Mężczyzna, którego kochałam - ebook
Mężczyzna, którego kochałam - ebook
Mężczyzna, którego kochałam to prawdziwa historia o miłości, ale nie takiej, o jakiej marzymy. To opowieść o uczuciu tak silnym, że aż destrukcyjnym.
Ewa na pozór ma cudowne życie - mąż, dziecko, piękny dom, przyjaciele i dobre towarzystwo. Dzień, w którym jej mąż pokazuje swoje prawdziwe bezwzględne oblicze, jest ostatnim dniem jej spokojnego życia. Ewa jest gotowa zrobić wszystko, by odzyskać swój świat. Popełnia niestety wiele błędów, ale szczerze się do nich przyznaje!
Pokazuje wszystko tak jak było naprawdę.
Od miłości do nienawiści dzieli nas tylko krok.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383171906 |
Rozmiar pliku: | 551 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chciałabym móc powiedzieć, że całkowicie kieruję swoimi racjonalnymi decyzjami, i skoro tak, to w pełni odpowiadam za ich następstwa. Jednak prawda jest taka, że, jak każdy człowiek, jestem ulepiona z tego, co przeżyłam, czego doświadczyłam, i to na mnie wpływa nieustannie.
W moim przypadku źródło niewłaściwych wyborów i ich skutków było poza mną, gdy jeszcze nie miałam w tym żadnego udziału, bo nie było mnie wtedy na świecie. Przeszłość zawsze na mnie wpływała i nadal wpływa. Dopada mnie nieustannie.
Zaczęło się to w domu rodzinnym. Mam do dziś w głowie jedno ze wspomnień, które, nie wiedzieć czemu, szczególnie zapadło mi w pamięć. Jedno jest pewne, to wydarzenie miało wpływ na to, co zdarzyło się później.
Byłam wtedy małą dziewczynką, jedenasto-, może dwunastoletnią. Byłam drobna i niska, co nie pomagało mi w przyjmowaniu ciosów, w przenośni i dosłownie.
***
Siedzę na łóżku w swoim pokoju spokojnie i cicho, jakbym chciała zostać niezauważona. Dla mnie cisza jest podwójnie cenna – oznacza, że nic się nie dzieje, i w związku z tym nie muszę ratować matki przed śmierdzącym alkoholem ojcem. Ale może też kryć zagrożenie, być ciszą przed burzą, kolejną burdą, wrzaskami, awanturą. Okresy spokoju w moim domu są krótkie.
Z mojego doświadczenia wynika, że to tylko kwestia czasu, kiedy rozpęta się piekło. Krzyżuję nogi i zaciskam mocno pięści. Jestem gotowa kolejny raz kogoś przed kimś bronić. Tylko jeszcze nie wiem, czy matki przed ojcem, czy ojca przed samym sobą.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że czego bym nie zrobiła, to i tak ostatecznie jestem wszystkiemu winna. Oni za każdym razem znajdują sposób, żeby przekierować na mnie oskarżenie za ich relację i patologię. Może to dziwne, ale sama też obwiniam się za to, co dzieje się w domu. To ja powinnam zadbać o dobry humor rodziców i ich wzajemne stosunki, jednak nie zawsze mi to wychodzi. Czasami nieświadomie coś psuję…
Nagle słyszę, jak coś uderza o ziemię w drugim pokoju. Po chwili dochodzi do mnie krzyk matki. Zaczęło się. Chcę zareagować od razu, zadzwonić po pomoc, ale jestem sparaliżowana strachem. Potrzebuję chwili, żeby zebrać się w sobie i wykonać ten pierwszy krok. Zanim to robię, słyszę tłukące się szkło.
Wiem, że jest źle i że to ostatni moment, żeby cokolwiek zrobić. Wbiegam do pokoju dziennego. Ojciec trzyma za włosy matkę zgiętą wpół nad drewnianą podłogą pokrytą resztkami rozbitej butelki i rozlanego alkoholu. Bierze zamach, by ją uderzyć. Chcę wejść między nich, powstrzymać cios, ale działam na zwolnionych obrotach.
To moja kolejna porażka.
– Nawet nie próbuj! – wrzeszczy na mnie, wydobywając z siebie nie krzyk, a bełkot.
Spoglądam na matkę, widzę, że traci przytomność. Muszę coś zrobić, muszę. Nie czuję już żadnego strachu i jestem gotowa na karę za moje złe zachowanie.
Ojciec bierze kolejny zamach, a ja idę prosto na jego pięść. Czuję ból, ale przestaję się czuć winna. Robi się ciemno, cicho i przyjemnie.ROZDZIAŁ 1
Budzę się pod wpływem najprzyjemniejszego dotyku, jaki może sobie wyobrazić kobieta. Dłoń synka ląduje na mojej szyi, mały przytula się do mnie mocno. Dzięki takim porankom wiem, że decyzja o pracy z domu na własny rachunek była jedną z najlepszych w życiu.
Mam wszystko, czego mi potrzeba, kochającego męża i zdrowego synka. Minusem są jedynie częste rozłąki, ciągłe rozjazdy Adama, przez które wciąż się mijamy. Ale też dzięki temu czas, który spędzamy razem, jest szczególnie cenny.
Dzisiaj jestem w domu sama. Od rana wiszę na telefonie, co nie jest łatwe przy rozbrykanym dwulatku. Chodzę między ogrodem i kuchnią, i staram się, oprócz pracy, zająć się też domem. Odkąd Tomuś jest z nami, nauczyłam się być wielozadaniowa: plewię chwasty i gotuję śniadanie, cały czas z małym na biodrze.
Tak wyglądają nasze poranki. Synek jest bardzo absorbującym dzieckiem, ale to dobrze. Dzięki temu nie mam czasu na przejmowanie się przyziemnymi sprawami. Dla mnie istnieją tylko obowiązki i przyjemności, przy czym pierwszeństwo daję tym pierwszym.
W końcu mogę odetchnąć. Z dumą z powodu pracowicie spędzonego poranka stoję sobie przy płocie i spoglądam na drogę. Z daleka widzę nadchodzącą sąsiadkę Basię. Mieszka kilka domów dalej. Można powiedzieć, że jesteśmy koleżankami. Co jakiś czas spotykamy się z nią i jej mężem.
Patrzy na mnie z daleka. Na jej twarzy pojawia się jakiś dziwny grymas. Gdy podchodzi bliżej, łapię z nią kontakt wzrokowy i uśmiecham się.
– Hej, Basia! – mówię. Nie odpowiada, jakby nie usłyszała. – Hej, Basia! – powtarzam głośniej, ale tym razem też nie odpowiada.
Dostrzegam w jej twarzy jakby pogardę, ale to bez sensu – nie zrobiłam nic złego! A może mi się wydaje ta jej pogarda, może jednak mnie nie słyszała, ma gorszy dzień albo po prostu się zamyśliła. Niedługo się to wyjaśni.
Spoglądam na zegarek. Zbliża się południe. Adam ma dzisiaj wrócić z delegacji, powinien zjeść porządną kolację. Staram się dbać o nasze małżeństwo, więc jego powroty są dla mnie czasem wyjątkowym i za każdym razem staram się utwierdzić go w przekonaniu, że ma do kogo i do czego wracać.
– Pojedziemy na zakupy? – pytam Tomka wiszącego na moim biodrze.
– Ziakupi! – odpowiada z entuzjazmem.
Tak jak stoimy, pakuję nas do auta. Wiosna w tym roku przyszła wcześnie. Mijam kolejne domy, aż w końcu dojeżdżamy pod supermarket. Wyciągam synka z fotelika, biorę sklepowy wózek i wsadzam do niego dzieciaka. Pcham go przed sobą, automatyczne drzwi się otwierają.
Te zakupy miały być normalne, takie jak zawsze, ale od początku coś mi w nich nie pasuje. Mam wrażenie, jakby każdy mijany człowiek nam się przyglądał. Czuję się osaczona. Cholernie mi to przeszkadza. Co za paranoja? Dlaczego ci wszyscy ludzie mieliby mi się przyglądać? Przecież większości z nich nie znam!
W końcu widzę znajomą twarz i mam nadzieję, że poprawi mi humor. To Darek, sąsiad, jeden z najlepszych kolegów męża. Pod nieobecność Adama często mi pomaga, gdy potrzebuję męskiej ręki w pracach przy domu. Teraz mnie nie zauważa, pochylony nad skrzynką warzyw.
– A ty co, przyjaciół nie poznajesz? – rzucam, klepiąc go w plecy.
– Masz tupet – odpowiada, kręcąc głową, i odchodzi.
Co jest grane? Nic z tego nie rozumiem! Tak samo jak tej sytuacji z Basią. Ale teraz już wiem, że to nie jest przypadek. Tylko nadal nie mam pojęcia, o co chodzi. Nie zrobiłam nic, żeby zasłużyć sobie na takie ich zachowanie.
Po tym, co zobaczyłam i co poczułam, trudno jest mi się skupić na zakupach. W mojej głowie pędzą myśli, ogarnia mnie poczucie winy zaszczepione przez ojca pijaka. I choć wiem, że nie zrobiłam nic złego, to i tak wstydzę się tego, za co mnie ludzie obwiniają.
Chcę jak najszybciej stąd wyjść. Tomusiowi chyba udziela się mój nastrój, bo zaczyna płakać. Dopiero teraz odczuwam brak Adama. Potrzebuję go, a jego przy mnie nie ma. Wiem, że nie robi tego celowo, ale zwyczajnie po ludzku chciałabym go teraz mieć obok.
Zmuszam się do dokończenia tych pieprzonych zakupów. Uspokajam siebie i synka. Źle się czuję, ale to bez znaczenia. Mam za zadanie miło przywitać męża po jego powrocie. Ja się nie liczę. Liczy się rodzina jako całość i moja w tym głowa, żebyśmy nią pozostali na zawsze. Kończę zakupy w ekspresowym tempie, byleby wyjść stąd jak najszybciej.
Wypełniam wózek rzeczami po brzegi i w końcu zmierzam do kasy. Mój nastrój diametralnie się różni od pogodnego nastroju poranka. Nie uśmiecham się już, stoję w kolejce do kasy ze wzrokiem wbitym w podłogę. W ułamku chwili tracę pewność siebie, wypracowaną latami. To się wprawdzie nie trzyma kupy, ale w tym momencie tak mam.
Kasjerka przesuwa kolejne produkty za taśmę. Robi się tam z nich stos, aż w końcu zaczyna brakować miejsca. Myślami jestem jednak gdzie indziej i na to nie reaguję.
– Przepraszam! – słyszę podniesiony głos kasjerki.
Wyrywa mnie z zadumy. Wreszcie pakuję zakupy w torby, aż w końcu lądują w wózku i odchodzę.
– Wypadałoby jeszcze zapłacić! – przywołuje mnie.
Robię się cała czerwona. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło.
– Kartą będzie – odpowiadam po cichu.
– Słucham? – pyta, nie słysząc tego, co powiedziałam.
– Kartą będzie – powtarzam ciut głośniej.
Tym razem mnie słyszy. Podaje mi terminal z kwotą na wyświetlaczu. Przykładam kartę i odchodzę. Nie spoglądam za siebie, unikam kontaktu wzrokowego z mijanymi ludźmi. Czuję się cholernie źle. Czuję się winna…
***
Po powrocie do domu zajęłam się wszystkim, czym tylko mogłam, głównie porządkami. Zrobiło się tak czysto, jak dawno nie było. Musiałam czymś zająć głowę, żeby w końcu przestać myśleć i nie obwiniać się o nie wiadomo co.
Z kuchni dochodzi zapach jedzenia. Znad garnków spoglądam co jakiś czas w kierunku synka siedzącego na krzesełku przy kuchennym blacie. Jest dla mnie wszystkim, tak jak Adam. W końcu słyszę, jak otwierają się drzwi. Budzi się we mnie ekscytacja, problemy momentalnie znikają. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Słyszę, jak mąż ściąga buty w przedpokoju i idzie do kuchni. Nie odrywam się od gotowania. W końcu czuję, jak obejmuje mnie w talii i delikatnie całuje w szyję. Stoimy tak przez chwilę, nie mówiąc nic. Tak jakbyśmy się sobą napawali.
– Nareszcie jesteś – szepczę.
Puszcza mnie i dopiero wtedy podchodzi do Tomka. Całuje go w czoło. Siada obok niego na hokerze i zaczyna mnie obserwować. Wygląda, jakby coś gryzło go od środka, jakby chciał o coś zapytać, ale się powstrzymuje. W końcu wzdycha głośno i mówi:
– Coś się stało?
– Nie. – Podskakuję ze strachu, że złapie mnie na kłamstwie. – Dlaczego pytasz?
– Wydawało mi się, kiedy rozmawialiśmy wcześniej, że jesteś przybita – tłumaczy i bacznie obserwuje moją reakcję.
– Byłam zmęczona, wiesz, jak Tomuś potrafi dać się czasem we znaki – serwuję mu wymyślone na poczekaniu kłamstwo.
– Aha.
Nie drąży dalej. Zasiadamy do kolacji. To chwila, na którą czekałam. Jesteśmy razem, aż do następnej delegacji Adama. Nie mam zamiaru zmarnować choćby sekundy na użalanie się nad sobą.
– Widziałaś może Darka? – pyta, podnosząc na mnie wzrok znad talerza.
– Spotkałam go na zakupach – odpowiadam, a moje ciało zaczyna dygotać.
Podnoszę lampkę wina do góry i momentalnie ją upuszczam na ziemię. Zostawia po sobie małą czerwoną kałużę. Jestem uratowana od wyjaśnień przez własną niezdarność. Wychodzę do spiżarni wziąć mop i szybko myję podłogę. Kiedy siadam z powrotem, Adam nie wraca do swojego pytania.
Kończymy posiłek i przechodzimy do codziennych zajęć, pięknych w swojej zwyczajności i prostocie. Kąpię Tomka i kładę go spać do łóżeczka stojącego obok naszego łóżka. Kiedy zasypia, mamy coś, czego pragnęłam przez cały czas, kiedy nie było Adama – naszą wspólną chwilę.
Wchodzę powoli na łóżko. Na czworaka zbliżam się do męża. Powoli sunę piersiami i brzuchem po jego klatce piersiowej. Spoglądam mu przez chwilę w oczy. Czuję jego dłoń na twarzy, jak odgarnia mi włosy. Uśmiecha się, a ja przygryzam delikatnie dolną wargę. W końcu całuję go namiętnie w usta. Kocham go.ROZDZIAŁ 2
Adam znowu wyjechał, ale tym razem łatwiej mi będzie bez niego, bo nie zostanę z Tomkiem sama. W końcu mój brat gnojek znalazł czas dla siostry, a nie tylko na imprezy i dziewczyny. W sumie każdy wiek ma swoje prawa. Ja cieszę się z mojej rodziny, a Łukasz z nowo poznanych ludzi. Nieważne, że często o mnie nie pamięta, ważne, że nie zapomniał.
Jestem podekscytowana jak małe dziecko. Dawno się nie widzieliśmy i odliczam czas do pojawienia się brata. Chodzę z Tomkiem po pokoju i radośnie nucę pod nosem piosenkę, lecącą akurat w radiu. Nawet nie wiem, kiedy Łukasz staje za nami i zaczyna się nam przyglądać.
– Trzy razy tak – mówi, bijąc brawo i bezczelnie mnie przedrzeźniając.
Podchodzę do niego, wieszam mu się u szyi i przytulam go. Jest moim bratem, ale przez większość życia mu matkowałam. Zajmowałam się nim od najmłodszych lat, a nasza więź jest najsilniejsza na świecie. Oddałabym za niego życie i on za mnie również.
Siada przy kuchennej wyspie i opiera się łokciami o blat. Na pewno jest głodny, w końcu jazda pociągiem do Warszawy zajęła mu dobrych kilka godzin. Szykuję mu śniadanie.
– Opowiadaj, siostra, co u was słychać – mówi, jedząc. – Adam znowu w trasie?
– Niestety – odpowiadam i spuszczam smutno głowę.
– Rozchmurz się – uśmiecha się. Przynajmniej ja teraz jestem – mówi.
Spoglądam na zegarek.
– Jeszcze przez całe pięć minut –zauważam i popędzam wzrokiem go, żeby zaczął się zbierać na zajęcia.
– Dobra, zrozumiałem – reaguje na moją minę. Nie jestem tu mile widziany – żartuje.
– Mogę cię zawieźć – proponuję.
– Ktoś już po mnie jedzie – odpowiada i uśmiecha się do mnie.
Nie kończy śniadania, tylko ubiera się i rusza do drzwi. Spoglądam przez okno w kuchni na podjazd. W samochodzie czeka na niego jakaś dziewczyna. Jestem zadowolona, bo widzę z daleka jego szeroki uśmiech i to, jak się cieszy na spotkanie z tą młodą kobietą.
Wykłady na uczelni potrwają pewnie do wieczora, więc mam czas przygotować dla nas oglądanie filmu. Szykuję mały talerz przekąsek. Kładę dwa koce na kanapie. Przez resztę czasu do jego powrotu zajmuję się wymyślaniem kolejnych zabaw dla Tomka.
W końcu wraca – punktualnie, o umówionej godzinie, bez minuty spóźnienia. Dosłownie jestem w szoku. Nie zapomniał o samotnej siostrze siedzącej w domu. Wchodzi i od razu zajmuje miejsce na kanapie. Nakrywa się kocem i patrzy na mnie.
– Długo każesz na siebie czekać? – pyta uśmiechnięty.
Idę do niego, a pomiędzy nami sadzam Tomka. Biorę w dłoń pilota i wybieram film. Łukasz wyrywa mi urządzenie i sam zaczyna szukać seansu dla nas. Jesteśmy jak typowe rodzeństwo, przekomarzamy się, ale kochamy nad życie.
W końcu znajduje coś, co obojgu nam się podoba, film akcji. Co do mnie, nieważne, co będziemy oglądać, najważniejsze, że jakiś czas spędzimy razem. Łukasz naciska przycisk i włącza film.
– Poczekaj! – mówię głośno.
– Na co? – pyta, zatrzymując transmisję.
– Światło – wskazuję na kontakt.
Wyłączam lampę i wracam do Łukasza. Za kanapą nad jadalnianym stołem widzę jakieś czerwone światełko. Delikatnie miga co kilka sekund. Nigdy wcześniej tego nie widziałam. Idę kierowana niewidzialną siłą do stołu. Wchodzę na krzesło i zaczynam przyglądać się lampie.
– Co ty robisz?! – pyta zdziwiony Łukasz.
– Coś tam jest – odpowiadam.
Widzę w jego oczach przerażenie. Jakby się bał, że postradałam zmysły. Siostra wdrapuje się bez powodu na krzesło, a później na stół. Pomimo obaw podchodzi i mi pomaga.
– Widzisz? – wskazuję na źródło czerwonego światła.
– Yyy – jąka się przez chwilę. Tak – przyznaje.
Nie wiem, co to, ale na pewno nie powinno tego tu być.
– Popilnuj Tomka – mówię do Łukasza.
Idę do garażu znaleźć coś do odkręcenia tej pieprzonej lampy. W skrzynce z narzędziami znajduję śrubokręt i wracam do brata. Znowu wchodzę na stół i zaczynam odkręcać kolejne śrubki, aż w końcu zdejmuję pokrywę lampy.
Wypada z niej coś dziwnego. W pierwszej chwili nie wiem, co to jest. Pod sufitem wisi jakieś urządzenie podłączone do prądu.
– Co to, kurwa, jest?! – mówię do brata, jednocześnie wściekła i przerażona.
Widzę po nim, że tak jak ja, nie ma pojęcia, do czego to coś służy, ale ja już wiem, kto może mi coś o tym powiedzieć. Komórką robię zdjęcie. Zanim jednak wyślę tę wiadomość, muszę się dobrze zastanowić, czy jestem tego pewna. Od tego może nie być już odwrotu.
W końcu decyduję się i naciskam ten pieprzony przycisk. Widzę jak status wiadomości zmienia się na „dostarczony”, a później na „odczytano”. Po chwili pojawiają się trzy kropki. Moje zdjęcie opatrzone podpisem: „Możesz mi to, kurwa, wyjaśnić?” wisi na górze czatu. Trzy kropki znikają, słyszę dźwięk i telefon wibruje mi w ręku.
Pewnie będzie mi tłumaczył, że to nic takiego. Nie powinnam się tym przejmować, albo że nie wie, co to jest. Odczytuję ją w końcu i widzę. „Kamera, porozmawiamy, jak wrócę”.
Bezczelny gnój, nawet nie próbował wymyślić jakiegoś sensownego kłamstwa. Mówi o tym, jakby to było nic, a tymczasem on zwyczajnie podglądał mnie bez mojej zgody. Nie ma do mnie za grosz zaufania. W jednej chwili to małżeństwo okazuje się inne, niż sądziłam. Czuję ogarniającą mnie złość i nie potrafię jej opanować.
– Co się stało? – pyta Łukasz, wpatrując się we mnie.
– To kamera, kurwa, jebana kamera! – odpowiadam i czuję, jak łzy zaczynają mi płynąć po policzkach.
– Kto ją zamontował? – pyta brat.
– Jak to kto? – odpowiadam – Adam.
– Po co miałby to robić?
– Nie wiem – mówię, załamując ręce.
Po raz kolejny czuję, jakbym traciła kontrolę nad własnym życiem. Myślałam, że nareszcie jestem panią mojego losu, ale najwidoczniej nigdy tak nie było. Moje małżeństwo jest fałszem.
Ten gnój nie ma żadnego racjonalnego powodu na usprawiedliwienie tej sytuacji. Nie wiem, w co pogrywa, ale na pewno się dowiem. Nie pozwolę tej sprawy zamieść pod dywan. On sobie siedzi spokojnie w delegacji i Bóg jeden wie, co robi, a ma czelność sprawdzać mnie, podczas gdy ja zajmuję się domem i naszym synem.
Chciałabym, żeby teraz był obok, ale bynajmniej nie po to, żeby się z nim kochać.ROZDZIAŁ 3
Można powiedzieć, że w tamtym momencie miał fart. Nie było go obok, dzięki temu pierwsza fala mojej wściekłości na niego zdążyła opaść przed jego powrotem. W głowie układałam sobie różne scenariusze, co zrobię jego powrocie, jednak wszystkie okazały się do bani. Ciekawe, czy nasza historia dalej potoczyłaby się tak samo, gdyby wtedy był przy mnie. Może specjalnie w oddaleniu przeczekał moment mojego zaskoczenia?
Od tamtego czasu nie byłam sobą. Najpierw te dziwne spojrzenia, później kamera. Co mnie jeszcze czeka? Chodziłam przybita, zdołowana emocjami. Czułam spadek energii, ale musiałam być silna dla synka i taka właśnie byłam. W końcu nadszedł dzień powrotu męża z delegacji.
Dzisiaj Adam wraca do domu, ale to nie jedyna z moich trosk. Oprócz tego mają nas odwiedzić teściowie. I o ile teść nigdy nie stwarzał mi problemów, to niestety nie mogę powiedzieć tego samego o matce Adama.
Danucie można pozazdrościć figury. Jest wysoka, ma wcięcie w talii i niezłe kształty. No, ale niestety nie można mieć wszystkiego, więc patrząc na jej twarz, można mocno się zdziwić, a nawet przerazić.
Wykorzystuje wszystkich, ale nikt nie potrafi jej tego otwarcie zarzucić. Ciągle stara się być w centrum uwagi. Wszystkich kontroluje, a do tego jest cholernie zazdrosna. W momencie, gdy, jak mówi, odebrałam jej Adama, jej zazdrość poszybowała w kosmos. Krótko mówiąc, nie lubimy się.
Czekam na niego od rana. Tak naprawdę nie dał znaku życia i nie wiem, o której wróci. Już nie jestem na niego tak zła jak wtedy, kiedy odkryłam kamerę. Ale nie potrafię się niczym zająć. Tylko Tomka nie zaniedbuję.
Dzisiaj nie jest tak jak po każdej delegacji męża. Nie czekam z kolacją i uśmiechem. Nawet nie za bardzo chcę, żeby wracał. Wiem, że matka weźmie jego stronę i będę skazana na ich złośliwości. Teść na pewno okaże się neutralny. Będę musiała wyjaśnić sprawę kamery, nim wszyscy zwalą się nam na głowę. Zresztą uważam, że to idiotyczny pomysł, żeby w takiej sytuacji przyjeżdżali w odwiedziny razem z nocowaniem.
Za oknem jest już ciemno, kiedy na podjazd wjeżdża samochód. Zrywam się momentalnie, w pełnej gotowości. Obejmuję się ramionami i stukam nogą, zdenerwowana.
Słyszę kolejne auto parkujące przed domem. Czyżby zgadali się i przyjechali razem? Ten gnojek prawdopodobnie celowo to zrobił. Wie, że matka będzie mu wtórować we wszystkim, co powie, i że zawsze będzie przeciwko mnie. A jeszcze niedawno od niej uciekał. Pieprzony hipokryta…
Otwierają się drzwi i wchodzą wszyscy do domu. Widzę z daleka parszywą minę Danuty, obok niej idzie Krzysztof i uśmiecha się do mnie szczerze, a za nimi Adam. Pierwszy raz widzę na twarzy męża szyderczy uśmiech, tak jakby był dumny z tego, co zrobił.
Zaczynam się zastanawiać, co ja tutaj w ogóle robię. To nie jest człowiek, za którego wyszłam. Jest zupełnie inny niż kiedyś, a może właśnie teraz dopiero pokazuje swoją prawdziwą twarz.
– Cześć, Ewuś – mówi teść, przytula mnie i całuje w policzek.
Teściowa łypie tylko na mnie i przechodzi obok. Mój mąż, chociaż już nie wiem, czy nadal jest mój, zachowuje się, jakby nie było mnie w pokoju. Od razu siada przy kuchennej wyspie i przygląda mi się. Czuję na sobie jego spojrzenie, chłodne i pełne odrazy.
– Gdzie jedzenie? – rzuca wkurwiony.
– No właśnie, Ewa, chyba nie będziesz nas tu trzymać o głodzie – wtrąca się teściowa.
– A tam! Nie to jest najważniejsze – mówi teść i macha ręką.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Adam zachowuje się, jakby nic się nie stało, jakbym to ja była temu wszystkiemu winna. Nie wiem, jak mam się zachować. Spoglądam na wiszącą pod sufitem kamerę, a później na Adama.
Widzę, jak wstaje i idzie w moją stronę. Podchodzi blisko, bardzo blisko, ale nic nie mówi. Czeka, aż zacznę rozmowę.
– Co to jest? – pytam go, choć już przecież mi na to odpowiedział.
– Kamera, już mówiłem – powtarza, nadal bez żadnej skruchy.
Widzę, jak teściowa przygląda się nam i chłonie każde słowo. Pewnie w duchu napawa się konfliktem.
– Dlaczego, co ja ci takiego zrobiłam? – pytam rozżalona.
– To dla twojego bezpieczeństwa…
– Bezpieczeństwa? Naprawdę? – dziwię się.
– Tak – wzdycha głośno. – Od jakiegoś czasu dochodzą mnie słuchy, od sąsiadów i znajomych, że dziwnie się zachowujesz…
– Ja się dziwnie zachowuję? – wybucham niekontrolowanym śmiechem. – To oni od jakiegoś czasu traktują mnie jak trędowatą. Na mój widok odwracają wzrok, i zachowują się, jakbym coś złego zrobiła, coś, o czym nie mam pojęcia – wyjaśniam i łzy lecą mi ciurkiem.
– Widzisz, właśnie o tym mówię. – Wypuszcza głośno powietrze. – Boję się, że możesz sobie coś zrobić.
– Masz mnie za wariatkę, tak? – ogarnia mnie złość. – Jak mogłeś coś takiego wymyślić?
– Zwyczajnie się o ciebie martwię – odpowiada.
Nie mogę wytrzymać naporu emocji. Ruszam do przedpokoju i wychodzę przed dom. Bez butów. Nawet nie czuję, że stoję boso na zimnej kostce brukowej. Ogarnia mnie poczucie pustki, jakby ktoś odebrał mi całą radość z życia.
Nawet nie wiem, kiedy pod dom podjeżdża kolejne auto. Znam je. Należy do przyjaciela ojca Adama, Przemysława. Nie wiem, co tutaj robi, ale zawsze był u nas mile widziany. Adam zna go od dziecka. Uważa za przybranego wujka.
Przemek wysiada z auta i podchodzi do mnie. Całuje mnie w policzek, śliniąc przy tym. Ogarnia mnie dziwna odraza. Być może przesadzam, ale jego zachowanie nie jest normalne.
– Przyjechałem na grilla – mówi do mnie.
– Jakiego grilla? – pytam zdziwiona.
– Zaprosiła mnie Danuta – wyjaśnia.
Nie rozumiem, dlaczego teściowa miałaby go zaprosić, i to właśnie dziś. Nie mam jednak czasu się nad tym zastanawiać. Wystarczą mi własne problemy. Wpuszczam go do domu, ale sama nie wchodzę. Muszę chwilę ochłonąć.
Dociera do mnie, że nie mogę tak po prostu odejść. Nie tak zostałam wychowana. Muszę spróbować dojść do porozumienia z Adamem, dla siebie i dla naszego synka. Wycieram łzy w rękaw i wchodzę do środka.
Pokazuję Adamowi wzrokiem schody. Wchodzę pierwsza na górę. Mąż idzie za mną. Oboje zmierzamy do sypialni. Nie chcę załatwiać naszych problemów przy wszystkich. Wolę to zrobić za zamkniętymi drzwiami.
Siadam na łóżku, Adam obok mnie.
– Nie musiałeś tego robić, ze mną jest wszystko w porządku – mówię.
– Przepraszam – odpowiada, a ja czuję w nim wreszcie skruchę. – Dałem się przekonać ludziom, że z Tobą coś jest nie tak, ale nie chciałem, żebyś sobie coś zrobiła – powtarza to, co mówił wcześniej.
– To jedyna kamera w domu? – pytam, patrząc mu prosto w oczy.
– Tak – zapewnia od razu.
– Ma jeszcze dzisiaj zniknąć i to raz na zawsze – mówię, a on kiwa głową na znak zgody. – Adam – wzdycham. – Ostatni raz ci odpuszczam. Nie mogę być z kimś, kto mi nie ufa – mówię i wstaję z łóżka.
Wracamy na dół do salonu. Teściowie rozmawiają z Przemysławem. Atmosfera jest napięta. Powietrze wokół wydaje się ciężkie, czuć kolejną awanturę. Na nasz widok zaczynają szeptać.
Biorę Tomka na ręce, bo w tym wszystkim nikt na niego nawet nie patrzy. Odchodzę daleko, żeby nie słyszeć ich rozmowy. Adam podchodzi do nas też niezainteresowany dyskusją.
Wiem, że coś jest nie tak. To widać na pierwszy rzut oka. Teściowa jest hipokrytką. Zarzuca mi wiele rzeczy, a sama ma sporo za uszami. Nie patrzymy na nich, aż do chwili, kiedy słyszę zamykające się drzwi. W pokoju został tylko ojciec Adama.
Podchodzimy do niego. Czekamy oboje podminowani, oczekując kolejnej bomby. Ale zamiast tego mówi:
– Mama poszła z Przemysławem na grilla. – I znudzony ziewa.
– A ty? – pyta Adam.
– Ja jestem zmęczony – odpowiada i idzie na górę do pokoju gościnnego.
Nawet nie mamy szansy zadać mu więcej pytań. My też idziemy do sypialni. Temat kamer zamknięty, a ja chcę, by wszystko jak najszybciej wróciło do normy.
Leżąc w łóżku, nie potrafię zatrzymać pędzących w głowie myśli. Nie wiem, czy Adam też to zauważył, ale sytuacja jest dziwna.
– Nie zastanawia cię to, że twoja mama zostawiła ojca samego i poszła na imprezę z jego przyjacielem? – pytam.
– Nie, przecież to Przemysław – odpowiada.
Wbijam wzrok w sufit. Nadal nie zasypiam. Ma rację, tak było zawsze. Ale czy jest w porządku? Nie sądzę.
***
Przypominam sobie pewne lato. Nie byliśmy jeszcze wtedy małżeństwem. Dopiero co poznałam Adama i mieliśmy spędzić weekend z jego rodzicami i ich przyjaciółmi. Plan wyjazdu do domku letniskowego mnie zachwycił. Nasza relacja dopiero się zaczynała, wszystko było dla mnie nowe i ciekawe. Chciałam dobrze wypaść i uzyskać akceptację bliskich Adama.
W piątek z samego rana pakujemy się do samochodu i ruszamy w trasę. Czeka nas dobre kilka godzin jazdy do celu. Adam nie chce się spóźnić i wcale mu się nie dziwię. Też nie mam zamiaru zepsuć pierwszego wrażenia.
Po kilku godzinach dojeżdżamy do drewnianego domku w lesie. Mijamy bramę wjazdową i podjeżdżamy na podjazd przed wejściem. Na werandzie siedzą dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Rozpoznaję od razu Danutę i Krzysztofa, rodziców Adama, bo wcześniej widziałam ich na zdjęciach.
Podchodzimy. Matka Adama nie przerywa rozmowy, co wydaje mi się nieuprzejme. Nic nie mówię, nie reaguję.
– Mamo, tato – mówi Adam i spogląda na rodziców. – Poznajcie Ewę.
Krzysztof podnosi się z krzesła. Podchodzi i mnie przytula, a mnie robi się od razu cieplej na sercu. Matka Adama się nie wita, odwraca się na pięcie i znika w domu. Tak samo mało wylewnie zostaję przywitana przez ich przyjaciół. Zachowanie matki jest dla mnie od początku dziwaczne, chamskie i niemiłe. Żadnego gościa bym tak nie potraktowała.
Może tutaj panują inne zasady i muszę się dostosować? Danuta wraca do stołu, w rozmowach przekrzykuje wszystkich i stara się skupić na sobie uwagę. Nie interesuje jej, co mamy jej z Adamem do powiedzenia, a to przecież jej jedyny syn!
W końcu nie tylko ja mam jej dosyć, także Adam i jego ojciec. Przemysław i jego żona rozmawiają z nią nadal, z anielską cierpliwością. Całkiem miło czuję się w towarzystwie Krzysztofa. Obecność Danuty mnie dołuje.
Po wypiciu kawy dołącza do nas żona Przemysława.
Ojciec Adama częstuje nas nalewką domowej roboty. Jeden kieliszek, drugi, trzeci, kolejny, aż w końcu zakręciło mi się w głowie. Atmosfera wokół nas się rozluźniła, a stres przed poznaniem rodziców Adama w końcu znika. Wszyscy jesteśmy w dobrym humorze. W całym domu słychać śmiech i głośne rozmowy.
– Muszę się przewietrzyć – szepczę Adamowi do ucha.
Idę do drzwi, zostawiam za sobą wszystkich bawiących się w najlepsze. Naciskam na klamkę i już jestem na dworze. Idę po tarasie w kierunku drewnianej barierki i opieram się o nią. Gdzie się podziali Danuta i Przemysław? Staram się ich wypatrzeć.
Nigdzie ich nie widać. Postanawiam się przejść. Schodzę po schodach i idę w lewo wzdłuż ściany domu. Kiedy wychodzę za róg, dębieję – Danuta obściskuje się z Przemysławem. Cofam się o krok i chowam. W skroniach mi pulsuje. Wklejona plecami w ścianę domu próbuję się uspokoić. Adam nie może się o tym dowiedzieć.
Czekam jeszcze kilka minut, nim wrócę do domu. Dociera do mnie, jak wyglądają układy w tej rodzinie. Same pozory, blef i oszustwo. Mam tylko nadzieję, że daleko pada jabłko od jabłoni.ROZDZIAŁ 4
W tamtym czasie przyjaźniłam się z Karoliną. Z początku nie miała dobrego życia. Pochodziła z rodziny, dla której nawet przymiotnik „patologiczna” byłby zdecydowanie za łagodny. Nie odwróciła się jednak od rodziców i starała się ich wspierać, zwłaszcza finansowo.
Miała w życiu szczęście, a może tylko potrafiła dobrze kalkulować. Wkupiła się w zamożną rodzinę i żerowała na niej. Puszczali płazem jej wybryki, a ja, głupia, przy każdym kolejnym incydencie ją kryłam. Nie znała granic. Zdrady, narkotyki, alkohol, to tylko niektóre z jej występków. Jej mąż nie wiedział, że przed ślubem zarabiała dupą.
Karolina była niską, otyłą brunetką. Mierzyła metr sześćdziesiąt, może mniej, przy wadze stu dziesięciu kilogramów. Kompleksy zalewała litrami alkoholu. Myślałam, że mnie wspiera, słucha i rozumie, lecz przy pierwszym moim potknięciu w życiu odwróciła się jako pierwsza.
Każda impreza z nią wyglądała dokładnie tak samo. Wypijała cztery razy więcej ode mnie. Może to z powodu nadwagi miała tak mocną głowę. To samo dotyczyło narkotyków. Jak sypała proszek, to wielkości kopca kreta, jak ćpała, to kilka dni.
W pewnym momencie zaczęło mnie męczyć wieczne jej krycie przed mężem. Musiałam szukać jej w trakcie imprezy, gdy tymczasem ona po prostu robiła laskę nowo poznanemu facetowi. Pewnie kosztowało go to co najwyżej jedną kreskę. Lubiła kończyć imprezy nieprzytomna na podłodze i trzeba ją było z niej zbierać.
***
Budzę się rano wyspana, choć nie całkiem spokojna. Emocje we mnie zdążyły już opaść, ale nie czujność. Wyjaśnienia Adama to zdecydowanie za mało. Niechby przynajmniej dotrzymał słowa, że to był ostatni raz.
Schodzę na dół, nim Adam się obudzi. Pomimo tej całej atmosfery, nie mam zamiaru zostawiać gości samym sobie. Jest jeszcze bardzo wcześnie, więc na pewno nie jeszcze śpią. Nie mam za wiele czasu przed obudzeniem się Tomusia, który zerwie na równe nogi jego tatę. Będę musiała się nim zająć. Muszę się pospieszyć.
Zaczynam robić śniadanie, gdy nagle otwierają się drzwi. Kogo niesie o tej porze? Wychodzę zobaczyć, co się dzieje w przedpokoju, a tam teściowa uwieszona na Przemysławie. Dobrze, że Adam tego nie widzi.
Są kompletnie pijani i zachowują się tak, jakby nie przeszkadzała im cudza obecność. Coś tutaj musi być na rzeczy, nie wcisną mi kitu. Ale też nie mam zamiaru zniżać się do poziomu teściowej i wtrącać się w nie swoje życie.
Absurdom nie ma końca. Krzysztof schodzi na dół i zachowuje się jakby nigdy nic. Istny dom wariatów. Trzeba stąd wiać. Gdy słyszę dźwięk SMS-a w moim telefonie, to może być równie dobrze Opatrzność Boża, jak i diabeł wołający mnie z piekła. Potrzebuję chwili oddechu. To Karolina do mnie napisała – chce mnie wyciągnąć na imprezę. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz gdziekolwiek wychodziłam sama, ale teraz chętnie i bez namysłu się umawiam.
Gdy pojawia się Adam z naszym synkiem na rękach, teściowa ucieka na górę. Przemysław bezczelnie wita się z moim teściem i mężem. Oni nie mają żadnych skrupułów, a ja czuję się, jakbym znalazła się w sitcomie.
Pomimo tego wszystkiego postanawiam dokończyć przygotowywanie śniadania, choćby po to, żeby Krzysztof nie siedział głodny przy stole. Dzięki temu będę mogła choć na chwilę uciec od tego fałszu.
Teściowa wraca, kiedy śniadanie jest już na stole. Od niej i od Przemysława czuć woń alkoholu. Nie wiem, czy tylko ja to zauważam, a inni odwracają wzrok, ale tak nie powinno być. Cała w emocjach wstaję od stołu i ogłaszam:
– Wychodzę dzisiaj.
Wiem, że Adam po tym, co zrobił, nie zgłosi sprzeciwu. Tak będzie przez kilka kolejnych dni, a później, kiedy poczucie winy wyparuje, wszystko wróci do normy.
– Ty się na to godzisz?! – pyta oburzona teściowa.
Adam nie odpowiada. Ja nie mam zamiaru się z nią kłócić, ale kilka słów ciśnie mi się na usta. Wolę jednak, żeby w mojej rodzinie była zgoda, więc pozostawię je dla siebie. Chcąc nie chcąc, będę musiała znaleźć jakiś sposób porozumienia z Danutą. Co by się nie działo, to zawsze jest matka Adama. Tego nie da się zmienić.
***
Wieczorem wszyscy siedzimy na dole przy stole i nadal zachowujemy się, jakby wszystko było w porządku. Teściowa na pewno komentuje moje wyjście i sączy jad Adamowi do ucha, chociaż ona jako ostatnia powinna zabierać głos w mojej sprawie. Nie robię nic złego, to zwykłe wyjście z koleżankami. Tak naprawdę wmawiam to sobie, bo mimo wszystko czuję się winna. Może to głupie, ale nie chcę zostawiać Tomka i Adama samych.
Mój mąż jest na mnie wściekły, ale robi dobrą minę do złej gry. Od zawsze umiał powściągać emocje. Jest też mało rozmowny, wszystko trzeba z niego wyciągać. Może gdyby okazał więcej zainteresowania i się odezwał, to bym została. Nawet jeśli wolałabym odpocząć od tego wszystkiego.
Mam przygotowany perfekcyjny makijaż i wybraną kieckę na wieczór. I przypomina mi się, jakie to zajebiste uczucie dobrze wyglądać. Kiedy schodzę po schodach, w całym domu słychać stuk moich szpilek o drewniane stopnice.
Czuję, jak na mnie patrzą. Podchodzę do męża i całuję go w policzek. Resztę gości ignoruję.
– Nie czekajcie na mnie, wrócę późno – mówię i ruszam do drzwi.
Za plecami słyszę zrzędzenie teściowej i słowa teścia w mojej obronie. Nie patrzę na nich, choć mnie to korci. Powiedziałam „a”, muszę powiedzieć „b”. Zrobić, co zaplanowałam.
Pod domem wsiadam do czekającej na mnie taryfy i jadę do klubu. Karolina zaprosiła mnie do lokalu w centrum Warszawy, jej ulubionego, niedaleko Stadionu Narodowego. Jej impreza na pewno potrwa, aż do granego o czwartej nad ranem „Snu o Warszawie”. Ja nie mam zamiaru zabawić tam tak długo.
Taksówka podjeżdża na postój. Otwieram drzwi i wysiadam. Wchodzę po schodach – koleżanki czekają w środku. Po przejściu przez selekcję i ochronę trafiam do windy. Jadę nią na drugie piętro i ląduję w środku piekła.
Nie urodziłam się wczoraj. Wiem, że narkotyki w warszawskich klubach to norma, ale nie przeszkadza mi to. Wiem też, że Karolinie się to podoba. Szukam ich wzrokiem na pierwszej. Tam ich nie ma, albo nie umiem ich znaleźć.
Znajduję je w najdalszym zakamarku kolejnej sali. Tak jak myślałam, Karolina z resztą dziewczyn siedzi schowana gdzieś w cieniu. Jakby wstydziła się tego, co robi. Idę do nich, odzyskując przy tym pewność siebie, nadwyrężoną ostatnio przez męża.
Podchodzę i siadam pomiędzy nimi. Nie znam wszystkich, ale od razu włączam się do rozmowy.ROZDZIAŁ 5
Większość kobiet siedzących z nami, w tym Karolina, to mężatki. Nie jest to dla nich przeszkodą w dobrej zabawie. Nie czuję się winna, będąc tutaj. W końcu nie robię niczego złego. Mam swoje zasady i nie zamierzam ich łamać, by wkupić się w towarzystwo.
Karolina próbuje złapać ze mną kontakt wzrokowy. Doskonale wiem, o co jej chodzi, więc staram się nie patrzeć jej w oczy. W końcu jednak mi się nie udaje. Wskazuje głową w kierunku toalety.
– Idziesz? – pyta.
Wzruszam ramionami. W końcu mogę im potowarzyszyć. Oprócz nas idą jeszcze dwie dziewczyny. Do toalet prowadzi kręty korytarz, którego pilnuje ochroniarz. Kiedy przechodzimy obok niego, uśmiechamy się, a Karolina rzuca mu zalotne spojrzenie. Nie wiem, czy mężczyzna się jej odwzajemnia, czy się z niej śmieje, jest zbyt ciemno.
Wchodzimy do ostatniej kabiny we cztery. Jesteśmy ściśnięte jak sardynki w puszce. Jakoś udaje się nam zamknąć drzwi na zamek.
Karolina wyjmuje telefon i kartę z kieszeni. Zaczyna czegoś szukać w torebce, doskonale wiem, czego. W końcu radośnie wyciąga woreczek foliowy z białą zawartością. Wysypuje na ekran telefonu jeden duży kawałek kokainy. Zaczyna go rozdrabniać, a później dzielić. Co jakiś czas ktoś łapie za klamkę, ale nie nachalnie. Zachowujemy się spokojnie.
Są cztery grube na palec kreski.
Podzieliła na nas wszystkie, ale ja nie chcę. Spoglądam na nią karcącym wzrokiem, a ona się kretyńsko uśmiecha. Denerwuję się. Karolina doskonale wie, że nie chcę, ale i tak za każdym razem mnie kusi.
– Ktoś ma zwijkę? – pyta.
Jedna z dziewczyn podaje jej stuzłotowy banknot. Karolina skręca go w ciasny rulonik i wkłada sobie do nosa. Nachyla się nad komórką i głośno wciąga proszek. Podnosi głowę do góry i zatyka dziurkę, żeby nie wypadł z niej narkotyk. Podaje banknot dalej. Kolejna z dziewczyn robi to samo i sytuacja się powtarza, aż w końcu zostaje jedna tylko kreska i zwijka trafia do mnie.
– Nie chcę, przecież wiesz – mówię do Karoliny.
– To po co tu z nami przylazłaś? – pyta oburzona.
– Dla towarzystwa? – odpowiadam pytaniem na pytanie, przewracając oczami i głośno wzdychając.
– Nie bądź cipą – odzywa się arogancko, jakby to miało mnie złamać.
Słyszę głośne walenie do drzwi, tak głośne, że o mało banknot nie wypada mi z ręki.
– No, dawaj! – krzyczy.
– Wyłazić, nie ma tu ćpania – wrzeszczy ochroniarz za drzwiami.
Widzę, jak Karolina zaczyna się gotować. Patrzy na mnie z naganą, jakbym zrobiła jej nie wiem jaką krzywdę.
– Dawaj! – powtarza.
– Nie! – odpowiadam stanowczo.
Wyrywa mi z dłoni banknot i sama nachyla się nad kolejną porcją narkotyków, a potem wciąga je jak dobrej jakości odkurzacz. Wyciera nos, ukrywając dowody zbrodni. Strząsa resztkę proszku z telefonu na ziemię i chowa go do kieszeni razem z banknotem i kartą. Otwieramy w końcu drzwi. Stoi tam kipiący ze złości ochroniarz.
– Wiecie, że nie ma tutaj ćpania? – pyta.
– Ale my tutaj wcale nie ćpałyśmy – odpowiada Karolina.
Zaczyna robić do niego maślane oczy. On spogląda na nią i kręci głową. Chwilę się zastanawia. Prawdopodobnie nad tym, czy nas wyrzucić, czy nie.
– Sikałyście tam we cztery?
– Tak, same się boimy. – Karolina chichocze. – Wie pan, ile tu jest niebezpiecznych typków, którzy tylko czekają na taką okazję? – dodaje, gładząc go po ramieniu.
Widzę, jak spogląda w dół na jej palce. Jego spojrzenie bardzo wymownie mówi, „zabierz tę rękę, albo ci ją złamię”. Ona jednak sobie z tego nic nie robi. Ochroniarz się cofa.
– Jak was jeszcze raz tu zobaczę z tym składzie, wylatujecie – mówi, grożąc nam palcem.
Odchodzimy, a cała sytuacja jest dla mnie sygnałem, że najlepiej będzie, jeśli nie zostanę z nimi do rana. Czuję się dziwnie bez dziecka i Adama. W końcu jestem z ludźmi, ale czuję się samotna. Tęsknota za rodziną jest silniejsza ode mnie, choć próbuję ją zdusić.
Wracamy do loży, a dziewczynom wcale nie jest wstyd. Ja zaś odczuwam zażenowanie i nie jestem z siebie dumna z tego, co się przed chwilą wydarzyło, choć byłam jedyną „niepraktykującą”. One cieszą się, opowiadając reszcie znajomych naszą przygodę z ochroniarzem.
Alkohol leje się strumieniami. Wypiłam dwa drinki i nie czuję się pijana. Dziewczyny chodzą na parkiet i kokietują kolejnych facetów. Tęsknota za domem staje się nie do wytrzymania. Co chwilę sprawdzam telefon. Mam nadzieję, że zobaczę tam nieodebrane połączenie albo wiadomość od Adama.
Nie wiem, czy o mnie myśli, czy martwi się, jak deklarował, usprawiedliwiając obecność kamery w naszym domu. Może to tylko taka jego poza i ma mnie po prostu głęboko w czterech literach, a gra dobrego, ukrywając swoją prawdziwą twarz.
Źle się czuję. Mój dobry nastrój stacza się po równi pochyłej, aż w końcu wali o ziemię i roztrzaskuje się. Serce mi łomocze ze stresu. Oblewa mnie zimny pot. Za chwilę zwymiotuję albo zemdleję. Wstaję z loży, na której już praktycznie nikt nie siedzi, i idę w kierunku toalety.
Mijam kolejny raz ochroniarza. Czuję na sobie jego wzrok. Przechodzę obok i od razu trafiam pod zlew. Opieram się o niego i spoglądam w lustro. Jestem upiornie blada. Stoję tak chwilę, aż udaje mi się uspokoić. Głośno oddycham.
W lustrze widzę, jak otwierają się drzwi toalety, a z kabiny wychodzi moja przyjaciółka. Pewnie potrzebowała kolejnej dawki kokainy… Podnosi dłoń do twarzy. Sądzę, że wytrze nos, ale ona wyciera kąciki ust. W ogóle mnie nie zauważa, przechodzi obok. Chwilę po niej wychodzi z kabiny jakiś facet i bez żenady zapina spodnie. Już wszystko jasne. To w zupełności wystarczy na ten wieczór.
Wracam i kolejnym gwoździem do imprezowej trumny jest obecność facetów w loży. Chcę podejść i się pożegnać, kiedy czuję w kieszeni wibrację telefonu. Wyciągam go i czuję ulgę – dzwoni Adam. Chce, żebym wróciła do domu, do niego i dziecka. Może wreszcie poszedł po rozum do głowy i pragnie, żeby między nami się ułożyło. Nie żegnam się więc z nimi i od razu idę do wyjścia. Przed klubem łapię pierwszą lepszą taksówkę i ruszam w drogę powrotną do domu.
Siadam wygodnie na tylnej kanapie samochodu. Jestem spokojna. Po złym samopoczuciu, jakie dopadło mnie w klubie, nie ma śladu. Od czasu do czasu warto jest się naocznie przekonać, dlaczego odpuściło się takie eskapady, żeby za nimi nie tęsknić.