METADIETA. Mikrokroki do makrozmian - ebook
METADIETA. Mikrokroki do makrozmian - ebook
Autorka „Metadiety” nie namawia nas do kolejnej diety-cud, nikogo nie reprezentuje, niczego nie chce nam sprzedać. Własnym życiem, osobistą przemianą, poprawą stanu zdrowia, samopoczucia i chęcią do życia, w postaci krótkich „lekcji” daje nam świadectwo skuteczności proponowanych mikro-korekt. Zastosuj choć jedną i obserwuj efekty – namawia nas Gosia Waluszewska. „Metadieta” to efekt jej kilkunastoletnich poszukiwań, lektur, badań i podróży po całym świecie. To poparte wiedzą i doświadczeniami przekonanie, że zmiana w wymiarze "co i jak jesz" procentuje przemianą tego "jak żyjesz".
10 lat temu. Szpital, oddział chirurgiczny, samotność… Uniesione strachem prześcieradło nad wypustkami mojej gęsiej skórki pyta: „dlaczego tu jesteś, przecież tak zdrowo się odżywiasz?” I tak zerkając na kroplówkę, obiecuję sobie, że dojdę do sedna, przekopię glob ziemski i sięgnę głębiej. Dowiem się, dlaczego mimo spektakularnych postępów medycyny cierpimy jak cierpieliśmy na dawne i coraz nowsze choroby. Przez ostatnie dziesięć lat moimi przewodnikami były książki, podróże kulinarne i spotkania z ludźmi na krańcach świata. Od Nowego Jorku po Bangladesz. Od Skandynawii po mazurską wieś. Poznawałam sposoby na zachowanie dobrego zdrowia. Sprawdzałam na sobie i rodzinie, co działa.
Dziś. Odzyskałam spokój, kondycję i zdrowie. Z mojego życia zniknęły antybiotyki i kolorowe inhalatory z lekami wziewnymi. Biegam, pływam, maszeruję. Wieczorami uprawiam jogę. Z moich rad skorzystało już wiele bliskich mi osób. A jedna, zaprzyjaźniona, zapytała mnie jakiś czas temu: co jesz, jak żyjesz, że wyglądasz i emanujesz energią trzydziestolatki? I namówiła do napisania książki.
Gosia Waluszewska
Możemy jeść mniej i lepiej. Nie musimy wypełniać po brzegi naszych lodówek. Dzięki zawartym w książce prostym, roztropnym korektom tego, co, kiedy i jak jemy – możemy zmienić swoje życie bez poddawania się wielkim programom i nie wyrzekając się kulinarnych przyjemności.
Możemy odzyskiwać i utrzymywać dobrą kondycję, uwolnić się od nadwagi, cieszyć świetnym wyglądem i zdrowiem. Czasem wystarczy zmienić jeden nawyk, wprowadzić jedna zmianę, aby zasmakować w dobrym życiu.
Jacek Santorski
doradca osobisty, coach biznesowy
autor książki "Dobre Życie"
Spis treści
Wstęp
szczęście i zdrowie – Jacek Santorski
od autorki – Gosia Waluszewska
LEKCJE
1 jesteś tym, co jesz, i… jak jesz
2 mikrokorekty, makroefekty
3 białe szaleństwo
4 podpuchy rynku
5 w transie z tłuszczami
6 życzenia złotej rybki
7 melony hiszpańskich piłkarzy
8 czego nie rozpoznałaby moja prababcia
9 pokochaj ziarna
10 sekret długowiecznych hunzów
11 s.o.s. shopping
12 jak przetrwać w mc donaldzie
13 menedżer w delegacji
14 warzywo przyjacielem człowieka
15 królowa polskiej kuchni
16 zaprzyjaźnij się z blenderem
17 kuchnia klimatyczna
18 joga zamiast kolacji
19 dobranocka dla żołądka
20 metadieta w łóżku
21 lakierki na niedzielę
22 patchwork codziennej aktywności
23 pij, jakbyś jadł, jedz, jakbyś pił
24 eliksiry zdrowia, korzenie życia
25 energia zamknięta w suszu
26 na co małpie orzech
27 tymczasem na świecie
28 nektar królowej
29 pływające serce
30 rodnik na wolności
31 tak pracujesz, jak jesz
32 na czacie z mózgiem
33 agentka do zadań specjalnych
34 skąpani w wodzie
35 taniec we wrzątku
36 wiosenne porządki w spiżarni
Autoprzegląd
Piramida
Siła nawyków – Jacek Santorski
ZAKOŃCZENIE
Kategoria: | Zdrowie i uroda |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-937116-5-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Metadieta to nie instrukcja odchudzania dla celebrytów i polityków, chociaż wprowadzając jej elementy, odzyskasz optymalną wagę i sylwetkę. Nie jest to nowo odkryta i modna dieta lecznicza, chociaż zawarte tu wskazówki sprzyjają zdrowiu i poprawiają wydolność seksualną, odporność i zdolność regeneracji organizmu.
Autorka, kierując się własnym doświadczeniem i zdrowym rozsądkiem, czerpie z wielu źródeł: z najnowszej medycyny – i to nie tylko dietetyki czy biologii, ale również biochemii, genetyki czy neurobiologii, jak i z mądrości wieczystej zapisanej w księgach ajurwedy, w źródłach tybetańskich czy z medycyny chińskiej.
Metadieta to proces poszukiwania i wdrażania mikrokorekt w zakresie tego, co jesz i jak jesz. Te mikrokorekty dają makroefekty. To bank prostych wskazówek, inspiracji i sugestii, wśród których każdy znajdzie coś dla siebie, aby dobrze żyć, aby odzyskiwać i utrzymywać moc i lekkość, emanować dobrą energią. Gosia Waluszewska opiera swoje doświadczenia i wskazówki na dwóch uniwersalnych zasadach, które łączy i integruje w unikalny sposób. Pierwsza z nich brzmi: „Jesteś tym, co jesz”, druga to: „Czujesz się tak, jak jesz, a jesz tak, jak się czujesz”.
Prostota wskazówek i przepisów wypracowanych i sprawdzonych przez Gosię decyduje o tym, że możemy je realnie przekuć w nowe nawyki dobrego życia. Ich wszechstronność gwarantuje, że każdy z nas odnajdzie impuls i dobry powód do trwałych zmian. Doświadczyłem tego osobiście i dlatego każdemu polecam tę książkę z całego serca. Dlaczego ta książka jest unikalna, może nawet w skali światowej? Autorka nie jest wyznawczynią żadnej teorii. Nie chce nam sprzedać żadnej metody, kursów ani materiałów. Jest jedną z nas, tyle że poświęciła wiele czasu, uwagi i odwagi, żeby sprawdzić, które elementy licznych teorii i modeli zdrowego żywienia i diet szczęśliwych ludzi naprawdę działają.
Jacek SantorskiOD AUTORKI
Chirurgia, blok zamknięty, samotność… Uniesione strachem prześcieradło nad wypustkami mojej gęsiej skórki pyta: „dlaczego tu jesteś, przecież tak zdrowo się odżywiasz?” Zdrowo…? Według kogo? – snuje mi się w głowie ostatnia myśl przed gorzkim pocałunkiem narkozy – według zaleceń lekarzy, departamentów zdrowia, ich skostniałych tabel i starych wykresów, według nowinek od sąsiadki czy jej farmaceuty, według ciotek, wujków i ich znajomych, gazetek porannych i audycji radiowych, według obietnic nachalnej reklamy…
I tak zerkając na kroplówkę, obiecuję sobie, że dojdę do sedna, przekopię glob ziemski i sięgnę głębiej, paleolit wywrócę do góry nogami, przelecę przez wygasłe inkwizycyjne stosy pełne tajemnic palonych żywcem zielarek, popytam joginów i mędrców wszelakich, odkurzę rady praojców naszych i zakończę w Stanach, w laboratoriach biochemii żywienia, pośród zdziwionych laboratoryjnych myszy. Dowiem się, dlaczego machina chorób, zamiast spowalniać, przyspiesza, a my od niemowląt po starców mimo spektakularnych postępów medycyny cierpimy jak cierpieliśmy na dawne i coraz nowsze choroby.
Przez ostatnie dziesięć lat moimi przewodnikami były książki, podróże kulinarne i spotkania z ludźmi na krańcach świata. Poznawałam sposoby na zachowanie dobrego zdrowia. I sprawdzałam, co działa.
Metadieta jest podsumowaniem wszystkich tych doświadczeń. To moje intuicyjne podejście do zdrowego żywienia, a nie podążanie za dietetycznymi trendami. Z mądrej książki Clariss Estes „Biegnąca z wilkami” wiem, że na przestrzeni tysięcy lat wraz z rozwojem cywilizacji kobiety zatracały prastare instynkty i zrywały kontakt ze swoim ciałem. Uzmysławia to też joga. Chorujemy, a zdobycze współczesnej farmacji przedłużają nam życie wraz z cierpieniem. Zalewa nas też fala coraz to nowych suplementów zastępujących pełnowartościowy pokarm. Każdej zimy czekamy na antybiotyki nowej generacji z nadzieją, że tym razem uda się pokonać problemy. Zapalenia oskrzeli, zapalenie płuc, astma, alergia i coraz powszechniejsza otyłość brzuszna budziły we mnie paniczny strach o przyszłość. Szukając odpowiedzi po całym świecie, słyszałam coraz częściej:
JESTEŚ TYM, CO JESZ, ALE TEŻ JAK JESZ. Wnikliwie przyglądałam się narastającej epidemii otyłości już nie tylko w USA i Wielkiej Brytanii, ale i u nas. Powędrowałam daleko na wschód, gdzie triumf przetworzonej żywności zbiera właśnie pierwsze żniwo.
Azjaci tyją, a nadciśnienie, cukrzyca, choroby serca i rak to odpowiedź na cywilizacyjne udogodnienia. Przewertowałam doniesienia z wyników badań amerykańskich i brytyjskich laboratoriów i znalazłam bezpośrednią korelację między nadmiernym chociażby spożyciem cukru i wzmacniaczy smaków a otyłością, agresją i ADHD.
Co osiągnęłam dzięki metadiecie? Zrozumiałam, że nie ma diety cud. Znaczenie ma tylko świadomość i dyscyplina w doborze składników codziennie spożywanych pokarmów. Konsekwentne wprowadzanie zmian i trzymanie się ich do końca życia. Warto! Życie bez bólu jest naprawdę przyjemne. Przekonałam się, że profilaktyka jest tańsza i mniej uciążliwa niż leczenie. Na efekty trzeba poczekać, ale kiedy stają się zauważalne, dodają skrzydeł. Doszłam też do wniosku, że powinniśmy mieć mocno ograniczone zaufanie do producentów żywności. Trzeba sprawdzać etykiety i żądać wyraźnego oznakowania, tak żeby można je było przeczytać bez szkła powiększającego.
Odzyskałam spokój, kondycję i zdrowie. Z mojego życia zniknęły antybiotyki i kolorowe inhalatory z lekami wziewnymi. Biegam, pływam, maszeruję. Wieczorami uprawiam jogę. Z moich rad skorzystało już wiele bliskich mi osób. Pewna zaprzyjaźniona ze mną osoba zapytała mnie jakiś czas temu, co jesz, jak żyjesz, że emanujesz energią trzydziestolatki? Namówiła mnie do napisania książki.
Dzielę się zatem z Wami MOIM doświadczeniem i MOIMI przemyśleniami
Gosia Waluszewska1 JESTEŚ TYM, CO JESZ,
Cała Europa ma coraz większe problemy z nadwagą i pochodnymi jej chorobami. Najbardziej zagrożone są dzieci. Typowe dla młodych organizmów szybkie przyswajanie złych nawyków żywieniowych powoli zmniejsza szanse na dożycie w zdrowiu wieku dorosłego. Drugim krajem po Ameryce, który już boryka się z tym problemem, jest Wielka Brytania. To tam widziałam młode matki kupujące swoim rocznym maluchom frytki z majonezem i hamburgery. W maleńkich buziach tkwiły plastikowe rurki wystające z butelek coli. Ale to również tam czytałam o badaniach dowodzących związku ADHD i agresji z nadmiernym spożyciem cukru i syntetycznych ulepszaczy żywności.Do lekarzy zgłosiła się matka, której malec w chwilach głodu dostawał furii, a w końcowej fazie potrafił się nawet okaleczać. Z wywiadu wynikało, iż uwielbia fastfoody i to one stanowią jego główne pożywienie. Ulokowano go z mamą w wyłożonym gumowymi materacami pomieszczeniu bez okien i dostarczano trzy razy dziennie warzywa na parze, rybę i ryż. W ciągu dnia dietę urozmaicano surowymi owocami i jarzynami do chrupania. Dwa dni dzieciak wydzierał się w niebogłosy i rzucał się na gumowe ściany. Wyczerpany i głodny zasypiał. Kiedy jego mama straciła już nadzieję, chłopiec skosztował ryżu, a potem gotowanej ryby... Zaobserwowano, że po tygodniu potrafił się skupić na logicznych zabawach, odzyskał humor i z apetytem zajadał dostarczane potrawy. Okazało się, że jest uzależniony od wysokiego stężenia cukru we krwi, od czasu odstawienia od piersi matka kupowała mu bowiem jedzenie w lokalnym McDonaldzie.
GŁODNE DZIECI AMERYKI
Stany Zjednoczone od dobrych kilku lat biją na alarm, bo społeczeństwo amerykańskie ma poważne problemy z nadwagą, ale sytuacja wcale się nie poprawia, a wręcz jest coraz bardziej dramatyczna. Chorobliwie otyli, ważący ponad 150 kg Amerykanie generują coraz wyższe koszty opieki i leczenia. Nie tylko cierpią na choroby serca, cukrzycę typu 2 i nadciśnienie, ale zwyczajnie nie mieszczą się w szpitalnych łóżkach i standardowych drzwiach, a na koniec w trumnach. Amerykański rząd jednak nie od razu przyznał, że postępująca otyłość społeczeństwa przestała być indywidualnym czy rodzinnym zmartwieniem, a stała się problemem państwa, w dużej mierze spowodowanym błędną polityką. To właśnie lansowany przez państwo model kulturowy skazał większą część społeczeństwa na dokonywanie określonych wyborów w zakresie żywienia i zdrowia, to państwo nauczyło Amerykanów kupować określone, zwykle niezdrowe i przetworzone, ale za to tanie artykuły spożywcze, umieszczane w najłatwiej dostępnych i najlepiej wyeksponowanych miejscach w sklepach. To państwo nie zadbało o odpowiednią edukację, która nauczyłaby obywateli, na czym polega prawidłowe odżywianie i jak istotna jest aktywność fizyczna. Amerykanie są najlepszymi organizatorami na świecie. Akcję zmiany szkolnego menu, zakrojoną na szerszą skalę i obejmującą w perspektywie cały kraj, zorganizowano pod patronatem Pierwszej Damy Michelle Obamy oraz organizacji pozarządowej School Nutrition Association (www.schoolnutrition.org). Systematycznie zapraszano do udziału w przedsięwzięciu szefów kuchni, lekarzy i specjalistów od żywienia, żeby wspólnie pracować nad zmianą nawyków żywieniowych amerykańskiej młodzieży. Do standardowego amerykańskiego menu wprowadzono surowe warzywa, owoce, pieczone mięso, pieczywo z pełnej mąki, pizzę własnego wypieku, a do picia wodę i chude mleko (1% tłuszczu). Dzięki tym wszystkim zabiegom udało się zredukować kaloryczność posiłków i obniżyć w nich zawartość cukru. Zadbano też, żeby posiłki podawane młodzieży zawierały jak najmniej tłuszczu (zamiast smażyć, zaczęto wszystko piec), a do tego… zmniejszono porcje, choć posiłki nieznacznie podrożały, bo cóż, zdrowsze często znaczy droższe. Jedzenie organiczne kosztuje. Prace nad tymi zmianami zajęły co najmniej 10 lat. Jeszcze w lipcu 2012 roku cieszono się na ich wprowadzenie. Niestety szybko, bo już w październiku tego samego roku przyszła gorzka lekcja pokory. Dzieciaki w kilku szkołach gremialnie odrzuciły zmianę. Dosłownie, bo wyrzuciły nowe propozycje menu do szkolnych śmietników. Na Facebooku i Twitterze zorganizowały akcję protestacyjną, skarżyły się, że są głodne, zawiedzione i czekają na powrót fastfoodowych dań.
Dlaczego tak się stało? Ponieważ mamy do czynienia z dziećmi, które nie poznały w życiu prawdziwych naturalnych smaków. Ich matki przed i w trakcie ciąży odżywiały się powszechnym w Stanach śmieciowym jedzeniem (junk food). Bohaterowie szkolnego stołówkowego strajku są uzależnieni od pseudosmaków, które znają i uznają za własne. Są uzależnieni od drugfood, czyli jedzenia zaprawianego syntetycznymi polepszaczami smaku. Na przestrzeni lat sygnały z ich kubków smakowych zlokalizowanych na języku nieodwracalnie zmieniły reaktywność ośrodków smaku w mózgu, a to one decydują o kulinarnych wyborach. Wydaje się, że przed planowaną akcją narzucenia uczniom zdrowej żywności należałoby najpierw przeprowadzić masowy odwyk, dopiero potem zaproponować marchew al dente. Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Te dzieciaki w większości nie zetknęły się z poważnymi schorzeniami, traumą szpitalną. Mają swoją puszystą społeczność i w niej nie czują się gorsze. Ciężko wymóc na nich radykalne żywieniowe zmiany pod hasłem „to dla waszego zdrowia”. Przecież one czują się zdrowe. To Ameryka: wolność wyboru, ogólna dostępność, oszczędność czasu i niska cena. To zwycięstwo wygody, niewiedzy i mody nad zdrowiem. Ale i u nas coraz potrzebniejsze wydają się zmiany, zaangażowanie wysokiej klasy specjalistów dietetyków, którzy wezmą na siebie odpowiedzialność za kondycję społeczeństwa, zgodnie z wynikami najnowszych badań nad zdrowym żywieniem, bo niestety i w kwestii otyłości zdajemy się podążać za USA...
AJURWEDA
Lekarz ajurwedy nie zapisuje tabletki uśmierzającej ból, ale po zbadaniu pulsu zastanawia się, w jaki sposób i dlaczego w ciele przemieściła się energia, która wywołała ból. Leczenie według ajurwedy zaczyna się zatem od ustalenia podstawowej doszy, czyli określenia typu psychofizycznego, zależnie od przewagi życiowej energii (kapha, pita i vata) zawiadującej naszym ciałem. To w bardzo sprawny sposób pomaga ustalić, czy w danym przypadku nie należy zmienić trybu życia, żeby pozwolić organizmowi wrócić do równowagi. W ajurwedzie pożywienie jest zarówno lekiem, jak i substancją odżywiającą ciało. Już Hipokrates mawiał: „traktuj jedzenie jak lekarstwo”. Może się okazać, że zamiast pięciu małych posiłków, lepiej zjeść trzy w odstępach czterogodzinnych. Zamiast sałatek, lepiej jeść ciepłe dania, zimą odstawić wychładzający nabiał, a najlepiej zrezygnować z niego w ogóle. To właśnie ajurweda mówi m.in. o tym, że wszystkie wewnętrzne organy mają swój indywidualny rytm dobowy. Nie należy zatem atakować żołądka kolacją po godz. 20.00, gdyż właśnie wtedy zaczyna on trwającą kilka godzin drzemkę. Ajurweda bardzo indywidualnie podchodzi do każdego człowieka; to, co służy jednemu, dla drugiego może być niekorzystne. Wszystkim jednak doradza, żeby pożywienie było ciepłe, łatwe do strawienia, żeby spożywane porcje były raczej małe niż obfite, żeby jeść dopiero wtedy, kiedy żołądek strawi wcześniejszy posiłek, w miłym otoczeniu, nie spiesząc się, przeżuwać pomału, myśląc o smaku potraw, jadać tylko to, co służy nam, nie innym. Ze wszystkich wskazań ajurwedy najważniejsza jest wielkość porcji. Zbyt duża dawka zdrowych produktów przypadających na jeden posiłek jest gorsza niż maleńki fastfoodowy skok w bok. Pozostawianie wolnej przestrzeni w żołądku, tak aby pracował wydajnie, nie zużywając się zbyt szybko, to klucz do zdrowia, a w konsekwencji dobrego wyglądu i wigoru. Bez względu na wiek.