- promocja
- W empik go
Megapolis - ebook
Megapolis - ebook
Jeśli szukasz magicznej przyjaciółki, powinna zostać nią Kate! Czas odwiedzić Jaar!
Nastoletnia Kate Hallander widziała już w życiu wiele. Gdy jednak w jej własnym pokoju zjawia się chłopak twierdzący, że jest przybyszem z przyszłości, wszystko co wiedziała na temat magii, wywraca się do góry nogami. Przecież takie rzeczy nie są możliwe! W dodatku przybysz twierdzi, że potrzebuje pomocy Strażników Żywiołów, inaczej jego świat zniknie.
We współczesnym świecie czeka nie mniej kłopotów. Wizje Lilian kierują dziewczynę na trop tajemniczego maga, Kaspara, którego pojawienie się zwiastuje ogromne zmiany dla misji Strażników. Randolph Charmling, ku przerażeniu Hilleny, twierdzi, że od dawna kontaktuje się z Królową Księżyca. Tymczasem nowa królowa Tir-na-Nog, wiedziona podszeptami ducha, wyprawia się w niezwykle niebezpieczną podróż do miejsca, które miało na zawsze pozostać przeklęte.
Przez uchyloną zasłonę czasu do świata Jaaru przenikają duchy. Jaka siła zdołała wezwać Strażników i obalić wszelkie prawa magii? Jakie mroczne tajemnice skrywa przeszłość braci Charmlingów? Duchy przemówiły – czy jednak warto ich słuchać?
Piąty tom bestsellerowej serii „Kroniki Jaaru” to jeszcze więcej magii w najlepszym wydaniu!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-114-2 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Istniała poza ciałem. Tamta siła, której nadal nie rozumiała, wyrwała ją z niego i rzuciła w rozszerzającą się przestrzeń. Dziewczyna płynęła z wartkim strumieniem czasu. Nie miała żadnej kontroli nad ścieżką, jaką obrał. Mogła jedynie przyglądać się mijanym erom niczym odległym miastom, które zapalały się w ciemności wszechświata i gasły, ustępując miejsca kolejnym.
Trwało to długo, wystarczająco długo, by samo to słowo zatraciło swe znaczenie. To była jej kara, zemsta świata za wszystko, co zrobiła. Właśnie tak wyglądało piekło – samotność i rozpacz, ciągłe pytania bez odpowiedzi. Gdzie jestem? Jak do tego doszło? Czy ten stan kiedykolwiek się skończy?
Ale się skończył. Gwiazdy zawirowały, przystanęły na chwilę i oświetliły kawałek czasu i przestrzeni, który odtąd miał stanowić jej dom. Odkryła znów swe ciało – czekało tam na nią, nowe i odświeżone, lecz całkowicie podobne temu, do którego przywykła. Żyła.
Spojrzała w rozgwieżdżony mrok. Od koniuszków palców stóp po czubek głowy opanowała ją tęsknota, bo wiedziała, że nie ma już powrotu. Wszystko w tamtym życiu minęło, a tu czekał na nią nowy świat.
– Potępiona – wyszeptała. Takie będzie nosić w nim imię.
– A to? – spytał, sunąc małym palcem po mapie. Bez logiki utorował sobie najprostszą drogę przez morze, pomijając łączący lądy kanał.
Na twarzy dziadka pojawił się uśmiech.
– To Neo-Londyn – odparł mężczyzna. – Dawniej nazywano go po prostu Londynem.
– I naprawdę nikt wtedy nie wiedział o Jaarze?
Chłopiec nigdy nie umiał sobie wyobrazić świata, w którym magię trzymano pod kloszem, nieważne ile razy dziadek mu o nim opowiadał. Zresztą czy można było ufać jego opowieściom? W końcu był chyba jedyną osobą w całym świecie, która wciąż wierzyła, że gdy rodzi się człowiek, wraz z nim powstaje nowa gwiazda, a gdy on umiera – gwiazda gaśnie.
– To prawda. Daję słowo. – Mężczyzna, wciąż rozbawiony, uniósł w górę dłoń z dwoma wyciągniętymi palcami.
– I co się stało? – dopytywał malec. – Jak ludzie poznali prawdę?
– Cóż… Przyszedł ktoś, kto… poukładał pewne sprawy. Zawsze tak jest. Trzeba odszukać właściwą osobę, poprosić o pomoc, a ona będzie wiedzieć, co trzeba zrobić.
Chłopiec namyślał się przez chwilę.
– A co, jeśli takiej osoby nie ma?
Dziadek się roześmiał. Był tego dnia w wyjątkowo dobrym humorze.
– Wtedy trzeba ją sobie wyczarować – odparł.
Obaj zamilkli. Mężczyzna mówił poważnie, czego dowodem była jego mina. Objął wnuka ramieniem.
– Chodź – powiedział. – Zdradzę ci pewien rodzinny sekret.
Joe Jenkins pochylał się nad grubą księgą. Przewracał pożółkłe kartki delikatnie, by nie skruszały pod wpływem jego dotyku.
Dusze przychodzą, zamieszkują ciała, odchodzą i wracają, trwają. Tak głosiły mądre teksty w przeszłości, tak głoszą mądre teksty dziś. To samo będą głosić w przyszłości. Większość wiedźm i czarowników zapomniała tę wiedzę. Popełniali zasadniczy błąd, który mógł ich wiele kosztować.
Bo księgi się nie myliły.Rozdział 1
Wiedźma z przeszłości
Airen Earthchild zawsze wierzył w niezwykłe przygody, ale nie sądził, że jedna z nich przytrafi się także jemu. I wielkie nieba, nie tak miała wyglądać. Biegł teraz ile sił w nogach, uciekając przed ludźmi, którzy zabiliby go bez mrugnięcia okiem. Wciąż czuł woń palącego się mięsa. Przenikła głęboko do jego duszy, przykleiła się do niej i niemal natychmiast zamieniła we wspomnienie, którego nie sposób będzie się pozbyć.
Usłyszał krzyk za plecami. Był blisko. Gruby, męski głos należący do gwardzisty dwa razy większego od Airena – a takich mężczyzn pędziło za nim przynajmniej dwunastu. Widział już, co potrafili zrobić z uciekinierem: łamali karki, miażdżyli kości, kopali do upadłego, po prostu zabijali tak, jak robi się to w najzwyczajniejszy sposób od tysięcy lat. Nie musieli czekać na dowódcę – w tym przypadku proces nie był potrzebny.
Chłopak postawił na nogi całą bazę dowodzenia. Nikt się nie spodziewał, że szesnastolatek dostanie się do najpilniej strzeżonej części bazy, że pozna tajemne przejścia. A on tego wszystkiego dokonał. W tym mieście za wiedzę płaciło się najwyższą cenę.
Wbiegł do ciasnego tunelu. Strażnicy mogli być od niego silniejsi, lecz nie byli równie zwinni. Przeciśnięcie się tędy zajmie im trochę czasu, chyba że znają inne przejścia, takie o których Airen nie słyszał. Jeśli tak, być może będą czekać u wylotu, gotowi, by go zabić.
Ta myśl na moment go spowolniła. Przez ułamek sekundy walczyły ze sobą sprzeczne myśli: biec dalej, stanąć, zawrócić? Biegł, mimo wszystko biegł. Od tej chwili ucieczka będzie towarzyszyć mu przez najbliższe miesiące, lata, a kto wie, czy nie do końca życia. Licha nadzieja czeka w miejscu, do którego być może chłopak nigdy się nie dostanie.
U końca tunelu jaśniało blade światło. Teraz wydawało się tak odległe, jakby od oczu Airena dzieliła je czasoprzestrzeń. Sam nie wiedział, po co unosił dłoń, chyba chciał je złapać, przybliżyć.
Do jego uszu dotarły odgłosy pędzących stóp. Strażnicy wkroczyli za nim do tunelu, a on nie miał już sił, by przyspieszyć. Ciężko dyszał – miał wrażenie, że słyszy obok siebie własny oddech: odłączył się od jego ciała, stał osobną, zmęczoną istotą i jedynym towarzyszem. Przerażał go, bo brzmiał niczym zwiastun śmierci. Serce kołatało, jak gdyby wybijało już ostatni, nierówny rytm.
Jaskrawe światło zalało nagle przestrzeń, ujarzmiło mrok, który wycofał się w głąb tunelu. Airen wbiegł do wielkiego, skąpanego w blasku pomieszczenia. Znał je – dawno temu przyprowadził go tu dziadek Abel, by pokazać, gdzie pracuje. Potem opowiedział mu o wszystkim, zdradził tajemnice, których nie wolno mu było wyjawiać. I umarł, pozostawiając niedokończone sprawy.
Podłoga wyłożona była płytkami pokrytymi symbolami astrologicznymi. Ku sufitowi, u którego jaśniały ostre lampy, pięły się wysokie, rzeźbione kolumny. To miejsce było stare, tak bardzo, że jego historii trzeba by poświęcić wiele obszernych tomów. Widziało niejedną walkę, przetrwało wszystkie wojny świata, pojawiało się i znikało, obleczone tajemniczą mocą płynącą z samego Księżyca, większą od każdej magii, jakiej potrafił użyć człowiek.
Solluna, Świątynia Słońca i Księżyca, Gwiazda, Która Zstąpiła na Ziemię.
Wypełniający pomieszczenie spokój sprawił, że Airen na moment zapomniał o tych, przed którymi uciekał. Otrzeźwiał, gdy z oddali dobiegły kolejne głosy. Trzęsącymi się dłońmi sięgnął do pasa, u którego zawiesił skarb od dziadka, transporter. Patrz na lustra, one zdecydują, dokąd cię zaprowadzić – przypomniał sobie radę staruszka.
Na środku świątyni stały zwierciadła. Było ich trzynaście. Nie czekając dłużej, chłopak podszedł z transporterem do pierwszego z nich. Trudno było mu zdecydować, co zrobić. Z braku lepszego pomysłu zwyczajnie wyciągnął przedmiot tak, by odbił się w lustrzanej tafli.
Nic. Strażnicy byli już obok, lada chwila wpadną do świątyni. Podszedł do kolejnego lustra – nadal nic. Przy trzecim zaczął się zastanawiać, czy na pewno robi wszystko dobrze. Dziadek nigdy nie powiedział mu, w jaki sposób użyć przedmiotu, a prawdopodobnie sam nie był tego pewien.
Stało się. Ciężkie buty zastukały o posadzkę świątyni.
– Tam! – Jeden ze strażników wskazał na Airena. Pozostali natychmiast rzucili się w jego kierunku.
Spanikowany chłopak stracił orientację. Instynktownie podbiegł do ostatniego z luster, nieco oddalonego od reszty. Jeśli ono nie zadziała, wszystko stracone. Wyciągnął przed siebie transporter.
– Błagam. – Zamknął oczy, od strażnika dzieliło go już tylko kilka kroków.
Nagle wszystko zajaśniało. Lustro pękło, rozpadając się na tysiące odłamków, które powędrowały w przestrzeń. Nie opadały na ziemię; krążyły wokół pozostałych zwierciadeł, Airena i gwardzistów, którzy patrzyli na to ze strachem i zdumieniem. Chłopak był pewien, że coś dziwnego stało się z czasem. Wyraźnie to czuł – sekundy wydłużały się, przestrzeń rozszerzyła, by zrobić miejsce dodatkowym chwilom, po czym, jakby dla równowagi, wszystko przyspieszyło.
Była to gwałtowna zmiana. Puste zwierciadło z powrotem przywołało swą połamaną taflę, a wraz z nią przyciągnęło Airena. Chłopak zdążył krzyknąć, był to jednak urwany krzyk. Przez chwilę sądził, że znalazł się w zwierciadle, lecz w rzeczywistości wpadł w czarną przestrzeń. Świątynia i gwardziści nie tylko zniknęli, ale w dodatku wydawali się tak odlegli, jakby stanowili wspomnienie z dalekiej przeszłości. Wszystko wokół przemieszczało się z prędkością, która pewnie zabiłaby chłopaka, gdyby nie… dotyk. Dotyk czyjejś dłoni.
Airen dostrzegł twarz – tylko przez moment. Była męska, lecz o błękitnej skórze. Szeroko otworzył oczy, a wtedy ona znikła. On za to znalazł się w czyimś pokoju. Szok długo nie pozwalał mu dojść do siebie. Rzeczy wydarzyły się tak niespodziewanie, że miał wrażenie, jakby bieg wypadków przeniósł jego ciało, a umysł zostawił w zupełnie innym miejscu, i teraz potrzebowały one czasu, by się połączyć.
Pokój był spory i nieco zagracony, wyglądał jak sypialnie z dawnych czasów. Airen stał zwrócony plecami do wielkiej garderoby. Mnóstwo ubrań walało się po podłodze, a pod oknem stało biurko. Widząc na nim stary komputer, chłopak od razu zrozumiał, że trafił do przeszłości. Takie sprzęty w jego czasach spotykało się tylko w muzeach.
Spojrzał na łóżko. Nabrał pewności, że trafił także do właściwej osoby. Kilka centymetrów nad różową pościelą unosiła się blondwłosa dziewczyna. Nogi miała skrzyżowane, a oczy zamknięte. Ćwiczyła czary. Airen zrobił krok w jej kierunku. Najwyraźniej wyczuła jego obecność, bo otworzyła oczy.
I spadła.
Gwardziści wciąż stali. Na ich twarzach odmalowało się jeszcze większe zdumienie. Patrzyli po sobie – każdy widział to samo, więc nie było mowy o pomyłce. Wreszcie dowódca grupy ostrożnie zbliżył się do lustra i szybkim ruchem przeciął powietrze tuż przed taflą.
– Przecież tu był – szepnął, na co reszta pokiwała głowami. Nie trzeba było nikogo przekonywać, że chłopak, żywy i prawdziwy, jeszcze przed momentem przeglądał się w zwierciadle, trzymając wykradziony przedmiot. Podobnie jak nie trzeba było nikogo przekonywać, że dzieciak na ich oczach został wciągnięty do lustra.
Teraz szklana tafla wydawała się zwyczajna. Dowódca odbijał się w niej, obraz był niezmącony – lekka srebrna zbroja połyskiwała w świetle lamp, w ręku spoczywał nabity pistolet, stopy w ciężkich czarnych butach twardo stały na ziemi. Tylko myśli gwardzisty się zmieniły. Zadawał sobie pytanie o znaczenie rzeczy, jakich był świadkiem, i nie znajdował odpowiedzi – poznanie jej przekraczałoby jego kompetencje. Walczył z nagle rozbudzoną ciekawością. Wreszcie stanął plecami do zwierciadła, by zmierzyć się z oczekującymi spojrzeniami pozostałych.
– Trzeba natychmiast poinformować generała Karelliana – polecił. – Chłopak uciekł, a my musimy przetrząsnąć cały świat, by go znaleźć. Tylko… – Zawahał się. Stał przed zbyt trudną decyzją. Wiedział, że cokolwiek zrobi i powie, otworzą się różne drogi, jedne dające mu pozorne bezpieczeństwo, inne prowadzące do zguby. W duchu przeklinał dzień, w którym zobaczył rzeczy nieprzeznaczone dla jego oczu. – Nie mówmy generałowi, jak to się stało – postanowił wreszcie. – To nie do wiary, pomyśli, że go oszukujemy. Zresztą sposób ucieczki nie ma większego znaczenia.
Kilku podwładnych otworzyło usta, by zaprotestować. Dowódca groźnym spojrzeniem dał im do zrozumienia, że to nie czas na dyskusje. Gdy ruszyli ku wyjściu, szedł na końcu, a nim opuścili świątynię, raz jeszcze zerknął na zwierciadło. Zdawało mu się, że mignęła w nim czyjaś twarz. Zamiast się w tym upewniać, odwrócił wzrok i postanowił dla własnego dobra nigdy tu nie wracać.
Wiedza wiązała się z niebezpieczeństwem. Być może chłopak wiedział o czymś, przez co musiał zginąć.
Kate Hallander widziała już wiele. Nie zdumiewały jej nienaturalnie wielkie owady, zwierzęta o powykręcanych rogach i dziesiątkach kończyn, zwiewne demony, których ciała rozpływały się w powietrzu jak mgła. A teraz zobaczyła człowieka – i chyba jeszcze żaden widok, odkąd została wiedźmą, nie zadziwił jej w podobny sposób.
Chłopak był mniej więcej w jej wieku. Jego strój wyglądał prymitywnie. Nieznajomy miał na sobie brudną, krótką tunikę, przepasany był skórzanym pasem, mocno już postrzępionym, a jego buty wyglądały na wykonane z przypadkowych kawałków skóry, pozszywanych grubymi nićmi. Długie włosy splecione były w dredy, których najwyraźniej nie umiał utrzymać w należytej czystości – kleiły się od jakiejś świecącej substancji. A mimo to na nosie chłopaka spoczywały okulary, na nadgarstku miał wielki, elektroniczny zegarek, a w drugiej dłoni przedmiot również przypominający zegarek, tyle że wyjęty jakby z dziewiętnastego wieku.
Przez chwilę patrzyli na siebie z rosnącą niepewnością. Wreszcie nieznajomy uniósł obie ręce i powiedział:
– Nie obawiaj się mnie.
– Wcale się nie obawiam. – Kate uniosła brwi. Zabrzmiała nad wyraz spokojnie. Czasy, w których bała się nagle napotkanych istot, dawno już minęły. Miała dość mocy, by walczyć z chłopakiem, gdyby się na nią rzucił. Obok niej spoczywało athame. Zresztą nie spodziewała się ataku; coś kazało jej sądzić, że przybysz zjawił się w pokojowych zamiarach, może nawet przez przypadek.
Chłopak wciągnął powietrze, po czym bardzo powoli je wypuścił. Kate wpatrywała się w niego, oczekując wyjaśnień. Na razie o nic nie pytała. Dała nieznajomemu czas, by sam pozbierał myśli, bo najwyraźniej przychodziło mu to z trudem.
– Nie wiem, jak zacząć – przyznał. – Jestem… jestem zszokowany.
Kate prychnęła.
– Chyba nie bardziej niż ja, co? – spytała. – Może pomogę ci się otrząsnąć. Kim jesteś?
Miała zamiar zadawać mu tylko rzeczowe pytania. Chłopak chyba nawet się ucieszył, że nie musi sam zaczynać rozmowy.
– Nazywam się Airen Earthchild. A ty to pewnie Kate Hallander? Pamiętam twoją twarz ze zdjęć dziadka. Wiele mi o tobie opowiadał. Jesteś… znana.
– Ach tak, jasne. – Powinna była domyślić się od razu. Odkąd ujawniła się jako Strażniczka Kamienia Danu, nie dawali jej spokoju. Nie sądziła, że najuciążliwszą częścią popularności będą zmagania z wiedźmią prasą. Zwykli ludzie zaczepiali ją od czasu do czasu na ulicy, ci mniej odważni tylko wlepiali w nią wzrok, co doskonale wyczuwała. Za to dziennikarze byli nieustępliwi. Doszło do tego, że zaszyła się w domu, tak bardzo męczyły ją ciągłe pytania o kamień i losy Jaaru. Była niemal pewna, że chłopaka też przysłała któraś z gazet. – „Wiedźmik”? „Czary na co dzień”? „Uśmiechnięty mag”? – zaczęła wypytywać.
Przybysz zmarszczył czoło.
– Czekaj, to chyba… – Przygryzł wargę. – Gdzieś to już słyszałem… Czy to nie tytuły czasopism?
Zniecierpliwiona Kate wstała.
– Nie udawaj – westchnęła. Podeszła do biurka i zaczęła nerwowo porządkować rzeczy. – Setki razy mówiłam wam, że nie będę niczego komentować. Powinniście zrozumieć, że Jaar jest ważniejszy od artykułów w… w żałosnych gazetach.
Wiele razy miała ochotę na nich wszystkich nawrzeszczeć. Za to teraz, gdy w końcu nadarzyła się ku temu okazja, jakoś głupio było jej się wyżywać na tym chłopaku, i to tak nędznie ubranym. Prasa posunęła się za daleko, wysyłając go tutaj, by wzbudzić jej litość.
– Nie jestem z żadnej gazety – oznajmił. Brzmiał całkiem przekonująco, co znaczyło jedynie tyle, że potrafił dobrze udawać. – W zasadzie żadne z tych tytułów już nie istnieją. To znaczy w moich czasach.
Kate zatrzymała się z kubkiem po kawie w dłoni. Sama nie była pewna, co właściwie chciała z nim zrobić, teraz chyba już nic. Odwróciła się do chłopaka i raz jeszcze zmierzyła go wzrokiem. To, co powiedział, rzuciło nowe światło na jego strój. Jeśli kazali mu wymyślać bajeczki o podróżach w czasie, trzeba było lepiej je dopracować. Na razie wyglądało na to, że opracowując plan, zbyt często zmieniali koncepcję: chłopak pochodził chyba z trzech różnych wieków naraz.
– Chwilkę – poprosił, odstawiając dziewiętnastowieczny przyrząd. – Muszę coś sprawdzić.
Uniósł rękę z zegarkiem i zaczął go ustawiać. Gdy kliknął w tarczę, ta zajaśniała i nagle w powietrze wystrzelił obraz jakby z projektora. Kate wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślała, że ma do czynienia z jakimś nowym rodzajem magii, lecz wyglądało na to, że nieznajomy użył po prostu zaawansowanej technologii. Tuż przed nim unosiły się ułożone w rzędy napisy, które zaczął przesuwać, co do złudzenia przypominało wyrysowywanie magicznych znaków.
– Wyszukaj sieć… automatyczna aktualizacja… synchronizacja czasu – mówił pod nosem.
Obok jednego z napisów pojawiły się trzy pulsujące kropki.
– Macie tu kiepski internet. – Chłopak posłał jej pogodny uśmiech. – Ale to i tak cud, że aktualizator działa. – Spojrzał znów na wyświetlony przed nim obraz. – Okej, więc mamy końcówkę października dwa tysiące jedenastego roku, zgadza się?
Kate nie przywykła do podobnych pytań. Chyba nikt jeszcze jej takiego nie zadał.
– Tak – odparła powoli, skupiając całą uwagę na unoszących się literach. Teraz była w stanie je odczytać. Pokazywały dokładną datę, godzinę, a nawet strefę czasową i wiek.
Chłopak dostrzegł jej zaciekawienie.
– Jest już stary – oznajmił z lekkim zawstydzeniem – za to, jak widać, nie zawodzi.
Kliknął znów w tarczę zegarka i obraz natychmiast znikł. Potem zapanowała niezręczna cisza. Kate poczuła się w obowiązku ją przerwać.
– Więc przybywasz z… – Słowo „przyszłości” jakoś nie mogło przejść jej przez gardło. Była pewna, że już o tym czytała. W magii oczywiście wiele rzeczy było możliwych, ale jak dotąd nikomu nie udało się nagiąć praw czasu. Nadal była więc skłonna twierdzić, że chłopak blefował. Z drugiej strony jego skomplikowany sprzęt stanowił pewien dowód…
– Z przyszłości, zgadza się – odpowiedział przybysz. – A przychodzę do ciebie, bo nie dzieje się tam najlepiej. – Urwał, dając sobie czas do namysłu. – To znaczy, biorąc pod uwagę czas, nie będzie się tam najlepiej działo.
Kate nie mogła nic poradzić na to, że miała go za wariata. Chyba nawet w czary było jej łatwiej uwierzyć – w końcu ich doświadczyła na własnej skórze, a to, co mówił ten tutaj, brzmiało niedorzecznie. Usiadła, gotowa, by pogrążyć się w myślach i spróbować oswoić z sytuacją. Tyle że na to potrzebowałaby zbyt wiele czasu. Przypuszczała, że powinna zadać chłopakowi całą masę pytań, na razie jednak szok nie pozwalał jej wybrać najważniejszego. Postanowiła zacząć inaczej.
– Posłuchaj, eh… przypomnisz mi, jak się nazywasz?
– Airen.
– Posłuchaj, Airen. – Nie patrzyła na niego, mówiąc. Wbijała spojrzenie w ziemię, licząc, że to pomoże jej nabrać dystansu. – Wpadasz nagle do mojego pokoju i twierdzisz, że przybywasz z przyszłości. Chyba nie sądzisz, że tak łatwo w to uwierzyć?
Dopiero zadawszy to pytanie, uniosła na niego wzrok. Zarówno jej spojrzenie, jak i ton były ostre. Przybysz się zakłopotał.
– No nie… – Poczerwieniał. – Wybacz, nie wiem, jak ci to udowodnić. Uciekałem, musiałem opuścić swój dom i… czas. Nie miałem chwili na zastanawianie się, co będzie, gdy już tu dotrę. Do końca nie wiedziałem zresztą, czy mi się uda. To przejście było trochę jak loteria. Wiem, że coś mnie prowadziło, tylko…
Mówił coraz szybciej, rozgorączkował się.
– Błagam! – zawołał wreszcie. Zdawało się, że lada moment padnie na kolana. – Potrzebuję twojej pomocy. Świat, który znam, który ma nadejść… On zostanie zniszczony, jeśli nie pomoże mu Strażniczka Kamienia Władcy.
– Dlaczego akurat ja? – Na dobrą sprawę Kate nie musiała zadawać tego pytania. Odpowiedź wydawała się oczywista. Jeśli coś podobnego miało się przytrafić jakiejkolwiek czarownicy, to właśnie jej. – Czy w twoich czasach nie istnieje nikt, kto pełni tę samą funkcję, co ja tutaj?
Nadal nie dowierzała jego słowom, jednak uznała, że na razie wygodniej będzie prowadzić rozmowę bez spierania się.
Airen pokręcił głową.
– Nie. Żaden Strażnik się nie ujawnił, dlatego proszę o pomoc ciebie. Sam mam za mało mocy, by walczyć z zagrożeniem. Bez ciebie sobie nie poradzę. Mój dziadek powtarzał: Znajdź czarownicę z przeszłości, znajdź Kate Hallander. Pokazywał mi twoje zdjęcia.
Otworzyła usta. Na końcu języka pojawiło się pytanie, które nagle zapragnęła zadać. Nie odważyła się tego zrobić. Po chwili zalały ją kolejne – próbowały same się wydostać teraz, gdy odpowiedzi były tak blisko, oczywiście pod warunkiem, że chłopak mówił prawdę. Czy poradziła sobie ze swoją misją? Co się stało z Jaarem? Czy… czy wszyscy wyszli z tego cało?
– Dlaczego dziadek kazał ci przyjść do mnie? – odezwała się wreszcie. Uznała, że to bezpieczniejsze pytanie.
– Ponieważ byłaś Strażniczką Kamienia… to znaczy jesteś nią w minionej… tej erze. Wybacz, trudno mi się przyzwyczaić do różnicy czasowej. Uwierz mi, że jestem nie mniej zagubiony od ciebie, a nawet bardziej. W przyszłości wcale nie pogłębiliśmy wiedzy o podróżach w czasie, a to, że się tu przedostałem, stanowi zagadkę mojego transportera.
Wyciągnął rękę, w której trzymał to, co Kate wzięła za dziewiętnastowieczny zegarek.
– Zobacz, proszę – zachęcił ją. – Może go rozpoznajesz?
Ostrożnie odebrała przedmiot. Przyjrzała mu się z każdej strony. Wyglądał na wykonany ze złota i faktycznie można by go wziąć za zegar, gdyby nie to, że wskazówki zamiast po liczbach krążyły po symbolach astrologicznych i magicznych. A właściwie krążyłaby, tyle że teraz stały niemal w jednej linii.
– Transporter, tak? – zaciekawiła się. Airen potaknął. – Nigdy nie widziałam czegoś takiego.
Chłopak, w którego oczach jeszcze przed chwilą tliła się nadzieja, zmarkotniał.
– To on mnie tu przeniósł – oznajmił. – Tyle że nie mam pojęcia, jak działa. Wiem za to, do kogo należał. Stanowi ważną część historii, jaką chcę ci opowiedzieć.
Już przygotowywał się, by kontynuować, gdy Kate powstrzymała go ruchem ręki. Nie skończyła jeszcze zadawać pytań.
– Twój dziadek wybrał mnie. – Wróciła do tego, co ją interesowało. – Czy… dokonałam czegoś niezwykłego?
Tak, to było odpowiednie pytanie. Nie musiała zadawać żadnych innych wprost – nie była gotowa na odpowiedzi, a pewnych rzeczy wolała nie wiedzieć. Mogła natomiast lekko uchylić zasłonę przyszłości, choćby na tyle, by dopowiedzieć sobie możliwe scenariusze.
Wprawiła Airena w jeszcze większe zakłopotanie.
– Obawiam się, że niewiele mogę ci zdradzić. Jak to było? – Zaczął się zastanawiać. – Ach, tak: Pozwól przyszłości rozwinąć się przed oczami tego, który doświadcza teraźniejszości.
Sądząc po doborze słów, Kate była pewna, że chłopak sam ich nie ułożył. Tak czy inaczej, zdenerwowały ją.
– A więc przychodzisz do mnie i prosisz, bym pomogła ci rozwiązać sprawę w przyszłości, ale sam nie masz mi nic do powiedzenia na temat moich czasów?
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką zrobiła minę. Musiała zdradzać duży gniew, bo Airen zaczął się jąkać.
– Ja… przepraszam, ale naprawdę… nie mogę. Ona… ona mi zabroniła.
– Kto?
– Pani Księżyca.
Kate poruszyła się niespokojnie.
– Znasz Eos? – spytała.
– Nigdy nie zdradziła mi swojego imienia – przyznał chłopak. – Czasem odwiedza mnie w snach i mówi różne rzeczy, pomaga mi. Tak jak ostatniej nocy. Wiedziała, że mam tu przybyć, i udzieliła mi pewnych wskazówek.
– Jak wyglądało wasze spotkanie?
Airen się zamyślił.
– Dość zwyczajnie – powiedział. – Prowadziliśmy rozmowę na temat mojej misji. Królowa dała mi transporter. Kiedy się obudziłem, klucz leżał na poduszce obok mnie. Powiedziała też, że muszę się dostać do bazy dowodzenia.
– Dokąd?
– Do miejsca, gdzie trzymają ważne magiczne artefakty z przeszłości. Tam właśnie pracował mój dziadek. Zakradłem się do bazy, użyłem transportera i trafiłem tu.
Jeden sen nie stanowił wystarczającego dowodu na znajomość z Eos. Każdy mógł wymyślić coś podobnego.
– Jak wyglądała królowa? – spytała Kate. Ciekawiło ją, jak chłopak opisze władczynię. Chociaż Eos potrafiła każdemu ukazywać się w innej formie, zawsze emanowała z niej tajemnicza moc, której nie sposób było pomylić z czymś innym. Każdy, kto spotkał władczynię, doznawał tego uczucia.
To pytanie zbiło Airena z tropu. Przygryzł wargę, usiłując sobie przypomnieć wygląd księżycowej istoty.
– Nie pamiętam – przyznał wreszcie. Sam był zdumiony odpowiedzią, jakiej udzielił. – Nie wiem, jak to się stało, ale… Chyba jej nie widziałem. Stała odwrócona plecami, włosy miała jasne, a suknię białą… – Nagle się ożywił. – Za to przypomniałem sobie, co jeszcze powiedziała, zanim dała mi klucz!
– Więc? – Kate westchnęła z dezaprobatą. Chłopak wciąż nie zdołał jej przekonać.
– Rozmawialiśmy krótko. Najpierw wyjaśniła mi, jak go użyć, a potem… potem… – Powędrował wzrokiem ku sufitowi, zmarszczył czoło i po chwili wyrecytował: – Opowiadano ci o przeszłości. Pora, byś ją odwiedził, zabierając ze sobą podróżników, którzy muszą zobaczyć przyszłość. Obiecałam im to.
Dopiero te słowa zmieniły podejście Kate. Brzmiały prawie identycznie jak to, co sama usłyszała od Królowej Księżyca przed miesiącem.
– Jesteś pewien, że dokładnie to powiedziała?
– Tak. Jej słowa zapamiętałem dość dobrze. Wiem, można by uznać, że nie wyjawiła mi żadnych konkretów, ale przecież stało się dokładnie to, co zapowiedziała: przeniosłem się tu, prosto do ciebie. Nie pozostaje mi nic innego, jak prosić o pomoc.
Kolejne kilka chwil spędzili w milczeniu. Kate uważnie badała twarz chłopaka. Na razie nie chciała dawać tego po sobie poznać, lecz była o wiele bliższa uwierzenia mu teraz niż na początku.
– Zechcesz mnie wysłuchać? – spytał niepewnym głosem.
Zgodziła się.
– Ale jeszcze nie teraz – zastrzegła. – Więcej osób musi usłyszeć to, co masz do powiedzenia. Podaj mi dłoń. – Wstała i wyciągnęła do niego rękę. Gdy ją ścisnął, poczuła dreszcz, być może spowodowany jedynie nietypowością sytuacji. Bez względu na to, co miało się jeszcze wydarzyć, przypuszczała, że czeka ją coś niezwykłego. Zamknęła oczy i wyszeptała: – Baza.
Ciąg dalszy w wersji pełnej