Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Męczennik - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Męczennik - ebook

Władza to ciężar, który przygniata każdego, kto odważy się po nią sięgnąć. To sztuka oszustwa, zdrady i przelanej krwi, a czasem jedyna droga do ocalenia.

Królestwo Albermaine stoi na progu chaosu. Gdy miecze błyszczą w porannym słońcu, a mury zamków wstrzymują oddech przed burzą, Alwyn Skryba, niegdyś banita, teraz szpieg i wojownik, musi wkroczyć w grę, której stawką są losy całego świata.

Pod sztandarem Lady Evadine Courlain, prorokini, której wizje o końcu świata wywołują strach i oddanie, Alwyn wyrusza do Księstwa Alundii. Tam, w labiryncie intryg i zdrad, musi stawić czoła nie tylko rebeliantom, ale i mrocznym sekretom, które mogą zniszczyć wszystko, co starał się ocalić.

Alwyn nauczył się walczyć o przetrwanie, teraz musi walczyć o coś znacznie większego.

Kategoria: Katalog
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67949-36-1
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Uwaga archiwisty: fragment całości. Data i autor nieznane.

Błogosławieni Bracia,

Z wielkim podekscytowaniem przekazuję następującą wiadomość: jestem w posiadaniu manuskryptu, który uważam za autentyczną osobistą narrację spisaną przez nikogo innego, jak bohatera najtragiczniejszej z legend – samego Alwyna Skrybę. Oczywiście prześlę pełną kopię relacji Skryby, gdy tylko zakończę swoją pracę. Jednakże przeczytawszy całość tego bluźnierczego manuskryptu, mogę przedstawić podsumowanie jego treści. Zakładam, że nie osądzicie biednego uczonego za powtórzenie oszczerstw Skryby. Zapewniam, że moja dusza pozostaje nieskażona herezją.

Nie powinno być zaskoczeniem, że Alwyn Skryba zaczął swe życie w sposób nad wyraz marny. Urodzony w burdelu, nigdy nie znał własnej matki, tym bardziej ojca i ponoć otrzymał imię po świni rajfura. Wyrzucony z domu rozpusty, gdy był jeszcze niedorostkiem, dołączył do bandy złoczyńców nękających okolicę znaną jako Knieja Shavine, położoną w jednym z nadmorskich księstw, w zachodniej części ówczesnego Królestwa Albermaine.

Przywódcą tej bandy złoczyńców, samozwańczym Królem Banitów, był niejaki Deckin Scarl. Mogę potwierdzić, że osoba taka rzeczywiście istniała, ponieważ wiele zachowanych ballad i opowieści z tego regionu wspomina o nim i jego pięknej, ale podstępnej kochance Lorine D’Ambrille. Według Skryby, Scarl był w rzeczywistości nieuznanym bękartem lokalnego księcia, szlachcica, który stracił głowę zdradziwszy króla Tomasa Algathineta, w tamtym czasie rządzącego Albermaine. Scarl dowiedział się o upadku ojca od bandy wygnańców z Fiordowego Geldu, której przewodziła uczona młoda kobieta imieniem Berrine Jurest (o niej będzie mowa później). Scarl, człowiek przebiegły i sprytny, jednakowoż o nadmiernej ambicji, uknuł spisek mający na celu obalenie nowo mianowanego księcia i przejęcie władzy w księstwie. Banici zostali jednak zdradzeni – wpadli w zasadzkę przygotowaną przez żołnierzy koronnych pod wodzą budzącego grozę Królewskiego Czempiona sir Elberta Bauldry’ego. Alwyn, jak to z robactwem bywa, zdołał umknąć z masakry, mordując przy okazji jednego ze swoich kompanów.

Ogarnięty dziwnym poczuciem lojalności, które przywodzi na myśl przywiązanie, jakie bity pies okazuje swemu panu, Alwyn udał się do zamku, gdzie trzymano pojmanego Scarla i przybył w samą porę, by obejrzeć egzekucję Króla Banitów. Nie mogąc oprzeć się skłonności do pobłażania sobie, Alwyn postanowił utopić swój żal w alkoholu, co doprowadziło do tego, że schwytali go królewscy żołnierze. Obili go solidnie i poczęli wieszać, egzekucję przerwała interwencja niejakiego sir Althusa Levalle’a, Komtura Kompanii Koronnej. Chociaż sir Althus oszczędził Alwynowi stryczka, nie oszczędził mu pręgierza i wielu godzin męczarni zadawanych przez miejscowych łotrzyków. Kiedy męka dobiegła końca, sir Althus wyjaśnił Alwynowi, że okazana Skrybie łaska wynikała z wcześniejszych relacji, jakie łączyły komtura z Deckinem Scarlem, albowiem służyli razem jako żołnierze w Wojnach Książąt. Alwyn zachował życie, ale tylko na tak długo, jak długo zdoła przetrwać w osławionych Wyrobiskach, straszliwym miejscu podziemnej harówki, z którego żadna potępiona dusza nigdy nie uciekła.

Zdolność Alwyna do mówienia nieprawdy ujawnia się szczególnie wyraźnie w jego opisie podróży do Wyrobisk. Twierdzi, że został tam zabrany przez kaeryckiego strażnika, zwanego Kajdannikiem, człowieka posiadającego nienaturalną zdolność słyszenia głosów zmarłych. Założyłem, że Skryba pragnął tym sposobem ożywić swoją opowieść, zatem dodał owe fantazyjne wymysły, jednakowoż jego ewidentny strach przed kaeryckim mistykiem brzmi prawdziwie. To właśnie podczas tej podróży Alwyn poznał młodą złodziejkę o imieniu Toria i nawiązał z nią burzliwą przyjaźń, która przetrwała kolejnych kilka lat.

Gdy Alwyn został wtrącony do kopalni, miał szczęście trafić pod skrzydła niejakiej Syldy Doisselle. Ascendantka Sylda, jak zapewne wiecie, Błogosławieni Bracia, została nazwana Męczennicą przez pomniejsze odłamy Przymierza. Często przywołuje się jej imię jako przykład tego, jak ważne jest trzymanie się prawdy w obliczu kłamstw i oszustw władzy, wskutek których, Sylda została skazana na otchłań pod rzekomo fałszywym zarzutem morderstwa. Najwyraźniej nie przejęta uwięzieniem, Sylda zaczęła formować ze swych współwięźniów kongregację wiernych. Legenda Skryby pełna jest aluzji do nauki, jaką otrzymał on z rąk ascendantki, a jego własna relacja nie pozostawia wątpliwości, że gdyby nie Sylda, nigdy nie zostałby skrybą. Umiejętność pisania i zdolności umysłu były owocem jej nauk i to dzięki wskazówkom ascendantki Alwyn doszedł do wniosku, że zdrada, która spotkała bandę Deckina została zaaranżowana przez Lorine D’Ambrille. To również z ust Syldy poznał kolejny sekret o daleko większym znaczeniu, który zostanie ujawniony we właściwym czasie. Pomimo sympatii, jaką Sylda darzyła Alwyna Skrybę, osobiście twierdzę, że gdyby znała naturę istoty, którą wychowała, zatopiłaby kilof w głowie Alwyna, w chwili ich pierwszego spotkania.

To dzięki sprytnym machinacjom Syldy i wysiłkom jej kongregacji, która niestrudzenie kopała tunel wiodący na powierzchnię, Alwyn mógł uciec z kopalni po czterech długich latach. Skryba opisuje poświęcenie Syldy, mające zagwarantować mu szansę ucieczki – ascendantka zawaliła tunel, zabijając przy tym siebie i wszystkich członków zgromadzenia, oprócz oddanego jej bezgranicznie brutala nazywanego Piwowarem i wulgarnej, ale zawsze lojalnej Torii. Tych troje umknęło prześladowcom i dotarło do miasta-sanktuarium Callintoru. Tam Alwyn zdołał przekonać miejscowego ascendanta, aby ten udzielił im schronienia w zamian za kopię testamentu Syldy, dokumentu najcenniejszego dla każdego kapłana.

Ale choć Alwyn nauczył się pisać i zdobył wykształcenie, zachował serce okrutnego banity. Co udowodnił, spotkawszy dawnego wspólnika o imieniu Erchel. Wierząc, że Erchel, nikczemna istota o bestialskich skłonnościach, był częścią planu Lorine, Alwyn postanowił torturami wydobyć z niego prawdę. Zanim jednak zdążył to zrobić, odrażające nawyki Erchela doprowadziły do tego, że został on wytrzebiony przez niejaką Ayin, słodką dziewczynę o prostym umyśle, śmiertelnie niebezpieczną dla mężczyzn o brutalnej, cielesnej naturze. Mimo że Alwyn nie był winny śmierci Erchela, został oskarżony o to morderstwo. Na szczęście to w tym właśnie momencie doszło do najbardziej brzemiennego w skutkach spotkania w jego życiu.

Zwój Zmartwychwstałej Męczennicy Evadine Courlain głosi, że w istocie przybyła ona do Callintoru mniej więcej w tym czasie. Męczennicy Evadine powierzono zadanie zebrania pierwszej Kompanii Przymierza, która miała stawić czoła odradzającej się Rebelii Pretendenta. Kapitan szukała rekrutów wśród złoczyńców zgromadzonych w mieście-sanktuarium. Alwyn i jego dwaj towarzysze zaciągnęli się pod sztandar Męczennicy nie z pobudek religijnych, lecz z chęci ucieczki przed stryczkiem. Dołączyła do nich również nieokrzesana Ayin, wobec której Alwyn wykazywał osobliwie opiekuńczą postawę. Liczne opowieści wspominają najwyraźniej prawdziwą odwagę Skryby w bitwie na Polu Zdrajców, ale jego własna relacja maluje obraz niechętnego, choć niewątpliwie skutecznego udziału. Potwierdza on również powszechnie panujące przekonanie, że w pewnym momencie uratował życie Męczennicy Evadine.

Większość Hordy Pretendenta została wyrżnięta w pień, ale kapitan zdołała ocalić szlachetnego Wilhuma Dornmahla, swego przyjaciela z dzieciństwa. Wilhum, uznany za zdrajcę, został pozbawiony tytułów, ale uniknął śmierci i został wcielony do Kompanii Przymierza.

To właśnie po bitwie na Polu Zdrajców Alwyn splamił swoją duszę, szukając kaeryckiej uzdrowicielki, znanej jako Jutowa Wiedźma. Chciał, by zajęła się Piwowarem, śmiertelnie ranionym zatrutą strzałą. Jutowa Wiedźma zyskała swój przydomek ze względu na worek, który nosiła na głowie, ponoć w celu ukrycia ohydnego, okaleczonego oblicza. Zanim zgodziła się uzdrowić Piwowara, dobiła targu z Alwynem: w zamian za uzdrowienie przyjaciela musiał przyjąć z jej rąk małą, starożytną księgę napisaną pismem, którego nie potrafił rozszyfrować. Skryba zgodził się zaskoczony i Piwowar doczekał świtu. Natura tego uzdrowienia nie została opisana w relacji, ale jasnym jest, że sam Skryba przypisuje je nieziemskim mocom Jutowej Wiedźmy.

Kolejne wydarzenia pokrywają się z tymi przedstawianymi w opowieści o Męczennicy Evadine, mówiącej o tym, jak Kompania Przymierza została wysłana na północ do portu Olversal w niespokojnym Fiordowym Geldzie, aby powstrzymać lokalny bunt i inwazję pogańskich Askarlijczyków. Podczas pobytu w Olversalu Alwyn ponownie spotkał Berrine Jurest, wtedy już kustoszkę słynnej Biblioteki Króla Aeryka. Przekonał ją do przetłumaczenia księgi podarowanej mu przez Jutową Wiedźmę, dowiedział się przy tym, że została ona napisana archaiczną formą pisma kaeryckiego i zawierała niemal dosłowną relację z ich wcześniejszego spotkania w Kniei Shavine. Zanim Alwyn zdążył dowiedzieć się więcej, port Olversal został opanowany przez hordę dzikich Askarlijczyków. Męczennica Evadine odniosła poważne rany z rąk wojownika zwanego przez pobratymców tielwaldem, ale została uratowana przez Alwyna i Wilhuma. Ocalali członkowie Kompanii Przymierza odpłynęli na zdobytych askarlijskich statkach, podczas gdy Olversal i jego słynna biblioteka zostały strawione przez pogańskie płomienie.

Po przybyciu do portowego miasta Farinsal, Męczennica Evadine przez wiele dni leżała bliska śmierci, dopóki Alwyn i kapitan Swain z Kompanii Przymierza nie uknuli spisku, zaplanowali bowiem uzdrowienie Męczennicy, decydując się potępić swoje dusze: Alwyn miał odszukać Jutową Wiedźmę i nakłonić ją do uzdrowienia ukochanej kapitan. Wyruszywszy na poszukiwanie Wiedźmy, Alwyn ponownie wpadł w łapy kajdannika. Kajdannik – przekonany przez swoje wyimaginowane duchy, że pewnego dnia Alwyn doprowadzi do jego śmierci – planował, jak wyprzedzić Skrybę. Alwyn skończył przywiązany do drzewa i mógł tylko znosić okrucieństwo kajdannika, czekając na swój koniec. W tym momencie pojawiła się Lorine D’Ambrille, wtedy już księżna Marchii Shavine. Wyjawiła, że to z jej polecenia kajdannik pochwycił Alwyna. Oświadczyła również, że jest niewinna zdrady Deckina, gdyż zbrodnia ta była dziełem niejakiego Todmana, który już dawno zginął z jej ręki. Aby dowieść prawdziwości swoich słów, zabiła kajdannika, ratując Alwyna, ale by ukarać dawnego kompana za niewyparzony język, pozostawiła go przywiązanego do drzewa.

Od śmierci głodowej uratowało Alwyna pojawienie się Jutowej Wiedźmy. Uwolniwszy Alwyna, zabrała z powrotem księgę, którą mu dała, wraz ze spisanymi przez Berrine instrukcjami, jak ją przetłumaczyć. Wtedy Skryba zobaczył, że twarz pod workiem nie była okaleczona ani ohydna. Razem wrócili do Farinsal, gdzie – i przekazuję te słowa z bólem mego przepełnionego wiarą serca – Alwyn Skryba, jak twierdzi, uczestniczył w tajemnym rytuale, który uratował Męczennicę Evadine przed niechybną śmiercią. Skryba twierdzi też, że jej zmartwychwstanie z rąk Serafila było jedynie złudzeniem zrodzonym z delirium. Dalej mnoży swoje bluźnierstwa, wspominając o formie cielesnego przyciągania między nim a Zmartwychwstałą Męczennicą. Mam nadzieję, że teraz widzicie, Błogosławieni Bracia, jak konieczne jest ukrycie tej relacji przed wszystkimi, z wyjątkiem najbardziej pobożnych oczu.

W późniejszym opisie słynnego przemówienia Męczennicy Evadine do wiernych z Farinsal, relacja Skryby jest zaskakująco zgodna z treścią zwojów. Podobnie jak w przypadku nikczemnego spisku, wskutek którego Męczennica wpadła w zasadzkę i została porwana przez nieuczciwe sługi Korony obawiające się jej wyniesienia. Alwyn dodaje pewne pouczające szczegóły, takie jak śmierć Piwowara z rąk porywaczy Męczennicy Evadine. To również w tym momencie nastąpiło zerwanie wieloletniego sojuszu z Torią, która zdecydowała się uciec przed zbliżającym się kryzysem na pokładzie statku przemytników. Wedle słów Alwyna, odmówił on towarzyszenia przyjaciółce w wyniku jakiejś formy tajemnej więzi ze Zmartwychwstałą Męczennicą. Biorąc pod uwagę jego charakter, jestem bardziej skłonny przypisać tę odmowę jego nosowi złoczyńcy zdolnego wyczuć potencjalne zyski.

Niezależnie od swoich motywów, Alwyn towarzyszył Kompanii Przymierza w drodze do Zamku Ambris. Tam odbył się oszukańczy proces prowadzony przez szemranego kapłana imieniem Arnabus. Skazana na śmierć pod fałszywymi zarzutami zdrady i herezji, Zmartwychwstała Męczennica stanęła na szafocie, wtedy Alwyn, odziany w zbroję pożyczoną od Wilhuma Dornmahla, przedarł się przez tłum, i zażądał prawa do zakwestionowania werdyktu w walce. Ten aspekt historii Męczennicy Evadine jest zbyt dobrze poświadczony przez inne źródła, by można było zaprzeczyć tej relacji – Alwyn Skryba rzeczywiście stoczył tego dnia pojedynek z dowódcą rycerzy sir Althusem Levalle’em, zdobywając wielkie uznanie, dzięki swoim sukcesom w starciu ze znanym rycerzem-weteranem. To właśnie podczas tego pojedynku Alwyn wyjawił sekret powierzony mu przez ascendantkę Syldę Doisselle, sekret, przez który została ona skazana na pobyt w kopalniach: król Tomas z Albermaine był tak naprawdę bękartem, synem Królewskiego Czempiona, i nie miał prawa zasiadać na tronie.

Powalony przez rozwścieczonego komtura, Alwyn został uratowany przed zabójczym ciosem przez Zmartwychwstałą Męczennicę, która zeskoczyła z szafotu i przebiła sir Althusa skradzionym mieczem. Później połączone siły żołnierzy Przymierza i pobożnej biedoty przypuściły atak na Kompanię Koronną. Męczennica Evadine i jej zwolennicy wydostali prawie martwego Alwyna z zamieszania i zanieśli go z powrotem do lasu, w którym spędził swoją niechlubną młodość. Męczennica i banita zjednoczyli się w buncie, ale czy taki związek mógł przetrwać?Erchel czekał na mnie we śnie. Ze wszystkich martwych nieszczęśników, którzy tłoczyli się w moich wspomnieniach, pamięć wybrała właśnie jego. Nie słodką Gerthe o zwinnych palcach. Nie Deckina, przerażającego i szalonego, ale czasem nad wyraz mądrego Króla Banitów. Nawet nie otumanionego wiarą, męczącego Fornala, którego zamordowałem i zostawiłem w śniegu przed laty. Nie. To właśnie Erchel przywitał mnie swoim chytrym uśmiechem, odsłaniającym poplamione zęby, ciemne w pobladłej twarzy, ze świeżą krwią kapiącą z poszarpanego materiału spodni w kroku. Pomimo jego uśmiechu, od razu zrozumiałem, że nie cieszył się na mój widok, kastracja z pewnością wzbudziłaby złość i gorycz nawet w najmilszej duszy, nie żeby Erchel był miły za życia...

– Przyszedłeś zobaczyć, co, Alwynie? – zapytał, a głowa mu się kiwała na chudej szyi, która wyciągnęła się i skręcała na podobieństwo węża, z każdym jego słowem. Ton bardziej pasowałby do żebraka niż wytrzebionego okrutnika ze śmiertelną urazą. – Przyszedłeś zobaczyć, coś zrobił, he?

Jego palce, dłuższe i bardziej wiotkie niż zapamiętałem, drapały i dźgały zbroję płytową zakrywającą moje przedramię, pozostawiając na metalu czerwone plamy.

– Teraz jesteś rycerzem, co? – wysyczał z radosną satysfakcją, kiwając głową na wężowej szyi. – Daleko zaszedłeś, co? Wyżej niż biedny Erchel kiedykolwiek miał szansę. Wystarczająco wysoko, by dać trochę pieniędzy staremu przyjacielowi.

– Nie jestem rycerzem – zaprzeczyłem, cofając gwałtownie rękę, bo mimo zbroi jego dotyk sprawiał mi ból. – I nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.

– Nie bądź takim sknerą dla biednego Erchela. – Przykucnął z nadąsaną miną i zacisnął dłoń o długich palcach na krwawej plamie między nogami. – Nie ma już masztu, pamiętasz? Pozwoliłeś tej małej suce wszystko obciąć.

– Na nic jej nie pozwalałem – przypomniałem. – Choć nie twierdzę, że bym ją powstrzymał.

Zacisnął zęby i wydał dźwięk, który był groteskowym połączeniem syku i śmiechu.

– Dostanie to, na co zasłużyła – zapewnił mnie, szczękając zębami, podczas gdy coś mrocznego i wilgotnego wiło się w głębi jego ust. – Już tego dopilnujesz.

Wezbrał we mnie nagły gniew i sięgnąłem po miecz, ale gdy go dobyłem, Erchel odsunął się już poza zasięg ostrza.

– Chodź, chodź. – Skinął na mnie. – Nie chcesz zobaczyć, co zrobiłeś?

Podmuch wiatru potoczył mgłę po okalającej nas trawie i sprawił, że Erchel stał się przygarbionym cieniem. Miękka ziemia ustępowała pod moimi stopami, gdy podążałem za nim, powodowany zarówno ciekawością, jak i pragnieniem odebrania mu życia, której to przyjemności nie zaznałem na jawie. Było oczywiste, że znajdujemy się na bagnach, ale nie rozpoznawałem okolicy. Gęsta mgła przesłaniała wszelkie punkty orientacyjne poza nierównymi, poskręcanymi cieniami skalistych grzbietów, które wyrastały z moczaru – niczym milczące i nieruchome potwory skryte w mroku. Gdziekolwiek się znaleźliśmy nie było to miejsce mi znane.

Wkrótce Erchel zniknął we mgle i straciłem go z oczu. Przez chwilę błąkałem się po bagnach w bezskutecznym polowaniu, aż słaby krzyk jakiegoś niewidocznego zwierzęcia zaczął wzywać mnie na podobieństwo latarni morskiej. Nie słyszałem jeszcze takiego zawołania, zgrzytliwy syk mieszał się w nim z gardłowym rykiem, przybierał na sile i łączył się z innymi, tworząc dysonansowy chór. Źródło tego krzyku stało się jasne, gdy wiatr po raz kolejny rozwiał mgłę i zobaczyłem dużego ptaka siedzącego na na wpół zatopionych zwłokach. Nigdy wcześniej nie widziałem podobnego, wielkiego jak orzeł, ale pozbawionego jakiegokolwiek majestatu. Podobnie, jak u Erchela ze snu, głowa ptaka kołysała się na wydłużonej szyi, a jasne, bulwiaste oczy, ponad przypominającym tasak dziobem pokrytym krwią, wpatrywały się we mnie ze złowieszczym głodem. Ptak rozdziawił dziób i wydał z siebie kolejny paskudny okrzyk, który powtórzyło wiele gardeł.

– To są sępy, z tego, co słyszałem – pouczył mnie Erchel, a oczy mu lśniły, gdy cieszył się moim pełnym przerażenia obrzydzeniem.

W tej samej chwili dotarło do mnie, że ptaki wypełniały bagno aż po horyzont, setki, a może tysiące, trzepotały rozłożystymi skrzydłami i kiwały głowami, raz po raz rozdziawiając wstrętne dzioby, by dołączyć do chóru. Miały o czym śpiewać, ponieważ otrzymały wielką obfitość padliny. Choć ptaków było wiele, trupów było jeszcze więcej. Leżały częściowo zanurzone w mętnej wodzie bagna. Niektórzy z poległych byli rycerzami, a ich zbroje błyszczały w matowym świetle przesłoniętego mgłą słońca. Ale widziałem też dzieci i starców. Gdzieniegdzie dostrzegałem jaskrawe kolory szlacheckich strojów. Wszyscy zginęli gwałtowną śmiercią, a moczary poczerwieniały od krwi płynącej z ich licznych ran.

– To, Alwynie. – Erchel zachichotał przenikliwie. – To jest właśnie to, coś uczynił...

Krzyk wyrwał mi się z gardła i rzuciłem się na niego, wznosząc miecz do śmiertelnego ciosu. Ale, jak to często bywa w snach, moje działania były bezowocne. Erchel zniknął i ostrze przeszyło jedynie powietrze.

– Ocaliłeś ją, rozumiesz?

Obróciłem się gwałtownie, a on kucał za mną, spoglądając chytrze. Twarz wykrzywiało mu to samo plugawe zadowolenie, które widywałem za każdym razem, gdy Erchel zdołał pochwycić jakąś żywą istotę, by zadawać jej męki.

– Ocaliłeś Zmartwychwstałą Męczennicę – szydził śpiewnie. – I wypełniłeś świat trupami...

Uniosłem miecz na wysokość piersi, ujmując rękojeść obiema dłońmi. Miałem zamiar przebić tego to nikczemnika, wrażając sztych w jedno z jego jasnych, niemrugających oczu. Gdy pchnąłem, po raz kolejny umknął w nicość, tylko po to, by pojawić się za moimi plecami i szydzić dalej.

– Coś chciał osiągnąć? – zapytał, a jego ton był parodią szczerej ciekawości. Stał teraz w wodzie, zaraz obok sępa, bez reszty zajętego zewłokiem, na którym siedział. – Naprawdę myślałeś, że świat z nią stanie się lepszy?

– Zamilcz! – rozkazałem chrapliwie i ruszyłem w stronę Erchela.

– Niczego się nie nauczyłeś od ascendantki Syldy? – Wydłużona szyja wydźwignęła jego głowę na nienaturalną wysokość i Erchel uniósł brwi w grymasie potępiającego zdziwienia. – Jakże by się wstydziła, widząc cię teraz...

