Max Einstein. Genialny eksperyment - ebook
Max Einstein. Genialny eksperyment - ebook
Max Einstein nie jest typową dwunastolatką. Potrafi złamać zabezpieczenia systemów komputerowych, wymyśla genialne wynalazki i rozmawia z Albertem Einsteinem.
Wszystko w życiu dziewczynki zmienia się, gdy razem z innymi nieprzeciętnymi nastolatkami trafia do tajemniczej organizacji. Czy młodzi geniusze będą umieli wykorzystać swoje zdolności i wiedzę, by uratować świat? Czasu na działanie jest mało, a wróg czai się tuż za rogiem.
Poznaj Max Einstein i jej przyjaciół, a przekonasz się, że odwaga, nauka i wyobraźnia otwierają drzwi do niesamowitych przygód!
To pierwsza i jedyna książka przygodowa oficjalnie autoryzowana przez Archiwum Alberta Einsteina.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66736-08-5 |
Rozmiar pliku: | 16 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odór końskiego nawozu gwałtownie przebudził Max Einstein.
– No jasne!
Choć cała się trzęsła, zrzuciła z siebie koc i wyskoczyła z łóżka. Właściwie nie było to prawdziwe łóżko. Raczej nierówny, poplamiony wodą materac o postrzępionych krawędziach. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Dobre pomysły pojawiały się w najróżniejszych momentach.
Pomknęła wzdłuż ciemnego korytarza. Deski podłogowe – niewykończone i ułożone na gołych belkach – trzeszczały i chybotały się po każdym jej kroku. Gęstwina jej rudych kręconych włosów podskakiwała dziko.
Max zastukała knykciami w przechylone drzwi, które zwisały z zardzewiałych zawiasów.
– Panie Kennedy? – Zapukała ponownie. – Panie Kennedy?
– Co, do jasnej… – usłyszała zaspane mamrotanie. – To ty, Max? Wszystko w porządku?
Dziewczynka potraktowała to pytanie jako pozwolenie na wejście do mieszkania pana Kennedy’ego i wparowała przez jego rozklekotane drzwi.
– Jest dobrze, panie Kennedy. A nawet lepiej niż dobrze! Mam tu coś fantastycznego! A przynajmniej tak mi się wydaje. W każdym razie to na pewno coś naprawdę, ale to naprawdę fajnego. Chodzi o pomysł, który może wszystko zmienić. Może nawet uratować nasz świat. Pan Albert Einstein nazwałby to „momentem aha”.
– Maxine…
– Tak, panie Kennedy?
– Dziewczyno, jest szósta rano.
– Poważnie? Przepraszam za najście w nieodpowiednią godzinę. Ale w końcu trudno przewidzieć, kiedy człowieka najdzie dobra myśl, no nie?
– To prawda. Trudno też przewidzieć cokolwiek związanego z tobą.
Max zarzuciła na sfatygowany sweter luźny prochowiec. Ostatnimi czasy sypiała w nim pod szorstką derką, jako że w jej tak zwanej sypialni było równie zimno jak tutaj, u pana Kennedy’ego.
Wysoki i dobrze zbudowany czarnoskóry mężczyzna o włosach przyprószonych siwizną wysunął się z łóżka i potarł oczy, próbując odpędzić senność. Z kartonu i starych gazet naszykował sobie buty, które następnie naciągnął na stopy.
– Zaczekaj no chwilę – powiedział. – Muszę założyć kapcie…
– Zwłaszcza że podłoga jest naprawdę zimna – powiedziała Max.
– Że co?
– Musiał pan stworzyć naprędce te bambosze, ponieważ co rano podłoga jest strasznie zimna. Zgadza się?
– Maxine… Śpimy przecież nieproszeni nad stajnią pełną koni. To oczywiste, że jest nam zimno. Do tego, jakbyś nie zauważyła, nie pachnie tu za dobrze.
Max, pana Kennedy’ego i pół tuzina innych bezdomnych śpiących w tym samym miejscu nowojorczycy nazywali potocznie squatterami. Oznaczało to, że nie płacą czynszu i zamieszkują puste piętra ponad stajnią. Na pierwszych dwóch kondygnacjach budynku mieściły się miejsca parkingowe dla powozów jeżdżących po Central Parku oraz boksy dla ciągnących je koni. Jeśli chodzi o trzy górne piętra, to właściciel budynku sądził, że aktualnie są puste.
– Zbliża się zima, panie Kennedy. A my nie mamy tutaj żadnego ogrzewania.
– Ano nie mamy. A wiesz dlaczego? Bo nie płacimy czynszu, Max!
– Zgadza się, ale tak czy owak w nadchodzących tygodniach zrobi się tu jeszcze zimniej. Być może wkrótce zamarzniemy na śmierć. Nawet jeśli zabijemy dechami wszystkie okna…
– Nigdy w życiu – wtrącił pan Kennedy. – Musimy tu mieć dopływ świeżego powietrza. Zwłaszcza przy tym całym nawozie, który zasmradza nam od dołu budynek…
– No właśnie! Dokładnie o tym chciałam z panem porozmawiać. Tego dotyczy mój wspaniały pomysł. Końskiego nawozu!2
– Tak naprawdę to banalnie proste, panie Kennedy – powiedziała Max, po czym przesunęła się wzdłuż ściany pokrytej popękanym tynkiem i dotarła do fragmentu muru, którego dla odmiany nie pokrywało graffiti.
Wyciągnęła z rozwleczonego swetra gruby kawałek kredy i zaczęła rysować po ścianie, która nagle stała się jej tablicą do pisania.
