Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mężczyzna w oknie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 października 2021
Ebook
24,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mężczyzna w oknie - ebook

Reidar Folke Jespersen od wielu lat prowadzi antykwariat w Oslo. Gdy przychodzi niezwykle mroźny piątek trzynastego, spełniają się wszystkie najgorsze myśli mężczyzny. Następnego dnia Reidar zostaje odnaleziony martwy. Morderca makabrycznie obwieszcza światu swój czyn, wystawiając nagie zwłoki antykwariusza w witrynie jego sklepu. Na ciele znajduje się tajemniczy napis: J195. Kto mógł dokonać zbrodni? Reidar miał wiele wrogów, a jego usposobienie nie należało do najprzyjemniejszych. Niewierna żona? Bracia? Syn? A może ktoś z odległej wojennej przeszłości? Komisarz Gunnerstranda w asyście Franka Frølicha rozpoczynają śledztwo.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-5786-5
Rozmiar pliku: 544 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DAMA W DESZCZU

Dla Reidara Folke Jespersena piątek trzynastego stycznia zaczął się tak, jak wszystkie inne dni – w każdym razie powyższe stwierdzenie odnosi się do ostatnich pięćdziesięciu z siedemdziesięciu dziewięciu lat życia Jespersena: od talerza owsianki, którą zjadł samotnie w półmroku zimowego poranka, z szelkami spodni opuszczonymi luźno na plecy i z cichym, rytmicznym stukaniem łyżki o dno miski jako jedynym akompaniamentem dla swojej samotności. Reidar Folke Jespersen miał głębokie cienie pod intensywnie niebieskimi oczami i siwą, krótko ostrzyżoną, zadbaną brodę. Dłonie trzymające łyżkę były ogromne, pomarszczone i z wyraźnie odznaczającymi się żyłami, które biegły wzdłuż przedramion w stronę podwiniętych rękawów koszuli. Jego silne ramiona mogłyby równie dobrze należeć do drwala albo kowala.

Nie miał apetytu. Nigdy nie miał rano apetytu, ale jako osoba światła zdawał sobie sprawę z tego, że powinien coś zjeść. I dlatego każdy dzień zaczynał od talerza owsianki, którą sam sobie gotował. Gdyby ktoś zapytał go, o czym myśli w ciągu tych kilku minut, nie potrafiłby udzielić odpowiedzi, ponieważ jedząc, zawsze skupiał się na liczeniu łyżek owsianki – dwadzieścia trzy, brzęk, przełknięcie, dwadzieścia cztery, brzęk, przełknięcie. Jako doświadczony zjadacz zup wiedział, że przeciętny talerz owsianki liczy od trzydziestu ośmiu do czterdziestu czterech łyżek, i jeśli w ciągu tych naznaczonych rutyną minut nowego dnia cokolwiek budziło jego ciekawość, to wyłącznie to, ile razy będzie musiał zanurzyć łyżkę, by opróżnić ten konkretny talerz.

Podczas gdy małżonek jadł śniadanie, Ingrid Jespersen leżała w łóżku. Zawsze leżała dłużej od męża. Tego dnia wstała dopiero o wpół do dziewiątej, narzuciła biały szlafrok frotte i pospieszyła do łazienki, w której ogrzewanie podłogowe było nastawione na maksymalną temperaturę. Podłoga była tak gorąca, że z trudem można było na niej ustać bosymi stopami. Przebierając szybko nogami, dotarła do okrągłej kabiny prysznicowej, wśliznęła się do środka i wzięła długi, gorący prysznic. Dzięki centralnemu ogrzewaniu w mieszkaniu było zawsze przyjemnie ciepło, ale ponieważ jej małżonek nie był w stanie wytrzymać tak wysokiej temperatury w sypialni, każdego wieczoru przed położeniem się spać zakręcał termostat kaloryfera. Dlatego nocą ich pokój bardzo się wyziębiał. I chociaż każdej nocy Ingrid Jespersen leżała szczelnie otulona puchową pierzyną, gorący prysznic był luksusem, na który sobie pozwalała, żeby rozgrzać zmarznięte kończyny, przywrócić krążenie krwi, poczuć przyjemne kłucie w każdym centymetrze skóry. W lutym Ingrid Jespersen miała skończyć pięćdziesiąt cztery lata. Czasem ubolewała nad tym, że się starzeje, ale ze swojego wyglądu, ogólnie rzecz biorąc, była zadowolona. Poruszała się miękko i z gracją. Wiedziała, że zawdzięcza to czasom, gdy pracowała jako tancerka, oraz temu, że zawsze doceniała wartość utrzymywania ciała w dobrej formie. Ingrid Jespersen wciąż była szczupła w talii, miała umięśnione nogi i chociaż piersi zdawały się lekko obwisłe, a biodra nie miały już tej młodzieńczej, sprężystej krągłości, mężczyźni wciąż oglądali się za nią na ulicy. Jej włosy wciąż były naturalnie ciemne, z delikatnym, czerwonym połyskiem. Jedyne, co ją martwiło, to zęby. Zresztą ten problem dotyczył niemal wszystkich w jej przedziale wiekowym. Brak prawidłowej opieki dentystycznej w dzieciństwie mścił się w dorosłym życiu. A jej półwiekowy patchwork z plomb był w dwóch miejscach zastąpiony koronkami. Próżność Ingrid Jespersen miała dość specyficzne podłoże i wynikała głównie z tego, że miała kochanka, młodszego od siebie, i nie chciała, żeby różnica wieku między nią a nim – Eyolfem Strømstedem, którego kiedyś uczyła baletu – za bardzo rzucała się w oczy. Kiedy zakręciła wodę, otworzyła drzwi kabiny prysznicowej i podeszła do lustra pokrytego szarą patyną pary, wciąż odczuwała lekki niepokój, czy uśmiechając się, nie zniechęca kochanka do siebie. Najpierw przyjrzała się dokładnie swoim zębom, robiąc miny i wykrzywiając usta w grymasie. Następnie przez warstwę pary krytycznie oceniła zarys swojej sylwetki. Przycisnęła prawą dłoń płasko do brzucha i wykonała półobrót.

Jednak tego dnia wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Ingrid Jespersen nagle zastygła przed lustrem. Sekundę wcześniej usłyszała odgłos zamykanych drzwi. To, że mąż wyszedł do pracy bez słowa pożegnania, sprawiło, że na krótką chwilę straciła kontakt z rzeczywistością. Przytłumiony dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wytrącił ją z równowagi i sprawił, że pustym wzrokiem wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Kiedy w końcu się ocknęła, odwróciła twarz, żeby nie patrzeć na swoje nagie ciało. A kiedy kilka minut później powolnymi pociągnięciami depilowała prawą łydkę, wykonywała ruchy automatycznie i zupełnie nieświadomie, jakby zapomniała, jak przyjemna i podniecająca była jeszcze niedawno myśl o kochanku.

Małżonek, który już dawno zdążył zjeść owsiankę, założył płaszcz i sztywnym krokiem, bez słowa pożegnania ruszył, by opuścić mieszkanie, przez kilka sekund stał niezdecydowany przed drzwiami wyjściowymi. Wsłuchując się w szum wody dobiegający z łazienki, wyobrażał sobie, jak jego żona, z zamkniętymi oczami i małymi kroplami połyskującymi na rzęsach, oddycha otwartymi ustami w strumieniu gorącej wody, która zalewa jej twarz. Od ponad dziesięciu lat Reidar Folke Jespersen zachowywał wstrzemięźliwość seksualną. Małżonkowie nie utrzymywali ze sobą żadnych intymnych kontaktów. A jednak patrząc na nich, można było odnieść wrażenie, że ich relacja jest wyjątkowo czuła i serdeczna. Zresztą to wrażenie nie było dalekie od prawdy, bo chociaż ich miłość w wymiarze erotycznym była zredukowana do zera, ich związek wciąż opierał się na cichym porozumieniu – psychologicznej umowie, która zawierała wszystkie elementy wzajemnego szacunku, gotowości znoszenia zachcianek i dziwactw, do których zalicza się na przykład nocne chrapanie. Było to porozumienie, które obejmowało również zdolność do podjęcia dodatkowego wysiłku, jakim była konieczność obcowania przez dwadzieścia cztery godziny na dobę z bądź co bądź obcym człowiekiem.

Przez siedem lat Ingrid Jespersen traktowała dobrowolną abstynencję seksualną małżonka jak kaprys losu, coś, co musiała znosić, żeby móc docenić te lata, w których żyła w zgodzie z żądzami ciała. Ale kiedy przed trzema laty po raz pierwszy pozwoliła się posiąść swojemu dawnemu uczniowi i kiedy ten sam szczupły i umięśniony mężczyzna po niezwykle krótkim czasie, na skutek swojej impulsywności, zupełnie się nie kontrolując, w chwili ekstremalnego podniecenia wyszedł z niej i spryskał jej piersi i brzuch ogromną ilością spermy, Ingrid Jespersen ogarnęło uczucie spokoju i zadowolenia, tej samej harmonii, którą potrafiła osiągnąć po wizycie u zabawnej fryzjerki albo kiedy rozkoszowała się widokiem świeżo umytych okien w swoim ogromnym mieszkaniu. Kochanek nadał jej codziennemu życiu nowy wymiar. Potrzeba, którą do tej pory odczuwała jako pewien brak i którą nauczyła się bagatelizować, została w końcu spełniona i zaspokojona. Przytulała się do Eyolfa mocno i czule. Kołysała go w swoich ramionach. Błądziła palcami po jego sprężystych plecach i umięśnionych udach. Odkrywała zakątki jego ciała z zamkniętymi oczami – zadowolona, że w jej życiu w końcu zapanowała harmonia. I po raz pierwszy od długiego czasu, czując, jak penis jej dawnego ucznia znowu sztywnieje między jej palcami, i widząc, jak zimowe słońce wyłania się zza sąsiedniej kamienicy i posyła w ich kierunku ostry jak igła promień, Ingrid coś zrozumiała. Światło słoneczne przedzierało się przez szczelinę w żaluzjach i trafiło w półkę z kryształowym pingwinem, ozdobą przemieniającą światło w miękki, wielobarwny dywan, w tęczę, która zdobiła ich nagie ciała i sprawiła, że rozkosz cielesna stała się wizualnie piękna. Właśnie wtedy Ingrid Jespersen zrozumiała, że ta chwila będzie miała decydujące znaczenie dla jej dalszego życia.

To, że do kolejnego spotkania doszło zaledwie tydzień później, oboje uznali za coś absolutnie oczywistego. Teraz, po trzech latach, nie potrzebowali żadnych pisemnych umów, po prostu spotykali się w jego mieszkaniu o stałej porze: w każdy piątek o wpół do dwunastej przed południem. Poza tym cotygodniowym spotkaniem, któremu zawsze towarzyszyła ta sama bolesna tęsknota za ciałem i pieszczotami kochanka, nie kontaktowali się że sobą w żaden inny sposób. Czekała na te cotygodniowe spotkania z Eyolfem tak samo jak na umówioną wizytę z refleksologiem lub psychologiem. Spotkania z kochankiem były czymś, co traktowała jak wyraz troski o swoje zdrowie psychiczne i dobre samopoczucie. I nie przyszło jej do głowy, że młody mężczyzna może widzieć to inaczej. Mijały tygodnie, potem miesiące. Z każdym spotkaniem, każdą godziną, minutą rozkoszy byli coraz lepiej zgrani pod względem fizycznym i psychicznym, co budziło jej ogromną, niczym niezmąconą radość. Równocześnie zakładała, że on także odczuwa z tego powodu zadowolenie, w te wszystkie dni i wieczory, które spędzał z dala od niej.

Tego ranka, kiedy już wzięła prysznic, umyła włosy, wydepilowała nogi, posmarowała całe ciało kremem, polakierowała paznokcie u stóp i nałożyła makijaż na policzki, wargi, powieki, a zwłaszcza na zbyt mocno ukrwioną i pokrytą zmarszczkami skórę pod oczami, Ingrid Jespersen zawiązała płaszcz kąpielowy i przeszła się po mieszkaniu. Przez kilka sekund stała w drzwiach do kuchni i wpatrywała się w głęboki talerz z wiejskim motywem z fabryki porcelany Porsgrund, którego dno pokrywały resztki owsianki zalanej niskotłuszczowym mlekiem. Nie namyślając się, chwyciła talerz i opłukała go w zlewie. Łyżkę Reidar sam umieścił w zmywarce, a karton mleka odstawił do lodówki. Na lodówce leżało starannie złożone poranne wydanie „Aftenposten”. Reidar nawet nie przejrzał gazety. Ekspres do kawy stojący na blacie kuchennym był pełen. Ingrid Jespersen przelała jego zawartość do dzbanka termicznego. Było wpół do dziesiątej – do spotkania z Eyolfem zostały jeszcze dwie godziny. Za pół godziny syn Reidara z pierwszego małżeństwa, Karsten Jespersen, otworzy sklep z antykami należący do jego ojca i znajdujący się na parterze domu. Zamierzała zabrać kawę i zejść na dół do sklepu, żeby zamienić parę słów z pasierbem i zaprosić jego i resztę rodziny na kolację tego samego dnia. Chcąc skrócić czas oczekiwania, włączyła radio, usiadła na kanapie w salonie i zaczęła przeglądać poranną prasę.BIBUŁKA

Tego dnia Reidar Folke Jespersen nie udał się – tak jak to miał w zwyczaju – prosto do cichego magazynu mieszczącego się przy Bertrand Narvesens vei w Ensjø. Zamiast skręcić w lewo, wejść do garażu i wyjechać swoim oplem omegą rocznik osiemdziesiąty siódmy, jak to robił od lat, ruszył w przeciwną stronę. Skręcił w aleję Bygdøy i mimo mrozu przespacerował się do kiosku znajdującego się na skrzyżowaniu z Thomas Heftyes gate. Na postoju za kioskiem stały jedna za drugą trzy taksówki, wszystkie z zapalonymi lampami z napisem „taxi”. Reidar Folke Jespersen podszedł najpierw do okienka, gdzie kupił „Dagbladet”, „VG”, „Dagsavisen” i „Dagens Næringsliv”. Przez dłuższą chwilę przyglądał się okładce „Aftenposten”. Pomyślał o żonie, która wkrótce sięgnie po ten sam dziennik. Zawahał się, ale ostatecznie odłożył „Aftenposten” na miejsce, zapłacił za pozostałe cztery gazety, po czym usiadł na tylnym siedzeniu pierwszej taksówki – citroëna xantii w wersji kombi. Kierowca należał do tego rodzaju taksówkarzy, których politycy nauczyli się słuchać. Ale chociaż kierowca citroëna był w szczytowej formie, a z jego ust płynęły same mądrości dotyczące polityki międzynarodowej i plotki z dworu królewskiego, i chociaż Reidar Folke Jespersen darzył szczególnym sentymentem parlament uliczny i prawdy życiowe wygłaszane przez pijaków i fryzjerów, milczał uparcie, ignorując wszystkie próby zagajenia rozmowy. Poprosił tylko o zawiezienie go pod pewien adres na Jacob Aalls gate. Gdy dojechali na miejsce, wszedł do małej kawiarenki, w której o poranku panował senny nastrój. Prawie wszystkie stoliki były wolne, przy jedynym znajdującym się przy oknie siedziały dwie młode kobiety i piły kawę latte w wysokich szklankach. Młody, ubrany na biało mężczyzna z ogniście czerwonymi wypryskami na policzkach i krótko ostrzyżonymi włosami przypominającymi kształtem skocznię narciarską skinął głową w kierunku nowo przybyłego gościa, którego pamiętał z jego wcześniejszych wizyt. Wyszedł zza kontuaru i spytał, czy Reidar Folke Jespersen nie zechciałby usiąść. Gość potrząsnął przecząco głową, a kiedy młody człowiek spojrzał na niego z zaskoczeniem, wyjaśnił, że zależy mu na stoliku przy oknie i dlatego poczeka, aż młode kobiety dopiją kawę. Chłopak pokiwał głową w przesadny sposób, dając tym samym do zrozumienia, że jego zdaniem starszy pan powinien zacząć się leczyć, po czym wrócił na swoje miejsce za ladą i zajął się krojeniem ogórka i sałaty. Reidar Folke Jespersen stał przy kontuarze i wpatrywał się w kobiety, które szybko wyczuły jego uporczywe spojrzenie. Najwyraźniej nie czuły się komfortowo, bo po kilku minutach rozmowa przestała się kleić, aż w końcu zapadła krępująca cisza. Chwilę późnej pospiesznie dopiły kawę i poprosiły o rachunek. Przez moment mocowały się z drzwiami, a wychodząc, wpuściły do środka mroźne, zimowe powietrze. Reidar Folke Jespersen usiadł na krześle, które było jeszcze ciepłe, zdjął ostrożnie rękawiczki, po czym sięgnął po brązową, skórzaną aktówkę i umieścił ją na siedzeniu obok. Otworzył teczkę, wyjął najświeższe wydania „Dagbladet”, „VG”, „Dagsavisen” i „Dagens Næringsliv” i położył cztery gazety przed sobą na stole. Następnie skinął na młodego mężczyznę, który zjawił się po chwili, niosąc ogromną filiżankę gorącej, czarnej kawy. Jespersen zapalił papierosa, tiedemann’s teddy bez filtra, i spojrzał na zegarek. Było dziesięć minut po dziewiątej. Zaciągnął się, odłożył papierosa do popielniczki i wyjrzał przez okno. Siedział nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w znajdujące się między dwoma zaparkowanymi samochodami drzwi wejściowe kamienicy, które Ingrid, jego żona, otworzy za trochę ponad dwie godziny z zamiarem spędzenia popołudnia w ramionach kochanka. Myśli Reidara krążyły wokół niej, oczami wyobraźni widział, jak siedzi na kanapie, delikatna i skulona, ubrana w biały szlafrok frotté, i kończy czytać „Aftenposten”. Patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, palił papierosa i próbował wyobrazić sobie, jak jego żona zachowywała się w obecności kochanka. Myślał o poszczególnych etapach ich małżeństwa, myślał o tej kruchej, wrażliwej istocie, którą poznał wiele lat temu. Porównywał wspomnienie tamtej Ingrid z silną, pewną siebie kobietą, która co noc zasypiała obok niego. Jakąś część siebie zapakowała w bibułkę i dobrze ukryła, pomyślał, małą paczuszkę owiniętą w bibułkę, którą, jak sobie wyobrażał, rozpakowywała w obecności mężczyzny mieszkającego po drugiej stronie ulicy. Najbardziej interesowało go to, czy ta część jej duszy – ta, do której on sam próbował się kiedyś zbliżyć – była w tej bibułce, czy zniknęła na dobre, rozpłynęła się razem z jej dawną wrażliwością i niepewnością. Zastanawiał się, czy ta kobieta, z którą mieszkał i każdej nocy dzielił sypialnię, była tą samą kobietą, którą kiedyś miał nadzieję pokochać. Część jego myśli krążyła wokół tajemnicy ludzkiej natury, dojrzewania i rozwoju osobowości. Wyobraził sobie rzeźbiarza i pomyślał: rzeźbiarz może twierdzić, że jego dzieło – efekt końcowy – przez cały czas mieszkało w kamieniu lub innym materiale. Ale człowieka, rozważał, człowieka kształtują nie tylko geny, ale również otoczenie, historia, doświadczenia zgromadzone w ciągu życia i kontakt z innymi ludźmi. Osobowość człowieka nie mieszka w nim od urodzenia. Wierzył głęboko, że ciekawość, którą wzbudzał w nim kochanek żony, ograniczała się do tej małej części duszy Ingrid owiniętej w bibułkę, cząstki, którą być może rozpakowywała w obecności tamtego mężczyzny. Zastanawiając się nad tym, Reidar Folke Jespersen poczuł coś, co przypominało zazdrość, jednak nie było skierowane przeciwko kochankowi jako osobie. Był to inny rodzaj zazdrości – zawiść niemająca nic wspólnego z gwałtownym uczuciem, które żywiłby dla każdego mężczyzny wzbudzającego pożądanie Ingrid. W tym, co czuł, był jakiś dziwny żal, odrobina czułości, coś nieokreślonego i ulotnego – jak ból nieistniejącej kończyny odczuwany przez ludzi, którym amputowano rękę lub nogę. Wiedział, że jest już zbyt stary, by zgłębić ten rodzaj zazdrości. Myślał o tym z pewnego rodzaju melancholią i również z melancholią stwierdził, że jest żałosny, że to, co robi, jest żałosne. Próbował usprawiedliwić się sam przed sobą z obsesji, którą stało się dla niego obserwowanie, jak Ingrid regularnie co piątek zdradza go z Eyolfem Strømstedem. Ale na ten swoisty rachunek sumienia pozwolił sobie tylko przez kilka sekund. Szybko uwolnił się od podobnych myśli i skupił na delektowaniu porannym papierosem. Kiedy go wypalił i zgasił w popielniczce, sięgnął po gazetę leżącą na wierzchu stosu.

Gdy ponad dwie godziny później Ingrid Folke Jespersen, szczelnie opatulona w długi, szary płaszcz z futrzanym podszyciem, drżąc z zimna, przeszła szybkim krokiem po przeciwnej stronie ulicy, po czym zniknęła w drzwiach wejściowych między dwoma zaparkowanymi samochodami, nie zwracając najmniejszej uwagi na kawiarnię ani inne elementy otoczenia, Reidar Folke Jespersen właśnie kończył czytać ostatnią gazetę. W tym czasie zdążył wypalić o kilka papierosów za dużo i wypić dwie filiżanki kawy oraz butelkę wody mineralnej Farris. Kiedy brązowe drzwi wejściowe zamknęły się za jego małżonką, przez chwilę wpatrywał się w nie z czułością. Niespodziewane pojawienie się młodego kelnera z pytaniem „Czy życzy pan sobie coś jeszcze?” tak go zaskoczyło, że aż podskoczył. Zerknął na zegarek. W tej samej chwili, w której jego wzrok padł na okrągłą kopertę zegarka, zaczął się zastanawiać, dlaczego, u licha, zawsze sprawdza czas, kiedy ludzie go o coś pytają. Uśmiechnął się do swoich myśli, po czym pokręcił szybko głową i poprosił młodego człowieka o rachunek. Uiścił należność, zostawiając kelnerowi całe dwadzieścia koron napiwku, co miało zrekompensować nieuprzejme zachowanie dwie godziny wcześniej. Położył na stoliku dwa banknoty dziesięciokoronowe i z typową dla starych ludzi nieporadnością opuścił lokal, po czym stąpając sztywno, ruszył w kierunku Uranienborga, na spotkanie ze swoimi braćmi.ZMĘCZENI MĘŻCZYŹNI

Pierwszą rzeczą, jaką Reidar Folke Jespersen zauważył po wejściu do mieszkania swojego brata Arvida, był biały ekran stojący w rogu pokoju, przed starym telewizorem marki Radionette, schowanym w szafce z zasuwanymi drzwiami. Następnie odnotował, że wszyscy już są: jego drugi brat Emmanuel i jakiś przedsiębiorca z małżonką. Żona nieznajomego mężczyzny podniosła się ze stojącego przy oknie fotela, w którym siedziała, uśmiechając się sztucznie i wykręcając nerwowo ręce. Była w nieokreślonym wieku między trzydziestką a czterdziestką i miała długie, ciemne, kręcone włosy. Miała granatowy kostium, co podkreślało oficjalny charakter spotkania, a równocześnie uwydatniało jej zgrabne nogi. Reidar Folke Jespersen uniósł rękę i przywitał się z galanterią. Kobieta wyciągnęła szczupłą dłoń, ale natychmiast ją cofnęła i odrzuciła długie, ciemne włosy do tyłu, roztaczając wokół siebie zapach perfum. Reidar Folke Jespersen zwrócił się w stronę trzech mężczyzn i uścisnął dłoń jej męża, człowieka w średnim wieku. Mężczyzna nie przedstawił się, zamiast tego skinął głową na kobietę i powiedział:

– Iselin Varås.

Reidar Folke Jespersen odwrócił się i spojrzał na damę, która właśnie siadała w fotelu.

– Moja małżonka i partnerka w interesach – dodał nieznajomy.

Był to mężczyzna koło pięćdziesiątki, z krótko ostrzyżonymi, kręconymi włosami, które przy skroniach były zupełnie siwe. Sprawiał wrażenie, jakie często wywołują u innych maklerzy giełdowi i dziennikarze sportowi: entuzjazmu graniczącego ze zblazowaniem, który podkreślały dwudniowy zarost, mały, zupełnie chybiony kolczyk w uchu, dżinsy i czerwona marynarka. Jego górna warga była tak wąska, że odsłaniała część zębów, ale nie było wiadomo, czy powodem tego jest nerwowy przykurcz mięśni, czy zesztywniały uśmiech.

–Uważaj na nią, Reidar – zażartował Arvid i wskazał głową na kobietę. – Ostra z niej babka – dodał, mamrocząc pod nosem.

Arvid przypominał Augusta Strindberga w jednym z mniej cholerycznych momentów: starszego, dostojnego mężczyznę z kozią bródką i skórą pokrytą dziobami po ospie, z gęstymi, siwymi włosami i łańcuszkiem od zegarka w kamizelce.

Reidar usiadł obok swojego drugiego brata, Emmanuela, który jako jedyny z obecnych nie podniósł się na jego widok. Emmanuel należał do osób, które lubią siedzieć. Zawsze miał nadwagę, a długie życie nałogowego palacza doprowadziło do tego, że nabawił się rozedmy płuc, której towarzyszyło furkotanie i rzężenie. Trwanie w pozycji wyprostowanej oznaczało w jego przypadku ogromny wysiłek.

– Hermann Kirkenær jest w dobrej formie – syknął Emmanuel do brata i skinął głową na mężczyznę ubranego na sportowo.

Reidar Folke Jespersen nie odpowiedział.

– Chyba znasz Kirkenæra? – spytał Arvid nerwowym tonem.

Reidar Folke Jespersen udał, że nie słyszy pytania.

– Miejmy to już za sobą – warknął.

Słysząc gniewną odpowiedź Reidara, Arvid i Emmanuel wymienili spojrzenia. Arvid niecierpliwie machnął ręką, jakby chciał powiedzieć, że pora zaczynać seans. Głos zabrał Emmanuel.

– Skoro jesteśmy w komplecie – zaczął oficjalnym tonem, wymawiając każdy wyraz głośno i wyraźnie – to może od razu przejdźmy do rzeczy.

Zapadła cisza. Emmanuel z miejsca stracił rezon. Zaskoczony uniósł głowę, rozejrzał się bezradnie dookoła i wyjąkał:

– I dlatego oddaję głos panu, panie Kirkenær.

Kirkenær zrobił krok do przodu i złożył ręce.

– Bardzo panom dziękuję – odpowiedział. Stanął za swoim krzesłem, położył obie dłonie na oparciu, po czym dał małżonce znak, żeby zaczynała.

– Iselin.

Kobieta podniosła się i podała mu brązową teczkę z gumką. Następnie, kołysząc biodrami, przeszła z gracją do przeciwległego rogu pokoju i pochyliła się nad rzutnikiem stojącym na podłodze. Arvid Folke Jespersen chrząknął znacząco na widok spódnicy opinającej się na zgrabnych pośladkach.

Iselin Varås wyprostowała plecy i umieściła rzutnik na stole, po czym mrugnęła do Arvida, uśmiechając się z lekkim pobłażaniem.

Kiedy włączyła projektor, Arvid i Emmanuel przestawili krzesła, żeby lepiej widzieć.

– Przemawianie do tak kameralnego grona słuchaczy jest zawsze czymś wyjątkowym – zaczął Kirkenær. – Dlatego pozwólcie, że najpierw wyrażę ogromną radość z tego, że jestem tu dzisiaj z wami.

Reidar spojrzał z wyrzutem na Emmanuela, który najwyraźniej spodziewał się takiej reakcji, bo nie dał się sprowokować: siedział spokojnie, nie spuszczając oczu z Kirkenæra.

– Chciałbym również skorzystać z okazji i podziękować tobie, Aradzie, za miłą i owocną współpracę, a także za to, że udostępniłeś nam swoje mieszkanie.

Arvid skinął głową, nie kryjąc zadowolenia.

Dla wszystkich stało się jasne, że Reidar Folke Jespersen nie nadawał na tych samych falach, co jego dwaj bracia. Sprawiał wrażenie zrzędliwego i niezadowolonego. Poza tym widać było, że jest świadomy roli, którą ma odegrać w tym przedstawieniu. Reidarowi nie podobało się wiele rzeczy, ale jego niezadowolenie wzrastało za każdym razem, kiedy Kirkenær zwracał się do jego brata po imieniu.

– Reprezentujecie panowie wiedzę popartą wieloletnim doświadczeniem... – ciągnął Kirkenær.

Reidar odwrócił się gwałtownie w stronę Arvida, ale on wydawał się całkowicie pochłonięty przemową luzaka z kolczykiem w uchu.

– I dlatego podczas tej krótkiej prezentacji nie będę próbował stwarzać dystansu, odwołując się do delikatnych plakatów i tym podobnych. – Kirkenær spojrzał na Reidara Folke Jespersena i uśmiechnął się szeroko. – Co prawda zdążyłem zapoznać Arvida i Emmanuela z moimi planami, ale pozwólcie, że najpierw przedstawię cel naszego dzisiejszego spotkania. Otóż, moi panowie, ja reprezentuję wolność. Wolność i bezpieczeństwo. Reprezentuję wolność i bezpieczeństwo, ponieważ dysponuję ogromnym kapitałem. – Nie chciałbym jednak – kontynuował – żeby nasza rozmowa dotyczyła głównie pieniędzy. Najbardziej zależy mi na tym, żebyście nabrali do nas zaufania i wszyscy trzej zrozumieli, że dziełu życia, które razem stworzyliście, nie grozi żadne niebezpieczeństwo. – Zamknął oczy, jakby formułował kolejną złotą myśl. – Doświadczenie to nasz wspólny kapitał. Z podziwem i pokorą przyglądałem się temu, co zbudowaliście. Teraz, kiedy Iselin i ja... – ukłonił się w stronę kobiety, która uśmiechała się jak Kleopatra do trzech panów w podeszłym wieku – ...dotarliśmy tak daleko, nie pozostaje nam w zasadzie nic innego, jak tylko dobrze zarządzać tą inwestycją. Panowie, sprawdziliśmy teren i plany zagospodarowania miasta, skonsultowaliśmy się z gigantami finansowymi i wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że należy _was_ hojnie wynagrodzić, żeby _wasza_ firma dalej prosperowała w _naszym_ imieniu.

Mężczyzna w czerwonej marynarce po raz kolejny zamknął oczy, jakby chciał sprawić wrażenie, że właśnie zdradził swoją największą tajemnicę. Kiedy je otworzył, przez chwilę stał w milczeniu, przyglądając się braciom Jespersen, jakby badał grunt, aż w końcu odwrócił się na pięcie i wyświetlił pierwszy slajd przedstawiający wstępne wyliczenia.

Reidar Folke Jespersen zwęszył spisek. On i jego dwaj bracia z uwagą śledzili, jak Kirkenær dwoi się i troi, żeby zrobić na nich dobre wrażenie. Kiedy po trwającym dwadzieścia minut peanie na swoją cześć Kirkenær w końcu przedstawił konkretną propozycję, żaden z nich jej nie skomentował. Tymczasem młoda kobieta uwijała się z przekąskami. Arvid zdecydował się na porto, Emmanuel wybrał piwo, natomiast Reidar uprzejmie odmówił. Iselin Varås nie zamierzała się poddać. Zajrzała do walizki i wyjęła miniaturowe buteleczki hennessy i chivas regal, ale Reidar odnotował, że Arvid mrugnął do niej porozumiewawczo, dając znać na migi, żeby go nie zmuszała. Zażyłość, która łączyła pozostałą czwórkę – jego dwóch braci i małżeństwo kupców, a która przejawiała się w mimice i którą okazywali sobie tutaj, w mieszkaniu Arvida, otwarcie i bez skrępowania, sprawiła, że Reidar szybko zdał sobie sprawę z tego, iż Kirkenær już dawno zyskał przychylność Arvida i Emmanuela. Ale nie to go tak rozwścieczyło. To było coś innego, coś, co sprawiło, że poczuł się jak w potrzasku, że stał się niecierpliwy i nieco agresywny. Jednak nie licząc kilku wybuchów złości na początku spotkania, nie pozwolił sobie na żaden komentarz czy uszczypliwość pod adresem braci i zaproszonych gości. Nie dał nic po sobie poznać. Z jego ust nie padło ani jedno słowo aż do czasu, gdy Hermann Kirkenær i Iselin Varås pożegnali się i wyszli.

Arvid odprowadził gości do wyjścia. Słychać było, jak kręcą się po przedpokoju, zdejmują z wieszaków ciężkie płaszcze, wymieniają uprzejmości. Podczas gdy Arvid żegnał się z Kirkenærem i jego żoną, Reidar ani razu nie odezwał się do Emmanuela. Cisza, która zapadła w pokoju, była niemal namacalna. Bracia siedzieli ze wzrokiem wbitym każdy w swoją ścianę i przysłuchiwali się od niechcenia, jak Arvid w starym, przedwojennym stylu flirtuje z Iselin Varås. W końcu goście opuścili mieszkanie.

Reidar domyślił się, że prawdziwym powodem, dla którego Kirkenær skończył swój występ w rekordowo krótkim czasie, było to, że biznesmen najwidoczniej uznał rozgrywkę za wygraną. Reidar Folke Jespersen siedział i analizował sytuację i z każdą chwilą narastała w nim coraz większa złość. Równocześnie po raz kolejny czuł, jak ogarnia go rezygnacja, która hamuje wściekłość. Tego uczucia nienawidził najbardziej – tego, jak apatia charakterystyczna dla podeszłego wieku wkrada się do podświadomości niczym mgła opadająca na las i czyniąca go nieprzeniknionym i bezbarwnym. Nienawidził apatii za to, że próbowała wmówić ciału, że nie ma siły ani energii, by podjąć walkę. Ta dwoistość uczuć i agresja połączona z rezygnacją sprawiły, że przez kilka sekund czuł się tak, jakby miał się udusić. Zdawał sobie sprawę, że to spotkanie jest w jego życiu jednym z najważniejszych wydarzeń od wielu lat. Takie myśli krążyły mu po głowie, podczas gdy z przedpokoju dolatywał rżący śmiech Arvida, a Emmanuel wpatrywał się posępnym wzrokiem w ścianę, prawdopodobnie w odpowiedzi na negatywną aurę, jaką roztaczał najstarszy brat. W ciągu tych kilku sekund Reidar Folke Jespersen opracowywał strategię realizacji dwóch celów krótkoterminowych. Po pierwsze trzeba było storpedować próbę sprzedaży firmy, której współwłaścicielami byli pozostali bracia. Po drugie musiał zyskać na czasie, żeby spokojnie i w samotności przemyśleć zaistniałą sytuację.

Od pierwszej potyczki dzieliły go zaledwie sekundy. Kiedy drzwi do przedpokoju otworzyły się i Arvid z wystudiowaną miną oparł się o futrynę, na krześle wiercił się stary żołnierz gotowy do walki.

– A gdzie zwierzak? – spytał spokojnym tonem.

Jakby na dany sygnał w przedpokoju rozległo się ciche pochrząkiwanie. Po chwili w lekko uchylonych drzwiach ukazała się mała, czarna mordka, która powiększyła przejście o kilka niezbędnych centymetrów, po czym do pokoju wparował mały, gruby, zziajany papillon. Pies merdał połową ciała i podrygiwał na cienkich łapkach, pociągając nosem jak przeziębiony prosiak. Reidar pochylił się i skierował długi palec w stronę pyska zwierzęcia. Pies wzdrygnął się, odchylił głowę i wydał z siebie serię przenikliwych ujadań, co sprawiło, że Arvid rzucił się na kolana, żeby ratować pupila.

– Już dobrze, Sreberko, już dobrze – wymamrotał z buzią w ciup. Podniósł papillona i przytulając twarz do śliniącego się psiego pyska, przemawiał do niego jak do dziecka. – Sreberko wyczuwa, że jej nie lubisz – powiedział z wyrzutem i lekkim rozdrażnieniem. Reidar spojrzał na niego, wykrzywiając twarz w grymasie, prawie tak, jakby brat rozpływał się nad zepsutym mięsem albo groteskowo ukształtowanym owadem.

– Nic z tego nie będzie – rzucił krótko Reidar.

Arvid i Emmanuel wymienili spojrzenia.

– A skoro tak, to uważam dalszą dyskusję za bezprzedmiotową – dodał zdecydowanym tonem i podniósł się z krzesła.

– Przygotowywaliśmy tę umowę miesiącami – wysyczał cicho Emmanuel. – Nie możesz pokrzyżować nam planów.

– Mogę – stwierdził stanowczo Reidar.

– Skąd ta pewność? – spytał ze złością w głosie Arvid.

Reidar nie raczył nawet spojrzeć w jego stronę. Zamiast tego poszedł po płaszcz.

– Zrobiłem to, o co mnie prosiliście – powiedział na odczepnego. – Wysłuchałem człowieka, wytrzymałem ponad pół godziny. Mieliście nadzieję, że uda wam się mnie przekonać. Nie przekonaliście mnie. Ani trochę. Ten facet to zero.

– Karsten jest gotów.

Reidar wzdrygnął się i wbił wzrok w Arvida, który powtórzył:

– Karsten jest po naszej stronie.

To, że Karsten został wciągnięty do rozmowy, jeszcze bardziej rozzłościło Reidara, ponieważ był to dowód na to, że spisek, który wyczuł na odległość, miał o wiele szerszy zasięg, niż początkowo zakładał. Nie dość, że Arvid i Emmanuel zmówili się przeciwko niemu, to jeszcze wciągnęli w to wszystko jego własnego syna, Karstena.

– Jeśli chodzi o Karstena, to jego stosunek do sprawy nie ma tu najmniejszego znaczenia – powiedział z kamienną twarzą. – Nic z tego nie będzie – powtórzył.

Arvid trząsł się ze złości. Rzucił okiem na Emmanuela, jakby szukał u niego poparcia, i powiedział:

– Lepiej pogódź się z tym, że tym razem Emmanuel i ja nie ustąpimy. I właśnie dlatego że obaj dobrze cię znamy i dlatego że obaj trafnie przewidzieliśmy, że właśnie tak podziękujesz nam za zaufanie, które ci okazaliśmy, pytając cię o zdanie, obawiam się, że tym razem to ty poniesiesz klęskę.

Reidar milczał uparcie.

Arvid zerknął na Emmanuela.

– Decyduje głos większości, czy ci się to podoba, czynie.

– Większości?

Reidar okrążył stół i ruszył w stronę Arvida, który ze strachu zrobił dwa kroki do tyłu. Prawdopodobnie doszłoby do rękoczynów, gdyby nie interwencja trzeciego z braci. Emmanuel usiłował się podnieść. To znaczy sapiąc i dysząc, przyjął pozycję półstojącą, opierając gruby brzuch o krawędź stołu. Był to tak rzadki widok, że Arvid i Reidar zastygli w bezruchu. Wszyscy, którzy znali Emmanuela, wiedzieli, jak ogromnym wysiłkiem był okupiony taki nagły zryw. Dla obu braci był to znak, że Emmanuel traktuje tę sprawę śmiertelnie poważnie. W ten sposób Emmanuel chował się za swoją małą, wyjątkową tarczą autorytetu, która w wielu sytuacjach pomogła mu zmierzyć się z kompleksem młodszego brata – kompleksem, który zawsze dawał o sobie znać w kontaktach z Reidarem. Tym razem Emmanuel usiłował wykorzystać swoją przewagę do tego, żeby łagodnymi ruchami rąk zażegnać konflikt i uspokoić braci, którzy stali naprzeciw siebie jak bokserzy na ringu.

– Uspokójcie się, przecież nie stało się nic złego. Oferta Kirkenæra jest nadal aktualna, najważniejsze to trzymać się razem...

Na dźwięk nazwiska kupca Reidar aż podskoczył z wrażenia.

– To, czy ten człowiek podtrzyma swoją ofertę, czy nie, jest bez znaczenia. I tak nic z tego nie będzie! – głos Reidara przypominał kanonadę z karabinu maszynowego. Dla wzmocnienia efektu mężczyzna z całej siły uderzył prawą ręką w blat stołu.

Arvid odstawił psa na fotel i zawołał:

– Druga taka szansa już nigdy się nam nie trafi!

– Właśnie! – Reidar ryknął na młodszego brata. – Właśnie – powtórzył i zbliżył się do Arvida. – A nie przyszło ci do głowy, że to trochę dziwne?

– Dziwne? – Arvid szukał pomocy u Emmanuela, który usiadł powoli na swoim krześle. Wysiłek sprawił, że jego oddech zrobił się ciężki i świszczący. Małe krople potu wystąpiły mu na czoło. Jednak w spojrzeniu, które posłał najstarszemu bratu, nie było śladu zmęczenia.

– Na tym właśnie polega twój problem – powiedział cicho do Reidara. – Zaczynasz się starzeć. Straciłeś wigor. Tym razem nie ustąpimy. Przegrałeś.

– Straciłem wigor?

– Owszem – warknął Arvid. – Nie jesteś taki, jaki byłeś. Ty i ja, i Emmanuel jesteśmy... – Arvid wstrzymał oddech, jakby nie śmiał wymówić tego słowa. Po chwili zamknął oczy i zebrał się na odwagę: – ...jesteśmy _starzy._ Ty, Reidarze, ty jesteś _stary._ Jesteś z nas _najstarszy._ I nie jesteś nieśmiertelny, do cholery!

Reidar wzdrygnął się. Sreberko, która leżała w fotelu, zaczęła szczekać jak oszalała.

– Sreberko! – zawołał zdenerwowany Arvid – Nie bój się, Sreberko!

Reidar przenosił wzrok z Arvida na Emmanuela i z powrotem.

– Jest nas dwóch, ty jesteś sam. Tym razem Emmanuel i ja dopniemy swego. Sprzedamy sklep i koniec dyskusji.

Reidar zbladł. Oparł się o blat stołu. Ciężkie oddechy trzech starszych panów zagłuszyły poszczekiwanie i żałosne skomlenie psa.

Reidar Folke Jespersen nabrał powietrza i rzucił krótko:

– Wychodzę. Niczego nie podpiszę.

Dwaj młodsi bracia spojrzeli na siebie. Arvid ruszył nerwowo w stronę drzwi. Jakby na dany sygnał mały piesek kanapowy zeskoczył z fotela. Szczekając, warcząc i wydając chrapliwe dźwięki, doskoczył do Reidara i zaczął gryźć go w kostkę. Reidar przez kilka krótkich sekund przyglądał się Sreberku. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Nagle zebrał się w sobie i z całej siły kopnął psa. Kopnięcie okazało się wyjątkowo celne. Odrywając się od podłogi, pies wydał z siebie głuchy dźwięk, przeleciał przez pokój i pacnął w róg kominka. Rozpłaszczone psie ciało zarzęziło i zastygło nieruchomo.

– Potwór! – krzyknął Arvid i szurając nogami, pospieszył na ratunek leżącemu bez czucia zwierzęciu. Ukląkł obok niego i zawołał cienkim głosem: – Sreberko! Sreberko!

Emmanuel przewrócił oczami. Drżącą z emocji ręką sięgnął po wąską cygaretkę i próbował ją zapalić. Z każdym potarciem zapalniczki płomień robił się coraz większy. Kiedy w końcu uznał, że efekt jest zadowalający, zwrócił się do Arvida, wzruszając ramionami:

– Głupio zrobiłeś, wpuszczając zwierzę do pokoju, dobrze o tym wiesz. Reidar i twój psiak nigdy nie darzyli się zbytnią sympatią...

– Zamierzam wyjść teraz tymi drzwiami – zagrzmiał Reidar Folke Jespersen, wchodząc bratu w słowo, i swoim długim, kościstym palcem wskazał na drzwi wyjściowe. – A biorąc po uwagę obecną sytuację, szanse, że kiedykolwiek tu wrócę, są znikome.

– Zabiłeś Sreberko – jęknął Arvid od strony kominka.

– Przestań histeryzować! – wybuchnął zniecierpliwiony Reidar. – Twój pies żyje.

Emmanuel odchrząknął, ale kiedy zaciągnął się cygaretką, jego głos odmówił posłuszeństwa.

– Dla nas... – wymamrotał, dławiąc się dymem – dla Arvida i dla mnie to po prostu czysty interes. Pieniądze. Traktując to jako coś osobistego, zachowujesz się nieprofesjonalnie.

Zakaszlał. Nagłe kłopoty z oddychaniem uniemożliwiły mu dalszą wypowiedź. Kiedy znowu się odezwał, jego głos przypominał zdławiony szept umierającego ojca chrzestnego w filmie gangsterskim:

– Musisz się poddać. Dobrze ci radzę, poddaj się, bo tym razem Arvid i ja nie ustąpimy. Podpisz dokument i będzie po sprawie.

– Nigdy go nie podpiszę! – syknął Reidar.

– Ona się nie rusza! – zawołał Arvid, podnosząc suczkę, która przez cały czas nie dawała oznak życia. – Sreberko...

– Mówimy o mojej cholernej emeryturze! – ciągnął niczym niezrażony Emmanuel. – Karsten też wie, co jest dla nas najlepsze. Arvid, Karsten i ja nie pozwolimy, żeby twój wybór przekreślił nasze plany na przyszłość.

Reidar stał przez kilka sekund ze spuszczoną głową, po czym zerknął na Arvida, który trzymał psiaka w ramionach. Przednie łapy sterczały pionowo w górę. Nagle jedną z nich przeszyły konwulsje, pies przekręcił łeb i z otwartego pyska wysunął się jasnoczerwony koniuszek języka.

– No i po psie – powiedział Reidar beznamiętnym tonem, za to ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. – Właśnie go zabiłeś – dodał. – Nie trzeba było go podnosić.

Odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę drzwi.

– Daj spokój – powiedział Emmanuel, wzdychając ciężko. – Wojna skończyła się ponad pięćdziesiąt lat temu. Wycofując się, nic nie zyskasz. Przyjmij w końcu do wiadomości, że przegrałeś.

Reidar otworzył drzwi i rzucając za siebie ostatnie spojrzenie, powiedział:

– Niczego nie podpiszę. Koniec dyskusji. Brak podpisu to brak umowy.

– Nie ma sensu się stawiać! – zawołał za nim Emmanuel. – Jutro pieniądze będą leżały na stole!

Trzaśnięcie drzwiami.

– Przegrałeś – powtórzył za wychodzącym bratem i zerknął na Arvida, który powoli uniósł głowę i spojrzał z gniewem na drzwi.

Emmanuel strząsnął popiół z cygaretki.

– Weterynarz postawi psiaka na nogi – zapewnił brata. – Gorzej z Reidarem. Jego podpis musi się znaleźć pod umową. W przeciwnym razie wszystko stracone.IN MEDIAS RES

Po rozstaniu z braćmi, schodząc na dół po schodach i starając się zepchnąć uczuciowy bezwład do najgłębszego zakamarka mózgu, Reidar Folke Jespersen zastanawiał się nad kolejnym ruchem.

Kiedy znalazł się na chodniku na Uranienborgveien, przystanął na chwilę. Kuląc się od lodowatego wiatru, wytężał umysł, usiłując przypomnieć sobie, jak dojść do najbliższego postoju taksówek i budki telefonicznej. Chyba właśnie to najbardziej mnie irytuje, pomyślał. Kiedy człowiek się starzeje, każde odstępstwo od rutyny sprawia, że dzień staje się bardziej męczący i denerwujący. Ruszył w dół Parkveien. Zaledwie pięćdziesiąt metrów dalej, na rogu parku, znalazł aparat telefoniczny. Wziął do ręki słuchawkę i dopiero wtedy zauważył, że to telefon na kartę. Odwiesił słuchawkę i przez kilka minut zastanawiał się, czy nie lepiej pojechać prosto do biura na Bertrand Narvesens vei w Ensjø i zadzwonić stamtąd. Było zimno, a on czuł się zmęczony i zmarznięty na kość. Z drugiej strony wolał skorzystać z całkowicie anonimowego telefonu. Żałował, że przed wyjściem nie poprosił Arvida, żeby zamówił mu taksówkę. Gdyby dysponował samochodem, jego działania byłyby lepiej skoordynowane, a poza tym w jego centrum dowodzenia byłoby ciepło. Tak dramatyczne sceny rozstania jak ta, którą przed chwilą urządził, były zupełnie niepotrzebne, chociaż ich temperatura podkreślała powagę sytuacji i wywoływała niepokój w szeregach wroga.

Sztywnymi palcami wyłowił kartę telefoniczną z portfela znajdującego się w wewnętrznej kieszeni płaszcza oraz kartkę, na której miał zanotowany numer telefonu do kochanka Ingrid. Czekał długo, bardzo długo, aż ktoś podniesie słuchawkę.

– Tak? – odezwał się w końcu czyjś głos.

Reidar Folke Jespersen zawahał się, ale nie dłużej niż sekundę.

– Z tej strony Reidar Folke Jespersen – rzucił krótko. – Chciałbym rozmawiać z żoną. – Cisza w słuchawce. – Tylko bez melodramatycznych scen, spieszy mi się – ciągnął spokojnie Jespersen, chociaż w jego głosie słychać było lekkie zniecierpliwienie. – Muszę pilnie porozmawiać z Ingrid. W bardzo ważnej sprawie.

– Chwileczkę – powiedział męski głos.

Znowu zapadła cisza. Reidar Folke Jespersen trząsł się z zimna. Rozglądając się wokół siebie, przeklinał w myślach nerwowość Ingrid. Nienawidził takiego czekania – czyżby tego nie rozumiała? Podczas gdy Jespersen czekał na mrozie, aż żona podejdzie do telefonu, od strony Josefines gate nadjechała biała taksówka marki Mercedes i zatrzymała się kilka metrów przed światłami. Jespersen z ulgą odnotował, że pasażer płaci za kurs. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby być kolejnym pasażerem białej taksówki, pomyślał. Jakby w odpowiedzi na jego niemą prośbę w słuchawce odezwał się niski głos Ingrid Jespersen:

– Reidar?

– Tak – odpowiedział bezbarwnym tonem. – Wrócę dzisiaj trochę później, możliwe, że dopiero koło siódmej.

Po drugiej stronie panowała idealna cisza. Tylne drzwi białego mercedesa otworzyły się i po chwili wysiadł z niego pasażer.

– Jesteś tam? – spytał.

– Tak – odpowiedziała ledwo słyszalnym głosem.

– Zakładam, że ostatni raz zastaję cię u innego mężczyzny. Ale wybór należy do ciebie. Jeśli zależy ci na naszym małżeństwie, oczekuję, że będziesz w domu o godzinie dziewiętnastej. Jeśli nie, nie chcę cię tam więcej widzieć.

Biały mercedes ruszył na zielonym świetle. Reidar Folke Jespersen uniósł rękę i przywołał taksówkę, która zatrzymała się przy krawężniku.

– Tak czy inaczej puszczam ten epizod w niepamięć i nie zamierzam nigdy do niego wracać – zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.

Wyjął kartę z automatu i nachuchał w dłonie, po czym zebrał się w sobie i powlókł w stronę taksówki. Wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwi.

– Dokąd? – spytał taksówkarz, gruby Pakistańczyk, który koncentrował się na lusterku wstecznym, usiłując włączyć się do ruchu.

– Ensjø – powiedział Reidar Folke Jespersen i wstrzymał oddech. – Strasznie zmarzłem. Byłoby miło, gdyby podkręcił pan ogrzewanie.SOWA

Przed budynkiem magazynu, gdzie rozgrywały się te sceny, oparty o ogrodzenie z siatki stał Richard Ekholt i wydawało mu się, że obserwowane okno przypomina zmrużone oko. Powieką była roleta, pod którą przepływała struga światła. Wpatrywał się tak intensywnie, że aż rozbolały go oczy, a mimo to nie potrafił oderwać wzroku od okna.

Chociaż na dworze było lodowato, Richard Ekholt nie czuł mrozu. Był ubrany w uniform taksówkarza, z naszytym na lewym ramieniu logo Oslo Taxi. Ubranie było pogniecione, spodnie bez kantów, a na marynarce widać było ciemne, zaschnięte plamy po kawie i ketchupie. Na nogach miał brązowe półbuty, które nie nadawały się na dwadzieścia stopni mrozu. Nagle zauważył postać kobiety prześwitującą przez białą roletę. Na dwie krótkie sekundy zamknął oczy. Jednak uczucie, którego doznał, kiedy potwierdziły się jego podejrzenia, było czymś innym niż zazdrość, którą czuł do tej pory. To, co czuł w tamtej chwili, to obezwładniający całe ciało paraliż i ból, którego nie dało się uśmierzyć, odwracając wzrok czy oddychając głęboko. Przez dwie krótkie sekundy miał wrażenie, że świat wali mu się na głowę. Musiał złapać się ogrodzenia, żeby nie upaść.

W długim rzędzie ciemnych kwadratów na ścianie tylko w jednym paliło się światło. Jej ciało przemieniło się w niewyraźny cień, który wkrótce na tle białej rolety przybrał kształt kobiecej sylwetki o ostrych jak brzytwa konturach, żeby po chwili znowu przeobrazić się w bezkształtną chmurę w tym absurdalnym teatrze pantomimy. Jej profil z lekko zadartym nosem, kształt górnej wargi i peruka odznaczały się wyraźnie na ekranie, kiedy obróciła się powoli i zaczęła rozpinać guziki sukni, a potem uwolniła jedno ramię i pozwoliła, żeby suknia opadła na podłogę. Kiedy po raz drugi wykonała pełen obrót, cień zniknął. Dopiero wtedy zauważył, że stracił czucie w nogach, jakby wpatrywanie się w jej cień wyssało z niego wszystkie siły; wpatrywanie się w jej proste ramiona i wyraźnie zarysowane piersi, które rozpłynęły się w szarej mgle – zupełnie tak, jakby reżyser przedstawienia postanowił oszczędzić publiczności zbyt śmiałej sceny. Nie zwracał uwagi ani na zmarznięte ciało, ani na lodowate powietrze kłujące w nos. Jedyne, co czuł, to muśnięcie jej skóry sekundę przed tym, jak mu się wyrwała i wybiegła z samochodu. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła. Nie odrywając wzroku od dziwnego teatru cieni rozgrywającego się za białą roletą, zataczał się po asfalcie pokrytym gdzieniegdzie lodem i ubitym śniegiem, aż dopadł do żelaznych drzwi, o których wiedział, że są zamknięte. Mimo to kilka razy nacisnął na klamkę. Kopał w drzwi. Żadnego odzewu. Cofnął się. Jak udało jej się wejść do środka? – pytał sam siebie. Szukał przycisku dzwonka, ale nigdzie go nie było. Pomyślał, że najwidoczniej znała drogę. Już tu kiedyś była, pomyślał. Jak w transie wrócił do taksówki. Słychać było tylko śnieg skrzypiący pod butami. Wsiadł do samochodu i wbił wzrok w zegar na desce rozdzielczej. Kilka razy wyświetliła się informacja, że klienci wzywają taksówkę, ale on nie zwrócił na to uwagi, ponieważ przez cały czas wpatrywał się we wskazówkę minutową. Dopiero po pewnym czasie zauważył, że z jego ust wydobywają się obłoki pary. Chwilę później cienka warstwa lodu pokryła wewnętrzną stronę przedniej szyby. Nawet kiedy stracił czucie w palcach, wciąż myślał tylko o jednym: o jej cieniu na tle białej rolety.

Wskazówka minutowa poruszała się niewiarygodnie powoli. Mimo to udało jej się zakraść niepostrzeżenie na drugą połowę tarczy. Kiedy się ocknął, warstwa lodu pokrywająca przednią szybę ograniczała widzialność do zera. Szczękając zębami, chuchał na palce, żeby je rozgrzać. Uruchomił silnik, dodał gazu i włączył ogrzewanie i rozmrażanie szyby. Trzymał dłonie nad wywietrznikami, przez które po chwili zaczęło wlatywać cieplejsze powietrze. Stawy miał czerwone od mrozu, a palce białe, źle ukrwione. Lód na szybie powoli odtajał, tworząc małe, owalne pola, przez które można było wyjrzeć na zewnątrz. Palce zaczęły mrowić. Ale jego myśli nadal krążyły wokół tajemniczego _rendez-vous._ Dla kogo tak się wystroiła? Musiała myśleć o tym mężczyźnie, kiedy malowała wargi, kiedy zbliżała twarz do lustra, żeby nałożyć cienie na powieki. Dłoń, która precyzyjnie poruszała pędzelkiem – o tak – chociaż siedział w tym samym pokoju, ona myślami była zupełnie gdzie indziej, z innym mężczyzną. Kiedy wybierała suknię, również myślała o innym. Już wtedy go zdradzała. Wcale nie wybierała się do pracy, na żaden wieczór autorski ani na tańce. Szykowała się na spotkanie z kochankiem. Zacisnął dłonie w pięści. W oknie wciąż paliło się światło.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: