już rozpuszczać trutkę w zupie – „W twoim kraju...”. Pozwalasz mu gadać, bo nawet tego nie słyszysz. Twoja ofiara, w twoim dzisiejszym śnie, czeka już na kolację. Dzisiaj znowu go wykończysz.
Niespiesznie mieszasz, snując dalej swoje wizje. „W twoim kraju” – nie odpuszcza twój kolega i macha ci przed nosem zdjęciem skazanego właśnie sukinsyna. Jakby przez sam fakt, że jest z twojego kraju, miałabyś znać go z widzenia – jego i wszystkich zbrodniarzy wojennych trafiających na czołówki gazet. Tego też byś załatwiła, gdyby tylko tu wszedł. Nie wystarczy więzienie zasądzone przez jakiś przyzwyczajony do bestialstwa trybunał. Ból musi mieć swoją cenę. Zadane cierpienie domaga się powolnej agonii.
Gdybyś wcześniej potrafiła nienawidzić, może już byś go miała. Gdybyś nienawidziła dłużej i mocniej, jak to robią mężczyźni, może nie stałabyś tutaj z gotowymi wymówkami, by usprawiedliwić decyzję, którą właśnie zamierzasz podjąć. Bo przecież na salę wydasz dwie zupy – dwie. A dziewczyna nie jest niczemu winna. Nie wszystkie chwyty są dozwolone.
Na długie miesiące zapomniałaś o szczegółach, a w ich miejsce pojawił się precyzyjny, szarpiący, nieukojony ból. A później obsesja, by skrupulatnie zrekonstruować wszystko, co się stało, i poszukać zemsty. Pewność, że spotkasz swojego kata po drugiej stronie ulicy, kiedy będzie czekał na autobus, wysiadał z pociągu, wchodził do restauracji i siadał przy stoliku. Przypuszczalnie to właśnie dlatego, gdy kładziesz się spać i znów obsiadają cię wspomnienia, marzysz o konfrontacji – podejść do niego ze świdrującym spojrzeniem oraz cynicznym uśmieszkiem i z wolna zapytać „Pamiętasz mnie?”. Pewnego dnia to zrobisz. To jedyny sposób.1
Zabrzmiało to jak obelga, a najgorsze, że sama nie zdaje sobie z tego sprawy. Ponieważ kiedy mama nas porównuje, to tak naprawdę go obraża. Nie zauważa, że wyraźnie to widać – jak kiedy spod nowych legginsów, które w sklepie wyglądały w porządku, na takie normalnej grubości, prześwitują ci majtki i na ulicy robisz z siebie pośmiewisko. Z jej głosu przebija nienawiść, a może złość, że tata się zmienił. Albo że jestem do niego podobna.
Nigdy nie naszła jej refleksja, że ta cała perfekcja i obnoszenie się z Wielkimi Ideami (Godność! Wysiłek! Spójność!) na nic się jej nie zdały. Koniec końców ona też okazała się tylko człowiekiem. Tata milczy dla świętego spokoju, ale ja mam nieodpartą ochotę, by wykrzyczeć to całemu światu. A ona zachowuje się, jak gdyby nigdy nic, kiedy wieczorem znowu informuje nas (z tą swoją wyniosłością maskowaną uśmiechem, jakby chciała powiedzieć: „Przecież nie ma o czym mówić”), że idzie spać na sofę „z powodu alergii”. Jakby z dnia na dzień, po dwudziestu latach, materac, na którym spała z tatą, zmienił się w gniazdo os.
Mama nie wróciła do łóżka i nie sądzę, żeby miała taki zamiar. Już niedługo, kiedy zdecyduje się odejść, mieszkanie odetchnie jak żywy organizm. Będzie jak w domu Júlii – odwiedzasz ją któregoś dnia, a tu zniknął szklany stół. A nazajutrz w przedpokoju natrafiasz na kartony i dywan. W łazience pojawił się plastikowy kaktus, którego prawie byś podlała, oraz zestaw ręczników, w dotyku jak nowych, zawieszonych na haczykach z przyssawkami. Tych starych, zwisających bez życia na drzwiach prysznicowych jak pacynki, już tam nie ma. A zatęchły od wilgoci dywanik pewnie leży teraz w innym mieszkaniu, w nowej łazience.Zakwas
Zupełnie jak gdyby ich tu w pracy nie było, głosy Toma i Ilàrii docierają do ciebie jak zza szyby. Masz takie wrażenie, odkąd przyjechałaś – rozmowy otaczających cię ludzi, które w innym życiu wdzierały ci się do głowy każdą możliwą szczeliną, nie pozwalając czytać w autobusie, traciły swoją moc, gdy byłaś w podróży. Nawet angielski, którego wówczas uczyłaś w szkole, miał zakaz wstępu – tak było, gdy podróżowałaś dla przyjemności, i dokładnie tak samo jest teraz. Tylko język twoich rodziców potrafił jakoś się prześlizgnąć. Czasem masz wątpliwości, czy po tylu latach nieużywania – poza przykrym obowiązkiem telefonów do domu – wciąż możesz go nazwać swoim.
Każde europejskie miasto z aspiracjami może się poszczycić przynajmniej jednym eleganckim bistro, w którym warto się pokazać, i pracujesz właśnie w tego typu miejscu. To tutaj, w restauracji Essaouira (właścicielka dobrze udaje akcent i kładzie nacisk na fuzję francuskich przepisów ze śródziemnomorskimi składnikami), nauczyłaś się kuchni, której dania teraz serwujesz. Tutaj też postanowiłaś zatrzasnąć drzwi przed smakami z poprzedniego życia. Nie ocaliłabyś nawet pół wspomnienia, gdybyś za pomocą kilku elektrowstrząsów mogła wyczyścić sobie pamięć, ale zachowujesz te myśli dla siebie, przygotowując mleko do pain perdu. Tego całego pain perdu na wszelki wypadek też nie tykasz. Od jedzenia pewnych rzeczy mogłabyś postradać zmysły.
Starłaś skórkę z cytryny i pomarańczy, by dodać ją do mleka z miodem, stojącego już na gazie. Dodałabyś cynamonu, gdyby nie trzeba było go wąchać. Poczekasz, aż mleko wystygnie, by namoczyć w nim chleb – z każdą kromką obejdziesz się tak, jak z pierwszą. Ten chleb to także wynik twojego wysiłku – owoc cierpliwości i czasu poświęconego zakwasowi. Podarował ci go dawny kolega niedługo po twoim przyjeździe – miałaś go strzec jak żywego dziedzictwa. Nie pracowałaś wcześniej z zakwasem i dbałaś o niego, jakby chodziło o jakąś dziwną roślinę. Cierpliwie go dokarmiałaś i rozmawiałaś z nim, prowadząc dialogi wewnętrzne, oczarowana zdolnością tej żyjącej istoty do wywoływania cichych rewolucji w absolutnych ciemnościach.
Dzisiaj stał się już częścią ciebie, więc mogłabyś dbać o niego tylko dla zapachu. Widzisz, jak buzuje, gdy rośnie. I nauczyłaś się celebrować jego ciepławą woń, tak jak on celebruje życie, przelewając się, wychodząc z brzegów, potęgując pamięcią czasu wszystko, co powierzyły mu twoje ręce, a czego nie wyznałaś nikomu innemu.
Właśnie tym jest pamięć rąk: odziedziczonym kodem, którego nie chcesz wymazać, swego rodzaju spuścizną, pielęgnowaną wcześniej przez tyle dłoni, boleśnie wywłaszczonych już przy narodzeniu. Jest automatyczna, mechaniczna, nie przechodzi przez wspomnienia. Tylko w ten sposób – naga – była w stanie uniknąć przekazywania cierpienia i skoncentrować zbiorowe DNA w precyzji każdego gestu. Łączy cię z żyjącymi przed tobą kobietami, które wysyłają ci milczącą wiadomość.
Gotujesz, żeby przetrwać, ponieważ ty też musisz przeżyć od pierwszego do pierwszego, ale nie ma nic bardziej odległego od czystego przetrwania. Jest tu bunt – w pracy dla innych, w subwersywnym akcie celebrowania życia, w poszukiwaniu przyjemności wbrew narzuconemu ci zwodniczemu królestwu czterech ścian. Twój cichy rytuał drwi sobie z kontroli i przyłącza się do zdławionego krzyku tylu kobiet, potulnie uległych, które w kuchni, z zajętymi rękami, zajmowały głowę myśleniem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------