Miami 1980 - ebook
Miami 1980 - ebook
Miami. Odcisk na palcu Florydy, latarnia morska dla ofiar kubańskiego ucisku, nieatrakcyjny skrawek Ameryki. Jak to możliwe, że z miasta skazanego na porażkę stało się jednym z najważniejszych punktów na mapie USA i bramą łączącą uporządkowaną Północ z pogardzanym Południem?
Choć problemy wzbierały już w latach siedemdziesiątych, to właśnie w 1980 roku przez miasto przetoczyła się ich kulminacyjna fala. Napływ tysięcy imigrantów z Kuby, kolumbijscy narcos przemycający przez Miami tony kokainy, oszuści piorący miliony dolarów, zbuntowani czarni rozgoryczeni ubóstwem i nieustającą agresją policji. Lokalne skandale, zamieszki rasowe i kryzys migracyjny – w ciągu jednego roku Miami przeżyło upokarzający upadek, z którego musiało się podnieść bez pomocy z zewnątrz. Koniec 1980 roku przyniósł jednak nadzieję. Trudne doświadczenia ostatnich dwunastu miesięcy zmusiły wszystkie departamenty policji oraz włodarzy miasta do wprowadzenia gruntownych zmian, a zmęczonych przemocą mieszkańców – do integracji. I to właśnie z traumy 1980 roku narodziło się współczesne Miami.
Nicholas Griffin przez siedem lat pracował nad materiałem dotyczącym tego roku, kiedy ulicami Miami rządziły chaos i bezprawie. Jego książka to skrupulatna i doskonale udokumentowana kronika burzliwego przełomu w historii miasta i hołd złożony tym, którzy zrobili wszystko, by rok niebezpiecznych dni już nigdy się nie powtórzył.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-473-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Charlie LeDuff _Detroit. Sekcja zwłok Ameryki_ (wyd. 3)
Tom Clavin Bob Drury _Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów_ (wyd. 2)
Andrew Smith _Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię_
Nikki Meredith _Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła_
Patti Smith _Rok Małpy_
Magda Działoszyńska-Kossow _San Francisco. Dziki brzeg wolności_
David Treuer _Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie_
_amerykańskich plemion_
Sam Quinones _Dreamland. Opiatowa epidemia w USA_ (wyd. 2)
Ronan Farrow _Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wokół gwałcicieli_
S. C. Gwynne _Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów_ (wyd. 2)
Matt Taibbi _Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem_
Holly George-Warren _Janis. Życie i muzyka_
Jessica Bruder _Nomadland. W drodze za pracą_
Laura Jane Grace Dan Ozzi _Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka_
Legs McNeil Gillian McCain _Please kill me. Punkowa historia punka_ (wyd. 2)
Magdalena Rittenhouse _Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero_ (wyd. 2 zmienione)
Rachel Louise Snyder _Śladów pobicia brak. W pułapce przemocy domowej_
Jon Krakauer _Wszystko za życie_
Ewa Winnicka _Greenpoint. Kroniki Małej Polski_
Paul Theroux _Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji_ (wyd. 2)
Lawrence Wright _Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej_
Geert Mak _Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki_ (wyd. 2)
Timothy Egan _Brudne lata trzydzieste. Opowieść o wielkich burzach pyłowych_
Charlie LeDuff _Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje_ (wyd. 2)
Robert Kolker _W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii_
Alex Kotlowitz _Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago_ (wyd. 2)
Charlie LeDuff _Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków_
Piotr Jagielski _Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie_
Jan Błaszczak _The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side_ (wyd. 2)
Woody Guthrie _To jest wasz kraj, to jest mój kraj_
Lawrence Wright _Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę_ (wyd. 2 zmienione)
Sara Marcus _Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl_
Nick Bilton _Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę_ (wyd. 2)OD AUTORA
W kwestii lokalnej terminologii z południowej Florydy: postanowiłem posługiwać się tą z 1980 roku, a nie tą z roku 2020. Zamiast określenia „hrabstwo Miami-Dade” stosuję nazwę „hrabstwo Dade”. Komenda Policji Miami-Dade była wówczas nazywana Departamentem Bezpieczeństwa Publicznego (Public Safety Department, PSD) itd.
Należy pamiętać, że niniejsza książka bazuje na wywiadach i dokumentach publicznych. Żadne nazwiska nie zostały zmienione. Wszystkie wymiany zdań w kontekście procesu policjantów odpowiedzialnych za śmierć Arthura McDuffiego zostały przytoczone wprost z protokołów rozpraw, z nagrań telewizyjnych z sali sądowej albo są bezpośrednimi cytatami z lokalnej prasy. W przypadku kontekstów innych niż związany z procesem sceny i rozmowy zostały zrekonstruowane na podstawie stwierdzeń osób występujących w książce, wypowiedzianych podczas wydarzeń publicznych albo w wywiadach, oraz w miarę możliwości zrekonstruowane z nagrań, pamięci bądź notatek.PROLOG 23 KWIETNIA 1979
W południe czarne audi pędziło zygzakiem wśród niewielkiego ruchu na Florida’s Turnpike, uciekając przed pontiakiem grand prix¹. Oba samochody z poślizgiem gnały w kierunku końca autostrady, gdzie zbiega się ona z drogą krajową numer jeden, główną arterią Miami, która łączy miasto z suburbiami na południu hrabstwa Dade. Z okna pontiaca wychylił się mężczyzna z gęstymi bokobrodami. W dłoni trzymał rewolwer. Wcześniej strzałem roztrzaskał tylną szybę audi, a kolejne cztery kulki wpakował w karoserię. Z kabiny drugiego auta odpowiadał ogniem młody człowiek z rzadkim wąsikiem i długimi ciemnymi włosami powiewającymi na wietrze, siedzący wśród potłuczonego szkła na tylnej kanapie. Miał na sobie elegancką białą koszulę i czarne spodnie w kant. Ściskając broń oburącz, strzelał z ingrama MAC-10 z tłumikiem.
Na oczach dziesiątków oszołomionych świadków samochody przyhamowały i wjechały na drogę numer jeden. Na skrzyżowaniu z Caribbean Boulevard zwolniły na tyle, żeby z fotela pasażera audi zdążył wyskoczyć mężczyzna. Ustawił się za skrzynką rozdzielczą sygnalizacji świetlnej przed kowbojską restauracją Westward Ho i uniósł pistolet kalibru dziewięć milimetrów, by nawiązać wymianę ognia z toczącym się opodal pontiakiem.
Ten pościg zakończył się tylko dlatego, że rozpoczął się inny. Trzech uzbrojonych mężczyzn, którzy pozostali w audi, zauważyli policjanci w przejeżdżającym radiowozie. Włączywszy syreny i koguty, podjęli pogoń w pełnym pędzie na zatłoczonej drodze numer jeden. Zaskoczeni patrzyli, jak z tylnego okna wychyla się jakiś człowiek i zasypuje ich samochód gradem kul z broni maszynowej. Trzy kilometry dalej audi zatrzymało się w pobliżu lasu, a trzej mężczyźni uciekli między drzewa, nietknięci ogniem policyjnego ostrzału.
Jednego z uciekinierów, zdyszanego, podrapanego i ubranego tylko w obcisłe żółte kąpielówki, wkrótce zatrzymano. Rozmawiał z policją po hiszpańsku i twierdził, że wybrał się na jogging, stracił orientację i gdzieś zgubił buty. Odtransportowano go do audi w samą porę, by mógł zobaczyć, jak technik kryminalistyki otwiera bagażnik. Wewnątrz znajdował się trup odziany od stóp do głów na brązowo, od koszuli przez spodnie i skarpetki aż po buty. Z owym brązem silnie kontrastowała biel taśmy kneblującej usta i przyciśniętych do ciała dwudziestu kilogramów białego proszku w otwartej sportowej torbie. Wkrótce odnaleziono również strzelca, który otworzył ogień zza skrzynki sterującej ulicznymi światłami; z nonszalancją przeglądał części samochodowe w sklepie, krwawiąc z rany w ramieniu. Obserwował przez okno, jak policja przepytuje świadków niecałe trzysta metrów dalej.
Marshalla Franka, świeżo upieczonego kapitana z biura zabójstw policji hrabstwa, czekało pierwsze duże śledztwo. Wcześniej przez siedem lat pracował tam jako detektyw w stopniu sierżanta, a następnie kierował sekcją miejsc zbrodni². Dużo palił, nosił garnitury z sieci domów towarowych J. C. Penney, przeciwsłoneczne awiatorki, a w kieszeni chustkę oraz buteleczkę old spice’a neutralizującego florydzki smród rozkładu³.
Po tygodniu od rozpoczęcia dochodzenia Frank otrzymał serdeczny list od prokuratorki stanowej Janet Reno, która gratulowała jego departamentowi osiągnięć. Po kolejnych siedmiu dniach jej nastrój uległ zmianie. Wielka ława przysięgłych odmówiła oskarżenia któregokolwiek z dwóch podejrzanych o morderstwo, powołując się na brak dowodów prokuratorskich. „Dotarła do mnie informacja, że departament uznał tę sprawę za drugorzędną” – napisała Reno, po czym przypomniała, że jeśli sprawa zabójstwa nie trafi na wokandę w ciągu stu osiemdziesięciu dni od zatrzymania, obu mężczyzn nie będzie można pociągnąć do odpowiedzialności. Skarciła Franka i zaleciła, by zmusił swoich detektywów do znalezienia dowodów na bezpośrednie powiązania podejrzanych z ciałem.
Akta sprawy puchły i puchły. Sprawdzono osiemdziesiąt jeden poszlak, które doprowadziły ludzi Franka do skradzionych samochodów, zamordowanej pokojówki, napaści z bronią w ręku, naruszeń przepisów imigracyjnych, przestępczości zorganizowanej oraz ukrytej broni. Jednak mimo wspólnych wysiłków jego i Reno wielka ława przysięgłych nadal odmawiała postawienia podejrzanym jakichkolwiek innych zarzutów niż nielegalne posiadanie broni oraz napaść⁴.
Nie minął jeszcze miesiąc od objęcia nowego stanowiska, a Marshall Frank zaczynał rozumieć, jak trudną rolę mu powierzono. Działał pod presją prokuratorki stanowej oraz mediów całego Miami. Ten trup w bagażniku to nie było zwyczajne morderstwo. Wiązało się z kwitnącym przemysłem kokainowym, nielegalną imigracją oraz przemocą, do której dochodziło w miejscach publicznych. Jak na razie Frank nie miał pojęcia, że również z korupcją. W sprawę włączyło się Federalne Biuro Śledcze, uruchomiwszy tajne dochodzenie, zanim jeszcze na scenie pojawił się Marshall. Podczas gdy jego i Janet Reno niepokoiła rosnąca liczba zgonów w hrabstwie, FBI martwiło się tym, że znalezione w bagażniku dwadzieścia kilogramów cukru umieścili tam detektywi Franka, aby ukryć, że ukradli stamtąd taką samą ilość kokainy.
Czy korupcja szerzyła się w biurze zabójstw? Jeśli Janet Reno miała rację co do nietypowego wzrostu liczby morderstw na terenie hrabstwa, komórka kierowana przez Franka była jedyną nadzieją Miami. W połowie 1979 roku bardzo trudno było jednak przewidzieć skalę kryzysu czekającego wkrótce miasto.
Kapitan Marshall Frank uważał strzelaninę na autostradzie za anomalię. Miami nigdy dotąd czegoś podobnego nie widziało. Myśl, że przestępcy ponownie podejmą takie ryzyko w miejscu publicznym, wydawała się niedorzeczna. Cóż, na podstawie jednego tylko przypadku nawet najwytrawniejszy zajmujący się zabójstwami detektyw nie potrafi rozpoznać prawidłowości. Czas pokazał, że wkrótce Miami miało postawić przed Ameryką nowe problemy i nowe pytania.
Przed upływem roku narkotyki stały się tematem dyskusji w całym kraju. Na południu Florydy zrobiło się gorąco wokół imigracji, a w Miami na nowo zdefiniowana została kwestia rasy. Hrabstwo Dade doświadczyło, jak to określił „New York Times”, najpoważniejszych niepokojów rasowych od stulecia⁵, ale było również świadkiem czegoś całkiem nowego: napływu tak wielkiej liczby przybyszów z Ameryki Łacińskiej, że nagle i czarni, i biali mieszkańcy okazali się mniejszością.
Płynne amerykańskie podejście do rasy, imigracji i narkotyków postrzegano przeważnie jako problemy południowej Florydy. W nadchodzącym przełomowym roku mało kto wyobrażał sobie przed Miami tak świetlaną przyszłość jak ta dzisiejsza, z dwudziestoma trzema milionami odwiedzających, kwitnącą branżą usług, ogromnym portem i panoramą pełną opalizujących wieżowców. W 1980 roku cierpienie Miami miało się stać tak oczywiste, że jego włodarze nie byli pewni, czy miasto przetrwa.
Większość osób zakłada, że silna obecność kultury latynoamerykańskiej jest wpisana w jego DNA, niejako naturalnie wynika z historii, geografii i planowania. To dalekie od prawdy. Współczesne Miami narodziło się z traumy 1980 roku. Brakowało zaplanowanych czy historycznych fundamentów. Im baczniej przyjrzeć się tamtemu rokowi, tym bardziej niezwykła wydaje się transformacja miasta w międzynarodową metropolię z ambicjami.1 GRUDZIEŃ 1979
W 1979 roku istniało już kilka różnych Miami, które ledwo się zazębiały, nie wspominając nawet o integracji. Samo hrabstwo stanowiło dziwny organizm złożony z dwudziestu siedmiu okręgów miejskich, z których każdy miał własnego burmistrza, a często również własną komendę policji. Miami nie dzieliło się jednak na jednostki administracyjne, ale na plemiona.
Istniało anglosaskie Miami, które wciąż zachwalano białej Ameryce: plaże, nieruchomości, hotele, rozrywka. W tym rejonie dominowali turyści. Na 1,6 miliona mieszkańców hrabstwa Dade przypadało 2,1 miliona zagranicznych gości rocznie¹. Jednak anglosaskie Miami bynajmniej nie stanowiło monolitu. Byli tam południowcy, migranci, była także duża społeczność żydowska, prowadząca wiele spośród najważniejszych firm i instytucji w Miami Beach.
Po drugiej stronie grobli, w Little Havana, i nieco bardziej na północ, w Hialeah, znajdowało się Miami latynoskie, stworzone przez Kubańczyków, którzy dwadzieścia lat wcześniej uciekli przed rewolucją Fidela Castro. Ilekroć po południowej stronie amerykańskiej granicy dochodziło do przemocy, Ameryka Łacińska wyrzucała z siebie nową porcję imigrantów. Ostatnimi czasy oznaczało to rozcieńczenie kubańskiej ludności w Dade przez Nikaraguańczyków, Salwadorczyków i Kolumbijczyków.
Wreszcie było jeszcze czarne Miami, również bardziej podzielone niż spójne. Odznaczało się silną obecnością Bahamczyków i dużą liczbą Jamajczyków. I jedni, i drudzy różnili się od Afroamerykanów, którzy przeprowadzili się na południe z Georgii, oraz tych urodzonych i wychowanych na miejscu. Tymczasem właśnie zaczynali napływać najnowsi imigranci: mnóstwo niemile widzianych Haitańczyków. Przybywali na rozchwianych łodziach, uciekając zarówno przed politycznym prześladowaniem, jak i przed niedolą ekonomiczną, a do tego w takiej chwili, kiedy żadna ze społeczności Miami nie była w nastroju, żeby wyciągnąć do nich rękę.
Mimo tych wszystkich niuansów – jeśli było się czarnym, białym albo Latynosem – o pozostałych plemionach zazwyczaj wiedziało się tak niewiele, że postrzegało się je jako monolity. Kto miał pojęcie, że Jamajczyk gardzi czarnoskórym rodem z Georgii, Portorykańczyk nie może znieść gadania Kubańczyka, a Żyd nie ma wstępu do klubu golfowego dla białych w La Gorce? Nierówności starczało dla wszystkich, ale w jednej dziedzinie czarna społeczność dostała najwięcej.
Jeśli było się czarnym w hrabstwie Dade w 1979 roku, najprawdopodobniej mieszkało się w jednym z trzech rejonów: Overtown, Black Grove albo Liberty City. Najmłodszy z nich to ten ostatni, powstały w 1937 roku, kiedy prezydent Franklin D. Roosevelt zatwierdził budowę pierwszego dużego osiedla domów komunalnych na Południu. Odpowiedział w ten sposób na lokalne kampanie na rzecz poprawy warunków sanitarnych. W latach trzydziestych Liberty City miało to, czego brakowało w większości domów w Overtown i Black Grove: bieżącą wodę, nowoczesne kuchnie, elektryczność. Overtown pozostało centrum życia czarnych w Miami aż do pojawienia się długiego odcinka autostrady międzystanowej I-95, która biegnie przez całą Amerykę – od Maine, wzdłuż Wschodniego Wybrzeża, aż do Miami. W 1965 roku przemaszerowała ona przez sam środek najważniejszej czarnej okolicy w Miami niczym żarłoczny krocionóg o tysiącu betonowych odnóży.
Gdyby licząca trzy tysiące kilometrów długości droga zatrzymała się o zaledwie pięć kilometrów wcześniej, historia czarnego Miami mogłaby wyglądać inaczej. Jednak budowa I-95, zachwalana jako „czyszczenie slumsów”, przeorała najważniejsze skupisko czarnej społeczności. Zniknęło prawie całe handlowe serce Overtown – z trzema kinami, publicznym basenem, sklepem spożywczym i wieloma biznesami². Trzeba było pożegnać się z klubami, które gościły Ellę Fitzgerald, z hotelem Sir John, oferującym niegdyś najlepsze apartamenty czarnym artystom estradowym, którzy nie mieli prawa zatrzymywać się w przeznaczonym tylko dla białych Miami Beach. Co jednak ważniejsze, trzeba było pożegnać się również z okolicą, gdzie rodzice wiedzieli, w którym domu mieszka każde dziecko. Z nocnymi dziecięcymi zabawami, polegającymi na układaniu kapsli po coli wzdłuż obrysu ciał. Z nieuzbrojonymi czarnymi policjantami patrolującymi czarne ulice³.
Overtown miało bowiem własny posterunek policji złożony wyłącznie z czarnoskórych, w którym przestrzegano ścisłych zasad. Funkcjonariusze nie mogli zabierać broni do domu, bo „nikt nie chciał widzieć czarnego z bronią”. Wolno im było zatrzymywać białych w Overtown, ale nie mieli prawa ich aresztować.
Najbliższe domy, na jakie mogli sobie pozwolić wysiedleńcy z Overtown, znajdowały się na osiedlach komunalnych Liberty City oraz w ich pobliżu. Biała okolica kwartał po kwartale stawała się czarna, aż wreszcie biali właściciele domów w sąsiedztwie postawili mur, żeby odgrodzić się od coraz czarniejszego Liberty City⁴. Białe gospodynie domowe w kolorowych sukienkach w szkocką kratę i okularach w rogowej oprawie obnosiły się z transparentami „Zabrać stąd czarnucha” albo „Czarnuch do Waszyngtonu”⁵. W pustym mieszkaniu wynajmowanym czarnoskórym ktoś zdetonował laskę dynamitu⁶. Nic jednak nie skutkowało – pod koniec lat sześćdziesiątych do pierwszych dumnych czarnych właścicieli nieruchomości w Liberty City dołączyło wielu spośród dwudziestu tysięcy wysiedlonych z Overtown. Biali coraz szybciej stąd uciekali, spadały ceny domów, upadały lokalne biznesy, rosły przestępczość i bezrobocie. W 1968 roku Liberty City zyskało nową reputację, a Central-North District (CND, Dzielnica Centralno-Północna) dorobiła się przydomku „Central Negro District” (Centralna Dzielnica Murzyńska), którym określała ją policja, zarówno miasta, jak i hrabstwa⁷.
W Liberty City wciąż było piękno: promienie wschodzącego słońca nie przestały odbijać się od pastelowych ścian domów, lśniła rosa na trawie, zapełniały się kościoły, a busiki pyrkały cierpliwie w oczekiwaniu na wsiadających staruszków. Mali uczniowie w białych koszulach wciąż w drodze do szkoły zaciągali paski tornistrów na ramionach i starali się złapać jak najwięcej cienia. Wciąż było tam piękno, ale żeby je dostrzec, musiało się zmrużyć oczy.
W 1980 roku osiemdziesiąt procent domów na południu Florydy miało klimatyzację, lecz w upalnym Liberty City mogła sobie na nią pozwolić zaledwie co piąta rodzina⁸. Była to dzielnica bez centrum, w której mało kto mógł znaleźć pracę. Mieściła siedemdziesiąt dwa kościoły, ale tylko sześć banków, z których żaden nie należał do czarnego⁹. W wielu miejscach można było się modlić o lepszą przyszłość, natomiast w niewielu dawało się w nią zainwestować. To, że nastoletni Arthur McDuffie w ogóle się stamtąd wydostał, stanowiło ewenement. A to, że wrócił, znalazł dobrą pracę, stabilne zarobki i założył rodzinę – jeszcze większą rzadkość.
Frederica Jones była jego szkolną ukochaną w liceum imienia Bookera T. Washingtona, jednej z trzech szkół w Miami podlegających segregacji. Poznali się, kiedy Frederica wracała do domu z lokalnego sklepu, w którym właśnie kupiła dla matki puszkę groszku. Szła, kołysząc przy biodrze siatką z zakupami. McDuffie, który wcześniej obserwował ją z przeciwnej strony ulicy, zrównał się z nią.
Przekomarzali się przez kilka minut, a potem Arthur oznajmił po prostu: „Jesteś fajna”. Następnie poprosił Fredericę o numer telefonu. Wieczorem zadzwonił i rozmawiali przez godzinę. Na koniec McDuffie, o dwa lata starszy od Frederiki, zapytał:
– Umówisz się ze mną?
– Tak! – odpowiedziała.
Stali się nierozłączni. Razem występowali w szkolnej orkiestrze: McDuffie grał na rogu barytonowym, a Frederica była mażoretką¹⁰. Ona patrzyła, jak on wygrywa lokalne zawody pływackie. Po ukończeniu szkoły wstąpił do korpusu piechoty morskiej, więc przez kolejne trzy lata komunikowali się przeważnie za pośrednictwem listów. Dwa miesiące po zakończeniu przez McDuffiego służby z honorami wzięli ślub. Wkrótce urodziła im się dwójka dzieci. Potem zaczęły się problemy, później była separacja, aż wreszcie, w 1978 roku, rozwód. Arthur zawsze uchodził za kobieciarza, a teraz miał dziecko z inną kobietą¹¹.
Jednakże pod koniec 1979 roku trzydziestotrzyletni McDuffie znów zaczął bywać w domu, który niegdyś dzielił z Fredericą. Kosił trawnik, reperował klimatyzację i strzygł żywopłot dzielący działkę od posesji sąsiadów, ostatniej białej rodziny w okolicy. Do nieudanego małżeństwa chyba zaczynało powracać ciepło. Para spędziła razem noc 15 grudnia 1979 roku i McDuffie zaproponował Frederice, żeby pojechała z nim na urlop na Hawaje – który właśnie wywalczył w pracy za dobre wyniki osiągane jako zastępca kierownika w firmie ubezpieczeniowej Coastal.
Następnego dnia, w pogodną, upalną niedzielę, gdy temperatura przekraczała dwadzieścia pięć stopni Celsjusza, Frederica, pielęgniarka w szpitalu Jackson Memorial, odwiozła McDuffiego do jego domu. Zaparkowała z poczuciem, że idzie ku dobremu. Rozmawiali już w obecności rodziny o ponownym ślubie¹². Umówili się, że jeśli McDuffie poczyni w swoim życiu „pewne zmiany”, będą mogli podjąć oficjalne kroki. Kiedy siedzieli w samochodzie, Arthur pocałował byłą żonę na do widzenia i obiecał, że przyjedzie wieczorem, żeby zająć się dziećmi przed jej zmianą w szpitalu. Zwykle Frederica pracowała tylko popołudniami, ale w okresie świątecznym brakowało personelu, więc zgodziła się pójść do pracy na dwudziestą trzecią.
Tuż po czternastej McDuffie wszedł do domu przy NW 111th Street 1157, który dzielił ze swoją młodszą siostrą, Dorothy, asystentką sędziego. Był to skromny budynek pomalowany na zielono. Wewnątrz znajdowała się kolekcja płyt oraz książki z nutami. McDuffie grał na pięciu instrumentach, różnych rodzajach rogów¹³. Jedną z białych ścian w całości pokrywały pamiątkowe tabliczki i dyplomy¹⁴, w tym nagrody za „wybitną postawę” w plutonie korpusu piechoty morskiej¹⁵. McDuffie nie został bohaterem wojennym, nie walczył w Wietnamie, ale służył wiernie – był żandarmem wojskowym nienagannie wywiązującym się z obowiązków.
Jako sumienny ojciec zapakował prezenty gwiazdkowe dla swoich dwóch córek i schował je w szafie w sypialni. Dziewięciolatka miała dostać wózek, pajacyka na sprężynie i ciuchy. Starsza – zegarek, magnetofon, radio oraz wrotki¹⁶.
Oszczędzał miesiącami, a w tym roku niełatwo odkładało się pieniądze. Pod rządami Jimmy’ego Cartera cały kraj był sponiewierany, a szczególnie Południe. Bezrobocie uparcie utrzymywało się na wysokim poziomie i zapowiadało się, że prezydent zostanie zmieciony przez gospodarkę. Chociaż nawoływał do zawieszenia spłat kredytów, w rzeczywistości stopy procentowe poszybowały w górę o siedemnaście procent. Tak wysokiej inflacji nie było od trzech dekad. W ciągu dwóch lat ceny paliw wzrosły dwukrotnie¹⁷. Kilogram mięsa na hamburgery kosztował ponad cztery dolary.
Mimo tych wszystkich problemów Carter wkraczał w rok wyborczy w stosunkowo dobrej formie. Bez względu na to, co Amerykanie sądzili o jego zdolnościach do kierowania państwem, nie utracił ich sympatii, bo zaufaniem darzyło go sześćdziesiąt jeden procent ankietowanych¹⁸. Sześć tygodni wcześniej bardzo realną kwestią stała się w Stanach Zjednoczonych rewolucja w dalekim Iranie. Wzięcie w amerykańskiej ambasadzie w Teheranie sześćdziesięciu dwóch zakładników zaowocowało nagłym poczuciem narodowej solidarności. To wydarzenie oraz inwazja Związku Radzieckiego na Afganistan miesiąc później sprawiły, że Amerykanie zrozumieli, w jak niełatwej grze uczestniczy Carter, który obiecał im szybką i zdecydowaną reakcję Stanów w obu sprawach. Pod koniec roku prowadził ze swoim przypuszczalnym rywalem Ronaldem Reaganem gigantyczną różnicą dwudziestu czterech punktów procentowych¹⁹.
Nastroje w 1979 roku najlepiej jednak podsumował „Miami Herald” – był to rok, w którym portfel przeciętnego Amerykanina „ledwo przetrwał”. Zdaniem gazety mieszkańcom Miami takim jak McDuffie niespodziewanie sprzyjał fakt, że żyli na Florydzie, więc nie zdzierano z nich za olej grzewczy tak jak w reszcie kraju.
Jak na standardy Miami wieczór 16 grudnia zapowiadał się chłodno, ponieważ temperatura miała spaść do dwudziestu stopni Celsjusza, a nazajutrz nawet do piętnastu. Mieszkańcy miasta tradycyjnie przesadzili z reakcją – wykopali z szaf zimowe kurtki i szaliki. McDuffie wybrał niebieskie dżinsy, granatową koszulę nałożoną na jasnoniebieski podkoszulek oraz czarną kurtkę motocyklową²⁰. Poszukał w domu czapki, która nadawałaby się pod kask. O siedemnastej zamknął za sobą drzwi.
Jego samochód, zielony pontiac grand prix z 1969 roku, nie stał jak zwykle na podjeździe. McDuffie pożyczył go znajomemu, więc wsiadł na swoje pomarańczowo-czarne kawasaki 2100 z 1973 roku, „pożyczone mniej więcej na stałe” od kuzyna. Przekręcił kluczyk, zwiększył obroty, a następnie pojechał w kierunku południowym, na Fifty-Ninth Street, do domu przyjaciela Lynwooda Blackmona. Zatrzymał się przed frontowymi drzwiami i nie zsiadając z motocykla, porozmawiał z córkami Blackmona, siedmio- i ośmiolatką. Wyjaśnił im, że chociaż obiecał pomóc ich tacie w podregulowaniu samochodu, nie może tego zrobić, bo narzędzia zostały w bagażniku pożyczonego pontiaca. Potem udał się do domu starszego brata, do którego jeździł najczęściej. Zastał go myjącego auto na podjeździe. Uśmiechnął się od ucha do ucha, gwałtownie odkręcił manetkę gazu, opryskał ziemią czysty samochód, a potem czym prędzej odjechał, zanim brat zdążył go złapać. Popędził na koniec ulicy, zakręcił i ostro zahamował²¹.
– Wolniej na tym motorze! – zawołał za nim brat.
McDuffie pokiwał głową, uśmiechnął się i odjechał na dobre.
Czasami w weekendy dorabiał jako kierowca ciężarówki, wożąc dostawy do Miami Beach. Nieraz poświęcał swój czas na pomoc bezrobotnym młodym ludziom, których uczył malować domy. Zaledwie przed dwoma laty pomalował dom pogrzebowy Range, gdzie dokładnie za tydzień trafi jego ciało. Tego wieczoru wybierał się akurat do Carolyn Battle, dwudziestosześcioletniej asystentki, którą zatrudnił w Coastal Insurance. Była ładna, niezależna i miała styl – lubiła sukienki i nosiła afro. Kupił dla niej kask.
McDuffie w ogóle nie powinien prowadzić. Kilka miesięcy wcześniej zawieszono mu prawo jazdy, a karę trzydziestu pięciu dolarów zapłacił czekiem bez pokrycia. Jak powiedział koledze z pracy, martwił się, że zostanie zatrzymany ponownie, ale nie ma jak dojeżdżać do pracy²². Komunikacja publiczna w Miami była żałosna, a Liberty City – ledwo przez nią obsługiwane – musiało polegać na prywatnych operatorach busików, rzadko działających w weekendy. Nieposiadanie auta równało się dobrowolnej kwarantannie.
Zabrał Carolyn Battle. Pojechali razem dwadzieścia pięć kilometrów na południe, na skraj międzynarodowego lotniska w Miami, i patrzyli, jak samoloty zataczają łuki nad oceanem albo schodzą do lądowania nad Parkiem Narodowym Everglades. Gdy znudziło im się lotnisko, McDuffie zawiózł Battle przez Groblę MacArthura do Miami Beach. Kiedy był dzieckiem, o zmierzchu następował exodus w przeciwną stronę – czarnych Amerykanów zmuszonych opuścić teren miasta przed zachodem słońca²³. Jednak 16 grudnia na trzypasmowej drodze biegnącej na wschód ponad jasnoniebieską płycizną McDuffie popisywał się, jadąc sto trzydzieści kilometrów na godzinę. Potem spacerowali po piasku, zatrzymali się na pepsi, a w końcu o dwudziestej pierwszej pojechali do mieszkania Battle przy NW Forty-Sixth Street 3160, zaledwie pięć przecznic od Airport Expressway²⁴.
O pierwszej w nocy McDuffie spał w łóżku Battle, a ona oglądała telewizję na kanapie. Obudziła go o wpół do drugiej.
– Chryste! – powiedział, sięgając po zegarek. Było już stanowczo zbyt późno, by jechać do byłej żony. Frederica dwie godziny temu musiała zabrać dzieci do opiekunki. Jak on jej to wynagrodzi? Czy zawalił sprawę? McDuffie założył zegarek, obrączkę, medalion. Wciąż ubrany w niebieskie dżinsy, dwie niebieskie koszule oraz buty, włożył wełnianą czapkę pod biały kask, przypiął plecak z tyłu kawasaki i ruszył na północ, do domu.
Czy uwagę sierżanta zwrócił dlatego, że jechał na tylnym kole, że nie zatrzymał się przed znakiem „stop”, czy że zdjął rękę z kierownicy, by pokazać środkowy palec? Później, tłumacząc, dlaczego zauważył przejeżdżające kawasaki, funkcjonariusz mówił o wszystkich tych powodach. Była pierwsza pięćdziesiąt jeden. Sierżant włączył radio, opisał biały kask McDuffiego i podał numer rejestracyjny motocykla, a potem włączył koguta i syrenę. W tę chłodną noc nie mógł wiedzieć, czy jeździec w dżinsach, kurtce i kasku to czarny, Latynos czy biały.
McDuffie chyba zobaczył go w lusterku, a potem pędem przejechał na czerwonym świetle na NW Sixty-First Street. Goniony przez sierżanta w biało-zielonym radiowozie policji hrabstwa, nie zatrzymał się na kolejnym czerwonym świetle, rozpędzony wchodził w zakręty, a przed znakami „stop” już nawet nie zwalniał²⁵. Na łamanie przepisów drogowych wybrał sobie bardzo spokojną noc. Nie minęło sześćdziesiąt sekund, a ścigały go wszystkie dostępne jednostki w obrębie Dzielnicy Centralnej.2
McDuffie lawirował przez noc, przyśpieszył, zgasił światła, raz po raz przekraczał granicę miasta i hrabstwa to w jedną, to w drugą stronę. Syreny wyły w całej Centralnej Dzielnicy. Ścigała go już nie jedna, lecz dwie komendy policji. Miejscy gliniarze, ubrani na granatowo, kontrolowali wąski, ale gęsto zaludniony obszar wokół centrum Miami. Tym z hrabstwa, w piaskowo-brązowych mundurach, podlegała reszta z nienależących do żadnego okręgu miejskiego sześciu tysięcy dwustu kilometrów kwadratowych Dade. Policję hrabstwa lepiej znano jako Departament Bezpieczeństwa Publicznego (Public Safety Department, PSD). Ponieważ była liczniejsza i dysponowała większym budżetem, zwykle sprawowała kontrolę w sprawach obejmujących obie jurysdykcje.
Przez moment wydawało się, że McDuffie zniknął między budynkami. Potem sierżant, który zauważył go jako pierwszy, zobaczył odjeżdżający motocykl, nadal ze zgaszonymi światłami. Teraz uciekiniera ścigał już istny pociąg, długi na jedenaście radiowozów.
Nawet w środku nocy policyjne pościgi w mieście różnią się od tych na szosie. „Jedziesz szybko, przyśpieszasz, hamujesz. Skręcasz na skrzyżowaniach, usiłując cały czas kontaktować się przez radio, czytać po ciemku nazwy ulic, nie spuszczać oczu z podejrzanego”¹. Funkcjonariusze mocno ściskali kierownice, ostro wchodząc w zakręty. Jeden z wozów hrabstwa wpadł w poślizg, uderzył obręczą koła o krawężnik i pękła mu opona. Toczył się dalej za McDuffiem w tempie marszu².
Z trzeszczącego radia padały kolejne informacje o lokalizacji motocyklisty. Funkcjonariusze nic o nim nie wiedzieli. Pomarańczowo-czarny motocykl, numer rejestracyjny, biały kask. Dochodziła druga w nocy. Większości policjantów towarzyszyła jedna myśl: ten człowiek ucieka na złamanie karku przed mandatem drogowym. Co takiego zrobił?
Czy McDuffie postąpił tak, bo miał zawieszone prawo jazdy? Czy sądził, że na szali leżą jego szanse na 1980 rok: powrót do rodziny, posada, wolność, zabranie byłej żony na Hawaje? Czy przez to, że zaspał, zaprzepaścił wszystko?
Trzydziestosekundowy pościg ulicami miasta wydawał się trwać wieczność. Uciekający skręcał dwadzieścia sześć razy, zapalał i gasił światła, dla niepoznaki jechał powoli, udawał, że parkuje, a potem pędził sto trzydzieści kilometrów na godzinę. Ścigało go już czternaście radiowozów.
O pierwszej pięćdziesiąt dziewięć w końcu podjął rozsądną decyzję: zjechał na pobocze w pobliżu Decorator’s Row przy wjeździe na autostradę I-395 i opuścił podpórkę motocykla.
Od szóstej rano do dziewiętnastej jest to ruchliwe skrzyżowanie, znane każdemu mieszkańcowi Miami Beach, który wraca do domu z pracy w centrum. Ówczesne Miami nie było jednak miastem, które żyje nocą, w każdym razie nie w tym rejonie. Tutaj ciągnęły się wyłącznie betonowe estakady; czasami z góry dobiegało dudnienie ciężarówki jadącej autostradą, ale zamknięte były wszystkie miejsca, które ściągałyby tam ludzi po nocy, a już na pewno w taki ziąb.
Natychmiast zatrzymały się za nim dwa zielono-białe radiowozy; w każdym znajdował się jeden z tysiąca czterystu pięćdziesięciu funkcjonariuszy policji hrabstwa. Po chwili dołączyły do nich niebiesko-białe pojazdy policji miejskiej. W słabym świetle łatwiej było odróżnić policjantów niż ich pojazdy: ci z hrabstwa mieli piaskowo-brązowe mundury, a miejscy nosili ciemnogranatowe, niemal zlewające się z nocą³.
Po niespełna czterech minutach kilka przecznic dalej rozległy się syreny karetki straży pożarnej. Zwolniła, wyłączyła sygnał, i teraz miejsce zdarzenia oświetlały tylko migające czerwone światła – wystarczające, by ratownicy medyczni dostrzegli, że całą twarz McDuffiego pokrywa krew. Funkcjonariusze jednostki straży pożarnej numer pięć nie wiedzieli, co myśleć. Ranny siedział na środku ulicy. Jego powieki były tak spuchnięte, że nie mógł otworzyć oczu. Puls i oddech miał w normie. Ratownik medyczny poprosił policjantów, żeby zdjęli zatrzymanemu kajdanki.
Gdy tylko to zrobili, McDuffie zaczął wymachiwać rękami⁴. Dowódca jednostki straży zdołał go uspokoić, a potem oczyścił dwuipółcentymetrowe rozcięcie na głowie i ją zabandażował. Wbił igłę w zgięcie prawej ręki rannego. McDuffiemu zaaplikowano mleczan Ringera, roztwór używany przy uzupełnianiu utraconej krwi. Ratownik próbował poświecić mu latarką w oczy, ale uniemożliwiła to opuchlizna.
Policjanci wyjaśnili, że doszło do wypadku. N. N. spadł z motocykla przy dużej szybkości. Uderzył się w głowę. Spadł mu kask. Potem chciał się bić, więc musiał zostać spacyfikowany. Nie znaleziono przy nim dokumentu tożsamości. Jak na motocyklistę w Miami był dobrze zabezpieczony: skórzana kurtka, buty, dżinsy. Ratownik medyczny odnotował w pamięci, że, co zaskakujące, nie miał otarć i stłuczeń typowych dla tego typu wypadków.
McDuffie nie stracił przytomności i mógł się poruszać. O własnych siłach położył się na nosze. Drzwi karetki zamknęły się o drugiej dwadzieścia trzy i pojazd popędził do szpitala Jackson Memorial, w którym Frederica McDuffie miała już za sobą połowę nocnej zmiany. Pracowała na oddziale znajdującym się nad ostrym dyżurem, widziała zatem podjeżdżającą karetkę. Przemknęło jej przez myśl, że jak na niedzielną noc to późno kogoś przywieźli.
Kiedy o drugiej dwadzieścia pięć McDuffiego wyniesiono z karetki, był już w stanie śpiączki. Stracił ogromną ilość krwi. Przetoczono mu jej pięć litrów, czyli „tyle, co w organizmie i jeszcze trochę”⁵. Został wniesiony do szpitala, zarejestrowany jako N. N. i zabrany na oddział D, gdzie często trafiali wymagający hospitalizacji więźniowie⁶. Ratownik medyczny ze straży pożarnej zawahał się przez chwilę, ale w raporcie napisał, że obrażenia są wynikiem wypadku motocyklowego.
Kiedy Frederica McDuffie skończyła zmianę o siódmej trzydzieści, w pierwszej kolejności zadzwoniła do domu byłego męża. Odebrała jego siostra. Powiedziała, że Arthur nie może podejść do telefonu, bo jego drzwi są zamknięte, więc domyśla się, że jeszcze śpi. Później tego dnia Frederica miała dowiedzieć się od starszego brata McDuffiego, że jej były mąż stracił panowanie nad motocyklem i wjechał prosto w ścianę z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę. To właśnie jego przywieziono do szpitala o drugiej dwadzieścia pięć.
Gdy tylko personel szpitala zidentyfikował ofiarę wypadku, McDuffiego przeniesiono do głównego budynku. Rankiem 17 grudnia chirurdzy wwiercili się w jego czaszkę w poszukiwaniu skrzepu. Liczyli, że jeśli go usuną, powstrzymają wzrost ciśnienia śródczaszkowego. Stwierdzili, że „opuchlizna mózgu jest nie do opanowania”⁷.
Nie było ratunku. Ciało żyło, ale mózg umierał.
Kolejne cztery dni Frederica spędziła głównie w miejscu pracy, przy łóżku McDuffiego. Kiedy zobaczyła go tam po raz pierwszy, miała wątpliwości, czy to naprawdę ten sam człowiek, za którego wyszła. Jego głowa była „tak spuchnięta, że brakowało rysów twarzy”. Zdaniem jego siostry głowa McDuffiego przypominała piłkę do koszykówki. Dorothy zwróciła się do niego po imieniu, a wtedy on podniósł rękę; był to jedyny moment, kiedy okazał oznaki zrozumienia⁸. Obejrzawszy dokładnie ciało byłego męża, zwłaszcza sińce i zadrapania na rękach i nogach, Frederica jako profesjonalistka doszła do wniosku, którym nie podzieliła się z nikim: „Żaden wypadek tak nie wygląda”⁹.
21 grudnia, trzy dni po tym, jak mózg McDuffiego przestał funkcjonować, do szpitala przyjechała ostatnia z jego sióstr. Przyleciała z Niemiec, gdzie jej mąż stacjonował w bazie wojskowej¹⁰. O czternastej, tuż po jej przybyciu, McDuffiego odłączono od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe¹¹. Matce, siostrom, byłej żonie i braciom pozwolono czuwać przy ciele, dopóki nie zdecydowali, że można je wywieźć.
Dwie godziny później zadzwonił telefon na biurku Edny Buchanan.PRZYPISY KOŃCOWE
Prolog
1 Opisy w kolejnych akapitach pochodzą z Florida State Attorney Archives, File F79-6895.
2 US Senate, _Organized Crime and Use of Violence, Hearings Before the Permanent Subcommittee on Investigations of the Committee on Government Operations_, 96th Cong., 2nd Sess., Part 2, 2 i 5.05.1980, s. 497, ncjrs.gov, bit.ly/3GeYvGB, dostęp: 5.12.2021.
3 Marshall Frank, _From Violins to Violence_, San Francisco: Fortis Books, 2007, s. 55.
4 US Senate, _Organized Crime and Use of Violence…_, dz. cyt., s. 497.
5 Robert Sherrill, _Can Miami Save Itself? A City Beset by Drugs and Violence_, „New York Times”, 19.07.1987.
1
1 _Miami the New ‘Capital’ of Latin America_, „Boston Globe”, 15.05.1981.
2 Rozmowa z Lonniem Lawrence’em, 27.05.2016.
3 Rozmowa z Archiem McKayem w Historic Black Police Precinct Courthouse and Museum, 17.11.2015.
4 Bruce Porter, Marvin Dunn, _The Miami Riot of 1980. Crossing the Bounds_, Lexington, MA: Lexington Books, 1984, s. 10.
5 _Eyes on the Prize _II_. America at the Racial Crossroads, 1965–85_, reż. Orlando Bagwell i in., odc. 8, _Back to the Movement_, Boston: Blackside Inc., 1990.
6 _Orange Journalism. Voices from Florida Newspapers_, ed. Julian M. Pleasants, Gainesville: University Press of Florida, 2003, s. 199.
7 Bea Hines, _At Long Last, Overtown Coming Back to Life Again_, „Miami Herald”, 1.05.1980.
8 Nathaniel Sheppard Jr., _Tense Miami Area Fears the Anger of Its Young_, „New York Times”, 20.07.1980.
9 _Looking Back. How Economic Troubles Spoiled the Dreams of Blacks_, „Miami Herald”, 15.05.1980.
10 Edna Buchanan, _Hundreds Weep at Funeral for McDuffie_, „Miami Herald”, 29.12.1979.
11 _Eyes on the Prize _II, rozmowa z Fredericą McDuffie, zapis.
12 Joanne Hooker, Ken Sanes, _McDuffie Case, Tragedy for All_, „Miami News”, 29.12.1979.
13 _Eyes on the Prize _II, rozmowa z Louisem McDuffiem, zapis.
14 Wolfson Archives, WTVJ Newstapes, Cut Stories, 24.12.1979.
15 Edna Buchanan, _Cops’ Role in Death Probed_, „Miami Herald”, 24.12.1979.
16 Taż, _Hundreds…_, dz. cyt.
17 _Gasoline Prices Adjusted for Inflation_, usinflationcalculator.com, bit.ly/3EqK0iI, dostęp: 5.12.2021.
18 Andrew E. Busch, _Reagan’s Victory. The Presidential Election of 1980 and the Rise of the Right_, Lawrence: University Press of Kansas, 2017, s. 59.
19 _Handling of Crisis Continues to Boost Carter in the Polls_, „Miami Herald”, 17.12.1979.
20 Joanne Hooker, _‘Accident’ Labeled Murder_, „Miami News”, 27.12.1979.
21 _Eyes on the Prize _II, rozmowa z Louisem McDuffiem, zapis.
22 Edna Buchanan i in., _Is the Real Horror Story Still to Come?_, „Miami Herald”, 30.12.1979.
23 Andres Viglucci, _The 100-Year Story of Miami Beach_, „Miami Herald”, 2.03.2015.
24 Gene Miller, _McDuffie Friend Says He Didn’t Take Drugs_, „Miami Herald”, 6.05.1980.
25 Edna Buchanan, _Probers. Traffic Suspect Slain_, „Miami Herald”, 27.12.1979.
2
1 Rozmowa z Marshallem Frankiem, 13.10.2016.
2 _Defense: McDuffie Case Is Witch Hunt_, „Miami Herald”, 22.04.1980.
3 Bruce Porter, Marvin Dunn, _The Miami Riot of 1980. Crossing the Bounds_, Lexington, MA: Lexington Books, 1984, s. 75, 76.
4 _McDuffie Witness Asked to Check for Bullet Holes_, „Miami Herald”, 3.05.1980.
5 Patrick Malone, _The Killing Blow Puzzled Probe_, „Miami Herald”, 29.12.1979.
6 _Eyes on the Prize _II, rozmowa z Louisem McDuffiem, zapis.
7 Patrick Malone, dz. cyt.
8 Joanne Hooker, _‘Accident’ Labeled Murder_, „Miami News”, 27.12.1979.
9 _Eyes on the Prize _II, rozmowa z Fredericą McDuffie, zapis.
10 Patrice Gaines-Carter, _Journey to Tampa Is a Sorrowful One for McDuffie Kin_, „Miami News”, 8.05.1980.
11 Verne Williams, _Early Acquittals Seen Possible in McDuffie Trial_, „Miami News”, 8.05.1980.
3
1 Rozmowa z Edną Buchanan, 28.11.2018.
2 Rozmowa z Edną Buchanan, 12.11.2018.
3 Paul Anderson, _Janet Reno. Doing the Right Thing_, New York: Wiley, 1994, s. 14.
4 Calvin Trillin, _Covering the Cops_, „New Yorker”, 17.02.1986.
5 Rozmowa z Edną Buchanan, 12.11.2018.
6 Edna Buchanan, _The Corpse Had a Familiar Face_, New York: Pocket Books, 2009, s. 309.
7 Rozmowa z Edną Buchanan, 12.11.2018.
8 Edna Buchanan, _The Corpse…_, dz. cyt., s. 309.
9 Rozmowa z Edną Buchanan, 12.11.2018.
10 Bruce Porter, Marvin Dunn, _The Miami Riot of 1980. Crossing the Bounds_, Lexington, MA: Lexington Books, 1984, s. 76.
11 Rozmowa z Edną Buchanan, 28.11.2018.
12 Ed Bradley, CBS _Reports. Miami. The Trial That Sparked the Riots_, Paley Center for Media, 27.08.1980, paleycenter.org, bit.ly/3IpeEeq, dostęp: 5.12.2021.
13 Rozmowa z Edną Buchanan, 12.11.2018.
14 Rozmowa z Edną Buchanan, 28.11.2018.
15 Edna Buchanan, _The Corpse…_, dz. cyt., s. 309.
16 Tamże, s. 228.
17 Tamże, s. 310.
18 Edna Buchanan, _Cops’ Role in Death Probed_, „Miami Herald”, 24.12.1979.
19 Taż, _The Corpse…_, dz. cyt., s. 310.
20 Tamże, s. 311.
21 Rozmowa z Edną Buchanan, 12.11.2018.
22 Rozmowa z Jerrym Greenem, 13.10.2016.
23 Rozmowa z Edną Buchanan, 28.11.2018.
24 W wolnym czasie dr Davis badał temat śmierci Tutanchamona.
25 Rozmowa z Dave’em Riversem, 6.11.2017.
26 Edna Buchanan, _The 73,729 Deaths of Joe Davis_, „Tropic Magazine”, 22.03.1981.
27 Rozmowa z Jerrym Greenem, 13.10.2016.
28 Patrick Malone, _The Killing Blow Puzzled Probe_, „Miami Herald”, 29.12.1979.
29 Yvonne Shinhoster, _Doctor Describes Six Blows Dealt McDuffie_, „Tampa Tribune”, 8.05.1980.
30 Edna Buchanan, _The Corpse…_, dz. cyt., s. 312.
31 Rozmowa z Edną Buchanan, 28.11.2018.
32 _Holiday Cheer in the Sun_, „Miami Herald”, 23.12.1979.