Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Memory Almost Gone - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
38,00

Memory Almost Gone - ebook

Druga część zaskakującej historii Julii Biel.

Jonatan i Amelia stali się powiernikami szmaragdów i rodzinnych tajemnic. Nie wyobrażają sobie, że mogliby się rozdzielić, więc postanawiają razem wyjechać do Nowego Jorku. W mieście, które nigdy nie zasypia, Jonatan ma odbyć staż w firmie Bellamy Lion Constructions, którą Amelia jest zainteresowana z własnych powodów. Jej celem jest konfrontacja z właścicielem firmy – mężczyzną, który naznaczył jej życie. Skazani tylko na siebie i na własne ograniczenia, zakochani i gotowi do podjęcia ryzyka bohaterowie ścigają się z czasem, który nieubłaganie depcze im po piętach. Tylko czy ci dwoje w ogóle mają szanse na szczęśliwy finał?

Pełna zagadek historia stała się inspiracją do ukrycia na okładce i we wnętrzu książki dodatkowych niespodzianek niewidocznych gołym okiem. By je poznać, potrzebne jest światło UV. Jego brak nie stanowi jednak przeszkody w podążaniu za fabułą.

Z MAG zapomnisz o rzeczywistości i przeniesiesz się do innego świata – pełnego nie tylko anagramów i zagadek, ale przede wszystkim emocji. Ta historia wycisneła ze mnie hektolitry łez i sprawiła, ze zaniemówiłam. Kocham MAG całym swoim poturbowanym sercem i jestem pewna, że Ty tez pokochasz.

Karolina Łukawska | @ksiazkidobrejakczekolada

MAF powaliło mnie na kolana niesamowitym plot twistem, z kolei MAG przygniotło górą najróżniejszych emocji – od szalonej radości po wszechogarniającą rozpacz. Jeśli macie ochotę na książkę absolutnie wyjątkową (i to pod każdym względem), trafiliście idealnie – zapewniam, ze czegoś takiego na polskim rynku jeszcze nie było!

Paulina Kukuła | @very.little.book.nerd

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8265-657-2
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Moje my­śli zwal­niają, roz­pra­szają się, ula­tują.

Tracę osa­dze­nie w rze­czy­wi­sto­ści, od­pły­wam od tu i te­raz w nie­zba­dane.

Jest mi jed­no­cze­śnie i ciężko, i lekko. Z ca­łych sił pra­gnę zo­stać i trwać, ale każda moja próba ma swoją prze­ciw­wagę. Każda ak­cja wy­mu­sza re­ak­cję, jakby moje ciało na­dal funk­cjo­no­wało w dwóch wy­mia­rach; jakby dzia­łały na nie siły, na które nie mam wpływu.

Jedno jest pewne. Ko­cham. To siła naj­po­tęż­niej­sza ze wszyst­kich.

Do­póki ko­cham, trwam.

Do­póki ko­cha, trwamy.

.

Moje my­śli ula­tują, jakby każ­dego dnia było ich co­raz mniej. Kiedy tylko zdo­łam po­chwy­cić jedną z nich, za­pi­suję ją, za­zna­czam. Mam na­dzieję, że za­kre­śla­jąc każde słowo pa­mięć w „Panu Ta­de­uszu”, zo­sta­wiam jej ślady, po któ­rych trafi le­piej niż kto­kol­wiek inny.

Wiem, że po­win­nam wró­cić do Jo­achima, ale nie by­łam w sta­nie. Nie po­tra­fi­łam mu po­móc, nie umia­łam się prze­móc po tym, jak Bra­dley... jak Brad znisz­czył wszystko. Jak Ma­gnus wszystko po­grze­bał.

Ale ona jest silna.

Zgo­dzi­łam się na to, żeby wy­je­chała do niego. Za­pła­cił za jej po­byt, za­pła­cił za to, żeby móc na nią pa­trzeć z od­da­le­nia. Za jej pry­watną szkołę, za miesz­ka­nie, za wszystko. Za­pła­cił za moje in­no­wa­cyjne le­cze­nie i tylko dla­tego od­da­łam mu wnuczkę.

Czy po­peł­ni­łam błąd?

Pa­trzę na na­szyj­nik z czar­nego złota, po raz ostatni gła­dząc ka­mień i czu­jąc wstyd. Wszystko na nic. Dla mnie jest już za późno, je­stem za stara, za słaba. Nie po­tra­fię ni­kogo ura­to­wać. Ni­gdy nie po­tra­fi­łam.

Nie wiem, skąd Ame­lia bie­rze tyle siły. Może odzie­dzi­czyła to po nim – umie­jęt­ność par­cia na­przód, i to nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści.

Mu­szę ukryć na­szyj­nik i tak do­brze roz­rzu­cić tropy, żeby zdo­łała je od­na­leźć. Kiki jej po­może. Wiem, że ją wes­prze. Te dwie dzie­wu­chy za­wsze były nie­po­ko­na­nym ze­spo­łem. Jaka szkoda, że na tym świe­cie już nie zo­ba­czę żad­nej z nich. „In­no­wa­cyjne” le­cze­nie oka­zało się jak całe moje ży­cie – bez żad­nej war­to­ści.

Czuję się, jak­bym przy­jęła ła­pówkę, wy­sy­ła­jąc Ame­lię do niego, ale Bra­dley jest ta­kim tchó­rzem jak ja. Mam prze­ko­na­nie gra­ni­czące z pew­no­ścią, że nie na­wiąże z nią żad­nego kon­taktu, nie przed­stawi się jej, nie roz­łoży ra­mion i nie po­wie: „Wi­taj, có­reczko”.

Więc w za­sa­dzie, prze­ko­nuję samą sie­bie, nie zro­bi­łam nic złego, fun­du­jąc jej rok w No­wym Jorku jego rę­koma i jego kie­sze­nią. Czy ra­czej kon­tem ban­ko­wym. Mo­jej pa­mięci i mo­jego ży­cia nie uda się ura­to­wać, ale może Ame­lia na za­wsze za­chowa do­bre wspo­mnie­nia o cza­sie z dala od tego kraju i tej ro­dziny. Babki, która ni­gdy nie po­zbyła się uczu­cia wstydu, i matki, która żyła pełna go­ry­czy, cier­piąc po nie­odwza­jem­nio­nej mi­ło­ści męż­czy­zny, który po­rzu­cił ro­dzinę i uciekł.

Mój mózg zło­żony z ana­gra­mów słów wsuwa na­szyj­nik do płyty.

Dawno temu przy­się­głam so­bie już ni­gdy go nie wło­żyć i do­trzy­mam da­nego słowa.

Wielu rze­czy nie po­tra­fię przy­wo­łać, ale wciąż pa­mię­tam dzień, kiedy moje palce od­kryły go pod grubą war­stwą pia­chu. To był straszny dzień, dzień wy­peł­niony kłót­nią i moja ucieczka do ogrodu się opła­ciła.

Lu­bi­łam pra­co­wać dla Li­be­rów. To nie były czasy, kiedy mo­głam wy­brzy­dzać, je­śli cho­dzi o płatne za­ję­cie, a ro­bota w ma­jątku zwy­kle spra­wiała mi ra­dość i da­wała szczę­ście.

Przy­naj­mniej do­póki na ho­ry­zon­cie nie po­ja­wił się wielki i przy­stojny pan Bel­lamy z No­wego Jorku i za­wró­cił w gło­wie Au­gu­ście.

Li­be­ro­wie byli wtedy jak na­sza druga ro­dzina. Bel­lamy był ich przy­ja­cie­lem, a Au­gu­sta rów­nież pa­so­wała do tego grona. Przez pe­wien czas po­miesz­ki­wa­li­śmy tam wszy­scy w du­żej po­sia­dło­ści.

Li­be­ro­wie mieli mnó­stwo dzi­wactw. Przyj­mo­wa­łam je wszyst­kie bez ga­da­nia, z pełną ak­cep­ta­cją, ko­cha­łam mło­dziutką pa­nią Bar­barę. Na­wet to, że wszyst­kim chłop­com w ro­dzi­nie nada­wano na­prze­mien­nie imiona na li­terę J. Czy to, że dru­gim imie­niem za­wsze był Au­gust ewen­tu­al­nie Ame­lia przy na­ro­dzi­nach dziew­czynki.

Kiedy wy­szło na jaw, że moja Au­gu­sta jest w ciąży i po­wiła chłopca, uzna­ły­śmy z pa­nią Ba­sią, że sy­nek po­wi­nien no­sić imię Au­gust. A gdy rok póź­niej po­ja­wiła się dziew­czynka, było ja­sne, że zo­sta­nie Ame­lią.

Wszy­scy uzna­li­śmy, że choć tak za­zna­czymy przy­jaźń na­szych ro­dzin.

Kiedy zna­la­złam na­szyj­nik wśród róż, wsu­nę­łam go do kie­szeni jak Gol­lum stwo­rzony przez Tol­kiena.

Szma­ragd – na­wet brudny i za­piasz­czony – za­chwy­cił mnie i nie­spo­dzie­wa­nie wzru­szył. Do­piero kiedy zna­la­złam się w po­koju, przy­mie­rzy­łam na­szyj­nik i onie­mia­łam z za­chwytu.

A w nocy przy­szedł do mnie Jo­achim.

„Czas nie jest moim sprzy­mie­rzeń­cem, Mag­da­lenko”.

Ma­nu­fak­tura świec ko­iła moje nerwy i przy­no­siła spo­kój. A spo­kój był czymś, czego mi wtedy ogrom­nie bra­ko­wało.

Ro­dzina Li­be­rów miała nie tylko swoje dzi­wac­twa. Nie­któ­rzy mieli także głę­bo­kie po­czu­cie krzywdy, wy­ni­ka­jące z za­nie­dba­nia. Pani domu czuła, że ko­cha się ją za mało, że za mało po­święca się jej uwagi.

„Na tej ro­dzi­nie ciąży klą­twa” – mó­wiła pani Bar­bara. „Męż­czyźni z rodu Li­be­rów zdra­dzają swoje wy­branki i po­rzu­cają je na za­wsze”.

Jak wi­dać, wy­star­czyło prze­by­wa­nie pod jed­nym da­chem z Li­be­rami, żeby moja Au­gu­sta po­dzie­liła los tych ko­biet... Wiem, że je­stem nie­spra­wie­dliwa, ale szkoda mi tych dzieci, szkoda i tyle.

Mu­szę spi­sać wszystko, co pa­mię­tam, choć wcale nie pa­mię­tam wiele...

Nie wiem, czy po­do­łam.ROZ­DZIAŁ

– 1 –

Jo­na­tan

BYŁA TU. Trzy­ma­łem ją w ra­mio­nach i po­dzi­wia­łem jej ide­alną skórę. Mógł­bym przy­siąc, że nic do tej pory nie wy­da­wało mi się bar­dziej re­alne niż ona. Było coś pięk­nego w tym, że na wy­cią­gnię­cie ręki masz coś ulot­nego, a jed­nak sta­łego, coś tylko dla sie­bie, po co nie może się­gnąć nikt inny.

Przy­po­mnia­łem so­bie, jak nie­dawno pa­trzyła na mnie z po­wąt­pie­wa­niem.

– Nie­za­leż­nie od tego, co o mnie mó­wisz, ja... ja już nie je­stem praw­dziwa – po­wie­działa wtedy, a ja po­czu­łem prze­możne pra­gnie­nie udo­wod­nie­nia jej, że nie żar­tuję.

– W tej chwili nie ma w moim ży­ciu nic praw­dziw­szego od cie­bie – wy­zna­łem szcze­rze. – A już naj­bar­dziej praw­dziwe jest to, co do cie­bie czuję.

Od tam­tego czasu nic się nie zmie­niło. Czło­wiek całe ży­cie czeka na ko­goś wy­jąt­ko­wego. Za­sta­na­wia się, kiedy i czy w ogóle się za­ko­cha, czy może bę­dzie tym wy­jąt­kiem, któ­remu nie jest pi­sana tak zwana mi­łość.

A po­tem spada mu na łeb, na pierś, na żo­łą­dek mi­łość nie z tego świata, ulotna, a mimo to praw­dziwa; nie­re­alna, a mimo to naj­praw­dziw­sza i naj­czyst­sza w swej nie­uchwyt­nej po­staci.

Czu­łem się wy­róż­niony, że tylko ja mogę jej do­ty­kać i ją ca­ło­wać. Od czasu wstrzą­sa­ją­cego od­kry­cia co do jej stanu i sta­tusu Ame­lia co pe­wien czas wpa­dała w zwąt­pie­nie i po­nury na­strój. I wtedy z ra­do­ścią przy­po­mi­na­łem jej, jak bar­dzo jest dla mnie re­alna i jak wiele jest rze­czy, które mógł­bym dla niej zro­bić albo które mógł­bym zro­bić jej.

Uśmiech­ną­łem się, ca­łu­jąc jej sło­neczną skórę tuż pod oboj­czy­kiem. Od­cisk ust, mu­śnię­cie warg, deszcz ca­łu­sów. Ob­ró­ciła się w mo­ich ra­mio­nach i otwo­rzyła oczy.

– Uczy­łam się śnić – po­wie­działa. – Ale i tak cały czas śnisz mi się ty.

Chyba za­mie­rzała po­wie­dzieć to z wy­rzu­tem, ale na końcu się uśmiech­nęła.

– Jak by to po­wie­dzieć... je­stem speł­nie­niem two­ich ma­rzeń... sen­nych – mruk­ną­łem w jej usta.

– Mu­szę po­pra­co­wać nad tym, żeby lu­dzie mo­gli mnie do­ty­kać – oświad­czyła na­gle, sia­da­jąc.

Po­cią­gną­łem ją z po­wro­tem na łóżko.

– Uwa­żam, że to znak od Opatrz­no­ści – za­pro­te­sto­wa­łem. – Tak wi­docz­nie miało być, że tylko ja mogę cię do­ty­kać, Ema­lio. Je­steś ska­zana na mój do­tyk.

Scho­wała twarz w mo­jej klatce pier­sio­wej. Bę­dąc z nią, mu­sia­łem za­po­mi­nać, co to dla mnie ozna­cza, co to ozna­cza dla mo­jego mó­zgu, że do­tyk jej skóry był jak ak­sa­mit, a jej za­pach przy­no­sił aro­mat lasu i traw.

Ba­łem się my­śleć, czy przez trau­ma­tyczne wy­da­rze­nie z prze­szło­ści sta­łem w roz­kroku mię­dzy dwoma świa­tami i sil­niej­szy po­wiew wia­tru mógłby mnie ze­pchnąć w któ­rąś ze stron... Na ra­zie splot wy­da­rzeń po­pchnął mnie w ra­miona Ame­lii i w jej prze­szłość, a ona po­mo­gła mi roz­wią­zać sprawę znik­nię­cia pra­dziadka.

Te­raz mu­sia­łem się od­wdzię­czyć i po­móc jej za­po­znać się z oj­cem, u któ­rego wła­śnie mia­łem roz­po­cząć staż. W No­wym Jorku.

Wi­dzia­łem Bra­dleya kilka razy w ży­ciu, ale nie mia­łem przy­jem­no­ści z nim pra­co­wać. Po­zor­nie miał wszystko, ale te­raz... ja mia­łem coś, czego on nie bę­dzie miał ni­gdy.

– Co my zro­bimy z Wiel­kim Jabł­kiem? – za­py­tała, jakby wie­działa, o czym my­ślę.

– Schru­piemy? – od­par­łem, cho­ciaż wcale nie było mi do śmie­chu.

– Na­prawdę mam z tobą le­cieć? Być twoim nie­wi­dzial­nym plus je­den? – py­tała, otwie­ra­jąc co­raz sze­rzej piękne szare oczy.

– No ja my­ślę. – Czy to nie było oczy­wi­ste? – Po­myśl, wy­damy dwa razy mniej na bi­lety.

– A nie są­dzisz, że skoro je­stem du­chem, to po­win­nam po pro­stu te­le­por­to­wać się do Cen­tral Parku? Ale nie. – Pod­rzu­ciła ra­miona w ge­ście bez­sil­no­ści. – Ja wszę­dzie jeż­dżę ro­we­rem, po­wo­du­jąc za­wał u Bogu du­cha win­nych lu­dzi. Gra słów za­mie­rzona.

– Kiedy ktoś ma z czymś trud­no­ści, zwy­kle za­ła­twia so­bie korki – rzu­ci­łem, bo do głowy przy­szła mi pewna myśl.

– Gdzie niby za­ła­twię so­bie korki z by­cia du­chem? – Po­pa­trzyła na mnie jak na wa­riata.

– Tak się składa, że znam jedną osobę... – Unio­słem brwi.

Wes­tchnęła i prze­wró­ciła oczami.

– Zwy­kle, kiedy chło­pak przed­sta­wia matce swoją dziew­czynę, wszy­scy są żywi – rzu­ciła.

No cóż, ja by­łem w mniej­szo­ści.

Bo Ema­lia i moja matka... pre­zen­to­wały inny wy­miar czło­wie­czeń­stwa.

Z kor­ków nie­wiele wy­ni­kło. Ame­lia nie dała się na­mó­wić. Wi­dzia­łem, jak ją kor­ciło, świerz­biło, żeby za­py­tać, żeby do­ty­kać wszyst­kiego, ale wo­lała dzia­łać sama me­todą prób i błę­dów.

Kiedy ostroż­nie za­py­ta­łem, o co cho­dzi i czemu tak się broni, mocno mnie przy­tu­liła, usia­dła mi na ko­la­nach i uło­żyw­szy dłoń na bliź­nie, wy­znała, że kiedy wie, kto za­dał mi ten nie­mal śmier­telny cios, nie jest w sta­nie uda­wać sym­pa­tii. Po pro­stu nie jest.

Ro­zu­mia­łem ją. Oczy­wi­ście, że ro­zu­mia­łem jej punkt wi­dze­nia, ale mia­łem wła­sny.

Nie cho­dziło o to, że wy­ba­czy­łem matce i uda­wa­łem, że je­ste­śmy ko­cha­jącą się ro­dziną po­nad wszyst­kimi wy­mia­rami. Ja­sne, że nie. Ale ja pa­mię­ta­łam mamę taką, jaka była kie­dyś. Kiedy nie była jesz­cze zgorzk­niała i roz­cza­ro­wana ży­ciem i związ­kiem z oj­cem. Kiedy tań­czyła na środku po­koju i śmiała się tak ra­do­śnie, że za­ra­żała do­brym hu­mo­rem.

To przy­kre, że je­den czło­wiek może znisz­czyć dru­giego czło­wieka.

To się na­zywa na­prawdę znisz­czyć ko­muś ży­cie.

Ob­ser­wo­wa­łem la­tami ro­dzi­ców i mia­łem świa­do­mość, jak do­szło do tra­ge­dii. Jak ich pre­ten­sje, wza­jemne żale i nie­do­mó­wie­nia na­war­stwiały się przez lata, jak ro­sła nie­chęć, po­woli zmie­nia­jąc się w za­zdrość i nie­na­wiść; jak uni­ce­stwiała w nich wszystko, co ich kie­dyś po­łą­czyło.

To, co zro­biła moja matka, było w afek­cie. To był akt roz­pa­czy. Próba ode­bra­nia ży­cia jemu, nie mnie. Tyle że to ja zna­la­złem się pod ręką. To ja obe­rwa­łem. Gdyby nie moja psina... gdyby nie Pon­czo... już dawno by mnie tu nie było.

A kiedy po­zna­łem Ame­lię, tym bar­dziej nie po­tra­fi­łem uda­wać pre­ten­sji do ko­goś, kto za­pła­cił prze­cież naj­wyż­szą cenę. Bar­bara stra­ciła szansę na ule­cze­nie ja­kich­kol­wiek re­la­cji.

Ja zna­la­złem mi­łość.

Więk­szość osób, które wy­la­tują na za­gra­niczny staż i są w związku, ma po pierw­sze, pro­blem z roz­sta­niem, a po dru­gie, z utrzy­ma­niem tego związku po­mimo dzie­lą­cych ki­lo­me­trów.

Ja za­bie­ra­łem moją drugą po­łówkę „na gapę”, a przed ewen­tu­al­nymi pró­bami pod­rywu za­mie­rza­łem bro­nić się tek­stem o po­zo­sta­wio­nej w Pol­sce dziew­czy­nie.

Mia­łem dziew­czynę na­prawdę i choć nie trzy­ma­łem jej w zło­tej klatce, i tak była tylko moja. Nie było szans, że kie­dyś przed­sta­wię ją zna­jo­mym, że po­każę ją światu, ale na­le­ża­łem do tej czę­ści spo­łe­czeń­stwa, która lu­biła my­śleć, że szklanka jest w po­ło­wie pełna.

Cie­szy­łem się, że otrzy­ma­łem pre­zent od losu. Mój skarb.

Ame­lia trzy­mała mnie mocno za rękę, kiedy szli­śmy po­ga­dać z moim oj­cem. Tylko przy mnie czuła się pew­nie. Przy mnie do­ty­kała przed­mio­tów, po­ży­wie­nia, na­po­jów. Ja trak­to­wa­łem ją jak czło­wieka, więc przy mnie wciąż nim była.

Przy in­nych czuła się jak po­wie­trze i na­gle prze­sta­wała umieć zro­bić co­kol­wiek – jej palce mi­jały się z bu­telką wody, nie da­wała rady pod­nieść książki ani jej otwo­rzyć, nie tra­ciła czasu na walkę z klamką i po pro­stu prze­cho­dziła przez drzwi.

Za­trzy­my­wa­łem ją i przy­po­mi­na­łem jej wszystko, cier­pli­wie i mo­zol­nie – do­tyk, za­pach, smak. Głód, pra­gnie­nie, chęć.

Śmia­li­śmy się, kiedy zde­rzała się z drzwiami albo prze­wra­cała szklankę z wodą, a ja ani na chwilę nie po­zwa­la­łem jej zaj­rzeć pod ma­skę luzu i roz­ba­wie­nia, jaką no­si­łem nie­prze­rwa­nie od jej co­ming outu przed samą sobą – że ja też umie­ram. Ze stra­chu.

Umie­ram ze stra­chu, że pew­nego dnia za­po­mni się tak bar­dzo, że ma chcieć żyć, że przej­dzie na drugą stronę, a ja nie będę w sta­nie jej po­wstrzy­mać, za­wró­cić ani przy­po­mnieć, ile dla mnie zna­czy.

Że moja mi­łość to za mało, żeby ją za­trzy­mać przy mnie na dłu­żej.

– Nie­długo wy­la­tuję do Bel­la­mych – za­czą­łem roz­mowę z oj­cem, którą od­kła­da­łem już zde­cy­do­wa­nie za długo. – Chcia­łem chwilę z tobą po­roz­ma­wiać, za­nim zniknę na parę mie­sięcy.

Ju­styn Li­ber przy­jął mnie na ta­ra­sie swo­jego apar­ta­mentu, skąd roz­ta­czał się do­sko­nały wi­dok na oko­liczne ka­mie­nice, Ostrów Tum­ski i ka­te­drę. To ni­gdy nie był mój dom. To było wy­łącz­nie wy­wa­lone w ko­smos miesz­ka­nie mo­jego ojca.

Ame­lia za­jęła miej­sce w wi­kli­no­wym fo­telu wy­ło­żo­nym mięk­kimi po­dusz­kami, pod­cią­gnęła ko­lana i roz­ko­szo­wała się pięk­nem póź­nego po­po­łu­dnia.

– Naj­wyż­szy czas. Cie­szę się, że i mój młod­szy syn po­sie­dzi tro­chę w Sta­nach. Pod­szli­fu­jesz ję­zyk, bę­dziesz asy­sto­wał przy re­ali­za­cji ja­kie­goś pro­jektu, czy­tał nudne akta, zwie­dzał bu­dowy i prze­bu­dowy.

– Wiesz, tato, że to ni­gdy nie było moje ma­rze­nie... – za­czą­łem.

– Jona, nie wy­jeż­dżaj mi tu z ma­rze­niami – uciął. – Je­steś do­ro­sły i po­dej­mu­jesz do­ro­słe de­cy­zje. Po­sta­no­wi­li­śmy, że ra­zem z Jo­achi­mem pra­cu­jesz dla mnie. Dla ro­dziny.

„Ro­dziny”. Zdzie­siąt­ko­wa­nej ro­dziny.

– ...to ni­gdy nie było moje ma­rze­nie – cią­gną­łem – ale po­go­dzi­łem się z tym i przy­ją­łem, że tak bę­dzie.

– „I cie­szę się, że będę miał szansę na staż w USA”, po­wtórz – na­ka­zał.

– I cie­szę się jak cho­lera, że będę miał nie­sa­mo­witą szansę na za­je­bi­sty staż w jesz­cze za­je­bist­szym USA – do­da­łem z uśmie­chem.

Po­krę­cił głową, ale już wię­cej tego nie sko­men­to­wał. Naj­waż­niej­sze, że tań­czy­łem tak, jak mi za­grał, prawda?

Sta­li­śmy oparci o ba­lu­stradę ta­rasu na da­chu, spo­glą­da­jąc w stronę ulicy Gar­bary i Sta­rego Rynku. Ści­śnięte bu­dynki szczę­śli­wie za­sła­niały wi­dok na Stary Ry­nek, który roz­ko­pany był tak do­ku­ment­nie przez ro­bot­ni­ków jak mro­wi­sko przez ro­bot­nice.

– Synu – za­czął po­now­nie oj­ciec, za­cią­ga­jąc się pa­pie­ro­sem – ode­bra­łem dziś dziwny te­le­fon... Dzwo­nił dziel­ni­cowy An­drzej Ma­jew­ski z Kaź­mie­rza i bar­dzo gę­sto się tłu­ma­czył.

Nie mia­łem po­ję­cia, o co mo­gło cho­dzić, ale po­czu­łem, że robi mi się go­rąco.

– W ja­kiej spra­wie? – za­py­ta­łem.

– Wiesz, że mu­sia­łem się tam sta­wić w celu iden­ty­fi­ka­cji przed­mio­tów zna­le­zio­nych przy szcząt­kach, które pod­dano ana­li­zie – pa­ska, ze­garka i pier­ście­nia. Po­twier­dzi­łem po na­ocz­nych oglę­dzi­nach, uzna­jąc, że mo­gły na­le­żeć do two­jego pra­dziadka. Pod­pi­sa­łem eks­per­tyzę, ale ni­czego mi wtedy nie wy­dano. A dziś Ma­jew­ski za­dzwo­nił z in­for­ma­cją, że pier­ścień znik­nął. Po­li­cja przy­go­tuje ra­port i sto­sowne oświad­cze­nie, ale nie zmie­nia to faktu, że sy­gnetu nie ma.

– I co za­mie­rzasz z tym zro­bić? – za­py­ta­łem szcze­rze za­in­te­re­so­wany dal­szym cią­giem.

– Do tej pory mia­łem do tego wszyst­kiego neu­tralne po­dej­ście. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Ale to się zmie­niło w chwili, kiedy ten sy­gnet od­kry­łem na two­jej dłoni.

Obaj po­pa­trzy­li­śmy na mały pa­lec mo­jej le­wej ręki.

– Czy to jest ten mo­ment, kiedy za­czy­nam po­rą­baną opo­wieść, która mo­głaby sta­no­wić nie­zły sce­na­riusz na film fan­tasy? – za­py­ta­łem, cie­kaw jego re­ak­cji.

– Da­jesz, synu – mruk­nął i znów za­cią­gnął się dy­mem.

– Pa­mię­tasz dziadka i jego opo­wie­ści o du­chach?

– Ten stary pryk uwiel­biał cię stra­szyć. – Za­chi­cho­tał i po­chy­lił się w stronę sto­lika, żeby na­lać wina do wy­so­kiego kie­liszka. – Lu­dzie w na­szej ro­dzi­nie od za­wsze mieli bujną wy­obraź­nię. Na­pij się, synu. – Za­pro­po­no­wał mi kie­li­szek, ale od­mó­wi­łem ru­chem dłoni. – Zo­stawmy zmar­łych tam, gdzie ich miej­sce. W prze­szło­ści. Ra­zem z ich baj­kami.

Upił łyk ciem­nego na­poju.

– Bez na­wią­za­nia do dziadka i pra­dziadka nie wy­tłu­ma­czę ci się z tego sy­gnetu, tato. – Unio­słem brwi. – Mogę ci przy­siąc, że nie wła­ma­łem się do po­li­cyj­nego ma­ga­zynu i nie ukra­dłem tej bi­żu­te­rii.

– Ja ni­gdy nie da­łem się na­brać na te bajki, Jona. Dzi­wię się, że ty je­steś tak ła­two­wierny – prych­nął.

Po­czu­łem falę wzbu­rze­nia i za­pie­kły mnie po­liczki. Se­rio?

– A je­śli to nie są bajki, tato? – Za­ci­sną­łem pię­ści. – Je­śli ci po­wiem, że ży­cie to nie tylko liczby i fakty, ale zja­wi­ska pa­ra­nor­malne ist­nieją?

Zer­k­ną­łem na Ame­lię. Sie­działa w fo­telu z po­sępną miną i przy­gry­zała dolną wargę. Wy­glą­dała tak słodko, że mia­łem ochotę po­dejść do niej i przy­gryźć tę sek­sowną wargę ra­zem z nią.

– Na­wet je­śli ży­cie to coś wię­cej niż liczby i fakty – głos ojca sku­tecz­nie ostu­dził moje za­pędy – to je­dy­nie liczby i fakty są ważne w ży­ciu, synu. Cała reszta nie ma zna­cze­nia, je­śli nie przy­nosi zy­sku. A ty wła­śnie wy­bie­rasz się na staż do naj­więk­szego mo­car­stwa liczb i pie­nię­dzy i za­mie­rzasz uczyć się od Bra­dleya, żeby wró­cić do mnie i ra­zem z twoim bra­tem bu­do­wać na­szą firmę.

– Po­zna­łem ko­goś – wy­pa­li­łem.

– Nie mów, że przez ja­kąś dupę za­mie­rzasz zre­zy­gno­wać ze stażu! – rzu­cił mi w twarz. Za­bo­lało tak bar­dzo, jakby wy­mie­rzył mi po­li­czek.

– Ej! Ona tu jest i cię sły­szy! – krzyk­ną­łem, za­nim zdą­ży­łem się po­ha­mo­wać.

– Aaaa.... masz wy­my­śloną przy­ja­ciółkę... – Prze­wró­cił oczami. – Prze­pra­szam za nie­for­tunny do­bór słów. Chcia­łem za­py­tać, czy przez ja­kąś wy­my­śloną la­skę za­mie­rzasz zre­zy­gno­wać ze stażu?

– Nie, oj­cze – od­par­łem z od­razą. – Wy­my­ślone przy­ja­ciółki mają tę prze­wagę nad re­al­nymi, że można je ze sobą za­brać, do­kąd się chce.

– Na­stęp­nym ra­zem le­piej dwa razy się za­sta­nów, Jo­na­ta­nie, komu mó­wisz i co. – Jego ni­ski głos do złu­dze­nia przy­po­mi­nał ostrze­gaw­czy war­kot. – Bo za ta­kie re­we­la­cje do­ro­śli lu­dzie lą­dują w wa­riat­ko­wie, a nie na stażu w Ame­ryce. I je­śli je­dyne, co masz mi do po­wie­dze­nia na te­mat znik­nię­cia sy­gnetu i jego ma­gicz­nego po­ja­wie­nia się u cie­bie na palcu, to te same bajki, które fun­do­wał ci mój oj­ciec, to oszczędź so­bie. Za­słu­ży­łem na nieco wię­cej sza­cunku.

.

IMIĘ/IMIONA:

Ame­lia Rita

NA­ZWI­SKO:

Es­sa­kow­ska

AK­TU­ALNE MIEJ­SCE ZA­WIE­SZE­NIA:

Pusz­czy­kowo, Pol­ska

NAJ­BLIŻ­SZY URZĄD:

Ostrów Tum­ski

– – – – – – – – – – – –

STA­TUS:

W za­wie­sze­niu

– – – – – – – – – – – –

URZĘD­NIK/OPIE­KUN:

Xe­no­n_dxx00579

– – – – – – – – – – – –

LICZBA ZŁO­ŻO­NYCH WNIO­SKÓW: 0

GO­TO­WOŚĆ DO PRZEJ­ŚCIA: 0%

z upo­waż­nie­nia

spe­cja­listka ds. za­wie­sze­nia

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: