- promocja
Mgliste powietrze. Kwartet szetlandzki. Tom 6 - ebook
Mgliste powietrze. Kwartet szetlandzki. Tom 6 - ebook
Grupa przyjaciół z Londynu udaje się na wesele na Unst – wyspę wysuniętą najbardziej na północ Szetlandów. Podczas przyjęcia znika Eleanor Longstaff – zupełnie jakby rozpłynęła się w mglistym powietrzu. Następnego dnia jej przyjaciółka otrzymuje wiadomość, która brzmi jak notatka samobójcza, a ciało Eleanor wypływa na powierzchnię małego jeziora blisko klifu.
Detektywi Jimmy Perez i Willow Reeves przybywają na miejsce zdarzenia, aby zbadać tajemniczą sprawę. Co wspólnego ze zniknięciem i śmiercią Eleanor może mieć legenda o duchu lokalnego dziecka, które utonęło w tym samym miejscu przed wojną?
Czy za legendą kryje się niewygodna prawda, którą po tylu latach ktoś nadal próbuje ukryć?
„Porywająca książka”. Val McDermid
„Znakomicie skonstruowany kryminał”. Publishers Weekly
„Seria Cleeves [z tomu na tom] zyskuje na głębi”. Kirkus Reviews
„Autorka ma niezwykły talent do kreowania nieoczywistych postaci”. Booklist
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66431-92-8 |
Rozmiar pliku: | 994 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Muzyka zaczęła grać. Pojedynczy akord skrzypiec i akordeonu, zapierająca dech chwila ciszy, w której cała scena utrwaliła się w głowie Polly jak fotografia, i nagle wszyscy w sali ośrodka kultury Meoness już podskakiwali. Polly spędziła trzynaście godzin na nocnym promie z Aberdeen do Lerwick i kiedy zeszła na ląd, miała wrażenie, że ziemia kołysze się pod jej nogami. Tu złudzenie było innego rodzaju. Muzyka zdawała się odbijać od podłóg i ścian, popychając ludzi w kierunku środka sali, zmuszając, by podrywali się na nogi. Można było odnieść wrażenie, że tańczą nawet domowej roboty girlandy i balony, podwieszone pod krokwiami. Rytm narzucony przez kapelę sprawiał, że stopy przytupywały do taktu, a głowy kiwały się. Dzieci w świątecznych ubraniach klaskały, starsi krewni mozolnie podnosili się zaś z krzeseł, aby przyłączyć się do zabawy. Młoda matka kołysała na kolanie niemowlę. Lowrie ujął za rękę swoją nowo poślubioną żonę, Caroline, i wyprowadził ją na parkiet, aby jeszcze raz pochwalić się nią swojej rodzinie.
Wesele! Lowrie był Szetlandczykiem i po wielu latach wspólnego życia Caroline w końcu przekonała go – czy może zmusiła – aby się z nią ożenił. Ceremonia odbyła się niedaleko domu Caroline w Kent, a jej dwie najbliższe przyjaciółki przyjechały w ślad za nią na Unst, położoną najdalej na północ wyspę Szetlandów, żeby wziąć udział w ostatecznej uroczystości. I przywiozły ze sobą swoich partnerów.
– Czy nie wygląda wspaniale? – zapytała Eleanor, kucając obok krzesła Polly.
Znały Caroline jeszcze ze studiów. Uważały ją za ich głos rozsądku i towarzyszkę broni. Były jej druhnami w Kent i teraz znowu miały na sobie kremowe jedwabne suknie, które wybrały razem w Londynie. Szły za Caroline w czasie, gdy panna młoda uroczyście okrążała salę. Znowu podziwiały jej elegancję, wdzięk i bardzo kosztowną suknię.
– Tego właśnie chciała od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyła Lowriego w czasie dni adaptacyjnych na uczelni – mówiła dalej Eleanor. – Nawet wtedy było oczywiste, że postawi na swoim. Nasza Caroline to stanowcza dama.
– Wydaje się, że Lowrie nie ma nic przeciwko temu. Od momentu ślubu nieustannie cały promienieje.
Eleanor roześmiała się.
– Czyż to nie zabawne?
Polly pomyślała, że od wielu miesięcy nie widziała Eleanor tak szczęśliwej.
– Bardzo – przytaknęła. Sama Polly rzadko kiedy czuła się swobodnie w sytuacjach towarzyskich, ale uznała, że dziś wieczór właściwie dobrze się bawi. Uśmiechnęła się do przyjaciółki i przez chwilę poczuła mocno ich wzajemną więź, czułość. Od kiedy umarli jej rodzice, ona i Caroline były właściwie jej jedynymi bliskimi. Uznała, że wypity drink sprawił, że się roztkliwiła.
– Wkrótce zaczną nakrywać do kolacji. – Eleanor musiała podnieść głos, żeby przekrzyczeć kapelę. Była zarumieniona, oczy błyszczały jej, jakby miała gorączkę. – Przyjaciele panny młodej i pana młodego muszą pomagać w obsłudze. Taka tradycja.
Muzyka ucichła, a goście zaczęli klaskać i bić brawo. Marcus, partner Polly, tańczył z matką Lowriego. Żwawo, choć trochę mylił kroki. Teraz podszedł do nich, wciąż niemal podrygując w rytm muzyki.
– Pora na kolację – powiedziała mu Eleanor. – Musisz pomóc ze stołami. Ian już się z nimi szarpie. Za chwilę przyjdziemy, żeby wystąpić w roli kelnerek.
Marcus pocałował Polly w czubek głowy i zniknął. Była dumna z siebie, że nie zapytała, czy dobrze się bawi. Nieustannie martwiła się ich związkiem i czuła, że jej potrzeba ciągłego upewniania się, że wszystko jest w porządku, zaczyna go irytować.
Mężczyźni rozstawili stoły oraz ławki w mniejszej sali i przyjaciele Lowriego podawali już kubki z zupą czekającym gościom. Eleanor i Polly wzięły tace. Eleanor świetnie się bawiła. Popisywała się, flirtowała ze starszymi panami i upajała się ich zainteresowaniem. Na tacach znajdowały się placki kukurydziane, półmiski z baraniną i soloną wołowiną. Placki i mięcho, jak mawiał Lowrie. Polly była wegetarianką, więc sterty mięsa tuż przy opuszkach jej palców przyprawiały ją o lekkie mdłości. Przez cały czas miała wrażenie jakiejś dezorientacji. Zaczęło się jeszcze w czasie trzynastogodzinnego nocnego rejsu promem i trwało, kiedy cały dzień spędziła na świeżym powietrzu. Niezwykłość wieczornego światła. Eleanor zachowująca się jak wariatka. Polly popijała herbatę, dziobała widelczykiem kawałek weselnego tortu i miała wrażenie, że wciąż czuje pod nogami kołyszący się pokład statku.
Kiedy kolacja dobiegła końca, Marcus pomagał sprzątać stoły. Kapela nagle zaczęła znowu grać, a Polly wbrew swoim protestom została wciągnięta do ośmioosobowego reela. Znalazła się w środku kręgu, przechodziła od jednego mężczyzny do drugiego, a potem zaczęła wirować. Jej partnerem okazał się ojciec Lowriego. Trzymał ją mocno skrzyżowanymi rękami. Siła, z jaką obracali się wokoło, sprawiała, że niemal odrywało ją od ziemi. Uważała go za mężczyznę w podeszłym wieku i nie oczekiwała, że jest tak mocny. Przez chwilę ogarnęło ją przelotne, zdumiewające pożądanie seksualne. Kiedy muzyka się skończyła, zorientowała się, że dygocze – skutek wysiłku fizycznego i dziwnego podekscytowania. Nie mogła dostrzec ani Eleanor, ani Marcusa, wyszła więc na zewnątrz, aby zaczerpnąć powietrza.
Musiała dochodzić jedenasta, ale nadal było jasno. Lowrie mówił, że na Szetlandach nazywają to „jasnym mrokiem”, letnim zmierzchem. Tak daleko na północy w czerwcu właściwie nigdy nie robi się ciemno, teraz także wybrzeże wciąż było szare i srebrne. Polly całe zawodowe życie poświęciła analizowaniu ludowych baśni i teraz mogła zrozumieć, jak to się stało, że Szetlandczycy wymyślili trowy, mały ludek obdarzony magicznymi mocami. To musiał być wpływ pełnych dramatyzmu pór roku, niezwykłego światła. Pomyślała, że mogłaby napisać o tym artykuł. Mógłby zainteresować uczonych ze Skandynawii.
Z ośrodka kultury za jej plecami dobiegły ją ostatnie dźwięki melodii kończonej przez kapelę, śmiechy i brzęki mytych w kuchni sztućców. Na plaży w dole siedziały dwie osoby, paląc papierosy. Polly widziała tylko ich sylwetki. Nagle na brzegu jakby znikąd pojawiła się mała dziewczynka. Była ubrana na biało i w słabym świetle wydawała się lśnić. Jej sukienka miała wysoki stan, była ozdobiona koronkami, a dziewczynka miała wplecione we włosy białe wstążki. Obydwiema dłońmi rozłożyła sukienkę szeroko na boki i tańczyła do jakiejś muzyki rozbrzmiewającej w jej głowie. Polly przyglądała się, a dziewczynka w pewnym momencie odwróciła się w jej stronę i bardzo poważnie dygnęła. Polly zaczęła klaskać.
Rozejrzała się, aby sprawdzić, czy jacyś inni dorośli także patrzą. Wcześniej nie zauważyła tak ubranej dziewczynki w czasie przyjęcia, ale mała musiała przyjść tu z rodzicami. Może była nimi para siedząca w dole? Ale kiedy Polly z powrotem spojrzała na linię wody, dziewczynka zniknęła; widać było jedynie drżące odbicie wschodzącego księżyca na powierzchni morza.
Szybki, dynamiczny taniec, jeden z czterech tradycyjnych tańców szkockich. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.ROZDZIAŁ 2
Kiedy przyjęcie dobiegło końca, nie mogli zasnąć. Caroline i Lowrie zniknęli w domu jego rodziców. Polly, Eleanor i ich partnerzy wynajęli domek letniskowy o nazwie Sletts, znajdujący się niedaleko od ośrodka kultury Meoness, i teraz wszyscy czworo siedzieli na zewnątrz, na białych drewnianych krzesłach, i obserwowali odpływ. W panującej naokoło ciszy słychać było tylko szum wody i ich ciche rozmowy, a od czasu do czasu także powtarzające się bulgotanie wina nalewanego do wysokich kieliszków. Polly poczuła powracające zawroty głowy i uznała, że wypiła o wiele za dużo. Odwróciła się w stronę przyjaciół i zorientowała się, że właśnie prowadzą jakąś rozmowę.
– Widzieliście dziecko kuzynki Lowriego? – Zazdrość w głosie Eleanor była niemal namacalna. – Małą Vailę? Ma dopiero cztery tygodnie.
Eleanor miała trzydzieści sześć lat i rozpaczliwie pragnęła mieć dziecko. Poroniła w końcowym okresie ciąży i wiedziała, że byłaby to dziewczynka. Żadne z nich nie miało pojęcia, co odpowiedzieć. Zapadła długa cisza.
– Kiedy poszliście na spacer po południu, zobaczyłam coś naprawdę dziwnego. – Eleanor odezwała się znowu, wyraźnie zamierzając zmienić temat. Może zrozumiała, że rozmowa o dzieciach wprawiała ich w zakłopotanie. – Na plaży tańczyła mała dziewczynka. Cała na biało. W takiej staroświeckiej odświętnej sukience. Miałam wrażenie, że jest trochę za młoda, żeby być tak zupełnie bez opieki, ale kiedy poszłam, żeby z nią porozmawiać, zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.
– Co chcesz nam powiedzieć? – Ian, jej mąż, brzmiał kpiarsko, ale sympatycznie. – Uważasz, że widziałaś ducha?
Polly nie odezwała się. Pamiętała, że sama widziała dziewczynkę tańczącą na piasku.
– Nie jestem pewna – stwierdziła Eleanor. – W miejscu takim jak to mogłabym bez trudu uwierzyć w duchy. Wszystko tutaj jest tak bardzo ze sobą powiązane. Niektóre z badań, które prowadziłam dla Bright Star, są przekonujące. Słowo daję, według mnie wiele osób, z którymi rozmawiałam, wierzy, że miały nadprzyrodzone kontakty.
– Założę się, że wszyscy to czubki.
– Nie! To zwykli ludzie, którzy mieli niezwykłe doświadczenia.
– Słuchaj, jesteś na wakacjach – przekonywał ją Ian. – Nie musisz myśleć o pracy, o firmie czy nowych zamówieniach. Znowu wpędzisz się w chorobę. Po prostu wyluzuj i daj sobie z tym spokój. – Pozostali roześmiali się z zażenowaniem w nadziei, że Ian rozwiąże tę niezręczną sytuację i nadal będą mogli cieszyć się miłym wieczorem.
Polly pomyślała, że Ian zgodził się przyjechać na Szetlandy tylko dlatego, że mieli być tam Marcus i ona. Nie do końca potrafił samodzielnie uporać się z problemami żony, mimo że w czasie ostatnich kilku miesięcy jej depresja jakby trochę ustąpiła. Uważał, że po poronieniu rozsypała się psychicznie, że ją utracił. Polly nie wiedziała, czy on sam w ogóle chciał mieć dziecko. Być może zależało mu tylko na tym, żeby Eleaonor ponownie stała się taka jak wówczas, gdy się poznali. Elegancka, nieskomplikowana, chętna do psot i wygłupów. Rozrywkowa.
Eleanor zaczerwieniła się. Piła od popołudnia. Pracowała w telewizji i zazwyczaj miała mocną głowę, ale dziś wieczorem nawet ona sprawiała wrażenie trochę pijanej.
– Może uważasz, że znowu zaczyna mi odbijać, że powinnam wylądować w wariatkowie? – Zapatrzyła się w wodę. – Albo że zaczynam wymyślać różne rzeczy? Żeby zwrócić na siebie uwagę…
Znowu zapadła cisza. Przez chwilę Polly czuła pokusę, aby się odezwać, powiedzieć, że ona także widziała dziewczynkę w białej sukni tańczącą na plaży, ale milczała. W pewnym sensie był to akt zdrady.
– Tylko wtedy, kiedy twierdzisz, że widziałaś duchy z zaświatów – odezwał się lekceważąco Ian. Był inżynierem, dźwiękowcem. Trochę maniakiem komputerowym. Wyraźnie uważał, że cała rozmowa jest absurdalna, i czuł się niezręcznie, daleko poza swoją strefą komfortu.
Było już najciemniej, jak mogło być o tej porze roku, i podnosząca się z morza mgła zasłaniała widoczne światła. Polly wzdrygnęła się. Miała na sobie ocieplaną kurtkę, ale było jej zimno.
– Powinniśmy wrócić do domu – powiedziała. – Mam ochotę pójść spać.
– Wierzysz mi, Pol, prawda? – W czasach studenckich Eleanor była pięknością, dojrzałą i zmysłową, przy której Polly wyglądała jak szare, niedożywione dziecko. Ian pochylił się i zapalił stojącą na stole grubą białą świecę. Płomień zamigotał i Polly zobaczyła cienie pod oczami przyjaciółki. Napięcie oraz jakąś desperację. Miała na sobie teatralną czarną pelerynę narzuconą na strój druhny. – Kiedy obudziłam się z popołudniowej drzemki, tuż przed domem zjawiła się mała dziewczynka. Wtedy, kiedy poszliście na przechadzkę. A potem zniknęła. Po prostu jakby weszła do morza.
– Oczywiście, że ci wierzę. – Polly chciała wesprzeć Eleanor, skłonić ją do tego, żeby przestała mówić o dzieciach i stawiać się w kłopotliwej sytuacji. Umilkła na chwilę. – Prawdopodobnie sama widziałam ją dziś wieczorem, kiedy po kolacji wyszłam z ośrodka, żeby zaczerpnąć powietrza. Bawiła się na plaży. Ale nie sądzę, żeby była duchem. Po prostu to miejscowe, świątecznie ubrane dziecko, które pewnie pobiegło ścieżką do domu. – Nie wspomniała, że dziewczynka, którą ona widziała w czasie wesela, także zniknęła, gdy na chwilę odwróciła wzrok. To tylko zachęciłoby Eleanor do dalszego zagłębiania się w jej fantazje, a Polly także chciała, żeby jej przyjaciółka stała się taka jak dawniej. Aby wróciła ich wzajemna bliskość. Śmiechy i wygłupy.
Wstała i zaniosła kieliszki do domu. Mężczyźni ruszyli za nią. Zastanawiała się, jak Marcus odbiera to wszystko. Był jej nowym partnerem – no, prawie nowym – i Polly wciąż zdumiewała się, że są parą. Kiedy myślała o nim, czuła się jak roztrzepana nastolatka. Kiedy niepewnie zapytała go, czy miałby ochotę pojechać na wesele, natychmiast się zgodził, z szerokim chłopięcym uśmiechem, który od samego początku tak ją pociągał.
„Szetlandy w czasie letniego przesilenia? Oczywiście. A jeżeli mamy jechać na północ, to czy jest lepsze miejsce niż Unst, najdalej na północ, jak to możliwe, a jednak nadal w Wielkiej Brytanii?” Dla niego życie było wyłącznie okazją do nowych doznań.
Przez kuchenne okno Polly widziała Eleanor wciąż siedzącą na dworze. Mgła podpłynęła aż do domu i widok był nieostry. Można było odnieść wrażenie, że Eleanor jest wykuta w lodzie i powoli się rozpuszcza. Polly podeszła do drzwi i zawołała do niej:
– Chodź już, kochanie! Przeziębisz się na śmierć.
Przyjaciółka pomachała do niej ręką.
– Jeszcze parę minutek. Zaraz będę. – Zdmuchnęła świecę.
Polly odwróciła się, żeby pójść do swojego pokoju, i wydało jej się, że dostrzegła białą postać tańczącą na skraju wody.ROZDZIAŁ 3
Jimmy Perez zszedł z Cassie w dół wzgórza, odprowadzając ją do szkoły w Ravenswick. Czasami pozwalał jej iść samej, ale dopóki nie zniknęła w budynku, obserwował ją z domu, wypatrując czerwonej czapeczki w stylu Fair Isle, zrobionej na drutach przez jej matkę i noszonej przez Cassie bez względu na pogodę. Jego natręctwo wynikało z poczucia winy oraz faktu, że nie była jego dzieckiem. Miał obowiązek się nią opiekować i uważał to za zaszczyt i swoje brzemię.
Zaczynał pracę na drugiej zmianie, wracał więc do zaadaptowanej na budynek mieszkalny kaplicy, w której kiedyś mieszkała Fran, i znowu przyszło mu na myśl, że powinien coś zrobić ze swoim domem w Lerwick. Nie był pewien, czy zdoła zmusić się, by go sprzedać, a poza tym uważał, że budynek mógłby stać się jakąś formą zabezpieczenia dla Cassie, gdyby z nim coś się stało. Jej rodzony ojciec zawsze wydawał się mieć pieniądze, ale Perez uważał go za nieodpowiedzialnego. Dom w Lerwick mógłby przydać się Cassie w czasie studiów na uniwersytecie albo mogłaby go sama sprzedać i mieć na kaucję przy zakupie jej pierwszego własnego. Za dom w mieście można było dostać więcej niż za budynek na wsi. Postanowił przed pracą wstąpić do znajdującego się na tej samej ulicy biura agenta nieruchomości, żeby zorientować się, jak mógłby go wynająć. Kiedy rok wcześniej zginęła Fran, drobne sprawy takie jak ta wydawały się niewykonalne. Poczuł pewną dumę, że obecnie był w stanie pomyśleć o jej załatwieniu.
Otwierał drzwi, gdy zaczął dzwonić telefon. Sandy Wilson, jego kolega. Dopiero niedawno Perez zaczął myśleć o nim w taki sposób. Przedtem uważał go za chłopca, którego trzeba uczyć i chronić.
– Na Unst zaginęła kobieta. – …Ale nawet teraz wydawało się, że Sandy nie jest w stanie przekazywać informacji bez dodatkowej zachęty.
– Jaka kobieta? – Parę miesięcy temu Perez by się rozzłościł i dał upust swojej irytacji. Wciąż bywał humorzasty. Kiedy nie mógł zasnąć, do późna w nocy dręczony żalem i poczuciem winy, nienawidził swojej pracy, ale przygotowując śniadanie dla Cassie, musiał je robić także dla siebie. I jak wszystko inne, powrót do zdrowego rozsądku przychodził łatwiej wraz z praktyką.
– Turystka. Nazywa się Eleanor Longstaff. Trzydzieści sześć lat, zamieszkała w Battersea. – Chwila przerwy. – To w Londynie. Zatrzymała się w domku letniskowym w Meoness z mężem i jeszcze jedną parą. Byli na weselu Lowriego Malcolmsona, potem przed północą poszli do siebie na parę drinków. Wszyscy troje poszli spać i pozostawili Eleanor siedzącą na zewnątrz, a kiedy obudzili się rano, nie było po niej śladu. Rozpłynęła się w powietrzu.
Perez pomyślał chwilę.
– Jej mąż nie zauważył, że nie przyszła do łóżka?
– Zapytałem go o to. – Sandy’emu zdarzało się być drażliwym. Zawsze uważał, że się go krytykuje. – Mówi, że śpi jak kamień. I jak już wspomniałem, wszyscy trochę wypili.
– A może spała w innym, wolnym pokoju? Na sofie? I wyszła dopiero dzisiaj rano? – W takiej sytuacji nie byłoby powodu do paniki. Nawet gdyby nie udało im się znaleźć Eleanor na Unst, to przecież promy już kursowały. Może po prostu chciała pobyć sama albo uznała, że dzika przyroda jej nie odpowiada, i uciekła z powrotem do miasta. A może pokłóciła się z mężem? Ale w środku nocy promów nie było i jeżeli uciekła wtedy, nie mogłaby wyjechać z położonej najdalej na północ wyspy Wielkiej Brytanii. Nietrzeźwa kobieta była w stanie o świcie zejść ze ścieżki i zgubić się na klifach. Dziwne światło „jasnego mroku” mogło powodować halucynacje.
– Nic mi o tym nie wiadomo – stwierdził Sandy. – Rozmawiałem z jej mężem, Ianem. Powiedział, że ostatnio była jakaś nieswoja. Miała depresję. Coś związanego z poronieniem.
– Uważa, że mogła popełnić samobójstwo?
– Nie powiedział tego wprost, ale przypuszczam, że o tym myśli. Miał głos kogoś zmartwionego. Chciał, żebyśmy tam zaraz przyjechali. – Sandy umilkł na chwilę. – Powiedziałem mu, że będziemy najszybciej, jak to możliwe. Tym rejonem zajmuje się Mary Lomax, ale jest na południu, poprosiłem więc straż wybrzeża, aby rozpoczęli poszukiwania. Dobrze zrobiłem?
– Doskonale. – Perez doszedł do wniosku, że to dobry dzień na wyprawę na North Isles, pogodny i bezwietrzny. – Zarezerwuj nam miejsca na promie, a kiedy będę przejeżdżał przez Lerwick, zabiorę cię.
Prom już stał w Toft, gdy dotarli na miejsce, a ponieważ ich samochód był drugi na pasie dla pojazdów z rezerwacją, wjechali na pokład niemal natychmiast. Wypili obrzydliwą kawę z automatu w salonie pasażerskim i Perez obserwował petrele latające tuż nad wodą. Miał wrażenie, że zrobił sobie wolne. Wagaruje. Spojrzał na telefon i poprosił Sandy’ego, żeby sprawdził swój. Na promie zasięg pojawiał się i znikał, mogli więc nawet się nie dowiedzieć, gdyby kobieta się znalazła. Miał nadzieję, że kiedy dotrą do Meoness, już się odnajdzie. Wyobraził sobie, jak się wobec nich zachowa. Może zaproponuje kawę albo lunch, aby przeprosić za kłopoty. Będzie zażenowana, że spowodowała takie zamieszanie. Trochę zła na męża, że przesadnie zareagował. A on i Sandy odwrócą się na pięcie i wrócą do Lerwick, zmarnowawszy tylko połowę dnia.
Gdy jednak dotarli do Yell i komórki znowu zaczęły działać, żadnych wiadomości nadal nie było. Perez ruszył bardzo szybko przez wyspę na północ, czując dziwną potrzebę pośpiechu. Dotarli do Gutcher, gdzie zobaczyli prom odchodzący od nabrzeża, i musieli czekać na następny. Czuł narastające napięcie. Fran też miała trzydzieści sześć lat, gdy zginęła.
Dotarli do Belmont na Unst, gdzie grupka dzieci czekała już na prom na południe. Uznał, że jadą do Lerwick na jakąś wycieczkę kończącą semestr. Niektóre miały na sobie wyjściowe ubrania i chichotały, wsiadając do autobusu, którym miały jeździć po głównej wyspie Szetlandów. Perez miał ochotę zapytać Sandy’ego, czy wie, co się dzieje – Sandy czytał „Shetland Times” namiętnie jak jakaś zagorzała plotkarka – ale sierżant miał rozłożoną na kolanach mapę i sprawdzał najlepszą trasę. Perez uznał, że lepiej mu nie przeszkadzać.
Długi, niski dom letniskowy o pobielonych ścianach znajdował się tuż nad przypominającą półksiężyc plażą. Była piaszczysta, z pasem otoczaków od strony lądu. Kiedyś była to zapewne wiejska chałupa z przylegającą do niej obórką, ale porządnie ją wyremontowano i przystosowano do potrzeb letników. Od domu prowadził na plażę drewniany taras. Siedziały na nim dwie osoby, wyraźnie na nich czekając. Perez przyjrzał się im, wysiadając z samochodu. Kobieta była chuda i blada. Miała ciekawą, kanciastą twarz, którą Fran na pewno chciałaby narysować. Długie włosy związane na karku. Dżinsy i bawełniana bluza. Podeszła do nich, żeby się przywitać.
– Są jakieś wiadomości? Ian pojechał samochodem, żeby jej szukać, ale to było wieki temu i do tej pory się nie odezwał. – Oczy miała szare i skośne jak u kota. Mówiła z lekkim akcentem z północnej Anglii.
Perez przedstawił się.
– Nazywam się Polly Gilmour. A to mój partner, Marcus Wentworth.
– Zatrzymaliście się tu z panem i panią Longstaff?
– Tak. Przyjechaliśmy na wesele Lowriego i Caroline. Cała nasza czwórka uznała, że przy okazji zrobimy sobie wakacje, pobędziemy w odosobnieniu. – Niemal nie mrugała oczami.
– Czy pani Longstaff potrzebowała takiego odosobnienia? – Perez wszedł na taras i usiadł przy stole naprzeciwko Marcusa. Sandy oparł się o ścianę domu i starał się nie rzucać w oczy.
Zapadła cisza. Chyba nie takiego pytania się spodziewali.
– Chodzi mi o to – dodał Perez – czy były jakieś powody, dla których mogłaby chcieć się odizolować. Czy miała jakiś trudny okres w życiu?
Polly zawahała się.
– Poroniła w późnym okresie ciąży – powiedziała. – Była ostatnio trochę w dołku i jakiś czas spędziła w szpitalu. Ian uznał, że dobrze jej zrobi wyjazd z Londynu.
Perez nie odzywał się przez chwilę. Był żonaty, zanim poznał Fran, i jego żona trzy razy poroniła. Każda utrata dziecka zdruzgotała go psychicznie, ale uznał, że musi wziąć się w garść. Sarah uznała go za pozbawionego uczuć i rozwiodła się z nim.
– Czy Eleanor nadal konsultuje się z lekarzem w sprawie depresji?
Polly pokręciła głową.
– Wypisała się ze szpitala i odmówiła poddania się dalszej terapii. Powiedziała, że to zrozumiałe, że jest smutna po utracie dziecka. Gdyby nie była, wtedy oznaczałoby to, że jest chora. A ostatnio czuła się o wiele lepiej. Niemal wróciła do dawnej formy.
Znowu zapadła cisza; Perez czuł zniecierpliwienie Sandy’ego. Marcus także był nią wyraźnie podenerwowany, ponieważ nagle wstał.
– Kawy? Z Lerwick długo się jedzie. Chyba przed przyjazdem tutaj nie zdawałem sobie sprawy z topografii tych miejsc; tak wielkie odległości pomiędzy osadami. – Mówił spokojnie, pewnym tonem człowieka, który ukończył dobrą szkołę i spodziewał się, że wszystkie jego życzenia zostaną spełnione.
– Kawa? Świetnie. – Perez odczekał, aż mężczyzna wejdzie do domu i ponownie zwrócił się do Polly: – Proszę mi opowiedzieć o Eleanor.
Tym razem jej powieki drgnęły.
– Byłyśmy przyjaciółkami. Naprawdę bliskimi. Eleanor, Caroline i ja. Poznałyśmy się pierwszego dnia na uniwersytecie. Eleanor wzięła mnie pod swoje skrzydła. Nawet wtedy można się było zorientować, że dobrze jej się ułoży. Oczywiście, zawsze była piękna, a to pomaga, prawda? Zwłaszcza jeżeli chce się pracować w mediach.
– I pracowała w nich?
– Ukończyła teatrologię na uniwerku i zaraz po ukończeniu studiów znalazła pracę w telewizji, najpierw jako goniec, a później jako montażystka. Niedawno założyła własną firmę produkującą programy telewizyjne. Głównie dokumentalne dla Channel 4 i BBC.
– To chyba dość stresujące zajęcie. – Perez roześmiał się cicho. Nie wyobrażał sobie, jak musi wyglądać prowadzenie firmy czy mieszkanie na stałe w Londynie. Przez otwarte drzwi kuchni doleciał go zapach kawy. Dobra kawa zawsze przypominała mu o Fran.
– Stres działał pobudzająco na Nell. Czuła wtedy, że żyje. I o ile wiem, firma dobrze prosperowała. Ale sprawa ciąży była całkiem inna. Poza jej kontrolą… i mam wrażenie, że po raz pierwszy w czymś zawiodła.
– Przypuszcza pani, że popełniła samobójstwo?
Pytanie wyraźnie ją zaskoczyło, ale odpowiedziała natychmiast.
– Nie pomyślałam tak nawet przez chwilę. Nell jest wojowniczką. Nigdy się nie poddaje. Była w trakcie pracy nad projektem i nie zostawiłaby niczego niedokończonego.
– Jaki to był projekt? – Perez czuł, że traci grunt pod nogami. Jego znajomość mediów ograniczała się do oglądania telewizji razem z Cassie. CBBC lub Disney Channel.
– Film o duchach. O współczesnych nawiedzeniach. Dlatego była taka zachwycona, kiedy opowiedziałam jej historię Małej Lizzie.
– Jakim cudem ją pani zna? – Perez nie zdawał sobie sprawy, że ktokolwiek poza Szetlandami słyszał o duchu Małej Lizzie.
– Jestem bibliotekarką – wyjaśniła Polly. – Specjalizuję się w opowieściach folklorystycznych, brytyjskich mitach i legendach. – Umilkła na chwilę. – Nell nigdy nie przestawała pracować. Przypuszczam, że to taka jej obsesja. Uznała, że kiedy już tu będzie, będzie mogła przeprowadzić wywiady z ludźmi, którzy widzieli dziewczynkę. Nawet przywiozła ze sobą cyfrowy dyktafon.
Mała Lizzie była dziewczynką, która jakoby późną nocą nawiedzała okolice Meoness na Unst. Utrzymywano, że była duchem dziecka, córką właścicieli ziemskich, która utonęła w tych okolicach w 1930 roku. Była szczególnie kochana przez rodziców, została bowiem poczęta, kiedy byli już w średnim wieku, i według niektórych opowieści jej pojawienie się wróżyło rychłe zajście w ciążę. Być może dlatego Eleanor tak się zainteresowała sprawą. Perez był sceptyczny. Większość osób, które informowały o tym, że widziały Małą Lizzie, stanowili młodzi mężczyźni po paru głębszych albo ludzie starający się zwrócić na siebie uwagę i marzący o tym, by zobaczyć swoje nazwisko w gazecie. O ile się orientował, żadna z tych osób nie zaszła w ciążę w wyniku takiego spotkania.
Czuł, że Polly ma ochotę powiedzieć więcej, ale ponieważ odwróciła się i zaczęła patrzeć na plażę, sam podjął rozmowę.
– Czy sądzi pani, że mogła ubiegłej nocy wyjść na drogę w nadziei, że zobaczy ducha?
Marcus pojawił się z tacą, dzbankiem kawy i czterema kubkami. Polly wstrzymała się z odpowiedzią do czasu, kiedy postawił wszystko na stole.
– To bardziej prawdopodobne niż pomysł, że była w stanie popełnić samobójstwo. – Chwila ciszy. – Jak już powiedziałam, miała obsesję na punkcie tego dokumentu, i tak, mogła zrobić właśnie coś takiego. – Spojrzała na swojego partnera. – A co ty sądzisz?
– Nie znałem jej tak dobrze jak ty. Parę przyjęć, a potem ta noc, kiedy spotkaliśmy się na promie z Aberdeen... Ale z całą pewnością nie uznałbym jej za potencjalną samobójczynię.
– Czy ma pani jej zdjęcie?
– Nie, odbitkę – powiedziała Polly – ale mam kilka w laptopie. Zrobiłam je na promie z Aberdeen, więc są aktualne. W domu jest Wi-Fi. Chodźmy do środka.
Wnętrze urządzone było prosto, ale gustownie. Tylko owcze skóry przed piecykiem na drewno i wiszące na ścianach ryciny przedstawiające maskonury oraz głuptaki przypominały gościom, że są na Szetlandach. I wspaniały widok z okna. Laptop Polly stał otwarty na stoliku do kawy, uruchomiła go. Po paru stuknięciach w klawisze dotarła do folderu z fotografiami.
Eleanor Longstaff miała ciemne oczy. Wiatr zwiewał z jej twarzy długie włosy. Mogła mieć takich samych antenatów co Jimmy Perez, którego przodek był rozbitkiem z Wielkiej Armady, wyrzuconym na brzeg Fair Isle. Zdjęcie zostało zrobione na pokładzie promu NorthLink. Eleanor miała na sobie nieprzemakalny anorak i stała oparta o reling. Śmiała się. Przynajmniej na fotografii nie było żadnych oznak stresu czy depresji.
– Mogę wysłać mailem kopię, jeżeli do czegoś się przyda – zaproponowała Polly.
Perez kiwnął głową i podał jej służbową wizytówkę ze szczegółami kontaktowymi. Poleci wydrukować zdjęcie w niewielkim komisariacie policji na Unst. Mary Lomax, tutejsza dzielnicowa, mogła być poza zasięgiem, ale Sandy miał ze sobą klucz do budynku.
Szczupłe palce Polly stukały w klawiaturę, aż nagle zatrzymała się i obejrzała na nich. Wydawała się jeszcze bledsza. Przerażona.
– Mam maila od Eleanor. Przyszedł dziś rano. Właściwie o drugiej w nocy, wkrótce po tym, jak poszliśmy spać. Musiała go wysłać ze swojego iPhone’a.
– Otwórz go! – Marcus zaglądał jej przez ramię.
Spojrzała na Pereza, czekając na jego zgodę. Skinął głową i stanął tak, by lepiej widzieć ekran. Polly dwukrotnie kliknęła wiadomość i otworzyła ją.
Żadnych pozdrowień, zakończenia czy nawet zwyczajowego x. Tylko jedna linijka. „Nie usiłujcie mnie szukać. Nie znajdziecie mnie żywej”.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Children BBC – Dziecięce BBC. Ogólnodostępny program adresowany do dzieci w wieku 6–12 lat.