- promocja
- W empik go
Mazurscy w podróży. Zagadka świątecznego puddingu - ebook
Mazurscy w podróży. Zagadka świątecznego puddingu - ebook
Ósmy tom bestsellerowej serii podróżniczo-przygodowej Agnieszki Stelmaszyk!
Żadne święta nie będą tak zwariowane jak te z rodziną Mazurskich!
Mazurscy zamierzają spędzić spokojne święta Bożego Narodzenia w rodzinnym gronie na wsi. Mimo że domek, który kupili latem, wymaga jeszcze wielu napraw i remontu, przygotowania do Wigilii ruszają pełną parą.
Tymczasem Jędrek z Marcelą szukają prezentów dla rodziny. W antykwariacie Jędrek znajduje idealny podarek dla babci: książkę z przepisami. Jednak od chwili, gdy ta trafia w jego ręce, zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Zanim rodzina będzie mogła usiąść do wigilijnego stołu, Jędrek musi rozwiązać zagadkę świątecznego puddingu i zmierzyć się z bezwzględnym gangiem mikołajów.
Książkę wzbogacono o ulubione przepisy świąteczne babci Henrysi i… samej autorki.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8387-356-5 |
Rozmiar pliku: | 7,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć!
Nazywam się Jędrek Mazurski. Pewnie niektórzy z was już mnie znają, ale na pewno są też tacy, którzy po raz pierwszy biorą do ręki książkę z tej serii. Zwykle opowiadam o swoich wakacyjnych podróżach, ale tym razem zapraszam was na święta Bożego Narodzenia do naszego domu na wsi.
Czy to będzie zwyczajna świąteczna opowieść? Nie do końca… Jak to w naszej rodzinie bywa, zawsze coś się musi wydarzyć. Tym razem, zanim usiądziemy do wigilijnego stołu, czeka nas zwariowana przygoda na planie komedii kryminalnej. Przekonamy się też, czy Gang Mikołajów zepsuje nam Gwiazdkę. Ale o szczegółach tej historii opowiem wam za chwilę.
Najpierw poznajcie moją rodzinkę.
Gdy piszę te słowa, za oknem pada śnieg. Gruba warstwa puchu otuliła już całą wieś. Pewnie jutro rano razem z moimi kuzynkami i przyjaciółką Amelką ulepimy bałwana i urządzimy sobie bitwę na śnieżki. Ale zanim to się stanie, opowiem wam, jak kupiłem buni tajemniczą książkę, zostałem statystą w filmie i jakie wynikły z tego kłopoty.
Jeśli chcecie się dowiedzieć, co to za historia, przygotujcie sobie kubek kakao, rozsiądźcie się wygodnie, najlepiej pod choinką, i posłuchajcie.
PS Dołączam też parę stron z przepiśnika mojej babci, żebyście mogli przyrządzić sobie kilka moich ulubionych świątecznych dań.
Aha, tylko miejcie oko na fałszywych mikołajów i uważajcie na pudding! ;-)
Ho, ho, ho!ROZDZIAŁ 1, W KTÓRYM NA JARMARKU ŚWIĄTECZNYM SZUKAM PREZENTU DLA BUNI, A POTEM NIECHCĄCY URUCHAMIAM LAWINĘ ZDARZEŃ.
Do świąt zostało już tylko kilka dni, a ja wciąż nie miałem prezentu dla babci Henrysi. W tym roku Wigilię i sylwestra mieliśmy spędzać całą rodziną w naszym nowym domu na wsi, który kupiliśmy w wakacje. Ten dom to właściwie taka większa chata z drewnianym gankiem. Rodzicom udało się go kupić w korzystnej cenie, ponieważ nikt inny nie był zainteresowany. Wszystko przez to, że krążyły o nim legendy – mówiło się, że jest nawiedzony… Po części trochę tak było, bo gdy stał opuszczony, pewna szajka urządziła sobie w nim dziuplę. Opowiadałem wam o tym trochę w poprzedniej książce pod tytułem Sekret białej damy, nie będę się więc powtarzał. Tak czy inaczej – najważniejsze było to, że spełniło się największe marzenie mojej mamy o małym domku na wsi.
Oczywiście domyślacie się już pewnie, że skoro dom od dawna stał niezamieszkały, wymagał poważnego remontu i okazał się skarbonką bez dna. Mieszkaliśmy w Bydgoszczy, ale od czasu do czasu wpadaliśmy na wieś, gdzie z pomocą rodziny i znajomych wykonywaliśmy najpilniejsze naprawy, żeby nie kapało nam na głowę i żebyśmy nie zamarzli zimą. Bardzo się cieszyłem, że spędzimy tam święta i że przyjedzie do nas rodzina, a później dołączą także przyjaciele mamy i taty. Trochę się tylko obawiałem, jak my się tam wszyscy pomieścimy, ale padre zapewniał, że miejsca jest dosyć, zwłaszcza że dokupił kilka łóżek polowych.
Cieszyłem się też bardzo, że będę mógł spotykać się z Amelką, która mieszkała w sąsiedztwie. Zaprzyjaźniłem się z nią podczas ostatnich wakacji.
Wracając do sprawy prezentów – jak już wspomniałem, wciąż nie miałem ani prezentu, ani nawet pomysłu na prezent dla babci, a do wyjazdu zostało już niewiele czasu, dlatego wybraliśmy się z moją kuzynką Marcelą na Stary Rynek, gdzie trwał Jarmark Świąteczny. W drewnianych domkach przystrojonych kolorowymi światełkami można było nabyć przeróżne ozdoby, ręcznie robione czapki, szaliki, świece zapachowe i biżuterię artystyczną wykonaną z naturalnych kamieni. Z głośników leciała świąteczna muzyka, na ogromnej choince migotały światełka i zewsząd dobiegał śmiech dzieci. Było tam pięknie i magicznie.
Chodziliśmy z Marcelą między stoiskami pełnymi pachnących mydełek, świeczek i słodyczy z niewielkich manufaktur, ale wybór był tak duży, że na nic nie mogłem się zdecydować. Do tego od zapachu smakowitego jedzenia z pobliskich straganów aż kręciło mi się w głowie.
– Muszę stanąć gdzieś z boku i na spokojnie pomyśleć – powiedziałem do Marceli.
Czułem, że za chwilę udzieli mi się świąteczna gorączka i kupię babci pierwszy lepszy prezent, a chciałem znaleźć dla niej coś specjalnego.
Przystanąłem koło antykwariatu i nagle zobaczyłem w witrynie parę ciekawych książek.
– Hmm… Może tutaj znajdę coś dla buni – stwierdziłem, po czym wszedłem po schodach do środka, a kuzynka z wyraźną niechęcią ruszyła za mną.
W sklepie panował lekki półmrok. Spore pomieszczenie było po brzegi wypełnione książkami, gdzieniegdzie wisiały też oprawione ryciny i obrazy.
– Tu są same książki… – Marcela jęknęła. – A psik! – kichnęła głośno. – Ile tu kurzu! Lepiej chodźmy do normalnego sklepu. – Pociągnęła mnie za rękaw.
– Zaczekaj, przecież muszę poszukać prezentu dla babci – przypomniałem.
– Nie możemy iść do zwykłej księgarni? – Przewróciła oczami.
– Możemy, ale tutaj na pewno znajdziemy coś wyjątkowego – odparłem.
Próbowałem znaleźć sprzedawcę, ale nie mogłem go nigdzie dostrzec. Zauważyłem za to jegomościa, który z portretu wiszącego na ścianie mierzył mnie groźnym spojrzeniem. Poczułem się nieswojo, aż ciarki przeszły mi po plecach.
Już miałem posłuchać Marceli i odwrócić się na pięcie, gdy nagle usłyszałem głos:
– Mogę w czymś pomóc?
Rozejrzałem się i dopiero po chwili w rogu księgarni dojrzałem biurko zawalone książkami, spomiędzy których wyglądała głowa mężczyzny. Domyśliłem się, że to sprzedawca.
– Szukam prezentu dla babci – odparłem.
– Czegoś konkretnego? – zapytał przyjaznym tonem.
– Na razie tylko się rozglądam – wyjaśniłem.
Mężczyzna wrócił więc do przerwanej pracy i znowu zniknął za stosem książek.
Podszedłem do regału z publikacjami o uprawie ogrodu i zacząłem przeglądać tomy stojące na półkach. Nagle trafiłem na coś niezwykłego. Był to album ze starymi wiktoriańskimi rycinami.
– Bunia byłaby zachwycona! – szepnąłem, pokazując książkę Marceli.
– Ile to kosztuje? – spytała rzeczowo.
Gdy spojrzałem na cenę, pobladłem. Książka kosztowała fortunę! Zdecydowanie nie była na moją kieszeń.
– Mówiłam? Lepiej chodźmy do normalnej księgarni. Tam też na pewno dostaniesz coś z obrazkami, tyle że za połowę ceny.
– To nie to samo – westchnąłem ciężko. Moja kuzynka zupełnie nie znała się na dawnych rycinach. – To byłby unikalny prezent.
– Ale cię na niego nie stać. – Marcela wzruszyła ramionami.
– Masz rację – odparłem zrezygnowany, po czym odłożyłem tom na półkę.
Już zamierzałem wyjść, gdy nagle zauważyłem dział z książkami kulinarnymi.
Musicie wiedzieć, że odkąd kupiliśmy domek na wsi, babcia była tam częstym gościem. Pomagała rodzicom w remoncie, a przy okazji pichciła różne potrawy. Dlatego teraz przyszedł mi do głowy zupełnie nowy pomysł.
Zabrałem się więc do przeglądania publikacji pełnych smakowitych dań. Było ich naprawdę sporo i każda miała w sobie coś ciekawego, ale żadna tak naprawdę mnie nie urzekła. Wtem dostrzegłem średniej grubości książkę z ostrokrzewem na okładce.
– Świąteczne przepisy z różnych stron świata – odczytałem półgłosem tytuł.
Książka wyglądała na starą i była trochę podniszczona, przekartkowałem ją więc ostrożnie, by się upewnić, że nie ma poważniejszych uszkodzeń.
„Ta chyba nie będzie kosztowała zbyt wiele” – pomyślałem uradowany.
– Co to za potrawa? – zapytała Marcela, zerkając mi przez ramię.
– Pudding, tradycyjny angielski deser – wyjaśniłem, bo zdążyłem już pobieżnie przeczytać opis dania.
Książka była pięknie ilustrowana, receptury też wydawały się ciekawe. Musiałem ją kupić, zwłaszcza że cena również okazała się przystępna. Decyzja zapadła.
– Wezmę ją! – oznajmiłem, podchodząc do biurka antykwariusza.
– Wspaniale – odparł uradowany mężczyzna, po czym wręczył mi paragon i dodał: – Twoja babcia na pewno dostanie wyjątkowy prezent, bo to jedyny egzemplarz w całej okolicy.
– Super! – ucieszyłem się i schowałem swój skarb do plecaka.
– Do widzenia! – zawołaliśmy jeszcze, po czym wyszliśmy z antykwariatu.
Na rynku wciąż panował wesoły gwar. Trochę się już ściemniło i wszędzie mrugały kolorowe lampki. Marcela od razu pobiegła do jednego ze stoisk, bo zauważyła tam swoje koleżanki. Chciałem pójść za nią, ale trochę się zagapiłem i niemal zderzyłem się z jakimś mężczyzną idącym z naprzeciwka.
– Przepraszam! – rzuciłem krótko, ale zaraz zrobiłem coś jeszcze gorszego, bo niechcący nadepnąłem mu na stopę. – Bardzo przepraszam! – powiedziałem znowu, okropnie zmieszany.
– Uważaj, jak chodzisz, smarkaczu! – warknął na mnie poirytowany i zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem.
Wyminąłem go czym prędzej i pobiegłem za Marcelą, która oczywiście nawet nie zauważyła, że zostałem w tyle. Odnalazłem ją przy podświetlanej karocy. Co prawda nie miałem ochoty na towarzystwo jej wiecznie rozchichotanych przyjaciółek, ale miałem nadzieję, że dziewczyny pomogą mi kupić jakiś ładny drobiazg dla Amelki. Najpierw jednak musiałem zrobić im parę zdjęć przy choince, a potem Marcela zaproponowała, żebyśmy poszli na karuzelę do wesołego miasteczka na placu Teatralnym. Kiedy mijaliśmy antykwariat, odniosłem wrażenie, że przed jego witryną stoi ten sam mężczyzna, z którym się wcześniej zderzyłem. Skrzywiłem się bezwiednie.
– A ty co masz taką minę? – spytała Marcela.
Opowiedziałem więc o mojej niemiłej przygodzie.
– Co za gbur! – podsumowała. – Chodźmy lepiej na gorącą czekoladę, to ci poprawi humor – stwierdziła i pociągnęła mnie w stronę mostu Staromiejskiego, przy którym stały budki z gorącymi napojami.
Marcela miała rację. Czekolada była tak pyszna, że prędko zapomniałem o nieprzyjemnym incydencie na rynku. A ponieważ udało mi się też kupić dla Amelki ładną bransoletkę z koralików, wróciłem do domu w dobrym nastroju i cała przygoda poszła w niepamięć.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tego dnia uruchomiłem kaskadę niefortunnych zdarzeń…