– Proszę mnie tylko wysłuchać i spróbować mnie zrozumieć.
Max, która uwielbiała rysować w sfatygowanym szkicowniku uratowanym ze śmietnika, nagryzmoliła kredą radioaktywne symbole w kółkach i opisała je jako „nawóz/biopaliwo”.
– Aby ogrzać się podczas zimy, musimy jedynie spotkać się z panem Sammym Monkiem.
– Masz na myśli właściciela naszego budynku? – zapytał sceptycznie pan Kennedy. – Gospodarza, który nawet nie wie, że tu przebywamy? Czy aby na pewno chodzi ci właśnie o tego Sammy’ego Monka?
– Owszem, proszę pana – powiedziała Max, całkowicie pochłonięta rysowaniem na ścianie swojego diagramu. – Musimy go przekonać, żeby nam pozwolił zabrać koński nawóz.
Pan Kennedy wstał.
– Miałby nam oddać cały swój nawóz? A niby dlaczego mielibyśmy o to zabiegać, Max? Przecież to gnój!
– No cóż, ponieważ gdy już będę w posiadaniu całej tej końskiej kupy, będę mogła zaprojektować i stworzyć biogazownię na potrzeby położonych wyżej mieszkań.
– Zaprojektujesz bio-co?
– Gazownię, proszę pana. Biogazownię. Sklecimy tutaj naprędce fermentator beztlenowy, zmieniający koński nawóz w biogaz, który następnie wykorzystamy do wytworzenia prądu i ciepła.
– Chcesz tutaj nahajcować gazem wyciągniętym z końskiej kupy?
– Dokładnie! Fermentacja beztlenowa zakłada ciąg procesów biologicznych, w których mikroorganizmy rozkładają biodegradowalny materiał, taki jak koński nawóz. A że dokonują tego bez tlenu, nazywamy to reakcją beztlenową. I w ten oto sposób rozwiążemy nasze problemy z zimnem i brakiem prądu.
– Czy ty aby na pewno masz tylko dwanaście lat?
– Owszem. Przynajmniej o ile mi wiadomo.
Pan Kennedy posłał Max spojrzenie, do którego zdążyła już niestety przywyknąć. Jego wzrok mówił, że jest zupełnie szalona. Walnięta. Niespełna rozumu. Max jednak nie pozwalała, by takie spojrzenia podcinały jej skrzydła. Wiedziała, że Albert Einstein miał rację, mówiąc, że „wybitne umysły są zawsze atakowane przez miernoty”.
Nie chodziło jej oczywiście o to, że pan Kennedy był miernotą. Widocznie Max nie wyjaśniła wystarczająco dobrze swojej nowej, przełomowej koncepcji. Niekiedy pomysły pojawiały się w jej głowie tak szybko, że wydobywały się z jej ust w formie niezrozumiałego bełkotu.
– Panie Kennedy, potrzebujemy jedynie szczelnego pojemnika o rozmiarze pomiędzy zbiornikiem olejowym a cysterną paliwową. – Narysowała na ścianie zbiornik przypominający sześcian okolony stalowym ogrodzeniem. – Najlepiej nadałby się zbiornik zbudowany z wytrzymałego tworzywa sztucznego wzmocniony ocynkowanymi stalowymi obejmami. Wtedy wystarczyłoby już tylko zmierzyć i przyciąć trzy różne rury: jedną doprowadzającą nawóz, drugą do wylotu gazu i trzecią na potrzeby odprowadzania płynnego nawozu. Wszystkie trzy rury zamontujemy z zachowaniem szczelności połączeń na zbiorniku. Do układu podłączymy instalację wodociągową i już gra gitara.
Pan Kennedy pocierał szczeciniasty podbródek i podziwiał szczegółowy wykres stworzony przez Max na sypiącej się ścianie.
– To naprawdę genialne, Max – przyznał. – Zresztą jak wszystkie twoje pomysły.
Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało, dumna z siebie.
– Dziękuję bardzo, panie Kennedy.
– Jest tylko jeden mały problem.
– Jaki, proszę pana?
– Cóż, chodzi mi o zbiornik. O ten sześcian. Jakie to ma rozmiary? Jakieś trzy metry na trzy metry na trzy metry?
– Mniej więcej.
– A do tego twierdzisz, że będziesz musiała wzmocnić go stalowymi obejmami. Wspominałaś coś o trzech rurach. No i instalacji wodno-kanalizacyjnej. Poza tym wydaje mi się, że będziesz potrzebowała odpowiedniego pieca do spalania gazu z końskich odchodów.
Max skinęła głową.
– I generatora, żeby móc wytworzyć własną elektryczność.
– No właśnie. Czy nie będzie nas to kosztowało dużo pieniędzy?
Max opuściła na moment kredę.
– Pewnie tak.
– A jak sądzisz, czego najbardziej brakuje ludziom squatującym w tym budynku?
Dziewczynka złożyła usta w ciup.
– Pieniędzy?
– Mhm. Dokładnie.
Max wepchnęła grubaśny kawałek kredy z powrotem do kieszeni swetra i otrzepała blade, zimne dłonie.
– Słuszna uwaga, panie Kennedy. Jak zwykle powinnam podejść do sprawy bardziej praktycznie. Dam znać, jak wymyślę jakiś lepszy plan. Postaram się zdążyć przed zimą.
– Wspaniale. Mam tylko jedną prośbę, Max.
– Słucham, proszę pana?
Pan Kennedy wpełzł z powrotem do swojego krzywego łóżka i podciągnął koc.
– Nie rób tego przed siódmą rano, dobrze?
Ciąg dalszy w wersji pełnej.