- W empik go
Meksykanin - ebook
Meksykanin - ebook
Trzymająca w napięciu opowieść o brutalności świata i walce o sprawiedliwość.
Meksyk, rok 1911. W kraju czuć zbliżającą się rewolucję. Wojskowi spiskują przeciwko dyktatorskim rządom prezydenta Porfifria Díaza. Dołącza do nich młody chłopak, o którym niewiele wiadomo. Widać jednak, że w całości oddany jest sprawie. Sam znajduje sposób, by zdobywać pieniądze potrzebne na wsparcie rewolucji. Jakie wydarzenie z jego życia sprawiło, że w oczach osiemnastolatka pojawiła się nienawiść i chęć mordu?
Jeśli znasz rewolucjonistyczną twórczość Mariano Azulei, z pewnością spodoba Ci się "Meksykanin".
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-5141-0 |
Rozmiar pliku: | 303 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nikt nie znał historii jego życia, zaś towarzysze z Junty najmniej. Był dla nich prawdziwą zagadką ten wielki patriota, który chadzał tylko własnymi drogami, pracując równie ciężko jak oni nad sprawą wywołania rewolucji. Nie kwapili się jednak z uznaniem jego zasług. Nie lubił go nikt z towarzyszów. Kiedy po raz pierwszy zjawił się w zatłoczonym, pełnym dymu lokalu Junty, wszyscy nie wiadomo czemu powzięli podejrzenie, że jest szpiclem, jednym ze sprzedawczyków z tajnej policji Diaza. Nieufność była zrozumiała. Zbyt wielu ich towarzyszów jęczało w cywilnych i wojskowych więzieniach, rozsianych na całym obszarze Stanów Zjednoczonych. Inni brzęczeli kajdanami, inni zaś jeszcze, których pochwycono tuż nad granicą, dawno już zostali postawieni pod murem i rozstrzelani.
Na pierwszy rzut oka nie sprawiał dodatniego wrażenia ten chłopiec. Chłopcem bowiem był jeszcze. Mógł mieć najwyżej osiemnaście lat i nawet jak na ten wiek był zbyt szczupły. Niezwłocznie po przybyciu oznajmił, że nazywa się Felipe Rivera i pragnie służyć sprawie rewolucji. To było wszystko. Ani jednego słowa więcej. Żadnych dalszych wyjaśnień. Stał i czekał. Na wargach jego nie igrał uśmiech, z oczu nie tryskała wesołość.
Ogromnego, barczystego Paulino Vera przejął dreszcz wewnętrzny. Ten przybysz miał w sobie coś odpychającego, coś strasznego, coś niezgłębionego wreszcie. W czarnych źrenicach tego chłopca pełzały trujące, wężowe przebłyski. Oczy jego płonęły chłodnym żarem głębokiej, skoncentrowanej goryczy. Błyskał nimi, raz po raz przenosząc wzrok swój z twarzy spiskowców na maszynę do pisania, po której klawiszach biegały zręczne palce małej pani Sethby. Jego wzrok tylko przelotnie musnął jej oczy. Zdarzyło się, że podniosła je w tej samej chwili i również ujrzała w nim ten wyraz nieokreślonej grozy, który ją zmusił do uczynienia małej przerwy w pracy. W następnym momencie musiała przeczytać pisany list od początku, aby znów uchwycić wątek jego treści.
Paulino Vera spojrzał zdumiony na Arrellano, potem na Ramosa. W ich oczach malowało się takie samo zdumienie. To samo nieokreślone zwątpienie zrodziło się w ich sercach. Chłopięcy przybysz był _Nieznany._ Był odziany w całą grozę _Nieznanego._ Był czymś niedocieczonym, czymś wybiegającym daleko poza horyzonty zwykłych, uczciwych rewolucjonistów, których płomienna nienawiść do Diaza i jego tyranii była ostatecznie pokrewna uczuciom, żywionym przez innych uczciwych, zwykłych patriotów. Tu zaś było coś innego. Nie wiedzieli tylko jak to określić. Wreszcie Vera, zawsze najbardziej impulsywny i szybki w decyzji, pierwszy przerwał ciszę.
— Doskonale — rzekł chłodno.—Pragniesz pracować dla dobra rewolucji? Dobrze. Zdejm marynarkę. Powieś ją tam. Zaraz pokażę ci gdzie są ścierki i kubły. Mamy tu bardzo brudną podłogę. Rozpoczniesz więc swą pracę od wyszorowania podłogi tu oraz w innych pokojach. Musisz także wymyć wszystkie spluwaczki. Potem zabierzesz się do okien.
— Czy to będzie dla dobra rewolucji? — spytał chłopiec.
— Tak — odparł Vera. — Dla dobra rewolucji.
Rivera potoczył po wszystkich obecnych chłodnym i podejrzliwym spojrzeniem. Potem zabrał się do zdejmowania marynarki.
— Dobrze — odparł.
I nic więcej. Odtąd codziennie przychodził do roboty. Zamiatał, szorował i czyścił. Wygarniał popiół z pieców, przynosił węgiel i podpałkę, zapalał wreszcie światła zanim najgorliwszy z towarzyszów zjawił się w biurze.
— Czy mogę sypiać tutaj? — spytał pewnego razu.
Aha! Tu mieli go nareszcie. Musiała być w tym ręka Diaza. Możność nocowania w lokalu Junty dawała dostęp do ich tajemnic, do list nazwisk, do adresów towarzyszów wreszcie na całej przestrzeni rozległego Meksyku. Prośba spotkała się z kategoryczną odmową i Rivera nie wspominał już o tym więcej. Nikt nie wiedział, gdzie sypiał ten chłopiec, ani gdzie jadał. Pewnego razu Arrellano ofiarował mu kilka dolarów. Rivera nie przyjął pieniędzy. Potrząsnął głową. Kiedy zaś Vera próbował go namówić, aby wziął zapłatę, chłopiec odparł:
— Pracuję dla dobra rewolucji.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.