Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Mesjasz i trzecia Świątynia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
6 sierpnia 2025
2804 pkt
punktów Virtualo

Mesjasz i trzecia Świątynia - ebook

Poprzednią książkę, "Mit starszych braci w wierze", poświęconą błędom katolickiego, posoborowego podejścia do judaizmu, zakończyłem "Epilogiem", w którym pokazałem, do czego musi prowadzić religijny syjonizm. Toczenie kolejnych wojen, ostatnio z Iranem, jest nieuchronną konsekwencją tej agresywnej ideologii, którą wyznaje wielu izraelskich rabinów i polityków, na czele z premierem tego kraju. – Paweł Lisicki

"Mesjasz i Trzecia Świątynia" to książka o chrześcijańskim syjonizmie i jego duchowych owocach, a więc o religii "synów Noego" – zjawisku praktycznie w Polsce nieznanym. Bez jego poznania nie da się jednak zrozumieć ani polityki amerykańskiej na Bliskim Wschodzie, ani, niestety, postępującej degradacji tradycyjnego chrześcijaństwa. Idee, a szczególnie te teologiczne, które są najważniejszym źródłem ludzkiego działania, mają swoje polityczne, praktyczne konsekwencje. Książka opisuje dwie wielkie siły, które zjednoczyły się w walce o jeden cel, o odbudowę Trzeciej Świątyni w Jerozolimie.

Chociaż Chrystus zapowiedział, że świątynia żydowska raz na zawsze pozostanie zburzona, chrześcijańscy syjoniści i żydowscy mesjaniści chcą pospołu wznieść ją od nowa. Gotowi są realizować swój projekt, nawet jeśli doprowadziłoby to do konfliktu globalnego.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Politologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8079-320-0
Rozmiar pliku: 752 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Nie ma chyba innej równie niezwykłej zagadki, a mówiąc językiem nieco bardziej klasycznym, tajemnicy, jak przedziwne pojawienie się, a następnie rozprzestrzenienie nowej teologii chrześcijańskiego syjonizmu. W przeciwieństwie do wielu innych nurtów współczesnego myślenia religijnego ma ona nie tylko znaczenie dla wąskich kręgów intelektualistów, ale także dla całego świata. Więcej – chrześcijański syjonizm, a więc przekonanie, że zadaniem chrześcijan jest wspieranie państwa Izrael, bo jego powodzenie jest koniecznym warunkiem zstąpienia na świat Mesjasza, które to wydarzenie ma zresztą zostać poprzedzone przyjściem Antychrysta i wielką katastrofą, prawdziwym Armagedonem, wydaje się obecnie jedyną politycznie znaczącą formą chrześcijaństwa. Chrześcijańscy syjoniści mają obecnie co najmniej taki wpływ na politykę światową, jak papieski Rzym na średniowieczne państwa. Przesądzając o tym, kto zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, największego światowego imperium, pośrednio wpływają na najważniejsze polityczne decyzje nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale też na całym świecie.

Wiem, że czytelnicy tych słów pokiwają teraz zdumieni głowami i uznają, że autor, czyli ja, nazbyt się rozgorączkował i popadł w dziwny stan ekscytacji własnym tematem. Faktycznie, rzecz wydaje się dość osobliwa: nieznana szerzej w Polsce (a może całkiem Polakom nieznana, opieram się tu na własnym doświadczeniu wyciągniętym z wielu rozmów, kiedy to wspominając o potędze chrześcijańskich syjonistów w USA, natrafiałem na zaskoczenie, jakby moi rozmówcy chcieli powiedzieć – czy ten człowiek, który nam to mówi, jest trzeźwy?) ideologia (bo tak należałoby nazwać chrześcijański syjonizm) miałaby być aż tak znacząca? Jak to możliwe? Przecież jej wyznawcy z USA, powiedzmy około 50 milionów protestantów, są niczym w porównaniu do grubo ponad miliarda katolików. Jednak niech liczby nas nie zwiodą. Mniejsza, ale dobrze zorganizowana i mająca własny program wspólnota jest nieporównywalnie bardziej potężna niż wspólnota amorficzna, wewnętrznie sparaliżowana.

A więc tak: bez dwóch zdań chrześcijański syjonizm stał się, czy to komuś się podoba, czy nie, najważniejszą, powiedzmy chrześcijańską, ideologią zachodniego świata. Takie zdziwienie – nigdy żeśmy nie słyszeli o tym zwierzęciu – może wynikać jedynie z niewiedzy. Każdy, kto przeczytał moją poprzednią książkę _Mit starszych braci w wierze,_ zauważy bowiem, że poglądy, które tu teraz opisuję, przypisując je większości amerykańskich protestantów, pokrewne są nowej, katolickiej, posoborowej formie rozumienia judaizmu.

W tym sensie można uznać, że Jan Paweł II był swego rodzaju prekursorem katolickiego syjonizmu, a jego gesty i wystąpienia były katolicką wersją tego, co znacząca część protestantów w USA głosiła już od dawna. Polski papież wprowadził do nauczania Kościoła kluczowe punkty, tak ważne dla chrześcijańskich syjonistów. Po pierwsze, wskazywał, choć nie zawsze jasno, że Izrael pozostaje narodem wybranym, po drugie, utrzymywał całkiem wyraźnie, że Stare Przymierze nadal obowiązuje. Po trzecie, wielokrotnie potępiał wszelką formę antysemityzmu, nie próbując go nigdy definiować, a w końcowym okresie pontyfikatu zrównał antysemityzm z antyjudaizmem. Nie doszedł wprawdzie do kolejnego równania, na którym tak bardzo zależało jego żydowskim partnerom dialogicznym, a mianowicie do stwierdzenia, że w dzisiejszych czasach to antysyjonizm, a więc niechęć i krytyka polityki państwowej Izraela, jest tożsamy z antysemityzmem, jednak w ten sposób łatwo można interpretować niektóre jego gesty, jak choćby częste określanie współczesnych sobie Żydów starszymi braćmi w wierze.

Uwaga: nie wymyśliłem tego sam. Dokładnie do takich samych wniosków – Jan Paweł II był prekursorem katolickiego syjonizmu – doszedł Gavin D’Costa, autor eseju pod wielce znaczącym tytułem _Nowy katolicki syjonizm_, opublikowanego we wrześniu 2019 roku. Jego zdaniem nadszedł czas, by syjonizm stał się częścią oficjalnego nauczania Kościoła. Autor zwraca uwagę, że najważniejszym przełomem dla budowy ideologii katolickiego syjonizmu było wystąpienie polskiego papieża w Moguncji, w listopadzie 1980 roku. Pełna zgoda. Pisałem o tym kilka lat temu w _Dogmacie i tiarze_, gdzie wskazywałem, że przewrót teologiczny Jana Pawła II przeszedł w Polsce kompletnie bez echa. Uznanie, że przymierze Mojżeszowe nigdy nie zostało naruszone, że obowiązuje ono nadal, nie tylko zostało włączone do _Katechizmu Kościoła katolickiego_, ale też stanowi najbardziej radykalne zaprzeczenie nauk Nowego Testamentu (w szczególności Listu do Hebrajczyków) od wieków. Zostało też podtrzymane przez następców polskiego papieża.

Benedykt XVI w 2006 roku w rzymskiej synagodze mówił, że „życzliwość Boga Przymierza zawsze towarzyszyła Żydom, dając im siłę do przezwyciężenia prób”. Trudno nie zgodzić się z D’Costą, który pisał, że według Benedykta współczesny, rabiniczny judaizm stanowi kontynuację wiary biblijnego ludu Izraela. Tego samego nauczał Franciszek w _Evangelii gaudium_, ogłaszając, że Przymierze ludu żydowskiego z Bogiem nigdy nie zostało skończone. W ten sposób błąd Jana Pawła II na dobre zagościł w oficjalnej doktrynie Rzymu i stał się podstawą dla budowy katolickiego syjonizmu.

Do tego należy dodać wiele innych niejasnych, dwuznacznych, ale zawsze dających się „odpowiednio” interpretować deklaracji różnych watykańskich gremiów. Z nich wszystkich wynika, twierdzi D’Costa, że Kościół jest na progu przyjęcia tezy, iż Żydzi mają wieczne prawo do Ziemi Izraela w oparciu o biblijne obietnice, a rolą katolików, ba, moralnym obowiązkiem i powinnością, jest udzielanie Żydom i państwu Izrael wszelkiego możliwego wsparcia. Każda krytyka takiego postępowania jest formą antysyjonizmu, a więc antyjudaizmu, a więc antysemityzmu, który jest największym (a być może jedynym) grzechem dziejów.

Kluczem do zrozumienia tej nieustannej uległości wobec żydowskiej wizji historii – dzieje cywilizacji chrześcijańskiej to zapis nieustannych prześladowań, opresji, dyskryminacji, niesprawiedliwości i ucisku niewinnych Żydów przez chrześcijan – był papieski meaculpizm. Nie ma wątpliwości, że w ten sposób polski papież co najmniej otworzył drogę dla swoistej syntezy posoborowego katolicyzmu i syjonizmu: jeśli moralnym zadaniem chrześcijan miało być zwalczanie wszelkiej formy antysemityzmu i skoro to sami Żydzi decydują o tym, na czym on polega, i skoro większość z nich twierdzi, że antysemityzm wyraża się dziś w krytyce państwa Izrael, to łatwo zauważyć, że taki byłby też praktyczny efekt wielkiej papieskiej zmiany. Podważając konieczność nawrócenia – jak napisałem, w żadnej ze znanych publicznie wypowiedzi papieskich nie sposób znaleźć ani jednego stwierdzenia, które dałoby się interpretować jako wezwanie do przyjęcia wiary katolickiej przez Żydów – i nauczając, iż Żydów nadal łączy z Bogiem przymierze Mojżesza, Jan Paweł (a potem jego czcigodni następcy na tronie Piotrowym) faktycznie zdawał się dopuszczać koncepcję dwóch równoległych dróg do zbawienia. Pośrednio mogło to prowadzić, co widać u wielu katolickich autorów, do uznania syjonizmu. To logiczne. Jeśli jedyną i najważniejszą formą istnienia ludu żydowskiego w dzisiejszym świecie stało się państwo Izrael, to dialog z judaizmem, do którego papież wzywał mocno i jednoznacznie, musiał pociągać za sobą nie tylko uznanie tej państwowości, ale także, w sytuacji konfliktu między Izraelem a innymi państwami, opowiedzenie się po jego stronie.

Najważniejsza różnica między kiełkującym dopiero katolickim syjonizmem Jana Pawła a jego rozwiniętą wersją ewangelikalną miała charakter teologiczny. Po pierwsze, polski papież nie uznawał dziwacznej, ewangelikalnej doktryny „porwania do nieba” chrześcijan tuż przed nadejściem Armagedonu, kiedy to na ziemi pozostaną niewierni i Żydzi. Po drugie, nie sposób znaleźć u niego uznania dla zbawczej funkcji obecnego państwa Izrael. Po trzecie, polski papież nie wypowiadał się na tak ważny dla ewangelikanów temat przyjścia Antychrysta i nie ma w jego wypowiedziach śladu typowego dla protestantów chiliazmu, a więc przekonania, że po pokonaniu Antychrysta Chrystus założy tysiącletnie królestwo. Po czwarte, nie głosił, że zajmując ziemię Palestyny, Izrael wypełnia Bożą obietnicę. Ostatni punkt nie jest jasny. Czy twierdząc, że Przymierze z Żydami nadal obowiązuje, nie przyjmuje się, że mają oni prawo do obiecanej Abrahamowi ziemi?

W praktyce zatem różnice między nową teologią judaizmu posoborowych papieży a chrześcijańskim syjonizmem amerykańskich ewangelikanów nie są aż tak wielkie. I jedni, i drudzy przecież odrzucają dawne przekonanie, że to Kościół jest jedynym prawdziwym Izraelem, że zabicie Mesjasza pozbawiło Żydów prawa do bycia narodem wybranym, że nie mają oni przeto prawa do Ziemi Izraela i że w związku z tym judaizm jest religią fałszywą, a jego wyznawcy, jeśli tylko nie znajdują się w stanie nieprzezwyciężonej niewiedzy, o czym wie tylko sam Bóg, podlegają potępieniu. Tak katoliccy wyznawcy dialogizmu (inaczej – neomoderniści), jak również ewangelikalni sympatycy syjonizmu powtarzają przecież na każdym kroku, że, jak to ujął Matt Schlapp, jeden z organizatorów CPAC, największego konserwatywnego kongresu w USA, na którym regularnie pojawia się Donald Trump (to ta sama konferencja, na której prezydent USA znalazł w marcu 2025 roku dla polskiego prezydenta Andrzeja Dudy raptem osiem minut na spotkanie), „jesteśmy po stronie Izraela i narodu żydowskiego”. Ten sam Schlapp,wraz ze swoją żoną Mercedes Schlapp, są twórcami centrum zwalczania antysemityzmu, razem z izraelskim ministrem Amichaiem Chiklim.

Pod tym względem nie może być żadnych niejasności: amerykańskie poparcie dla Izraela nie wynika z pragmatycznych powodów. Nie jest efektem rachunku zysków i strat, ale w prawdziwym tego słowa znaczeniu wyznaniem wiary. Tego od współczesnych chrześcijan oczekują żydowscy partnerzy dialogu i dlatego ci pierwsi muszą nieustannie składać odpowiednie wyznanie wiary. Uznanie dla Izraela i opowiadanie się po jego stronie nie jest zwykłą deklaracją polityczną i nie opisuje jedynie sympatii, ale stało się w prawdziwym tego słowa znaczeniu wyznaniem wiary, przypominającym albo muzułmańską szahadę („Nie ma bóstwa oprócz Boga jedynego, a Mahomet jest Jego prorokiem”), albo żydowskie Szema Jisrael („Słuchaj, Jisraelu – Haszem jest naszym Bogiem, Haszem jest Jedyny”). Chrześcijanie syjoniści wyznają: Błogosławmy państwo Izrael, bo tak gromadzimy sobie skarb i w niebie, i na ziemi.

W swojej ciekawej i szczegółowej książce opisującej historię chrześcijańskiego syjonizmu (_On The Road to Armageddon. How Ewangelicals Became Israel’s Best Friend_) Timothy P. Weber pisze: „Ponad jedna trzecia tych Amerykanów, którzy popierają Izrael, twierdzi, że robią to dlatego, ponieważ Biblia naucza, że Żydzi muszą posiadać swoje własne państwo w Ziemi Świętej, zanim nastąpi powrót Jezusa” (lok. 48). Daje to liczbę kilkudziesięciu milionów i to, co ważne, nie biernych sympatyków, ale, odwrotnie, gorących, aktywnych popleczników. Wielu z nich, a na pewno dotyczy to pastorów, żyje w stanie mesjańskiego uniesienia.

Weber dostrzega to, co dostrzegają również wszyscy inni obserwatorzy: „Po założeniu państwa Izrael w 1948 roku i jego ekspansji po wojnie sześciodniowej dyspensacjonaliści agresywnie promowali swoje idee, mając pewność, że proroctwo biblijne zostało wypełnione w taki sposób, że wszyscy mogli to zobaczyć. W latach siedemdziesiątych dyspensacjonaliści przebili się do kultury masowej. Stało się tak dzięki bestsellerom książkowym, częstym występom medialnym i doskonale zorganizowanej kampanii politycznej, promującej i chroniącej interesy Izraela” (lok. 106). Pojawia się tu pierwsze zagadkowe słowo, które w uszach polskiego czytelnika brzmi egzotycznie – dyspensacjonaliści. Najkrócej mówiąc, jest to odłam protestantyzmu, powstały w XIX wieku w Wielkiej Brytanii, który wyróżnia się dosłownym odczytywaniem Biblii i, co z punktu widzenia mojej książki najważniejsze, uznaje Kościół i Izrael za dwie całkiem odrębne, niezależne od siebie wielkości. Nazwa pochodzi od słowa dyspensacja – okres, w którym Bóg działa w pewien charakterystyczny, osobny sposób. Otóż ci tajemniczy dyspensacjonaliści wszyscy są chrześcijańskimi syjonistami i, co większość czytelników przyjmie z niedowierzaniem, to oni mają największy wpływ na obecną amerykańską politykę wobec Izraela i szerzej – całego Bliskiego Wschodu.

Ich znaczenie niepomiernie wzrosło od lat siedemdziesiątych XX wieku. Z jednej strony potęga Izraela wzmacniała pozycję polityczną chrześcijańskich syjonistów, z drugiej strony ze wzrostu ich wpływów najwięcej korzystał właśnie Izrael. Była to symbioza niemal doskonała. Wprawdzie chrześcijańscy syjoniści jako protestanci jeszcze na początku XX wieku prowadzili misje wśród Żydów, jednak w ostatnich latach praktycznie tę aktywność zarzucili. Chrześcijańscy syjoniści nie tylko bronią państwa Izrael, ale są zwolennikami Wielkiego Izraela, co sprawia, że ich najbliższymi sojusznikami są przedstawiciele żydowskiej, skrajnej religijnej prawicy.

Chrześcijańscy syjoniści twierdzą, że Biblia zawiera osobno dwa plany Boże. Jeden odnosi się do ziemskiego narodu, Izraela, a drugi opisuje przeznaczenie narodu niebiańskiego, Kościoła. Rozdział stał się widoczny, gdy Żydzi odrzucili Jezusa jako swojego Mesjasza. W efekcie Bóg zawiesił swój plan wobec Izraela i w międzyczasie powołał do istnienia nowy, tym razem niebiański lud – Kościół. W ten sposób „bieg czasu został przerwany. Powstała wielka wyrwa” (lok. 218). W istocie, zauważa Weber, oznaczało to, że Kościół chrześcijański istniał poza planem prorockim i nie odnosiły się do niego żadne proroctwa. Chrześcijanin należał wyłącznie do nieba. Gdy jakakolwiek wspólnota chrześcijańska próbowała zastępować Izrael, zdradzała Boga i odrzucała Boży plan. Co więcej, zwolennicy tej teologii sądzą, że dopiero gdy prawdziwi chrześcijanie zostaną porwani do nieba przez Chrystusa, będzie mógł się zacząć siedemdziesiąty tydzień (nawiązanie do proroctwa Daniela). Chodzi o tydzień lat, o czas eschatologiczny, ostatni okres przed paruzją. Tezy te wydają się tak aberracyjne, że wielu czytelników zachodzi zapewne w głowę, w jaki sposób można je było wyprowadzić z Pisma Świętego. Ci, którzy się nad tym zastanawiają, nie rozumieją charyzmatycznego sposobu odczytania Słowa Bożego.

Weber sądzi, że źródłem historycznego zwycięstwa idei dyspensacjonalistycznych w USA było przywiązanie uczniów Johna Nelsona Darby’ego, a więc twórcy ruchu, który nauczał w latach trzydziestych XIX wieku w Irlandii, do literalizmu biblijnego. „Prawdopodobnie najważniejszym powodem rosnącej aprobaty ewangelikanów była niezłomna lojalność dyspensacjonalistów i ich obrona Biblii” (lok.410). W czasie, gdy w Stanach Zjednoczonych wzrastały wpływy darwinizmu i szerzył się importowany z Niemiec liberalizm, podważający Boże natchnienie Biblii, dyspensacjonaliści trwali twardo przy jej dosłownym rozumieniu. Amerykańscy protestanci szukali oparcia w czymś stałym i niezmiennym. Widzieli rosnący sceptycyzm, który charakteryzował społeczeństwo świeckie, dostrzegali, że wielu pastorów ulega liberalnym prądom oświecenia. W ten sposób rosło znaczenie teologii Darby’ego.

W 1908 roku pastor Cyrus Scofield wydaje w Oxford University Press książkę zatytułowaną _The Scofield Reference Bible_. W 1917 roku pojawia się na rynku jej druga edycja. Robi ona w USA prawdziwą furorę. Śmiało można powiedzieć, że to ona formuje od tego czasu myślenie, wiarę i rozumienie ogółu amerykańskich protestantów. Autor komentarzy, wielebny Scofield, utrzymywał, że chrześcijanie żyją pod koniec „czasów pogan”. Obejmowały one „długi okres od babilońskiej niewoli Judy za czasów króla Nabuchodonozora do destrukcji światowego imperium pogan wraz z przyjściem Pana chwały” (lok. 853). Miało ono nastąpić lada chwila. Powstanie państwa Izrael w 1948 roku dowodziło, że te proroctwa się wypełniają.

W ten sposób uruchomiony został na nowo mesjański czas. Chrześcijańscy syjoniści twierdzili, że najlepsze czasy dla Żydów dopiero nadejdą wraz z budową przez nich tysiącletniego królestwa. Miało to być wprawdzie zwycięstwo pełne goryczy: okres od porwania chrześcijan do nieba do zstąpienia Jezusa i ustanowienia królestwa miał być czasem najgorszego prześladowania Żydów. „Zanim cały Izrael zostanie zbawiony, większość Żydów zostanie zniszczona” (lok. 1733). Nadchodzący okres wielkiego ucisku dyspensacjonaliści nazywali za Johnem Nelsonem Darbym „czasem ucisku Jakuba” (Jr 30, 7). Ogólnie opisywali go, czerpiąc garściami z najbardziej mrocznych fragmentów proroctw tak Starego, jak i Nowego Testamentu.

Pierwotnie Antychryst, walcząc o opanowanie świata, będzie występował po stronie Izraela. Gdy uda się mu osiągnąć cel, zmieni swój stosunek do Żydów i będzie się domagał kultu w świątyni żydowskiej. Gdy napotka opór, przystąpi do wielkich prześladowań. Według Hala Lindseya, jednego z najbardziej popularnych kaznodziejów ewangelikalnych, „niezliczony tłum Żydów zginie, włączając 144 000 ewangelistów. Będzie to prześladowanie znacznie gorsze od tego, jakie zgotował Hitler” (lok. 2050). W tym momencie pojawi się ze swymi świętymi Jezus. „Reszta Żydów przywita Go jako swego Zbawcę i króla, a następnie razem z nim ustanowi na nowo królestwo Dawida i oczyści świątynię, ogłaszając początek tysiącletniego królestwa” (lok. 2060).

Drugą cezurą dziejów po 1948 roku był rok 1967. Dla większości chrześcijańskich syjonistów wojna sześciodniowa była prawdziwym cudem. John F. Walvoord, przewodniczący jednej z najbardziej wpływowych uczelni protestanckich, Dallas Theological Seminary, sądził, że zdobycie Jerozolimy w 1967 roku przez wojska izraelskie to „jedno z najbardziej znaczących przypadków spełnienia proroctwa biblijnego od czasów zniszczenia Jerozolimy w 70 roku po Chr.” (lok. 2528). Tuż po zwycięstwie Izraela wielu znanych protestanckich kaznodziejów wierzyło, że cykl eschatologicznych zdarzeń przypadnie na lata osiemdziesiąte XX wieku. Gdy to nie nastąpiło, krok po kroku zaczęli przesuwać datę.

W tym samym czasie zaczęli twierdzić, że niezbędnym warunkiem końca musi być odbudowa świątyni jerozolimskiej. Żeby to osiągnąć, Izrael musi zdobyć całkowitą i bezwzględną kontrolę nad własną ziemią. Chrześcijańscy syjoniści powtarzają zatem tezy premiera Izraela Binjamina Netanjahu. Łączy ich wspólna egzegeza Starego Testamentu: „Nasze roszczenie do tej ziemi oparte jest na największym i bezspornym dokumencie w całym stworzonym świecie – Świętej Biblii. To Biblia dała nam prawo do tej ziemi. To w oparciu o Biblię świat chrześcijański i ogromna większość społeczności międzynarodowej uznała nasze prawo do niej” – mówił Netanjahu (lok. 3013).

Chrześcijańscy syjoniści często odwiedzają Izrael, podobnie jak często zapraszają do USA żydowskich rabinów. Przy czym nie chodzi o pielgrzymki. Są to raczej wielotysięczne „wyprawy turystyczne”, mające wielce osobliwy program. Jak pisała Grace Halsell, dziennikarka, która wybrała się w podróż do Izraela wraz z pastorem Jerrym Falwellem, jednym z najbardziej znanych przywódców chrześcijańskich syjonistów, podczas drogi praktycznie nie zajmowano się ani przypominaniem życia, ani nauk Jezusa. Znacznie więcej uwagi poświęcało się dyskusjom o prawie Izraela do walki z Palestyńczykami. Spotykano się z urzędnikami rządowymi, z wysokiej rangi oficerami, w tym z generałami, z liderami politycznymi, jak Menachem Begin czy Szimon Peres. Pastor Falwell zapraszał na bankiety najważniejszych izraelskich przywódców. W swoim programowym wystąpieniu mówił: „Gdy wraca się do faraonów, cezarów, Adolfa Hitlera i Związku Sowieckiego, to wszyscy ci, którzy ośmielili się dotknąć gałki w oku Boga – Izraela – zostali ukarani przez Boga. Ameryka jest pobłogosławiona, ponieważ pobłogosławiła Izrael”. To prawdziwa kwintesencja nauk pastorów syjonistycznych. Przy czym owo błogosławienie ma ściśle doczesny, polityczny i materialny wymiar. Błogosławić Izrael nie oznacza modlić się o jego nawrócenie i troszczyć się o dostęp Żydów do prawdy o Chrystusie. Błogosławić to znaczy urządzać zbiórki, gromadzić pieniądze, wywierać presję na polityków, a wszystko to po to, żeby rosła polityczna, doczesna potęga Izraela. „Myślę, że jeśli Izrael upadnie, Ameryka upadnie wraz z nim”, mówił kiedy indziej Jerry Falwell. „Myślę, że to jest kluczowe. Myślę, że przyszłość świata zależy od istnienia i sukcesu państwa Izraela”. Nieskończona jest wręcz liczba takich wyznań.

Ilekroć zatem ktoś próbuje wskazywać na popełniane przez armię izraelską przestępstwa na ludności cywilnej, tylekroć trzeba takiemu śmiałkowi przypominać, że działa wbrew woli Bożej. Błogosławić Izrael znaczy przyjmować całkowicie bezkrytycznie jego stanowisko w każdej konfliktowej sprawie. Nie bada się i nie śledzi tego, co naprawdę robią politycy żydowscy, przyjmuje się z definicji, że mają oni rację. Błogosławienie to inaczej polityczny i ideologiczny aktywizm na rzecz Izraela, a ściślej, na rzecz izraelskiej prawicy narodowo-religijnej. Obie grupy – chrześcijańscy syjoniści i żydowscy syjoniści religijni – traktują Biblię jako przede wszystkim instrument służący podbojowi i ekspansji terytorialnej. Trzeba dbać o maksymalne poszerzenie potęgi Izraela. Arabowie muszą albo całkiem zniknąć, albo przynajmniej ich pozycja ma zostać skrajnie osłabiona.

Bez tego przecież nie można doprowadzić do rzeczy najważniejszej: powstania Trzeciej Świątyni w miejscu, gdzie stoi Kopuła na Skale, meczet Omara i meczet Al-Aksa. Izrael musi być tak potężny, by nie bał się dokonać tego ostatniego aktu, najważniejszego z punktu widzenia chrześcijańskich syjonistów. Zdają sobie oni sprawę z potencjalnych reperkusji, a więc wybuchu wojny na śmierć i życie z całym światem arabskim, dlatego próbują się do tego przygotować. Wspierają te reżimy arabskie, które będą zachowywały neutralność i gotowi są zaatakować tych, których uznają za potencjalne zagrożenie. Przede wszystkim jednak dążą do radykalnego ograniczenia arabskiej obecności w samym Izraelu i Jerozolimie. Gdy to się uda, gdy Gaza i Jerozolima oraz Zachodni Brzeg staną się w pełni żydowskie, będzie można przystąpić do budowy.

Całość tej ideologii robi wrażenie, jakby była to pułapka zastawiona na Boga. Błogosławieństwo dane Abrahamowi przestaje być łaską, ale, tak jak w systemie katolickiego modernizmu, okazuje się nieodwołalną koniecznością. Bóg nie może się już z tych słów wycofać, choćby potomstwo Abrahama okazywało Mu niewierność. Łaska niepostrzeżenie staje się koniecznością. Niby jest to dar Boga, ale w wersji chrześcijańskich syjonistów jest on nieodwołalny, nie do cofnięcia, nie do odebrania.

Nie jest łatwo to wszystko zrozumieć. Wielu polskich czytelników będzie zapewne po przeczytaniu tej książki zaskoczonych. Podsumujmy.

Po pierwsze, czy to możliwe, będą pytać, że we współczesnym świecie, który, jak są przekonani, podlega radykalnej sekularyzacji, dechrystianizacji itd., itp., religia może odgrywać tak znaczącą rolę, jak próbuję to pokazać? O ile jeszcze zgodzą się, że ma ona duże znaczenie dla społeczeństw, ładnie to ujmując, rozwijających się, to jak można twierdzić, co właśnie robię, że decyduje ona o polityce największego i najbardziej nowoczesnego supermocarstwa XXI wieku? Cóż, nic nie poradzę, że dokładnie tak jest. Chrześcijańscy syjoniści, kilkadziesiąt milionów amerykańskich wyborców, którzy są jednym z filarów zwycięstwa Donalda Trumpa, istnieją naprawdę i naprawdę mają ogromne wpływy. Jak to pogodzić z przyjętą podczas Soboru Watykańskiego II fatalną w skutkach koncepcją radykalnego rozdziału polityki i religii? Czyżby goniąc uporczywie za „udzisiejszeniem” (_aggiornamento_), Kościół katolicki ścigał chimerę? Czyżby cała koncepcja radykalnej autonomii polityki wobec religii, tak zachwalana przez ogół katolickich teologów i biskupów, była tylko humbugiem, sprytnym hasłem skutecznie eliminującym katolików z udziału w życiu politycznym? Na to niestety wygląda.

Po drugie, jak można zrozumieć, że niewielka grupa Żydów z Chabad Lubawicz (statystycznie rzecz biorąc, to 0,29 proc. populacji USA), wyznająca skrajne rasowe teorie, ma tak przemożny wpływ na najważniejszych amerykańskich polityków? Na czym polega znaczenie tej grupy i jej doktryna? Dlaczego regularnie pojawia się na ich spotkaniach Donald Trump i jak to możliwe, że ich zwolennikiem był Ronald Reagan? O specjalnych stosunkach z sektą tego drugiego już pisałem. A co do pierwszego, obecnego prezydenta, to nic nie pokazuje lepiej znaczenia żydowskiej wspólnoty niż to, że 24 października 2024, tuż przed wyborami, Donald Trump pojechał na grób Menachema Mendela Schneersona, tzw. Ofel, przy którym to spotkał się z rabinami, pomodlił z nimi, wkładając na głowę kipę, i poprosił o błogosławieństwo. Jak donosił nowojorski „The Forward”, w okręgu wyborczym Crown Heights, gdzie mieści się światowe centrum Chabad--Lubawicz, Trump otrzymał 65 procent głosów.

Po trzecie, kim są w Polsce kompletnie nieznani chrześcijańscy syjoniści, a więc chrześcijanie, których głównym celem działania jest wspieranie polityki Izraela? Co jest źródłem ich doktryny? Skąd ona się wzięła?

Po czwarte, jak należy rozumieć sam syjonizm? Przecież nie chodzi tu po prostu o ruch, który wcześniej dążył do powstania państwa Izrael, a teraz koncentruje się na jego trwaniu i rozszerzeniu. Czym jest syjonizm religijny i, w szczególności, mesjański? Jak to możliwe, że wielu izraelskich polityków, a także żydowskich rabinów, nazywa Palestyńczyków zwierzętami i chwali zabijanie kobiet i dzieci? Dlaczego konflikt, w którym racje są co najmniej podzielone, przedstawiany jest przez większość izraelskich i amerykańskich polityków jako starcie „światła i ciemności, prawdy i kłamstwa, cywilizacji przeciw morderczemu barbarzyństwu”? (cytat za nowym ambasadorem Izraela w USA Yechielem Leiterem).

Po piąte, dlaczego dla tych różnych ruchów i sekt tak duże znaczenie mają czasy ostateczne, apokaliptyczne wizje i niejasne biblijne metafory? Przecież w naszym racjonalistycznym społeczeństwie już dawno nie powinno być dla nich miejsca. A może ulegamy złudzeniu? Może to, co wydaje się nam często przezwyciężone i nieistotne, stanowi prawdziwy motor dziejów, a my, zachodni chrześcijanie, daliśmy się ogłupić i oślepić tym, którzy wieszczyli koniec historii i zwycięstwo globalnego liberalizmu. Może to wyobrażenia na temat Antychrysta napędzają najgłębsze konflikty światowe?

Po szóste, czym jest ruch na rzecz Trzeciej Świątyni i dlaczego w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat to, co było traktowane jako dziwactwo i osobliwość, stało się tak istotnym ideologicznie czynnikiem dla całego życia żydowskiego? Wzgórze Świątynne, na którym stoją dwa meczety, zaczyna w związku z tym przypominać prawdziwą beczkę prochu, pod którą raz za razem ktoś podkłada lont. Czym miałaby być taka świątynia?

Po siódme, kim są noachidzi, nie-Żydzi, którzy porzucili chrześcijaństwo i poddali się pod opiekę żydowskich rabinów, mesjanistycznych syjonistów? Nie da się ukryć, to jedna z najszybciej rozwijających się wspólnot religijnych w ostatnich czasach. Jaki wpływ na jej rozwój ma coraz częstsze poszukiwanie żydowskich korzeni chrześcijaństwa w sektach protestanckich oraz dialog z judaizmem w Kościele katolickim?

Wszystko to, jak sądzę, są istotne pytania. Postaram się na nie po kolei odpowiedzieć. Żeby to zrobić, trzeba sięgnąć do źródeł, do wypowiedzi i książek różnych bohaterów zdarzeń. Poza tym trzeba pokazać, jak różne odrębne ruchy i wspólnoty współpracują ze sobą i jak zrodzone w jednym miejscu idee zapładniają umysły członków innych grup. Poza tym należy pamiętać, że często to, co wydaje się nam naturalnie rozdzielone – polityka i teologia choćby – w umysłach bohaterów tej książki jest ściśle ze sobą splecione. W Polsce, zdaję sobie z tego sprawę, wiele z poruszanych przeze mnie kwestii robi wrażenie egzotycznych. Nie zmienia to postaci rzeczy, że są one jak najbardziej istotne. I to nie tylko dla polityki, ale też dla religii, przede wszystkim dla Kościoła katolickiego.

Jak doszło do tego, że wskutek niezwykłego, można by wręcz powiedzieć niemal alchemicznego eksperymentu, tylu chrześcijan zaczęło głosić kult świeckiego Izraela? Czy taka postawa w ogóle da się pogodzić z wiarą w Chrystusa, Pana i Króla? Co jest źródłem tego niezwykłego stopu chrześcijaństwa i syjonizmu? Być może dobrym punktem wyjścia do zrozumienia tego nowego podejścia będzie opis żydowskich oczekiwań wobec nowego chrześcijaństwa. Te są, jak można się spodziewać, różne. W wersji najbardziej radykalnej, powiedzmy tradycyjnej, polegają one (oczekiwania) po prostu na nadziei anihilacji. Najlepsze chrześcijaństwo to takie, którego nie będzie. Jednak wśród żydowskich starszych braci są też umysły bardziej otwarte, serca mniej zatwardziałe, ludzie mieniący się przyjaciółmi i braćmi chrześcijan.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij