Merit z Egiptu - ebook
Merit z Egiptu - ebook
Czy można wierzyć w Kogoś, kogo się nigdy nie widziało?
Sprzedana do niewoli przez własnego ojca, odrzucona przez mężczyznę, którego zamierzała poślubić, Egipcjanka imieniem Merit musi służyć kobiecie, która nieustannie ją poniża.
Kiedy potworne plagi pustoszą kraj, Merit staje przed niezwykle trudną decyzją: może zostać i narazić swoich bliskich na śmierć lub uciec – jak najdalej od wszystkiego, co zna i w co wierzy – z ludem, który oddaje cześć niewidzialnemu bogu. Hebrajczycy zamierzają bowiem opuścić Egipt, prowadzeni przez tajemniczego posłańca, Mojżesza.
Niezwykła historia sprzed wieków, opowiedziana ze świeżością, kunsztem oraz troską o detale historyczne. Nie mogę się doczekać kolejnych części tej serii.
Jocelynn Green, autorka
Książka Connilyn Cossette „Merit z Egiptu” może być wstępem do fascynującej przygody w świecie kultury i zabytków starożytnego Egiptu. Zdjęcia powstały na wystawie „Śmierć i życie w starożytnym Egipcie” prentowanej w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8065-243-9 |
Rozmiar pliku: | 654 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwudziesty dzień achet
Pora wylewów
Nie przekraczałam progu tej komnaty, odkąd skończyłam dziesięć lat.
Westchnęłam głęboko i spojrzałam na oko Horusa wyplecione w papirusowej macie, leżącej u moich stóp obutych w sandały. Odnalazłszy odwagę w jego zdecydowanym spojrzeniu, uniosłam głowę wysoko i weszłam do komnat ojca.
Pleciona peruka leżała na stoliku, jakby cisnął ją tam, zaniechawszy swojej codziennej dbałości o wygląd. Stał odwrócony do mnie tyłem, studiując jakiś dokument z zaangażowaniem tak wielkim, że moje ciche pojawienie się przeszło bez echa. Czy mi się wydawało, czy dłoń mu zadrżała?
Moim sercem targały złe przeczucia. Jeszcze nigdy nie widziałam ojca tak wzburzonego.
Przywołałam w pamięci ten pokój – przystrojony jaskrawymi gobelinami, z pozłacaną sofą godną samego faraona. Niegdyś zasiadałam na niej u boku ojca, kiedy czytał księgi handlowe, a jego ciepła dłoń spoczywała na mojej.
Z nadzieją, że zdołam stłumić drżenie w głosie, odkaszlnęłam.
– Ojcze, posyłałeś po mnie?
Wzdrygnął się, ale nie odwrócił.
– Tak, Merit. Wejdź.
Podrapał się po srebrzystych, rzadkich włosach, nie odrywając wzroku od dokumentu.
Bawiłam się szalem z koralikami, który tego ranka nabyłam na targu; gładziłam hafty w kształcie ibisów i srebrne paciorki, które migotały u jego rąbka niczym gwiazdy. Rozważałam też kupno liry, którą dojrzałam na straganie u muzyka. Jej korpus zdobiły malunki róż. Były jak żywe; niemal czułam delikatną woń ich płatków. Ale zanim zdołałam zaproponować cenę, wyrósł przede mną Yuny, sługa mego ojca. Pierś falowała mu z wysiłku, gdy przekazywał mi gorączkowo jego żądanie, bym natychmiast wracała do domu. Widok zbolałej, pomarszczonej twarzy mężczyzny kazał mi porzucić myśl o lirze i pędzić do pałacu.
Moje sandały, choć wykonane z najlepszej skórki koźlęcia, nie nadawały się do biegania, więc brzegi stóp i przestrzenie między palcami szybko pokryły się pęcherzami. Kiedy teraz rozglądałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu miejsca do siedzenia, by ulżyć sobie w bólu, ze zdumieniem zauważyłam spoczywającego w kącie na krześle przyjaciela ojca, Szefu.
W młodości bawiłam się z dziećmi Szefu i byłam częstym gościem na kosztownych przyjęciach jego małżonki, ale ani razu z nim nie rozmawiałam. Ten majętny przedsiębiorca był bardzo wysoki i całkiem przystojny, pomimo siwych włosów na skroni. Wydawał się spokojny i uprzejmy – w przeciwieństwie do jego żony, którą moja matka omijała szerokim łukiem, kiedy tylko się dało.
Spróbowałam spojrzeć mu w oczy i uśmiechnąć się, ale Szefu miał wzrok utkwiony w podłodze, a długimi palcami ściskał hebanowe podłokietniki tak mocno, że zbielały mu knykcie.
Czy rozmawiali z ojcem o handlu zagranicznym? Spierali się? Ojciec od kilku dni chodził rozkojarzony, a po powrocie z wyprawy do Awaris zdawał się jeszcze bardziej wycofany niż zwykle. Tylko po co wzywaliby mnie na takie negocjacje?
– Merit… – Ojciec urwał, odkładając dokument zapisaną stroną do dołu. Odwrócił się i usiadł na krześle w taki sposób, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Wpatrywał się w swoje dłonie, chyba szukając właściwych słów.
– Co się stało, ojcze? Czy chodzi o Akhuma? Są jakieś wieści?
Serce waliło mi jak młotem w strachu o narzeczonego, który brał udział w wyprawie wojennej.
– Nie, nie chodzi o Akhuma.
Zaczerpnął nerwowo powietrza. Patrzył na mnie przez chwilę, po czym zaraz umknął wzrokiem, jakby bał się mojego dociekliwego spojrzenia.
– Szefu… – Przeczesał palcami włosy. – Szefu jest tutaj… by zabrać cię ze sobą.
Kiedy starałam się pojąć te słowa, lęk ścisnął mnie za gardło.
– Dokąd ma mnie zabrać? – Przenosiłam wzrok z jednego na drugiego, ale ani ojciec, ani Szefu nie patrzyli na mnie.
Poczułam pustkę w brzuchu, niepokój drążył mi głowę.
– Ojcze? Powiedz mi. Dokąd Szefu mnie zabiera?
Po rozdzierającej chwili milczenia ojciec wyrzucił z siebie słowa, które popłynęły jak strumień.
– Jestem skończony. Moje łodzie, wszystkie… zatonęły na Morzu Północnym. Uczyniłem, co mogłem, by do tego nie dopuścić. Ale wszystko… – Potarł kark i przełknął głośno ślinę. – Wszystko, co posiadamy, pójdzie na spłatę moich zobowiązań. Jestem winny Szefu równowartość pięciu łodzi, które zakupiłem w zeszłym roku. I nie tylko…
Ojciec po raz pierwszy od lat spojrzał mi prosto w oczy.
– To jedyny sposób. Bym nie musiał sprzedawać też twojej matki i Juma. Nie mam wyboru.
Kolorowe plamy i potok świdrujących dźwięków zalały moje zmysły. Zatoczyłam się do tyłu. Bezwiednie kręciłam głową i mrugałam, chcąc odpędzić tę mgłę, którą zaszły mi oczy.
Uderzyłam biodrem w stolik świątynny z marmurowym blatem, trącając posążek bogini Hathor o głowie krowy. Przewrócił się, z brzękiem trafiając w kolejną rzeźbę i w kolejną, aż wreszcie na posadzkę upadła złota podobizna Ra. Jego ukoronowana słońcem głowa oderwała się od reszty ciała, a haczykowate berło roztrzaskało na kawałeczki. Pozostałe posążki podzieliły jego los. Żaden nie pozostał w nienaruszonym stanie. Posadzkę pokrywały odłamki.
Odwróciłam wzrok od tego obrazu nędzy i rozpaczy; pragnęłam uciekać, ale prawda uderzyła we mnie niczym fala i nogi się pode mną ugięły. Z głową ukrytą w ramionach wzywałam imienia matki, bez ustanku, pomiędzy jednym duszącym szlochem a drugim.
Ale to Salima, moja służka, podniosła mnie z podłogi – w jej ciemnych oczach wzbierały łzy – i odprowadziła do komnaty, trzymając za rękę.
Zdjęła mi perukę, przesiąkniętą potem po naszej wspólnej porannej wyprawie na targ. Następnie umyła mi twarz i głowę zimną wodą zaczerpniętą wczesnym rankiem z Nilu, kiedy ja jeszcze spałam w najlepsze.
Odziawszy mnie w luźną, prostą suknię z dobrego lnu i poprawiwszy mi makijaż wokół oczu, służka ujęła moją twarz w śniade dłonie.
Od siódmego roku życia Salima kąpała mnie, czesała, malowała, ubierała w suknie i zakładała mi peruki. Choć była tylko kilka lat starsza ode mnie, bez cienia goryczy musiała znosić moje dziecinne kaprysy. A teraz, po raz pierwszy odkąd ojciec mnie nią obdarował, patrzyła swoimi lśniącymi ciemnymi oczami prosto na mnie.
Czasami widywałam w nich głębię mądrości, która kazała mi się zastanawiać, jakie życie prowadziła Salima przed podjęciem służby dla mnie. Ale nigdy o to nie spytałam. Dlaczego tego nie uczyniłam?
Salima oparła swoje czoło o moje i szepnęła coś w języku, którego nie rozpoznawałam. Ale jego melodia otuliła mnie, przynosząc niewiarygodny spokój i zaskakującą pewność.
Ojciec mnie oddalił.
Nie miałam innego wyboru, jak tylko pójść z Szefu i mu służyć. Nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Wydawał się dobroduszny, ale czy dla służby był taki sam jak dla równych sobie? Widywałam już niewolników w innych domostwach, zastraszonych i płochliwych, a niektórzy z nich mieli widoczne blizny na twarzach i ramionach. Czy taki właśnie będzie mój los?
To nie miało znaczenia. Nie mogę pozwolić na to, by rozdzielono matkę i mojego kalekiego brata. Jumo będzie bezpieczny tylko przy kobiecie, która walczyła o jego życie, odkąd zaczerpnął pierwszy oddech.
Wyprostowałam się.
– Salimo, gdzie jest moja matka?
Spuściła wzrok.
– Nie wiem. Myślę, że twój ojciec odesłał ją i twojego brata, zanim jeszcze wyszłyśmy na targ.
– Czy masz podarki, które kupiłam rankiem? Grzebienie z kości słoniowej, farby i pędzle dla Juma?
Wskazała ręką na pleciony kosz stojący przy moim łożu.
– Dopilnuj, proszę, by je otrzymali. – Skoro nie pozostało mi nic innego, mogłam przynajmniej ofiarować im ten dowód mojej miłości do nich.
Spuściła głowę, przystając na tę ostatnią prośbę.
Zamknęłam oczy i westchnęłam głęboko. Chciałam w ten sposób zaczerpnąć spokoju i słodkiej woni migdałów, które spowijały Salimę.
Przed oczami stanął mi obraz, który zapamiętałam z tego poranka – pot lśniący na śniadym czole Salimy i tuż pod krótko przystrzyżonymi włosami, kiedy przekładała ciężki kosz pełen podarków z jednego ramienia na drugie.
Gorąca fala wstydu sprawiła, że moje oczy wypełniły się łzami.
– Nie wiem, od czego zacząć, żeby wyrazić, jak bardzo…
Położyła palce na moich wargach i pokręciła głową; jej twarz wyrażała głębokie współczucie.
– Nie trzeba, pani.
Ten zwrot mnie raził. Nie byłam już jej panią. Salima również zostanie sprzedana, by pokryć dziurę ziejącą w majątku mego ojca; będzie kolejną ofiarą złożoną na ołtarzu jego kaprysów. Ujęłam ją za rękę, jakby to była moja ostatnia deska ratunku.
– Mów mi Merit. Proszę.
Salima spuściła wzrok, wymawiając moje imię.
– Merit.
Na toaletce obok łóżka spoczywało kupione przeze mnie, a potem porzucone w pośpiechu eleganckie zawiniątko. Wzięłam je; jedwabisty materiał spłynął po mojej skórze niczym woda. Targując się z handlarzem, wprawnym okiem dostrzegłam, że nie psuła go ani jedna zmarszczka.
Owinęłam materiał w płótno i włożyłam Salimie do ręki, nalegając, by wzięła podarek. Ku mojemu zaskoczeniu przyjęła go z wdziękiem, przyciskając do piersi w niemym wyrazie wdzięczności.
Podała mi niewielki pleciony koszyk i zdobyła się na smutny uśmiech.
– Pan Szefu będzie czekał.
Skinęłam głową, po czym odwróciłam się i opuściłam komnatę, w której spędziłam wszystkie noce swojego dotychczasowego życia, a wraz z nią wszelkie wygody. Wyszłam za milczącym, spokojnym Szefu z białego pałacu, który był mi domem od dnia narodzin, w rażące światło dnia. To niepojęte, że ja i moja służka byłyśmy teraz sobie równe.1
Rok później
Pierwszy dzień achet
Pora wylewów
Stukot kołatki o drewniane drzwi rozbrzmiał mi echem w brzuchu. Szira, Hebrajka, otworzyła wrota, ale nie spojrzała mi w oczy. Dwie smużki futra, jedna czarna, druga szara, wymknęły się z pomieszczenia – nawet koty wiedziały, że należy uciekać.
– To Merit? – Ostry głos mojej pani sprawił, że włosy zjeżyły mi się na karku. – Lepiej, żeby tak było.
Zacisnąwszy dłonie na dzbanie z wodą – mojej jedynej osłonie – wzięłam głęboki oddech, minęłam Szirę i przekroczyłam próg.
Tekura przemierzyła swoją komnatę sypialną czterema szybkimi susami i teraz stała nade mną.
– Gdzie byłaś? Wstrzymałaś domostwo na cały ranek.
To już przesada. Darowałam sobie próbę wytłumaczenia jej, że miasto jest dziś sparaliżowane przez tłumy ludzi, zwierząt oraz wozy targowe. Przepchnięcie się przez tę tłuszczę w trakcie przygotowań do święta okazało się prawie niemożliwe, szczególnie jeśli taszczyło się ze sobą dzban pełen wody. Poza tym Tekura zawsze znajdowała powód, żeby mnie zrugać.
Wyszkolona w posłuszeństwie, wymamrotałam:
– Wybacz, pani.
Ten wyraz pokory ani trochę jej nie udobruchał. Wycelowała hebanową rączką wachlarza w moją twarz i zaczęła mnie oskarżać o umyślne spóźnienie. Wzdrygnęłam się. Tym razem mogła naprawdę mnie uderzyć.
Wyrzuciła ręce w górę.
– Z jakiej racji mam tolerować tak nieużyteczną służkę? – warknęła, prawie jak jeden z jej kotów. Nie zawracałam sobie głowy słuchaniem tego, co miała do powiedzenia. Słyszałam to wszystko już wcześniej i z pewnością niczego nowego się dziś nie dowiem.
Zaciskając szczękę, głucha na kolejne obelgi, wyczekiwałam końca tej diatryby. Zawiesiłam wzrok na detalach malowidła na ścianie. Kunsztowny obraz przedstawiał wizję raju, życia po śmierci, gdzie bogowie i ludzie pływają razem na pozłacanych łodziach po lśniących, niebieskich wodach wiecznego Nilu. Barwy były jaskrawe, ale nie równały się z arcydziełami mojego brata Juma.
Potem moją uwagę przykuła Szira. Hebrajka stała przodem do otwartego okna, skąpana w świetle słońca, z opuszczoną głową i zamkniętymi oczami – uległa jak zawsze. Czyżby poruszała wargami?
– I jeśli znów będziesz kazała mi czekać – wachlarz Tekury znalazł się tuż przed moim nosem – dostaniesz baty. Sami bogowie nie będą mnie mogli za to winić.
Gotowały się we mnie gorzkie słowa, a to groziło wybuchem. W milczeniu modliłam się do Ra, Izydy i każdego bóstwa, które zechciałoby mnie wysłuchać, o siłę, by trzymać język za zębami. Kropelki potu spływały mi strużkami po plecach.
Tekura wzięła głęboki wdech nosem; jej czarne oczy błyszczały. Z kolejnym pomrukiem cisnęła hebanowym wachlarzem w stronę ogromnego łoża pośrodku komnaty, ale ten zaplątał się w płócienny baldachim i upadł z brzękiem na posadzkę. Wpatrywała się w niego, mrugając nerwowo, po czym wypuściła powietrze przez zaciśnięte zęby. Oparła ręce na biodrach, odwróciła się i dumnym krokiem udała się do łaźni.
Podczas gdy Szira schyliła się, by podnieść wachlarz z podłogi, ja wyszeptałam ciche dziękczynienie bogom za szybkie zakończenie dzisiejszej połajanki. Dłonie ślizgały mi się po ciężkim glinianym dzbanie. Nie wytrzymałabym już długo.
Łaźnia Tekury aż po sufit była wyłożona białymi płytkami; widniały na nich dorodne palmy i wspaniałe krajobrazy znad Nilu oraz zwierzęta – hipopotamy, krokodyle i ibisy. Od chłodu panującego w pomieszczeniu dostałam gęsiej skórki. Postawiłam dzban na posadzce przy długiej kamiennej ławie kąpielowej, stojącej pośrodku, i wyprostowałam uwolnione od ciężaru palce. Szira dodała do wody kilka kropel olejku różanego z alabastrowego flakonu, a ja odsłoniłam odpływ do ogrodów. Przestraszyłam się maleńkiej niebieskogłowej agamy, która wyskoczyła spod kamienia i pomknęła na bezpieczny dziedziniec. Gdybym tylko mogła pobiec za nią.
Każda Egipcjanka ciężko pracowała na młody wygląd – a Tekura szczególnie. Liczne kremy, balsamy i olejki, które nakazywała sobie wcierać, jedynie komplikowały i tak już mozolny proces pielęgnacji. Godzinami dopieszczałyśmy jej ciało, sprowadzałyśmy specjalne mikstury, kupowałyśmy magiczne lekarstwa i składałyśmy ofiary Hathor, bogini piękności.
Naga Tekura przysiadła na ławie, z zaciśniętymi ustami i wysoko podniesioną głową. Szira natarła jej głowę sodą. Następnie wspólnie myłyśmy ją gąbką, spłukując ciało wodą różaną, a potem, od stóp do głów, pokrywałyśmy skórę balsamami. Przynajmniej przez kilka godzin mogłam się cieszyć miękkimi dłońmi. Pora sucha wyciągnęła ze mnie całą wilgoć. Rozkoszowałam się odurzającą wonią zagranicznych olejków. Egzotyczne przyprawy, balsam o cierpkim zapachu i słodka mirra przywodziły mi na myśl Salimę.
Upłynął pełen cykl wylewów, odkąd Salima taszczyła dla mnie nieporęczne dzbanki z wodą rzeczną do kąpieli i gdy to moja skóra była nacierana wonnymi olejkami. Teraz służyłam swojej pani, chodziłam po wodę i byłam na każde jej skinienie. Żądza posiadania jej luksusów zadawała mi tym większe męki.
Szira przyniosła nową szatę Tekury; splot był tak delikatny, że nieomal przezroczysty. Tęskniłam do tego cudownego uczucia, gdy delikatny materiał muskał moją skórę. Drażniąca, workowata tunika, którą miałam na sobie, jedynie wzmagała moje poczucie nędzy.
Usiłowałam przeciągnąć suknię przez głowę Tekury, ale ta wrzasnęła:
– Niech Szira to zrobi! Jest warta trzy razy więcej od ciebie.
Szira poczerwieniała. Przerzuciła ciemny warkocz przez ramię i wygładziła suknię na dekolcie, po czym zawiązała pas z koralikami wokół wąskiej talii Tekury, dodając tym nieco krągłości jej smukłej sylwetce.
Tekura miała słuszność. Szira była zręczniejsza ode mnie. Kiedy podjęłam się służby, zdumiało mnie, że Hebrajka zdobyła takie zaufanie, pracując przecież jako służka pielęgnująca ciało pani. Nie musiałam długo czekać, by poznać przyczynę. Szira była zwinna, skuteczna i pracowita. Nigdy nie odpowiadała opryskliwie i służyła Tekurze, zachowując zawsze niewiarygodną uprzejmość.
Starałam się naśladować ją we wszystkich obowiązkach, ale szesnaście lat lekkiego żywota zupełnie nie przygotowało mnie do służby. W ciągu roku nabrałam siły, niegdyś rozpieszczane mięśnie okrzepły, ale Tekura wciąż nalegała, by Szira poprawiała po mnie prawie wszystko.
– Jaką biżuterię sobie dziś pani życzy? – mówiła tylko trochę głośniej nad szept.
– Usekh podarowany przez faraona. – Tekura zerknęła na mnie kątem oka.
Szira skinęła głową. Nie uniosła wzroku.
– Pójdę po niego do skarbca, a przez ten czas Merit zajmie się peruką, pani.
To zadanie wykonywałam akurat najmniej niezdarnie.
Tekura opadła na niski stołek przy mahoniowej toaletce; jej pociągła twarz odbijała się w lśniącym srebrnym zwierciadle.
– Zrób to szybko. Nie zapomnij o bransoletach i kolczykach.
Szira ze spuszczoną głową wymknęła się z komnaty.
– Nowa peruka. – Tekura pstryknęła palcami. – Już.
Ogromna szafa była pełna po brzegi skrzyń, koszy z sukniami, niezliczonych par sandałów i drewnianych stojaków uginających się pod ciężarem wszelkiego rodzaju peruk. Z powodu wyraźnego braku uczucia między Tekurą a Szefu mężczyzna obsypywał małżonkę szczodrze strojami, biżuterią i innymi ozdobami. Sama królowa mogłaby pomarzyć o takim wyborze ubrań.
Nowa palisandrowa skrzynia na peruki stała za koszem z sukniami. Postawiłam ją na toaletce i uchyliłam wieko. Musiałam powstrzymać kichnięcie. Do zamaskowania swądu wełny i ludzkich włosów użyto ostrych przypraw. Skrzynia cuchnęła cynamonem tak intensywnie, że oczy mi łzawiły.
Wewnątrz spoczywała kunsztowna peruka: włosy przeplatane złotem i czerwonymi paciorkami z fajansu, a całość zdobiły skomplikowane warkocze, które rozpowszechniła pierwsza żona faraona. Umieściłam perukę na łysinie Tekury. Ciepło ciał, świec i lamp podniesie temperaturę w sali podczas przyjęcia, a tak misterne nakrycie głowy musiało ciążyć i grzać niemiłosiernie. Tekura będzie dziś wieczorem dziękować bogom, że ogoliła się na łyso.
Szczęściem w nieszczęściu okazało się dla mnie zwolnienie z obowiązku noszenia peruk. Pozwalając włosom rosnąć swobodnie, pozbyłam się ciężaru i nerwów związanych z tą niewygodną modą. Zawsze wzdragałam się przed goleniem głowy, ale Salimie zwykle udawało się mnie przekonać, bym ostrzygła się na krótko chociaż na czas upałów. Proste, czarne włosy sięgały mi teraz za ramiona i rada byłam, że rankiem mogę zwyczajnie związać je skórzanym paskiem.
Do czasu gdy sprostałam wymaganiom Tekury przy peruce, Szira wróciła już z klejnotami. Kołnierz usekh złożony z koralików z czystego złota, wielobarwnych szkiełek i lśniących kamieni lapis lazuli był doprawdy wyjątkowy. Pośrodku wisiał spory złoty amulet, w którym wytłoczono kształty ibisów w locie. Naszyjnik sięgał tuż za krawędzie szerokich ramion Tekury. Dzięki temu, że była wysoka i miała długą szyję, kołnierz nie sprawiał na niej wrażenia zbyt dużego i ciężkiego, inaczej niż u większości kobiet. Z trudem to przyznałam, ale sam faraon byłby dumny, widząc, jak imponująco prezentuje się jego podarek.
Szira podkreśliła oczy pani czarną kredką – tej sztuki nadal nie opanowałam. Po kilku nieudanych próbach i niebezpiecznych pomyłkach Tekura zabroniła mi choćby zbliżać się do skrzyni z kosmetykami do makijażu. Ostatni krzyk mody – zielony malachit na górnych powiekach i szara galena na dolnych – uwydatniał i powiększał jej czarne własne. Nie znosiłam mieszanki z migdałów, popiołu i wody, którą kazano mi upiększać i pielęgnować oczy. Chociaż po roku byłam przynajmniej w stanie nałożyć ją bez codziennych obaw, że zrobię sobie przy tym krzywdę.
Tekura nie odwróciła się, ale jej wzrok przeszywał mnie na wskroś z odbicia w srebrnym zwierciadle.
– Nie przynieś mi dzisiaj wstydu. Nie będę tolerować niezdarności.
Przeszył mnie dreszcz.
Święto Nowego Roku, urodziny Ra, miało być pierwszą uroczystością, w której wzięłabym udział jako służka, a nie obsługiwana. Kiedy stanę za krzesłem Tekury, zdana na jej łaskę, moje upokorzenie w pełnej krasie ukaże się wszystkim przybyłym – a wielu z nich dobrze znałam.
Okrutne usta Tekury wykrzywiły się w uśmiechu.2
Cała główna sala buchała jaskrawym kwieciem na okoliczność wystawnego przyjęcia. Zrobiło mi się słabo, gdy przypomniałam sobie, że jeszcze rok temu uczestniczyłam w świętowaniu w innej roli, ciesząc się przepychem, z jakim gościł nas Szefu. Teraz odurzająca mieszanina zapachów otumaniała moje zmysły, zamiast zachwytu wywołując mdłości.
Tekura kazała nam pomóc w przygotowaniach, więc Szira podeszła do innej niewolnicy, by spytać o wskazówki. Wysoka Egipcjanka odziana była, podobnie jak ja, w bezkształtną szatę, tyle że nie chodziła boso, a w sandałach ze skórzanymi wiązaniami. Rzuciła mi pochmurne spojrzenie, po czym skinęła brodą na kosze w kącie.
– Udekorujcie stoły – odprawiła nas, po czym obróciła się do nas plecami i wróciła do owijania girland z róż i jaśminu wokół jednej z malowanych kolumn cedrowych.
Szira przetrząsnęła kosze po brzegi wypełnione liliami, kwiatami krzewu hennowego i innymi egzotycznymi roślinami. Wybrała kilka niebieskich kwiatów lotosu i ułożyła je pośrodku stołu, a następnie otoczyła drobniejszym kwieciem. Potem wetknęła dwie alabastrowe lampy olejne między kompozycję tak, by ich światło migotało i połyskiwało pośród jaskrawych barw. Podziwiałam jej umiejętności łączenia roślin o dopełniających się zapachach. A dzięki starannie umiejscowionym lampom będą one rzucały cudne cienie na twarze dam zasiadających wokół stołów.
Podałam jej kolejny kwiat lotosu.
– Dlaczego jesteś służką?
– Proszę? – Przez jej oblicze przemknęło zaskoczenie. Rzadko kiedy się do niej odzywałam.
– Powinnaś zarządzać całym domostwem. Gdzie się tego wszystkiego nauczyłaś?
Kiedy tak spoglądała na mnie przez ramię, początkowa ciekawość zmieniła się w zdumienie. Spuściła wzrok i skłoniła się nisko.
– Panie.
Odwróciłam się gwałtownie i zderzyłam z panem Szefu, upuszczając przy tym na posadzkę naręcze kwiatów. Moje policzki zapłonęły.
– Proszę cię na słowo, Merit. – Szefu omiótł wzrokiem bałagan na podłodze. – Szira zajmie się kwiatami.
– Tak, panie. – Ukłoniłam się i wyszłam za nim na pusty korytarz. Już przebrał się na przyjęcie; miał na sobie biały, plisowany szendyt i przepasaną tunikę, a do tego proste złote bransolety i krótką, ściśle zaplecioną, ale mało zdobną perukę. Szefu obsypywał swoją żonę klejnotami, sam jednak prawie nie nosił biżuterii.
– Tekura i ja nie weźmiemy dziś udziału w procesji. Musimy przygotować się na wieczór. Bliźniaki się dąsają. – W jego głosie dało się wyczuć cień rozbawienia. – Chciałbym, żebyś zabrała je na paradę, niech mają z tego trochę uciechy. Czy uczynisz to dla mnie?
– Oczywiście, panie. – Skłoniłam głowę, nie ośmielając się spojrzeć mu w twarz.
Przez dłuższą chwilę Szefu milczał. Następnie ujął mnie za brodę, bym spojrzała mu w oczy.
– Chciałbym, żeby było inaczej, Merit. I ty o tym wiesz. Czyż nie?
Serce biło mi nieregularnie. Łagodne pytanie i poufałość, jaką okazał mi teraz, wprawiły mnie w zakłopotanie. Ale w jego ciemnobrązowych oczach dostrzegłam tylko dobroć. Starałam się wydusić z siebie odpowiedź, nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Westchnął i zabrał rękę; chyba się nieco zgarbił.
– Sefora i Liat czekają na ciebie w swoich komnatach.
Wycofałam się i poszłam po dzieci. Miałam mętlik w głowie.
•••
Sefora i Liat były dziewięcioletnimi siedliskami niespożytej energii. Na szczęście nie podzielały pogardy swojej matki względem mnie. Kiedy weszłam do pokoju, powitały mnie radośnie, klaszcząc w dłonie.
– Merit, czy możemy już iść? Proszę? – Sefora ciągnęła mnie za rękę, a jej podkreślone kredką oczy błyszczały z podniecenia. – Chcę zdążyć na tańce i akrobacje.
– Albo na słodycze. – Liat wyszczerzył zęby w uśmiechu i oblizał usta.
Kiedy wychodziliśmy z domu przez bramę, wbrew rozsądkowi nie mogłam doczekać się uroczystości – było to słabe echo mojej dziecięcej radości w dni świąteczne. Cieszyłam się, że mam zajęcie i mogę odsunąć od siebie myśli o dzisiejszym wieczorze.
Na ulicach Iunu zapanowało wielkie poruszenie. Słudzy krzątali się to tu, to tam, z koszami na głowach, z tobołkami w rękach. Piekarz – z trzema skrzynkami ułożonymi jedna na drugiej na głowie – mknął przez miasto, a za nim podążała cała gromada dzieci zwabionych zapachem świeżego chleba.
Chwyciłam Seforę i Liata za ręce.
– Nie oddalajcie się. Nie chcę, żebyśmy się rozdzielili w tym zgiełku.
Liat z utęsknieniem obserwował piekarską paradę, ale dalej szedł przy mnie, powłócząc nogami.
Okazała rezydencja Szefu stała w centrum miasta; niemal przylegała do Świątyni Słońca. Ta połyskiwała niczym biały diament w poświacie późnego poranka. Czerwono-purpurowe proporce ozdabiały świeżo malowane kolumny i wyznaczały trasę przejścia procesji. Kapłani w lśniąco białych tunikach, szatach z leopardziej skóry i błyszczącej biżuterii przemykali w tę i z powrotem między wieżami pylonu. Kupcy niczym węże prześlizgiwali się między przechodniami, z koszami pełnymi girland kwiatowych, bukietów, słodkiego chleba i owoców. Ich rytmiczne nawoływania do kupna towarów współgrały ze śmiechem i rozmowami.
Matka wyrabiała tu ceramikę; wiedziałam, że jest gdzieś między tymi kupcami i handlarzami. Kunsztowne prace Juma przyciągały klientów do jej straganu i budziły zainteresowanie pozostałym asortymentem. Szukałam jej dziś rano, wracając znad kanałów z wodą dla Tekury, ale bezowocnie. W świąteczne dni w mieście panował rozgardiasz. Za opóźnienie spotkała mnie tylko połajanka od pani.
Obchody Nowego Roku ściągały tu niezrównane tłumy. Kiedy tylko Sopdet, najjaśniejsza gwiazda na niebie, powstaje z grobu i ukazuje się na horyzoncie, wiemy, że wkrótce nadejdą wylewy. Okoliczni mieszkańcy schodzą się do Iunu, nie mogąc doczekać się uroczystości.
Całe to zamieszanie tworzyli przedstawiciele wszystkich klas społecznych. Wpływowi kapłani w lejących się szatach, majętni kupcy, rozkapryszone żony, a nawet zwykli słudzy domu ściskali się jeden przy drugim – upojeni pobudzającymi widokami, dźwiękami i zapachami tego uroczystego dnia. Ruszyłam z dziećmi przez tłumy, żeby zerknąć na procesję.
Sefora podskakiwała na paluszkach.
– Nic nie widzę!
Czując ulgę, że to ona poprosiła pierwsza, podniosłam ją i oparłam sobie na biodrze, żeby mogła zobaczyć tancerzy. Tak samo czyniła moja opiekunka, kiedy byłam dzieckiem. Choć dziewczynka była wysoka jak na swój wiek, ciało miała lekkie jak piórko. Miłość Liata do słodyczy sprawiała, że podnoszenie go było już nieco bardziej skomplikowane. Na razie chłopiec skupił uwagę na łakociach rozdawanych przez kapłańskich pomocników.
Za tancerzami, odzianymi w niewiele więcej niż lniane przepaski ozdobione koralikami, niesiono barkę. Większość z nich to byli Syryjczycy lub Kuszyci, wzięci w niewolę podczas podbojów wielkiego faraona. Ich ciała o ciemnej skórze wirowały w dziki rytm tamburynów i sistrumów, wybijany przez świątynnych muzyków.
Złota barka Ra mieniła się klejnotami: lśniącymi niebieskimi kamieniami lapis lazuli, szkarłatnymi karneolami, ciemnozielonymi malachitami i najczarniejszymi obsydianami. Pośrodku stał sam bóg. Po raz kolejny zachwyciło mnie oglądanie cudowności tej pięknej postaci. Bożek zasiadał na złotym tronie, jego ludzkie ciało i głowę sokoła wypolerowano na błysk, a onyksowe oczy skrzyły się niczym czarny ogień.
Pięćdziesięciu kapłanów niosło barkę przystrojonymi kwieciem ulicami; głowy, brwi i twarze mieli ogolone na gładko wedle wiekowej tradycji, a ich nieskazitelne lniane szendyty lśniły w słońcu. Za nimi podążała trupa akrobatów: robili przewroty, skakali i prezentowali zdumiewające wygibasy.
Powietrze zatruwał mdlący zapach kadzidła. Cierpki swąd unosił się znad szat kapłanów i kosztownego materiału spowijającego barkę. Dostrzegłszy na ziemi kwiat lotosu, postawiłam Seforę i złapałam go, rozpaczliwie pragnąc zamaskować ten okropny zapach. Zanurzyłam nos w płatkach, ale ból i tak rozsadzał mi czaszkę. Zawsze starałam się omijać z daleka Świątynię Słońca w porach składania ofiar. Mdląco słodka woń wylewała się stamtąd podczas codziennych obrzędów i bardzo długo utrzymywała na dziedzińcu. Czasami, kiedy niesiony wiatrem zapach docierał do mnie przez okna rezydencji, głowa pulsowała mi bólem, a oczy łzawiły przez długi czas.
Gdy kapłani z barką nas minęli, Sefora pociągnęła mnie za rękę.
– Możemy zejść nad wodę? Chcę zobaczyć łodzie.
– Dobrze. – Skorzystam dziś w pełni z pozornej wolności. – Ale trzymaj się z dala od wody. Jest dużo ludzi. Liat, idziemy.
Rozejrzałam się, ale chłopiec nie odpowiadał.
– Seforo, gdzie jest twój brat?
Ta wzruszyła ramionami i zagryzła wargę.
Serce dudniło mi w piersi niczym kopyta ogierów ze stajni faraona. Zgubiłam syna Tekury! Do tej pory uniknęłam jej ciosów, ale dziś z dużym prawdopodobieństwem nastał dzień, w którym poczuję trzcinę na plecach.
Chwyciłam Seforę za rękę i pociągnęłam ją za sobą przez ścisk. Nie mam zamiaru zgubić drugiego dziecka.
Każde donośne uderzenie serca wbijało mi do głowy kolejne obawy. Dlaczego puściłam rękę Liata? Po co był mi ten kwiat? W którym momencie chłopiec się oddalił? Czy wróci do domu? Czy Tekura już wie?
Przeciskałam się gwałtownie przez tłum, zbierając sporo rozdrażnionych spojrzeń oraz kilka złorzeczeń. Piekarz. Czy Liat mógł pójść go poszukać?
Przed nami znajdował się prawie pusty targ i morze pokrytych kolorowymi tkaninami straganów. Większość świętujących udała się za procesją w kierunku kanału, by obejrzeć wodowanie barki Ra na Nilu. Być może Liat poszedł za kapłanami, którzy rozdawali łakocie.
Zatrzymałam się, nie wiedząc, co zrobić. Może powinnam wrócić inną drogą?
Wtedy zalała mnie fala ulgi. Liat siedział na stołku w cieniu jednego ze straganów.
Nie puszczając dłoni Sefory, pomknęłam przez targ. Zanim jeszcze dobiegłam do chłopca, krzyknęłam:
– Gdzie byłeś?!
Liat posłał mi krzywy uśmiech i wzruszył ramionami.
Ciemnowłosy mężczyzna siedzący za ladą obrócił się na stołku. Miał na sobie prostą brązową tunikę bez rękawów i nie nosił szendytu jak większość innych niewolników. Musiał być obcokrajowcem. Żaden Egipcjanin nie zapuściłby takiej barbarzyńskiej brody.
Zmrużył oczy, kiedy podeszłam.
– Czy to twoje dziecko?
Na stole przed nim leżały rozrzucone instrumenty muzyczne. Między kolanami ściskał wydrążony kawałek drewna, sporych rozmiarów: pewnie początki bębna. Rozczochrane włosy miał pokryte drobnymi wiórkami.
Coś w jego sposobie mówienia – oskarżycielskim i naznaczonym silnym akcentem – mnie rozdrażniło. Odpowiedziałam równie zdawkowo, przyciągając chłopca do siebie. Serce uspokoiło się z wdzięczności, że był bezpieczny.
– Nie. Ale jest ze mną.
Liat chwycił lirę.
– Spójrz, Merit! Eben pozwolił mi na niej zagrać. Nawet nauczył mnie nut. Chcesz zobaczyć?
– Nie, musimy iść. – Zabrałam mu lirę, gotowa odłożyć ją na stół, kiedy nagle dopadło mnie wspomnienie ostatniego ranka przed tym, zanim ojciec sprzedał mnie w niewolę. Misternie zdobiony instrument był podobny do tego, który miałam kupić, nim Yuny mnie znalazł i wezwał do domu.
Na tamtej lirze namalowano róże, na tej widniały jaskółki szybujące na tle słońca, ogłaszające jego wschód. Przebiegłam palcem po gładkim palisandrze.
– Grasz? – Wytwórca instrumentów, Eben, przerwał pracę, by na mnie spojrzeć.
Zamrugałam, uderzona mieszanką ciekawości i pogardy, jaką wyczytałam z jego pytania, a także intensywnością spojrzenia jego zielonoszarych oczu.
– Nie. – Przesunęłam kciukiem po napiętych strunach, ale nie dość silnie, by wydobyć z nich melodię. Zawsze chciałam nauczyć się grać na lirze. Jej zapadający w pamięć słodki ton przywodził mi na myśl kołysanki, które dawno temu śpiewała mama. Teraz już nigdy nie będę miała szans się tego nauczyć; każda minuta mojego życia zależała od nakazu Tekury.
W przeciwieństwie do jaskółek o wciętych ogonach, które w bystrym locie gardziły niewolą, byłam zatrzaśnięta w klatce. Być może, wzorem moich przodków, pewnego dnia moja dusza wzniesie się na nieskrępowanych niczym skrzydłach, by stać się jedną z wiecznych gwiazd, jak to obiecywały legendy.
Walcząc z pokusą przemknięcia palcami po strunach i ucieszenia się chwilą przyjemności czerpanej z ich melodyjnych drgań, zamierzałam odłożyć instrument, jednocześnie unikając ciężaru spojrzenia Ebena.
Ze sklepu za straganem wyłonił się potężny Egipcjanin; wycierał krzepkie ręce w brudną ścierkę. Rozpoznałam w nim handlarza, z którym rozmawiałam w zeszłym roku o lirze.
– O, widzę, że wybrałaś piękny instrument. Nie znajdziesz lepszego rzemieślnika. – Chwycił Ebena za ramię. – Nie zamieniłbym Ebena na wszystkich sztukmistrzów z warsztatu faraona.
Eben poprawił się na stołku i wrócił do szlifowania bębna długimi, szybkimi pociągnięciami. Czy to on stworzył różaną lirę, która wpadła mi w oko rok temu? Nie pamiętałam go z tamtego dnia, ale przecież ledwie zaszczycałam spojrzeniem Salimę, będąc jej panią.
Przypływ tęsknoty za jej cichą obecnością u mojego boku ścisnął mnie za serce. Salima była mi jedyną stałą towarzyszką w życiu, którą nie kierowała chciwość. Spojrzenie jej ciemnych oczu, którym mnie żegnała, podpowiedziało mi, że uważała mnie za kogoś więcej niż swoją panią. Pokochała mnie, mimo mojej próżności.
– Czy będziesz dziś dokonywać zakupu? – Krzaczaste brwi właściciela sklepu wystrzeliły w górę z podniecenia na myśl o sprzedaży. – Może dla młodego pana?
Liat spojrzał na mnie błagalnie okrągłymi oczami. Gdyby tylko było mnie stać na taki skarb – dla niego lub dla siebie!
– Dziękuję, ale nie. Musimy wracać do domu. – Odłożyłam instrument na stół i zaraz zatęskniłam za jego ciężarem.
Właściciel wzruszył ramionami i odwrócił się. Całe jego przyjazne nastawienie zniknęło w obliczu braku perspektyw na zyskowną transakcję.
Za moją namową Liat zeskoczył ze stołka i pomachał rzemieślnikowi na pożegnanie.
– Dobrze się bawiłem, Ebenie.
Mężczyzna puścił do niego oko i uniósł lekko kącik pełnych ust. Skinęłam głową w wyrazie wdzięczności, ale on odwrócił zielonoszare spojrzenie, skupiając się z powrotem na zadaniu i lekceważąc mój gest.
Mam nadzieję, że Tekura nigdy nie zażyczy sobie żadnego instrumentu. Wolałabym już nie mieć do czynienia z tak grubiańskim człowiekiem – nieważne, że lira, która wyszła spod jego dłoni, była jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakich dotykałam. A jednak, mimo barbarzyńskiej brody, w jego twarzy i mrocznym spojrzeniu ukrywało się coś intrygującego.
Złapawszy oboje dzieci w żelazny uścisk, pospiesznie udałam się w stronę domu.
Liat ciągnął mnie w drugą stronę.
– Czy nie możemy najpierw pójść nad wodę? Proszę?
– Żebyś znowu się zgubił? Nie. Tam są tysiące ludzi.
Sefora dołączyła do próśb brata.
– Obiecujemy, że będziemy trzymać się blisko ciebie. Przysięgam na słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy!
Spojrzałam na dzieci z wahaniem. Westchnąwszy głośno, opuściłam ramiona.
– Och, już dobrze. Ale tylko… – Uciszyłam je, kiedy zaczęły krzyczeć z radości. – Tylko jeśli nikomu nie powiecie o tym, co się stało. Wasza matka nie byłaby ze mnie zadowolona. Musimy zachować to w tajemnicy. Rozumiecie?
Pokiwały głowami, szeroko otwierając oczy, a ja modliłam się do bogów, by dotrzymały słowa. Tekurze nie trzeba było wiele, żeby mnie zwymyślać.
Pobiegłam z dziećmi szlakiem handlowym, żywiąc nadzieję, że radości tego dnia przyćmią wspomnienia kilku chwil trwogi, gdy Liat się zgubił.
Setki łodzi z papirusu wyściełały szeroki kanał. Staliśmy na tyłach, ale znaleźliśmy pagórek, z którego mogliśmy zobaczyć, jak wnoszą Ra na ogromną łódź z drewna cedrowego. Barka mieniła się złotem i lśniącym, białym elektrum*. Setka żołnierzy w pełnym umundurowaniu stała na baczność po obu stronach kanału, gotowa za pomocą sznura puścić Nilem wielką łódź wraz z drogocennym ładunkiem. Dzieci pluskały się w wodzie, śmiejąc się i siłując ze sobą w powodzi kwiatów lotosu i lilii, które rzucali świętujący.
Gdy barka wreszcie pokonała zakręt i skierowała się ku głównemu nurtowi Nilu, oznajmiłam dzieciom, że pora wracać do domu.
Liat powłóczył nogami i dąsał się.
– Wolałbym, żeby mama i tata nie wyprawiali dziś tego przyjęcia.
– Czy nie cieszą cię takie uroczystości? – Ścisnęłam jego małą dłoń.
– Nie lubię chodzić spać, kiedy wszyscy inni się bawią. I nienawidzę peruk. Matka zawsze każe mi wkładać perukę, kiedy mamy gości. – Podrapał się po głowie na samo wspomnienie. Przez jego czoło przebiegała smuga czarnej kredki. Trzeba będzie ją poprawić, kiedy wrócimy. Gdy byłam w wieku Liata, Salima musiała mnie prawie wiązać podczas codziennych zabiegów kosmetycznych.
Roześmiałam się.
– Cóż, panie Liacie, za kilka lat będziesz dość duży, by nie spać do wczesnych godzin porannych. Wiem, że peruki są drażniące. Uwierz mi, też kiedyś nosiłam je na przyjęciach i za tym nie tęsknię, ale – puściłam do niego oko i pociągnęłam go lekko za loczek nad czołem – pomyśl tylko o frykasach, które zostaną do jutra!
Okrągła twarzyczka Liata rozpromieniła się w uśmiechu.
– Uwielbiam przyjęcia. – Brązowe oczy Sefory błyszczały. – Te wszystkie panie w pięknych sukniach, kwiaty, cudowne jedzenie, muzyka, tancerze… – Wymachiwała rękoma, odstawiając swój mały taniec na paluszkach. – A poza tym – zaklaskała w dłonie – dzisiaj włożę suknię, którą ojciec kupił mi w Tebach. Nie mogę się doczekać!
Popołudnie z dziećmi dało mi złudne wrażenie normalności; czułam się tak, jakbym była im równa. Poza tym, że należały – tak jak ich matka – do klasy wyższej, pozostawały uroczymi dziećmi. Wydawało się, bogom dzięki, że wdały się w swojego ojca, Szefu. Jako uważny i czuły rodzic, z hojnością spełniał wszelkie ich pragnienia.
Za to Tekura była bardziej zajęta rozwojem swoich wpływów w społeczności niż rozwojem dzieci. Spędzała całe dnie na zbytkach i plotkowaniu z wysoko postawionymi ludźmi, gromadząc informacje przydatne podczas wspinania się po szczeblach drabiny społecznej. Dzieci były dodatkiem – towarem, który prezentowało się na przyjęciach, by zaimponowały gościom urodą, talentami i strojami.
Już za kilka lat Sefora zostanie wydana za najzamożniejszego i najpotężniejszego człowieka, na jakiego Tekurę będzie stać. Liat poślubi córkę kogoś, kogo wpływów i statusu pożąda matka.
Dwoje starszych dzieci, Kema i Talet, już żyli w małżeństwach. Kema, ledwie rok starsza ode mnie, została wydana za syna wpływowego kapłana. Talet, najstarszy syn, poślubił córkę zarządcy w pałacu faraona, z czego Tekura czerpała niezmierną przyjemność – a przy tym zyskiwała bezpośredni dostęp do pałacowych plotek.
•••
Kiedy dotarliśmy do domu, Sefora i Liat już wyli z głodu. Przypomniałam im, by dotrzymali naszej tajemnicy, i pozwoliłam pójść do kuchni, by wybłagali kilka słodkich bułeczek. Zabraliśmy łakocie na główny dziedziniec i usiedliśmy nad jednym z oczek wodnych w cieniu królewskich daktylowców. Dzieci pochłaniały pieczywo z morelami i rodzynkami, oblizywały palce lepkie od miodu. Ślinka mi ciekła na wspomnienie słodkiego smaku, odwróciłam więc wzrok.
Świeżo wybielona, ogromna rezydencja Szefu lśniła. Mój dom rodzinny był spory, ale pałac Szefu był jeszcze większy. Słudzy taszczący poduszki, maty, lampy olejne i kwiaty wchodzili po zewnętrznych schodach, przygotowując dach na wizytę gości, którzy będą mieli ochotę odetchnąć od dusznej sali. Wielu będzie piło tam całą noc, ciesząc się lekkim wietrzykiem, który być może nadleci znad rzeki wczesnym rankiem.
Szefu zatrudnił najzręczniejszych botaników w mieście. Ogród zalewał cały wachlarz barw. Lilie unosiły się na powierzchniach oczek wodnych na dziedzińcu, a ściany dosłownie ociekały rozmaitymi winoroślami i pnączami. Przez chwilę wyobrażałam sobie, że mogłabym zostać z dziećmi tutaj, w upstrzonym przebłyskami światła cieniu drzew, oddychać słodkim powietrzem i kosztować boskości skrytej w woni cudnego kwiecia – ale Tekura czekała. Wśliznęłam się z powrotem do domu i chwyciłam dzban z wodą, by umyć dzieciom dłonie i stopy.
Kiedy uklękłam, by rozwiązać Seforze sandały, dziewczynka spytała:
– Merit, dlaczego myjesz nam nogi?
Roześmiałam się i uszczypnęłam ją w duży palec.
– Bo są brudne.
– Nie, chodzi mi o to, że w zeszłym roku przyszłaś tu z rodziną i wtedy słudzy zajmowali się tobą.
Podniosłam wzrok, by spojrzeć w jej duże oczy, mniejsze kopie oczu Szefu. Nieszczęście w rodzinie, wstyd z powodu utraty pozycji, majątku i godności, a także zazdrość, jaką Tekura żywiła do mojej matki – odsunęłam to wszystko od siebie. Zamiast tego wypowiedziałam prawdę, którą dziewczynka zrozumie.
– Ponieważ bogowie się ode mnie odwrócili.
Opuścili mnie. Opuścili całą moją rodzinę.
Bogowie nie wysłuchali mojej matki, gdy błagała o zdrowie dla Jumo, mimo ofiar składanych codziennie Izydzie i Thotowi. Jam, bóg morza, nie wstrzymał fal, nim pochłonęły wspaniałe okręty mojego ojca. I choć byłam posłuszna wszystkim bogom, przyszło mi zostać niewolnicą.
Jaką klątwę na mnie rzucono? Cóż za nieszczęście mnie spotkało? Nie wiedziałam tego.
Nie posiadałam teraz nic prócz ubrań, które miałam na sobie, lusterka oprawionego w mosiądz i skrzynki tanich kosmetyków. Jak miałabym pozyskać sobie względy Ra, skoro nie stać mnie na hołdy, których żądał? Nie miałam mu nic do ofiarowania – ani kozy, ani byka, ani nawet synogarlicy.
Osuszyłam Seforze stopy miękkim ręcznikiem. Kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, że dziewczynka opuściła główkę.
– Panienko Seforo. – Poklepałam ją po stópce. – Nie smuć się dzisiaj. Moje szczęście przeminęło, ale twoje nie. Pamiętaj o nowej sukni.
Jej twarzyczka się rozpromieniła.
– Ciekawe, czy Hattai ją przygotowała!
Pomknęła do sypialni, puszczając moją niedolę w niepamięć.