Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mechaniczny anioł. Cykl Diabelskie maszyny. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,50

Mechaniczny anioł. Cykl Diabelskie maszyny. Tom 1 - ebook

Magia jest niebezpieczna, ale miłość jeszcze bardziej. Kiedy szesnastoletnia Tessa Gray pokonuje ocean, żeby odnaleźć brata, celem jej podróży jest Anglia za czasów panowania królowej Wiktorii. W londyńskim Podziemnym Świecie, w którym po ulicach przemykają wampiry, czarownicy i inne nadnaturalne istoty, czeka na nią coś strasznego.

Tylko Nocni Łowcy, wojownicy ratujący świat przed demonami, utrzymują porządek w tym chaosie. Porwana przez Mroczne Siostry, członkinie tajnej organizacji zwanej Klubem Pandemonium, Tessa wkrótce dowiaduje się, że sama jest Podziemną z rzadkim darem zmieniania się w inną osobę.

Co więcej, Mistrz - tajemnicza postać kierująca Klubem - nie zatrzyma się przed niczym, żeby wykorzystać jej moc. Pozbawiona przyjaciół, ścigana Tessa znajduje schronienie w londyńskim Instytucie Nocnych Łowców, którzy przyrzekają, że znajdą jej brata, jeśli ona wykorzysta swój dar, żeby im pomóc. Wkrótce Tessę zaczynają fascynować dwaj przyjaciele: James, którego krucha uroda skrywa groźny sekret, i niebieskooki Will, zniechęcający do siebie wszystkich swym sarkastycznym humorem i zmiennymi nastrojami… wszystkich oprócz Tessy. W miarę jak w trakcie swoich poszukiwań, zostają wciągnięci w intrygę, grożącą zagładą Nocnych Łowców, Tessa uświadamia sobie, że będzie musiała wybierać między ratowaniem brata a pomaganiem nowym przyjaciołom, którzy próbują ratować świat… i że miłość potrafi być najbardziej niebezpieczną magią.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66712-59-1
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PIEŚŃ TAMIZY

Pieśń Tamizy

Nuta soli

wpada i rzeka się pod­nosi,

wez­braną falą w kolo­rze her­baty

na spo­tka­nie zie­leni pły­nie.

Nad jej brze­gami tryby i koła

mon­stru­al­nych maszyn

dźwię­czą i wirują, duch

wnika w ich śruby,

szep­cząc tajem­nice.

Każdy złoty try­bik ma zęby,

każde wiel­kie koło poru­sza

parę rąk, które zgar­niają

wodę z rzeki,

poże­rają ją, prze­twa­rzają w parę,

zmu­szają wielką maszynę do pracy

siłą jej roz­padu.

Łagod­nie wzbiera fala,

nisz­cząc mecha­nizm.

Sól, rdza i szlam

spo­wal­niają prze­kład­nie.

Na brze­gach

żela­zne zbior­niki

ude­rzają w cumy

z głu­chym łosko­tem

gigan­tycz­nego dzwonu,

bębna i działa,

które krzy­czą języ­kiem grzmotu,

a rzeka toczy się w dole.

– Elka ClokePRO­LOG

Pro­log

_Lon­dyn, kwie­cień 1878_

Demon eks­plo­do­wał fon­tanną posoki i wnętrz­no­ści.

Wil­liam Heron­dale bły­ska­wicz­nie wyszarp­nął szty­let, ale było już za późno. Żrący kwas krwi demona zaczął tra­wić lśniące ostrze. Wil­liam zaklął i odrzu­cił broń; wylą­do­wała w brud­nej kałuży i zaczęła dymić jak zga­szona zapałka. Sam demon oczy­wi­ście znik­nął; wró­cił do pie­kiel­nego świata, z któ­rego przy­był, ale zosta­wił za sobą bała­gan.

– Jem! – krzyk­nął Will, odwra­ca­jąc się. – Gdzie jesteś? Widzia­łeś to? Zabity jed­nym cio­sem! Nie­źle, co?

Nie usły­szał żad­nej odpo­wie­dzi. Z całą pew­no­ścią jesz­cze kilka minut wcze­śniej part­ner od polo­wa­nia stał za nim na mokrej, krę­tej ulicy i strzegł jego ple­ców. Teraz Will był sam w mroku. Z iry­ta­cją zmarsz­czył brwi. Co to za zabawa, skoro nie ma przed kim się popi­sać? Will obej­rzał się za sie­bie. Ulica zwę­żała się i tro­chę dalej zmie­niała w wąskie przej­ście, które pro­wa­dziło do czar­nych, wez­bra­nych wód Tamizy. W oddali maja­czył las masz­tów, niczym bez­listny sad, i ciemne zarysy przy­cu­mo­wa­nych stat­ków. Ale po Jemie nie było nawet śladu. Może wró­cił na lepiej oświe­tloną Nar­row Street? Will wzru­szył ramio­nami i skie­ro­wał się w stronę, z któ­rej przy­szedł.

Nar­row Street prze­ci­nała Lime­ho­use, bie­gnąc mię­dzy nabrze­żem rzeki a stło­czo­nymi rude­rami, które cią­gnęły się na zachód w stronę Whi­te­cha­pel. Zgod­nie z nazwą była wąska, zabu­do­wana maga­zy­nami i krzy­wymi drew­nia­nymi domami. Teraz wyglą­dała na cał­kiem opu­sto­szałą. Nawet pijacy, wra­ca­jący chwiej­nym kro­kiem z Gra­pes do domu, zna­leźli sobie miej­sca na noc­leg. Will lubił Lime­ho­use, a zwłasz­cza uczu­cie, że znaj­duje się na krańcu świata, z któ­rego codzien­nie statki odpły­wają ku nie­wy­obra­żal­nie odle­głym por­tom. Nie szko­dziło rów­nież to, że oko­licę upodo­bali sobie mary­na­rze, w związku z czym roiło się tutaj od szu­lerni, palarni opium i bur­deli. Łatwo było zatra­cić się w takim miej­scu. Willa nie draż­nił nawet zapach: dymu, brudu, ropy, smoły i egzo­tycz­nych przy­praw, wymie­szany z rzeczną wonią Tamizy.

Roz­glą­da­jąc się po pustej ulicy, ręka­wem płasz­cza wytarł z twa­rzy pie­kącą posokę. Na mate­riale zostały zie­lone i czarne plamy. Na wierz­chu dłoni też miał paskudną ranę. Przy­dałby mu się Znak uzdra­wia­jący. Naj­le­piej zro­biony przez Char­lotte, wyspe­cja­li­zo­waną w ryso­wa­niu _iratze_.

Nagle z mroku wyło­niła się jakaś postać i ruszyła w jego stronę. Po chwili oka­zało się jed­nak, że to nie Jem, tylko Przy­ziemny, poli­cjant w heł­mie w kształ­cie dzwonu, w cięż­kiej pele­ry­nie, z wyra­zem kon­ster­na­cji na twa­rzy. Gapił się na Willa, a raczej przez niego. Choć Will był przy­zwy­cza­jony do takich reak­cji, jak zawsze odniósł dziwne wra­że­nie. Rap­tem ogar­nęła go chęć, żeby wyrwać rewi­ro­wemu pałkę, a potem obser­wo­wać, jak bie­dak roz­gląda się w osłu­pie­niu. Jed­nakże już kilka razy zda­rzyło się, że Jem go zbesz­tał za takie głu­pie zabawy i choć Will nie do końca potra­fił zro­zu­mieć obiek­cje przy­ja­ciela, wolał go nie dener­wo­wać.

Poli­cjant wzru­szył ramio­nami i minął Willa, krę­cąc głową i mam­ro­cząc pod nosem, że powi­nien zre­zy­gno­wać z dżinu, jeśli nie chce mieć oma­mów. Will odsu­nął się, żeby go prze­pu­ścić, i zawo­łał:

– Jame­sie Car­sta­irs! Jem! Gdzie jesteś, ty nie­lo­jalny dra­niu?

Tym razem dobie­gła go cicha odpo­wiedź:

– Tutaj. Idź za magicz­nym świa­tłem.

Will ruszył w stronę głosu, docho­dzą­cego z ciem­nego przej­ścia mię­dzy dwoma maga­zy­nami. W mroku była widoczna słaba poświata, niczym ska­czący błędny ognik.

– Nie sły­sza­łeś mnie wcze­śniej? Shax myślał, że dosta­nie mnie tymi swo­imi cho­ler­nie wiel­kimi szczyp­cami, ale zapę­dzi­łem go w zaułek…

– Tak, sły­sza­łem. – Mło­dzie­niec, który poja­wił się u wylotu uliczki, był w świe­tle lampy bar­dzo blady… bled­szy niż zwy­kle, czyli wyjąt­kowo blady. Nie miał nakry­cia głowy, przez co uwagę natych­miast przy­cią­gały jego włosy o dziw­nym jasno­srebr­nym kolo­rze, jak świeżo bitego szy­linga. Drobna twarz była kan­cia­sta i tylko lekko sko­śne oczy, rów­nież srebrne, zdra­dzały pocho­dze­nie chło­paka.

Na przo­dzie jego bia­łej koszuli wid­niały ciemne plamy, dło­nie były uma­zane na czer­wono.

Will zmar­twiał.

– Krwa­wisz. Co się stało?

Jem nie­dbale mach­nął ręką.

– To nie moja krew. – Ski­nął głową, wska­zu­jąc za sie­bie. – Jej.

Will spoj­rzał w głąb ciem­nego zaułka. W jego dru­gim końcu dostrzegł leżący, sku­lony kształt, zale­d­wie cień pośród mroku, ale kiedy wytę­żył wzrok, dostrzegł zarys bia­łej ręki i kosmyk jasnych wło­sów.

– Mar­twa kobieta? – zapy­tał. – Przy­ziemna?

– Dziew­czyna. Nie wię­cej jak czter­na­ście lat.

Will zaklął gło­śno i siar­czy­ście. Jem cze­kał cier­pli­wie.

– Gdy­by­śmy tra­fili tutaj chwilę wcze­śniej… – powie­dział w końcu Will. – Ten prze­klęty demon…

– To dziwna sprawa – prze­rwał mu Jem, marsz­cząc brwi. – Nie sądzę, żeby to była robota demona. Shaxy są paso­ży­tami. Ten powi­nien raczej zacią­gnąć ofiarę do swo­jego lego­wi­ska, żeby zło­żyć jaja w jej skó­rze, dopóki jesz­cze żyła. Ale ta dziew­czyna… została zabita nożem. Dźgnięto ją wiele razy. I nie sądzę, żeby stało się to w tym miej­scu. W zaułku jest za mało krwi. Myślę, że zaata­ko­wano ją gdzie indziej, a potem ona dowlo­kła się tutaj i umarła od ran.

Will zaci­snął usta.

– Ale Shax…

– Mówię ci, że według mnie nie zro­bił tego Shax. Myślę, że polo­wał na nią z jakie­goś powodu albo z czy­je­goś pole­ce­nia.

– Shaxy mają świetny węch – przy­znał Will. – Sły­sza­łem, że cza­row­nicy wyko­rzy­stują je do tro­pie­nia zagi­nio­nych. A ten zacho­wy­wał się, jakby miał okre­ślony cel. – Spoj­rzał ponad ramie­niem Jema na żało­sną postać leżącą w zaułku. – Nie zna­la­złeś broni?

– Zna­la­złem. – Jem wyjął z kie­szeni przed­miot owi­nięty w białe płótno. – To rodzaj mize­ry­kor­dii albo noża myśliw­skiego. Popatrz, jakie ma cien­kie ostrze.

Will wziął broń do ręki. Ostrze rze­czy­wi­ście było cien­kie, a ręko­jeść zro­biono z wypo­le­ro­wa­nej kości; jedno i dru­gie było popla­mione zaschniętą krwią. Will zmarsz­czył brwi i potarł nożem o szorstki mate­riał rękawa, aż uka­zał się sym­bol wypa­lony na klin­dze: dwa węże poły­ka­jące nawza­jem swoje ogony i two­rzące ide­alny krąg.

– _Ouro­bo­ros_ – stwier­dził Jem, pochy­la­jąc się nad nożem. – Podwójny. Jak myślisz, co to zna­czy?

– Koniec świata – odparł Will, patrząc na szty­let. W kąciku jego ust zatań­czył uśmie­szek. – I począ­tek.

Jem zmarsz­czył brwi.

– Rozu­miem sym­bo­likę, Wilia­mie. Cho­dziło mi o to, co według cie­bie ozna­cza obec­ność tego znaku na nożu.

Wiatr od rzeki zmierz­wił włosy Willa. Chło­pak odgar­nął je z oczu nie­cier­pli­wym gestem i wró­cił do stu­dio­wa­nia szty­letu.

– To sym­bol alche­miczny, a nie cza­row­ni­ków czy Pod­ziem­nych. Zwy­kle ozna­cza ludzi, głu­pich Przy­ziem­nych, któ­rzy myślą, że zabawy z magią to bilet do bogac­twa i sławy.

– Takich, któ­rzy zwy­kle koń­czą jako sto­sik zakrwa­wio­nych szmat wewnątrz pen­ta­gramu – stwier­dził ponu­rym tonem Jem.

– I takich, któ­rzy lubią krę­cić się po oko­li­cach naszego mia­sta odwie­dza­nych przez Pod­ziem­nych. – Wytarł­szy sta­ran­nie chu­s­teczką ostrze, Will scho­wał nóż do kie­szeni kurtki. – Myślisz, że Char­lotte pozwoli mi popro­wa­dzić docho­dze­nie?

– Uwa­żasz, że można ci zaufać w Pod­ziem­nym Świe­cie? Szu­ler­nie, gniazda roz­pu­sty, kobiety lek­kich oby­cza­jów…

Will uśmiech­nął się, niczym Lucy­fer tuż przed upad­kiem z nieba.

– Sądzisz, że jutro to za wcze­śnie, żeby roz­po­cząć poszu­ki­wa­nia?

Jem wes­tchnął.

– Rób, jak chcesz, Will. Zawsze tak postę­pu­jesz.

_Southamp­ton, maj_

Jak się­gnąć pamię­cią, Tessa zawsze kochała mecha­nicz­nego anioła. Kie­dyś nale­żał do jej matki; nosiła go aż do śmierci. Potem leżał w szka­tułce na biżu­te­rię, aż jej brat Natha­niel wyjął go pew­nego dnia, żeby spraw­dzić, czy na­dal działa.

Anioł był wiel­ko­ści małego palca Tessy: mosiężny posą­żek ze zło­żo­nymi brą­zo­wymi skrzy­dłami nie więk­szymi od skrzy­de­łek świersz­cza. Miał deli­katną meta­lową twarz, zamknięte oczy w kształ­cie pół­księ­ży­ców i ręce skrzy­żo­wane z przodu na mie­czu. Cienki łań­cu­szek umoż­li­wiał nosze­nie go na szyi jak meda­lion.