Wydałem z siebie ryk dzikiej wściekłości i rzuciłem się na niego z mieczem uniesionym tak, by odciąć mu głowę od tej wężowej szyi. Zamiast tego zanurzyłem się w bagnistej wodzie, a ciężar zbroi wciągnął mnie pod powierzchnię. Zacząłem się miotać, ogarnięty paniką, odrzuciłem miecz, byle tylko wydostać się z uścisku bagniska. Gdy znów poczułem smak powietrza, zobaczyłem Erchela unoszącego się nad ziemią, z sępem na ramieniu. Niebo nad nim pociemniało, gdy pozostałe ptaki wzbiły się w powietrze, tworząc gęstą, wirującą masę.

– Moi przyjaciele nie skończą z tobą od razu – obiecał mi Erchel z niezachwianą pewnością, po czym dodał z coraz szerszym uśmiechem: – Nie, dopóki nie będę miał przyjemności popatrzeć, jak odgryzają ci jaja. Ciekawe, czy będziesz krzyczeć tak głośno jak ja?

Ogromny ptak na jego ramieniu zaskrzeczał ponownie, po czym zatrzepotał skrzydłami i rzucił się na mnie, wystawiając przed siebie długie szpony, wymierzone w moją głowę. Ponownie zepchnął mnie w bagno i trzymał mocno, gdy opadałem coraz głębiej. Szpony rozdzierały stalowe karwasze niczym papier, a dziób wbił się w skórę pod zbroją, szarpał ciało, szarpał i szarpał...

– Alwynie!

Moja ręka wystrzeliła w górę, by złapać dziób wbijający się w moje przedramię, ale zamiast tego zatrzymała się na gładkim nadgarstku człowieka. Krzyk zaskoczenia przegnał sen, a wiry czerwonej wody zniknęły, i zobaczyłem skrzywioną twarz Ayin. Przez chwilę wpatrywałem się w jej zdezorientowane oczy, czując pieszczotę zimowego chłodu, a zmysły zalały mi znajome dźwięki i zapachy płynące z obozu o wschodzie słońca.

– Znowu śnisz? – spytała, spoglądając wymownie na moją dłoń wciąż zaciśniętą na jej nadgarstku.

– Przepraszam – wymamrotałem, zwalniając uścisk. Przekręciłem się na stosie futer i tkanin, które stanowiły moje posłanie i usiadłem, przegarniając dłońmi potargane włosy. Głowę wypełniał mi pulsujący ból, który witał mnie co rano od dnia, w którym w pełni odzyskałem przytomność, dwa tygodnie wcześniej. Była to pamiątka po sir Althusie Levalle’u, zabitym i zupełnie nieopłakiwanym Komturze Kompanii Koronnej. Choć mógłbym wygłosić niejedno słowo krytyki pod adresem jego charakteru, to nigdy nie mógłbym zarzucić komturowi braku siły w ramieniu.

– Ja już nie śnię – powiedziała Ayin. – Od czasu jak kapitan mnie pobłogosławiła.

– To... dobrze – odpowiedziałem, szukając jednocześnie niewielkiej zielonej buteleczki, którą ostatnimi czasy zawsze miałem gdzieś pod ręką.

– Powinieneś poprosić, żeby i ciebie pobłogosławiła – mówiła dalej Ayin – wtedy też nie będziesz miał snów. O czym śniłeś?

O człowieku, któremu nie tak dawno obcięłaś jaja, ugryzłem się w język, zanim ta złośliwa odpowiedź wymknęła mi się z ust. Choć Ayin bywała naprawdę irytująca, nie zasługiwała, aby w tak brutalny sposób przypominać jej przeszłość. Choć biorąc pod uwagę, co zrobiła temu ascendantowi w Farinsal, po uprowadzeniu Evadine, nie wierzyłem już, że Ayin wyleczyła się całkowicie ze swych dawnych skłonności.

– Czy kiedykolwiek słyszałaś o sępie? – zmieniłem temat.

– Nie. – Zamrugała z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu. – A co to?

– Najwyraźniej paskudny wielki ptak, który żywi się trupami.

Odetchnąłem z ulgą, znalazłszy butelkę pod zrolowanym kocem, który służył mi za poduszkę. Suplikant Delryk nazywał zawartość butelki „eliksirem oszustwa”, ze względu na to, że mikstura usuwała ból, nie mając przy tym żadnego efektu leczniczego. Oszukany czy nie, byłem nieustannie wdzięczny za to, jak szybko gorzka i oleista zawiesina rozpraszała ból w mojej głowie. Twarz Delryka była pierwszą, którą ujrzałem po przebudzeniu się z długiego snu wywołanego obrażeniami odniesionymi w pojedynku, a na tej twarzy malował się niepokojący wyraz zaskoczenia. Delryk spędził trochę czasu ostrożnie badając moją głowę swoimi zręcznymi palcami, chrząkał od czasu do czasu, gdy przesuwały się po różnych grzbietach i guzach, z których jeden wzbudził jego szczególne zainteresowanie.

– Czy ten drań rozbił mi czaszkę? – spytałem, gdy jego palce znieruchomiały.

– Tak – odpowiedział mi z surową szczerością. – Ale chyba się już goi.

Po czym Delryk wręczył mi zieloną flaszkę i polecił codziennie meldować się u niego na kolejne badania. Miałem też przybiec do niego natychmiast, gdyby z nosa bądź uszu popłynęła mi krew.

– Lekcje. – Ayin zsunęła torbę z ramienia i ułożyła sobie na kolanach. – Mam świeży atrament i pergamin.

Skrzywiłem się, przełknąłem jeszcze jedną kroplę eliksiru i ponownie zakorkowałem buteleczkę. Delryk ostrzegał, że jeśli nie będę ostrożny, to nadużywanie tego specyfiku uczyni mnie niewolnikiem mikstury, toczyłem więc codzienną walkę z sobą samym, by nie przełknąć na raz, ile tylko zdoła znieść mój język.

– A skąd? – Wsunąłem flakon na poprzednie miejsce.

– Ci ludzie z Ambriside przynieśli dziś rano więcej zapasów, przyprowadzili też grupę rekrutów. Policzyłam ich. – Sięgnęła do torby, wyciągnęła skrawek pergaminu pokryty mozolnie skreślonymi liczbami. – Razem jest jeden tysiąc sto, osiemdziesiąt i dwa.

Jeszcze nie armia. Ale za miesiąc albo dwa będzie ich dość.

Ta myśl rodziła niezbyt przyjemne pytania o nieuniknioną przecież reakcję księcia Elbyna i, co ważniejsze, króla Tomasa na to, że w Kniei Shavine gromadziło się wielu zagorzałych wyznawców nieuznanej formalnie Zmartwychwstałej Męczennicy. Prawdę mówiąc, każdego dnia przeżywałem to samo zdumienie, gdy żaden z naszych zwiadowców nie przynosił informacji o zbliżających się wojskach koronnych czy książęcych.

– Lekcje – powtórzyła Ayin, szturchając mnie w ramię z naciskiem. Kolejne dni spędzone na nauce stawiania liter i liczenia ujawniły, że jest uczennicą być może aż nazbyt uważną. Większość biedoty uważała czytanie i pisanie za jakąś tajemną sztukę, znaną tylko kapłanom lub wykształconym szlachcicom. Na początku Ayin niewiele się od nich różniła i z podejrzanym zdziwieniem patrzyła na znaki, które kazałem jej kopiować. Jednak szybko zdziwienie ustąpiło miejsca zachwytowi, gdy tylko pojęła, że te abstrakcyjne rysunki reprezentują dźwięki, które można połączyć w słowa. Jej ręka nadal była niezdarna, a litery nierówne, ale Ayin czytała już z wyjątkową płynnością, bez przeciągania samogłosek i potknięć, które były tak charakterystyczne dla moich pierwszych lekcji.

– Nie skończyliśmy pierwszego objawienia Męczennika Stevanosa – przypomniała mi i wyciągnęła zwój z torby.

Ucząc ją, przyjąłem metodę ascendantki Syldy, polegała ona na recytowaniu świętych pism Przymierza, po czym kazałem Ayin je zapisywać, poprawiając przy tym pisownię i gramatykę.

– Właśnie doszliśmy do fragmentu, w którym oparł się lubieżnym pokusom tej dziwki Malecytów, Denishy.

Ayin rozwinęła zwój z twarzą rozpromienioną wyczekiwaniem, co skłoniło mnie do zastanowienia się nad dziwacznym zbiorem sprzeczności, które reprezentowała. Pod wieloma względami pozostawała niewinna i ufna, jak każde dziecię zmuszone do odnajdywania drogi pośród chaosu i zawirowań, jakimi jest ten świat. Ale była także wielokrotną morderczynią, która nie wykazywała cienia poczucia winy za swoje zbrodnie. Jej oddanie Evadine, naszej namaszczonej kapitan i Zmartwychwstałej Męczennicy, było tak samo żarliwe jak zawsze i podobnie niezmiennie przejawiała prawdziwy entuzjazm w kwestii co bardziej ponurych i krwawych elementów wiedzy o Przymierzu, które ja uważałem za niepokojące, zwłaszcza po moim śnie.

– Dzisiaj spróbujemy chyba czegoś innego – oznajmiłem i sięgnąłem po buty.

Wyszliśmy ze szczeliny między dwoma wiekowymi blokami kamienia, gdzie miałem swoje schronienie. Nad plątaniną nagich gałęzi świeciło jasne słońce i niebieściło się czyste niebo. Nie pamiętałem tego, ale to tutaj przywiodłem naszą uciekającą kompanię po uratowaniu Evadine z szafotu pod murami zamku Ambris. Było jednak jasne, że choć liczne ruiny sprzed Zatraty stanowiły idealną kryjówkę dla bandy banitów, to rosnąca rzesza zwolenników Evadine okazała się zbyt tłumna. Drzewa ścięto, aby stworzyć prowizoryczne chaty dla żołnierzy kompanii i naszych nowych rekrutów, których większość cierpiała właśnie z powodu uprzejmości sierżanta Swaina i innych suplikantów zbrojnych.

– Stój prosto, powiedziałem! – szczeknął Swain na jednego chuderlaka, który bezskutecznie próbował zająć miejsce w pierwszym szeregu nierównej kohorty. – Nie wiesz, co to znaczy „prosto”, ty zasrany obszczańcu?!

Sądząc z wyrazu szeroko otwartych oczu kmiotka, wątpiłem, czy kiedykolwiek przedstawiono mu koncepcję prostości.

– Męczennicy, miejcie nas w opiece – mruknął Swain i wyrwał chudzinie pikę z rąk. – To – uniósł broń w poziomie – to jest proste. I to też! – Obrócił pikę do pionu, uniósł i wraził drzewce w pierś stojącego z otwartymi ustami wieśniaka tak mocno, że ów wpadł na drugi rząd rekrutów, pociągając za sobą tych, którzy stali po jego obu stronach.

– Jeśli podczas bitwy nie będziesz stał prosto, to spotka cię coś o wiele gorszego niż zziębnięty tyłek – pouczył go Swain. – Wstawaj!

Widziałem inne oddziały, rozproszone po nielicznych polanach w tej części głębokiego lasu, traktowane z podobną surowością. Rekruci stanowili prawdziwą mieszaninę. Byli wśród nich nieopierzeni młodzieńcy, bez żadnego pojęcia o broni, ale też weterani albo tacy, którzy przynajmniej raz mieli okazję maszerować pod książęcymi sztandarami. Prawie wszyscy wywodzili się z biedoty i chłopstwa, przepojonych głębokim, choć słabo wyrażanym pragnieniem podążania za Zmartwychwstałą Męczennicą. W ostatnich dniach pojawiło się także kilku kapłanów, w większości młodych nowicjuszy, którzy nie zostali jeszcze zatwierdzeni jako suplikanci. Tak, jak rosnąca liczba chłopów pozwalała żywić obawy co do reakcji króla, tak pojawienie się dezerterów z ortodoksyjnej wiary miało szansę jedynie zwiększyć dezaprobatę hierarchów Przymierza dla kogoś, kogo wciąż nie chcieli uznać za Zmartwychwstałego Męczennika.

Poprowadziłem Ayin z dala od krzyków i przekleństw szkolących się żołnierzy, do płytkiego strumienia. Mróz skuł brzegi i pobielił porośnięte mchem kamienie wystające z wody. Owinąłem się płaszczem i usiadłem na głazie w pobliżu zakrętu potoku, czekając w milczeniu, aż Ayin ponownie szturchnie mnie w ramię.

– Co my tu...?

– Poczekaj – uciszyłem ją, spoglądając na dużą skałę sterczącą pośrodku strumienia. Ptak pojawił się wkrótce potem, przycupnął na kamieniu i wbił swój mały dziób w mech w poszukiwaniu pożywienia.

– Co widzisz? – spytałem Ayin.

– Ptaka na kamieniu – odparła, mrużąc oczy zdumiona.

– Jakiego ptaka?

– Rudzika. – Przestała się krzywić, ogarnięta swoją typową miłością do zwierząt. – Jest śliczny.

– Tak. – Ruchem głowy wskazałam jej torbę. – Zapisz to.

– Zapisać?

– To, co widzisz. Ptaka, kamień, strumień. Zapisz wszystko.

Była to kolejna z metod Syldy, aczkolwiek ja musiałem polegać na mojej pamięci, ponieważ w Wyrobiskach niewiele scen nadawało się do opisania.

Ayin sięgnęła do torby po pióro, atrament, pergamin i płaską drewnianą deskę, której używała jako biurka. Widok tego prymitywnie rzeźbionego przedmiotu przywołał tęsknotę za moim cudownym, składanym biurkiem, które straciłem w chaosie łupienia Olversalu, jakiego dopuścili się Askarlijczycy.

Ayin wyjęła korek z naczynia z atramentem, ale minę miała pełną wątpliwości.

– Po co?

– Odtwarzanie słów innych, nie nauczy cię pisać – wyjaśniłem. – Prawdziwa umiejętność bierze się ze zrozumienia.

Usadowiła się obok mnie, ostrożnie stawiając pojemnik z atramentem, by się nie przewrócił, po czym ponownie zmrużyła oczy, zanurzyła pióro i zaczęła pisać. Poprawiałem jej błędy w trakcie pracy, jak to mieliśmy w zwyczaju, od czasu do czasu prowadząc jej rękę, by uformować znaki. Jej litery wciąż były niezdarnymi, postrzępionymi bazgrołami, ale ostatnio pismo zaczęło nabierać podstawowej czytelności. Dziś była bardziej niezdecydowana niż zwykle, pióro chybotało się na pergaminie, podobnie jak moje, gdy Sylda po raz pierwszy zadała mi to ćwiczenie. Nauka na pamięć zawsze była łatwiejsza, ale jeśli Ayin miała zostać prawdziwym skrybą, musiała tworzyć słowa sama.

– Rudzik siedzi na skale – odczytała po kilku chwilach wysiłków i uśmiechnęła się dumnie. W moich oczach wciąż była dzieckiem, ale kiedy się uśmiechała, przypominałem sobie, że to w istocie młoda kobieta i do tego urodziwa. Ów fakt w równym stopniu przygnębiał mnie i rozpraszał.

– Dobrze – pochwaliłem. – Pisz dalej. Opisz ptaka, opisz skałę. I nie tylko to, co widzisz. Jakie dźwięk wydaje strumień? Jak pachnie tu powietrze?

Przez chwilę obserwowałem, jak jej pióro skrobie po pergaminie, ale moje myśli szybko wróciły do snu. Chciałem myśleć, że wizja nieznanych mi ptaków ucztujących na zwłokach była tylko wytworem umysłu, który doświadczył potwornych przeżyć. No i kto mógł powiedzieć, jaki tak naprawdę wpływ na mózg może mieć pęknięta czaszka? A jednak wstrętne ptaki ze snu wydawały się bardziej realne, bardziej szczegółowe w swojej formie, niż byłoby to możliwe, gdybym je sobie tylko wyobraził. Co więcej, w słowach Erchela dźwięczała ta szczególna nuta prawdy, która odróżniała je od bezsensownych wypowiedzi innych mieszkańców naszych snów. „Ocaliłeś Zmartwychwstałą Męczennicę i wypełniłeś świat trupami...”

Zadrżałem i szczelniej okryłem się płaszczem, dopiero wtedy dotarło do mnie, że Ayin nuciła podczas pracy. Jej głos był przyjemny, naturalnie melodyjny, a nucenie czasami ustępowało miejsca krótkim wersom. Zazwyczaj bzdurnym przyśpiewkom, w których nie znalazłbyś niczego poza rymami, ale dziś jej pieśń miała odrobinę sensu.

– Żegnajcie zatem me siostry i bracia – śpiewała. Nie znałem tej melodii, ale podobał mi się jej smutek. – Żegnajcie wszyscy moi bracia w stali...

– Co to za piosenka? – zapytałem, na co Ayin podniosła wzrok znad pergaminu.

– Taka sobie. – Wzruszyła ramionami. – Śpiewam, gdy pracuję.

– Wymyśliłaś ją sama?

– Wymyślam wszystkie swoje piosenki. Od zawsze, kiedy jeszcze byłam mała. Matula lubiła, gdy jej śpiewałam. – Zachmurzyła się nieco. – Mniej się złościła, gdy śpiewałam, więc często to robiłam.

– Zapisz tę, którą śpiewasz teraz. – Wskazałem na pergamin.

Zmarszczyła brwi z powątpiewaniem.

– Nie wiem, jak zapisać niektóre słowa.

– Pokażę ci.

Początkowo prowadziła pióro bardziej chwiejnie niż zwykle, ale wkrótce nabrała pewności siebie, a litery wyrazistości, poczuła serce do swojego zadania i pisząc, śpiewała kolejne wersy.

– Bo oto stajemy w przededniu bitwy i wiem, że mój los został przypieczętowany...

– To wszystko? – zapytałem, gdy zapisała cały arkusz.

– Wszystko, co wymyśliłam.

– I jak ją nazywasz? Dobra pieśń potrzebuje tytułu.

– „Pieśń o bitwie”, bo zaczęłam śpiewać niektóre kawałki po Polu Zdrajców.

– Taki trochę zbyt oczywisty. – Wyjąłem pióro z jej dłoni i opatrzyłem pieśń tytułem, dodając do liter ozdobne zawijasy.

– „Los żołnierza” – przeczytała Ayin i wydęła usta w milczącej dezaprobacie.

– Jest poetycki – zapewniłem ją, z nutą irytacji w głosie, co Ayin uznała za zabawne.

– Skoro tak mówisz.

Zmarszczyłem brwi, widząc ten psotny uśmiech i zastanawiałem się, czy nie byłoby jednak słusznie jej skarcić, szybko jednak o tym zapomniałem, gdy wśród drzew rozległ się głos wołający moje imię. Chwilę później zobaczyłem zaczerwienionego z wysiłku młodzieńca, który pospieszył w naszą stronę, potknął się o korzeń i niemal upadł na twarz. Tak jak wielu byłych suplikantów, którzy zaciągnęli się pod sztandar Evadine, Emond Astier należał do dzieci miasta raczej niż wsi. Ci młodzi ludzie, pełni byli zapału, ale wychowani pod kloszem, w swym nowym, leśnym domu, poruszali się z wyjątkową niezdarnością zrodzoną w równym stopniu ze strachu, co z nieznajomości kniei.

– Panie Skrybo – powiedział, a raczej wysapał. Powstrzymałem znużone westchnienie, gdy się ukłonił. Nie miałem żadnej rangi, a jednak wielu nowo przybyłych oddawało mi w ten sposób honory, zrezygnowałam już nawet z protestów. – Namaszczona Pani prosi, byś do niej dołączył.

W jego głosie słychać było naleganie, a także niewielkie drżenie, zdradzające lęk. Emond był zaledwie rok lub dwa lata młodszy ode mnie, ale jego gładka, pozbawiona zarostu twarz wydawała się bardzo młoda. Zamrugał gwałtownie, jak żołnierz, który po raz pierwszy stanął przed perspektywą bitwy.

– Jakieś kłopoty? – zapytałem, oddając pergamin Ayin.

– Wrócili zwiadowcy wysłani na wschód – odpowiedział, zerknąwszy na ułamek chwili na Ayin. Naprawdę byłem pod wrażeniem, że mimo strachu, jaki odczuwał, zdołał jeszcze zwrócić uwagę na ładną buzię. Odechciało mi się jednak śmiać, kiedy Emond odezwał się ponownie: – Przyszli, mistrzu Alwynie. Królewscy żołnierze.

– Jesteś pewien, że wszyscy są z Kompanii Koronnej?

Ze sposobu, w jaki Szypnik służalczo skinął głową, wywnioskowałem, że był to pierwszy raz, kiedy Namaszczona Pani zwróciła się do niego bezpośrednio. Szypnik był mężczyzną krzepkim, z pewnym doświadczeniem w zakresie kłusownictwa, co można było wywnioskować ze zgrzebnego, ale wytrzymałego stroju i jesionowego łuku, a jednak wił się pod spojrzeniem Zmartwychwstałej Męczennicy Evadine Courlain jak nieśmiałe dziecię.

– Ilu? – chciał wiedzieć Swain.

– Naliczyłem stu, suplikancie sierżancie – odparł Szypnik. – To może być awangarda, ale pomyśleliśmy, że lepiej będzie jak najszybciej wrócić z wiadomością, niż czekać. Obozowali w Sadzie Shrivera, jakieś osiem mil na wschód.

– Obozowali? – zdziwiłem się, ściągając brwi.

– Owszem, panie Skrybo – odparł kłusownik, już z mniejszym szacunkiem, za to z większą swobodą. Banita zawsze rozpozna banitę. – Też uznałem, że to dziwne. Nie szukali tropów, nie wzięli ze sobą myśliwych ani psów. Tylko setka konnych pod trzema sztandarami.

– Trzema sztandarami – powtórzyła Evadine. Mówiła cicho, ale i tak dosłyszałem nutę przerażenia w jej głosie.

– Najwyższy był sztandar królewski, moja pani. Z dwoma wielkimi złotymi kotami. Na drugim była róża, czarna, na białym polu. A trzeci to tylko mały proporzec w czerwono-niebieskie paski.

Zauważyłem, że Wilhum i Evadine wymieniają wymowne spojrzenia, gdy usłyszeli opis drugiego sztandaru, który znany był im obojgu. Ja też go znałem, widziałem ten sztandar po Bitwie na Polu Zdrajców, w dniu, w którym tak naprawdę narodziła się legenda Namaszczonej Pani. Był to też dzień, kiedy jej przyjaciel z dzieciństwa i zdrajca Wilhum Dornmahl został jej dostarczony przez rycerza, który nosił na tarczy czarną różę na białym polu.

– Niebiesko-czerwony proporzec to symbol sojuszu – wyjaśniła Evadine Szypnikowi. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, żeby ująć jego dłoń, a on natychmiast przykląkł na jedno kolano, gdy tylko go dotknęła. – Proszę, dobry panie – zaoponowała łagodnie. – Tylko księżniczki wymagają takich formalności. Powstań i przyjmij moje podziękowania za świetną służbę.

– Czyli sojusz – powiedział Wilhum, gdy zwiadowca już odszedł, wciąż z nisko pochyloną głową, mimo wyraźnych instrukcji Evadine. – To bardzo sprytne ze strony króla, że spośród wszystkich rycerzy wysłał właśnie jego.

– Sprytne – zgodziła się Evadine, a przez jej twarz przemknął cień irytacji. – Albo okrutne.

– Setka królewskich to całkiem przyzwoity przeciwnik – stwierdził Swain. – Ale taki, z którym sobie poradzimy, jeśli trzeba będzie.

– Jeśli to tylko ta setka – zwróciłem mu uwagę. Zawiesiłem uważne spojrzenie na Evadine i dodałem: – Jeśli to pułapka, to z doskonale dobraną przynętą.

– Uważasz, że pojadę prosto do obozu na ślepo, mości Skrybo? – Evadine uniosła brew.

– Uważam, że król albo jego doradcy, wysłali jedynego rycerza, którego na pewno oszczędzisz. Ale skoro nie mają psów, to dobry znak. Może to znaczyć, że naprawdę chcą rozmawiać.

– Zostawiliśmy wielu martwych królewskich pod zamkiem Ambris – przypomniał Wilhum. – Razem z ich komturem, który został zabity, gdy pilnował wprowadzenia praw, zarówno Korony, jak i Przymierza. Trudno zrównoważyć coś takiego.

– W przypadku zbuntowanego lorda albo zwykłego banity, zapewne – odparłem, nie odrywając wzroku od Evadine. – Ale nie Zmartwychwstałej Męczennicy.

Evadine złożyła ręce i opuściła głowę. Miała na sobie proste bawełniane spodnie i koszulę, które nosiła, gdy zdejmowała zbroję, a na ramiona narzuciła płaszcz z niedźwiedziej skóry. Jej twarz była blada, jak zawsze, ale teraz znałem już Evadine na tyle dobrze, by dostrzec zmęczenie, lekko ściągnięte usta i zaróżowione powieki, co wskazywało na nieprzespaną noc, a przynajmniej na niedostatek snu. Przyszło mi do głowy, że Evadine też mogły nękać koszmary, a jeśli tak, to ciekawe, czy również widziała sępy?

W końcu zobaczyłem, że lekko zacisnęła wargi, kolejny znak, który nauczyłem się odczytywać – podjęła decyzję. A każda z jej decyzji mogła oznaczać życie lub śmierć nas wszystkich.

– Wybierz setkę żołnierzy – poleciła Swainowi. – Najlepszych, jakich mamy. W południe pomaszerujemy na spotkanie mojego ojca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: