- promocja
Mentaci Diuny - ebook
Mentaci Diuny - ebook
Drugi tom trylogii „Wielkie Szkoły Diuny”.
Stanęła w drzwiach bogato zdobionego gabinetu Salvadora w wyzywającej pozie, ze wzniesioną głową, piorunując męża spojrzeniem ciemnych, migdałowych oczu.
— Za cóż to poniżyłeś przedstawiciela mojej rodziny? — zapytała. — Nie miałeś żadnego powodu, by aresztować pana Davidę. Nie dano mu nawet szansy obrony!
— Dostał szansę udzielenia odpowiedzi na szczegółowe pytania — odparł Roderick. — Jego rozmowa z Quemadą była krótka, ale owocna.
Oczy Tabriny się rozszerzyły.
— Torturowaliście go? Żądam natychmiastowego widzenia z nim! Roderick odwrócił wzrok.
— Niestety, wina okazała się zbyt ciężka dla jego serca. Nie zniosło tego ciężaru.
Wygrana wojna z myślącymi maszynami uratowała ludzkość, ale też postawiła ją w trudnej sytuacji – kuleją wszystkie dziedziny, w których dużą rolę odgrywały komputery.
Na niechęci do zaawansowanej technologii zyskuje Szkoła Mentatów, w której ludzie uczą się technik mentalnych dawniej zarezerwowanych dla maszyn. Gilbertus Albans, założyciel szkoły, balansuje jednak na cienkiej linie – przeciwnicy technologii nie przebaczyliby mu przywiązania do robota Erazma, którego pamięć wciąż przechowuje.
Przywódca tych fanatyków, Manford Torondo, zagraża – jak wcześniej maszyny – wszystkim. I wszyscy muszą podjąć wyzwanie, bo inaczej ludzkość na zawsze pogrąży się w mrokach niewiedzy...
Jeśli jesteś fanem serii o Diunie, albo generalnie science fiction, szczerze polecam ci tę książkę. Nawet ci, którzy kochają powieści Franka Herberta, powinni dać szansę tej trylogii. - Steve Lovelace.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-953-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podobnie jak w przypadku wszystkich naszych książek, mamy ogromny dług wdzięczności wobec naszych żon, Janet Herbert i Rebecki Moesty Anderson, za ich miłość i twórcze wsparcie. Chcielibyśmy również wyrazić wdzięczność Tomowi Doherty’emu z wydawnictwa Tor Books, naszym redaktorom Patowi LoBrutto (z Tor Books) i Maxine Hitchcock (z Simon & Schuster w Wielkiej Brytanii) oraz naszemu agentowi Johnowi Silbersackowi (z Trident Media Group). Kim Herbert i Byron Merritt pracowali niezmordowanie, szerząc za pomocą działań promocyjnych, uczestnictwa w konferencjach i wpisów w sieci wiedzę o powieściach z cyklu _Diuny_. Kevin chciałby też podziękować Mary Thomson za wiele godzin przepisywania oraz czytelnikom próbnym Diane Jones i Louisowi Moeście.Jeśli przyjmiemy zaawansowaną technologię w _jakiejkolwiek_ formie, zaczniemy szukać wymówek i usprawiedliwień uzasadniających korzystanie z niej. Jest aż nadto okazji, by zejść na złą drogę i stoczyć się ze śliskiego zbocza. Wierni butlerowcy, musimy być cały czas czujni i silni! Utworzona przez Imperatora Komisja Ortodoksji jest zbyt pobłażliwa. Jeśli pozwolimy maszynom wykonywać za nas choćby prace fizyczne, wkrótce ponownie staną się naszymi panami.
Wzywam wszystkich moich wiernych zwolenników na wszystkich światach Imperium, by wymogli na przywódcach planet podpisanie mojego antytechnologicznego apelu. Jeśli któryś z nich odmówi, butlerowcy — i Bóg — będą wiedzieli, kim jest. Nikt się nie ukryje.
— Manford Torondo, dekret obywatelski
Co za idiotyzm! Nie wiem, czy mam się śmiać z szaleństwa butlerowców, czy rozpaczać nad przyszłością naszego gatunku. Czego jeszcze zażądają ci fanatycy? Całkowitego odrzucenia technologii medycznej? Zakażą używania ognia i oświadczą, że koło jest zbyt niebezpieczne? Mamy zacząć wegetować w lasach i na polach?
Dość tego. Oto zarządzenie Venport Holdings: Żaden należący do VenHold statek towarowy ani pasażerski nie będzie kursował na planety, które podpiszą się pod antytechnologicznym apelem Manforda Torondo. Nie będziemy dostarczali towarów ani przewozili pasażerów na żaden świat, który podziela te niebezpieczne, barbarzyńskie przekonania, nie będziemy z nim utrzymywać żadnej łączności ani prowadzić interesów.
Wybierzcie, czy wolicie pławić się w blasku cywilizacji, czy kulić się ze strachu w mrokach prymitywizmu. Zdecydujcie się.
— directeur Josef Venport, oficjalne obwieszczenie handlowe
Ilekroć zażegnam jeden kryzys, pojawia się następny, niczym uporczywie odrastający chwast. Co mam robić, Rodericku? Zewsząd walą mi się na głowę problemy!
Rozwiązałem szkołę zgromadzenia żeńskiego na Rossaku, gdyż podejrzewano siostry o posiadanie zakazanych komputerów, ale nie udało mi się tego udowodnić, wskutek czego wyszedłem na głupca. I to po tym, co się przydarzyło naszej drogiej siostrze Annie podczas pobytu u nich… Jakiż straszny wstyd! Czy kiedykolwiek stanie się na powrót sobą?
Kiedy wyszła na jaw zdrada lekarzy Akademii Suka, ich też prawie zniszczyłem. Pomimo ich rzekomego najwyższego warunkowania i pomimo tego, że zmusiłem ich do pracy pod ścisłą kontrolą, nadal im nie ufam. Niestety przy moich licznych dolegliwościach nie mam wyboru i muszę pozwalać, by się mną opiekowali.
Manford Torondo naciska, bym przyjął te butlerowskie bzdury i spełniał wszelkie jego kaprysy, a tymczasem Josef Venport domaga się czegoś zgoła przeciwnego. Obaj są szaleńcami, ale jeśli zignoruję Manforda Torondo, może zebrać wściekłe, dyszące żądzą zniszczenia tłumy. A jeśli nie ugłaskam Venporta, cała nasza gospodarka stanie się jego zakładniczką.
Czuję się jak człowiek uwiązany między dwoma saluskimi bykami, które ciągną w przeciwne strony! Jestem trzecim Corrinem zasiadającym na tronie Imperium od pokonania myślących maszyn — dlaczego tak trudno jest skłonić moich poddanych, żeby mnie słuchali? Pomóż mi podjąć decyzję, drogi bracie. Jak zawsze, cenię twoje rady ponad wszystkie inne.
— prywatny list Imperatora Salvadora Corrino do księcia RoderickaJakie znaczenie mają wszystkie nasze osiągnięcia, jeśli nas nie przetrwają?
— dyrektor Gilbertus Albans, archiwa Szkoły Mentatów
Wspaniała Szkoła Mentatów była _jego_ dziełem, poczynając od powziętego przed siedemdziesięcioma laty pomysłu jej utworzenia, przez wybór tego miejsca na odludnych bagnach Lampadasa, po wielu absolwentów, których wykształcił w ciągu tych lat. Cicho, skutecznie i z determinacją Gilbertus Albans zmieniał oblicze ludzkiej cywilizacji.
Nie pozwoli ani Imperatorowi Salvadorowi Corrino, ani fanatycznie przeciwstawiającym się technologii butlerowcom odebrać mu tego.
Podczas niemal dwustu lat sztucznie wydłużonego życia Gilbertus nauczył się sztuki przetrwania. Zdając sobie sprawę, że kontrowersyjne i charyzmatyczne postaci nie żyją zbyt długo, odgrywał swoją publiczną rolę bardzo ostrożnie — był cichy, starał się nie zwracać na siebie uwagi, a nawet zawierał sojusze, które budziły w nim niesmak, gdyż według jego przewidywań pomagało to Szkole Mentatów w osiągnięciu nadrzędnych celów.
_Mentaci_ — ludzie o umysłach tak uporządkowanych, że mogli działać jak komputery w reakcyjnym społeczeństwie, które piętnowało wszystko, co choćby odlegle kojarzyło się z myślącymi maszynami. Nawet jego studenci nie wiedzieli, że Gilbertus w tajemnicy wykorzystywał jedyne w swoim rodzaju przygotowanie, mądrość i doświadczenie swego mentora, cieszącego się złą sławą robota Erazma. Obawiał się, że nawet jego najbardziej oddanych studentów odrzuciłaby sama wzmianka o tym. Niemniej po latach doskonałej pracy absolwenci Szkoły Mentatów zaczęli się stawać niezbędni w domach szlachty w całym Imperium.
Mimo to w tych niebezpiecznych czasach każda wątpliwość czy choćby podejrzenie mogły doprowadzić do zagłady szkoły. Wiedział, co się stało ze zgromadzeniem żeńskim na Rossaku. Gdyby popełnił najdrobniejszy błąd i ujawnił swoją tożsamość…
Siedząc w swoim gabinecie w głównym budynku akademii, zerknął na chronometr. Tego dnia miał przybyć wojskowym transportowcem z uzgodnioną wizytą brat Imperatora, Roderick Corrino, żeby się upewnić, że pod opieką Szkoły Mentatów ich siostra jest bezpieczna. Jakiś czas temu Gilbertus obiecał Corrinom, że jego surowe metody nauczania pomogą cierpiącej na uraz psychiczny dziewczynie odzyskać zdrowie, a nawet rozkwitnąć. Ale ludzki umysł był złożony, a uszkodzenie mózgu, którego doznała wskutek zażycia rossackiej trucizny, było niewymierne i nie nasuwał się żaden oczywisty sposób leczenia. Albans miał nadzieję, że Roderick Corrino to rozumie.
Przed wyjściem na korytarz przywdział wytworną karminową szatę dyrektora. Już wcześniej zadbał o swą charakteryzację — dodanie siwizny włosom, zmarszczek skórze — by ukryć młodzieńczy wygląd. Teraz spieszył się, wiedząc, że wojskowy prom przybędzie o czasie. Musiał przypilnować, żeby Anna była gotowa do odegrania przedstawienia przed swym bratem.
Wyszedł z budynku i ocienił dłonią oczy. Powietrze było jasne, ale przesycone wilgocią; zdawało się, że każda kropelka wisi przed oczami jak szkło powiększające. Budynki szkolne, które unosiły się na wodzie przy brzegu ciemnego, błotnistego jeziora, połączone były drewnianymi pomostami. Pierwotnie siedziba szkoły zakotwiczona była dalej, ale po kłopotach z agresywnymi stworzeniami wodnymi cały kompleks przeniesiono w lepiej zabezpieczone miejsce.
Szkołę tworzyła mieszanina dawnych oraz nowych budynków, z kopułami i tarasami widokowymi, które wyglądały okazalej. Pomiędzy domami studentów, salami wykładowymi, laboratoriami, budynkami medytacji i bibliotekami biegły wzniesione na różnych poziomach mosty. Cały zespół otaczały wysokie mury obronne wzmocnione ukrytą siecią dryfową, zaawansowaną, umieszczoną pod wodą elektroniką i strażnicami.
Inne części Lampadasa były sielskie i przyjemne, natomiast to jezioro i otaczające je bagna, pełne niebezpieczeństw i drapieżników, ukazywały groźne oblicze planety. Kiedy rektor szedł w stronę obserwatorium, z bagna dobiegł bulgot i otoczył go rój kąsających much. Nie było to przepełniające spokojem otoczenie, w którym studenci mogliby rozwijać zdolności umysłowe pogrążeni w trwającej godzinami medytacji. Gilbertus wybrał to niegościnne miejsce celowo. Wierzył, że czyhające wokół zagrożenia i odosobnienie pomogą się skupić stanowiącym elitę kandydatom na mentatów.
Pomimo zabezpieczeń przeciw wrogim siłom natury wcale nie czuł się pewnie. Z niepokojem myślał o tym, co mogą zrobić coraz bardziej nieprzewidywalni butlerowcy. Wprawdzie wyposażone w nowoczesną broń wojsko mogłoby łatwo zniszczyć szkołę, bombardując ją z powietrza lub z przestrzeni kosmicznej, a ci występujący przeciw technologii fanatycy nigdy by takiej nie użyli, ale dzięki przytłaczającej liczbie mogli dokonać ogromnego spustoszenia, czego już nieraz dowiedli, wzniecając rozruchy na wielu światach Imperium. Gilbertus musiał balansować na cienkiej linii.
Z pozoru butlerowcy z entuzjazmem przyjmowali podstawowe założenie, na którym opierało się kształcenie mentatów, a mianowicie, że ludzie potrafią to samo, co myślące maszyny, a nawet więcej. Ich beznogi przywódca Manford Torondo często wykorzystywał dla swoich celów mentackie obliczenia i strategie, ale odnosił się podejrzliwie do jakiejkolwiek otwartej wymiany poglądów w czasie ożywionych dyskusji, jakie prowadzili studenci. W jednym z semestrów Albans wystawił szkołę na wielkie niebezpieczeństwo, kiedy zasugerował podczas prowadzonej w ramach ćwiczeń debaty, że być może myślące maszyny nie były aż tak straszne, jak przedstawia to butlerowska propaganda. Wywołało to tak gwałtowną reakcję, że szkoła i on sam ledwie wyszli z tego cało. Dostał nauczkę. Od tamtej pory milczał, żeby przypadkiem znowu kogoś nie rozwścieczyć.
Kiedy szedł w stronę budynków gospodarczych, jeden z pracowników administracyjnych niższego szczebla powiadomił go przez radio, że prom podchodzi do lądowania. Gilbertus dotknął słuchawki w uchu.
— Dziękuję — powiedział. — Przyprowadzę Annę Corrino na lądowisko.
Miał nadzieję, że jest to jeden z jej lepszych dni, że myśli jasno i będzie mogła porozmawiać z bratem, nie gubiąc się w umysłowym labiryncie.
Dach najwyższego budynku szkoły służył za obserwatorium, z którego studenci mogli nocą badać gołym okiem wszechświat, liczyć gwiazdy i w ramach ćwiczeń zapamiętywać ich niezliczone układy. Za dnia nie było tam nikogo oprócz Anny Corrino oglądającej otoczenie.
Młoda kobieta miała wzrok utkwiony w krajobraz. Na wschodzie gąszcz nabagnowców tworzył przeszkodę nie do pokonania, na południu podróż utrudniały moczary, grzęzawiska i stojąca woda, od północy i zachodu oblewało szkołę duże i płytkie błotniste jezioro.
Gilbertus podszedł do Anny.
— Przybywa twój brat — oznajmił. — Ucieszy się ze spotkania z tobą.
Zignorowała go, choć lekkie drgnięcie policzka i mrugnięcia powiedziały mu, że zdaje sobie sprawę z jego obecności. Obróciła się i spojrzała na osuszony pas mokradła, który służył jako lądowisko dla promów i miejscowych niskolotów. Poprzednie lotnisko, na tratwie, zniszczyły groźne stworzenia żyjące w jeziorze i nie opłacało się go odbudowywać.
Grupa studentów pod kierunkiem Zendura, bliskiego współpracownika Gilbertusa, oczyszczała ogniem z tępo zakończonych dysz specjalnych aparatów fragment terenu na przyjęcie promu Rodericka Corrino. Roślinność rosła tutaj tak szybko, że trzeba ją było wypalać przed każdą oczekiwaną wizytą; w przerwach między nimi nie usuwano jej, ponieważ Gilbertus nie chciał niezapowiedzianych gości, w szczególności Manforda Torondo.
— Jak myślisz, ile much zabijają? — zapytała Anna, nie odrywając wzroku od pracującej ekipy.
— Albo ile źdźbeł trawy — rzekł Gilbertus, wiedząc, że dla niej jest to zabawa.
Anna zastanawiała się chwilę.
— Gdybym znała powierzchnię mokradła, jaką zajmuje lądowisko, mogłabym obliczyć prawdopodobne występowanie źdźbeł trawy — powiedziała. — A wiedząc, jaka jest ilość trawy, mogłabym oszacować, ile może w niej żyć much.
— I pająków, które je zjadają — podsunął Gilbertus, starając się, by zachowała trzeźwy umysł.
— Mogę sporządzić projekcję kaskadową na podstawie łańcucha pokarmowego. — Szczupłe ramiona Anny drgnęły, a jej usta ułożyły się w lekki uśmiech, kiedy się odwróciła, by po raz pierwszy tego dnia spojrzeć na niego. — Ale to nie ma żadnego znaczenia, nieprawdaż? Trawa odrośnie, muchy powrócą, pająki znowu będą je zjadać i mokradło odzyska swoje terytorium… do następnego oczyszczenia.
— Idę powitać prom twojego brata. Przyłączysz się do mnie?
Anna zastanawiała się.
— Wolę zostać tutaj i obserwować — odparła.
— Książę Roderick nie może się doczekać spotkania z tobą.
— Jest dobrym bratem. Porozmawiam z nim… ale najpierw potrzebuję czasu, żeby uporządkować myśli. Kiedy go tutaj przyprowadzisz, będę gotowa. Nie chcę go zawieść.
„Ani ja” — pomyślał Gilbertus.
Po oczyszczeniu lądowiska studenci stłumili pożar traw, po czym zgrabili zwęglone rośliny. Chociaż w powietrzu unosił się wciąż zapach wilgotnej spalenizny, dla Gilbertusa był on przyjemniejszy niż wyziewy docierające zwykle z bagna.
Kiedy prom wylądował, dyrektor ruszył przez ciąg prowizorycznych kładek na spotkanie księcia Rodericka. Na kadłubie małego dyplomatycznego statku widniał złoty lew, herb rodu Corrinów, ale nie była to jarmarcznie przyozdobiona jednostka. Przywiózł ją na Lampadasa wojskowy zaginacz przestrzeni. Wyłoniły się z niej tylko dwie osoby, bez jakiejkolwiek świty, i zeszły po schodkach.
Wysokim, wyprostowanym mężczyzną był książę Roderick, przystojny blondyn o patrycjuszowskich rysach Corrinów. W przebłysku mentackiej pamięci Gilbertus ujrzał dane szlachcica: młodszy brat Imperatora miał żonę (Hadithę), syna (Javicca) i trzy córki (Tikyę, Wissomę i Nanthę). Znany ze spokojnego usposobienia i przenikliwego umysłu, Roderick doradzał w większości spraw Imperatorowi, a Salvador na ogół go słuchał. Wszystko wskazywało na to, że woli być doradcą niż władcą.
Zaskoczeniem dla Albansa była starsza kobieta, która towarzyszyła księciu — lady Orenna, zwana Imperatorową Dziewicą, ponieważ była wprawdzie żoną Imperatora Julesa Corrino, ale nie urodziła mu dzieci (i podobno nigdy nie dzieliła z nim łoża). Każde z potomków Imperatora Julesa — Salvador, Roderick i Anna — miało inną matkę, a wszystkie były nałożnicami.
Mentacki przegląd danych przebiegł tak szybko, że goście nie zauważyli ani chwili przerwy. Gilbertus stanął przed nimi.
— Panie, pani, witajcie w Szkole Mentatów — powiedział. — Właśnie rozmawiałem z Anną. Przygotowuje się na przyjęcie was.
Roderick kiwnął szybko głową.
— Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł się przyjrzeć poczynionym przez nią postępom.
Sprawiał wrażenie zawiedzionego, że siostra nie powitała ich osobiście.
— Jest tutaj bezpieczna, zadowolona i zrównoważona — rzekł Gilbertus. — Pomaga jej ustalony porządek zajęć w naszej szkole. Przestrzegam jednak, byście nie oczekiwali cudów.
Z ust lady Orenny nie schodził promienny uśmiech.
— Brakuje mi tej biednej dziewczyny, ale chcę dla niej wszystkiego najlepszego — powiedziała. — Będę lepiej sypiała, gdy przekonam się na własne oczy, że jest tutaj szczęśliwa.
Kiedy Gilbertus starał się dociec, dlaczego staruszka przyleciała na Lampadasa, w jego umyśle wszystkie dane na jej temat ułożyły się w logiczny ciąg. Chociaż Orenna nie była matką Anny, wzięła młodą kobietę pod swe skrzydła i łączył je szczególny związek. Anna zawsze była lekkomyślna, łatwo wpadała w roztargnienie, stale miała huśtawkę emocji i charakteryzowała się zupełnym brakiem zdrowego rozsądku. Rozczarowany niesfornością dziewczyny, Salvador zesłał ją do szkoły zgromadzenia żeńskiego na Rossaku, ale tam, zamiast naprawić jej umysł, uszkodzono go jeszcze bardziej. A teraz była tutaj.
— Przekonasz się, pani, że jest zdrowa — rzekł Albans. — Mentackie techniki dają największą szansę wyleczenia.
— Nasza wizyta będzie dość krótka — oznajmił rzeczowym tonem Roderick. — Jesteśmy zdani na łaskę dowództwa naszego transportowca. Prom oddano do naszej dyspozycji na specjalne życzenie Salvadora, ponieważ VenHold nie obsługuje Lampadasa. Ten wojskowy zaginacz przestrzeni kończy misję patrolową i musi wrócić na Salusę Secundusa.
W miarę upływu czasu waśń między występującymi przeciw technologii butlerowcami a handlowym imperium VenHold przybierała na sile, a wzajemna antypatia mogła w każdej chwili przerodzić się w otwarty konflikt. Imperator został wciągnięty w ten spór, wskutek czego Roderick, zamiast skorzystać z bezpiecznego zaginacza przestrzeni VenHold, prowadzonego przez tajemniczego i nieomylnego nawigatora, zmuszony był przybyć tutaj nie tak niezawodnym wojskowym transportowcem.
Lady Orenna była wyraźnie niezadowolona, że będą musieli odlecieć tak szybko.
— Przebyliśmy długą drogę, by odwiedzić Annę — powiedziała. — Nie lubię, gdy się mnie pogania. Jesteśmy jej rodziną i Siły Zbrojne Imperium powinny zmienić swój harmonogram dla _naszej_ wygody.
Roderick potrząsnął głową i obniżył ton.
— Mnie też się to nie podoba, ale nie chcę zakłócać pracy wojska, ponieważ musi ono sprawiać wrażenie silnej i solidnej instytucji. A nie możemy ot tak, po prostu, zarekwirować statku handlowego VenHold i zmusić dyrektora Venporta, żeby wykonał nasze polecenie.
— A dlaczego nie? — parsknęła staruszka. — Wierny poddany powinien robić to, czego sobie życzy Imperator, a nie na odwrót. Twój ojciec rozprawiłby się z taką niesubordynacją.
— Pewnie tak — zgodził się z nią Roderick.
— Moja szkoła jest miejscem, w którym można uchronić Annę przed stresem powodowanym napięciami politycznymi — rzekł Gilbertus.
Wiedział, że brat Rodericka jest słabym i niezdecydowanym władcą i że łatwo daje się zastraszyć. Imperator Salvador nie był w stanie narzucić swej woli ani magnatowi handlowemu, ani beznogiemu przywódcy butlerowców.
Albans nauczył się jednak, że w tych pełnych niebezpiecznych zwarć politycznych czasach lepiej zatrzymać swoje myśli dla siebie i zachować neutralność. Taką samą ostrożność zalecał studentom, mówiąc, że idealny mentat nigdy nie powinien być niczyim zwolennikiem ani komentatorem wydarzeń, a jedynie narzędziem analizy, oferującym prognozy i wskazówki.
— Nie macie tutaj żadnych tarć politycznych? — mruknął Roderick. — Pańska szkoła znajduje się zbyt blisko kwatery głównej butlerowców.
— Manford Torondo mieszka po drugiej stronie kontynentu, panie, i nie toczy żadnych sporów ze Szkołą Mentatów. Prawdę mówiąc, niektórzy moi studenci są zwolennikami tego ruchu. — „Na szczęście nie najlepsi”. — Uczymy ludzi umiejętności umysłowych, dzięki którym dorównują myślącym maszynom — ciągnął. — Wszyscy absolwenci szkoły, którzy podejmują służbę w Imperium, udowadniają, że komputery nie są potrzebne, więc Manford patrzy na nas życzliwym okiem. Dlaczego mielibyśmy się martwić butlerowcami?
— Faktycznie, dlaczego? — zawtórował mu Roderick, ale nie odpowiedział na swoje pytanie.
Anna czekała na nich na tarasie obserwacyjnym, nadal patrząc na rozpościerający się przed nią widok. Przez splątany gąszcz nabagnowców przesuwała się meandrującymi kanałami grupa kandydatów na mentatów, krocząc po niewidocznych kamieniach ukrytych tuż pod powierzchnią wody. Mógł je odnaleźć każdy mentat, który zapamiętał, gdzie należy stawiać stopy. Niektórzy studenci ześlizgiwali się z tej ścieżki.
Z tego, co widział Gilbertus, Anna nie ruszyła się z miejsca, odkąd ją zostawił, ale jej zachowanie się zmieniło. Jej twarz była bardziej ożywiona; księżniczka nie miała już tego beznamiętnego, utkwionego w jeden punkt spojrzenia, które wskazywało, że jest bez reszty skupiona na jakimś szczególe albo pochłonięta zawiłymi obliczeniami. Na widok brata i lady Orenny rozpromieniła się.
Orenna objęła dziewczynę.
— Dobrze wyglądasz, Anno! Wydajesz się dużo silniejsza.
Na twarzy Rodericka pojawił się wyraz ulgi, a nawet dumy.
— Dziękuję — szepnął do Gilbertusa.
— Mam dobry dzień — oznajmiła Anna. — Chciałam mieć taki podczas waszych odwiedzin.
— Cieszę się, że jesteś bezpieczna — rzekł Roderick. — Wokół Szkoły Mentatów jest wiele zagrożeń.
— Założyliśmy dodatkowe zabezpieczenia — powiedział Albans. — Potrafimy ochronić twoją siostrę, panie, jak również naszych studentów.
Jakby na przekór jego słowom na bagiennym terenie zapanowało zamieszanie. W miejscu, gdzie kandydaci na mentatów wybierali drogę po podwodnych kamieniach, wynurzył się gwałtownie z rdzawej wody stwór o pokrytym kolcami grzbiecie, chwycił w długie szczęki najbliższą studentkę i wciągnął ją w głębinę. Drapieżnik zniknął ze swą ofiarą równie szybko jak promyk słońca odbijający się od falującej powierzchni.
Reszta studentów zbiła się w grupę, gotowa do obrony, ale bagienny smok zdobył już posiłek i odpłynął.
— Jak możecie ochronić Annę? — krzyknęła lady Orenna z rozszerzonymi z przerażenia oczami. — Nie zdołaliście ochronić tej dziewczyny!
Gilbertus nie pozwolił sobie na okazanie emocji z powodu straty studentki.
— Annie nie wolno wychodzić poza mury ani wypływać na jezioro — odparł. — Macie moją osobistą gwarancję, że jest i będzie bezpieczna.
— A co w przypadku ataku z zewnątrz? — zapytał Roderick. — Anna byłaby cenną zakładniczką.
— Jesteśmy małą szkołą, której celem jest doskonalenie ludzkiego umysłu — rzekł na to Gilbertus. — Mentaci dla nikogo nie stanowią zagrożenia.
Roderick obdarzył go sceptycznym spojrzeniem.
— To fałszywa skromność, dyrektorze.
— Stwierdzam tylko fakt. Zrobiliśmy wiele projekcji i opracowaliśmy metody obrony w każdym z prawdopodobnych scenariuszy. Tego właśnie uczy się mentatów, panie.
Orenna pogładziła młodą kobietę po ramieniu.
— Musicie chronić waszą szkołę za wszelką cenę — powiedziała. — W osobie Anny macie bezcenny skarb.
Gilbertus Albans kiwnął głową, ale — zamiast o Annie — myślał o bezcennej pamięci rdzeniowej Erazma, którą ukrył w szkole. Ochrona ostatniego niezależnego robota wiązała się ze stałym ryzykiem, większym niż jakiekolwiek, o których rozmawiał z gośćmi z rodziny Imperatora.
— Tak, wiele skarbów — rzekł.Ślepa wiara w głupie ideały sprawia, że ludzie zachowują się w sposób sprzeczny z własnym interesem. Mnie interesują tylko ludzie inteligentni i postępujący racjonalnie.
— directeur Josef Venport, wewnętrzna notatka VenHold
Statek towarowy VenHold wyłonił się z zagiętej przestrzeni dokładnie tam, gdzie przewidział nawigator, co było jeszcze jednym dowodem na to, jak doskonali są jego zmutowani ludzie.
Josef Venport przyglądał się z położonego wysoko pokładu nawigacyjnego, jak jego statek zbliża się do planety Baridge. W pobliżu zbiornika nawigatora nie wolno było przebywać żadnym pasażerom i dopuszczano tam nielicznych członków załogi, ale Josef mógł chodzić, gdzie chciał. Był właścicielem floty kosmicznej, nadzorował proces tworzenia nawigatorów i zdominował handel między większością planet.
Jego prababka Norma Cenva przeistoczyła się w wyniku przesycenia gazem przyprawowym w pierwszego nawigatora, a on stworzył setki innych, ponieważ potrzebowała ich jego ogromna flota. Uruchomiło to kaskadę potrzeb — aby tworzyć więcej nawigatorów, musiał mieć wielkie ilości przyprawy, co wymagało rozszerzenia operacji wydobywczych na Arrakis… to zaś zmuszało flotę kosmiczną VenHold do rekordowych inwestycji, a jego do przysparzania kompanii krociowych zysków. Klocki te pasowały do siebie jak fragmenty pięknej układanki.
Nie znosił, kiedy jakiś głupiec psuł tę układankę.
Statek leciał ku niczym niewyróżniającemu się Baridge, a po wejściu na orbitę planety dostosował do niej swą pozycję.
Potrząsając głową, Josef odwrócił się do swojej żony Cioby.
— Wątpię, czy w ogóle wiedzą, że przybyliśmy. Jeśli ci barbarzyńcy tak bardzo nienawidzą technologii, musieli się pozbyć skanerów dalekiego zasięgu i urządzeń komunikacyjnych. — Prychnął z pogardą. — Może chodzą w skórach zamiast ubrań.
Cioba była piękną, ciemnowłosą kobietą wykształconą na Rossaku przez zgromadzenie żeńskie, zanim rozwiązał je Imperator.
— Być może Baridge podpisało się pod apelem Torondo, ale niekoniecznie znaczy to, że odrzucono tu wszelką technologię — powiedziała spokojnym, rozsądnym głosem. — Nawet ludzie, którzy deklarują poparcie dla żądań butlerowców, mogą nie mieć ochoty na całkowitą zmianę swego stylu życia.
Gęste, rudawe wąsy Josefa najeżyły się, kiedy się do niej uśmiechnął.
— I właśnie dlatego zwyciężymy, moja droga. Można mieć zastrzeżenia filozoficzne i być z nich dumnym, ale taka głęboka wiara szybko przygasa, kiedy zaczyna się łączyć z niedogodnościami.
Na planecie widać było zwykły błękit wody, brązy i zielenie kontynentów przezierające przez białe kłęby chmur. Zamieszkane światy były w pewien sposób do siebie podobne, ale Josef zazgrzytał zębami, kiedy spojrzał na ten, bo kojarzył mu się on z głupią decyzją jego przywódcy, dziekana Kalifera.
Nie miał cierpliwości dla krótkowzrocznych ludzi, zwłaszcza kiedy byli u władzy.
— To sprawa niewarta zachodu — powiedział. — Niepotrzebnie straciliśmy czas i paliwo, lecąc tutaj. Z chełpienia się nie ma żadnych zysków.
Cioba przysunęła się tak blisko, że dotknęła jego ramienia.
— Baridge zasługuje na to, by dać mu drugą szansę. Musisz przypomnieć jego mieszkańcom, jaki jest koszt ich decyzji. Może dziekan Kalifer przemyślał to do tej pory. — Pogładziła męża po gęstych włosach.
Ujął jej dłoń, po czym puścił.
— Ludzie często mnie zaskakują, ale zwykle nie jest to zaskoczenie przyjemne.
Niespokojne słońce, wokół którego krążyło Baridge, było w okresie szczytowego wzrostu aktywności. Wcześniej planeta znana była z kolorowych zórz, które pochłaniały i odbijały większą część promieniowania słonecznego, ale mimo to grad naładowanych cząstek i tak przenikał przez atmosferę i spadał na powierzchnię. Dla ochrony przed nimi mieszkańcy używali specjalnych kremów, pokrywali okna warstwami substancji, które filtrowały światło, pochłaniając szkodliwe pasma widma, osłaniali ulice markizami. Satelity umieszczone na orbicie Baridge mierzyły stopień aktywności słońca i ostrzegały obywateli, kiedy powinni pozostać w domach. Dzięki nowoczesnym urządzeniom medycznym leczono masowo występujące nowotwory skóry, a ludność spożywała duże ilości melanżu, który wzmacniał układ odpornościowy.
W normalnych warunkach Baridge było dobrze przygotowane na stawienie czoła zagrożeniom powodowanym przez zmiany cyklu słonecznego, ale ostatnio dziekan Kalifer i jego rządząca koteria ulegli naciskom barbarzyńskich fanatyków Manforda Torondo. Po przyjęciu apelu butlerowców i potępieniu Venport Holdings Kalifer oświadczył, że jego planeta będzie odtąd wolna od wszelkiej skażonej technologii.
W konsekwencji, zgodnie z danym słowem, Josef zerwał kontakty z planetą. Przecież wcześniej dał jasno do zrozumienia całemu Imperium, że jego statki nie będą dostarczać sprzętu, artykułów luksusowych, melanżu ani jakichkolwiek innych towarów na żaden świat, który poprze apel butlerowców. Tę lukę starały się wypełnić mniejsze przedsiębiorstwa spedycyjne, ale dysponowały marnymi i przestarzałymi flotami, a przy tym żadne nie miało nawigatorów, którzy przeprowadziliby bezpiecznie statki przez zagiętą przestrzeń, wskutek czego traciły mnóstwo jednostek.
Josef zerknął na zbiornik, w którym znajdował się nawigator tego statku. Przez opary gazu przyprawowego ledwie było widać zdeformowaną postać, ale wiedział, że pierwotnie był to szpieg Royce Fayed, którego schwytano, gdy próbował wykraść tajemnicę tworzenia nawigatorów. Josef wspaniałomyślnie wyjawił mu ten sekret, zmuszając, by sam został nawigatorem. Pod kierunkiem Normy Cenvy stał się, o dziwo, jednym z najlepszych. Teraz, kiedy przemiana dobiegła końca, był bardzo wdzięczny za dar, który otrzymał.
— Dotarliśmy na Baridge — przemówił nawigator przez głośnik zbiornika.
Rozmowa z nawigatorami często sprawiała Josefowi trudność, ponieważ tak rozwinięte mieli umysły.
— Tak, jesteśmy na Baridge — rzekł. Czy Fayed myślał, że nie wie, jaki jest cel ich podróży?
— Odkryłem inny statek na orbicie. To nie jest jednostka handlowa.
Jedna z metalowych grodzi zamigotała i zamieniła się w okno transmisyjne. Ukazał się w nim w dużym powiększeniu okręt na niskiej orbicie, nie jednostka obecnych Sił Zbrojnych Imperium, lecz jeden ze starych krążowników Armii Dżihadu, przejęty i wykorzystywany przez barbarzyńców.
Josef zacisnął zęby, kiedy zobaczył, jak intruz rozjarzył się, pędząc w ich stronę.
— To jeden ze statków PółManforda — powiedział.
Przyglądał mu się uważnie, widział, jak jest najeżony bronią, ale nie odczuwał najmniejszego niepokoju. Nie miał wątpliwości, że jego kapitan okaże się arogantem o głębokiej wierze, za to zupełnie pozbawionym rozsądku.
Cioba zmarszczyła brwi.
— Stanowi dla nas zagrożenie? — zapytała.
— Oczywiście, że nie.
Młody mężczyzna na mostku butlerowskiej jednostki przysłał komunikat.
— Do statku VenHold: Macie zakaz zbliżania się do Baridge. Ci ludzie przysięgli, że nie będą korzystać z waszej przeklętej technologii. Odlećcie albo zostaniecie zniszczeni.
— Szkoda w ogóle odpowiadać, mężu — powiedziała Cioba z westchnieniem. — Nie można dyskutować z zelotami.
Chociaż Josef zgadzał się z nią, nie zdołał utrzymać języka za zębami. Włączył nadajnik.
— To dziwne — przekazał. — Myślałem, że to VenHold nałożyło embargo na tę planetę, nie odwrotnie. A jeszcze dziwniejsze jest to, że taki zażarty butlerowiec lata skomplikowanym statkiem. Czy ta zaawansowana technologia nie doprowadza cię do utraty kontroli nad pęcherzem?
Butlerowski kapitan racjonalizował sobie prawdopodobnie wykorzystywanie technologii „dla większego dobra” albo twierdził, że dzięki używaniu jej „w służbie świętej sprawy” jednostka nie należy do rzeczy niemożliwych do przyjęcia.
Kiedy na ekranie ukazał się Josef, dowódca okrętu cofnął się, jakby zobaczył węża.
— Demon Venport we własnej osobie! — wykrzyknął. — Dostałeś ostrzeżenie!
O dziwo, przerwał połączenie.
Cioba wskazała ruchem głowy okno transmisyjne.
— Uzbraja pociski — powiedziała.
— Całkiem możliwe, że Manford Torondo wyznaczył nagrodę za moją głowę.
Pomysł ten wydał mu się zarówno obraźliwy, jak i śmieszny.
Statek z epoki dżihadu otworzył bez ostrzeżenia ogień i zasypał ich starymi pociskami burzącymi. Waliły one w udoskonaloną tarczę — inny cudowny wynalazek Normy Cenvy — jednostki VenHold, nie czyniąc jej żadnej szkody. Jej systemy obronne znacznie przewyższały wszystko, czym dysponował wróg.
— Wpis w dzienniku pokładowym — powiedział Josef, zwracając się do umieszczonych w ścianach nagrywarek. — Nie zaczęliśmy strzelać pierwsi. Nie dopuściliśmy się żadnej prowokacji ani agresji. Zostaliśmy zaatakowani bez powodu i jesteśmy zmuszeni się bronić. Zniszczcie ten statek — przekazał na pokład artyleryjski, gdzie obsługa dział i wyrzutni znajdowała się już na stanowiskach. — Drażni mnie.
Oficer dowodzący spodziewał się tego rozkazu, więc natychmiast na jednostkę butlerowców posypał się grad pocisków i rozerwał ją na strzępy. Po paru sekundach było już po wszystkim. Josef ucieszył się, że nie musi tracić więcej czasu.
Przyglądając się dogasającej na ekranie łunie, Cioba szepnęła:
— Powiedziałeś, zdaje mi się, że ten statek nie stanowi dla nas zagrożenia.
— Dla _nas_ nie, ale te dzikusy zagrażają samej cywilizacji. Uważam, że ta kara im się należała. Są w pobliżu jeszcze inne statki? — zwrócił się do nawigatora. — Towarowe, transportowce konkurencji?
— Nie — odparł Fayed.
— To dobrze, bo w tej sytuacji mieszkańcy Baridge powinni być bardziej ulegli.
Wysłał na planetę komunikat zaadresowany bezpośrednio do dziekana Kalifera. Zadbał, by wiadomość znalazła się w ogólnodostępnym paśmie. Przypuszczał, że wielu rzekomo pobożnych butlerowców na Baridge wciąż posiada nielegalne odbiorniki, chciał, żeby usłyszeli całą rozmowę.
Dziekan Kalifer odpowiedział od razu, co wskazywało, że obserwował ich przylot. Prawdopodobnie wiedział też, że strzegący dostępu do planety okręt butlerowców został zniszczony. Bardzo dobrze, to jeszcze jeden powód dla dziekana, żeby nie robić trudności.
Na ekranie ukazał się Kalifer. Widać było, że się zgarbił i zwiesił nos, jakby doszedł do wniosku, że stanął po niewłaściwej stronie. Mówił wolno i z namaszczeniem, a zakończenie każdego zdania zabierało mu tyle czasu, że Josefa zaczęło ogarniać zniecierpliwienie. Każdemu rozmówcy dziekana Kalifera musiały się cisnąć na usta słowa: _„Szybciej_, człowieku”.
— Ach, statek VenHold. Mieliśmy nadzieję, że zastanowicie się raz jeszcze nad waszym embargiem. Jestem zaszczycony, że przybył pan tu osobiście, dyrektorze Venporcie.
— Przybyłem osobiście, ale nie jestem zadowolony z tego, jak mnie przyjęto. Powinniście mi podziękować za to, że te wściekłe psy nie będą wam już więcej sprawiać kłopotów. — Mogło się okazać, że ta podróż nie była jednak stratą czasu. Dawała przynajmniej Josefowi okazję, żeby dopiec dziekanowi w obecności podsłuchujących ich rozmowę mieszkańców Baridge. — Przywożę medykamenty, konkretnie leki na raka, i polimerowe kremy, żebyście mieli czym się zabezpieczać przed promieniowaniem słonecznym. Przywiozłem też zespół wybitnych lekarzy wykształconych w Akademii Suka. Specjalizują się w leczeniu zmian skórnych i różnych nowotworów i pomogą waszej ludności.
— Dziękuję panu, dyrektorze! — Kalifer był tak podekscytowany, że słowa te wypowiedział — dla odmiany — szybko.
Josef spojrzał na żonę. Był pewien, że dobrze wie, co on robi. Jej biznesowe wyczucie i umiejętność wnikliwej obserwacji były dla niego bezcennymi atutami.
— Mamy też duży ładunek melanżu, który — jak wiem — jest tutaj popularny — rzekł Josef obojętnym tonem. — Baridge było dawniej ważnym klientem VenHold i przykro by nam było przestać robić z wami interesy. Sprzedamy wam tę dostawę z rabatem, żeby uczcić wznowienie kontaktów handlowych.
Kiedy Kalifer uśmiechnął się z ulgą, głos Josefa stwardniał.
— Jednak najpierw musicie odrzucić apel Manforda Torondo. Odtrąciliście wszelką zaawansowaną technologię, ale teraz uświadomiliście sobie, jak irracjonalna jest taka postawa. Jeśli pragniecie przywrócić kontakty handlowe z VenHold i otrzymywać dostawy, włącznie z tym ładunkiem przyprawy z Arrakis, musi pan publicznie wyrzec się butlerowców. — Spojrzał dziekanowi Kaliferowi prosto w oczy.
Przywódca planety nie odzywał się przez długą chwilę.
— Ależ to niemożliwe, dyrektorze — rzekł w końcu. — Ludność zbuntowałaby się, a przywódca Torondo srodze by się zemścił. Błagam o nieco bardziej elastyczne podejście. Zapłacimy wyższą cenę, jeśli będzie pan nalegał.
— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale mnie chodzi o coś innego niż wyższe ceny — powiedział Josef. — Dla dobra ludzkości trzeba skończyć z tym barbarzyńskim absurdem, a skończy się z nim dopiero wtedy, kiedy takie planety jak Baridge wybiorą cywilizację i handel zamiast fanatyzmu. — Skrzyżował ramiona na piersi. — To nie jest wybieg w celu uzyskania przewagi w negocjacjach, dziekanie, tylko moja oferta.
Kalifer poszarzał na twarzy i zrzedła mu mina.
— Nie… nie mogę się na to zgodzić, dyrektorze. Obywatele Baridge nie ustąpią.
— Jak pan sobie życzy, dziekanie — powiedział Josef obojętnie, chociaż wszystko się w nim gotowało z wściekłości. — Panu pierwszemu zaproponowałem mój ładunek, ale mogę go sprzedać na następnej planecie. Wycofuję ofertę. Nie będzie dalszych dostaw, dopóki będzie pan trwał w uporze. Życzę powodzenia w radzeniu sobie ze skutkami burz słonecznych.
Cioba zakończyła połączenie. Josef stał z rozdętymi nozdrzami, potrząsając głową i starając się uspokoić.
— Wkrótce zmienią zdanie — powiedziała. — Widziałam to w oczach dziekana, w drgnięciu jego twarzy, słyszałam niepokój w jego głosie. Już zaczyna ogarniać ich rozpacz.
— Ale jak szybko wyrzekną się swojej wiary? Nie mam ochoty dawać im bez końca szansy. — Josef obrócił się do zbiornika nawigatora. — Lećmy na następną planetę z naszej listy. Zobaczmy, co mają do powiedzenia jej mieszkańcy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. NAGRODA HUGO DLA NAJLEPSZEJ POWIEŚCI 2015 R. „Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią ...EBOOK
27,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionW obliczu zbliżającej się nieuchronnie międzygalaktycznej wojny na planetę Hyperion przybywa siedmioro pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Mają za zadanie dotrzeć do mitycznych grobowców, by ...EBOOK
31,30 zł 42,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
24,90 zł 34,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. KSIĄŻKA LAUREATA NAGRODY HUGO. Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią perspektywę w zmaganiach z ...EBOOK
31,90 zł 44,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionKultowa trylogia Gibsona, zapoczątkowana „Neuromancerem”, za którego autor otrzymał najważniejsze nagrody światowej fantastyki: nagrodę im. Philipa K. Dicka, Hugo i Nebulę. Pierwsze wydanie zbiorcze. Neuromancer Case, jeden z ...EBOOK
50,90 zł 59,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.