- W empik go
Mekkin - ebook
Mekkin - ebook
Kiedy na odludnej planecie, ląduje statek z ziemianami, Mekkin nie może uwierzyć własnemu szczęściu. W końcu będzie mogła wrócić do domu! Niestety podróż okaże się bardziej zawiła niż najgorszy labirynt w dodatku jej kompan zaczyna zachowywać się niezwykle podejrzanie… Może bezpieczniej byłoby zostać na planecie niż zamknąć się w ciasnym statku z psychicznie chorym wojownikiem?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65236-65-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy zdarzyło się wam być w sytuacji bez wyjścia? Ale mówię tak serio, bez wyjścia, gdzie każda podjęta decyzja prowadziła was w jeszcze większe bagno a wy ugrzęźliście w tym gównie po szyję?
Bagno, tak to właściwe porównanie, im więcej robisz tym gorzej na tym wychodzisz. I kurwa, że też akurat teraz muszę być „tak” mądra by to widzieć, nie mogłam użyć mózgu wcześniej?
Nie no przecież, że nie. Kto by go używał skoro w szkołach klepie się tylko regułki a nie ich zastosowanie…
Wybaczcie język oraz nastawienie ale nie spodziewajcie się po mnie niczego innego, nie teraz gdy beznadziejność mojej sytuacji zaczyna mnie przygniatać
Na obronę mogę dodać, że kiedyś taka nie byłam.
Kiedy byłam dzieckiem lubiłam patrzeć w gwiazdy. Były takie piękne, czyste… A na tle ciemnego nieba otaczała je aura tajemniczości. Sądziłam wówczas, że tylko księżyc zna ich historię.
Później nieoczekiwanie przyszedł „bum kosmiczny” i nagle niemal wszystkie bogatsze państwa zaczęły wysyłać w kosmos rakiety. Po paru latach to nawet najbogatsi ludzie mogli zafundować sobie taką wycieczkę (bo to niemal arystokracja przecież) i nikt nawet się nie spodziewał, że po dekadzie ludzie z sukcesem założą kolonie na Merkurym — zonk, nie? Kto by pomyślał o Merkurym, gdzie Słońce spala wszystko co napotka. Możliwe to było dzięki wiecznie zaciemnionym kraterom gdzie znajdował się lód oraz woda.
Pierwsza osada na nowej planecie była naszym wspólnym osiągnięciem. Zjednoczyliśmy się pod niemal wszystkimi względami. Nie było już więcej aż tak widocznych podziałów na państwa czy rasy. Wybraliśmy jeden oficjalny język, jedną walutę, jedną możliwą dla nas nazwę… Ziemia.
Następne etapy kolonizacji zaczęły się niemal błyskawicznie. Po czterech latach całkowicie opanowaliśmy i przystosowaliśmy sobie Merkurego i było całkiem spoko, aż do momentu, typowego z resztą dla naszej ludzkiej mentalności — chcieliśmy WIĘCEJ. Niby działaliśmy razem, ale wkroczyła polityka i system zaczął podupadać. Dalej do kolejnych projektów wybierano najinteligentniejszych naukowców i inżynierów z całej ziemskiej populacji, ale później mieli oni do wyboru parę różnych programów do badań. Przestaliśmy się zgadzać co do następnego kroku w naszej ekspansji. Każdy proponował inną wizję, każdy chciał zacząć gdzieś indziej…
Straciliśmy naszą jedność głosu i to w niecałe dwadzieścia lat od tak wielkiego sukcesu. Ludzie żyjący na Merkurym zaczęli się odcinać od Ziemi. Byli samowystarczalni i to właśnie wtedy wkraczało w dorosłość ich kolejne pokolenie. Nie dziwie się im. Żyli sobie powoli, bez tego wewnętrznego przymusu, aby uczynić kolejny krok w kosmos. Byli osadnikami bez żadnych zobowiązań. Bez podatku, rządu czy nawet religii. Byli wolni.
Też mogłam tak żyć, wybrać spokojne lenistwo i kosić niebieską trawę… Mogłam udawać, że całe to zamieszanie wokół kosmosu wcale mnie nie interesuje… Mogłam, ale nie chciałam. Wolałam być w centrum tego chaosu i móc decydować (mniej lub bardziej) o następnym kroku ludzkości. To było coś wspaniałego. Władza jest straszną siłą, mówię wam. Potrafi niszczyć i tworzyć w ciągu jednej sekundy. Zapewne dlatego jest taka pociągająca i tyle osób o nią zabiega.
Ja nie byłam lepsza, chciałam mieć wpływy, pragnęłam by ludzie mnie rozpoznawali i niemal ze strachem w oczach podziwiali. Wówczas nie przeszkadzało mi w ogóle, że byłam tylko pionkiem w grze. Dla większości ludzkości miałam stać się symbolem nowej ery a znajomi ze szkół czy otoczenia mieli poczuć się gorsi! Bo nagle ta niepozorna dziewczyna, typowy kujon w okularach na pół twarzy, znaczy tak wiele. Chciałam widzieć i napawać się ich beznadziejnością, wiedzą że są nikim. To ja mogę mieć wpływ na świat, w końcu jestem od nich lepsza, myślałam wówczas.
Któż z was by tego nie pragnął?
Nie oni, ale właśnie JA. I to było takie cudowne.
Teraz, z upływem czasu widzę, jak to z resztą zwykle bywa, że to ja przegrałam życie…
Gwiazdy na tym samym niebie nie świecą już tak samo, od kiedy poznałam ich historię osobiście…Ixos
Obudziłam się rzucona o ścianę. Ból w boku i kolanie nie był jakiś specjalny, ale definitywnie niespodziewany. Otworzyłam oczy i próbowałam szybko ogarnąć sytuację. Statek podejrzanie się kołysał, a po podłodze ślizgały się przeróżne przedmioty. Włączył się alarm i ponownie wszędzie migały czerwone światła. Kobieta w pośpiechu zapięła pasy bezpieczeństwa, a wojownik, teraz już ubrany w jedną z koszulek Ziemian, próbował odzyskać kontrolę nad statkiem.
Wstałam przytrzymując się ścian. Moje wcześniejsze rany zagoiły się zupełnie i nie myśląc o nich ani przez sekundę, skierowałam się do kokpitu. Kobieta zauważyła mnie kątem oka, ale nawet nie odwróciła się w moim kierunku.
Nie żebym jakoś spodziewała się powitań czy broń Boże „dzień dobry”, no ale chociaż pełne spojrzenie to mogła mi poświecić, czyż nie? A ona tym czasem poprawiła włosy odsłaniając swój wylewający się zza koszulki biust i, pewnie nie uwierzycie, ale miała pełny makijaż! Tyle „poświęceń” przed przylotem na Ziemię? Nie oszukujmy się, to dla wojownika się tak starała. Głupia. Aż z tego wszystkiego uśmiechnęłam się pod nosem. Lekko rozbawiona podeszłam bliżej i wówczas cały dobry humor zniknął. Kiedy przedarliśmy się przez chmury… Moim oczom wcale nie ukazała się wytęskniona planeta, zamiast niej zobaczyłam czarno-metaliczne góry.
— Nieee! — krzyknęłam rzucając się z impetem na wojownika. Walcząc o stery zaczęliśmy się szarpać, czego oczywiście nie mogła przepuścić kobieta. Ignorując dźwięk odpinanych pasów, zepchnęłam dłoń wojownika ze sterów i z całych sił przyciągnęłam je do siebie powodując natychmiastowe uniesienie się kadłuba. Wszyscy odchyliliśmy się gwałtownie do tyłu, a cios wymierzony w moją głowę padł na ramię i tył szyi. Kobieta musiała się wyraźnie zachwiać, kiedy go wymierzała, co nie zmienia faktu, że i tak się rozzłościłam na całego.
— Obiecałeś zabrać mnie za Ziemię! — wydarłam się na wojownika trzymając się jednej z rur statku.
Chwilę potem ponownie próbowałam na niego skoczyć, ale kobieta stanęła między nami. Jedną ręką przytrzymywała się jego fotela, w drugiej natomiast miała coś w rodzaju łomu. Muszę jakoś zawrócić! Toż nie możemy TU lądować! Wszędzie, ale nie tu!
— Oszukałeś mnie! Kłamca! Jeden Perfidny Kłamca! — rozzłoszczona zaczęłam wymyślać wojownikowi.
Moje oczy zczerniały, boleśnie pojawił się tatuaż pod okiem, a nawet moja skóra przybrała iskrzący się na diamentowo blask — co zdarzyło się tylko dwa razy w moim życiu. Nieodzowna oznaka, że złość i agresja osiągnęły maksimum w mojej krwi. Teraz to dopiero byłam nieobliczalna…
Rzuciłam się na zaskoczoną kobietę i jednym ciosem sprawiłam, że padła martwa. Nie zajęło mi to nawet trzech sekund, mimo że była ode mnie wyższa i cięższa. Złapałam wojownika jedną ręką za szczękę chcąc skręcić mu kark, ale oni zawsze są na to przygotowani, więc kiedy tylko dotknęłam jego skóry chwycił mnie za nią i pociągnął w bok. Drugą dłonią zdążyłam jeszcze chwycić za ster, co niestety nie było dobrym posunięciem, ponieważ będąc za nisko by się ponownie wzbić, zahaczyliśmy skrzydłem po powierzchni planety. Nastąpiła eksplozja w lewej części statku i momentalnie zostałam wyrzucona na boczną ścianę pomieszczenia. Wojownik, jak zdążyłam zauważyć, nieźle walnął czołem o kant kokpitu i padł oszołomiony na podłogę. Jak widać nie miał zapiętych pasów, i dobrze mu za to!
Statek przekręcił się dookoła swej osi i zaczął sunąć po szaro-czarnej glebie. Tłum piachu wzbił się w powietrze, a eksplozję było widać z daleka. Statkiem trzęsło niemiłosiernie. Alarm wył przeraźliwie głośno — jakbym sama nie zauważyła, że przyrżnęliśmy o glebę tylko musi trąbić o awaryjnym lądowaniu?!
Podczołgałam się w bok i usiadłam przylegając plecami do ściany. Nie znajdując na niej niczego by się chwycić, zablokowałam swoją pozycję nogami, opierając jedną o podstawę kokpitu, a drugą wkładając w minimalne zagłębienie w podłodze. Siedząc tak rozkraczona niemal do pozycji szpagatu, widziałam jak wojownik wraca do siebie. Obrócił się na plecy i swymi umięśnionymi ramionami objął dwie nogi foteli po czym spojrzał na mnie rozbawiony.
No tak, wszystko to jest niezwykle zabawne. Najpierw przywołał sobie statek, później zaliczył psycho-ziemiankę i za friko wrócił do domu. To, że ja się mu napatoczyłam po drodze, to tylko jeszcze bardziej go bawiło. Uh! Jak ja go nienawidzę!
I tak sunęliśmy w dół zbocza z oszałamiająca prędkością. Pragnienie by go zabić, dalej buzowało w moich żyłach, ale w obecnej sytuacji nie mogłam nawet ruszyć się z miejsca.
Czerwone światła dalej migały, choć alarm już nie wył, pewnie został uszkodzony. Sunęliśmy bokiem, więc mogłam wszystko widzieć przez kokpit.
— Co robić? Co robić? — nieporadnie próbowałam wymyślić jakiś plan, lecz nic nie mogłam sensownego ułożyć. Wyglądało na to, że moim przeznaczeniem jest po prostu życie na tej planecie. Już nigdy miałam nie zobaczyć mojej rodziny… A byłam tak blisko… Z rozpaczą w oczach odwróciłam się do wojownika i powiedziałam
— Nigdy ci tego nie wybaczę!
On spojrzał się na mnie zupełnie obojętnie. No bo niby czemu miałby mieć wyrzuty sumienia? Chciał wrócić do domu, tak jak ja i to JA jestem głupia, bo jemu zaufałam. Zaufałam wojownikowi! O szczycie naiwności… Zaczęłam sobie wypominać, że wcześniej mogłam próbować go zabić i jakoś samej trafić na Ziemię, a teraz to jest po fakcie. Zaraz i tak pewnie umrę, a mój mąż będzie czekał na mój powrót w nieskończoność.
Zatrzymaliśmy się uderzając bokiem o większą skałę. Wojownik wstał i wolno, leniwie wręcz, usiadł na fotelu nie poświęcając mi ani jednego spojrzenia. Na wprost mieliśmy widok na ogromny pałac. Rozpoznałabym go wszędzie i to z daleka, należał on do Arcywojownika — Kamira, mojego pana. Wstałam pospiesznie, trzymając w ręku metalową rurkę, którą chwyciłam stanowczo i podbiegłam do przycisku otwierającego główny właz. Zaczęłam w niego uderzać tak długo, aż był zupełnie bezużyteczny. O dziwo wojownik nawet nie zareagował tylko rozsiadł się wygodniej i zaczął mnie obserwować. Uspokojona tym, że kupiłam sobie trochę czasu podeszłam do kokpitu i patrzyłam na niego zdezorientowana. Nie wiedziałam co do czego służy, więc jak mogłabym teraz go odpalić na nowo i wzbić się do góry?
— Włącz go! — rozkazałam wojownikowi, który w odpowiedzi tylko się uśmiechnął. — Słyszysz?! Masz go włączyć i odlecieć stąd! Natychmiast!
— A to niby dlaczego? — zuchwale zapytał kładąc ręce na karku.
— Bo ja tak chcę i bo mi obiecałeś! — zaczęłam na niego desperacko krzyczeć, co tylko potęgowało jego rozbawienie.
— Poczekaj, zaraz ktoś po mnie przyjdzie, a potem sobie odlecisz. Chociaż… W sumie to może i nie, bo statek wygląda na poważnie uszkodzony — dodał udając zmartwionego. — Spójrz, żadna lampka się nie świeci, więc sądzę że kokpit jest popsuty, a tym samym i twój magnes.
Nerwowo sięgnęłam do miejsca gdzie znajdował się magnes, otworzyłam klapkę ochronną i zobaczyłam, że jest on całkowicie zalany niezidentyfikowaną, brunatną mazią. Moje rozczarowanie było aż nadto jawne.
— Swoją drogą, jakim cudem dostałaś go w swoje ręce? Jeszcze parę lat temu był tylko prototypem — drążył temat nieczuły na mój stan otępienia. — Co? Odpowiadaj… Niewolniku! — dokończył władczym głosem po krótkiej przerwie.
W tym momencie właz główny zaczął się wolno otwierać. Widać on również został uszkodzony bo zarywał. Spojrzałam zaskoczona na wojownika oczyma pełnymi łez.
— Co, nie wiedziałaś, że nasze statki można otworzyć od zewnątrz? Wystarczy tylko znać ukryte miejsce zabezpieczające i wpisać kombinację, ale tego nie uczą w podziemiach jak sądzę — zakończył rozbawiony.
Wstałam i związałam włosy w węzeł. Rozejrzałam się szybko za czymś czego mogłabym użyć jako broni, bo ta mała rurka, którą trzymałam, na nic się by nie zadała, niestety nic się nie nadawało.
Z myślą, że rzucę się do ataku na pierwszego kto wejdzie, ugięłam lekko nogi i czekałam. Całą moją koncentrację przerwał wojownik, który wstając przejechał palcem po moich plecach. Niby takie nic, ale zaskoczyło mnie zupełnie i kiedy on podchodził do włazu, ja stałam już zupełnie niepewnie.
Pierwsi weszli dwaj ochroniarze z wycelowanymi w nas laserami. Kiedy zobaczyli wojownika momentalnie opuścili broń robiąc mu przejście. Nawet nie patrzyli na niego tylko w podłogę. W tej jednej sekundzie wydawało mi się to podejrzanie dziwne, ale jak zobaczyłam, że się obejmuje na powitanie z Arcywojownikiem zaczęłam się bać. I wówczas uświadomiłam sobie, że popełniłam kolejny błąd. Mogłam się wcześniej schować na statku i liczyć, że będę na tyle obojętna dla wojownika, że nie wspomni o mnie aż do momentu, kiedy bym stąd w cudowny sposób odleciała, a teraz? Teraz to mogłam równie dobrze zabić się sama…
Jego oczy spoczęły na mnie…
— Wróciłaś? — zapytał z niedowierzaniem w głosie Kamir.
— Kto taki? Nie wiedziałem, że się znacie — wtrącił się wojownik nakładając przyniesiony specjalnie dla niego płaszcz. Arcywojownik zaczął do mnie podchodzić czym napawał mnie jeszcze większym strachem i bezsilnością.
Wróciłam do punktu wyjścia, rozpaczałam w duchu.
— Ona chciała wrócić tylko i wyłącznie na Ziemię. Raczej nie tęskniła za tobą — dodał zadowolony z siebie.
— Jitzym! — wysyczał władca.
W moim kierunku został wystrzelony pomarańczowy pocisk. Zostałam nim uderzona prosto w klatkę piersiowa. Jak widać unowocześniono paralizatory. Teraz były częścią ich pancerza i reagowały na słowne rozkazy, działając bardziej na zasadzie zamrażania niż paraliżu. Nie upadłam na podłogę, ale nie mogłam też się poruszyć. Jedyne czym władałam to oczy, które momentalnie zamknęłam, kiedy koszmar z moich snów postanowił pocałować mnie na powitanie. Wziął mnie lekko na ręce i wyniósł ze statku. Wojownik pewnie był tym zaskoczony, choć równie dobrze mogło to być dla niego zupełnie obojętne.
Nie zastanawiałam się nad tym, chciałam już tylko umrzeć.
Chłodne, metaliczne powietrze uderzyło mnie w twarz. Byłam w stanie wszystko odczuwać i słyszeć, ale o żadnej reakcji nie było mowy. Zmuszona byłam wdychać jego męski zapach oraz słyszeć bicie jego serca, które chciałam jak najszybciej rozerwać na kawałki. Nikt się nie odezwał ani słowem podczas naszego krótkiego marszu do pałacu.
Mimo zamkniętych powiek, widziałam go równie dobrze. Wysoki, gładki budynek z czarno-granatowego kamienia. Bogato zdobiony symbolami ponad strzelistym wejściem. Po obu stronach budynku ciągnęły się korytarze z mniejszymi wieżami. W każdej z nich mieszkali najlepsi wojownicy planety. Razem było ich dwudziestu czterech, plus oczywiście Arcywojownik, który zajmował centralną cześć. Wszystkie ściany pałacu były w tym samym ciemnym kolorze, które rozjaśniały białe kryształy z podziemi. One samoczynnie produkowały światło. Ponadto wszędzie było dużo roślin, a nawet wbudowanych wodospadów. Jak na przykład w holu. Po obu jego stronach płynęła kanalikami podświetlona na jasnozielono woda, a gładka podłoga była dla odmiany wyłożona białymi kamieniami. Można by rzec, iż pałac wybudowała kobieta, mimo że na planecie jest ich tylko 2%. Wszystko harmonizowało ze sobą idealnie, nie ujmując ani grama z męskości wojowników w nim mieszkających.
Przeszliśmy prawie przez cały korytarz, kiedy usłyszałam dźwięk uderzanego gonga. Znajdował się on na samym szczycie głównej wieży i służył tylko i wyłącznie do ogłoszenia natychmiastowego zebrania. Wszyscy wojownicy mieli się stawić za godzinę w sali głównej, gdzie zazwyczaj ustalano nowe zarządzenia, czyli w przypadku wojowników, nowe cele ataków.
Arcywojownik wniósł mnie do jednej ze swych sal i zawołał inne kobiety.
— Oto wróciła moja żona. Ubierzcie ją i przygotujcie do zebrania najlepiej jak potraficie — rozkazał Kamir i pocałował mnie w usta, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Kiedy zdecydowałam się w końcu otworzyć oczy, uderzyły mnie same nienawistne spojrzenia płynące od otaczającego mnie tłumu. Przede mną stało pięć śmiertelnie urażonych kobiet, które wyraźnie nie chciały spełniać wydanego rozkazu. Nic dziwnego, przecież jak dotąd to one były jego „pomocnicami”, że tak to ujmę. A skoro wróciła żona to na powrót wrócą do podziemi i będą tam spełniać każde najohydniejsze zachcianki mężczyzn, dopiero co trenujących by stać się kiedyś wojownikami. Teraz to ja i tylko ja, miałabym być w jego łasce i być jedyną kochanką.
Niespodziewanie podeszła do mnie starsza kobieta, dotąd stającą na uboczu. Pamiętałam ją. Była u Arcywojownika na długo zanim mnie sprowadził, zajmowała się głównie organizacją jego pomieszczeń czy zwykłym usługiwaniem. Ona też początkowo układała grafik wizyt kobiet u Kamira, jednak kiedy on odczuł mój wyraźny opór względem jego osoby, zażądał tylko mnie…
Na imię miała Mariim i była już koło pięćdziesiątki. Włosy miała elegancko upięte w wymyślny i staranny kok, a do tego zawsze miała nienaganny makijaż. Oczywiście nie miała już ciała dwudziestolatki, ale jej styl ubioru jak i powściągliwe zachowanie zapewne budziło niemałe pożądanie u starszych wojowników.
Tego dnia to ona się mną zajęła jako pierwsza. Znała moją historię jak i cierpienia, których doświadczyła przez ostatnie lata.
Stałam tak wciąż sparaliżowana, kiedy zaczęła mnie rozbierać. Mariim krzyknęła do pozostałych dziewczyn, by zabrały się za wykonywanie rozkazu. Stojąc cały czas w tym samym miejscu, gdzie pozostawił mnie Arcywojownik, dwie z dziewczyn obmyły mnie i natarły olejkami. Jedna z nich dotknęła mojego splotu słonecznego. Zaciekawiona spytała pozostałych dlaczego mam tam na stałe zamontowane dwa metalowe kółka, ale Mariim uciszyła ją jednym słowem i ponownie zapanowała cisza. Inna z dziewczyn układała mi włosy, podczas gdy kolejna robiła mi makijaż. Czułam się jak zabawka w rękach pobudzonego dziecka, które nie jest pewne co chce zrobić najpierw.
Kiedy kobiety oceniły, że jestem gotowa, ubrano mnie w długą, czarną suknię. Pod biustem był pas zdobiony złotem i kryształami, tak samo z resztą jak na długim trenie. Butów mi nie nakładano, bo i po co, skoro nikt ich i tak nie zauważy, a na czole zawieszono ciężkie kamienie Eurolii. Mieniły się one wszystkimi kolorami, w zależności od kąta patrzenia.
Po pomieszczeniu rozeszło się echo stukania do drzwi. Mariim podeszła i odebrała od jednego ze strażników mały magnes. Wolno stanęła przede mną i spojrzała w oczy. Obie wiedziałyśmy co to oznacza i nie wiem czy słusznie, ale wydawało mi się, że przez ułamek sekundy dostrzegłam wyraz bólu w jej oczach. Po czym bez zbędnego przeciągania, podciągnęła moją suknię w górę i umieściła magnes-paralizator na miejscu. Teraz dziewczyna dowiedziała się do czego służą owe kółka…
Na koniec nałożono mi chyba z tonę biżuterii, ale jakby mogło być inaczej, przecież żona Arcywojownika musi wyglądać arcyzniewalajaco, pomyślałam zmęczona sytuacją. Następnie Mariim kiwnęła do jednej z kobiet głową na znak, że przygotowania są zakończone. Służąca z obrażoną mina podeszła do ściany i pociągnęła za lśniąca szarfę. Dźwięk dzwonka rozszedł się echem po najbliższych pomieszczeniach.
Nie minęły dwie minuty, a podwójne, masywne drzwi otworzyły się z impetem. Kamir przez moment stał w nich zaskoczony, po czym z szerokim uśmiechem zaczął zbliżać się do mnie. I cały koszmar miał zacząć się od początku…
Zamknęłam oczy, co niestety nie uchroniło mnie przed jego obrazem. Dalej widziałam jego muskularne, niczym rzeźbione w skale ciało, każdy mięsień poruszający się pod koszulą, a teraz nawet i z niej zrezygnował pojawiając się w długiej pelerynie że skóry jakiegoś zwierzęcia. Na klatce i ramionach świeciły mu na czarno-błękitno tatuaże, których znaczenia nawet do tej pory nie znam. Jego ciemne, zadbane włosy zostały zaplecione w staranny warkocz, zdobiony czarnymi kryształami. Dziś nie miał na sobie pancerza, co było u wojowników bardzo rzadkim zjawiskiem.
Stanął tuż przy mnie i złożymy mi na wargach długi jakby wytęskniony pocałunek. Nie obyło się od odgłosów westchnień i zawodu ze strony pozostałych kobiet, na które on dość szybko zareagował.
— Mariim, jak mnie teraz nie będzie, chce abyś się pozbyła wszystkich kobiet — zaczął podnosząc mnie z lekkością. Podążając w kierunku drzwi kontynuował. — Następnie posprawdzaj wszystkie komnaty najdokładniej jak tylko możesz. Nie chce, aby został po nich nawet włos. Zmień moje pościele, ręczniki i wszystko czego one dotykały… Nie mogę przecież przyjąć żony do domu, kiedy będą ślady po niewolnicach — dodał schodząc po schodach do głównej sali.
Jak wyczułam, Mariim już z nami nie było, kiedy postawił mnie na podłogę.
— Kochanie otwórz proszę oczy. Pragnę byś zobaczyła jakie zmiany zaszły w pałacu.
Uparcie nie reagowałam. I tak wszystko się rozwiąże wieczorem, pomyślałam.
— Wiem, że jesteś zmęczona podróżą i życiem na tamtej planecie. Swoją drogą jestem ciekaw, jak sama dałaś sobie tam radę. Toż to okropne miejsce — kontynuował.
— Nie byłam sama — opowiedziałam spokojnie. Chciałam żeby pomyślał iż żyłam tam razem z wojownikiem, żeby wpadł w furię i go wykończył!
— Taaak. Porozmawiamy o tym przy kolacji — uciął dziwnym tonem po czym położył moja dłoń na oparciu swego tronu i sam w nim zasiadł.
Ktoś szybko poprawił mi suknie i chyba ciągnący się po podłodze tren, ale nie mogłam nawet odwrócić głowy by się o tym przekonać. Zebranie czas zacząć…
Tuż przed otworzeniem drzwi głównych zjawił się wojownik.
— No, no… — powiedział z niemałym zachwytem w głosie. — Czyli tak wyglądasz jak zedrze się z ciebie cały ten bród i łachmany? — dodał dotykając mojej twarzy oraz włosów.
Zdenerwowana otworzyłam oczy. On sam wyglądał zupełnie inaczej niż go widziałam ostatnio. Broda została dokładnie przystrzyżona, a włosy umyte i elegancko zaplecione. Wyglądał zupełnie jak Arcywojownik, z tą różnicą, że miał dwie podłużne blizny sięgające od lewego ucha aż do podbródka. Ktoś go ładnie pochlastał pomyślałam rozbawiona.
— I nawet ma jakieś kobiece kształty. Nieźle je wcześniej ukrywałaś, mała — zakończył swoja wypowiedz śmiejąc się jak z dobrego dowcipu.
Kamir wstał i wyglądało jakby miał zareagować na ostatnie słowa ale zabrzmiał gong i wojownicy zaczęli wchodzić do sali.
Ostatnie, co zobaczyłam nim zamknęłam ponownie oczy, to wojownika, który zasiadał z rozmachem na mniejszym tronie, nieco poniżej od Arcywojownika. Czułam jego uważne spojrzenie na sobie. Zadowolona próbowałam się wyłączyć na czas zebrania, ale już na samym jego początku usłyszałam wiadomość, która zwaliłaby mnie z nóg, gdybym mogła na nich swobodnie stać. Otóż wojownik był bratem Arcywojownika!
Otworzyłam oczy zaskoczona. Mogłam się w sumie tego domyślać, chociażby po ich podobieństwie, ale kiedy fakt ten stał się tak bardzo oczywisty, to jednak byłam zszokowana.
— Jak zapewne wiecie, dzisiaj powrócił mój dawno zaginiony brat Kurrom. Ponad sześć stref temu jego statek rozbił się na Kaman i ślad po nim zaginął. Dziś gwiazdy zesłały nam go z powrotem i właśnie dlatego, zaraz po zabraniu, odbędzie się uczta wszech czasów.
Po sali rozległy się okrzyki radości. Uczty na pałacu znane były ze swej dzikości. Każdy pił, jadł i współżył z kobietami, ile tylko miał ochotę. Nieraz tego typu zabawy trwały nie jeden wieczór, ale parę dni, po czym każdy wracał do siebie.
— Ponadto… — kontynuował podchodząc do mnie — Powróciła moja żona, którą uważałem za zmarłą — mówiąc to objął mnie w pasie i pocałował w policzek.
Przez tłum przeszedł szmer, który nawet i ja usłyszałam. Kurrom musiał mieć niezłą ze mną zabawę na planecie, skoro nie spieszyło mu się z powrotem w dodatku z takiej planety. –mówiono. Tłumiony śmiech wprawił Arcywojownika w irytację, zdołałam wyczuć to po zaciskającej się na mnie dłoni. Jego mały palec boleśnie wbijał się w moją łopatkę co muszę przyznać, mnie ucieszyło.
Mimo jawnych podtekstów, nie zareagował, tylko z kamienną twarzą zasiadł ponownie na tronie i zmienił temat.
Ku mojej radości, wszystko układało się samo i wojownik już raczej długo nie pożyje, pomyślałam uszczęśliwiona. Za to co mi zrobił, to sama powinnam go zabić, no ale cóż… Za głupotę trzeba płacić.
Bez większego entuzjazmu, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Sala zebrań wyglądała, bądź co bądź, imponująco. Było widać, że nie próżnowano podczas mojej nieobecności. Sklepienie było naprawdę wysoko, bez trudu mogłoby sięgać trzeciego piętra budynku w dodatku nadano mu nowy, kopulasty kształt, a na jej powierzchni umieszczono mapę wszechświata, przynajmniej jego najbliższą część. Planeta wojowników, Ixos świeciła jasnobłękitnym światłem, co mnie wcale nie zdziwiło. Zastanowił mnie natomiast fakt, że dwie pobliski planety, nie pamiętam ich nazw, miały podobne światło, ale zdecydowanie słabsze. Niedaleko była również trzecia planeta, większa i bardziej odległa, z mieszanymi kolorami. Fakt, przeważał błękitny, ale dało się dostrzec również i zielony. Znając zarówno naród wojowników, jak i ich przyzwyczajenia mogłam się jedynie domyślać, że właśnie tam toczy się teraz wojna, a podział kolorów oznaczał niestety jedno, tamtejsza ludność przegrywała…
Sklepienie oparte było na kolumnach rzeźbionych na kształt wojowników, pewnie to część ich historii, dedukowałam. Każdy z nich miał błękitną harfę z potężną, podwójną halabardą — symbolem narodowym wojowników. Wszystkie rzeźby ustawione były na górach zrobionych z białych, ludzkich czaszek. Widok raczej niemiły dla mojego oka, ale nie takim on z resztą miał być. Jego zadaniem było zapewne coś w rodzaju ukazania siły wojowników, że pewnie nikt im nie zagraża i wszystkich zwyciężą… Pufff, chciałam parsknąć na głos.
Ściany pozbawione okien, przeważnie ozdobione były pismem wojowników, a gdzie nigdzie dało się zauważyć fragmenty pokryte kryształami i bardzo jasnym złotem. Podłoga tej półkolistej sali, została wyłożona czarnymi, szlifowanymi kryształami, które odbijały nawet najmniejsze załamanie światła. Prowadziła ona bezpośrednio do piedestału, na którym znajdował się tron Arcywojownika.
Można by rzec, że był on po prostu ogromny, przeznaczony dla co najmniej dwojga ludzi, a nie tylko jednej. Jego miękkie obicie zostało wykonane ze skóry zwierzęcia podobnego do naszej zebry, ale dawało bardziej białawy poblask. Oparcie dla ramion natomiast, zostało bogato zdobione ciemnym metalem, a tył tronu stanowił po prostu jeden, wielki, czarny kryształ przecięty w poprzek i starannie wypolerowany. Niby nic specjalnego, ale na sam jego widok poczułam ciarki na plecach…
Rozochocony tłum wojowników zaczął krzyczeć niezrozumiałe dla mnie zdanie tupiąc jednością w podłogę, co mnie wyrwało z zamyślenia. Skupiłam się ponownie na płynących słowach i usłyszałam ostatni fragment zebrania.
— Za dwa sezony dokonamy ostateczne ataku! — krzyczał stojący wówczas na podwyższeniu Arcywojownik. — Nadchodzi moment by definitywnie rozprawić się z Naarmami i całkowicie ich wyplenić. Przepowiednia się sprawdziła! To jest nasz czas! — krzyczał Kamir strzelając w górę sklepienia niebieskim światłem.
Sala zaczęła się wypełniać kolorem połyskując z każdej strony. Sufit z zaznaczoną obecnością wojowników, aż raził błękitem, podobnie jak wyryte na ścianach słowa, a wszystko to potęgowała niezgłębiona czerń podłogi. On sam był nabuzowany i przejęty swoją własną wizją. Muskuły zaczęły mu się prężyć, oczy błyszczały jeszcze bardziej niż dotychczas, ale co najbardziej pewnie im imponowało, były jego tatuaże. Jeszcze nigdy nie widziałam ich tak świecących, niemal płonęły na niebiesko, a całą jego postać otaczała blada aura. Odezwała się w nim krew pradawnego Arcywojownika.
Tłum był wyraźnie podniecony jego słowami i niemal ryczał z gotowości do ataku, a echo ich wrzasków odbijało się coraz głośniej, dudniąc boleśnie w uszach. Gwar męskich okrzyków nie cichł przez dobrą chwilą, aż Kamir zbliżył się do swego tronu i pociągnął na szarfę. Tym razem dźwięk gongu oznajmił wszystkim koniec zabrania.
W bojowym nastawieniu mężczyźni opuścili salę by udać się na przygotowaną ucztę. Wkrótce została tylko nasza trójka, gdyż jako „rodzina” Arcywojownika musieliśmy czekać, aż on łaskawie zdecyduje się na opuszczenie sali. Jako pierwszy wstał Kurrom, czym jawnie pokazał brak szacunku dla brata. Co więcej, przez całe zebranie wyglądał na niezainteresowanego, jakby tu nie chodziło o niego, ani o jego lud.
Minął mnie z prawej strony i klepnął w pośladki śmiejąc się wesoło. Arcywojownik wstał błyskawicznie, ale nie zareagował na zaistniałą sytuację co mnie zastanowiło. Czyżby się go bał? Podszedł do mnie i zaczął się przyglądać w milczeniu. Patrzył mi w oczy jakby czegoś w nich szukał. Jego aura, która posiadał jeszcze przed chwilą, zdążyła się ulotnić i na powrót stał się zwykłym wojownikiem. Podniósł mnie lekko i położył na sobie moją dłoń, która martwo spoczywała podczas całego zabrania na jego tronie. Teraz to się wszystko skończy, pomyślałam z ulgą…
W milczeniu zaniósł mnie do swojej sypialni. Moja, dzienna jak to zwykło się ją nazywać, była tuż obok. Mogłam w niej przebywać tylko jeśli on akurat był poza pałacem. Miałam wówczas chwilę wytchnienia i czas na refleksję. Początkowo układałam w niej przeróżne plany ucieczki, wliczając w to skok w przepaść, która była tuż pod moją salą, jeśli oczywiście tylko bym zdołała przebić się przez podwójnie zabezpieczoną szybę. Jednak po dwóch latach nieustannych prób, musiałam ich zaniechać.
Ja tylko dawałam sobie złudną nadzieję, a jego to tylko jeszcze bardziej podniecało. Zrezygnowana postanowiłam pogodzić się ze swoim przeznaczeniem i zaniechać wszystkiego.
W końcu mogłam trafić dużo gorzej. Mogłam zostać na przykład zwykłą niewolnicą i mieć nie jednego pana, ale na przykład dwunastu. A zamiast dwóch czy trzech razy w tygodniu, mogłam „służyć” po parę razy dziennie. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam by nie zwariować. Ponad to Arcywojownik lubił mnie rozpieszczać. Żyłam w luksusach, miałam własną służącą — Mariim, a po okresie oporu, to nawet otrzymałam swobodę poruszania się po pałacu. Oczywiście z eskortą, ale nareszcie nie byłam zamknięta jak w klatce. Ponieważ pałac jest ogromny i posiada własne atrakcje, jak na przykład rozległy ogród czy niezliczoną liczbę sal, to udało mi się przetrzymać kolejnych parę lat. Gdyby nie myśl i tęsknota za mężem oraz córką, to pewnie trwałabym tak aż do momentu, kiedy bym się mu znudziła, co teraz po półtora rocznej przerwie zapewne nie stanie się za szybko.
Postawił mnie ostrożnie przy swoim łożu z baldachimem i zawołał Mariim. Czekając na służąca przytulał mnie do siebie i obejmował niemal czule. Czułam przy uchu jak bije mu serce i napawało mnie to tylko jeszcze większym obrzydzeniem. Skoro mówi, że mnie kocha i daje mi tego dowody, to dlaczego mnie nie uwolni? Przecież wie, że nigdy nie odwzajemnię jego uczuć. Po całym tym czasie naszych walk, gwałtów i ucieczek powinien zrozumieć, że jedyne co odczuwam przy nim do odruch wymiotny. Jak on może sądzić, że pokochałabym swego oprawcę? Bił mnie, gwałcił i poniżał tyle czasu i sądzi, że czułe słówka zmienią mój stosunek do niego? Palant jeden!
Błyskawicznie zamknęłam oczy. Zaczynałam się złościć, a to nie było za bardzo wskazane w mojej obecnej sytuacji. Jeśli chciałam przeżyć to musiałam albo udawać drewno i przeleżeć cały jego akt, po czym ponownie szukać sposobu ucieczki albo zaskoczyć go moją ewolucją umiejętności i próbować go zabić z zaskoczenia. To, co byłoby później to inna sprawa, ale teraz musiałam się opanować. Z pomocą przyszła mi właśnie Mariim.
— Mariim, chce byś ją przygotowała do nocy tak, jakby to była naszą pierwszą. Chcę by była jak jej mistyczne anioły: delikatna i niezwykle kobieca. Nic zbędnego, ani wulgarnego. Czysta niewinność. Pokój, jak widzę jest już gotowy — powiedział rozglądając się wokół.
— Tak Panie — odpowiedziała kobieta ze spuszczonym wzrokiem.
— Ja muszę coś załatwić. Wrócę za dwa obroty — dodał całując mnie w usta.
Drzwi się zamknęły, a Mariim z wprawą zaczęła rozplątywać mój kok. Szybko zdjęła wcześniejsze ozdoby i rozpuściła włosy. Przeczesała je parę razy i delikatnie zebrała z przodu, nakładając delikatny, niczym pajęcza sieć, czepek z pereł i białego złota. Moje włosy o jasnym odcieniu blond, musiały komponować się z nim idealnie, inaczej Mariim by go nie wybrała. Zmyła mi też wcześniejszy, ostry makijaż i szybkimi ruchami podkreśliła tylko oczy, nakładając później na usta świeży miód. Policzki poszczypała, aż zrobiły się zdrowo różowe, jak u podlotka wkraczającego w dorosłość.
Zniknęła na moment w mojej sypialni i powróciła niemal biegnąc z najdelikatniejszą koszulą nocną, jaką kiedykolwiek widziałam. Wyglądała na ręcznie robioną z drobniutkiej złotej nici. Jak można było się tego spodziewać, była całkowicie przezroczysta. Bez opóźniania sytuacji, rozpięła haczyki sukni i zwinnie zaczęła ubierać mnie w koszulę nocną.
Jej czas dobiegał końca, więc musiała się uwijać. Arcywojownik mógł powrócić lada chwila, a jej miało już nie być w pokoju. Na koniec spryskała mnie jego ulubionymi perfumami i ogarnęła wzrokiem komnatę. Wszystko chyba było zrobione skoro pozostawiła mnie samą.
Mój „mąż” zjawił się wkrótce potem. Stanął w drzwiach ubrany tak samo jak podczas zgromadzenia, czyli tylko ja miałam się upiększyć, pomyślałam rozdrażniona. Zaczął powoli do mnie podchodzić. Wolno rozwiązał sznur przy szyi uwalniając tym samym pelerynę, która ciężko opadła na posadzkę. Boże, znowu się zaczyna… Jęczałam w duszy bezradnie.
Podniósł mnie i położył do łoża, gdzie jak wówczas zauważyłam, rozsypane zostały płatki śnieżnobiałych kwiatów z jego ogrodu.
Co jeszcze? To ma mnie niby przy nim zatrzymać? — pomyślałam zirytowana. Każdy jego dotyk, dźwięk głosu, a nawet uderzenia serca budzi we mnie obrzydzenie. Nienawidzę go, uskarżałam się w duchu.
Kamir widać musiał coś podejrzewać, gdyż pociągnął moją lewą rękę w bok i najzwyczajniej w świecie przykuł ją do łóżka krótkim łańcuchem. Tego się nie spodziewałam. Nigdy tego nie robił, po prostu zawsze był silniejszy i jak mu się coś nie podobało bił mnie gdzie się dało.