Memory Almost Gone - ebook
Memory Almost Gone - ebook
Druga część zaskakującej historii Julii Biel.
Jonatan i Amelia stali się powiernikami szmaragdów i rodzinnych tajemnic. Nie wyobrażają sobie, że mogliby się rozdzielić, więc postanawiają razem wyjechać do Nowego Jorku. W mieście, które nigdy nie zasypia, Jonatan ma odbyć staż w firmie Bellamy Lion Constructions, którą Amelia jest zainteresowana z własnych powodów. Jej celem jest konfrontacja z właścicielem firmy – mężczyzną, który naznaczył jej życie. Skazani tylko na siebie i na własne ograniczenia, zakochani i gotowi do podjęcia ryzyka bohaterowie ścigają się z czasem, który nieubłaganie depcze im po piętach. Tylko czy ci dwoje w ogóle mają szanse na szczęśliwy finał?
Pełna zagadek historia stała się inspiracją do ukrycia na okładce i we wnętrzu książki dodatkowych niespodzianek niewidocznych gołym okiem. By je poznać, potrzebne jest światło UV. Jego brak nie stanowi jednak przeszkody w podążaniu za fabułą.
Z MAG zapomnisz o rzeczywistości i przeniesiesz się do innego świata – pełnego nie tylko anagramów i zagadek, ale przede wszystkim emocji. Ta historia wycisneła ze mnie hektolitry łez i sprawiła, ze zaniemówiłam. Kocham MAG całym swoim poturbowanym sercem i jestem pewna, że Ty tez pokochasz.
Karolina Łukawska | @ksiazkidobrejakczekolada
MAF powaliło mnie na kolana niesamowitym plot twistem, z kolei MAG przygniotło górą najróżniejszych emocji – od szalonej radości po wszechogarniającą rozpacz. Jeśli macie ochotę na książkę absolutnie wyjątkową (i to pod każdym względem), trafiliście idealnie – zapewniam, ze czegoś takiego na polskim rynku jeszcze nie było!
Paulina Kukuła | @very.little.book.nerd
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-657-2 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moje myśli zwalniają, rozpraszają się, ulatują.
Tracę osadzenie w rzeczywistości, odpływam od tu i teraz w niezbadane.
Jest mi jednocześnie i ciężko, i lekko. Z całych sił pragnę zostać i trwać, ale każda moja próba ma swoją przeciwwagę. Każda akcja wymusza reakcję, jakby moje ciało nadal funkcjonowało w dwóch wymiarach; jakby działały na nie siły, na które nie mam wpływu.
Jedno jest pewne. Kocham. To siła najpotężniejsza ze wszystkich.
Dopóki kocham, trwam.
Dopóki kocha, trwamy.
.
Moje myśli ulatują, jakby każdego dnia było ich coraz mniej. Kiedy tylko zdołam pochwycić jedną z nich, zapisuję ją, zaznaczam. Mam nadzieję, że zakreślając każde słowo pamięć w „Panu Tadeuszu”, zostawiam jej ślady, po których trafi lepiej niż ktokolwiek inny.
Wiem, że powinnam wrócić do Joachima, ale nie byłam w stanie. Nie potrafiłam mu pomóc, nie umiałam się przemóc po tym, jak Bradley... jak Brad zniszczył wszystko. Jak Magnus wszystko pogrzebał.
Ale ona jest silna.
Zgodziłam się na to, żeby wyjechała do niego. Zapłacił za jej pobyt, zapłacił za to, żeby móc na nią patrzeć z oddalenia. Za jej prywatną szkołę, za mieszkanie, za wszystko. Zapłacił za moje innowacyjne leczenie i tylko dlatego oddałam mu wnuczkę.
Czy popełniłam błąd?
Patrzę na naszyjnik z czarnego złota, po raz ostatni gładząc kamień i czując wstyd. Wszystko na nic. Dla mnie jest już za późno, jestem za stara, za słaba. Nie potrafię nikogo uratować. Nigdy nie potrafiłam.
Nie wiem, skąd Amelia bierze tyle siły. Może odziedziczyła to po nim – umiejętność parcia naprzód, i to niezależnie od okoliczności.
Muszę ukryć naszyjnik i tak dobrze rozrzucić tropy, żeby zdołała je odnaleźć. Kiki jej pomoże. Wiem, że ją wesprze. Te dwie dziewuchy zawsze były niepokonanym zespołem. Jaka szkoda, że na tym świecie już nie zobaczę żadnej z nich. „Innowacyjne” leczenie okazało się jak całe moje życie – bez żadnej wartości.
Czuję się, jakbym przyjęła łapówkę, wysyłając Amelię do niego, ale Bradley jest takim tchórzem jak ja. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że nie nawiąże z nią żadnego kontaktu, nie przedstawi się jej, nie rozłoży ramion i nie powie: „Witaj, córeczko”.
Więc w zasadzie, przekonuję samą siebie, nie zrobiłam nic złego, fundując jej rok w Nowym Jorku jego rękoma i jego kieszenią. Czy raczej kontem bankowym. Mojej pamięci i mojego życia nie uda się uratować, ale może Amelia na zawsze zachowa dobre wspomnienia o czasie z dala od tego kraju i tej rodziny. Babki, która nigdy nie pozbyła się uczucia wstydu, i matki, która żyła pełna goryczy, cierpiąc po nieodwzajemnionej miłości mężczyzny, który porzucił rodzinę i uciekł.
Mój mózg złożony z anagramów słów wsuwa naszyjnik do płyty.
Dawno temu przysięgłam sobie już nigdy go nie włożyć i dotrzymam danego słowa.
Wielu rzeczy nie potrafię przywołać, ale wciąż pamiętam dzień, kiedy moje palce odkryły go pod grubą warstwą piachu. To był straszny dzień, dzień wypełniony kłótnią i moja ucieczka do ogrodu się opłaciła.
Lubiłam pracować dla Liberów. To nie były czasy, kiedy mogłam wybrzydzać, jeśli chodzi o płatne zajęcie, a robota w majątku zwykle sprawiała mi radość i dawała szczęście.
Przynajmniej dopóki na horyzoncie nie pojawił się wielki i przystojny pan Bellamy z Nowego Jorku i zawrócił w głowie Auguście.
Liberowie byli wtedy jak nasza druga rodzina. Bellamy był ich przyjacielem, a Augusta również pasowała do tego grona. Przez pewien czas pomieszkiwaliśmy tam wszyscy w dużej posiadłości.
Liberowie mieli mnóstwo dziwactw. Przyjmowałam je wszystkie bez gadania, z pełną akceptacją, kochałam młodziutką panią Barbarę. Nawet to, że wszystkim chłopcom w rodzinie nadawano naprzemiennie imiona na literę J. Czy to, że drugim imieniem zawsze był August ewentualnie Amelia przy narodzinach dziewczynki.
Kiedy wyszło na jaw, że moja Augusta jest w ciąży i powiła chłopca, uznałyśmy z panią Basią, że synek powinien nosić imię August. A gdy rok później pojawiła się dziewczynka, było jasne, że zostanie Amelią.
Wszyscy uznaliśmy, że choć tak zaznaczymy przyjaźń naszych rodzin.
Kiedy znalazłam naszyjnik wśród róż, wsunęłam go do kieszeni jak Gollum stworzony przez Tolkiena.
Szmaragd – nawet brudny i zapiaszczony – zachwycił mnie i niespodziewanie wzruszył. Dopiero kiedy znalazłam się w pokoju, przymierzyłam naszyjnik i oniemiałam z zachwytu.
A w nocy przyszedł do mnie Joachim.
„Czas nie jest moim sprzymierzeńcem, Magdalenko”.
Manufaktura świec koiła moje nerwy i przynosiła spokój. A spokój był czymś, czego mi wtedy ogromnie brakowało.
Rodzina Liberów miała nie tylko swoje dziwactwa. Niektórzy mieli także głębokie poczucie krzywdy, wynikające z zaniedbania. Pani domu czuła, że kocha się ją za mało, że za mało poświęca się jej uwagi.
„Na tej rodzinie ciąży klątwa” – mówiła pani Barbara. „Mężczyźni z rodu Liberów zdradzają swoje wybranki i porzucają je na zawsze”.
Jak widać, wystarczyło przebywanie pod jednym dachem z Liberami, żeby moja Augusta podzieliła los tych kobiet... Wiem, że jestem niesprawiedliwa, ale szkoda mi tych dzieci, szkoda i tyle.
Muszę spisać wszystko, co pamiętam, choć wcale nie pamiętam wiele...
Nie wiem, czy podołam.ROZDZIAŁ
– 1 –
Jonatan
BYŁA TU. Trzymałem ją w ramionach i podziwiałem jej idealną skórę. Mógłbym przysiąc, że nic do tej pory nie wydawało mi się bardziej realne niż ona. Było coś pięknego w tym, że na wyciągnięcie ręki masz coś ulotnego, a jednak stałego, coś tylko dla siebie, po co nie może sięgnąć nikt inny.
Przypomniałem sobie, jak niedawno patrzyła na mnie z powątpiewaniem.
– Niezależnie od tego, co o mnie mówisz, ja... ja już nie jestem prawdziwa – powiedziała wtedy, a ja poczułem przemożne pragnienie udowodnienia jej, że nie żartuję.
– W tej chwili nie ma w moim życiu nic prawdziwszego od ciebie – wyznałem szczerze. – A już najbardziej prawdziwe jest to, co do ciebie czuję.
Od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Człowiek całe życie czeka na kogoś wyjątkowego. Zastanawia się, kiedy i czy w ogóle się zakocha, czy może będzie tym wyjątkiem, któremu nie jest pisana tak zwana miłość.
A potem spada mu na łeb, na pierś, na żołądek miłość nie z tego świata, ulotna, a mimo to prawdziwa; nierealna, a mimo to najprawdziwsza i najczystsza w swej nieuchwytnej postaci.
Czułem się wyróżniony, że tylko ja mogę jej dotykać i ją całować. Od czasu wstrząsającego odkrycia co do jej stanu i statusu Amelia co pewien czas wpadała w zwątpienie i ponury nastrój. I wtedy z radością przypominałem jej, jak bardzo jest dla mnie realna i jak wiele jest rzeczy, które mógłbym dla niej zrobić albo które mógłbym zrobić jej.
Uśmiechnąłem się, całując jej słoneczną skórę tuż pod obojczykiem. Odcisk ust, muśnięcie warg, deszcz całusów. Obróciła się w moich ramionach i otworzyła oczy.
– Uczyłam się śnić – powiedziała. – Ale i tak cały czas śnisz mi się ty.
Chyba zamierzała powiedzieć to z wyrzutem, ale na końcu się uśmiechnęła.
– Jak by to powiedzieć... jestem spełnieniem twoich marzeń... sennych – mruknąłem w jej usta.
– Muszę popracować nad tym, żeby ludzie mogli mnie dotykać – oświadczyła nagle, siadając.
Pociągnąłem ją z powrotem na łóżko.
– Uważam, że to znak od Opatrzności – zaprotestowałem. – Tak widocznie miało być, że tylko ja mogę cię dotykać, Emalio. Jesteś skazana na mój dotyk.
Schowała twarz w mojej klatce piersiowej. Będąc z nią, musiałem zapominać, co to dla mnie oznacza, co to oznacza dla mojego mózgu, że dotyk jej skóry był jak aksamit, a jej zapach przynosił aromat lasu i traw.
Bałem się myśleć, czy przez traumatyczne wydarzenie z przeszłości stałem w rozkroku między dwoma światami i silniejszy powiew wiatru mógłby mnie zepchnąć w którąś ze stron... Na razie splot wydarzeń popchnął mnie w ramiona Amelii i w jej przeszłość, a ona pomogła mi rozwiązać sprawę zniknięcia pradziadka.
Teraz musiałem się odwdzięczyć i pomóc jej zapoznać się z ojcem, u którego właśnie miałem rozpocząć staż. W Nowym Jorku.
Widziałem Bradleya kilka razy w życiu, ale nie miałem przyjemności z nim pracować. Pozornie miał wszystko, ale teraz... ja miałem coś, czego on nie będzie miał nigdy.
– Co my zrobimy z Wielkim Jabłkiem? – zapytała, jakby wiedziała, o czym myślę.
– Schrupiemy? – odparłem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.
– Naprawdę mam z tobą lecieć? Być twoim niewidzialnym plus jeden? – pytała, otwierając coraz szerzej piękne szare oczy.
– No ja myślę. – Czy to nie było oczywiste? – Pomyśl, wydamy dwa razy mniej na bilety.
– A nie sądzisz, że skoro jestem duchem, to powinnam po prostu teleportować się do Central Parku? Ale nie. – Podrzuciła ramiona w geście bezsilności. – Ja wszędzie jeżdżę rowerem, powodując zawał u Bogu ducha winnych ludzi. Gra słów zamierzona.
– Kiedy ktoś ma z czymś trudności, zwykle załatwia sobie korki – rzuciłem, bo do głowy przyszła mi pewna myśl.
– Gdzie niby załatwię sobie korki z bycia duchem? – Popatrzyła na mnie jak na wariata.
– Tak się składa, że znam jedną osobę... – Uniosłem brwi.
Westchnęła i przewróciła oczami.
– Zwykle, kiedy chłopak przedstawia matce swoją dziewczynę, wszyscy są żywi – rzuciła.
No cóż, ja byłem w mniejszości.
Bo Emalia i moja matka... prezentowały inny wymiar człowieczeństwa.
Z korków niewiele wynikło. Amelia nie dała się namówić. Widziałem, jak ją korciło, świerzbiło, żeby zapytać, żeby dotykać wszystkiego, ale wolała działać sama metodą prób i błędów.
Kiedy ostrożnie zapytałem, o co chodzi i czemu tak się broni, mocno mnie przytuliła, usiadła mi na kolanach i ułożywszy dłoń na bliźnie, wyznała, że kiedy wie, kto zadał mi ten niemal śmiertelny cios, nie jest w stanie udawać sympatii. Po prostu nie jest.
Rozumiałem ją. Oczywiście, że rozumiałem jej punkt widzenia, ale miałem własny.
Nie chodziło o to, że wybaczyłem matce i udawałem, że jesteśmy kochającą się rodziną ponad wszystkimi wymiarami. Jasne, że nie. Ale ja pamiętałam mamę taką, jaka była kiedyś. Kiedy nie była jeszcze zgorzkniała i rozczarowana życiem i związkiem z ojcem. Kiedy tańczyła na środku pokoju i śmiała się tak radośnie, że zarażała dobrym humorem.
To przykre, że jeden człowiek może zniszczyć drugiego człowieka.
To się nazywa naprawdę zniszczyć komuś życie.
Obserwowałem latami rodziców i miałem świadomość, jak doszło do tragedii. Jak ich pretensje, wzajemne żale i niedomówienia nawarstwiały się przez lata, jak rosła niechęć, powoli zmieniając się w zazdrość i nienawiść; jak unicestwiała w nich wszystko, co ich kiedyś połączyło.
To, co zrobiła moja matka, było w afekcie. To był akt rozpaczy. Próba odebrania życia jemu, nie mnie. Tyle że to ja znalazłem się pod ręką. To ja oberwałem. Gdyby nie moja psina... gdyby nie Ponczo... już dawno by mnie tu nie było.
A kiedy poznałem Amelię, tym bardziej nie potrafiłem udawać pretensji do kogoś, kto zapłacił przecież najwyższą cenę. Barbara straciła szansę na uleczenie jakichkolwiek relacji.
Ja znalazłem miłość.
Większość osób, które wylatują na zagraniczny staż i są w związku, ma po pierwsze, problem z rozstaniem, a po drugie, z utrzymaniem tego związku pomimo dzielących kilometrów.
Ja zabierałem moją drugą połówkę „na gapę”, a przed ewentualnymi próbami podrywu zamierzałem bronić się tekstem o pozostawionej w Polsce dziewczynie.
Miałem dziewczynę naprawdę i choć nie trzymałem jej w złotej klatce, i tak była tylko moja. Nie było szans, że kiedyś przedstawię ją znajomym, że pokażę ją światu, ale należałem do tej części społeczeństwa, która lubiła myśleć, że szklanka jest w połowie pełna.
Cieszyłem się, że otrzymałem prezent od losu. Mój skarb.
Amelia trzymała mnie mocno za rękę, kiedy szliśmy pogadać z moim ojcem. Tylko przy mnie czuła się pewnie. Przy mnie dotykała przedmiotów, pożywienia, napojów. Ja traktowałem ją jak człowieka, więc przy mnie wciąż nim była.
Przy innych czuła się jak powietrze i nagle przestawała umieć zrobić cokolwiek – jej palce mijały się z butelką wody, nie dawała rady podnieść książki ani jej otworzyć, nie traciła czasu na walkę z klamką i po prostu przechodziła przez drzwi.
Zatrzymywałem ją i przypominałem jej wszystko, cierpliwie i mozolnie – dotyk, zapach, smak. Głód, pragnienie, chęć.
Śmialiśmy się, kiedy zderzała się z drzwiami albo przewracała szklankę z wodą, a ja ani na chwilę nie pozwalałem jej zajrzeć pod maskę luzu i rozbawienia, jaką nosiłem nieprzerwanie od jej coming outu przed samą sobą – że ja też umieram. Ze strachu.
Umieram ze strachu, że pewnego dnia zapomni się tak bardzo, że ma chcieć żyć, że przejdzie na drugą stronę, a ja nie będę w stanie jej powstrzymać, zawrócić ani przypomnieć, ile dla mnie znaczy.
Że moja miłość to za mało, żeby ją zatrzymać przy mnie na dłużej.
– Niedługo wylatuję do Bellamych – zacząłem rozmowę z ojcem, którą odkładałem już zdecydowanie za długo. – Chciałem chwilę z tobą porozmawiać, zanim zniknę na parę miesięcy.
Justyn Liber przyjął mnie na tarasie swojego apartamentu, skąd roztaczał się doskonały widok na okoliczne kamienice, Ostrów Tumski i katedrę. To nigdy nie był mój dom. To było wyłącznie wywalone w kosmos mieszkanie mojego ojca.
Amelia zajęła miejsce w wiklinowym fotelu wyłożonym miękkimi poduszkami, podciągnęła kolana i rozkoszowała się pięknem późnego popołudnia.
– Najwyższy czas. Cieszę się, że i mój młodszy syn posiedzi trochę w Stanach. Podszlifujesz język, będziesz asystował przy realizacji jakiegoś projektu, czytał nudne akta, zwiedzał budowy i przebudowy.
– Wiesz, tato, że to nigdy nie było moje marzenie... – zacząłem.
– Jona, nie wyjeżdżaj mi tu z marzeniami – uciął. – Jesteś dorosły i podejmujesz dorosłe decyzje. Postanowiliśmy, że razem z Joachimem pracujesz dla mnie. Dla rodziny.
„Rodziny”. Zdziesiątkowanej rodziny.
– ...to nigdy nie było moje marzenie – ciągnąłem – ale pogodziłem się z tym i przyjąłem, że tak będzie.
– „I cieszę się, że będę miał szansę na staż w USA”, powtórz – nakazał.
– I cieszę się jak cholera, że będę miał niesamowitą szansę na zajebisty staż w jeszcze zajebistszym USA – dodałem z uśmiechem.
Pokręcił głową, ale już więcej tego nie skomentował. Najważniejsze, że tańczyłem tak, jak mi zagrał, prawda?
Staliśmy oparci o balustradę tarasu na dachu, spoglądając w stronę ulicy Garbary i Starego Rynku. Ściśnięte budynki szczęśliwie zasłaniały widok na Stary Rynek, który rozkopany był tak dokumentnie przez robotników jak mrowisko przez robotnice.
– Synu – zaczął ponownie ojciec, zaciągając się papierosem – odebrałem dziś dziwny telefon... Dzwonił dzielnicowy Andrzej Majewski z Kaźmierza i bardzo gęsto się tłumaczył.
Nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić, ale poczułem, że robi mi się gorąco.
– W jakiej sprawie? – zapytałem.
– Wiesz, że musiałem się tam stawić w celu identyfikacji przedmiotów znalezionych przy szczątkach, które poddano analizie – paska, zegarka i pierścienia. Potwierdziłem po naocznych oględzinach, uznając, że mogły należeć do twojego pradziadka. Podpisałem ekspertyzę, ale niczego mi wtedy nie wydano. A dziś Majewski zadzwonił z informacją, że pierścień zniknął. Policja przygotuje raport i stosowne oświadczenie, ale nie zmienia to faktu, że sygnetu nie ma.
– I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytałem szczerze zainteresowany dalszym ciągiem.
– Do tej pory miałem do tego wszystkiego neutralne podejście. – Wzruszył ramionami. – Ale to się zmieniło w chwili, kiedy ten sygnet odkryłem na twojej dłoni.
Obaj popatrzyliśmy na mały palec mojej lewej ręki.
– Czy to jest ten moment, kiedy zaczynam porąbaną opowieść, która mogłaby stanowić niezły scenariusz na film fantasy? – zapytałem, ciekaw jego reakcji.
– Dajesz, synu – mruknął i znów zaciągnął się dymem.
– Pamiętasz dziadka i jego opowieści o duchach?
– Ten stary pryk uwielbiał cię straszyć. – Zachichotał i pochylił się w stronę stolika, żeby nalać wina do wysokiego kieliszka. – Ludzie w naszej rodzinie od zawsze mieli bujną wyobraźnię. Napij się, synu. – Zaproponował mi kieliszek, ale odmówiłem ruchem dłoni. – Zostawmy zmarłych tam, gdzie ich miejsce. W przeszłości. Razem z ich bajkami.
Upił łyk ciemnego napoju.
– Bez nawiązania do dziadka i pradziadka nie wytłumaczę ci się z tego sygnetu, tato. – Uniosłem brwi. – Mogę ci przysiąc, że nie włamałem się do policyjnego magazynu i nie ukradłem tej biżuterii.
– Ja nigdy nie dałem się nabrać na te bajki, Jona. Dziwię się, że ty jesteś tak łatwowierny – prychnął.
Poczułem falę wzburzenia i zapiekły mnie policzki. Serio?
– A jeśli to nie są bajki, tato? – Zacisnąłem pięści. – Jeśli ci powiem, że życie to nie tylko liczby i fakty, ale zjawiska paranormalne istnieją?
Zerknąłem na Amelię. Siedziała w fotelu z posępną miną i przygryzała dolną wargę. Wyglądała tak słodko, że miałem ochotę podejść do niej i przygryźć tę seksowną wargę razem z nią.
– Nawet jeśli życie to coś więcej niż liczby i fakty – głos ojca skutecznie ostudził moje zapędy – to jedynie liczby i fakty są ważne w życiu, synu. Cała reszta nie ma znaczenia, jeśli nie przynosi zysku. A ty właśnie wybierasz się na staż do największego mocarstwa liczb i pieniędzy i zamierzasz uczyć się od Bradleya, żeby wrócić do mnie i razem z twoim bratem budować naszą firmę.
– Poznałem kogoś – wypaliłem.
– Nie mów, że przez jakąś dupę zamierzasz zrezygnować ze stażu! – rzucił mi w twarz. Zabolało tak bardzo, jakby wymierzył mi policzek.
– Ej! Ona tu jest i cię słyszy! – krzyknąłem, zanim zdążyłem się pohamować.
– Aaaa.... masz wymyśloną przyjaciółkę... – Przewrócił oczami. – Przepraszam za niefortunny dobór słów. Chciałem zapytać, czy przez jakąś wymyśloną laskę zamierzasz zrezygnować ze stażu?
– Nie, ojcze – odparłem z odrazą. – Wymyślone przyjaciółki mają tę przewagę nad realnymi, że można je ze sobą zabrać, dokąd się chce.
– Następnym razem lepiej dwa razy się zastanów, Jonatanie, komu mówisz i co. – Jego niski głos do złudzenia przypominał ostrzegawczy warkot. – Bo za takie rewelacje dorośli ludzie lądują w wariatkowie, a nie na stażu w Ameryce. I jeśli jedyne, co masz mi do powiedzenia na temat zniknięcia sygnetu i jego magicznego pojawienia się u ciebie na palcu, to te same bajki, które fundował ci mój ojciec, to oszczędź sobie. Zasłużyłem na nieco więcej szacunku.
.
IMIĘ/IMIONA:
Amelia Rita
NAZWISKO:
Essakowska
AKTUALNE MIEJSCE ZAWIESZENIA:
Puszczykowo, Polska
NAJBLIŻSZY URZĄD:
Ostrów Tumski
– – – – – – – – – – – –
STATUS:
W zawieszeniu
– – – – – – – – – – – –
URZĘDNIK/OPIEKUN:
Xenon_dxx00579
– – – – – – – – – – – –
LICZBA ZŁOŻONYCH WNIOSKÓW: 0
GOTOWOŚĆ DO PRZEJŚCIA: 0%
z upoważnienia
specjalistka ds. zawieszenia
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------