Mgła - ebook
W świecie rozdartym między Purpurowych i Srebrnych, brutalny atak demonów dziesięć lat temu odebrał Ellie jej ukochanego Ernesta. Straciła wszystko. Przynajmniej tak myślała. Gdy w leśnej gęstwinie spotyka upiora - istotę przypominającą demona, lecz pozbawioną zewu krwi - coś w niej budzi niepokój. Czy to możliwe, że łączy ich więcej niż tylko śmiertelne zagrożenie? W tle tej skomplikowanej gry przeplata się wątek Marifer, siostry Ernesta, która od dekady rzuca wyzwanie losowi, płacąc wysoką cenę za nadzieję na odzyskanie brata. A jest jeszcze Foxy, enigmatyczny kupiec, który wydaje się znać odpowiedzi na pytania skrywane w cieniu. Kim jest Foxy? I dlaczego tak bezgranicznie pragnie chronić Marifer i jej bliskich, nawet jeśli oznacza to walkę z królem Srebrnych? Odkryj opowieść o stracie, poświęceniu i miłości, która wykracza poza granice pamięci, a dawne więzy stają się kluczem do przetrwania w świecie balansującym na krawędzi chaosu.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zimne i okrutne południe, ciepła i waleczna północ, odwieczna walka srebrnych bohaterów
z purpurowymi, bezdusznymi potworami. Tak właśnie wyglądał Świat, choć ci, co przystają
z mrokiem, lubują się w nazywaniu go Mundus. Niewielu pamięta, od kiedy to piekło trwa, każdy próbuje tylko przetrwać. W tym Świecie magicznym, który nie ma nic wspólnego
z bajkami opowiadanymi dzieciom przed snem, drapieżcy i ofiary żyją otuleni mgłą skrywającą największą tajemnicę istnienia. Tu nieliczni starcy po cichu, niesłyszalnym szeptem opowiadają legendę. Legendę mrożącą krew w żyłach, ale dającą przeżyć resztce nadziei w ich sercach. Młodsze pokolenia nie mają jednak złudzeń i przeczuwają koniec, jedni umrą z głodu, drudzy rozszarpani przed nieludzkie istoty, a trzeci doświadczą ponurej starości z niewieloma miłymi wspomnieniami. Wszyscy chcą jednak wyszarpnąć od życia jeszcze jeden dzień, jeszcze jedną chwilę, jeszcze jeden oddech, sami nie do końca rozumiejąc, po co… Świat się kończy, apokalipsa jest o krok, wyczuwalna jak podmuch silnego wiatru pchającego cię w przepaść.
Ostatnie nadzieje gasły wraz z ostatnimi oddechami starców, gdy nagle jeden trzepot skrzydeł, jedna decyzja wprowadziła niewiadomą w to równanie… jakby Świat wydobył z siebie ostatni krzyk nadziei, starając się uratować…
ROZDZIAŁ I – ELLIE: ŚMIERĆ NA PUSTKOWIU
Północ. Sucha połać ziemi. Miejsce, gdzie każda kropla deszczu oznaczała święto. Na tej bezkresnej pustyni znajdowało się Pustkowie, kompletnie niezdatne do życia, ale twarda, czerwonawa ziemia skrywała tajemnicę. Podziemne źródła wody, całe systemy rzeczne, które dawały życie największej puszczy na Północy. Nie było wiadome, dlaczego las się nie rozrasta, ale każdy dziękował opaczności za jego istnienie. To dla tej puszczy powstało Pustkowie, które miało być jedynie bazą wypadową dla zbieraczy. Raz w miesiącu o pełni księżyca udawali się w poszukiwaniu specjalnego kwarcu, którego używali magowie
w Twierdzy. Był on dostępny jedynie tutaj, a może to tylko taka legenda, która dawała nam się poczuć kimś ważnym, niezastąpionym. Tak czy siak, prawda była taka, że to działało. Wielu śmiałków tu przyjeżdżało, by trochę zarobić, choć niewielu tak naprawdę wracało do domów. Nikogo to jednak nieszczególnie dziwiło, bo puszcza nie tylko skrywała najdrogocenniejszy kwarc na Świecie, ale również największą populację demonów. Stworzenia tak przerażające, że sama ich nazwa wywoływała na skórze przeszywający, lodowaty dreszcz.
Śmiałkowie umierali tu lub triumfalnie wracali do domów, ale tylko kompletni szaleńcy lub odrzutki mogli nazwać Pustkowie swoim domem. Ja byłam jednym z nich. Dziesięć lat temu straciłam matkę, ukochanego i całe życie, które znałam. Od tamtej chwili cierń w moim sercu nie daje mi spokoju. Przymieram głodem z resztą ludzi zapomnianych. Może i sporo jest osób chcących zarobić, ale niewielu na tyle szalonych, by dostarczać tu regularnie zaopatrzenie. Brakuje nam tu wszystkiego. Głód czasami doprowadzał do szaleństwa i tak oto, ja, Ellie, obłąkana, fioletowa wdowa, jak lubią na mnie wołać, szukałam choćby jednego zbłąkanego zająca, by przyrządzić go sobie na kolację.
Im dalej wchodziłam w ciemność puszczy, tym bardziej zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze żyłam. To najgłupszy pomysł, na jaki wpadłaś, karciłam się sama w myślach. I nagle usłyszałam szelest liści. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Grubiutki, ciemnoszary zając. Uśmiechałam się do siebie przez łzy, jakbym już go miała w garści. Umiałam jednak całkiem nieźle strzelać, dlatego pozwalałam sobie na ten przesadny optymizm. Wyjęłam delikatnie strzałę i zaczęłam celować w nic nieświadome zwierzę, pałaszujące coś między liśćmi. Nabrałam powietrze w płuca i gdy przy wydechu miałam już puścić cięciwę, mając zająca na linii strzału, on zniknął. Opuściłam łuk. Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, co się dzieje, a gdy dotarł do mnie obraz sytuacji, odebrało mi dech.
Kilkadziesiąt kroków ode mnie, gdzie jeszcze przed chwilą był pulchniutki zając, stało TO… przerażający, krwiożerczy zwiastun mojej śmierci. Poprute, brudne ubrania, czarna, miejscami odpadająca skóra, długie pazury i przygarbiona sylwetka. To był demon. Wiedziałam, że jakakolwiek forma próby ratowania życia skończy się fiaskiem. Ich zmysły były dziesięciokrotnie bardziej wyczulone niż ludzkie. Nie władały magią, ale otaczała ich magiczna aura. Wyczuwały zmiany, choćby te niewielkie, jakby jedna kropla deszczu w zetknięciu z ziemią zmieniała cały Świat. Nie istniał doskonalszy drapieżnik na Świecie od nich, dlatego to ludzie żyli jak w klatkach, a ja…. ja byłam już martwa…
Wstrzymywałam powietrze zbyt długo i teraz niemal desperacko musiałam napełnić nim płuca. Od razu przykułam jego uwagę. Wgapiał się we mnie czarnymi oczami, bez białek. Z jego spojrzenia wydzierała otchłań, niczym brama do przerażającej nicości. Ruszył w moją stronę. Krzyczałam, mając zaciśnięte oczy. Mój krzyk niósł się przez las. Wydawało mi się, że trwał zbyt długo jak na możliwości tego zabójcy. Zamilkłam, choć tak naprawdę zaczęłam się krztusić swoimi łzami. I wtedy usłyszałam dziwny dźwięk. Nie wiedziałam, co to, ale wyczułam, że ktoś stoi obok mnie. Czułam nieprzyjemny chłód i mimowolnie cofnęłam się, potykając o kamień lub korzeń. Upadłam i wtedy otworzyłam oczy.
Przede mną stała druga postać. Zadarłam głowę i znowu dostrzegłam wgapiające się we mnie czarne, martwe oczy. Krzyknęłam, zasłaniając przedramieniem twarz. Usłyszałam szelest. Spodziewałam się, że to ostatnie sekundy mojego życia, ale nic mi się nie stało. Odsłoniłam oczy. Z trudem oderwałam wzrok od wysokiej postaci, która teraz stała jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Rozejrzałam się i dotarło do mnie, że potknęłam się o martwe truchło demona. Ten dziwny dźwięk to był jego łamiący się kark. Wstrząsnął mną dreszcz, ale na czworaka odsunęłam się momentalnie od trupa. Spojrzałam przerażona na drugą postać, po czym nieporadnie, opierając się o drzewo, wstałam. Schowałam się za pień.
Przyglądałam się postaci i choć nie mogłam w to uwierzyć… Był to kolejny demon. Demon zabił demona, próbowałam sobie to wszystko poukładać w głowie. Demony się nie zabijały. Nie żyły w stadach, ale bez wątpienia tworzyły kolektyw. To absurdalne, powtarzałam sobie w myślach. Fakt był jednak taki, że u moich stóp leżał martwy demon, który jeszcze chwilę temu chciał rozerwać mi gardło.
- Zabiłeś demona – wykrztusiłam, sama nie rozumiejąc, po co się odzywałam. Powinnam raczej uciekać, choć nie jestem pewna, czy moje nogi jak z waty byłyby w stanie zrobić chociaż kilka kroków.
- Tak – odrzekł pośpiesznie, a jego głos mnie sparaliżował.
Przyglądałam się mu, niedowierzając. Cała sytuacja była niedorzeczna. Demony nie rozumieją ludzi, a ludzie demonów. Posługujemy się różnymi językami. Poza tym oprawcy nie rozmawiają z ofiarami, ze swoim… jedzeniem.
- Rozumiesz to, co mówię – wymamrotałam cicho, ale wiedziałam, że na pewno mnie słyszy. Demony miały doskonały słuch. – Znasz mój język?
- Tak – rzucił równie obojętnie, co za pierwszym razem. Jego głos był kompletnie wyprany z jakichkolwiek emocji.
- Czemu się zakrywasz? – spytałam, bo długa chusta zakrywała jego włosy i twarz. Jedyne, co widziałam to te demoniczne spojrzenie. Brniesz w kompletnie surrealistyczną sytuację, rozmawiasz z demonem, skarciłam sama siebie.
On jednak zareagował na moje słowa. Pociągnął za materiał, który został w jego dłoni. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego białe włosy, które wpadały w fiolet, leciutko w odcień lawendowej wody. Nie widziałam nigdy u żadnego z tych potworów takich włosach. Jednak jego oczy i postawa przyczajonego tygrysa były znakami charakterystycznymi dla demonów. Musiał nim być, choć nie tylko włosy budziły mojego wątpliwości. Skóra nie była spalona, aczkolwiek daleko jej było do naturalnego koloru, przynajmniej tej na twarzy. Jego ubrania wprawdzie ubłocone i nieco podarte wyglądały całkiem schludnie. Poza tym miał na sobie ciężkie, czarne buty, a demony zazwyczaj biegały boso. Jego ciemne, długie linie na twarzy również nie były czymś charakterystycznym dla tych potworów. Nie byłam jednak do końca pewna, czy są one tak unikatowe jak jego włosy, gdyż tak jak mówiłam, demony miały czarną popaloną skórę, więc trudno doszukiwać się na niej znamion. Poza tym zazwyczaj nie ma się tyle czasu, co ja, by im się przyjrzeć. Nie znam bowiem nikogo, kto przeżył tak bliskie spotkanie z demonem, co ja teraz. Właściwie to szybko dotarło do mnie, że marnuję swoją szansę.
Nie zastanawiając się długo, odwróciłam się i zaczęłam biec, ile sił w moich nogach. Wiedziałam, że jeżeli będzie chciał mnie złapać, to i tak to zrobi. Nadzieja jednak umiera ostatnia, dlatego postanowiłam skorzystać z tej niewielkiej możliwości uratowania swojego życia.
Zadziwiająco szybko znalazłam się na skraju puszczy. Widziałam w oddali budynki Pustkowia, ale zatrzymałam się. Uratował mi życie, dotarło do mnie. Może gdyby po prostu się pobili o mnie, czyli o jedzenie, to byłabym już w domu. Opowiadałabym moją niesamowitą historię o głupocie i niezwykłym szczęściu. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Nie do końca rozumiałam samą siebie, ale wróciłam do miejsca, gdzie go zostawiłam. Postać stała, jak stała. Jego twarz niczego nie zdradzała, ale fakt, że wciąż tu był, pozwalał mi sądzić, iż ta cała sytuacja jest dla niego równie dziwna, co dla mnie.
- Nie zabijaj mnie – rzuciłam piszczącym głosem.
- Nie zrobię tego – powiedział pewnie.
- Zabiłeś demona – mruknęłam, zaczynając rozmowę jeszcze raz od tych samych słów, co za pierwszy razem.
- Tak – odpowiedział, jakby zgodnie ze scenariuszem.
- Ty też jesteś demonem – skwitowałam.
- Tak. – Patrzył na mnie, nie mrugając nawet razu.
- Pomogłeś mi – wykrztusiłam. – Jestem wdzięczna.
- Co to znaczy „być wdzięcznym”? – spytał oschle.
- To taka emocja…
- Nie wiem, co to emocja – przerwał mi.
- Wdzięczna osoba jest gotowa zrobić coś dla osoby, która jej pomogła – zaczęłam tłumaczyć. Zrozumiałam, czemu jego głos nie zdradzał emocji. Demony naprawdę nie miały uczuć. Tym bardziej byłam zaskoczona faktem, że mnie uratował. – Nie czujesz emocji, więc dlaczego mi pomogłeś?
- Słyszę twój głos w głowie. – Podszedł nieco bliżej, a ja cała zesztywniałam.
- Czytasz w myślach? – wymamrotałam z trudem.
- Nie. – Pokręcił przecząco głową. – Nic nie pamiętam z wczoraj, czy sprzed dwóch dni, tygodnia. Jedyne, co znam to twój głos. Żyje w mojej głowie.
- Polowałeś na mnie? – Przełknęłam głośno ślinę.
- Nie, ale gdy usłyszałem twój krzyk… Nie mogłem uwierzyć, że głos w mojej głowie należy do kogoś realnego – oznajmił. – Brzmisz dokładnie, jak w mojej głowie. Głos ma ciało. Kruche i bezbronne – dodał, znowu podchodząc.
- Jestem Ellie – rzuciłam przerażona. – A ty?
- Nie wiem. Nie mam imienia – odparł.
Musiał być demonem, pomyślałam. Z badań prowadzonych przez śmiałków wynikało, że demony nie mają wspomnień, bo świt resetował ich pamięć. Umieją jednak bez trudu przewidzieć, który szlak ludzie wybiorą, a nawet wyczuć człowieka na drugim końcu puszczy. Poza tym były silne i szybkie. Wyglądały na drobne, ale mięśnie miały ze stali. A jak powstawały? Mówi się, że wrzuca się człowieka do żywego ognia, jeżeli ma wystarczająco silną duszę powstanie jako demon. Nie wiedziałam, czy to prawda, ale to wyjaśniałoby wygląd ich skóry.
- Będę nazywała cię Panem Demonem – wykrztusiłam. – Nikomu nie powiem, ale… - urwałam, gdy stanął z pół metra ode mnie.
- Nie skrzywdzę cię, pani Ellie – zapewnił. - Nie mogę pozwolić ci umrzeć.
- Dlaczego? – rzuciłam jak idiotka, zamiast cieszyć się swoim idiotycznym szczęściem.
- Nie wiem – wyszeptał. – Wdzięczna osoba chce zrobić coś dla osoby, która jej pomogła. Demon to osoba?
- T…ak – wydukałam.
- Chcę zrozumieć, czemu znam twój głos, skąd się wziął w mojej głowie – oznajmił pewnie.
- Nie wiem, jak znaleźć odpowiedź na te pytania – przyznałam. - Zabijesz ludzi w wiosce?
- Chcesz, bym zabił ludzi w wiosce?
- Nie, absolutnie… po prostu… nie dasz mi odejść? – spytałam niepewnie.
- Będę niedaleko, by obronić cię przed każdym, kto ci będzie zagrażał – oświadczył.
- Nie mieszkasz w puszczy? – rzuciłam.
- Nie wiem, nie pamiętam… - odparł cierpliwie, bo przecież mi mówił, że nie ma wspomnień, potwierdzając zresztą teorię badaczy. – Ale nie sądzę. Ty mieszkasz w puszczy?
- Nie, puszcza to siedlisko demonów – wyjaśniłam.
- Co tu więc robisz? – dopytywał, a ja zorientowałam się, że długie linie pod jego oczami to drobne napisy. Właściwie cała jego skóra miała wzór, jakby spod jego skóry przebijały symbole. Wyglądał magicznie. – Pani Ellie? – Przekrzywił głowę, zapewne nie rozumiejąc mojego milczenia, a ja głupia po prostu się w niego wgapiałam.
- Polowałam. Nie mamy jedzenia w wiosce. Mięsa. – Mój wzrok powędrował do truchła zająca, a raczej niewielkich szczątków, które po nim zostały.
- Zając to mało mięsa dla całej wioski – skwitował i oskarżyłabym go o bycie wrednym, gdybym nie wiedziała o jego braku odczuwania jakichkolwiek uczuć.
- O coś większego trudniej – mruknęłam ponuro.
Popatrzył na mnie, przekrzywiając głowę w drugą stronę. Czułam się niepewnie, ale gdy po prostu uciekł, byłam zdezorientowana. Stałam tak chwilę w kompletnej ciszy. Nie miałam pojęcia, co się stało.
- Wystraszyłaś cholernego demona. Nikt ci w to nie uwierzy – burknęłam sama do siebie, po czym skierowałam się w stronę wioski.
Zastanawiałam się, czy jak wspomnę o swojej przygodzie w wiosce, to ludzie będą patrzyli na mnie z politowaniem, bo do reszty mi odbiło, czy wyśmieją mnie, używając sobie na mnie do końca roku. Wyszłam z lasu, gdy za sobą usłyszałam łupnięcie. Odwróciłam się gwałtownie. Tuż za linią drzew leżał dorodny jeleń.
- Co do licha? – wymamrotałam, a dopiero po chwili dostrzegłam Pana Demona przy drzewie.
Naprawdę był świetnym łowcą. Nie tylko dlatego, że w dwadzieścia minut upolował jelenia, ale także ze względu na fakt, iż jego obecność była niemal niezauważalna. Nie wykonuje zbyt gwałtownych ruchów, a gdy już to robi, to zazwyczaj jest za późno na reakcję.
- Co do licha? – powtórzył. – Nie rozumiem…
- To takie powiedzonko – odparłam. – Nie znasz języka potocznego…
- Chyba nie – rzucił. – Chciałaś mięsa, pani Ellie.
- Ale dlaczego? – Patrzyłam na niego zdezorientowana.
- Jesteś głodna, pani Ellie. Nie pozwolę ci umrzeć. Twój głos mnie gnębił. Chcę wiedzieć dlaczego – oznajmił.
- Nie wolałbyś mnie uciszyć na wieki? – spytałam ironicznie.
- Nie rozumiem tego… ale chyba nie mógłbym tego zrobić – burknął.
Patrzyłam na niego i na jelenia. Wiedziałam, że dzięki niemu cała wioska dzisiaj się posili. Nie wystarczy to jednak na długo. Nie można też przewidzieć, kiedy pojawi się dostawa i jak obfita ona będzie. Z nim byłoby nam łatwiej. Mógłby polować. Mógłby nas ochraniać. Do licha, o czym ja myślałam? Chciałam wprowadzić do wioski krwiożerczą bestię. Jutro zapomni o tym spotkaniu i rozszarpie nam gardła. To bardziej zwierzę niż człowiek… Ale taka okazja… Taki obrońca… Poza tym nie wyglądał na nieobliczalnego. Był spokojny. Miał swój cel, więc… Ale co jeżeli znajdzie odpowiedź? Odejdzie? A jeśli odpowiedź mu się nie spodoba? Pozabija nas? Idzie zima… Nie dostaniemy zaopatrzenia przez wiele miesięcy. A gdyby tak pomagał przy zbiorach kwarcu? Wtedy każdy z mieszkańców mógłby się obłowić.
- Jestem szurnięta – wykrztusiłam, gdy zorientowałam się, co chodziło mi po głowie.
- Co to znaczy? – dopytał.
- Że postępuję irracjonalnie…
- Nielogicznie? – mruknął.
- Tak, bo się ciebie boję, ale… - zaczęłam. – Trudno ci się na mnie nie rzucić? Czujesz głód na mój widok?
- Głód nie jest obezwładniający – zapewnił. – Dlaczego?
- Ja pomogę ci się dowiedzieć, czemu mój głos cię prześladował. Zresztą sama chętnie się tego dowiem. To może jednak potrwać, a mieszkańcy mojej wioski umierają z głodu. Pomożesz w polowaniach? Będziesz nas chronił przed demonami? – zapytałam niepewnie.
- Zrobię wszystko, co rozkażesz, pani Ellie – rzucił. – Twój głos w mojej głowie sprawia, że należę do ciebie.
- Co jeżeli odpowiedź na twoje pytanie cię nie zadowoli? – spytałam.
- Nie zadowoli? – powtórzył.
- Nie będziesz lubił odpowiedzi – starałam się wyjaśnić w inny sposób.
- Co to znaczy lubić? – Wpatrywał się we mnie uważnie.
- Rozwiązanie zagadki może być inne niż twoje oczekiwania.
- Nie mam oczekiwań. Moje oczekiwania dotyczą teraźniejszości, bo nie pamiętam przeszłości i nie żądam niczego od przyszłości. Żyję w próżni – oznajmił oschle. – Odpowiedź mnie… zadowoli, bo wyjaśni jedyną sprawę, o której myślę. Gdy się budzę, to słyszę twój głos, w ciągu dnia o tym myślę i kładę się spać również go słysząc, to…
- Irytujące – wyszeptałam, czując empatię w stosunku do niego. Sama miałam w głowie setki irytujących wspomnień i myśli, których czasami nie chciałabym mieć. Byłoby łatwiej nic nie pamiętać, choć… zapomnieć Go, to byłaby zbrodnia. – Jeżeli chciałbyś się czegoś pozbyć, ale nie możesz… To wtedy to coś jest irytujące.
- Tak, irytujące. – Skinął twierdząco.
- Pójdziesz ze mną do wioski, a ja cię tam schowam. Musisz jednak ukrywać całą twarz, bo jeżeli ktoś cię zobaczy, to nas zabiją – wyjaśniłam.
- Nie zabiją – zapewnił, a mnie przeszedł dreszcz.
- Nie wolni ci nikogo zabić – zastrzegłam.
- Jeśli nie chcą zginąć, to nie mogą chcieć skrzywdzić ciebie, pani Ellie – mruknął nieprzejednany.
- Bez obaw. I ty niesiesz jelenia, Panie Demonie – oznajmiłam, a on wziął go bez wahania na ręce. – Może lepiej ciągnij po ziemi, wygląda to naturalniej. Musisz udawać…
- Człowieka, słabą istotę, bez siły. – Skinął twierdząco, co znowu zabrzmiało złośliwie.
- Właśnie – burknęłam tylko, ruszając w stronę wioski.
Im byłam bliżej wioski, tylko więcej miałam wątpliwości. Wiedziałam, że to idiotyczny pomysł. Wyszłam sama, a wracam z kimś obcym. Nikogo wokół nas nie było. Najbliższe miasteczko jest godzinę drogi stąd i nikt o zdrowych zmysłach nie szedłby na piechotę. Cały mój plan opierał się na słabych fundamentach. Ktokolwiek na niego spojrzy, w jedną chwilę będzie wiedział, czym jest… Kolaboracja z purpurowymi kosztowała głowę, a co dopiero z demonem. Przeżyłam spotkanie z potworem, drugiego ściągałam do wioski, by zginąć z ręki ludzi.
Moje mroczne myśli zaczynały mnie paraliżować, gdy nagle dostrzegłam trzy wozy i paręnaście osób idących obok nich. Dzisiaj miałam szalenie szczęśliwy dzień. Wmieszaliśmy się w podążającą grupę i kompletnie nikt nie zwrócił na nas uwagi. No, może z wyjątkiem chłopaka siedzącego na jednym z wozów. Miał długą bliznę na lewym policzku. Przyjrzał się mi przez chwilę, po czym tym samym spojrzeniem obrzucił Pana Demona. Ten jednak miał zawiązaną chustę i nawet na moment nie podniósł głowy do góry. Nieznajomy po kilku sekundach odkroił kawałek jabłka, wkładając sobie do ust. Uff, uratowani, pomyślałam, po czym przekroczyłam bramę wioski.
- Musimy wykorzystać zamieszanie, chodź za mną – wymamrotałam do Pana Demona, chcąc ukryć go w piwnicy starej spiżarni, która stoi zagracona od lat. Nie było nam potrzeba tyle miejsca na jedzenie, skoro żyliśmy na ciągłym deficycie.
Szliśmy w stronę starej spiżarni, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, leżałam na ziemi. Nade mną znajdował się Pan Demon i przez chwilę pomyślałam, że mnie zaatakował.
- Bardzo przepraszam – krzyczał z dachu Eric, który wraz z Frankiem naprawiali dach karczmy.
Pan Demon odsunął się i dostrzegłam skrzynkę z narzędziami na ziemi, która zapewne wylądowałaby na mojej głowie, gdyby nie on. Znowu mnie uratował. Miałam dzisiaj niebywałego pecha i jednocześnie szczęście.
- Ellie! – Z wnętrza wybiegła Marifer, patrząc na mnie z przerażeniem.
Marifer była naszą herbalistką i runistką i choć nie uczyła się w szkołach w Twierdzy, to jej umiejętności lecznicze były wystarczające, by mogła być naszą wioskową lekarką. Maga tu nikt nie widział, a ostatni lekarz akademicki zmarł jakieś 6 lat temu.
Dla mnie Marifer była przyjaciółką, jedyną osobą, która została mi po tamtym życiu. Była też jego siostrą, rozumiała ból straty tak samo jak ja, łączyły nas te same wspomnienia. Wychowywałyśmy się razem i razem przeszłyśmy piekło, a właściwie ciągle w nim tkwiłyśmy…
- Nic ci nie jest? – Wyciągnęła dłoń w moją stronę, którą od razu ujęłam.
- Nie, wszystko gra. Nie przejmujcie się – rzuciłam nerwowo, bo zebrał się niezły tłum dookoła, a akurat na tym bardzo mi nie zależało.
- Uratowałeś mi szwagierkę. – Marifer schyliła się po sztylet, który musiał wypaść Panu Demonowi, gdy mnie ratował. – Jestem wdzięcz… - urwała, bo jej amulety ochronne, które miała na szyi zaczęły wibrować, obijając się o siebie.
- Marifer… - zaczęłam cicho.
- Coś ty zrobiła? – wyszeptała do mnie spanikowana, ale zamilkłam, orientując się, że wszyscy dookoła mieli te same miny co ona.
Było cicho i każdy słyszał tylko brzdęk metalowych wisiorków na jej szyi, rozumiejąc, że zło wtargnęło do wioski. Nikt też się nie rozglądał. Wszyscy wiedzieli, kto wywołał alarm… Zamaskowany Pan Demon stał nieruchomo, a ja starałam się ratować sytuację.
- Posłuchaj…
- Głupia suka.
Jeden ze zbieraczy uderzył mnie tak mocno, że upadłam na ziemię. Czułam krew w ustach, ale myślałam tylko o tym, by zatrzymać to, co nadciągało. Było jednak za późno. Paru rosłych facetów rzuciło się na Pana Demona. Oczywiście nie mieli z nim szans, a ja nie mogłam pozwolić na jatkę.
- Nie zabijaj! – krzyknęłam głośno, gdy jeden z facetów z hukiem uderzył o ścianę budynku parę metrów ode mnie.
Zrobiło się zamieszanie. Każdy, kto miał cokolwiek pod ręką, ruszył w bój. Straciłam Pana Demona z oczu. Nawet nie wiedziałam, czy usłyszał moje słowa. To był obłęd. I to wszystko tylko i wyłącznie moja wina… Przyprowadziłam śmierć do wioski…
ROZDZIAŁ II FOXY: PIERWSZA ROZMOWA
Czy byłem w tej wsi na końcu niczego przypadkiem? Absolutnie nie. Od paru lat starałem się trzymać od tego miejsca jak najdalej, by zaraz z byle powodu z powrotem tu trafiać. Byłem uzależniony. Burza brązowych loków z wplecionymi wstążkami, piórkami, jej karnacja koloru kawy z mlekiem i te zielonkawe oczy, niestety często patrzące nieprzytomnie z powodu ilości substancji w jej żyłach. Herbalistka przesiąknięta bólem tak silnym, że niszczył ją od środka. Marifer. Jej imię brzmiało jak idealne zaklęcie. Tajemniczo, przyzywająco… Krążyłem wokół niej jak ćma, choć nigdy nie zamieniliśmy słowa. Chyba bałem się, że gdy tylko otworzę usta, a ona spojrzy na mnie, z miejsca dostrzeże moją obsesję. Nie chciałem tego. Ostatnie, czego bym pragnął to kpina bądź obrzydzenie w jej spojrzeniu.
Dzisiaj jednak jej nie widziałem. Szybko zająłem się pomaganiem w rozładunku. Mieszkańcy Pustkowia nie dostawali obfitego zaopatrzenia, a nawet jeżeli było dość pokaźne, to zawierało głównie ziarna. Tym razem nie było inaczej, ale przynajmniej dzisiaj zasną
z pełnymi brzuchami. Ostatnie dostawy kwarcu do Twierdzy musiały zaowocować niemal godziwą jałmużną ze strony tych hien.
Niosłem wór z żytem po krętych schodach wieży, która robiła za młyn. Nie byłem tu pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Chciałbym powiedzieć, że tak jak zwykle, myślałem o Marifer, nie mogąc się doczekać, by ją zobaczyć. Dzisiaj jednak moją całą uwagę przykuła Ellie. Niewiele na tym Świecie mnie jeszcze obchodziło, zwłaszcza, że poprzysięgłem go zniszczyć. Jednak dziewczyna w fiolecie sprawiła, że na moment stał się on interesujący. W mojej głowie krążyła tylko jedna myśl - odnalazł ją, a ona mu zaufała. Zaufała na tyle, by przyprowadzić go do wioski. To może oznaczać, że złamała pierwszą pieczęć zaklęcia. To jak to zrobiła, to zagadka, a rozwiązanie jej byłoby czymś naprawdę ciekawym…
- Foxy!! – Szarpnął mnie Henry, który dyszał niemiłosiernie. Musiał biec tu jak wariat, zapewne krzyczał też z dołu schodów, ale ja często odcinałem się od rzeczywistości. Gubienie się w myślach to moja specjalność.
- Co się stało? – spytałem, przystając na niewielkiej platformie, by umożliwić innych wnoszenie ciężkim worów na górę.
- Demon! W wiosce jest demon! Pomóż! Pozabija nas – krzyczał spanikowany, a w międzyczasie usłyszałem strzały.
Nic mu nie odpowiadając, zacząłem przepychać się, by zejść dwa piętra niżej. Tam był taras, który służył jako zewnętrzny korytarz, ciągnący się przez kilka budynków. Zajęło mi to chwilę, by w końcu znaleźć się na zewnątrz. Od razu dostrzegłem tuż pod sobą idiotę, który próbował go zabić.
- Kretynie, nie strzelaj do niego! – zawołałem do debila leżącego przy kopcu węgla, ale ten za nic miał moją radę. Panika odbiera im rozum, pomyślałem z przekąsem.
Może i on demonem nie był, ale zaklęcie skutecznie to maskowało. Poza tym był istotą magiczną, szybką, a to znaczyło, że bez trudu uchylał się przed pociskami. Większe więc było prawdopodobieństwo, że omyłkowo ten kretyn zastrzeli kogoś innego niż zrani naszą dzisiejszą atrakcję.
- On go zabije! Pozabija nas wszystkich!
Za mną usłyszałem znowu Henrego, gdy chowałem papierosa znowu do kieszeni.
- Trzymaj. – Podałem mu moją pelerynę, po czym wspiąłem się na barierkę.
- Foxy…
Nim Henry zapytał mnie o cokolwiek, skoczyłem na dół, by uratować idiotę z bronią. Nie doceniłem jednak umiejętności naszego przybysza. Odwrócił się momentalnie, a ja skończyłem z jego zaciśniętą dłonią na szyi. Złapał mnie skubany w locie, pomyślałem zaskoczony. Chusta musiała mu spaść w ferworze walki, bo nie zakrywała już jego twarzy. Dzięki temu mogłem mu się swobodnie przyjrzeć.
Wyglądał dokładnie jak dziesięć lat temu, gdy ostatni raz go widziałem. Jedynie symbole na jego skórze z ciemnofioletowych zmieniły kolor na barwę jego skóry. Gdyby nie fakt, że były niczym płytkie blizny, to nikt by ich nawet nie zauważył. Witaj, książę, pomyślałem, bo właściwie taki nosił tytuł, choć w dzisiejszych czasach to niemal każdy przybłęda go posiadał. Wystarczyło tylko odpowiednio włazić w dupę władcy Twierdzy.
- Habuimus exspectare longum tempus tibi – wychrypiałem do niego, bo jego ucisk na mojej szyi zaczynał mi doskwierać.
- Co? – Zmrużył oczy, po czym postawił mnie na ziemi, a ja mogłem złapać nieco oddechu.
- Nie rozumiesz, to dobrze – mruknąłem, upewniając się, że to on. – Nie zbliżać się – syknąłem, widząc kątem oka chojraków, którzy zamierzali go zaatakować. Myśleli pewnie, że go zaskoczą, ale szybkiej skończyliby martwi niż tego dokonali.
- Co powiedziałeś? – spytał mnie.
- Nie znasz języka demonów, kiepski z ciebie demon – próbowałem zażartować, ale nie wyglądał ani na zaskoczonego, ani rozbawionego.
Właściwie nie widać było po nim żadnej emocji, a biorąc pod uwagę fakt, że od dobrych kilku chwil walczył z szalejącym z przerażenia tłumem, powinien być przynajmniej zirytowany. Marazm, który widziałem w jego oczach, musiał być efektem zaklęcia. Jego dusza była szczelnie zapieczętowana, skoro nie odczuwał żadnych emocji.
- Nie odpowiedziałeś – zauważył trafnie, przerywając moje rozmyślania.
- Długo kazałeś na siebie czekać – rzuciłem, starając sobie przypomnieć jego imię, ale nie byłem w stanie. Następnym razem gdy spotkam Rafaela albo Sebastiana muszę ich zapytać, jak się nazywa nasz Nie-Demon.
- Nie rozumiem… - przyznał po chwili.
- Masz szansę odzyskać siebie – szepnąłem, a on zelżył uścisk na moim gardle. – Ellie, ona jest kluczem – dodałem.
- Zostaw go, zostaw ich wszystkich! – Dziewczyna pojawiła się w samą porę, przyciągając uwagę wszystkich.
Książę puścił mnie i podszedł do niej. Tłum otoczył ich, a ja mogłem bezpiecznie się ulotnić. Stałem pod murem, wyciągając papierosa i wkładając go do ust. Kiepski nawyk, a może skutek traumy. Tak czy siak, zawsze musiałem mieć w ustach papierosa, choć żadnego od wieków nie wypaliłem.
Zwinąłem z wozu swój mocno zużyty plecak oraz worek z mięsem, po czym skierowałem się w stronę jednej z ruder, przez której piwnicę byłem w stanie opuścić miasto. Wiedziałem, że przy takiej dramie, brama główna nie wchodziła w grę. Zanim przecisnąłem się przez szczeliny w płocie, usłyszałem dźwięk zakładanych kajdan. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo bardzo byłem ciekawy, co zastanę za parę godzin, gdy tu wrócę.
Zmierzchało, więc mój przyjaciel powinien być już niedaleko Pustkowia. Postanowiłem wyjść mu naprzeciw. Okoliczne pustynie miały to do siebie, że wieczorami strasznie tu wiało, a drobne odłamki skalne potrafiły boleśnie zranić. Wyciągnąłem czerwony, szeroki szal. Zakryłem nim twarz do wysokości oczu, po czym zacisnąłem z tyłu.
- Znajdźmy go, Mavis – wymamrotałem.
Z jednej z sakiewek, które miałem przypięte do paska, wyleciała jaszczurka. Zatrzymała się w powietrzu na wysokości moich oczu. Wystawiłem dłoń, a ona wylądowała zgrabnie. Ten niewielki, ciemnozielony zwierzak o ujmujących oczach i metalicznie mieniących się skrzydłach, podobnych do ważki, był podarunkiem od mojego nieżyjącego przyjaciela. Towarzyszył mi od wieków i choć był uroczym niepozornym towarzyszem, przekazującym swoje emocje w oczach, to miał również nieocenione zdolności magiczne.
Mavis potrafił wyczuwać wszelkie zagrożenia, zarówno te bardzo oczywiste, jak i te bardziej metafizyczne. On po prostu czasami wiedział, że zrobienie czegoś lub wybranie jakiejś ścieżki, czy rozmowa z kimś, może w przyszłości przynieść negatywne skutki. To trochę tak, jakby jego przeczucie miało źródło w przeszłość, teraźniejszości, ale także w przyszłości. Na tej jego umiejętności zależało mi najbardziej, choć miał znacznie cenniejszą. Mavis pozwalał przetrwać swojemu opiekunowi w bardzo krytycznych momentach. Nie zgłębiłem tego zbyt dobrze, ale z tego co wiedziałem, dzięki niemu dusza opiekuna walczyła dłużej, by pozostać wśród żywych.
Poza tym był też dobrym nawigatorem, jeżeli gdzieś już był, znajdzie drogę, by tam wrócić. Nieźle też tropił na niewielkich obszarach i właśnie z tej jego umiejętności chciałem teraz skorzystać.
- _Wyszedłeś mi na powitanie, cóż za zaszczyt._
Usłyszałem głos Kenneally`ego w swojej głowie, a później zobaczyłem kształt wielkiego basiora tuż przede mną. Był wysoki na jakieś dwa i pół metra, potężne łapy i paszcza, w której bez trudu roztrzaskałby mi głowę w miazgę. Był jednym z najlepszych drapieżników na Mundus. Dawał sobie radę nawet z demonami. Jego skóra była znacznie grubsza niżeli wilków, choć fakt ten nie powinien nikogo dziwić. To w końcu magiczna istota. Zmiennokształtny, który tak długo był w formie zwierzęcej, że nie potrafi wrócić do ludzkiej. Przyjęło się nazywać istoty zmieniające w wilki Wilczorami i z tego, co mi wiadomo, Kenneally był obecnie jedynym w Świecie. Ta bestia o przepięknym, srebrnym futrze była moim przyjacielem o kąśliwym języku, co niejednokrotnie doprowadzało mnie do szału. Mieliśmy jednak tylko siebie i nie wyobrażałem sobie, by go stracić.
- _Wzruszyłeś się na mój widok tak bardzo, że słowa nie jesteś w stanie wykrztusić?_
Usłyszałem jego pytanie. Kenneally nie mówił. Struny głosowe wilków nie były dostosowane, by być w stanie wydobywać dźwięki, pozwalające na porozumiewanie się w językach ludzi. Miał on jednak umiejętność telepatii. Umiał nie tylko przekazywać swoje myśli, ale również odbierać moje, choć ja preferowałem mówienie samemu za siebie.
- Też cię miło widzieć – rzuciłem z przekąsem. – Mam dla ciebie podarunek – dodałem, unosząc do góry worek z mięsem.
- _Okradłeś dla mnie głodujących, teraz to ja jestem wzruszony –_ mówił ironicznie. – _Coś ciekawego w mieście?_
- Hm, nieco bardziej interesująco niż zwykle. – Zawróciłem z powrotem do miasta.
Nie chciałem mówić o księciu, przynajmniej jeszcze nie. Kenneally wciąż przeżywał moje ostatnie spotkanie z ojcem naszego księcia i pewnie wolałby, bym trzymał się od niego z daleka. Ja oczywiście nie zamierzałem się w nic mieszać, ale to interesujące, że się odnalazł. Przez dziesięć lat mogło się stać z nim wszystko. On jednak odnalazł Ellie. Rzucono na niego jedno z najsilniejszych zaklęć, zrobiła to jedna z najsilniejszych istot magicznych, a jednak… znalazł się znów w orbicie tej dziewczyny. To niezwykle interesujące. Potwierdza jego siłę i determinację, choć jeszcze ani on, ani ona tego nie rozumieją.
- _Wracamy do miasta, bo nie widziałeś swojej dziewki, a potrzebujesz inspiracji do swoich mokrych snów?_
- Jesteś cholernie wulgarny – wymamrotałem.
- _Wulgarny? Gdybym był wulgarny, powiedziałbym, że zamiast marzyć, możesz po prostu zapłacić jej jakimś super rzadkim składnikiem do eliksirów, czy coś… i ją przelecieć._
_-_ Że też jeszcze chwilę temu naprawdę chciałem cię zobaczyć – burknąłem, bo nie lubiłem, gdy w taki sposób mówił o Marifer.
- _Już się nie bocz, słowa nie powiem. Skulę się zaraz pod lasem i w ciszy spałaszuję mięso, gdy ty oddasz się swoim masochistycznym przyjemnościom._
- Super, dziękuję – odparłem.
Po jakiejś godzinie marszu powrotnego znowu byłem przy murze. Dałem Kenneally`emu worek z mięsem i umówiliśmy się, że prześpię się trochę i przed świtem wyruszymy w drogę powrotną. Może po drodze uda nam się dopaść parę indywidualnych zbieraczy i zawiniemy od nich kwarc. Ludzie nie wiedzieli, do jakiej zbrodni przykładają rękę, dając te kryształy sukinsynom w Twierdzy.
- Foxy! Tu jesteś.
Ledwo przekroczyłem bramę, a z karczmy wyszedł Henry, trzymając moją pelerynę w dłoniach. Zazwyczaj z tawerny roznosiła się gwarna atmosfera, ale dzisiaj to miejsce świeciło pustkami.
- Ubiliście go? – spytałem niby od niechcenia, biorąc od niego moją pelerynę.
- Siedzi w lochach – odrzekł, na co prychnąłem z kpiarskim uśmiechem. – Co cię bawi?
- Że gdyby chciał, bylibyście już martwi – rzuciłem obojętnie. – Dobra, idę się przekimać i…
- Ooo, Henry! – Rosły facet wyszedł zza zakrętu. Przyjrzał mi się uważnie, gdy zapinałem sprzączki w pelerynie, po czym znów zwrócił się do mojego rozmówcy: – Wybacz, że przeszkadzam, ale widziałeś może Marifer?
- Marifer? – spytał Henry, a jej imię przykuło i moją uwagę, choć nie okazałem tego. – A co?
- Długa historia. – Drapał się po głowie. – Obiecałem jej niebieskie pióro i złoty włos czegoś tam…
- Tarpana mroźnego – dokończyłem za niego, więc obaj zawiesili na mnie spojrzenie. Westchnąłem, czując, że muszę im to wyjaśnić. – Niebieskie pióro zawieszone na złotym włosie tarpana mroźnego to najsilniejszy amulet ochronny. Oba składniki nierealne do zdobycia.
- No tak. – Odchrząknął facet. – Tak czy siak, zamówiła to jakiś czas temu. Zapytała mnie o to dzisiaj. Nie chciałem, żeby okazja sam na sam z Marifer mi przepadła, więc skłamałem. Po upojnych chwilach jednak wszystko wyszło na jaw. Nie chwaląc się, to na pewno obopólna korzyść, ale i tak się wściekła. Nie chcę wyjeżdżać bez wyjaśnienia sprawy. Wiedźma mnie przeklnie jeszcze czy coś.
- Drań z ciebie – prychnął zniesmaczony Henry.
- To nie moja wina, że dzierlatka nie ma kasy. – Wzruszył lekko ramionami.
- Ma czy nie, okłamałeś ją – burknąłem oschle, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- Marifer wyszła z miasta w kierunku starej wieży – mruknął strażnik na bramie, przerywając niezręczną ciszę. – Jakieś piętnaście, dwadzieścia minut temu.
- Po ciemku za miasto to się nie wybieram, ale znajdź mnie, gdy wróci, Henry. – Rzucił mu ze dwie monety i odszedł w swoją stronę.
Chętnie zamieniłbym z nim słowo na osobności, ale chwilowo musiało to zaczekać. Niepokoiło mnie to, czego się dowiedziałem. Marifer musiała być w gorszym stanie psychicznym niż zakładałem. Ten amulet to stara praktyka elfów. Najsilniejszy z możliwych amuletów ochronnych. Elfy są przekonane, że neutralizują złowieszcze zamiary i negatywne oddziaływanie zaklęć. Jeśli ktoś chce cię skrzywdzić, to zmieni swój zamiar. Poza tym część magów wierzy, że ten amulet ochroni cię również przed negatywnymi skutkami ubocznymi testowanych eliksirów czy mikstur.
Oczywiście, że chciałbym, by Marifer go miała. Mogłem też go załatwić bez problemu. Ba, sam umiałbym zdobyć składniki i go zrobić. Nie mogłem jednak tak po prostu go jej dać, bo ludzie zaczęliby gadać, co ściągnęłoby na nią kłopoty. Magowie w Twierdzy na oczy nigdy nie widzieli ani jednego pióra.
Nie było jednak tajemnicą, że Marifer piła bardzo dużo eliksirów, desperacko starając się w ten sposób porozmawiać ze zmarłym ukochanym. Biorąc pod uwagę brak rezultatów jej eksperymentów, pragnienie posiadania amuletu oraz to zajście z tym bydlakiem, martwiłem się jej wizytą w starej wieży. To było niebezpiecznie blisko urwiska.
- Idę. Jeżeli się nie zobaczymy do świtu, to widzimy się za jakieś trzy tygodnie. – Machnąłem na pożegnanie Henry`emu, który odmachał mi bezwiednie. Chyba pochłonęły go jego własne myśli.
Zamiast udać się do rudery, ruszyłem w stronę wieży. Naprawdę miałem złe przeczucia. Nie wiedziałem, jak wyjaśnię jej swoją obecność, ale to teraz nie było ważne. Nie wytrzymałbym paru tygodni, zastanawiając się, czy wszystko z nią w porządku. Nawet nie chciałem myśleć, co by było, gdyby jej się faktycznie coś stało, bo nie sprawdziłem tego, kiedy miałem okazję.
Wieża nie była bardzo daleko od Pustkowia. Cały teren ruder, później ruin i pojedynczych kamieni, które parędziesiąt lat temu stanowiły część muru, to dawna część miasta. Kiedyś było tu znacznie więcej mieszkańców, ale z czasem została garstka. Ataki demonów utrudniały normalne życie, w tym regularne dostawy.
Większość budynków w tej części miasta popadło w ruinę, ale wieża miała się doskonale. Dawniej pełniła funkcję latarni. Umieszczona wysoko na klifie informowała przybyszy, że próżno tutaj szukać portu. Najbliższy zresztą był dobre kilkadziesiąt kilometrów stąd, gdzie klify były znacznie niższe i udało się wytyczyć ścieżkę do morza.
Dookoła wieży nie zauważyłem nikogo. Pstryknąłem palcami, a Mavis wyjrzał z sakiewki. Wiedział, o co staram się go zapytać. Wyfrunął ze swojego gniazda, po czym wylądował na kamiennej ścianie wieży tuż obok wejścia do środka. Skinąłem twierdząco, a on wfrunął do mojej kieszeni. Nie lubił być na widoku, a i ja nie chciałem, by ludzie zaczęli się nim interesować. Im mniejsze wzbudzamy zainteresowanie, tym łatwiej nam wmieszać się między ludzi i udawać normalnych.
Wszedłem do środka. Było cholernie ciemno, ale wdrapałem się na samą górę. Dostrzegłem ją siedzącą na gzymsie. Obok niej stała niewielka lampa. Poczułem gulę w gardle. Chyba bałem się, że się zabije na moich oczach. Ciężko jednak było mi się odezwać. Jak się odezwać do dziewczyny, którą obserwuje się od lat? Nigdy nie podejrzewałem, że będę miał sposobność, by z nią zamienić chociaż słowo. Teraz jednak miałem... Co więcej musiałem jej jakoś pomóc, aby nie zamartwiać się przez kolejne tygodnie, gdy mnie tu nie będzie.
Musiała tak być pochłonięta myślami, że nawet się nie odwróciła. Nie wiedziała, że ktoś z nią tu był. Mógłbym patrzeć tak na nią godzinami. Moja iskra w ciemności. Nawet w świetle niewielkiej lampy wyglądała przecudnie. Jej piękna twarz niewiele różniła się od idealnych rysów, jakie posiadały elfy. Smutek, smutek bił od niej na odległość. Beznadzieja, którą czuła, była mi dobrze znana. Znałem to, znałem za dobrze i zrobiłbym wszystko, by jej zdjąć to z serca…
Na razie jednak musiałem ściągnąć ją z tego gzymsu. Ciężko mi było wykrztusić nawet słowo. Ta sytuacja wydawała mi się nierealna. Dopiero delikatne ugryzienie od Mavisa wyrwało mnie z odrętwienia. Dobra, spróbujmy, pomyślałem.
- To prywatna miejscówka – rzuciłem, starając się być przy tym naturalnym.
Nie chciałem sugerować, że wiem, co próbuje zrobić. Nie byłbym zbyt autentyczny
w roli przypadkowego pocieszającego. Mogłaby się albo poczuć jeszcze żałośniej, albo zirytowana moją obecnością. Nie zależało mi ani na jednym, ani na drugim. Postanowiłem więc grać naiwnego. Bądź swobodny, powtarzałem sobie w myślach, gdy szedłem w jej stronę.
- Kim jesteś? – spytała, gdy oparłem się o gzyms obok niej.
- Foxy – odpowiedziałem zadziwiająco lekko. – Jestem kupcem.
- Co robisz tu w nocy? – mruknęła zakłopotana, przesuwając się nieco bliżej wnętrza, co przyjąłem z zadowoleniem.
- Fale uderzającego o klif uspokajają mnie – mówiłem lekko. – Ciebie też?
- Ocean mógłby ukoić mój ból – rzuciła ponuro.
- Cały Świat cierpi. – Spojrzałem na nią tylko przez ułamek sekundy. Bałem się, że stracę kontakt z rzeczywistością, gdy zawieszę na niej spojrzenie zbyt długo. - W wiosce było dzisiaj zamieszanie – zmieniłem temat.
- Mamy demona na uwięzi, który chętnie wgryzłby się nam w szyje – skwitowała.
- Nie zrobi tego – mruknąłem, samemu wspinając się na gzyms i siadając na krawędzi z pół metra od niej.
- Skąd ta pewność? – spytała, a ja usłyszałem w jej głosie ciekawość.
- Bo to nie demon – oświadczyłem dobitnie. – To, co sobie uwięziliście, nie jest demonem.
- Co?
- Amulety pewnie zabrzęczały. – Wskazałem na medaliki na jej szyi. – Ale dobrze wiesz, że nie amulety reagują na jakiekolwiek oznaki magii nie tylko u demonów.
Jej amulety nie należały do silnych. Ludzie nie mogli produkować naprawdę potężnych ochronnych talizmanów, bo w zasadzie nie posługiwali się magią. Tylko zaklęte amulety tak naprawdę coś znaczyły, a to z prostego powodu amulety muszą być nacechowane co najmniej tak silną energią jak średnio uzdolniona osoba magiczna, bo inaczej są bezużyteczne. Zresztą jest wiele amuletów przeciwnych, ja miałem kilka, by żaden z amuletów ochronnych magów nie był w stanie zareagować na moją obecność. W założeniu amulety Marifer przestaną działać i na księcia, gdy już złamie zaklęcie zniewalającego jego duszę.
- To ty rzuciłeś się Peterowi na pomoc – powiedziała nagle. – Przyjrzałeś się mu i zauważyłeś, że jest dziwaczny…
- Inny niż demony… tak – odpowiedziałem lekko. – Nie słyszałem o żadnym demonie, który byłby w stanie słuchać.
- Rozmawiałeś z nim? Masz szczególne zdolności? Umiesz uspokajać demony? – pytała coraz bardziej zaciekawiona.
- Przecież mówię, że to nie demon – powiedziałem spokojnie. – I to żadne zdolności, po prostu obserwacja.
- To kim on jest? – dopytywała, a ja zeskoczyłem z gzymsu z powrotem na podłogę.
- Tylko ty się możesz dowiedzieć – rzuciłem, sądząc, że daję jej cel, który odwiedzie ją od zrobienia głupoty. Przynajmniej na jakiś czas…
- Ja? – Odwróciła się w moją stronę.
- Musisz mu się przyjrzeć - rzuciłem jej wyzwanie.
- To znaczy?
- Spróbować dowiedzieć się, czym jest – mówiłem spokojnie, choć czułem, jak serce wali mi jak oszalałe.
- Rozważamy zabicie go – wtrąciła niepewnie.
- Zabicie? Głupi pomysł. – Wzruszyłem ramionami i mógłbym się założyć, że miała mnie za wariata. Wiedziałem jednak, iż ostatnie, czego by chciała, byłoby zabicie go. Gdyby tylko oczywiście była świadoma, kto to jest.
- Głupszy niż sprowadzenie go do wioski? – rzuciła prowokacyjnie.
Cieszył fakt, że w jej głosie nie wyczuwałem ani nuty przygnębienie, czy bezsilności. Może zbyt nerwowo zareagowałem na informację o jej wizycie w wieży.
- Jeśli jest posłuszny panience Ellie, czemu tego nie wykorzystać? – Uśmiechnąłem się szyderczo. – Bez urazy, ale w wiosce jest jedna herbalistka z umiejętnościami runistki. Nie macie nikogo innego. Żadnej istoty magicznej, która byłaby przydatna w walce z demonami. On umie walczyć, czymkolwiek jest. Pomyśl, o ile łatwiejsze może być życie z nim u boku na tym odludzi, w siedlisku demonów.
- Jest niebezpieczny – mruknęła cicho, zapewne analizując moje słowa.
- A i owszem – potwierdziłem. – Możecie próbować go zabić, albo wykorzystać. Tak na marginesie, nie jesteś ciekawa, czym jest?
- Jeżeli założyć, że masz rację i nie jest po prostu demonem – rzuciła pewnie.
- Traf do niego, a się przekonamy, kto ma rację – znowu rzuciłem jej wyzwanie.
- To Ellie go… kontroluje, jak dziwacznie to nie brzmi – odpowiedziała, ale dało się wyczuć, że przynęta chwyciła. Ciężko było mi się nie uśmiechnąć.
- Traf do jego wspomnień.
- Do wspomnień? – Przekrzywiła głowę w lewo. - Demony nie pamiętają poprzedniego dnia…