Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

MIA. Najlepszy moment, by odejść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,00

MIA. Najlepszy moment, by odejść - ebook

Marząca o stabilizacji Mia poznaje mężczyznę swoich marzeń. Przystojny, bogaty i opiekuńczy Brandon wydaje się tym, kogo całe życie szukała.
Okazuje się jednak, że ten „szczęśliwy koniec” to dopiero początek historii.
Walcząc o miłość, kobieta odbywa epicką podróż – przez kluby Barcelony, klasztorny burdel w Los Angeles, aż po zwodniczy blichtr Dubaju. Poznaje galerię barwnych postaci, które odmienią jej życie na zawsze. Tracąc wszystko, zdobywa jedynie śmiertelnych wrogów i naraża życie swoich bliskich. Wydarzenia nieuchronnie prowadzą do tragicznego finału na pustyni, gdzie bohaterka uświadamia sobie, jak niszcząca jest siła ślepej namiętności.
Inspirowana prawdziwą historią, pełna akcji, seksu i czarnego humoru opowieść, która pochłonie i nie pozwoli o sobie zapomnieć.

"Sześć cel umieszczono po jednej stronie pomieszczenia, w półkolu. Były otwarte. Światło w celach miało lekko błękitny odcień. Zapewne Harry stwierdził, że to kolor niewinności. Na ścianie, obok każdego z wejść, umieszczony był panel z przyciskami, a nad wejściem przytwierdzone były duże ekrany. Panele służą zapewne wpisywaniu ofert za dziewczyny, a kwoty wyświetlają się na ekranach. Teraz na wszystkich jaśniał napis: MIŁUJMY SŁUŻĄCE PANU. Harry potrafił stworzyć w swoim burdelu prawdziwie niebiański klimat."

Ta niesamowita książka oparta jest na prawdziwej historii miłości, której przebieg był niezwykle destrukcyjny. Autor zdecydował się jednak zmienić imiona, miejsca i inne szczegóły, aby zachować prywatność osób, których życie stało się inspiracją dla tej powieści. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób, miejsc lub sytuacji są przypadkowe i nie mają na celu przedstawiania rzeczywistości. W ten sposób autor szanuje prywatność i dobro osób zaangażowanych w tę historię, jednocześnie przekazując czytelnikom poruszającą opowieść.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8308-279-0
Rozmiar pliku: 876 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

To nie jest typowa powieść dla kobiet. Bohaterka wprawdzie poznaje tu księcia, ale jak się okazuje, nie został on skrojony na miarę mokrego, disneyowskiego snu. Biorąc pod uwagę trendy na rynku tzw. „powieści kobiecej”, ta historia płynie nieco pod prąd. Nie byłam Kopciuszkiem i nie musiałam prosić Matki Chrzestnej o suknię. Zanim wszystko się zaczęło, miałam ich już całą kolekcję. Poznałam swojego „księcia”, żeby z czasem zrozumieć, kim tak naprawdę jest idealny mężczyzna. Że jego rola nie polega na obdarowaniu kobiety szczęściem, ale raczej wskazaniu, gdzie należy go szukać. Wystarczy, że wybranek jest odpowiednio toksyczny, a wybranka zostaje odpowiednio uświadomiona.

Opisana relacja poprowadziła Mię przez serię najbardziej nieprawdopodobnych sytuacji. Zastanawiałam się, na ile wiernie opisać to, czego doświadczyłam. Ale stwierdziłam, że nie będę niczego łagodzić. Poznałam mnóstwo ludzi, wypełniających w moim życiu określoną misję. Każde spotkanie prowadziło do kolejnego, w naturalny sposób pozwalając zrealizować się przeznaczeniu. Najbardziej absurdalne wydarzenia w końcu ujawniały swój sens. Z czasem zrodziło się przeświadczenie, że nurt życia wiedzie nas zawsze w pewnym ustalonym kierunku.

Bohaterka błądzi, tworzy sobie iluzje, lekceważy sygnały ostrzegawcze, ćpa i popełnia w imię miłości mnóstwo błędów. Ale mam poczucie, że dzięki temu jest jakaś, tak, jak ja jestem. Nie jest jedynie ornamentem, trofeum, które mężczyzna siłą swojego uczucia wydobywa z niebytu. Ona już „ JEST”, zanim go poznaje.

Moja historia, jak historia każdego człowieka, trwa, wciąż jest w procesie. Zastanawiałam się w jakim miejscu zakończyć „Najlepszy moment, by odejść”. Opowieść, naturalnie poprowadziła mnie do najbardziej dramatycznego wydarzenia w moim życiu, które stanowi finał utworu. I otwiera kolejny, zupełnie nowy rozdział.

Przebieg akcji został oparty na wydarzeniach autentycznych, ale ze względów bezpieczeństwa, wszelkie imiona, nazwiska i lokalizacje zostały zmienione.ROZDZIAŁ I
BARCELOŃSKIE ŻYCIE

Z okien apartamentu widać było zatokę i bulwar. Jachty w oddali sunęły powoli. Ludzie na deptaku poruszali się trochę szybciej. Ich kolorowe stroje mieniły się w słońcu. Lubiłam obserwować ten widok z góry, ale czasami zjeżdżałam windą i mieszałam się z tłumem. Wyobrażałam sobie, że jestem tu pierwszy raz, a wszystko co widzę, jest nowe i świeże. Coraz rzadziej mi się to udawało. Z jednej strony, kochałam to miasto, a z drugiej, zaczynałam odczuwać przesyt i potrzebę zmian.

Podczas jednej z tych przechadzek, miesiąc temu, poznałam Jorge. Zaczepił mnie, pozując na samca Alfa, jednocześnie zupełnie nie radząc sobie z lodami. Spływały mu po palcach, a on robił zabawne uniki, żeby ocalić swoje zamszowe mokasyny. I w sumie to ta jego nieporadność mnie rozczuliła. Już na pierwszej randce wabił mnie wizją epickiego seksu i inwestycji z kosmicznym zwrotem. Był uroczy i sugestywny. Jego dłonie kreśliły w powietrzu zamaszyste wzory, obrazujące rozmach operacji finansowych, by następnie kojąco, na ułamek sekundy, lądować na moim kolanie. Sugerowane przez niego lokaty kapitału okazały się jednak całkowicie chybione. Mogłam to przeczuć już wcześniej, widząc jak nieporadnie lokuje swojego penisa. Jak się okazuje, dobry seks, nawet w Barcelonie jest towarem deficytowym.

Od miesiąca z nikim nie spałam. Nie był to jakiś przerażający post, zdarzały mi się o wiele dłuższe. Teraz jednak świadomie postanowiłam nie rozpraszać energii.

Wpatrywałam się w sunące po zatoce żagle. Do niedawna i ja miałam jacht, który dostałam w apogeum związku z Hanim. Nie, nie kochał mnie, ale uważał, że jego kobieta powinna mieć jacht. Uroda nie przeszkadzała mi już w Polsce, pomagała mi w Niemczech, ale dopiero w Katalonii zaczęłam naprawdę odcinać od niej kupony.

Ale też, uczciwie trzeba powiedzieć, że nie oszczędzałam na wyglądzie. Zawsze miałam ponadprzeciętną urodę i nie zamierzałam marnować tego kapitału. Inwestowałam w siebie, ale z dużym szacunkiem dla materiału wyjściowego. Myślę, że zachowałam ducha oryginału, co udaje się niewielu kobietom, inicjującym relację z igłami i skalpelem. Jasne, znałam teorie o pięknie naturalnym i kobiecie będącej najpiękniejszą bez makijażu. Głosiły je najczęściej strasznie zaniedbane dziewczyny, które zwyczajnie znikały dla otoczenia, kiedy pojawiałam się ja. Naturalnie zgrabna i ładna, ale precyzyjnie zrobiona.

Kiedy odcinanie kuponów mnie znudziło, założyłam firmę konsultingową, żeby spożytkować kontakty, zebrane w różnych krajach, na przestrzeni ostatnich lat. Biznes dobrze się kręcił i część kasy mogłam włożyć w swoją markę modową i dwa butiki, tak na początek. Dość szybko okazało się, że sporo pieniędzy muszę przelewać rodzinie w Polsce. Żeby utrzymać styl życia i zachować finansową swobodę manewru, dwa tygodnie temu sprzedałam ten głupi jacht. Nie brakowało mi go, tak jak i Haniego.

Uwielbiałam spacery tutejszym deptakiem nad morzem i zawsze zatłoczoną La Rambla – leniwe poranki przy flat white albo białym winie, wieczorne kolacje w ulubionych restauracjach. Lubiłam szarmancką atencję tutejszych mężczyzn, lubiłam też poczucie, że tyle jeszcze przede mną. Ale coraz mniej lubiłam swoją samotność.

Po rozstaniu z Hanim odbyłam półroczną podróż w poszukiwaniu siebie. Miałam dość głupich wyborów życiowych i zagubienia, które się za mną ciągnęły jeszcze z Polski. Poczułam, że potrzebuję innej perspektywy – na ludzi i na siebie. Medytowałam na Bali, uprawiałam tantryczny seks na Sri Lance, paliłam opium w peruwiańskiej wiosce, ale nadal mi to nie wystarczało. Para, z którą wspinałam się na Machu Picchu opowiadała o szamanie w Iquitos i ayahuasce. Wzięłam namiary i poleciałam do dżungli już następnego dnia. Rzucałam się łapczywie na wszelkie okazje, by więcej doświadczać i dzięki temu – nieco więcej zrozumieć. Wkrótce po tym spędziłam Boże Narodzenie na Wyspie Wielkanocnej, żeby trochę przewietrzyć głowę i poukładać nowe myśli. Hindus ze Sri Lanki, ten który dał mi niewysłowioną rozkosz w czasie naszych spotkań „medytacyjnych”, zaprosił mnie do siebie do Delhi, ale nie miałam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek uwiązanie. Ani do miejsc, ani ludzi. Wróciłam do Europy z poczuciem nowej siły i odporności na idiotyzmy tego świata. Z czasem zaczęłam tracić to poczucie wolności, gubić perspektywę, z którą zaraz po powrocie było mi tak dobrze. Wtedy szłam do klubu, albo dzwoniłam po Diego, który przynosił kokę. Wiem, to droga na skróty, ale przecież żyjemy w świecie skrótów i jeśli nie przeraża nas tymczasowość, to możemy nią dojść wszędzie. Dwa tygodnie temu wykasowałam numer Diego. Przepuszczanie kasy ze sprzedaży jachtu na kokę wydawało mi się trochę niedojrzałe. Dzisiaj rano, po przebudzeniu, nie wiedzieć czemu, przypomniałam sobie tę sekwencję cyfr. Ale nie zamierzałam robić z tej wiedzy użytku. Póki co…

Zastanawiałam się czy siadać do nowego projektu. W kolekcji, którą zamierzałam wypuścić we wrześniu chciałam jeszcze uwzględnić torebki. To niezłe wyzwanie, wymyślić coś, co będzie stylistycznie spójne z całą z całą kolekcją, a jednocześnie nie będzie przesadnie nawiązywało do _looku_ największych projektantów. Miałam ambicje być rozpoznawalną, nie porównywalną. Tutaj zdecydowanie potrzeba dużo wina. W lodówce zostało tylko trochę Merlot, smutne półtorej lampki. Czy takie śladowe ilości są w stanie pobudzić kreatywność? Szczerze wątpię. Może czas nauczyć się rozwijać trzeźwią inwencję? Egzystencjalne rozważania przerwał telefon. To ojciec.

− Z babcią znowu gorzej – zaczął bez zbędnych czułości.

− To znaczy? – zaniepokoiłam się.

− Po ostatnich iniekcjach guz się zmniejszył, ale obrzęk jest na tyle duży, że nie ma z nią kontaktu.

− I co teraz?

− Można ją przewieźć do kliniki w Zabrzu.

− Ile to będzie kosztowało?

− 20 tysięcy, na początek.

Szybko obliczyłam moje rezerwy finansowe i wpływy, jakie otrzymam w ciągu dwóch tygodni.

− Będę miała 13 tys. za tydzień.

− Dobrze, czekam na przelew.

Tak, ojciec nie bawił się w czułości. Kwota, termin – tyle go interesowało. Wiedziałam, że babci już nie pomoże. Teraz to już tylko gra o czyste sumienie. Tak naprawdę to ona mnie wychowywała, zatem zapłaciłabym każdą sumę, żeby choć trochę jej ulżyć. Jedyna miłość, jakiej doświadczyłam będąc dzieckiem, pochodziła właśnie od niej. I dzięki temu sama potrafiłam kochać.

Jednak do tej pory trafiałam ze swoją miłością pod złe adresy. Na szczęście dwa tygodnie temu dokładnie sprecyzowałam swoje oczekiwania i rozpoczęłam afirmację. Spodziewałam się, że już niedługo wydarzy się coś, co kompletnie odmieni sytuację.

Siadłam do projektu. Kurwa, tak mi się nie chciało. A do tego znowu telefon. Viktoria. Tak, na nią zawsze można liczyć.

− Hej Mia, zakładam, że masz wolny wieczór.

− Podoba mi się twoje założenie.

− Can Cortada?

− Świetny pomysł, dawno nie jadłam dorsza. Oczywiście rezerwację zrobiłaś pół roku temu?

− Zaraz do niej siadam – łobuzersko powiedziała Viki.

Can Cortada to jedna z lepszych restauracji w Barcelonie. Urządzona w stylu rustykalnym, w starym, zabytkowym budynku, tworzyła kontrast z luksusowymi, wymuskanymi wnętrzami, w których spędzałam większość czasu. Stanowiła idealne tło naszych osobowości. Bo w gruncie rzeczy byłyśmy prostymi dziewczynami, ceniącymi sobie proste rozrywki. A że te proste rozrywki najczęściej wymagały luksusowej oprawy, to już zupełnie inna historia. Can Cortada była oblegana, wszyscy odwiedzający Barcelonę stawiali sobie za punkt honoru, żeby wrzucić stamtąd zdjęcia na Insta. Problem w tym, że rezerwację robiło się na kilka miesięcy z góry, dlatego rozczarowani turyści odsyłani spod drzwi restauracji, byli widokiem tak codziennym, jak zabawnym. Na szczęście Viki ukończyła informatykę na Stanfordzie, a jej ojciec, emerytowany generał KGB, ładował w jej edukację wszystkie dolary pozyskane ze sprzedaży postsowieckiego sprzętu. Dzięki temu potrafiła ogarniać najbardziej skomplikowane informatyczne niuanse i hakowała systemy z prawdziwą wirtuozerią. Zatem spontaniczna rezerwacja w Can Cortada, była dla niej dziecinną igraszką.

− Widzimy się o dziewiętnastej – powiedziała i rozłączyła się.

Poznałam ją przez Insta, wrzucała tam mnóstwo zdjęć z czasu studiów w Kalifornii. A tak się składa, że Kalifornia była zawsze moim wielkim marzeniem, przekładanym z roku na rok. Napisałam do niej wiadomość z jakimś banalnym pytaniem i tak zaczęła się nasza przyjaźń. To była moja jedyna przyjaciółka. Ceniłam w niej prostotę i bezpośredniość, nic tak nie odstręczało mnie od ludzi jak kij w dupie.

O dziewiętnastej oczywiście wszystkie stoliki były zajęte. Szef sali ze skupieniem wpatrywał się w monitor, jakby siłą woli starał się wyczarować wolne miejsce, ale ostatecznie zdecydował się obwinić wadliwy system.

− Kiedy dokonywała pani rezerwacji? – zapytał.

− W listopadzie – w niewinnym wyrazem twarzy opowiedziała Viktoria.

Mężczyzna podniósł wzrok na salę lustrując stoliki, gości i wolne przestrzenie. Następnie przełączył monitor, żeby podejrzeć sytuację w ogródku restauracyjnym.

− Przygotujemy stolik na zewnątrz, czy będą panie zadowolone?

− W ostateczności – odpowiedziała Viktoria, westchnieniem dając wyraz swojemu rozczarowaniu. – Ale nie liczyłabym na pozytywną opinię na waszej stronie.

Czterdzieści minut i dwie lampki szampana później, rozkoszowałyśmy się dorszem w pomidorach z czosnkiem. Ciepły wietrzyk pieścił nasze odkryte ramiona, byłyśmy opalone, radosne i nastawione na podbój. Kątem oka widziałam dyskretne spojrzenia siedzących w ogródku gości – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Faceci starali się spoglądać ukradkiem, wiedząc, co może ich za to spotkać ze strony partnerek. Zwłaszcza Hiszpanki nie patyczkowały się z typami zbyt długo zawieszającymi wzrok na innych laskach. Awantury i nagłe wychodzenie z restauracji nie były czymś niespotykanym. Kobiety spoglądały dość obcesowo, z zawiścią, ale i z zaciekawieniem. Dla niektórych na pewno wyglądałyśmy jak para. Sympatyczna blondynka przy wejściu oblizała ukradkiem wargi. Wyobraźnia na bank podpowiadała jej ciekawe obrazki. Oczy otyłej brunetki siedzącej z przystojnym szpakowatym facetem, przymrużyły się i wyrażały czystą nienawiść. Pewnie jej towarzysz zdążył już przelecieć nas spojrzeniem. Tak, zawsze budziłyśmy duże zainteresowanie. Szczupłe, wysokie, ja blondynka z długimi włosami i ona, brunetka, obcięta krótko przy skórze, przyciągałyśmy uwagę również tym kontrastem, trochę z kategorii „dla każdego coś dobrego”. Trudno było o mieszankę budzącą większe zainteresowanie. Viktoria była pragmatyczką, więc stwierdziła, że nie chce się jej spędzać czasu na myciu i układaniu włosów i kilka miesięcy temu obcięła się na łobuzerskiego chłopaka. Miała idealny kształt czaszki i duże oczy, doskonale wyglądała w pixie. Pomimo tego, że lubiłam ją w długich, nie protestowałam przesadnie, ten nasz kontrast był atutem na mieście.

− Spałaś z kimś od czasu Jorge? – zainicjowała towarzyską pogawędkę.

− Jakoś się nikt nie napatoczył.

− Przecież nie powinnaś mieć problemu ze znalezieniem fuckboya.

− Naprawdę tak myślisz? – odpowiedziałam z udawaną kokieterią. Viktoria roześmiała się. – Tak, wiem, nie miałabym problemu ze znalezieniem faceta do łóżka. Ale po tej ostatniej akcji zdałam sobie sprawę, nie chcę się już tak pustej relacji. Sex z facetem, do którego nic się nie czuję drenuje mnie z energii.

− Nie stać cię na Red Bulla?

Tym razem ja się roześmiałam.

− A jak Nikita? Wpuściłaś go w końcu? – skierowałam rozmowę na jej sprawy.

− No co ty? Za bardzo mi się podoba, przetrzymam go trzy miesiące. Niech mu się trochę wazopresyny wydzieli. Będzie bardziej stały w uczuciach.

− Dasz radę?

− Przeszłam w Stanach szkolenie dla Navy Seals. To trudniejsze niż trzy miesiące bez seksu, uwierz mi.

− Serio? Czasami nie wiem, czy się zgrywasz, czy mówisz prawdę.

− Na początku, na Stanford, miałam problemy z systematycznością. Ojciec zafundował mi ten obóz, żeby ukształtować mój charakter. Ucieszyłby się, gdyby wiedział, jak to wykorzystuję!

− No widzisz, a mojemu się udało się stworzyć taką zajebistość bez wywalania grubego hajsu na obozy z Stanach. Różnice kulturowe! – puściłam jej oko.

Viktoria uśmiechnęła się i przez chwilę mi się przyglądała, dłubiąc widelcem w talerzu.

– Co się dzieje? – zapytała, wbijając we mnie wzrok, domagający się bezwzględnej prawdy.

Miała doskonały radar, wyczuwała mnie jak nikt. Boże, jak ja bym chciała, żeby kiedyś jakiś facet czuł mnie jak ona!

− To, co zwykle – odpowiedziałam zrezygnowana.

− Ile?

− 5 tysięcy, tyle mi brakuje do następnej terapii.

− Jutro zrobię ci przelew.

− Dziękuję, oddam pod koniec miesiąca. Ten nowy butik jeszcze się nie rozkręcił, póki co, cały czas trzeba ładować w niego kasę. Wydałam na to już wszystkie pieniądze za jacht. Zostawiłam sobie tylko jakieś drobne na ostatnią działkę.

− Przecież zarzekałaś się, że to już koniec.

− Ja ci nigdy nie wypominałam, kiedy łamałaś swoje głupie postanowienia.

− Wiem, sorry, jak chcesz sobie ćpaj, tylko pamiętaj, żeby wcześniej po mnie zadzwonić.

Położyła dłoń na mojej. Lubiłam te drobne gesty, teraz musiała mi zastępować również faceta. Czasami zastanawiałam się, czy mogłybyśmy wylądować w łóżku, ale ona sprawiała wrażenie fanatycznej hetero.

− Mogłabyś się ze mną przespać? – zapytałam ku własnemu zaskoczeniu. Nie chciałam wprawiać Viki w dyskomfort. Ale ona, jak zawsze, była niezawodna.

− Oczywiście, jesteś przecież w moim typie – powiedziała i patrząc mi w oczy, zassała łyżeczkę z deserem lodowym. Zrobiło mi się gorąco między nogami. – Ale za bardzo mi na tobie zależy, a to by wszystko zepsuło – dorzuciła z żalem głosie.

Nie byłam w stanie ocenić, na ile się zgrywała. Miała dar wypowiadania żartów poważnym tonem i mówienia poważnych rzeczy żartobliwie. Nigdy się nie dowiem, czy naprawdę by się ze mną przespała, czy po prostu chciała podtrzymać lekki ton rozmowy. Ceniłam sobie naszą przyjaźń, bo świetnie się dogadywałyśmy i obie miałyśmy wystarczająco dużo dystansu, żeby nigdy nie prztykać się pierdoły. Czasami co najwyżej się przekomarzałyśmy. Obie niechęcią reagowałyśmy na skłonność do rozwlekłego ględzenia o niczym i nie rozumiałyśmy z czego wynika patologiczna zawiść, przejawiana przez jedne kobiety wobec innych. Może nie czułyśmy się zagrożone. Zdarzało nam się sączyć wino na deptaku przy plaży i obserwować przepływający strumień ludzi.

− Widziałaś jaki miała tyłek? – pytałam.

− Poezja – odpowiadała Viktoria.

− Zrobić sobie taki?

− To ci zaburzy proporcje, nie kombinuj – studziła moje zapędy przyjaciółka.

Lubiłam swój tyłek, ale aktualna moda na wystające zadki zaczynała kłuć w oczy. Coraz trudniej było czuć zadowolenie z jędrnych, ale dość płaskich pośladków. Na szczęście Viki potrafiła wskazać mi moje liczne atuty. Nie miałyśmy zatem problemu z pięknymi kobietami. Barcelona była ich pełna tego lata i mogłyśmy do znudzenia sycić oczy i nosy ich nieskończoną różnorodnością.

Przy stoliku obok siedziało pięciu Azjatów w średnim wieku, w towarzystwie uroczej, filigranowej blondynki. Sutki dziewczyny delikatnie przebijały przez cielistą tkaninę.

− Zobacz jaka fajna – powiedziałam do Viki.

Przyjaciółka odwróciła się i przez parę sekund skanowała wszystkie detale wyglądu blondyneczki.

− Świetna, gdyby miała dłuższą szyję, byłaby idealna.

− Ciekawe, czy da radę ich wszystkich obsłużyć – rzuciłam świński komentarz.

− Chińczycy dysponują raczej małymi kalibrami, nie powinni jej podziurawić.

− Koreańczycy. Widziałam u tego siwego flagę w klapie – sprostowałam.

W tym momencie siwy wstał, otarł usta chusteczką, zapiął guzik w szytej na miarę marynarce i podszedł do nas trochę niepewnie, choć jego krok miał zapewne wyrażać nonszalancję. Stanął przy stoliku pomiędzy nami i widać było, że wino, które pili do obiadu, zdążyło mu już uderzyć w tętnice. Spojrzał na Viki, potem na mnie, po czym wbił wzrok w przestrzeń pomiędzy nami.

− Dzień dobry. Witam w piękny hiszpański dzień. Barcelona pełna jest pięknych kobiet, ale panie nie mają sobie równych – wyartykułował, jakby czytał przemówienie, genialnie unikając przy tym kontaktu wzrokowego.

− Do kogo pan mówi? – zapytałam rozbawiona.

Biedak musiał poszukać naszych oczu.

− Przepraszam najmocniej – odparł zawstydzony. – Do pani – powiedział kierując się do mnie. – I do drugiej pięknej pani – obrócił głowę w stronę Viktorii.

− Teraz dużo lepiej – powiedziałam. – Dziękujemy za zaszczyt, Korea może być z pana dumna – często nie umiałam powstrzymać sarkazmu.

− Panie pozwolą, że się przedstawię – zrobił wprowadzenie, zakończone rozwlekłą pauzą.

− Zadał pan sobie tyle trudu, że chyba musimy – w swoim stylu rzuciła Viki, wracając do deseru.

– Jestem charge d’affaires ambasady Republiki Korei Południowej w Madrycie – powiedział z dumą.

„Szarże dafer” wyartykułował miękko i nieco lubieżnie, jak zaklęcie, które powinno otwierać przed nim wszystkie cipki w promieniu dwudziestu metrów.

– A macie placówki gdzieś poza Madrytem? – udałam zainteresowanie.

− Mamy również agencję konsularną w Las Palmas de Gran Canaria – powiedział z dość zabawną dumą, jakby to było jego prywatne osiągnięcie. Pomimo swojego wieku i jakiejś sztywności w zachowaniu, był całkiem atrakcyjny. Zaczęłam mu się uważniej przyglądać, choć szanse na to, żeby mógłby stać się kolejnym facetem mojego życia, były raczej minimalne.

− Wasza dyplomacja ma ogromny rozmach! – Viktorii zawsze świetnie wychodziło udawanie podziwu.

− Staramy się, madame! – aż pokraśniał z dumy.

− W jakiej intencji pan do nas podszedł, jeśli mogę zapytać? – postanowiłam przejąć inicjatywę.

− Organizujemy wieczorem raut w Ohla Barcelona.

– I? – cisnęłam.

– Poprosiłbym, aby panie się tam zjawiły.

– W jakim charakterze? – Viktoria przejęła pałeczkę.

– Zależałoby nam, aby to spotkanie miało odpowiednią oprawę. Wydaje mi się, że trudno znaleźć w tym mieście kobiety z taką klasą jak pani (spojrzenie na mnie) i pani (spojrzenie na Viktorię).

– Jest pan uroczy! – zawołałam

– Bardzo chętnie uświetnimy ten raut – zadeklarowała Viki.

– Wybornie! – zawołał mężyczna, w jednym słowie kumulując entuzjazm, zdolny obdarować kilka zdań.

– Mamy tylko jedno pytanie – dodała Viktoria

– Tak?

– Czy na swoich rautach serwujcie kokę? – zapytała, jakby chodziło o homara.

Mężczyzna wyraźnie się zaniepokoił. Przenosił wzrok to na Viki, to na mnie. Lustrował nas, jakby się zastanawiał, gdzie mogłybyśmy schować policyjne odznaki. Z jednej strony zdawał sobie sprawę z ryzyka, z drugiej zaś, nie chciał wrócić do swoich kompanów z podkulonym ogonem. Po chwili na jego twarzy odmalowało się odprężenie. Uśmiechnął się i powiedział:

− Zrobimy wszystko, żeby były panie zadowolone.

− Brawo, pan ma zadatki na konsula! – powiedziałam.

− Więc możemy na panie liczyć? – zapytał entuzjastycznie.

− Gdzie będzie ta uroczystość? – zapytała Viktoria.

− W Sali Królewskiej na drugim piętrze – powiedział z dumą.

− Szkoda, że nie na dachu, tam jest świetny basen – skwitowała moja towarzyszka.

− Tak, fajnie byłoby popływać – podjęłam wątek.

− Nie miałam jeszcze okazji założyć tego nowego bikini – podkręciła Viktoria.

Język dyplomaty zwilżył wargi.

− Wprawdzie protokół dyplomatyczny tego nie przewiduje, ale zobaczę, co da się zrobić – powiedział tonem człowieka, który może zorganizować chrust na Grenlandii.

− Przed chwilą obiecał nam pan kokę, więc myślę, że basen tym bardziej nie będzie problemem – nieco zbyt głośno powiedziała Viktoria.

− Wierzymy w pana! – zawołałam, dając się ponieść wizji koki w basenie na dachu.

− Zapraszam, zatem do Sali Królewskiej, albo na dach. Godzina dziewiętnasta – spuentował Koreańczyk.

− Dziękujemy, zastanowimy się – rzuciłam tonem damy, której jednak może się nie zachcieć.

Mężczyzna odszedł dumny jak paw, uważając widać, że sprawa została załatwiona. Podszedł do swoich kompanów, wymienili kilka zdań, po czym jego towarzysze wstali i zgotowali mu owację na stojąco. Jeden zaczął nawet dąć w wuwuzelę. Po chwili zaczęli śpiewać. Może hymn Korei, może coś innego. Chyba naprawdę im się podobałyśmy.

− Głupio będzie teraz nie przyjść – powiedziałam, obserwując jak nasz rozmówca staje się bohaterem narodowym.

− To nie Japończyk, sepuku nie zrobi. Ale z drugiej strony, masz coś lepszego do roboty o dziewiętnastej?

Nie miałam.

O 18:50 pojawiłyśmy się, zatem w hallu Olla Hotel. Viki miała małą czarną, ja kontrastowo, małą białą. Długość lekko nad kolano i jednakowy krój. Było to nasze ulubione połączenie. Facet w recepcji otaksował nas zapewne jako luksusowe call girl. Ale przecież nie mógł mieć pewności. Nasze dyskretne makijaże nie do końca wpisywały się w świat płatnej miłości.

− W czym mogę pomóc? – zapytał.

− Zostałyśmy zaproszone na imprezę koreańskiej misji dyplomatycznej w Sali Królewskiej – szczegółowo wyjaśniłam cel naszej wizyty.

− Impreza została przeniesiona na dach – z uśmiechem wyjaśnił portier.

Spojrzałyśmy na siebie i parsknęłyśmy śmiechem, po czym Viktoria skierowała się ku windzie.

− Może jednak spróbujemy schodami? – zaproponowałam nieśmiało.

− Na szóste piętro? Zwariowałaś?

− W zeszłym miesiącu zrezygnowałam z crossfitu, nie rób mi tego!

− Obróć się – zakomenderowała przyjaciółka.

Ku uciesze portiera posłusznie wykonałam rozkaz. Obróciłam się, po czym spojrzałam przez ramię, by ujrzeć krytyczne spojrzenie wbijające się w mój zadek.

− Ty, rzeczywiście musisz zacząć korzystać ze schodów – skwitowała udając przerażenie.

− Świnia! – ja z kolei udałam złość i podeszłam do windy.

Dach hotelu wyłożony był bejcowanymi na ciemno deskami. Ustawiono na nich leżaki i stoliki dla gości, a aranżację urozmaicało kilka drzewek. Basen nie był imponujący. W zasadzie nadawał się tylko do tego, żeby od czasu do czasu ktoś bardziej pijany to niego wpadł, wywołując wesołość pozostałych imprezujących. Na potrzeby rautu, na dachu umieszczono szwedzki stół z przystawkami, wyglądającymi na specjały kuchni wschodniej. Wiec raczej azjatycki niż szwedzki. Znajdowało się tam około piętnastu, formalnie ubranych Azjatów i blondyneczka, którą widziałyśmy w Can Cortada. Ucieszyła się na nasz widok i serdecznie pomachała. Musiała się tu czuć bardzo osamotniona. Szybko podeszła.

− Hi girls, I am Margaret – zaszczebiotała z pokracznym akcentem.

− Z nami możesz normalnie Gośka – odpowiedziałam.

− Kurwa, Polki? Ale super! – dawno nie widziałam, żeby ktoś tak ucieszył się słysząc ojczystą mowę.

− Viktoria jest Ukrainką – wyjaśniłam.

− Fajnie, że jesteście! Zupełnie nie wiem o czym z nimi gadać – pożaliła się Gośka.

− Jesteś dla ozdoby, nie wiem czy musisz mówić cokolwiek – starałam się ją uspokoić. – Wystarczy, że będziesz słuchała i udawała entuzjazm, Azjaci to uwielbiają. W zasadzie wszyscy faceci – szybko sprostowałam.

− Co robisz w Barcelonie? – zapytała Viki.

− Na razie sprzątam w hotelu. Ale szukam czegoś lepszego.

− I w tym hotelu cię wypatrzyli? – zapytałam.

− Tak.

− To uważaj, od ładnej pokojówki w ekskluzywnym hotelu, jest tylko krok, do mniej lub bardziej ekskluzywnej prostytutki – uchyliłam przed Gośką rąbek swojej życiowej mądrości.

− Nie jestem taka! – naprawdę szczerze się oburzyła.

− Zobaczmy co zrobisz, jeśli ktoś zaoferuje ci za jedną noc równowartość półrocznych zarobków. I do tego będzie nieźle wyglądał.

− Nie skurwię się! – żarliwie zaoponowała.

− Co robiłaś w kraju?

− Szyłam

− Dam ci swój numer. Odezwij się jakbyś chciała wrócić do szycia. Ale niczego nie mogę obiecać, nie wiem co potrafisz.

Podyktowałam jej namiar, a ona posłusznie wklepała go w telefon. Teraz piłka jest po jej stronie. Nie byłam jednak przekonana, czy szycie jest odpowiednio atrakcyjną alternatywą dla prostytucji. Tym bardziej z jej potencjałem. Jednocześnie dyskretnie obserwowałam otoczenie. Azjaci udawali, że rozmawiają, ale cały czas nas lustrowali. Zaczęłam się zastanawiać, jaka jest konwencja tej imprezy. A może przedstawiciele Republiki Korei mieli bardziej dalekosiężne plany, niż jedynie podziwianie oferowanych przez nas widoków? Na szczęście zjawił się szarże dafer.

− Dziękuję, że panie przybyły, jestem bardzo wdzięczny. Dołożyłem wszelkich starań, żeby były panie zadowolone. Zapraszam na przekąski, za chwilę podamy Kimczi.

− Czy wystarczy, że będziemy grzecznie jeść i ładnie wyglądać? – zapytałam.

− Pan ambasador liczył, że będzie mógł z paniami porozmawiać – mężczyzna skinął w kierunku stojącej kilka metrów dalej grupy mężczyzn. Jeden z nich, miły staruszek koło siedemdziesiątki, wyszczerzył się.

− A niby o czym mamy z nim gadać? – zapytała Viktoria.

Szarże dafer trochę się zmieszał.

− Pan ambasador jest wielkim admiratorem hiszpańskiej kultury.

− Ale ja jestem Polką – powiedziałam.

− A ja Ukrainką – dodała Viktoria.

Koreańczyk spojrzał pełnym nadziei wzrokiem na Gośkę. Dziewczyna chyba zrozumiała, jaka ciąży na niej odpowiedzialność.

− Uczyłam się flamenco, mogę zatańczyć – wydukała ze swoim „oksfordzkim” akcentem.

− A koka? – rzuciła Viktoria, nie dając się mężczyźnie nacieszyć tanecznym okryciem.

Mężczyzna uśmiechnął się i wykonał głową dyskretne skinienie w kierunku parawanu stojącego obok stolika z przekąskami.

− Możemy zobaczyć? – zapytała Viktoria.

Koreańczyk zaprowadził nas za parawan, gdzie znajdował się stolik i dwa krzesła. Na stoliku leżała lustrzana tacka, obok stało mahoniowe pudełeczko. Szarże dafer wykonał zapraszający gest dłonią.

− Czy może nas pan zostawić? – raczej rozkazała, niż poprosiła Viktoria.

Mężczyzna posłusznie wyszedł. Od razu otworzyłam pudełko, w który umieszczono żółwia origami. Viktoria wyjęła go i rozerwała. W środku znajdowała się torebka z białą substancją.

− Nieźle, będą tu z 4 gramy – oszacowałam z dużą wprawą.

− Koreańczycy potrafią być naprawdę gościnni – skomentowała Viktoria. – To co, po kresce?

− Zwariowałaś? A mamy pewność co to jest? A jak nas odetnie i będziemy robiły za dmuchane lale? Tu jest piętnastu facetów, a nas tylko trzy.

− Masz rację, zrywamy się – zgodziła się Viki.

Bycie dmuchaną w basenie przez azjatyckich dyplomatów, najwidoczniej nie figurowało wysoko na liście jej erotycznych fantazji. Schowałam towar do torebki i wyszłyśmy zza parawanu. Od razu skierowałyśmy się do windy. W połowie drogi dopadł nas spanikowany szarże dafer.

− Panie już wychodzą? – zapytał przelęknionym głosem.

− Zapomniałyśmy kostiumów kąpielowych – rzuciłam nie zatrzymując się.

− Zaraz podamy Kimchi – próbował walczyć.

− Co to Kimchi? – Viktoria na chwilę zwolniła.

− Taki koreański kapuśniak – wyjaśniłam zdawkowo, żeby za bardzo jej nie zachęcać.

− Lubię kapuśniak! – w Viktorii zalęgły się wątpliwości.

− Nie wkurwiaj mnie – szepnęłam.

− Bardzo panie proszę, tu chodzi o mój honor – błagał mężczyzna.

− Proszę zobaczyć, Margaret tańczy flamenco! – rzuciłam.

Rzeczywiście, nasza rodaczka stała na stole wykonując zmysłowe ruchy zagrzewana przez klaszczących Koreańczyków. Dyplomata odwrócił się na chwilę, a wtedy ja wciągnęłam Viktorię do windy, odgradzając nas drzwiami od jego jęków.

− – Całkiem udana ta impreza – powiedziała Viki.

− Tak, wyszłyśmy na duży plus.

− Mam nadzieję, że dyplomaci mają dojście do dobrego towaru.

− Kurwa, obiecałam sobie, że z tym skończę! – przypomniałam sobie powzięte niedawno w obecności Viki, postanowienie.

− Z tego co pamiętam, to powiedziałaś „w życiu nie KUPIĘ już ani grama”.

− No tak, racja – rozpromieniłam się.

− Koka przyda się na jutro.

− Na jutro?

− Nikita organizuje zamkniętą imprezę w ,,Demonie”.

− Zamkniętą?

− Tak, przylatuje ekipa od kryptowalut. Będą dogrywać deal.

− Nikita wchodzi w kryptolwaluty? Obrotny chłopak.

− Nikita wchodzi wszędzie gdzie jest kasa.

− Jesteś dobrą partią, na pewno nie może się doczekać, żeby wejść również w ciebie.

− Nie bądź wulgarna, Nikita mnie kocha – żachnęła się Viktoria.

− Przepraszam – powiedziałam asekuracyjnie, nie wiedząc do końca, czy się zgrywa.

Jeśli chodzi o uczucia, to nigdy nic nie wiadomo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: