Mechaniczny anioł. Cykl Diabelskie maszyny. Tom 1 - ebook
Mechaniczny anioł. Cykl Diabelskie maszyny. Tom 1 - ebook
Magia jest niebezpieczna, ale miłość jeszcze bardziej. Kiedy szesnastoletnia Tessa Gray pokonuje ocean, żeby odnaleźć brata, celem jej podróży jest Anglia za czasów panowania królowej Wiktorii. W londyńskim Podziemnym Świecie, w którym po ulicach przemykają wampiry, czarownicy i inne nadnaturalne istoty, czeka na nią coś strasznego.
Tylko Nocni Łowcy, wojownicy ratujący świat przed demonami, utrzymują porządek w tym chaosie. Porwana przez Mroczne Siostry, członkinie tajnej organizacji zwanej Klubem Pandemonium, Tessa wkrótce dowiaduje się, że sama jest Podziemną z rzadkim darem zmieniania się w inną osobę.
Co więcej, Mistrz - tajemnicza postać kierująca Klubem - nie zatrzyma się przed niczym, żeby wykorzystać jej moc. Pozbawiona przyjaciół, ścigana Tessa znajduje schronienie w londyńskim Instytucie Nocnych Łowców, którzy przyrzekają, że znajdą jej brata, jeśli ona wykorzysta swój dar, żeby im pomóc. Wkrótce Tessę zaczynają fascynować dwaj przyjaciele: James, którego krucha uroda skrywa groźny sekret, i niebieskooki Will, zniechęcający do siebie wszystkich swym sarkastycznym humorem i zmiennymi nastrojami… wszystkich oprócz Tessy. W miarę jak w trakcie swoich poszukiwań, zostają wciągnięci w intrygę, grożącą zagładą Nocnych Łowców, Tessa uświadamia sobie, że będzie musiała wybierać między ratowaniem brata a pomaganiem nowym przyjaciołom, którzy próbują ratować świat… i że miłość potrafi być najbardziej niebezpieczną magią.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66712-59-1 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pieśń Tamizy
Nuta soli
wpada i rzeka się podnosi,
wezbraną falą w kolorze herbaty
na spotkanie zieleni płynie.
Nad jej brzegami tryby i koła
monstrualnych maszyn
dźwięczą i wirują, duch
wnika w ich śruby,
szepcząc tajemnice.
Każdy złoty trybik ma zęby,
każde wielkie koło porusza
parę rąk, które zgarniają
wodę z rzeki,
pożerają ją, przetwarzają w parę,
zmuszają wielką maszynę do pracy
siłą jej rozpadu.
Łagodnie wzbiera fala,
niszcząc mechanizm.
Sól, rdza i szlam
spowalniają przekładnie.
Na brzegach
żelazne zbiorniki
uderzają w cumy
z głuchym łoskotem
gigantycznego dzwonu,
bębna i działa,
które krzyczą językiem grzmotu,
a rzeka toczy się w dole.
– Elka ClokePROLOG
Prolog
_Londyn, kwiecień 1878_
Demon eksplodował fontanną posoki i wnętrzności.
William Herondale błyskawicznie wyszarpnął sztylet, ale było już za późno. Żrący kwas krwi demona zaczął trawić lśniące ostrze. William zaklął i odrzucił broń; wylądowała w brudnej kałuży i zaczęła dymić jak zgaszona zapałka. Sam demon oczywiście zniknął; wrócił do piekielnego świata, z którego przybył, ale zostawił za sobą bałagan.
– Jem! – krzyknął Will, odwracając się. – Gdzie jesteś? Widziałeś to? Zabity jednym ciosem! Nieźle, co?
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Z całą pewnością jeszcze kilka minut wcześniej partner od polowania stał za nim na mokrej, krętej ulicy i strzegł jego pleców. Teraz Will był sam w mroku. Z irytacją zmarszczył brwi. Co to za zabawa, skoro nie ma przed kim się popisać? Will obejrzał się za siebie. Ulica zwężała się i trochę dalej zmieniała w wąskie przejście, które prowadziło do czarnych, wezbranych wód Tamizy. W oddali majaczył las masztów, niczym bezlistny sad, i ciemne zarysy przycumowanych statków. Ale po Jemie nie było nawet śladu. Może wrócił na lepiej oświetloną Narrow Street? Will wzruszył ramionami i skierował się w stronę, z której przyszedł.
Narrow Street przecinała Limehouse, biegnąc między nabrzeżem rzeki a stłoczonymi ruderami, które ciągnęły się na zachód w stronę Whitechapel. Zgodnie z nazwą była wąska, zabudowana magazynami i krzywymi drewnianymi domami. Teraz wyglądała na całkiem opustoszałą. Nawet pijacy, wracający chwiejnym krokiem z Grapes do domu, znaleźli sobie miejsca na nocleg. Will lubił Limehouse, a zwłaszcza uczucie, że znajduje się na krańcu świata, z którego codziennie statki odpływają ku niewyobrażalnie odległym portom. Nie szkodziło również to, że okolicę upodobali sobie marynarze, w związku z czym roiło się tutaj od szulerni, palarni opium i burdeli. Łatwo było zatracić się w takim miejscu. Willa nie drażnił nawet zapach: dymu, brudu, ropy, smoły i egzotycznych przypraw, wymieszany z rzeczną wonią Tamizy.
Rozglądając się po pustej ulicy, rękawem płaszcza wytarł z twarzy piekącą posokę. Na materiale zostały zielone i czarne plamy. Na wierzchu dłoni też miał paskudną ranę. Przydałby mu się Znak uzdrawiający. Najlepiej zrobiony przez Charlotte, wyspecjalizowaną w rysowaniu _iratze_.
Nagle z mroku wyłoniła się jakaś postać i ruszyła w jego stronę. Po chwili okazało się jednak, że to nie Jem, tylko Przyziemny, policjant w hełmie w kształcie dzwonu, w ciężkiej pelerynie, z wyrazem konsternacji na twarzy. Gapił się na Willa, a raczej przez niego. Choć Will był przyzwyczajony do takich reakcji, jak zawsze odniósł dziwne wrażenie. Raptem ogarnęła go chęć, żeby wyrwać rewirowemu pałkę, a potem obserwować, jak biedak rozgląda się w osłupieniu. Jednakże już kilka razy zdarzyło się, że Jem go zbeształ za takie głupie zabawy i choć Will nie do końca potrafił zrozumieć obiekcje przyjaciela, wolał go nie denerwować.
Policjant wzruszył ramionami i minął Willa, kręcąc głową i mamrocząc pod nosem, że powinien zrezygnować z dżinu, jeśli nie chce mieć omamów. Will odsunął się, żeby go przepuścić, i zawołał:
– Jamesie Carstairs! Jem! Gdzie jesteś, ty nielojalny draniu?
Tym razem dobiegła go cicha odpowiedź:
– Tutaj. Idź za magicznym światłem.
Will ruszył w stronę głosu, dochodzącego z ciemnego przejścia między dwoma magazynami. W mroku była widoczna słaba poświata, niczym skaczący błędny ognik.
– Nie słyszałeś mnie wcześniej? Shax myślał, że dostanie mnie tymi swoimi cholernie wielkimi szczypcami, ale zapędziłem go w zaułek…
– Tak, słyszałem. – Młodzieniec, który pojawił się u wylotu uliczki, był w świetle lampy bardzo blady… bledszy niż zwykle, czyli wyjątkowo blady. Nie miał nakrycia głowy, przez co uwagę natychmiast przyciągały jego włosy o dziwnym jasnosrebrnym kolorze, jak świeżo bitego szylinga. Drobna twarz była kanciasta i tylko lekko skośne oczy, również srebrne, zdradzały pochodzenie chłopaka.
Na przodzie jego białej koszuli widniały ciemne plamy, dłonie były umazane na czerwono.
Will zmartwiał.
– Krwawisz. Co się stało?
Jem niedbale machnął ręką.
– To nie moja krew. – Skinął głową, wskazując za siebie. – Jej.
Will spojrzał w głąb ciemnego zaułka. W jego drugim końcu dostrzegł leżący, skulony kształt, zaledwie cień pośród mroku, ale kiedy wytężył wzrok, dostrzegł zarys białej ręki i kosmyk jasnych włosów.
– Martwa kobieta? – zapytał. – Przyziemna?
– Dziewczyna. Nie więcej jak czternaście lat.
Will zaklął głośno i siarczyście. Jem czekał cierpliwie.
– Gdybyśmy trafili tutaj chwilę wcześniej… – powiedział w końcu Will. – Ten przeklęty demon…
– To dziwna sprawa – przerwał mu Jem, marszcząc brwi. – Nie sądzę, żeby to była robota demona. Shaxy są pasożytami. Ten powinien raczej zaciągnąć ofiarę do swojego legowiska, żeby złożyć jaja w jej skórze, dopóki jeszcze żyła. Ale ta dziewczyna… została zabita nożem. Dźgnięto ją wiele razy. I nie sądzę, żeby stało się to w tym miejscu. W zaułku jest za mało krwi. Myślę, że zaatakowano ją gdzie indziej, a potem ona dowlokła się tutaj i umarła od ran.
Will zacisnął usta.
– Ale Shax…
– Mówię ci, że według mnie nie zrobił tego Shax. Myślę, że polował na nią z jakiegoś powodu albo z czyjegoś polecenia.
– Shaxy mają świetny węch – przyznał Will. – Słyszałem, że czarownicy wykorzystują je do tropienia zaginionych. A ten zachowywał się, jakby miał określony cel. – Spojrzał ponad ramieniem Jema na żałosną postać leżącą w zaułku. – Nie znalazłeś broni?
– Znalazłem. – Jem wyjął z kieszeni przedmiot owinięty w białe płótno. – To rodzaj mizerykordii albo noża myśliwskiego. Popatrz, jakie ma cienkie ostrze.
Will wziął broń do ręki. Ostrze rzeczywiście było cienkie, a rękojeść zrobiono z wypolerowanej kości; jedno i drugie było poplamione zaschniętą krwią. Will zmarszczył brwi i potarł nożem o szorstki materiał rękawa, aż ukazał się symbol wypalony na klindze: dwa węże połykające nawzajem swoje ogony i tworzące idealny krąg.
– _Ouroboros_ – stwierdził Jem, pochylając się nad nożem. – Podwójny. Jak myślisz, co to znaczy?
– Koniec świata – odparł Will, patrząc na sztylet. W kąciku jego ust zatańczył uśmieszek. – I początek.
Jem zmarszczył brwi.
– Rozumiem symbolikę, Wiliamie. Chodziło mi o to, co według ciebie oznacza obecność tego znaku na nożu.
Wiatr od rzeki zmierzwił włosy Willa. Chłopak odgarnął je z oczu niecierpliwym gestem i wrócił do studiowania sztyletu.
– To symbol alchemiczny, a nie czarowników czy Podziemnych. Zwykle oznacza ludzi, głupich Przyziemnych, którzy myślą, że zabawy z magią to bilet do bogactwa i sławy.
– Takich, którzy zwykle kończą jako stosik zakrwawionych szmat wewnątrz pentagramu – stwierdził ponurym tonem Jem.
– I takich, którzy lubią kręcić się po okolicach naszego miasta odwiedzanych przez Podziemnych. – Wytarłszy starannie chusteczką ostrze, Will schował nóż do kieszeni kurtki. – Myślisz, że Charlotte pozwoli mi poprowadzić dochodzenie?
– Uważasz, że można ci zaufać w Podziemnym Świecie? Szulernie, gniazda rozpusty, kobiety lekkich obyczajów…
Will uśmiechnął się, niczym Lucyfer tuż przed upadkiem z nieba.
– Sądzisz, że jutro to za wcześnie, żeby rozpocząć poszukiwania?
Jem westchnął.
– Rób, jak chcesz, Will. Zawsze tak postępujesz.
_Southampton, maj_
Jak sięgnąć pamięcią, Tessa zawsze kochała mechanicznego anioła. Kiedyś należał do jej matki; nosiła go aż do śmierci. Potem leżał w szkatułce na biżuterię, aż jej brat Nathaniel wyjął go pewnego dnia, żeby sprawdzić, czy nadal działa.
Anioł był wielkości małego palca Tessy: mosiężny posążek ze złożonymi brązowymi skrzydłami nie większymi od skrzydełek świerszcza. Miał delikatną metalową twarz, zamknięte oczy w kształcie półksiężyców i ręce skrzyżowane z przodu na mieczu. Cienki łańcuszek umożliwiał noszenie go na szyi jak medalion.
W środku musiał znajdować się werk, bo kiedy Tessa przystawiała go do ucha, słyszała szmer mechanizmu podobny do tykania zegarka. Nate aż krzyknął ze zdumienia, że po tylu latach urządzenie nadal pracuje. Na próżno szukał jakiegoś pokrętła, śrubki czy innego sposobu nakręcania anioła. W końcu wzruszył ramionami i oddał anioła siostrze. Od tamtej chwili Tessa nie zdejmowała go z szyi. Nawet kiedy spała, aniołek leżał na jej piersi. Jego równomierne tik-tak, tik-tak było niczym bicie drugiego serca.
Teraz, kiedy _Main_ lawirował między innymi masywnymi parowcami, szukając miejsca w porcie, trzymała go w palcach. Nate uparł się, żeby przyjechała do Southampton zamiast do Liverpoolu, dokąd zawijała większość transatlantyków. Twierdził, że jest to dużo przyjemniejsze miasto, więc Tessę trochę rozczarował pierwszy obraz Anglii. Było szaro i ponuro. Deszcz bębnił o iglice odległego kościoła, czarny dym buchający z kominów statków zasnuwał już i tak ołowiane niebo. Na nabrzeżu czekał tłum ludzi w ciemnych ubraniach, z parasolami w rękach. Tessa wytężyła wzrok, próbując dojrzeć wśród nich brata, ale mgła i wyziewy okazały się zbyt gęste, żeby mogła odróżnić szczegóły.
Zadrżała. Wiatr wiejący od morza był przenikliwie chłodny. We wszystkich listach Nate pisał, że Londyn jest piękny, że codziennie świeci w nim słońce. Tessa pomyślała z nadzieją, że w stolicy pogoda okaże się lepsza niż tutaj, bo nie miała żadnych ciepłych ubrań oprócz wełnianego szala, który należał do ciotki Harriet, i pary rękawiczek. Sprzedała większość rzeczy, żeby zapłacić za pogrzeb ciotki, była bowiem przekonana, że brat kupi jej co trzeba, kiedy zamieszka z nim w Londynie.
Nagle rozbrzmiał okrzyk. _Main_ o czarnym i lśniącym od deszczu kadłubie zarzucił kotwicę i teraz mniejsze jednostki sunęły z trudem po rozkołysanej szarej wodzie, żeby przewieźć bagaże i pasażerów na brzeg. Ludzie pośpiesznie schodzili ze statku, najwyraźniej zdesperowani, żeby poczuć pod stopami stały ląd. Zupełnie inaczej niż wtedy, gdy wypływali z Nowego Jorku, pomyślała Tessa. Niebo było błękitne, grała orkiestra dęta. Chyba tylko ona nie czuła wtedy radosnego podniecenia – bo jej nie miał kto pożegnać.
Kuląc się, Tessa dołączyła do wysiadającego tłumu. Krople deszczu kłuły ją w gołą głowę i szyję niczym lodowate szpileczki, dłonie w lichych rękawiczkach były lepkie i wilgotne. Na nabrzeżu zaczęła gorączkowo wypatrywać Nate’a. Przez ostatnie dwa tygodnie z nikim nie rozmawiała. Na pokładzie _Maina_ była zdana na własne towarzystwo. Już nie mogła się doczekać, żeby wreszcie zamienić z kimś słowo.
Niestety, po jej bracie nie było nawet śladu. Na kei leżały stosy bagaży, najróżniejsze pudła i skrzynie, a nawet góry owoców i warzyw moknących w deszczu. Obok właśnie odbijał od brzegu parowiec zmierzający do Hawru. Przemoczeni marynarze uwijali się, pokrzykując do siebie po francusku. Tessa próbowała usunąć się na bok, ale omal nie rozdeptał jej tłum pasażerów, biegnących pod wiatę dworca kolejowego.
Nate’a nadal nie było nigdzie widać.
– Panna Gray? – usłyszała gardłowy głos kogoś, kto mówił z silnym akcentem.
Przed Tessą pojawił się mężczyzna – był rosły, odziany w obszerny czarny płaszcz, a na głowie miał wysoki kapelusz, którego rondo gromadziło wodę jak zbiornik na deszczówkę. Oczy miał mocno wyłupiaste, niemal jak u żaby, jego skóra wyglądała jak świeża blizna. Tessa z trudem zwalczyła odruch, by się cofnąć. Ten człowiek znał jej nazwisko, więc musiał znać również Nate’a, prawda?
Skinęła głową.
– Tak.
– Przysłał mnie pani brat. Proszę pójść ze mną.
– Gdzie jest Nate? – zapytała Tessa, ale mężczyzna już ruszył przed siebie nierównym krokiem, jakby kulał od jakiejś starej rany.
Po chwili wahania Tessa zebrała spódnice i pośpieszyła za nim.
Mężczyzna szedł szybko, lawirując wśród tłumu. Ludzie rozstępowali się na boki, narzekając na jego maniery. Tessa musiała prawie biec, żeby za nim nadążyć. Raptem nieznajomy skręcił za stos pudeł i zatrzymał się przed dużym, lśniącym, czarnym powozem. Na boku wehikułu widniały czarne litery, ale deszcz i mgła były za gęste, by Tessa mogła je odczytać.
Drzwi pojazdu otworzyły się i ze środka wychyliła głowę kobieta. Wielki kapelusz z piórami zasłaniał jej twarz.
– Panna Theresa Gray?
Tessa skinęła głową. Tymczasem mężczyzna o wyłupiastych oczach pomógł pasażerce wysiąść z powozu. Za nią pojawiła się druga kobieta. Obie natychmiast otworzyły parasolki i wbiły wzrok w Tessę.
Stanowiły dziwną parę. Jedna – wysoka i chuda, o kościstej, pociągłej twarzy – miała bezbarwne włosy zebrane w kok, była odziana w suknię z jaskrawofioletowego jedwabiu. Druga kobieta – niska i pulchna, o małych, głęboko osadzonych oczach – miała duże dłonie w jasnoróżowych rękawiczkach, wyglądające jak kolorowe łapy.
– Thereso Gray, miło panią wreszcie poznać – odezwała się niższa z dwóch kobiet. – Jestem pani Black, a to moja siostra pani Dark. Pani brat przysłał nas, żebyśmy towarzyszyły pani do Londynu.
Tessa, mokra, zziębnięta i skonsternowana, mocniej otuliła się szalem.
– Nie rozumiem. Gdzie jest Nate? Dlaczego sam nie przyjechał?
– Interesy zatrzymały go w Londynie. Mortmain nie mógł się bez niego obejść. Ale brat napisał do pani list. – Pani Black podała jej zwitek papieru, mokry od deszczu.
Tessa wzięła go do ręki, rozwinęła i przeczytała. W krótkim liściku Nathaniel przepraszał ją, że nie przyjedzie do portu na spotkanie, ale zapewniał, że ze spokojnym sercem powierza ją opiece pani Black i pani Dark. „Nazywam je Mrocznymi Siostrami, Tessie, z oczywistych powodów, a im najwyraźniej podoba się to określenie!”. Wyjaśniał również, że są to jego gospodynie i jednocześnie zaufane przyjaciółki, na których może całkowicie polegać.
Te słowa ją przekonały. List z pewnością napisał Nate. Poznała charakter jego pisma, a poza tym nikt inny nie nazywał jej Tessie. Przełknęła ślinę, wsunęła liścik do rękawa i odwróciła się do sióstr.
– Dobrze – powiedziała, zwalczywszy uczucie rozczarowania. Nie mogła się już doczekać, żeby zobaczyć brata. – Wezwiemy tragarza po mój kufer?
– Nie trzeba, nie trzeba. – Wesoły ton pani Dark przeczył jej ściągniętym rysom. – Już wysłałyśmy go przodem. I tak nie zmieściłby się w powozie. – Pstryknęła palcami, a kiedy na ten znak wyłupiasty mężczyzna wskoczył na siedzenie woźnicy, położyła dłoń na ramieniu Tessy. – Chodź, dziecko. Schowajmy się przed deszczem.
Kiedy Tessa ruszyła w stronę powozu, popędzana kościstym uściskiem pani Dark, mgła się podniosła, odsłaniając złoty malunek na drzwiach pojazdu. Słowa „Klub Pandemonium” wiły się misternie wokół dwóch węży, które połykały nawzajem swoje ogony, tworząc krąg. Tessa zmarszczyła brwi.
– Co to oznacza?
– Nie musi pani zaprzątać sobie tym głowy – odparła pani Black, która pierwsza wsiadła do powozu i rozpostarła spódnice na jednym z wygodnych siedzeń. Wnętrze pojazdu było bogato udekorowane, ławki wyściełane miękkim fioletowym aksamitem, w oknach zawieszono złote zasłony z frędzlami.
Pani Dark pomogła Tessie wsiąść, po czym sama wgramoliła się do środka i usiadła obok niej. Pani Black zamknęła drzwi za siostrą, odcinając widok szarego nieba. Kiedy się uśmiechnęła, jej zęby zalśniły w mroku, jakby były z metalu.
– Rozgość się, Thereso. Długa podróż przed nami.
Tessa położyła dłoń na mechanicznym aniołku zawieszonym na szyi, czerpiąc otuchę z jego równomiernego tykania, gdy powóz z szarpnięciem ruszył w deszcz.ROZDZIAŁ PIERWSZY. MROCZNY DOM
Rozdział pierwszy
Mroczny Dom
„Za tym padołem gniewu i łez
Majaczy groźny cień”.
– William Ernest Henley, _Invictus_
– Siostry chciałyby panienkę widzieć w swoich komnatach, panno Gray.
Tessa odłożyła książkę na nocną szafkę i spojrzała na Mirandę, która stanęła w drzwiach jej małego pokoju… jak codziennie o tej porze, z tą samą wiadomością. Za chwilę Tessa poprosi ją, żeby zaczekała na korytarzu, a służąca wyjdzie z pokoju. Dziesięć minut później wróci i powie to samo. Jeśli Tessa nie pójdzie z nią posłusznie po kilku następnych próbach, Miranda chwyci ją i zwlecze po schodach – kopiącą i wrzeszczącą – do gorącego, cuchnącego pokoju, w którym czekają na nią Mroczne Siostry.
Działo się tak przez cały pierwszy tydzień, który Tessa spędziła w Mrocznym Domu – jak zaczęła go nazywać – aż w końcu zrozumiała, że krzyki i wierzganie zdadzą się na nic i są zwykłą stratą energii. Energii, którą lepiej oszczędzić na inne rzeczy.
– Chwileczkę, Mirando – powiedziała.
Pokojówka dygnęła niezdarnie, wyszła z sypialni i zamknęła za sobą drzwi.
Tessa wstała, rozejrzała się po pokoju, który od sześciu tygodni służył jako jej więzienie. Był mały, z kwiecistymi tapetami na ścianach, skąpo umeblowany: drewniany stół nakryty białym koronkowym obrusem, wąskie mosiężne łóżko, popękana umywalka i porcelanowy dzbanek do ablucji. Na parapecie, na którym trzymała książki, codziennie rano żłobiła w drewnie jedną kreskę dla zaznaczenia mijających dni.
Podeszła do lustra wiszącego na ścianie. Przygładziła włosy. Mroczne Siostry, które rzeczywiście chciały, żeby je tak nazywać, nie lubiły, kiedy wyglądała nieporządnie, choć poza tym raczej nie miały zastrzeżeń do jej powierzchowności. Na szczęście, pomyślała Tessa, krzywiąc się na widok swojego odbicia. Blady owal twarzy całkiem zdominowały puste szare oczy, wymizerowana, ściągnięta buzia bez kolorów, z wyrazem rezygnacji i braku nadziei. Miała na sobie niegustowną czarną, belferską suknię, którą zaraz po przybyciu tutaj dały jej Siostry. Wbrew obietnicom walizka nie dotarła na miejsce, tak że teraz było to jej jedyne ubranie. Pośpiesznie odwróciła wzrok od lustra.
Nie zawsze uciekała przed swoim odbiciem. W zgodnej opinii rodziny przystojny Nate jako jedyny odziedziczył słynną urodę matki, ale Tessa była całkiem zadowolona ze swoich prostych kasztanowych włosów i szarych oczu. Jane Eyre też miała kasztanowe włosy, podobnie jak wiele innych bohaterek powieści. Poza tym Tessa uważała, że nie jest źle być wysoką, co prawda wyższą od większości chłopców w jej wieku, ale ciotka Harriet zawsze mówiła, że dopóki rosła kobieta dobrze się porusza, zawsze wygląda po królewsku.
Teraz jednak Tessa wcale nie wyglądała po królewsku. Była mizerna, rozczochrana i przypominała raczej wystraszonego stracha na wróble. Zastanawiała się, czy Nate by ją rozpoznał, gdyby dzisiaj ją zobaczył.
Na tę myśl serce skurczyło się jej w piersi. _Nate_. Dla niego robiła to wszystko, ale czasami tak bardzo za nim tęskniła, że miała wrażenie, że połknęła tłuczone szkło. Poza nim nie miała na świecie nikogo. Nikogo nie obchodziło, czy ona żyje, czy umarła. Czasami ta straszna świadomość groziła całkowitym obezwładnieniem i pogrążeniem się w bezdennej ciemności, z której nie byłoby powrotu. Czy w ogóle istniała, skoro nikt się nią nie interesował?
Z zamyślenia wyrwał ją szczęk zamka. Drzwi się otworzyły, w progu stanęła Miranda.
– Czas, żeby panienka ze mną poszła – oznajmiła. – Pani Black i pani Dark czekają.
Tessa spojrzała na nią z odrazą. Nie potrafiła odgadnąć, ile Miranda ma lat. Dziewiętnaście? Dwadzieścia pięć? Z jej gładkiego, okrągłego oblicza trudno było odczytać wiek. Miała włosy koloru wody w rowie, mocno ściągnięte do tyłu, oczy wyłupiaste jak woźnica Mrocznych Sióstr, nadające jej twarzy wiecznie zdziwiony wyraz. Tessa przypuszczała, że ci dwoje są spokrewnieni.
Gdy schodziły na dół – Miranda człapała bez wdzięku, nierównym krokiem – Tessa dotknęła łańcuszka, na którym wisiał mechaniczny anioł. Stało się to jej nawykiem za każdym razem, kiedy musiała iść na spotkanie z Mrocznymi Siostrami. Wisiorek w jakiś sposób dodawał jej otuchy. Ściskała go w dłoni na kolejnych piętrach. W Mrocznym Domu było kilka kondygnacji, ale Tessa widziała do tej pory tylko komnaty pani Black i pani Dark, korytarze, schody i swój pokoik. W końcu dotarły do ciemnych piwnic. Na dole było wilgotno, ściany nieprzyjemnie kleiły się od pary, ale gospodyniom najwyraźniej to nie przeszkadzało. Ich biuro znajdowało się za szerokimi podwójnymi drzwiami. Wąski korytarz biegnący w przeciwnym kierunku znikał w mroku. Tessa nie miała pojęcia dokąd prowadzi, ale widząc gęste cienie, była zadowolona, że tego nie wie.
Drzwi do biura Sióstr stały otworem. Miranda bez wahania wkroczyła do środka. Tessa powlokła się za nią z ociąganiem. Nienawidziła tego pokoju najbardziej ze wszystkich miejsc na świecie.
Po pierwsze, zawsze było tutaj gorąco i mokro jak na bagnach, nawet kiedy na zewnątrz panowała szara i deszczowa pogoda. Ściany wręcz ociekały wilgocią, wyściełane krzesła i kanapy pokrywała warstwa pleśni. W dodatku dziwnie tu pachniało, jak na brzegu Hudsonu w gorący dzień: wodą, śmieciami i szlamem.
Siostry już na nią czekały, jak zawsze usadowione za ogromnym biurkiem stojącym na podwyższeniu. I jak zawsze, były ubrane w jaskrawe kolory: pani Black w suknię o żywej łososiowej barwie, pani Dark w pawi błękit. Przy jasnych, wesołych satynach ich twarze wyglądały jak przekłute szare balony. Mimo skwaru panującego w pokoju obie jak zwykle nosiły rękawiczki.
– Zostaw nas teraz, Mirando, i zamknij za sobą drzwi – rzuciła pani Black, obracając pulchnym palcem ciężki mosiężny globus stojący na biurku.
Tessa wiele razy próbowała mu się przyjrzeć – zarysy kontynentów wyglądały dziwnie, podobnie jak obszar w środku Europy – ale siostry nie pozwalały się jej do niego zbliżyć.
Miranda spełniła polecenie z kamienną twarzą, a Tessa próbowała się nie skrzywić, kiedy drzwi się zamknęły, odcinając nawet tę odrobinę świeżego powiewu w miejscu zupełnie pozbawionym powietrza.
Pani Dark przekrzywiła głowę.
– Podejdź tutaj, Thereso. – Była łagodniejsza, bardziej skłonna do pochlebstw i perswazji niż siostra, która wolała klapsy i groźby wypowiadane syczącym głosem. – I weź to.
Trzymała coś w wyciągniętej ręce. Tessa zobaczyła wstążkę. Zniszczony pasek różowego materiału, który mógł służyć do przewiązywania włosów.
Przywykła już do tego, że Mroczne Siostry dają jej różne rzeczy należące kiedyś do innych ludzi: spinki do krawata, zegarki, biżuterię, dziecięce zabawki. Raz dostała sznurowadła, kiedy indziej pojedynczy kolczyk poplamiony krwią.
– Weź to – powtórzyła pani Dark z nutą zniecierpliwienia w głosie. – I zmień się.
Tessa sięgnęła po wstążkę. Spoczęła na jej dłoni lekka jak skrzydło ćmy, Mroczne Siostry wpatrywały się w nią beznamiętnym wzrokiem. Tessie przypomniały się powieści, w których bohaterowie stali przed sądem, drżąc z napięcia i modląc się w duchu o werdykt, że są niewinni. Ona często czuła się w tym pokoju tak, jakby sama była sądzona, ale nawet nie wiedziała, o jaką zbrodnię jest oskarżona.
Obróciła wstążkę w ręce, wspominając pierwszy raz, kiedy to Mroczne Siostry wręczyły jej cudzy przedmiot: damską rękawiczkę zapinaną na perłowe guziki. Krzyczały na nią, żeby się zmieniła, policzkowały ją i potrząsały za ramiona, a ona powtarzała z rosnącą histerią, że nie ma pojęcia, czego od niej żądają.
Nie płakała, choć miała na to ochotę. Nienawidziła płakać, zwłaszcza przed ludźmi, którym nie ufała. A ze wszystkich osób, którym ufała, jedna nie żyła, a druga była uwięziona. Powiedziały jej to Mroczne Siostry. Oznajmiły, że mają Nate’a, i że jeśli Tessa nie zrobi tego, co jej każą, brat umrze. Na dowód pokazały jej pierścień, który kiedyś należał do ich ojca, teraz poplamiony krwią. Nie pozwoliły jej go dotknąć, ale ona poznała, że to pierścień brata.
Potem robiła wszystko, co jej kazały Mroczne Siostry. Piła wywary, które jej dawały, a następnie godzinami wykonywała męczące ćwiczenia, zmuszając się do myślenia w taki sposób, jak one chciały. Kazały jej sobie wyobrazić, że jest gliną formowaną na kole garncarskim, że jej postać jest amorficzna i podatna na zmiany. Mówiły, żeby sięgała w głąb przedmiotów, które jej dawały, wyobrażała je sobie jako żywe istoty i wydobywała z nich duszę.
Trwało to tygodniami, a kiedy pierwszy raz się Zmieniła, było to tak bolesne, że zwymiotowała i zemdlała. Kiedy się ocknęła, leżała na jednej z butwiejących kanap w pokoju Mrocznych Sióstr, z mokrym ręcznikiem na twarzy. Pani Black pochylała się nad nią, wyraźnie rozpromieniona. Jej oddech był kwaśny jak ocet.
– Dobrze się dzisiaj spisałaś, Thereso – powiedziała. – Bardzo dobrze.
Kiedy tamtego wieczoru Tessa wróciła do swojego pokoju, na szafce przy łóżku czekały na nią prezenty: dwie nowe powieści, _Wielkie nadzieje_ i – tak! – _Małe kobietki_. Mroczne Siostry najwyraźniej zrozumiały, że czytanie to jej pasja. Tessa przycisnęła książki do piersi i, nareszcie sama, pozwoliła sobie na płacz.
Potem Zmiana przychodziła jej łatwiej. Tessa nie rozumiała, co właściwie się stało, ale zapamiętała serię kroków, których nauczyły ją Mroczne Siostry – tak jak ślepiec zapamiętuje liczbę kroków od łóżka do drzwi pokoju. Nie wiedziała, czym są te dziwne, ciemne miejsca, do których ją wysyłały, ale znała do nich drogę.
Teraz sięgnęła do tamtych wspomnień, ściskając w dłoni podarty skrawek różowego materiału. Otworzyła umysł i wpuściła do niego ciemność, więź, która łączyła ją z tasiemką i zamkniętym w niej duchem – upiornym echem właścicielki wstążki – rozwinęła niczym złotą nić prowadzącą przez mrok. Pokój, w którym się znajdowała, nieznośne gorąco, hałaśliwy oddech Mrocznych Sióstr, wszystko to znikało, w miarę jak podążała za nicią, w miarę jak światło wokół niej stawało się coraz silniejsze, a ona otulała się nim jak kocem.
Skóra zaczęła ją mrowić od tysięcy drobnych wstrząsów. To były najgorsze chwile. Wydawało się jej wtedy, że umiera. Teraz była już przyzwyczajona do tej udręki i znosiła ją stoicko, choć drżała od stóp do głów. Mechaniczny anioł zawieszony na szyi tykał szybciej, do rytmu jej galopującego serca. Ukłucia się nasilały. Tessa głośno wciągnęła powietrze… i raptownie otworzyła oczy. Przykre doznania zniknęły.
Było po wszystkim.
Tessa zamrugała oszołomiona. W pierwszej chwili po Zmianie zawsze mrugała powiekami, jakby po kąpieli strząsała z nich wodę. Spojrzała na siebie. Jej nowe ciało okazało się smukłe, niemal kruche, sukienka wisiała na nim luźno, zbierała się na podłodze wokół stóp. Splecione z przodu ręce były blade i chude, z obgryzionymi paznokciami i skórkami. Nieznajome obce dłonie.
– Jak masz na imię? – zapytała pani Black. Stała teraz i patrzyła z góry na Tessę płonącymi oczami. Sprawiała wrażenie wygłodniałej.
Tessa nie musiała odpowiadać. Dziewczynka, w której skórze teraz się znajdowała, odpowiedziała za nią, jak duchy przemawiające za pośrednictwem medium. Ale Tessa nie znosiła takiego porównania. Zmiana była dużo bardziej intymna, o wiele bardziej przerażająca.
– Emma – odparła cienkim głosem Tessa. – Panna Emma Bayliss, proszę pani.
– Kim jesteś, Emmo Bayliss?
Z ust Tessy zaczęły się wylewać słowa, przynosząc ze sobą silne obrazy. Urodzona w Cheapside Emma była jednym z sześciorga dzieci. Jej ojciec nie żył, matka sprzedawała wodę miętową z wózka na East Endzie. Emma jeszcze jako małe dziecko nauczyła się szyć, żeby zarabiać na chleb. Noce spędzała przy małym stole w kuchni, pracując przy blasku świecy. Czasami, kiedy łojówka się wypaliła i nie było pieniędzy na następną, dziewczynka wychodziła na ulicę i siadała pod latarnią gazową, żeby szyć przy jej świetle…
– To robiłaś na ulicy tej nocy, kiedy umarłaś, Emmo Bayliss? – zapytała pani Dark. Uśmiechała się, przesuwając językiem po dolnej wardze, jakby domyślała się odpowiedzi.
Tessa ujrzała wąskie, mroczne ulice spowite gęstym oparem, srebrną igłę śmigającą w słabym blasku latarni gazowej. Kroki stłumione przez mgłę. Z mroku wyłaniają się ręce, chwytają ją za ramiona, ciągną, krzyczącą, w zaułek. Igła wypada z rąk, podczas walki wstążka zsuwa się z włosów. Ochrypły głos krzyczy coś gniewnie. W ciemności błyska srebrne ostrze noża, przecina jej skórę. Pokazuje się krew, ból jest jak ogień, przerażenie nieporównywalne z niczym, co do tej pory znała. Kopnęła trzymającego ją mężczyznę, udało jej się wytrącić mu sztylet z ręki. Złapała broń i pobiegła przed siebie. Potykała się, słabnąc z upływu krwi, coraz szybszego. Upadła w zaułku, usłyszała za sobą głośny syk. Zrozumiała, że coś po nią idzie, i miała nadzieję, że umrze, zanim to coś do niej dotrze…
Obraz roztrzaskał się jak szkło. Tessa osunęła się z krzykiem na kolana, podarta wstążka wypadła jej z ręki. Z jej własnej dłoni. Emma zniknęła, Tessa była znowu sama w swoim umyśle.
Z daleka dobiegł głos pani Black:
– Thereso? Gdzie jest Emma?
– Nie żyje – wyszeptała Tessa. – Umarła w zaułku, wykrwawiła się na śmierć.
– Dobrze. – Pani Dark odetchnęła z satysfakcją. – Dobra robota, Thereso. Bardzo dobra.
Tessa nie odpowiedziała. Przód sukni miała poplamiony krwią, ale nie czuła bólu. Wiedziała, że to nie jej krew; coś takiego wydarzyło się nie po raz pierwszy. W głowie jej wirowało. Zamknęła oczy, nakazując sobie nie zemdleć.
– Powinnyśmy wcześniej ją do tego zmusić – stwierdziła pani Black. – Sprawa tej małej Bayliss od dawna mnie niepokoiła.
– Nie byłam pewna, czy jest do tego gotowa – odparła pani Dark. – Pamiętasz, co się stało z tą Adams.
Tessa od razu się zorientowała, o kim rozmawiają Mroczne Siostry. Parę tygodni wcześniej zmieniła się w kobietę, która zginęła od strzału w serce. Gdy krew wylała się na jej suknię, natychmiast przemieniła się z powrotem, krzycząc w histerycznym przerażeniu, dopóki Siostry nie pokazały jej, że nie jest ranna.
– Od tamtej pory zrobiła wielkie postępy, nie uważasz, siostro? – zapytała pani Black. – Zważywszy na to, od czego zaczynałyśmy. Dziewczyna nawet nie wiedziała, kim jest.
– Istotnie, była całkowicie nieuformowaną gliną – zgodziła się pani Dark. – Naprawdę dokonałyśmy cudu. Nie sądzę, żeby Mistrz miał powody do niezadowolenia.
Pani Black westchnęła cicho.
– Czy to znaczy… Myślisz, że już czas?
– Ależ tak, oczywiście, moja droga siostro. Nasza Theresa jest gotowa. Czas, żeby poznała swojego pana.
W głosie pani Dark pobrzmiewała chełpliwa nuta, tak nieprzyjemna, że przedarła się przez oszołomienie Tessy. O kim one mówiły? O jakim Mistrzu? Obserwowała spod przymkniętych powiek, jak pani Dark ciągnie za jedwabny sznurek dzwonka, żeby wezwać Mirandę. Wyglądało na to, że dzisiejsza lekcja dobiegła końca.
– Może jutro – powiedziała pani Black. – Albo nawet dzisiaj wieczorem. Jeśli powiemy Mistrzowi, że jest gotowa, nie wyobrażam sobie, żeby nie zwlekał z przybyciem.
Pani Dark zachichotała, wychodząc zza biurka.
– Rozumiem, że palisz się do tego, by otrzymać zapłatę za naszą pracę, Amelio. Ale Theresa nie może być tylko gotowa. Musi również dobrze się prezentować. Zgadzasz się ze mną, siostro?
Pani Black mruknęła coś w odpowiedzi, ale w tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Miranda. Miała taki sam jak zwykle beznamiętny wyraz twarzy. Widok zakrwawionej dziewczyny, skulonej na podłodze, nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Pewnie widywała gorsze rzeczy w tym pokoju, pomyślała Tessa.
– Zaprowadź Theresę do pokoju, Mirando. – Z głosu pani Black zniknęło całe podniecenie, wróciła dawna szorstkość. – Weź rzeczy… wiesz, te, które ci pokazałyśmy, i pomóż jej się w nie ubrać.
– Rzeczy… które mi panie pokazały? – powtórzyła tępo Miranda.
Mroczne Siostry wymieniły zdegustowane spojrzenia i zbliżyły się do Mirandy, zasłaniając ją przed wzrokiem Tessy. Tessa usłyszała kilka wyszeptanych przez nie słów: „suknie”, „garderoba” i „zrób, co potrafisz, żeby wyglądała ładnie”. I na koniec padło dość okrutne stwierdzenie:
– Nie jestem pewna, czy Miranda jest dość bystra, żeby wypełnić tego rodzaju niejasne polecenia, siostro.
„Żeby wyglądała ładnie”. Ale co je obchodził jej wygląd, skoro mogły ją zmusić, żeby przybrała dowolną postać? Co znaczyła jej prawdziwa powierzchowność? I dlaczego miałaby obchodzić Mistrza? Jednakże z zachowania Sióstr wynikało, że jej prezencja będzie dla niego ważna.
Pani Black ruszyła do drzwi, siostra jak zawsze podążyła za nią. W progu pani Dark się zatrzymała i spojrzała na Tessę.
– Pamiętaj, Thereso, że ten dzień… ta noc to ukoronowanie wszystkich naszych przygotowań. – Zebrała spódnice kościstymi rękami. – Nie zawiedź nas.
Zatrzasnęła za sobą drzwi. Tessa drgnęła, Miranda jak zwykle sprawiała wrażenie całkowicie nieporuszonej. Przez cały czas spędzony w Mrocznym Domu Tessa ani razu nie widziała, żeby cokolwiek wystraszyło albo zaskoczyło tę dziewczynę.
– Chodźmy, panienko – powiedziała służąca. – Musimy iść na górę.
Tessa wolno dźwignęła się z podłogi. W głowie jej wirowało. Życie w Mrocznym Domu było okropne, ale – uświadomiła sobie teraz – niemal się do niego przyzwyczaiła. Wiedziała, czego oczekiwać każdego dnia. Wiedziała, że Mroczne Siostry do czegoś ją przygotowują, ale nie miała pojęcia do czego. Wierzyła – może naiwnie – że jej nie zabiją. Po co marnować wiele tygodni szkolenia?
A jednak coś ją zaniepokoiło w tonie pani Dark. Nastąpiła jakaś zmiana. Mroczne Siostry osiągnęły to, co chciały. I teraz zamierzały odebrać „zapłatę”. Ale kto miał płacić?
– Chodź, panienko – powtórzyła Miranda. – Musimy przygotować się dla Mistrza.
– Mirando. – Tessa mówiła cicho, jak do nerwowego kota. Pokojówka jeszcze nigdy nie odpowiedziała na żadne jej pytanie, ale to nie oznaczało, że nie warto próbować. – Kto to jest Mistrz?
Zapadła długa cisza. Miranda gapiła się przed siebie. Jej ciastowata twarz pozostawała bez wyrazu. W końcu, ku zaskoczeniu Tessy, odparła:
– Mistrz to wielki człowiek. To dla panienki zaszczyt, że wychodzi za niego za mąż.
– Wychodzę za niego za mąż? – Wstrząs był tak silny, że Tessa nagle wyraźnie zobaczyła cały pokój: Mirandę, zakrwawiony dywan, ciężki mosiężny globus na biurku, ustawiony w pozycji, w której zostawiła go pani Black. – Ja? Ale… Kto to jest?
– To wielki człowiek – powtórzyła Miranda. – To będzie zaszczyt. – Przysunęła się do Tessy. – A teraz musi panienka ze mną iść.
– Nie. – Tessa zaczęła się cofać, aż boleśnie uderzyła plecami o biurko. Rozejrzała się z rozpaczą. Mogła pobiec do drzwi, ale nie zdołałaby wyminąć Mirandy. W pokoju nie było innych wyjść ani okien. Gdyby schowała się za biurkiem, służąca po prostu wyciągnęłaby ją stamtąd i zawlokła do celi. – Mirando, proszę.
– Musi panienka iść teraz ze mną – powtórzyła Miranda, zbliżając się do niej. Tessa dostrzegła swoje odbicie w jej źrenicach, poczuła słaby, gorzki zapach spalenizny, który przywarł do ubrań i skóry pokojówki. – Musi…
Tessa chwyciła za podstawę mosiężnego globusa, uniosła go i z siłą, o którą siebie nie podejrzewała, cisnęła nim w głowę Mirandy.
Rozległ się nieprzyjemny odgłos, jakby rozgnieciono nogą szkło. Miranda zatoczyła się do tyłu… i szybko odzyskała równowagę. Tessa krzyknęła i upuściła globus, wytrzeszczając oczy. Cała lewa strona twarzy służącej zapadła się do środka jak papierowa maska. Kość policzkowa była wgnieciona, usta zmiażdżone o zęby, ale nie pokazała się nawet kropla krwi.
– Musi panienka iść teraz ze mną – powiedziała Miranda swoim zwykłym monotonnym głosem.
Tessa rozdziawiła usta.
– Musi panienka iść… ze mmm… musiiiiiiii… musiiiii… iiii. – Głos drżał, rwał się, w końcu przeszedł w bełkot.
Miranda ruszyła na nią, chwiejąc się i dygocząc. Tessa zaczęła się cofać od biurka, podczas gdy ranna dziewczyna coraz szybciej szła przez pokój, zataczając się jak pijana, aż wreszcie z wrzaskiem wpadła na ścianę… co najwyraźniej ją zamroczyło. Runęła na podłogę i znieruchomiała.
Tessa rzuciła się do drzwi i wypadła z pokoju. Przystanęła tylko na chwilę, żeby się obejrzeć. Wydawało się jej, że z ciała Mirandy unosi się smużka czarnego dymu, ale nie miała czasu się przyglądać. Pobiegła korytarzem, zostawiając za sobą otwarte drzwi.
Ruszyła w górę po schodach, omal nie potykając się o spódnice. W pewnym momencie boleśnie obiła sobie kolano o stopień. Krzyknęła, ale nie zwolniła. Dotarłszy na pierwszy podest, popędziła długim krętym korytarzem, który w oddali ginął w cieniu. Po obu jego stronach ciągnęły się drzwi. Tessa zatrzymała się i spróbowała otworzyć jedne z nich, ale okazało się, że są zamknięte na klucz. Podobnie było z kilkorgiem następnych. Ale przecież w tym domu musiały gdzieś znajdować się frontowe drzwi?
Na końcu korytarza ujrzała kolejne schody prowadzące w dół. Gdy po nich zbiegła, trafiła do holu wejściowego. Kiedyś musiał wyglądać imponująco, teraz marmurowa podłoga była popękana i zaplamiona, wysokie okna po obu stronach zasłonięte kotarami. Przez koronki wlewało się do środka trochę blasku, oświetlającego ogromne podwoje. Serce Tessy podskoczyło. Sięgnęła do gałki, przekręciła ją i… drzwi stanęły otworem.
Za nimi Tessa ujrzała wąską brukowaną uliczkę z rzędami szeregowych domów po obu stronach. Zapach miasta był jak cios – od tak dawna nie oddychała świeżym powietrzem. Nadchodził zmrok, niebo zasnute pasmami mgły robiło się granatowe. Z oddali dobiegały głosy, krzyki bawiących się dzieci, stuk końskich podków, ale tutaj uliczka była opustoszała, nie licząc mężczyzny, który opierał się o latarnię gazową i czytał gazetę w jej świetle.
Mimo wszystko to był jakiś człowiek. Tessa zbiegła po stopniach, zbliżyła się do nieznajomego i chwyciła go za rękaw.
– Proszę pana… mógłby mi pan pomóc…
Mężczyzna odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem.
Tessa stłumiła okrzyk na widok woskowatej twarzy, równie białej jak wtedy, kiedy pierwszy raz ją zobaczyła w porcie Southampton. Wyłupiaste oczy były takie same jak u Mirandy, zęby zalśniły metalicznie, kiedy uśmiechnął się szeroko.
Woźnica Mrocznych Sióstr.
Tessa rzuciła się do ucieczki. Niestety, za późno.