W środku musiał znaj­do­wać się werk, bo kiedy Tessa przy­sta­wiała go do ucha, sły­szała szmer mecha­ni­zmu podobny do tyka­nia zegarka. Nate aż krzyk­nął ze zdu­mie­nia, że po tylu latach urzą­dze­nie na­dal pra­cuje. Na próżno szu­kał jakie­goś pokrę­tła, śrubki czy innego spo­sobu nakrę­ca­nia anioła. W końcu wzru­szył ramio­nami i oddał anioła sio­strze. Od tam­tej chwili Tessa nie zdej­mo­wała go z szyi. Nawet kiedy spała, anio­łek leżał na jej piersi. Jego rów­no­mierne tik-tak, tik-tak było niczym bicie dru­giego serca.

Teraz, kiedy _Main_ lawi­ro­wał mię­dzy innymi masyw­nymi parow­cami, szu­ka­jąc miej­sca w por­cie, trzy­mała go w pal­cach. Nate uparł się, żeby przy­je­chała do Southamp­ton zamiast do Liver­po­olu, dokąd zawi­jała więk­szość trans­atlan­ty­ków. Twier­dził, że jest to dużo przy­jem­niej­sze mia­sto, więc Tessę tro­chę roz­cza­ro­wał pierw­szy obraz Anglii. Było szaro i ponuro. Deszcz bęb­nił o iglice odle­głego kościoła, czarny dym bucha­jący z komi­nów stat­ków zasnu­wał już i tak oło­wiane niebo. Na nabrzeżu cze­kał tłum ludzi w ciem­nych ubra­niach, z para­so­lami w rękach. Tessa wytę­żyła wzrok, pró­bu­jąc doj­rzeć wśród nich brata, ale mgła i wyziewy oka­zały się zbyt gęste, żeby mogła odróż­nić szcze­góły.

Zadrżała. Wiatr wie­jący od morza był prze­ni­kli­wie chłodny. We wszyst­kich listach Nate pisał, że Lon­dyn jest piękny, że codzien­nie świeci w nim słońce. Tessa pomy­ślała z nadzieją, że w sto­licy pogoda okaże się lep­sza niż tutaj, bo nie miała żad­nych cie­płych ubrań oprócz weł­nia­nego szala, który nale­żał do ciotki Har­riet, i pary ręka­wi­czek. Sprze­dała więk­szość rze­czy, żeby zapła­cić za pogrzeb ciotki, była bowiem prze­ko­nana, że brat kupi jej co trzeba, kiedy zamieszka z nim w Lon­dynie.

Nagle roz­brzmiał okrzyk. _Main_ o czar­nym i lśnią­cym od desz­czu kadłu­bie zarzu­cił kotwicę i teraz mniej­sze jed­nostki sunęły z tru­dem po roz­ko­ły­sa­nej sza­rej wodzie, żeby prze­wieźć bagaże i pasa­że­rów na brzeg. Ludzie pośpiesz­nie scho­dzili ze statku, naj­wy­raź­niej zde­spe­ro­wani, żeby poczuć pod sto­pami stały ląd. Zupeł­nie ina­czej niż wtedy, gdy wypły­wali z Nowego Jorku, pomy­ślała Tessa. Niebo było błę­kitne, grała orkie­stra dęta. Chyba tylko ona nie czuła wtedy rado­snego pod­nie­ce­nia – bo jej nie miał kto poże­gnać.

Kuląc się, Tessa dołą­czyła do wysia­da­ją­cego tłumu. Kro­ple desz­czu kłuły ją w gołą głowę i szyję niczym lodo­wate szpi­leczki, dło­nie w lichych ręka­wicz­kach były lep­kie i wil­gotne. Na nabrzeżu zaczęła gorącz­kowo wypa­try­wać Nate’a. Przez ostat­nie dwa tygo­dnie z nikim nie roz­ma­wiała. Na pokła­dzie _Maina_ była zdana na wła­sne towa­rzy­stwo. Już nie mogła się docze­kać, żeby wresz­cie zamie­nić z kimś słowo.

Nie­stety, po jej bra­cie nie było nawet śladu. Na kei leżały stosy bagaży, naj­róż­niej­sze pudła i skrzy­nie, a nawet góry owo­ców i warzyw mok­ną­cych w desz­czu. Obok wła­śnie odbi­jał od brzegu paro­wiec zmie­rza­jący do Hawru. Prze­mo­czeni mary­na­rze uwi­jali się, pokrzy­ku­jąc do sie­bie po fran­cu­sku. Tessa pró­bo­wała usu­nąć się na bok, ale omal nie roz­dep­tał jej tłum pasa­że­rów, bie­gną­cych pod wiatę dworca kole­jo­wego.

Nate’a na­dal nie było ni­gdzie widać.

– Panna Gray? – usły­szała gar­dłowy głos kogoś, kto mówił z sil­nym akcen­tem.

Przed Tessą poja­wił się męż­czy­zna – był rosły, odziany w obszerny czarny płaszcz, a na gło­wie miał wysoki kape­lusz, któ­rego rondo gro­ma­dziło wodę jak zbior­nik na desz­czówkę. Oczy miał mocno wyłu­pia­ste, nie­mal jak u żaby, jego skóra wyglą­dała jak świeża bli­zna. Tessa z tru­dem zwal­czyła odruch, by się cof­nąć. Ten czło­wiek znał jej nazwi­sko, więc musiał znać rów­nież Nate’a, prawda?

Ski­nęła głową.

– Tak.

– Przy­słał mnie pani brat. Pro­szę pójść ze mną.

– Gdzie jest Nate? – zapy­tała Tessa, ale męż­czy­zna już ruszył przed sie­bie nie­rów­nym kro­kiem, jakby kulał od jakiejś sta­rej rany.

Po chwili waha­nia Tessa zebrała spód­nice i pośpie­szyła za nim.

Męż­czy­zna szedł szybko, lawi­ru­jąc wśród tłumu. Ludzie roz­stę­po­wali się na boki, narze­ka­jąc na jego maniery. Tessa musiała pra­wie biec, żeby za nim nadą­żyć. Rap­tem nie­zna­jomy skrę­cił za stos pudeł i zatrzy­mał się przed dużym, lśnią­cym, czar­nym powo­zem. Na boku wehi­kułu wid­niały czarne litery, ale deszcz i mgła były za gęste, by Tessa mogła je odczy­tać.

Drzwi pojazdu otwo­rzyły się i ze środka wychy­liła głowę kobieta. Wielki kape­lusz z pió­rami zasła­niał jej twarz.

– Panna The­resa Gray?

Tessa ski­nęła głową. Tym­cza­sem męż­czy­zna o wyłu­pia­stych oczach pomógł pasa­żerce wysiąść z powozu. Za nią poja­wiła się druga kobieta. Obie natych­miast otwo­rzyły para­solki i wbiły wzrok w Tessę.

Sta­no­wiły dziwną parę. Jedna – wysoka i chuda, o kości­stej, pocią­głej twa­rzy – miała bez­barwne włosy zebrane w kok, była odziana w suk­nię z jaskra­wo­fio­le­to­wego jedwa­biu. Druga kobieta – niska i pulchna, o małych, głę­boko osa­dzo­nych oczach – miała duże dło­nie w jasno­ró­żo­wych ręka­wicz­kach, wyglą­da­jące jak kolo­rowe łapy.

– The­reso Gray, miło panią wresz­cie poznać – ode­zwała się niż­sza z dwóch kobiet. – Jestem pani Black, a to moja sio­stra pani Dark. Pani brat przy­słał nas, żeby­śmy towa­rzy­szyły pani do Lon­dynu.

Tessa, mokra, zzięb­nięta i skon­ster­no­wana, moc­niej otu­liła się sza­lem.

– Nie rozu­miem. Gdzie jest Nate? Dla­czego sam nie przy­je­chał?

– Inte­resy zatrzy­mały go w Lon­dy­nie. Mort­main nie mógł się bez niego obejść. Ale brat napi­sał do pani list. – Pani Black podała jej zwi­tek papieru, mokry od desz­czu.

Tessa wzięła go do ręki, roz­wi­nęła i prze­czy­tała. W krót­kim liściku Natha­niel prze­pra­szał ją, że nie przy­je­dzie do portu na spo­tka­nie, ale zapew­niał, że ze spo­koj­nym ser­cem powie­rza ją opiece pani Black i pani Dark. „Nazy­wam je Mrocz­nymi Sio­strami, Tes­sie, z oczy­wi­stych powo­dów, a im naj­wy­raź­niej podoba się to okre­śle­nie!”. Wyja­śniał rów­nież, że są to jego gospo­dy­nie i jed­no­cze­śnie zaufane przy­ja­ciółki, na któ­rych może cał­ko­wi­cie pole­gać.

Te słowa ją prze­ko­nały. List z pew­no­ścią napi­sał Nate. Poznała cha­rak­ter jego pisma, a poza tym nikt inny nie nazy­wał jej Tes­sie. Prze­łknęła ślinę, wsu­nęła liścik do rękawa i odwró­ciła się do sióstr.

– Dobrze – powie­działa, zwal­czyw­szy uczu­cie roz­cza­ro­wa­nia. Nie mogła się już docze­kać, żeby zoba­czyć brata. – Wezwiemy tra­ga­rza po mój kufer?

– Nie trzeba, nie trzeba. – Wesoły ton pani Dark prze­czył jej ścią­gnię­tym rysom. – Już wysła­ły­śmy go przo­dem. I tak nie zmie­ściłby się w powo­zie. – Pstryk­nęła pal­cami, a kiedy na ten znak wyłu­pia­sty męż­czy­zna wsko­czył na sie­dze­nie woź­nicy, poło­żyła dłoń na ramie­niu Tessy. – Chodź, dziecko. Scho­wajmy się przed desz­czem.

Kiedy Tessa ruszyła w stronę powozu, popę­dzana kości­stym uści­skiem pani Dark, mgła się pod­nio­sła, odsła­nia­jąc złoty malu­nek na drzwiach pojazdu. Słowa „Klub Pan­de­mo­nium” wiły się mister­nie wokół dwóch węży, które poły­kały nawza­jem swoje ogony, two­rząc krąg. Tessa zmarsz­czyła brwi.

– Co to ozna­cza?

– Nie musi pani zaprzą­tać sobie tym głowy – odparła pani Black, która pierw­sza wsia­dła do powozu i roz­po­starła spód­nice na jed­nym z wygod­nych sie­dzeń. Wnę­trze pojazdu było bogato ude­ko­ro­wane, ławki wyście­łane mięk­kim fio­le­to­wym aksa­mi­tem, w oknach zawie­szono złote zasłony z frędz­lami.

Pani Dark pomo­gła Tes­sie wsiąść, po czym sama wgra­mo­liła się do środka i usia­dła obok niej. Pani Black zamknęła drzwi za sio­strą, odci­na­jąc widok sza­rego nieba. Kiedy się uśmiech­nęła, jej zęby zalśniły w mroku, jakby były z metalu.

– Roz­gość się, The­reso. Długa podróż przed nami.

Tessa poło­żyła dłoń na mecha­nicz­nym aniołku zawie­szo­nym na szyi, czer­piąc otu­chę z jego rów­no­mier­nego tyka­nia, gdy powóz z szarp­nię­ciem ruszył w deszcz.ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY. MROCZNY DOM

Roz­dział pierw­szy

Mroczny Dom

„Za tym pado­łem gniewu i łez

Maja­czy groźny cień”.

– Wil­liam Ernest Hen­ley, _Invic­tus_

– Sio­stry chcia­łyby panienkę widzieć w swo­ich kom­na­tach, panno Gray.

Tessa odło­żyła książkę na nocną szafkę i spoj­rzała na Mirandę, która sta­nęła w drzwiach jej małego pokoju… jak codzien­nie o tej porze, z tą samą wia­do­mo­ścią. Za chwilę Tessa poprosi ją, żeby zacze­kała na kory­ta­rzu, a słu­żąca wyj­dzie z pokoju. Dzie­sięć minut póź­niej wróci i powie to samo. Jeśli Tessa nie pój­dzie z nią posłusz­nie po kilku następ­nych pró­bach, Miranda chwyci ją i zwle­cze po scho­dach – kopiącą i wrzesz­czącą – do gorą­cego, cuch­ną­cego pokoju, w któ­rym cze­kają na nią Mroczne Sio­stry.

Działo się tak przez cały pierw­szy tydzień, który Tessa spę­dziła w Mrocz­nym Domu – jak zaczęła go nazy­wać – aż w końcu zro­zu­miała, że krzyki i wierz­ga­nie zda­dzą się na nic i są zwy­kłą stratą ener­gii. Ener­gii, którą lepiej oszczę­dzić na inne rze­czy.

– Chwi­leczkę, Mirando – powie­działa.

Poko­jówka dygnęła nie­zdar­nie, wyszła z sypialni i zamknęła za sobą drzwi.

Tessa wstała, rozej­rzała się po pokoju, który od sze­ściu tygo­dni słu­żył jako jej wię­zie­nie. Był mały, z kwie­ci­stymi tape­tami na ścia­nach, skąpo ume­blo­wany: drew­niany stół nakryty bia­łym koron­ko­wym obru­sem, wąskie mosiężne łóżko, popę­kana umy­walka i por­ce­la­nowy dzba­nek do ablu­cji. Na para­pe­cie, na któ­rym trzy­mała książki, codzien­nie rano żło­biła w drew­nie jedną kre­skę dla zazna­cze­nia mija­ją­cych dni.

Pode­szła do lustra wiszą­cego na ścia­nie. Przy­gła­dziła włosy. Mroczne Sio­stry, które rze­czy­wi­ście chciały, żeby je tak nazy­wać, nie lubiły, kiedy wyglą­dała nie­po­rząd­nie, choć poza tym raczej nie miały zastrze­żeń do jej powierz­chow­no­ści. Na szczę­ście, pomy­ślała Tessa, krzy­wiąc się na widok swo­jego odbi­cia. Blady owal twa­rzy cał­kiem zdo­mi­no­wały puste szare oczy, wymi­ze­ro­wana, ścią­gnięta buzia bez kolo­rów, z wyra­zem rezy­gna­cji i braku nadziei. Miała na sobie nie­gu­stowną czarną, bel­fer­ską suk­nię, którą zaraz po przy­by­ciu tutaj dały jej Sio­stry. Wbrew obiet­ni­com walizka nie dotarła na miej­sce, tak że teraz było to jej jedyne ubra­nie. Pośpiesz­nie odwró­ciła wzrok od lustra.

Nie zawsze ucie­kała przed swoim odbi­ciem. W zgod­nej opi­nii rodziny przy­stojny Nate jako jedyny odzie­dzi­czył słynną urodę matki, ale Tessa była cał­kiem zado­wo­lona ze swo­ich pro­stych kasz­ta­no­wych wło­sów i sza­rych oczu. Jane Eyre też miała kasz­ta­nowe włosy, podob­nie jak wiele innych boha­te­rek powie­ści. Poza tym Tessa uwa­żała, że nie jest źle być wysoką, co prawda wyż­szą od więk­szo­ści chłop­ców w jej wieku, ale ciotka Har­riet zawsze mówiła, że dopóki rosła kobieta dobrze się poru­sza, zawsze wygląda po kró­lew­sku.

Teraz jed­nak Tessa wcale nie wyglą­dała po kró­lew­sku. Była mizerna, roz­czo­chrana i przy­po­mi­nała raczej wystra­szo­nego stra­cha na wró­ble. Zasta­na­wiała się, czy Nate by ją roz­po­znał, gdyby dzi­siaj ją zoba­czył.

Na tę myśl serce skur­czyło się jej w piersi. _Nate_. Dla niego robiła to wszystko, ale cza­sami tak bar­dzo za nim tęsk­niła, że miała wra­że­nie, że połknęła tłu­czone szkło. Poza nim nie miała na świe­cie nikogo. Nikogo nie obcho­dziło, czy ona żyje, czy umarła. Cza­sami ta straszna świa­do­mość gro­ziła cał­ko­wi­tym obez­wład­nie­niem i pogrą­że­niem się w bez­den­nej ciem­no­ści, z któ­rej nie byłoby powrotu. Czy w ogóle ist­niała, skoro nikt się nią nie inte­re­so­wał?

Z zamy­śle­nia wyrwał ją szczęk zamka. Drzwi się otwo­rzyły, w progu sta­nęła Miranda.

– Czas, żeby panienka ze mną poszła – oznaj­miła. – Pani Black i pani Dark cze­kają.

Tessa spoj­rzała na nią z odrazą. Nie potra­fiła odgad­nąć, ile Miranda ma lat. Dzie­więt­na­ście? Dwa­dzie­ścia pięć? Z jej gład­kiego, okrą­głego obli­cza trudno było odczy­tać wiek. Miała włosy koloru wody w rowie, mocno ścią­gnięte do tyłu, oczy wyłu­pia­ste jak woź­nica Mrocz­nych Sióstr, nada­jące jej twa­rzy wiecz­nie zdzi­wiony wyraz. Tessa przy­pusz­czała, że ci dwoje są spo­krew­nieni.

Gdy scho­dziły na dół – Miranda czła­pała bez wdzięku, nie­rów­nym kro­kiem – Tessa dotknęła łań­cuszka, na któ­rym wisiał mecha­niczny anioł. Stało się to jej nawy­kiem za każ­dym razem, kiedy musiała iść na spo­tka­nie z Mrocz­nymi Sio­strami. Wisio­rek w jakiś spo­sób doda­wał jej otu­chy. Ści­skała go w dłoni na kolej­nych pię­trach. W Mrocz­nym Domu było kilka kon­dy­gna­cji, ale Tessa widziała do tej pory tylko kom­naty pani Black i pani Dark, kory­ta­rze, schody i swój pokoik. W końcu dotarły do ciem­nych piw­nic. Na dole było wil­gotno, ściany nie­przy­jem­nie kle­iły się od pary, ale gospo­dy­niom naj­wy­raź­niej to nie prze­szka­dzało. Ich biuro znaj­do­wało się za sze­ro­kimi podwój­nymi drzwiami. Wąski kory­tarz bie­gnący w prze­ciw­nym kie­runku zni­kał w mroku. Tessa nie miała poję­cia dokąd pro­wa­dzi, ale widząc gęste cie­nie, była zado­wo­lona, że tego nie wie.

Drzwi do biura Sióstr stały otwo­rem. Miranda bez waha­nia wkro­czyła do środka. Tessa powlo­kła się za nią z ocią­ga­niem. Nie­na­wi­dziła tego pokoju naj­bar­dziej ze wszyst­kich miejsc na świe­cie.

Po pierw­sze, zawsze było tutaj gorąco i mokro jak na bagnach, nawet kiedy na zewnątrz pano­wała szara i desz­czowa pogoda. Ściany wręcz ocie­kały wil­go­cią, wyście­łane krze­sła i kanapy pokry­wała war­stwa ple­śni. W dodatku dziw­nie tu pach­niało, jak na brzegu Hud­sonu w gorący dzień: wodą, śmie­ciami i szla­mem.

Sio­stry już na nią cze­kały, jak zawsze usa­do­wione za ogrom­nym biur­kiem sto­ją­cym na pod­wyż­sze­niu. I jak zawsze, były ubrane w jaskrawe kolory: pani Black w suk­nię o żywej łoso­sio­wej bar­wie, pani Dark w pawi błę­kit. Przy jasnych, weso­łych saty­nach ich twa­rze wyglą­dały jak prze­kłute szare balony. Mimo skwaru panu­ją­cego w pokoju obie jak zwy­kle nosiły ręka­wiczki.

– Zostaw nas teraz, Mirando, i zamknij za sobą drzwi – rzu­ciła pani Black, obra­ca­jąc pulch­nym pal­cem ciężki mosiężny glo­bus sto­jący na biurku.

Tessa wiele razy pró­bo­wała mu się przyj­rzeć – zarysy kon­ty­nen­tów wyglą­dały dziw­nie, podob­nie jak obszar w środku Europy – ale sio­stry nie pozwa­lały się jej do niego zbli­żyć.

Miranda speł­niła pole­ce­nie z kamienną twa­rzą, a Tessa pró­bo­wała się nie skrzy­wić, kiedy drzwi się zamknęły, odci­na­jąc nawet tę odro­binę świe­żego powiewu w miej­scu zupeł­nie pozba­wio­nym powie­trza.

Pani Dark prze­krzy­wiła głowę.

– Podejdź tutaj, The­reso. – Była łagod­niej­sza, bar­dziej skłonna do pochlebstw i per­swa­zji niż sio­stra, która wolała klapsy i groźby wypo­wia­dane syczą­cym gło­sem. – I weź to.

Trzy­mała coś w wycią­gnię­tej ręce. Tessa zoba­czyła wstążkę. Znisz­czony pasek różo­wego mate­riału, który mógł słu­żyć do prze­wią­zy­wa­nia wło­sów.

Przy­wy­kła już do tego, że Mroczne Sio­stry dają jej różne rze­czy nale­żące kie­dyś do innych ludzi: spinki do kra­wata, zegarki, biżu­te­rię, dzie­cięce zabawki. Raz dostała sznu­ro­wa­dła, kiedy indziej poje­dyn­czy kol­czyk popla­miony krwią.

– Weź to – powtó­rzyła pani Dark z nutą znie­cier­pli­wie­nia w gło­sie. – I zmień się.

Tessa się­gnęła po wstążkę. Spo­częła na jej dłoni lekka jak skrzy­dło ćmy, Mroczne Sio­stry wpa­try­wały się w nią bez­na­mięt­nym wzro­kiem. Tes­sie przy­po­mniały się powie­ści, w któ­rych boha­te­ro­wie stali przed sądem, drżąc z napię­cia i modląc się w duchu o wer­dykt, że są nie­winni. Ona czę­sto czuła się w tym pokoju tak, jakby sama była sądzona, ale nawet nie wie­działa, o jaką zbrod­nię jest oskar­żona.

Obró­ciła wstążkę w ręce, wspo­mi­na­jąc pierw­szy raz, kiedy to Mroczne Sio­stry wrę­czyły jej cudzy przed­miot: dam­ską ręka­wiczkę zapi­naną na per­łowe guziki. Krzy­czały na nią, żeby się zmie­niła, policz­ko­wały ją i potrzą­sały za ramiona, a ona powta­rzała z rosnącą histe­rią, że nie ma poję­cia, czego od niej żądają.

Nie pła­kała, choć miała na to ochotę. Nie­na­wi­dziła pła­kać, zwłasz­cza przed ludźmi, któ­rym nie ufała. A ze wszyst­kich osób, któ­rym ufała, jedna nie żyła, a druga była uwię­ziona. Powie­działy jej to Mroczne Sio­stry. Oznaj­miły, że mają Nate’a, i że jeśli Tessa nie zrobi tego, co jej każą, brat umrze. Na dowód poka­zały jej pier­ścień, który kie­dyś nale­żał do ich ojca, teraz popla­miony krwią. Nie pozwo­liły jej go dotknąć, ale ona poznała, że to pier­ścień brata.

Potem robiła wszystko, co jej kazały Mroczne Sio­stry. Piła wywary, które jej dawały, a następ­nie godzi­nami wyko­ny­wała męczące ćwi­cze­nia, zmu­sza­jąc się do myśle­nia w taki spo­sób, jak one chciały. Kazały jej sobie wyobra­zić, że jest gliną for­mo­waną na kole garn­car­skim, że jej postać jest amor­ficzna i podatna na zmiany. Mówiły, żeby się­gała w głąb przed­mio­tów, które jej dawały, wyobra­żała je sobie jako żywe istoty i wydo­by­wała z nich duszę.

Trwało to tygo­dniami, a kiedy pierw­szy raz się Zmie­niła, było to tak bole­sne, że zwy­mio­to­wała i zemdlała. Kiedy się ock­nęła, leżała na jed­nej z butwie­ją­cych kanap w pokoju Mrocz­nych Sióstr, z mokrym ręcz­ni­kiem na twa­rzy. Pani Black pochy­lała się nad nią, wyraź­nie roz­pro­mie­niona. Jej oddech był kwa­śny jak ocet.

– Dobrze się dzi­siaj spi­sa­łaś, The­reso – powie­działa. – Bar­dzo dobrze.

Kiedy tam­tego wie­czoru Tessa wró­ciła do swo­jego pokoju, na szafce przy łóżku cze­kały na nią pre­zenty: dwie nowe powie­ści, _Wiel­kie nadzieje_ i – tak! – _Małe kobietki_. Mroczne Sio­stry naj­wy­raź­niej zro­zu­miały, że czy­ta­nie to jej pasja. Tessa przy­ci­snęła książki do piersi i, naresz­cie sama, pozwo­liła sobie na płacz.

Potem Zmiana przy­cho­dziła jej łatwiej. Tessa nie rozu­miała, co wła­ści­wie się stało, ale zapa­mię­tała serię kro­ków, któ­rych nauczyły ją Mroczne Sio­stry – tak jak śle­piec zapa­mię­tuje liczbę kro­ków od łóżka do drzwi pokoju. Nie wie­działa, czym są te dziwne, ciemne miej­sca, do któ­rych ją wysy­łały, ale znała do nich drogę.

Teraz się­gnęła do tam­tych wspo­mnień, ści­ska­jąc w dłoni podarty skra­wek różo­wego mate­riału. Otwo­rzyła umysł i wpu­ściła do niego ciem­ność, więź, która łączyła ją z tasiemką i zamknię­tym w niej duchem – upior­nym echem wła­ści­cielki wstążki – roz­wi­nęła niczym złotą nić pro­wa­dzącą przez mrok. Pokój, w któ­rym się znaj­do­wała, nie­zno­śne gorąco, hała­śliwy oddech Mrocz­nych Sióstr, wszystko to zni­kało, w miarę jak podą­żała za nicią, w miarę jak świa­tło wokół niej sta­wało się coraz sil­niej­sze, a ona otu­lała się nim jak kocem.

Skóra zaczęła ją mro­wić od tysięcy drob­nych wstrzą­sów. To były naj­gor­sze chwile. Wyda­wało się jej wtedy, że umiera. Teraz była już przy­zwy­cza­jona do tej udręki i zno­siła ją sto­icko, choć drżała od stóp do głów. Mecha­niczny anioł zawie­szony na szyi tykał szyb­ciej, do rytmu jej galo­pu­ją­cego serca. Ukłu­cia się nasi­lały. Tessa gło­śno wcią­gnęła powie­trze… i rap­tow­nie otwo­rzyła oczy. Przy­kre dozna­nia znik­nęły.

Było po wszyst­kim.

Tessa zamru­gała oszo­ło­miona. W pierw­szej chwili po Zmia­nie zawsze mru­gała powie­kami, jakby po kąpieli strzą­sała z nich wodę. Spoj­rzała na sie­bie. Jej nowe ciało oka­zało się smu­kłe, nie­mal kru­che, sukienka wisiała na nim luźno, zbie­rała się na pod­ło­dze wokół stóp. Sple­cione z przodu ręce były blade i chude, z obgry­zio­nymi paznok­ciami i skór­kami. Nie­zna­jome obce dło­nie.

– Jak masz na imię? – zapy­tała pani Black. Stała teraz i patrzyła z góry na Tessę pło­ną­cymi oczami. Spra­wiała wra­że­nie wygłod­nia­łej.

Tessa nie musiała odpo­wia­dać. Dziew­czynka, w któ­rej skó­rze teraz się znaj­do­wała, odpo­wie­działa za nią, jak duchy prze­ma­wia­jące za pośred­nic­twem medium. Ale Tessa nie zno­siła takiego porów­na­nia. Zmiana była dużo bar­dziej intymna, o wiele bar­dziej prze­ra­ża­jąca.

– Emma – odparła cien­kim gło­sem Tessa. – Panna Emma Bay­liss, pro­szę pani.

– Kim jesteś, Emmo Bay­liss?

Z ust Tessy zaczęły się wyle­wać słowa, przy­no­sząc ze sobą silne obrazy. Uro­dzona w Che­ap­side Emma była jed­nym z sze­ściorga dzieci. Jej ojciec nie żył, matka sprze­da­wała wodę mię­tową z wózka na East Endzie. Emma jesz­cze jako małe dziecko nauczyła się szyć, żeby zara­biać na chleb. Noce spę­dzała przy małym stole w kuchni, pra­cu­jąc przy bla­sku świecy. Cza­sami, kiedy łojówka się wypa­liła i nie było pie­nię­dzy na następną, dziew­czynka wycho­dziła na ulicę i sia­dała pod latar­nią gazową, żeby szyć przy jej świe­tle…

– To robi­łaś na ulicy tej nocy, kiedy umar­łaś, Emmo Bay­liss? – zapy­tała pani Dark. Uśmie­chała się, prze­su­wa­jąc języ­kiem po dol­nej war­dze, jakby domy­ślała się odpo­wie­dzi.

Tessa ujrzała wąskie, mroczne ulice spo­wite gęstym opa­rem, srebrną igłę śmi­ga­jącą w sła­bym bla­sku latarni gazo­wej. Kroki stłu­mione przez mgłę. Z mroku wyła­niają się ręce, chwy­tają ją za ramiona, cią­gną, krzy­czącą, w zaułek. Igła wypada z rąk, pod­czas walki wstążka zsuwa się z wło­sów. Ochry­pły głos krzy­czy coś gniew­nie. W ciem­no­ści bły­ska srebrne ostrze noża, prze­cina jej skórę. Poka­zuje się krew, ból jest jak ogień, prze­ra­że­nie nie­po­rów­ny­walne z niczym, co do tej pory znała. Kop­nęła trzy­ma­ją­cego ją męż­czy­znę, udało jej się wytrą­cić mu szty­let z ręki. Zła­pała broń i pobie­gła przed sie­bie. Poty­kała się, słab­nąc z upływu krwi, coraz szyb­szego. Upa­dła w zaułku, usły­szała za sobą gło­śny syk. Zro­zu­miała, że coś po nią idzie, i miała nadzieję, że umrze, zanim to coś do niej dotrze…

Obraz roz­trza­skał się jak szkło. Tessa osu­nęła się z krzy­kiem na kolana, podarta wstążka wypa­dła jej z ręki. Z jej wła­snej dłoni. Emma znik­nęła, Tessa była znowu sama w swoim umy­śle.

Z daleka dobiegł głos pani Black:

– The­reso? Gdzie jest Emma?

– Nie żyje – wyszep­tała Tessa. – Umarła w zaułku, wykrwa­wiła się na śmierć.

– Dobrze. – Pani Dark ode­tchnęła z satys­fak­cją. – Dobra robota, The­reso. Bar­dzo dobra.

Tessa nie odpo­wie­działa. Przód sukni miała popla­miony krwią, ale nie czuła bólu. Wie­działa, że to nie jej krew; coś takiego wyda­rzyło się nie po raz pierw­szy. W gło­wie jej wiro­wało. Zamknęła oczy, naka­zu­jąc sobie nie zemdleć.

– Powin­ny­śmy wcze­śniej ją do tego zmu­sić – stwier­dziła pani Black. – Sprawa tej małej Bay­liss od dawna mnie nie­po­ko­iła.

– Nie byłam pewna, czy jest do tego gotowa – odparła pani Dark. – Pamię­tasz, co się stało z tą Adams.

Tessa od razu się zorien­to­wała, o kim roz­ma­wiają Mroczne Sio­stry. Parę tygo­dni wcze­śniej zmie­niła się w kobietę, która zgi­nęła od strzału w serce. Gdy krew wylała się na jej suk­nię, natych­miast prze­mie­niła się z powro­tem, krzy­cząc w histe­rycz­nym prze­ra­że­niu, dopóki Sio­stry nie poka­zały jej, że nie jest ranna.

– Od tam­tej pory zro­biła wiel­kie postępy, nie uwa­żasz, sio­stro? – zapy­tała pani Black. – Zwa­żyw­szy na to, od czego zaczy­na­ły­śmy. Dziew­czyna nawet nie wie­działa, kim jest.

– Istot­nie, była cał­ko­wi­cie nie­ufor­mo­waną gliną – zgo­dziła się pani Dark. – Naprawdę doko­na­ły­śmy cudu. Nie sądzę, żeby Mistrz miał powody do nie­za­do­wo­le­nia.

Pani Black wes­tchnęła cicho.

– Czy to zna­czy… Myślisz, że już czas?

– Ależ tak, oczy­wi­ście, moja droga sio­stro. Nasza The­resa jest gotowa. Czas, żeby poznała swo­jego pana.

W gło­sie pani Dark pobrzmie­wała cheł­pliwa nuta, tak nie­przy­jemna, że przedarła się przez oszo­ło­mie­nie Tessy. O kim one mówiły? O jakim Mistrzu? Obser­wo­wała spod przy­mknię­tych powiek, jak pani Dark cią­gnie za jedwabny sznu­rek dzwonka, żeby wezwać Mirandę. Wyglą­dało na to, że dzi­siej­sza lek­cja dobie­gła końca.

– Może jutro – powie­działa pani Black. – Albo nawet dzi­siaj wie­czo­rem. Jeśli powiemy Mistrzowi, że jest gotowa, nie wyobra­żam sobie, żeby nie zwle­kał z przy­by­ciem.

Pani Dark zachi­cho­tała, wycho­dząc zza biurka.

– Rozu­miem, że palisz się do tego, by otrzy­mać zapłatę za naszą pracę, Ame­lio. Ale The­resa nie może być tylko gotowa. Musi rów­nież dobrze się pre­zen­to­wać. Zga­dzasz się ze mną, sio­stro?

Pani Black mruk­nęła coś w odpo­wie­dzi, ale w tym momen­cie otwo­rzyły się drzwi i do pokoju weszła Miranda. Miała taki sam jak zwy­kle bez­na­miętny wyraz twa­rzy. Widok zakrwa­wio­nej dziew­czyny, sku­lo­nej na pod­ło­dze, nie zro­bił na niej żad­nego wra­że­nia. Pew­nie widy­wała gor­sze rze­czy w tym pokoju, pomy­ślała Tessa.

– Zapro­wadź The­resę do pokoju, Mirando. – Z głosu pani Black znik­nęło całe pod­nie­ce­nie, wró­ciła dawna szorst­kość. – Weź rze­czy… wiesz, te, które ci poka­za­ły­śmy, i pomóż jej się w nie ubrać.

– Rze­czy… które mi panie poka­zały? – powtó­rzyła tępo Miranda.

Mroczne Sio­stry wymie­niły zde­gu­sto­wane spoj­rze­nia i zbli­żyły się do Mirandy, zasła­nia­jąc ją przed wzro­kiem Tessy. Tessa usły­szała kilka wyszep­ta­nych przez nie słów: „suk­nie”, „gar­de­roba” i „zrób, co potra­fisz, żeby wyglą­dała ład­nie”. I na koniec padło dość okrutne stwier­dze­nie:

– Nie jestem pewna, czy Miranda jest dość bystra, żeby wypeł­nić tego rodzaju nie­ja­sne pole­ce­nia, sio­stro.

„Żeby wyglą­dała ład­nie”. Ale co je obcho­dził jej wygląd, skoro mogły ją zmu­sić, żeby przy­brała dowolną postać? Co zna­czyła jej praw­dziwa powierz­chow­ność? I dla­czego mia­łaby obcho­dzić Mistrza? Jed­nakże z zacho­wa­nia Sióstr wyni­kało, że jej pre­zen­cja będzie dla niego ważna.

Pani Black ruszyła do drzwi, sio­stra jak zawsze podą­żyła za nią. W progu pani Dark się zatrzy­mała i spoj­rzała na Tessę.

– Pamię­taj, The­reso, że ten dzień… ta noc to uko­ro­no­wa­nie wszyst­kich naszych przy­go­to­wań. – Zebrała spód­nice kości­stymi rękami. – Nie zawiedź nas.

Zatrza­snęła za sobą drzwi. Tessa drgnęła, Miranda jak zwy­kle spra­wiała wra­że­nie cał­ko­wi­cie nie­po­ru­szo­nej. Przez cały czas spę­dzony w Mrocz­nym Domu Tessa ani razu nie widziała, żeby cokol­wiek wystra­szyło albo zasko­czyło tę dziew­czynę.

– Chodźmy, panienko – powie­działa słu­żąca. – Musimy iść na górę.

Tessa wolno dźwi­gnęła się z pod­łogi. W gło­wie jej wiro­wało. Życie w Mrocz­nym Domu było okropne, ale – uświa­do­miła sobie teraz – nie­mal się do niego przy­zwy­cza­iła. Wie­działa, czego ocze­ki­wać każ­dego dnia. Wie­działa, że Mroczne Sio­stry do cze­goś ją przy­go­to­wują, ale nie miała poję­cia do czego. Wie­rzyła – może naiw­nie – że jej nie zabiją. Po co mar­no­wać wiele tygo­dni szko­le­nia?

A jed­nak coś ją zanie­po­ko­iło w tonie pani Dark. Nastą­piła jakaś zmiana. Mroczne Sio­stry osią­gnęły to, co chciały. I teraz zamie­rzały ode­brać „zapłatę”. Ale kto miał pła­cić?

– Chodź, panienko – powtó­rzyła Miranda. – Musimy przy­go­to­wać się dla Mistrza.

– Mirando. – Tessa mówiła cicho, jak do ner­wo­wego kota. Poko­jówka jesz­cze ni­gdy nie odpo­wie­działa na żadne jej pyta­nie, ale to nie ozna­czało, że nie warto pró­bo­wać. – Kto to jest Mistrz?

Zapa­dła długa cisza. Miranda gapiła się przed sie­bie. Jej cia­sto­wata twarz pozo­sta­wała bez wyrazu. W końcu, ku zasko­cze­niu Tessy, odparła:

– Mistrz to wielki czło­wiek. To dla panienki zaszczyt, że wycho­dzi za niego za mąż.

– Wycho­dzę za niego za mąż? – Wstrząs był tak silny, że Tessa nagle wyraź­nie zoba­czyła cały pokój: Mirandę, zakrwa­wiony dywan, ciężki mosiężny glo­bus na biurku, usta­wiony w pozy­cji, w któ­rej zosta­wiła go pani Black. – Ja? Ale… Kto to jest?

– To wielki czło­wiek – powtó­rzyła Miranda. – To będzie zaszczyt. – Przy­su­nęła się do Tessy. – A teraz musi panienka ze mną iść.

– Nie. – Tessa zaczęła się cofać, aż bole­śnie ude­rzyła ple­cami o biurko. Rozej­rzała się z roz­pa­czą. Mogła pobiec do drzwi, ale nie zdo­ła­łaby wymi­nąć Mirandy. W pokoju nie było innych wyjść ani okien. Gdyby scho­wała się za biur­kiem, słu­żąca po pro­stu wycią­gnę­łaby ją stam­tąd i zawlo­kła do celi. – Mirando, pro­szę.

– Musi panienka iść teraz ze mną – powtó­rzyła Miranda, zbli­ża­jąc się do niej. Tessa dostrze­gła swoje odbi­cie w jej źre­ni­cach, poczuła słaby, gorzki zapach spa­le­ni­zny, który przy­warł do ubrań i skóry poko­jówki. – Musi…

Tessa chwy­ciła za pod­stawę mosięż­nego glo­busa, unio­sła go i z siłą, o którą sie­bie nie podej­rze­wała, cisnęła nim w głowę Mirandy.

Roz­legł się nie­przy­jemny odgłos, jakby roz­gnie­ciono nogą szkło. Miranda zato­czyła się do tyłu… i szybko odzy­skała rów­no­wagę. Tessa krzyk­nęła i upu­ściła glo­bus, wytrzesz­cza­jąc oczy. Cała lewa strona twa­rzy słu­żą­cej zapa­dła się do środka jak papie­rowa maska. Kość policz­kowa była wgnie­ciona, usta zmiaż­dżone o zęby, ale nie poka­zała się nawet kro­pla krwi.

– Musi panienka iść teraz ze mną – powie­działa Miranda swoim zwy­kłym mono­ton­nym gło­sem.

Tessa roz­dzia­wiła usta.

– Musi panienka iść… ze mmm… musiiiiiiii… musiiiii… iiii. – Głos drżał, rwał się, w końcu prze­szedł w beł­kot.

Miranda ruszyła na nią, chwie­jąc się i dygo­cząc. Tessa zaczęła się cofać od biurka, pod­czas gdy ranna dziew­czyna coraz szyb­ciej szła przez pokój, zata­cza­jąc się jak pijana, aż wresz­cie z wrza­skiem wpa­dła na ścianę… co naj­wy­raź­niej ją zamro­czyło. Runęła na pod­łogę i znie­ru­cho­miała.

Tessa rzu­ciła się do drzwi i wypa­dła z pokoju. Przy­sta­nęła tylko na chwilę, żeby się obej­rzeć. Wyda­wało się jej, że z ciała Mirandy unosi się smużka czar­nego dymu, ale nie miała czasu się przy­glą­dać. Pobie­gła kory­ta­rzem, zosta­wia­jąc za sobą otwarte drzwi.

Ruszyła w górę po scho­dach, omal nie poty­ka­jąc się o spód­nice. W pew­nym momen­cie bole­śnie obiła sobie kolano o sto­pień. Krzyk­nęła, ale nie zwol­niła. Dotarł­szy na pierw­szy podest, popę­dziła dłu­gim krę­tym kory­ta­rzem, który w oddali ginął w cie­niu. Po obu jego stro­nach cią­gnęły się drzwi. Tessa zatrzy­mała się i spró­bo­wała otwo­rzyć jedne z nich, ale oka­zało się, że są zamknięte na klucz. Podob­nie było z kil­kor­giem następ­nych. Ale prze­cież w tym domu musiały gdzieś znaj­do­wać się fron­towe drzwi?

Na końcu kory­ta­rza ujrzała kolejne schody pro­wa­dzące w dół. Gdy po nich zbie­gła, tra­fiła do holu wej­ścio­wego. Kie­dyś musiał wyglą­dać impo­nu­jąco, teraz mar­mu­rowa pod­łoga była popę­kana i zapla­miona, wyso­kie okna po obu stro­nach zasło­nięte kota­rami. Przez koronki wle­wało się do środka tro­chę bla­sku, oświe­tla­ją­cego ogromne podwoje. Serce Tessy pod­sko­czyło. Się­gnęła do gałki, prze­krę­ciła ją i… drzwi sta­nęły otwo­rem.

Za nimi Tessa ujrzała wąską bru­ko­waną uliczkę z rzę­dami sze­re­go­wych domów po obu stro­nach. Zapach mia­sta był jak cios – od tak dawna nie oddy­chała świe­żym powie­trzem. Nad­cho­dził zmrok, niebo zasnute pasmami mgły robiło się gra­na­towe. Z oddali dobie­gały głosy, krzyki bawią­cych się dzieci, stuk koń­skich pod­ków, ale tutaj uliczka była opu­sto­szała, nie licząc męż­czy­zny, który opie­rał się o latar­nię gazową i czy­tał gazetę w jej świe­tle.

Mimo wszystko to był jakiś czło­wiek. Tessa zbie­gła po stop­niach, zbli­żyła się do nie­zna­jo­mego i chwy­ciła go za rękaw.

– Pro­szę pana… mógłby mi pan pomóc…

Męż­czy­zna odwró­cił się i zmie­rzył ją wzro­kiem.

Tessa stłu­miła okrzyk na widok wosko­wa­tej twa­rzy, rów­nie bia­łej jak wtedy, kiedy pierw­szy raz ją zoba­czyła w por­cie Southamp­ton. Wyłu­pia­ste oczy były takie same jak u Mirandy, zęby zalśniły meta­licz­nie, kiedy uśmiech­nął się sze­roko.

Woź­nica Mrocz­nych Sióstr.

Tessa rzu­ciła się do ucieczki. Nie­stety, za późno.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: