Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miał być spokój, są kłopoty - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miał być spokój, są kłopoty - ebook

Wielowątkowe śledztwo (dokładnie dwu), szalone pościgi (no jeden, ale za to jaki!), ciekawi bohaterowie (ale znacznie częściej ciekawscy) i dwie dziewczyny z miasta tropiące na wsi groźnego bandytę. Zapraszamy do Podgórkowa, małej mazurskiej wsi, gdzie Mela i Aldona, współwłaścicielki biura detektywistycznego "Melania i partnerzy" toczą nierówną walkę ze zbrodnią wkraczającą do Podgórkowa. Przestępcy mają determinację, siłę, doświadczenie w łamaniu prawa... Bohaterki są nowe w branży i mają do dyspozycji tylko psa i kota, bardziej zainteresowanego jedzeniem i spaniem niż prowadzeniem śledztwa. Bardzo pomocne mogą okazać się również pewne ubrane na kolorowo panie ze sklepu spożywczego. Zbrodnia przez małe "z" ale jednak! Komedia kryminalna przez duże "K".

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788395976506
Rozmiar pliku: 748 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. KTO SPAKOWAŁ TĘ PANIĄ, CZYLI KRÓLESTWO ZA KANAPKĘ Z SEREM

Mela zawsze chciała zamieszkać na wsi. Nie żeby marzyło jej się uprawianie poletka ziemniaków albo pomidorów w szklarni, nic z tych rzeczy. Warzywa wolała kupić w sklepie. Prościej, wygodniej i jeszcze podyskutowała sobie z panią z okolicznego warzywniaka. Pewnego dnia postanowiła wcielić swoje zamierzenia w życie. Idealnym sposobem by to zrealizować, było zamieszkanie w wykorzystywanym przez rodziców sezonowo, domu na Mazurach. Podgórkowo było najlepszym miejscem do zaspokojenia wiejskich potrzeb Meli. Początkowo wszystko szło jak po maśle. Pożegnała się z rodzicami i bezpiecznie dotarła do celu. Jej kilkunastoletnie auto nie rozpadło się na środku autostrady. Mela poczytała to za dobry znak. Kiedy na miejscu zaczęła się rozpakowywać, szybko okazało się, że nie będzie tak sielsko. Teoretycznie zabrała wszystko, co kobiecie do szczęścia jest potrzebne. Na łóżku leżały równo ułożone sterty ubrań, najróżniejszych kosmetyków i sprzętów, w rodzaju suszarki do włosów, prostownicy (inny sposób na niesforne rude loki nie działał) i turystycznego żelazka. Miała wszystko, oprócz jedzenia. Ależ ona była głodna! Przejrzała raz jeszcze wszystkie rzeczy. Były bluzki, spodnie i swetry w ilości, która starczyłaby do obdzielenia co najmniej trzech osób. Nie było pakowanego pieczywa ani niczego, co mogłaby na nie położyć. Oddałaby w tym momencie królestwo za najzwyklejszą kanapkę z serem! Przełożyła do szafy ubrania, w nadziei znalezienia choć słoika kiszonych ogórków. Czy nie prosiła o nie mamy przed wyjazdem? Prosiła, pewnie nadal leżą na parapecie. Weszła do kuchni i przeszukała szafki. Znalazła puszkę fasoli i przeterminowany dżem truskawkowy. Do tego pieprz, sól i curry, gdyby przypadkiem nabrała ochoty, by podrasować te smakowite produkty, tworząc tym samym danie kuchni orientalnej. Jednym słowem nic, z czego można ugotować pełnoprawny obiad lub chociaż zaspokoić pierwszy (o ile już nie drugi lub nawet trzeci) głód. Kiedy już miała wyjść z domu, wsiąść do swojego wysłużonego opla i wyruszyć do wiejskiego sklepu, zadzwoniła komórka. Na wyświetlaczu pojawiło się imię najlepszej przyjaciółki.

– Halo, halo – w słuchawce usłyszała głos Aldony.

Poznały się jeszcze w liceum i od tego momentu zostały kumpelkami. Mela zapisała się na korepetycje z matematyki. Na korki uczęszczała też Aldona, podobnie jak ona noga z tego przedmiotu. Jako dwie najsłabsze w grupie, szybko znalazły wspólny język. Aż dziw bierze, że Mela została informatykiem!

– Aldonka – Mela szczerze się ucieszyła z telefonu koleżanki. – Co u ciebie słychać?

– Dobrze słychać. – Miały od lat swoje oryginalne odzywki.

– To już wiem, ale co?

– Pstro – zakończyła wymianę uprzejmości Aldona. To znaczyło, że mogą przejść do sedna rozmowy. – Pokłóciłam się ze Zbyszkiem. – Mela od razu pojęła głębię sytuacji.

– I w związku z tym?

– Muszę się do ciebie wprowadzić na kilka dni.

– Nie rozumiem. Przecież nie mieszkacie razem.

– Ale tym razem pokłóciliśmy się bardziej niż zwykle. Nie wiem czy coś z tego jeszcze będzie. A wiesz jacy są moi rodzice.

– Domyślam się.

Mela zdążyła zauważyć uwielbienie, z jakim matka Aldony traktowała swojego przyszłego zięcia (tak tytułowała Zbyszka przy Aldonie) i siłę z jaką naciskała na szybkie wesele. Tym bardziej podziwiała koleżankę, że nie uległa presji (jeżdżącej po biednej Aldonie niczym walec) matki. Jej mama to dobra kobieta, ale jak się na coś uparła, nikt nie był w stanie przetłumaczyć, że jej wizja nie jest najlepszą na świecie.

– Jest jeden problem – zaczęła Mela.

– Wiem – przerwała Aldona. – Spotkałam twoich rodziców w supermarkecie, mówili, że jesteś na Mazurach. To jak? Przygarniesz mnie na kilka dni?

– Kilka?

– No może kilkanaście.

– Da się zrobić – odparła zadowolona Mela. Przyda jej się doborowe towarzystwo na tej obcej ziemi.

– Kilkaset?

– Aldonka, nie przesadzaj.

– Dobra, jakieś dwa tygodnie w zupełności wystarczy. Może mama zdąży ochłonąć, a ja zdystansuję się do tej sytuacji.

Kiedy tylko zakończyła rozmowę, usłyszała kobiecy krzyk. Tak przynajmniej jej się zdawało. W bezpośrednim sąsiedztwie stał tylko jeden dom. Wyprawę po prowiant będzie trzeba odroczyć odrobinę w czasie. Trudno, zje później, teraz pora odwiedzić niewidzianą od wielu lat sąsiadkę. Oby tylko usłyszany krzyk był wytworem wyobraźni Meli, albo kobieta na starsze lata zainteresowała się teatrem, ćwicząc rolę mordowanego bohatera. Każda opcja byłaby zadowalająca. Na wszelki wypadek poszukała czegoś do obrony. Pokręciła się po domu, zastanawiając się, co mogłoby skutecznie odstraszyć napastnika (nie licząc głośnego burczenia w brzuchu!). Nie znalazła nawet kija od miotły. Po namyśle pozbawiła stołek kuchenny jednej z nóg. Musi tylko pamiętać, by umieścić ją z powrotem, zanim przyjedzie Aldona i usiądzie na krześle. Potrzebne jej jeszcze było szukanie w okolicy chirurga!2. KONIEC SIELANKI, CZYLI WSI JUŻ NIE TAKA SPOKOJNA I WESOŁA

Nie spodziewał się, że staruszka narobi tyle kłopotów. Nie powinna nawet pisnąć, nie mówiąc o wydaniu z siebie głośniejszego dźwięku. W środku dnia stwarzało to wielkie niebezpieczeństwo. Jednak paradoksalnie to najlepsza pora. Od jakiegoś czasu wolał działać pod przykryciem dnia, jak to nazywał. Wtedy ludzie są mniej podejrzliwi, można hałasować, okraść, zabić i nikogo to nie zainteresuje. Jednak taki krzyk mógł zaalarmować i zaniepokoić kogoś w okolicy. Sąsiedni dom stał pusty, używany tylko sporadycznie w okresie wakacji. Jednak był niedaleko od centrum wsi. Ktoś mógł przypadkiem przechodzić i pokrzyżować mu plany. Na szczęście skończył, posprzątał po sobie i wydostał się, miał taką nadzieję, niezauważony. Mimo wszystko był zadowolony. Gdy schodził z głównej ścieżki, spojrzał za siebie. Drzwi sąsiedniego domu otwarły się delikatnie. Zamarł. Jeszcze przed momentem pewien był, że nikt nie dowie się, co zrobił. Teraz stracił rezon. Czyżby miał aż takiego pecha? Z domu wyszła kobieta. Rozglądając się na boki, szła niepewnie w jego kierunku. W wyciągniętej ręce niosła nogę od krzesła. Przetarł oczy. Wzrok go nie mylił. Mogła mieć około dwudziestu lat (kobieta, bo noga wyglądała dużo starzej). Schował się za drzewo i stamtąd śledził rozwój sytuacji. Kobieta zmierzała w stronę miejsca zdarzenia, jak zawsze określały to media. Kiedy podeszła do drzwi, zaczął rozważać w głowie różne scenariusze. Z pozbyciem się rudej włącznie.

Mela rozejrzała się wokół. Nie zaobserwowała niczego podejrzanego. Jeśli staruszka została napadnięta, to zbir musiał już uciec. Albo co gorsze przebywać jeszcze w chacie. Wątpiła, by zza drzew przypatrywał się, planując w swojej chorej głowie atak na, niczego nie podejrzewającą projektantkę stron internetowych. Miała dopiero dwadzieścia jeden lat, za wcześnie by umierać! Tyle rzeczy jeszcze w życiu nie zrobiła. W myślach zaczęła układać listę niezrealizowanych planów i potrzeb. Napisanie powieści detektywistycznej, podróż do Australii albo dalej, skok na bungee, lot balonem, spróbowanie potraw ze wszystkich części świata (to, obok „palcem po mapie”, najtańszy sposób podróżowania i zdecydowanie przyjemniejszy), zamieszkanie na starość na wyspie Iquitos, poślubienie przystojnego i czułego milionera. Milioner zawsze poprawiał humor. Tym razem też zadziałał. I chociaż na myśl o ewentualnym spotkaniu z agresywnym bandytą jeszcze przed momentem drżała, zwarła się w sobie i zapukała głośno. Na próżno. Właścicielka nie pojawiła się, a z domu nie dochodziły żadne dźwięki. Nie zaszczekał nawet pies. Może jednak umarła? Dom był mocno zaniedbany, trawa wyrastała sporo ponad kostki, płot był obrazem nędzy i rozpaczy. Bardzo łatwo ktoś mógłby wziąć chatę za niezamieszkałą. Ale przecież był krzyk. Tylko w twojej głowie, usprawiedliwiająca myśl pojawiła się szybko. Musi sprawdzić. Jeśli komuś dzieje się krzywda, a ona nie zareaguje, nigdy sobie tego nie daruje. Zastukała kolejny raz. Głośniej i mocniej. Odpowiedziała cisza. Co teraz zrobić? Jeśli jest potrzebna szybka interwencja, nic tu po niej. Nie umie otwierać zamków wytrychem, wyważenie drzwi też nie wchodzi w rachubę. Przypomniała sobie jak w takiej sytuacji postępowali bohaterowie kryminałów. Po pierwsze nie niszczyć i nie zacierać śladów. Poprawiła w dłoni prowizoryczną broń. Musi wyglądać teraz śmiesznie, ale nie przejmowała się tym zupełnie. Ściągniętą z szyi chustą nacisnęła na klamkę. Raz kozie śmierć. Drzwi ustąpiły. Nie wiedziała, że w tej chwili schowany za drzewem mężczyzna podjął decyzję co robić. Weszła do środka i rozejrzała się po wnętrzu. Kiedy zobaczyła leżącą staruszkę, szybko chwyciła za telefon.

Przesłuchanie trwało prawie godzinę. Melę zaczęła nawet boleć tylna część ciała od siedzenia na twardym krześle. Policjant chciał znać każdy szczegół sprawy i wszystko skrupulatnie notował. Mela tłumaczyła cierpliwie, że tylko znalazła staruszkę, nie widziała jej od wieków i dopiero przyjechała z południa Polski. Ten jakby nie rozumiał, pytał o to samo, za każdym razem odrobinę inaczej formułując pytania. W końcu uznał chyba, że więcej od Meli nie wydębi, pożegnał się i wyszedł. Nie wypił nawet kawy. Kubek stał samotnie, kusząc stawiającą na nogi porcją kofeiny. Mela nie mogła zebrać myśli. Przyjechała wypocząć, a już pierwszego dnia znalazła sąsiadkę napadniętą, leżącą bez przytomności na podłodze. Czy można mieć większego pecha? No chyba, żeby spotkała napastnika twarzą w twarz. Wtedy kto wie, jak by się to skończyło, może ofiary byłyby dwie. Zadrżała na samą myśl. Zdała sobie sprawę, że kryminały to nie do końca literacka fikcja. Takie sytuacje mogą się zdarzyć każdemu. I zdarzają. Świat jest naprawdę miejscem pełnym niebezpieczeństw! Mimo to, nie zamierzała go opuszczać. Zaczęła od wypicia kawy, przeznaczonej dla oficera policji. Lekko schłodzony napój smakował wybornie. Czekoladowo – orzechowy smak rozchodził się po kubkach smakowych, muskając je delikatnie. Ostatni łyk przełknęła niemal z żalem. Rzadko kiedy przyrządzała tak przepyszną kawę. Niech ten cały Spyrka żałuje, prawdopodobnie wspominałby tę chwilę jeszcze przez wiele godzin. Tak, tylko zdarł gardło i zabazgrał służbowy notatnik. Ciekawe, kiedy wyposażą ich wreszcie w tablety? Nawet listonosze przy odbiorze przesyłki poleconej już nie każą podpisywać się na świstkach papieru. Na pocztę dotarł XXI wiek. Pobudzona do działania, postanowiła wybrać się do sklepu w celu uzupełnienia zapasów. Napaść napaścią, ale jeść trzeba, a zakupy nie zrobią się same, i nie przyniosą pod drzwi. Wychodząc przypomniała sobie o braku torby na zakupy. Po uzupełnieniu ekwipunku, gotowa była na wiejski shopping. Samochód zostawiła w garażu. W tak piękną pogodę zrobi sobie długi spacer. Trochę się nadźwiga, ale policzy to jako siłownię. Będzie jak ten spóźniony słowik z wiersza Tuwima, iść nieśpiesznie, słuchając śpiewu ptaków, podziwiając wiosenny krajobraz Podgórkowa.

Sklep prezentował się nietypowo, nawet jak na wiejskie warunki. Zlokalizowany w głębi prywatnej posesji, otoczony nieprzycinanym od dawna zielskiem, niemalże wchłonięty został przez otaczający krajobraz. Niewielka drewniana bryła przypominała raczej barak niż sklep spożywczy. Rdzewiejące kraty w oknach nie zachęcały do zakupów. Przyciągał natomiast fakt braku konkurencji. Sam budynek aż prosił się o remont, a najlepiej zburzenie i postawienie od nowa. Wyjątek stanowił, odmalowany niedawno, metalowy szyld. Napis „artykuły spożywcze” nie grzeszył oryginalnością, ale informował potencjalnego klienta: „tu możesz zrobić proste zakupy”. Bo raczej dobrego ciasta, ani wypieków nie spodziewała się w tym przybytku znaleźć. Nacisnęła wielką metalową klamkę i weszła do środka. Gdy tylko przekroczyła próg, zwróciła uwagę trzech staruszek, stojących przy ladzie z ciastami. A wybór był przeogromny! Dumnie za szybą prezentowała się Malinowa Chmurka i wszelkiego rodzaju mazurki i serniczki.

– A Leśny Mech pani ma? – zachęcona wyborem Mela przeszła do kasy, zapytać o swoje ulubione słodkości.

– Pani żartuje? To porządny sklep! – oburzyła się sprzedawczyni. – Może z zewnątrz nie wygląda, ale porządny, z tradycjami. Leśnego runa nie podajemy. Gdyby jeszcze spytała o grzyby, albo jagody – dodała już do siebie ściszonym głosem.

Staruszki zmieniły miejsce, nie wiedzieć kiedy znalazły się tuż obok Meli. Z zainteresowaniem przysłuchiwały się niecodziennej wymianie zdań.

– Pani mnie źle zrozumiała – wyjaśniła obrażonej sklepowej Mela. – To takie ciasto.

– Ciasto?

– W rzeczy samej. Kolorem i wyglądem przypomina mech, stąd nazwa. Bardzo pyszne. Chyba pani nie próbowała. – Kobieta przyjrzała się Meli uważniej. Czyżby podejrzewała, że próbuje ją wkręcić, opowiadając bajkę o nieistniejącym wypieku?

– To kamień spadł mi z serca. – Sprzedawczyni wrócił na twarz sympatyczny uśmiech. Najwidoczniej uznała, że nie ma powodu podejrzewać Meli o takie rzeczy. – A już myślałam, że jestem obrażana.

– Jak bym śmiała! – Mela czuła się odrobinę urażona podejrzeniami. Czy ona wygląda na kogoś takiego?

– Po prostu nazwa jakaś taka... I nigdy tego nie próbowałam, muszę poprosić Basię o upieczenie blachy. Jeśli tak dobre, jak pani mówi, może ludzie będą brać.

Mela nie skomentowała. Staruszki rozbawione, otaksowały ją wzrokiem od stóp do głów. Po chwili na kamiennych obliczach pojawiły się uśmiechy, widać weryfikację przeszła pomyślnie (chociaż one nie podejrzewały Meli o niecne zamiary!). To chyba wiejskie centrum informacji i dowodzenia, oceniła szybko. Panie, które wszystko o wszystkich wiedzą najlepiej, zawsze w pierwszej kolejności. Przyjrzała się bliżej kobietom. Różniły się nie tyle stylem ubioru, co kolorami. Ubrane w czerwone, zielone i białe żakieciki, przyglądały się Meli z życzliwością, połączoną z dozą ciekawości. Na pokrytych zmarszczkami, poczciwych twarzach widać było zahartowanie. Odbijały dziesiątki lat ciężkiej pracy i zmagań z problemami dnia codziennego. Zwracało uwagę podobieństwo rysów. Kobiety prawdopodobnie były siostrami. Mela była tego więcej niż pewna.

– Dzień dobry – przełamała ciszę.

– Dzień dobry – odpowiedziały chórem staruszki. – Panienka nowa we wsi czy przejazdem?

– Mieszkam w domu rodziców, na ulicy Sosnowej – odpowiedziała.

Nie spodziewała się tak szybkiego działania kobiet. Jedno dzień dobry, i proszę, od razu kim panienka jest. Najlepiej gdyby jeszcze opowiedziała czemu wybrała sobie za cel Podgórkowo. Wioska z niczego nie słynęła, jezioro przypominało wielkie bajoro, a atrakcji próżno było szukać. Ale chyba to było największym plusem Podgórkowa. Cisza i niczym niezakłócony spokój. Tak było, przynajmniej do przyjazdu Meli. Szukała odpoczynku i ucieczki od szalonego tempa życia, a znalazła coś zupełnie innego. Widocznie typowy wiejski żywot wygląda inaczej niż sobie do tej pory wyobrażała. Trudno, jakoś się przyzwyczai. I tak jest o niebo lepiej niż w mieście.

– Podoba się panience u nas? – spytała staruszka, określona mianem Czerwonej. – Do niedawna to była spokojna wieś – dodała ospale.

– Była? – Mela domyślała się co starsza pani ma na myśli. Postanowiła nie odkrywać wszystkich kart.

– To panienka nie na bieżąco – wtrąciła Zielona. – Miała miejsce napaść z kradzieżą. Rozbój w biały dzień! – Podekscytowana staruszka prawie opluła Melę. Ledwo zdążyła się uchylić.

– Wiem, mieszkam po sąsiedzku. To ja znalazłam panią Irenę – pochwaliła się Mela. Wywołała tym samym jeszcze większe zainteresowanie ze strony oryginalnych seniorek.

– Naprawdę? – spytały jednocześnie i podeszły do Meli.

Najwidoczniej albo centrum informacji nie było tak dobre, albo Spyrka wykazał się pełnym profesjonalizmem, utrzymując szczegóły sprawy w idealnej konspiracji.

Otoczyły Melę jak ciekawskie dzieci poszukiwacza przygód, wędrującego przez niedostępną górską wioskę. To będzie ciężki dzień, pomyślała i zaczęła opowiadać. Oczywiście historia nie była porywająca, więc po jakimś czasie rozkręciła się, dodając kilka smaczków, ubarwiających całość. Po kwadransie już zwykły policjant stał się Colombo, Mela jego pomocnicą, a znalezienie kobiety poprzedził barwny opis bójki Meli ze złodziejem, zakończony ucieczką rzeczonego z podkulonym ogonem. Szkoda tylko, że zdążył ukraść pani Irence większość emerytury (uratowało się tylko tyle, ile wydała dzień wcześniej w sklepie), ale jak go znajdzie, to za siebie nie ręczy! A co tam! Niech mają, niech idzie w świat. Mogą być z tego jakieś korzyści, na przykład w postaci kilku zleceń lub chociaż ciekawych, niebanalnych znajomości. W najgorszym razie w świadomości lokalnej społeczności będzie się jawić jako nietuzinkowa, trochę groźna, ale przynajmniej dobrze radząca sobie, dziewczyna z miasta. Zawsze lepiej startować z etykietką „trochę szalonej, lecz nie dającej sobie w kaszę dmuchać”, niż być narażoną na brak szacunku ze strony mieszkańców Podgórkowa. To, że postanowiła tu zamieszkać, nie znaczy, że ma ochotę mieć ciągle pod górkę! Zadowolona z obrotu sytuacji, czekała na reakcję kobiet.

– To prawie jak historia kryminalna – zachwyciła się pani w czerwonym.

Mela już w głowie nazwała ją „Lady in red”. To brzmi lepiej niż „Czerwona”. Wiadomo, po angielsku wszystko brzmi atrakcyjniej, a w pracy informatyka ten język jest nieustannie w użyciu, więc się odrobinę podszkoliła.

– Jak u Agathy Christie – rozpływała się w zachwycie pani Zielona.

Analogicznie do poprzedniej, została nazwana „Lady in Green”. Nazewnictwo rodem z tandetnej powieści kryminalnej retro, ale wolała to, niż ksywy pasujące bardziej do bohaterów filmu o napadzie na bank. Do szajki bandytów pasowały idealnie, w wypadku staruszek urzędujących w wiejskim sklepiku, już mniej.

– To panience nie pozostało już nic, tylko kontynuować śledztwo – Lady in Red podsumowała rozmowę. – I oczywiście życzymy powodzenia.

No tak, pomyślała Mela. Teraz została detektywem. Jeśli nie chce zawieść staruszek, to wypada chociaż dobrze udawać, że wciela się w narzuconą odrobinę na siłę i całkiem przypadkowo rolę. Zrobiła zakupy (o mały włos, a zapomniałaby, po co tu przyszła!), i z pękatą torbą zapasów wróciła do chaty (teraz centrum dowodzenia). Niestety, w wiejskim sklepiku nie mieli charakterystycznej czapki w szkocką kratę ani fajki. Natomiast bardzo zaplusował wybór pysznych wypieków! Zakupiła kawałek Malinowej Chmurki, by sprawdzić, czy smak choć w połowie dorównuje szacie zewnętrznej ciasta.

Rozbawiona nową rolą, wzięła się za przyrządzanie obiadu. Otwarła lodówkę, lustrując zawartość półek. Po chwili namysłu na stole stała już śmietana, kostka masła i wyjęty z zamrażarki szpinak. Niestety świeżego próżno było szukać w podgórkowskim sklepiku. Trudno, z tych składników też przyrządzi makaron ze szpinakiem, że palce lizać! Dołożyła paczkę makaronu i kilka ząbków czosnku z dzisiejszych zakupów. Przeszukała jeszcze szafki kuchenne w poszukiwaniu przypraw i była gotowa do kulinarnej akcji. Będzie prawdziwa petarda na talerzu!3. RAZEM RAŹNIEJ, CZYLI JAK JEDNYM TELEFONEM DETEKTYW ZDOBYWA POMOCNIKA, A KOLEJNYM TRACI ZLECENIE

Popołudnie to dobry czas na pracę. Ale wiadomo, jak człowiek szuka, zawsze znajdzie wymówkę, by robić coś innego. Na przykład leniuchować lub załatwiać zbędne, niepotrzebne nikomu sprawy. Pora też idealnie nadaje się na niezobowiązującą, krótką rozmowę z przyjaciółką. To oczywiście pojęcie względne i inaczej jest rozumiane przez mężczyzn, inaczej przez kobiety. U pierwszych krótko oznacza około pięciu minut, u kobiet może rozciągać się nawet do dwóch godzin. Znała takie przypadki. Żona mówiła: idę porozmawiać chwilkę z koleżanką, mąż wiedział, że może oglądnąć w tym czasie mecz. Kwestia rachunków to jeszcze inna sprawa… Tym razem oprócz ploteczek o gwiazdach, znalazł się czas na zreferowanie ostatnich wydarzeń. Aldonę rozbawiło wejście Meli w mroczny świat usług detektywistycznych. Śmiała się do rozpuku. Przestała, gdy Mela zaproponowała jej posadę pomocnika wiejskiego detektywa. A dokładnie, pani detektyw. Zgodziła się bez szemrania. Na wsi i tak nie będzie nic ciekawego do roboty, równie dobrze może pobiegać z Melą, w poszukiwaniu groźnych, albo najlepiej trochę mniej groźnych bandytów.

– To super! Zaczynamy od jutra – podsumowała rozmowę Mela. – I pamiętaj, ubierz się ładnie. Żebyś nie przyjechała w rozciągniętym swetrze i walonkach!

Nie sądziła, by Aldona wywinęła taki numer. Raczej stanie w progu, mając na sobie elegancką miniówę i buty na wysokim obcasie. Jeśli uważa, że będzie w stanie w takim stroju gonić przestępców, niech będzie. Po rozmowie z koleżanką, zaparzyła mocnej herbaty i ukroiła kawałek ciasta. Rozsiadła się wygodnie przed laptopem. Popatrzyła, co nowego na internetowych serwisach plotkarskich. Po chwili znudzona życiem gwiazd, postanowiła zabrać się za swoje. Nie mogła sobie pozwolić by przez lenistwo narosły zaległości. Co się odwlecze nie uciecze, ale człowiek się potem nie odrobi. Otwarła niedawno zaczęty projekt. Rozbudowana witryna sklepu internetowego z częściami samochodowymi. Fascynujące! Temat motoryzacji interesował Melkę tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ważne by dojechać z punktu a do punktu b. Nie trzeba znać zasad działania silnika, ani mechaniki. Jeśli coś się zepsuje, od tego jest warsztat. Kiedy rozleci się na dobre, złomowisko i odwiedziny najbliższego komisu samochodowego. Mela jednak zaczynała dopiero karierę twórczyni stron internetowych i nie mogła wybierać spośród dziesiątek zleceń. Mogła wybierać spośród trzech, bo tyle propozycji dostała bezpośrednio przed wyjazdem. Chętny na usługi Meli był właściciel sklepu z częściami, hurtownia nawozów oraz firma kosmetyczna. Nawozy odpadły na przedwstępach, zostały więc pozostałe dwa projekty. Na pierwszy ogień poszedł nudniejszy i bardziej wymagający. Pomęczy się dwa, trzy dni, a potem już tylko sama przyjemność. Po godzinie ślęczenia przed monitorem zadzwonił telefon.

– Melania Trela, słucham – odparła, przeciągając się powoli.

Lepiej nie naciągnąć ścięgien ani ważnych partii mięśni. Wbrew pozorom, w pracy biurowej bardzo łatwo nabawić się kontuzji lub urazu. Z dzieciństwa została jej niechęć do zdrobnienia imienia przy przedstawianiu się. Już w przedszkolu, śpiewnymi głosikami koleżanki nadały jej tytuł „Mela-Trela”. Kiedy zła na dziewczynki, nakazała im mówić Melania, nie minęła chwila, gdy wredna Julka zawołała „Melania Trelania!”. Dzieci są niereformowalne!

– Dzień dobry, przy telefonie Michał Małkowski, jestem właścicielem komisu z częściami samochodowymi. Zamawiałem u pani stronkę na neta.

– Dzień dobry, właśnie pracuję nad stroną. Jest jakiś problem?

– Nie, ale lubię poznać ludzi, z którymi współpracuję. Postanowiłem, że drynknę do pani, i chwilę pogadamy.

Mela miała do czynienia z całym spektrum klientów, próbujących różnych najdziwniejszych sztuczek. Najczęściej zależało im na zejściu z ceny, nalegali więc, by ich projekt był priorytetem. Melka miała odłożyć wszystko, rzucić w kąt i zająć się tworzeniem projektu dla „pępka świata”, jak nazywała takich klientów. Ten zyskał miano „bajeranta” lub „zawracacza kupera”. Taktyka działania takich ludzi polegała na zanudzeniu, zamarudzeniu na śmierć, by spełnić wszystkie ich zalecenia. Dopiero wtedy „zawracacz” się odczepiał i można było pracować w spokoju. Odpowiedzią na tego rodzaju praktyki, była wielka doza cierpliwości i spokojnego tłumaczenia jasnych spraw. Utrata panowania nad sobą, oznaczała jednoczesną utratę zlecenia. Jednak słowa „drynknę” i „pogadamy” zapaliły czerwoną lampkę w głowie Meli. Głos wewnętrzny krzyczał: „to nie jest zwykły zawracacz”, natomiast racjonalna część umysłu, jak zwykle w takich sytuacjach, próbowała zagłuszyć dobrą intuicję, tłumaczeniem w stylu: „bez przesady, nie bądź nadwrażliwa, nie oceniaj ludzi po pozorach”. Z doświadczenia wiedziała, że to się nie sprawdza. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pierwsze wrażenie mówiło wiele o człowieku.

– Jeśli ma pan jakieś pytanie do projektu, chętnie rozwieję wszelkie wątpliwości. – Profesjonalne podejście do klienta, to połowa sukcesu.

– Wiedziałem, że się dogadamy, bejbe. – Melę wcięło.

Bejbe? Szósty zmysł jej nie zawiódł, z gościem było coś ewidentnie nie tak. Postanowiła jednak powalczyć o zlecenie i spróbować przywrócić rozmowę na bardziej profesjonalne tory.

– Mogę przysłać panu wstępny zarys strony. Jest gotowy projekt graficzny, sam pan oceni jak to wygląda wizualnie.

– Jestem jak najbardziej za. – Nie podobał się jej ton głosu faceta. Nie przekazywał entuzjazmu, czuć był niepokój, dziwne napięcie. – Ale mam lepszy pomysł.

– Zamieniam się w słuch.

Tak naprawdę wolałaby nie dowiedzieć się, co chłop ma do przekazania. Ale miała jakiś wybór?

– Może się spotkamy i w cztery oczy wszystko obgadamy?

Bingo! Czekała tylko na coś takiego. Rozmowa od początku zmierzała w nietypowym kierunku.

– Bardzo chętnie, ale jestem na Mazurach, a powrót planuję najwcześniej za dwa lata (małe kłamstewko nie zaszkodzi).

Mela odetchnęła z ulgą. Ten wybieg (choć w części jest prawdą!) pozwoli jej na uniknięcie kontaktu z namolnym klientem.

– Dla mnie nie ma problemu. Proszę wysłać mi esemesem adres, przyjadę i zabiorę cię do jakiejś fajnej knajpy.

Tego było za wiele. Najpierw facetowi wyrwało się bejbe, później zaproponował spotkanie, a teraz zamierzał przyjechać z Warszawy, by zabrać Melkę na randkę. Nie miała najmniejszej ochoty na _rendez-vous_ z właścicielem firmy z częściami do starych gruchotów. Do tego jakimś narwanym. Kto wie, co takiemu strzeli do głowy!

– Dziękuję, ale nie jestem zainteresowana – postanowiła odmówić szybko i taktownie.

– Słucham? – Najwidoczniej facet nie mógł uwierzyć, że dostaje kosza od kobiety, której nawet nie widział na oczy. Albo miał problem z odbiorem prostych komunikatów.

– Nie jestem zainteresowana. Nie słyszał pan za pierwszym razem?

– To ja nie jestem zainteresowany współpracą. Spadaj – odpowiedź była równie szybka, jednak odrobinę mniej uprzejma.

– W takim razie, do widzenia – pożegnała się i zakończyła rozmowę.

Nie dała się wyprowadzić z równowagi. Poza tym facet miał jej numer. Nie miała ochoty nabyć zamiast zlecenia, nachalnego stalkera. Straciła już wystarczająco wiele czasu na bezproduktywną rozmowę, i jeszcze więcej bezcennych chwil na grzebanie przy stronie, która nie wyląduje na serwerze, tylko w koszu.

Zamknęła laptopa i zaparzyła mocnej kawy z mlekiem. Chwila relaksu, odpoczynku dla oczu i weźmie się za kolejną pracę. Właścicielka firmy produkującej kremy pielęgnacyjne dla kobiet raczej nie będzie próbowała zaprosić Meli na randkę. Z uwagi na renomę marki, nie brała też pod uwagę próby naciągnięcia na obniżenie stawki. Jak podejrzewała, praca nad projektem zajęła cały wieczór. W końcu zmęczenie wygrało, a oczy same się zamknęły. Obudził ją hałas przewracanego w kuchni krzesła.4. CO JEST GRANE, CZYLI PO CO KTOŚ WŁAMUJE SIĘ DO (TEORETYCZNIE) NIEZAMIESZKAŁEGO DOMU W ŚRODKU NOCY?

Co jest grane? To była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w opartej o brzeg kanapy głowie Meli. Zasnęła na półleżąco. Nie pamiętała momentu, kiedy odłożyła komputer na niewielki stolik kawowy. Jednego była pewna, hałas dochodził z kuchni. Przestraszona, otworzyła momentalnie oczy. Senność przeszła jak ręką odjął, zastąpiona ukłuciem lęku. Usiadła, nasłuchując. Przez dłuższą chwilę nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Rumor jednak nie powtórzył się. Zapadła, przedłużająca się w nieskończoność, głucha cisza. Dziwne, ale nie sprawiło to Meli ulgi. Ktoś był w kuchni, tego była pewna. Może jest tam dalej, czai się w ciemności i czeka. Gdy tylko nieświadoma niczego ofiara (czyli Mela) ukaże się w drzwiach, zostanie zdzielona w głowę kijem do baseballa albo czymś gorszym. W najlepszym razie skończy się na chwilowej utracie przytomności lub guzie. O gorszej opcji wolała nawet nie myśleć. Myśli galopowały w głowie, niczym białe i czarne mustangi. Chwilami wygrywały te dobre: dawała się przekonać, że stłukła się szklana waza, spadło z półki żelazko. Jednak częściej mroczna wizja wiodła prym: widziała zbira w kominiarce, z kijem lub nawet pistoletem. Tylko czy to ma głębszy sens? W domu brak jest cennych rzeczy, a Mela nikomu nie podpadła (przynajmniej nie na tyle, by ktoś zapragnął pozbawić początkującą web developerkę życia). Zdrowy rozsądek (lub jego brak, w przypadku oberwania w głowę) zwyciężył. Postanowiła wejść i sprawdzić sytuację w kuchni. Lepiej by ona zaskoczyła włamywacza, niż zbir siedzącą na kanapie Melę. Podniosła się powoli, zważając na każdy najmniejszy ruch. Bezszelestnie, niczym skradający złodziej (ha! - role się odwróciły!), stąpając ostrożnie jak po potłuczonym szkle, zmierzała w kierunku kuchni. Tylko co, jeśli rzeczywiście nakryje włamywacza na gorącym uczynku? Czuła się bezbronna. Trzeba było zostawić sobie na dłużej nogę od krzesła!

Uchylane drzwi zaskrzypiały mocno. W najbardziej nieoczekiwanym i najgorszym momencie. Nie skrzypiały, otwierane po przyjeździe, nie wydały najmniejszego odgłosu, kiedy przymykała je biorąc się do pracy. Gdy w domu (prawdopodobnie!) pojawił się intruz, ostrzegły go głośnym krzykiem: „Stary, ona tu jest, właśnie wychodzi z pokoju, przygotuj kij i wal mocno, drugiej próby nie będzie”. Odgoniła nachalne myśli i ostrożnie, wyciągając przed siebie rękę, kierowała się w kierunku centralnego punktu pomieszczenia. Stając na palcach, nie zakłócała nocnej ciszy. Gdyby intruz przebywał jeszcze w środku, z pewnością już by go zauważyła. Rozochocona tym faktem nabrała rezonu, i ruszyła przed siebie. Teraz jest bezpieczna. Po dwóch krokach potknęła się o leżącą na środku pomieszczenia przeszkodę. Z impetem runęła na podłogę. Guz będzie, zdążyła jeszcze pomyśleć, nim przytuliła mocno twarde deski starego domu. Kiedy obolała podnosiła się z ziemi, kuśtykając w kierunku przełącznika światła, pomyślała o zakupie dywanu. Nie będzie tak boleć następnym razem. Przyda się również odkurzacz.

Kiedy wisząca zabytkowa lampa zapłonęła światłem nowoczesnej żarówki led, Mela mogła rozeznać się w sytuacji. Ukazał się widok lekkiego pobojowiska. Pootwierane szafki kredensu straszyły niczym paszcza potwora. Otwarte drzwi wejściowe wpuszczały do domu nocny chłód. Słyszała nawet konika polnego i kilkukrotnie pohukiwanie sowy. Zwierzęta nie robiły sobie nic, z tego, że do domu się włamano, mogło coś zginąć, a Mela została prawie napadnięta. Gdyby weszła do pomieszczenia zaraz po przebudzeniu, mogłoby dojść do tragedii. Obrazu sytuacji dopełniało przewrócone krzesło, o które potknęła się przed momentem. Zamknęła drzwi, dla pewności zostawiła w zamku klucz. Krzesło dosunęła do stołu. Resztę zostawiła jak jest. Rano zastanowi się czy warto fatygować policję. Jeśli nic nie zostało skradzione, może wystarczy posprzątać i szybko zmienić zamki w drzwiach. Póki co, nie będzie zacierać śladów, może włamywacz zostawił swoje odciski palców, w co wątpiła. Czytała za dużo kryminałów, by uwierzyć w taką naiwność. Lateksowe (czy jakie kto akurat posiadał) rękawiczki były obowiązkowym ekwipunkiem każdego (nawet domorosłego) włamywacza. Spojrzała na zegarek. Była czwarta trzydzieści. Postanowiła zaparzyć kawy i nie kłaść się już do łóżka. Niedługo będzie świtać, obawiała się zasnąć ponownie. Prawdopodobieństwo powrotu przestępcy wydawało się znikome, jednak lepiej dmuchać na zimne. Nie czuła się pewnie sama w pustym domu. Czy to czas, by sprawić sobie psa? Zwykły kundel z funkcją głośnego szczekania i odstraszania nieproszonych gości, to świetny pomysł. A tak w ogóle, to co to ma być? Przyjechała na wieś, pragnąc spokoju, wreszcie wprowadzić w życie ideę _slow life_, zamiast miejskiego zgiełku i szaleństwa. Miało być wiejsko i sielsko, tymczasem wszystko wskazywało na coś zupełnie odwrotnego. Zamiast upragnionego _slow life_, już pierwszego dnia otrzymała może _life,_ ale w wersji bardziej _fast_ niż _slow._ Z samego rana podjęła decyzję zawiadomienia o fakcie włamania lokalnych organów ścigania. Wykonała telefon na policję i już dwie godziny później pojawił się funkcjonariusz. Ten sam co ostatnio. Była pod wrażeniem szybkości działania tutejszej policji. Widocznie akurat w tym dniu nie mieli nic lepszego do roboty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: