- W empik go
Miasteczko Tarpon Springs. Tom 2. Pod gwiazdami Teksasu - ebook
Miasteczko Tarpon Springs. Tom 2. Pod gwiazdami Teksasu - ebook
Tym razem nie chrzciny na słonecznej Florydzie, ale zbliżający się ślub Edyty i Stevena są pretekstem do spotkania rodziny Kubiaków w Teksasie. Sierpień w okolicach Woodville jest upalny i pełen emocji – z całych Stanów zjeżdżają się na wesele goście, przywożąc ze sobą swoje tajemnice, marzenia i plany. Wśród nich są również Malika i Ignacy, którzy nie potrafią zapomnieć o tym, co wydarzyło się między nimi przed rokiem. Czy ich trudna, sekretna miłość ma szansę na szczęśliwe zakończenie? I czy oboje pragną jeszcze walczyć o to uczucie?
Na olbrzymim ranczu Carterów, przyszłych teściów Edyty, atmosfera z godziny na godzinę się zagęszcza – szeptem wymieniane są rodzinne ploteczki, ktoś zobaczył coś, czego nie powinien widzieć, ktoś inny nagle porzuca wszystko to, o czym dotąd marzył… Co się wydarzy, zanim rodzina Kubiaków rozjedzie się do domów? Pod gwiazdami Teksasu może się wydarzyć wszystko...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67402-74-3 |
Rozmiar pliku: | 958 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tarpon Springs, Floryda, sierpień 2022
Malika podeszła do okna i spojrzała na zalany deszczem ogród. Sierpień na Florydzie bywał wietrzny, a przy tym wilgotny i parny, co akurat jej jakoś szczególnie nie przeszkadzało, ale wielu znanym jej osobom – tak. Corinne spała w swoim łóżeczku. Jej słodka córeczka skończyła właśnie półtora roku. Patrząc na jej pucułowatą buzię, Malika nie mogła w to uwierzyć. Miała wrażenie, że dosłownie przed momentem świętowali jej chrzciny…
Na wspomnienie tamtego majowego dnia sprzed ponad roku w oczach Maliki zalśniły łzy. Wtedy nie tkwiła jeszcze w tym dziwnym zawieszeniu, pogrążona w żałobie, choć nawet nie była wdową, bo nigdy się z Tonym nie pobrali… Kiedy w lipcu zeszłego roku Ignacy przekazał jej, że Tony odszedł, załamała się. Płakała całymi nocami, skulona po swojej stronie łóżka w ich sypialni, nasłuchując spokojnego oddechu kilkumiesięcznej wtedy Corinne i zastanawiając się, co będzie dalej. Ignacy – syn Tony’ego z pierwszego małżeństwa i jednocześnie jej kochanek – mężczyzna, w którym się zakochała, a może tylko nim zauroczyła – zaproponował jej wtedy, że z nią zostanie. Nie chciał wracać na Alaskę, gdzie od jakiegoś czasu mieszkał, pragnął się zająć nią i Corinne, ale kazała mu się wynosić. Musiała najpierw opłakać mężczyznę, z którym była przez ostatnie lata, zanim zdecyduje się na jakikolwiek krok do przodu, w stronę nowego życia.
A teraz, nie licząc obecności dziecka, tkwiła samotnie w niewielkim bungalowie przy Tessier Drive, zastanawiając się, co będzie dalej z nią i jej córeczką. Finansowo jakoś sobie radziła. Dzięki sklepikowi z pamiątkami, którego była współwłaścicielką, żyła na znośnym poziomie, ale samotność… Nigdy nie lubiła być sama. Młodo wyszła za mąż, szybko urodziła pierwszego syna, a po tym, gdy owdowiała w tragicznych okolicznościach, jakiś czas później znalazła kogoś nowego i znowu została matką. Teraz obaj jej synowie byli już dorośli. Corinne trafiła jej się późno, niemal w momencie, w którym prędzej spodziewałaby się menopauzy, a jej chłopcy… Cóż, młodszy był zawodowym żołnierzem, którego obecnie niemal nie widywała, a starszy przebywał ze swoją dziewczyną w Azji i raczej nie zamierzał szybko stamtąd wracać…
Na myśl o synach, za którymi rozpaczliwie tęskniła, Malika poczuła, że chce jej się płakać. Czasem miała wrażenie, że poświęciła całe swoje życie na misterne tkanie relacji z ludźmi, którzy jeden po drugim ją opuszczali… Oczywiście wciąż miała Larysę – zaprzyjaźnioną Greczynkę, z którą prowadziły sklepik, była też Celina – pierwsza żona Tony’ego, która mieszkała w sąsiedztwie i uwielbiała Corinne, ale mimo tego Malice było źle…
Natomiast Ignacy… Na myśl o mężczyźnie, którego od jakiegoś czasu sekretnie kochała, przygryzła wargę i zanurzyła się w zapisanych w pamięci obrazach. Byli ze sobą tylko dwa razy, ale wspomnienia jego dotyku, pocałunków i bliskości do dziś nosiła w sercu. Po śmierci ojca Corinne bezpardonowo odepchnęła młodego kochanka, który jednocześnie był przecież jej pasierbem. Nie umiała sobie poradzić z tą sytuacją, przerastało ją to. Pożądała syna swojego tragicznie zmarłego partnera, chociaż nadal nie była pewna, czy mają przed sobą jakąkolwiek przyszłość. Ignacy był na Alasce, gdzie wrócił kilka dni po pogrzebie ojca i został przez następny rok. Czasem do siebie dzwonili, ale chociaż ją o to błagał, nigdy nie pozwoliła mu przylecieć.
– Potrzebuję czasu – powtarzała, aż w końcu przestał to proponować.
Czas miał jednak to do siebie, że pędził w zawrotnym tempie, a ona miesiąc po miesiącu oswajała myśl, że ma prawo do własnego życia i przyszłości, do poukładania tego bałaganu, który z Ignacym narobili…
On wciąż na nią czekał. Pochlebiało jej to i w pewien sposób ją rozczulało. Kiedy jeszcze żył Tony, a oni widywali się w sekrecie, zarzuciła mu, że tylko jej pożąda, ale wcale nie kocha. Że pragnie jej egzotycznej urody, tylko jej ciała, ale od pewnego czasu się zastanawiała, czy nie oceniła go zbyt surowo. Przecież wciąż na nią czekał… Ilu mężczyzn miałoby aż tyle cierpliwości?
Zerknęła na córeczkę, która nadal smacznie spała, i przez chwilę rozważała, czy nie zadzwonić do Ignacego, ale zdecydowała, że tego nie zrobi. Zresztą za kilka dni mieli się przecież zobaczyć – po raz pierwszy od ponad roku – na ślubie córki Tony’ego, Edyty, na ranczu Carterów w Teksasie, gdzie kochali się po raz pierwszy. Tam się to wszystko zaczęło… Malika uśmiechnęła się do siebie, obracając w dłoni telefon.
Celina zajrzała do niej kwadrans później, przyniosła szarlotkę.
– Lepszej nie dostaniesz w całych Stanach, no chyba że w Chicago – rzuciła w progu, wręczając Malice blachę z połową posypanego cukrem pudrem ciasta.
Widok szarlotki poprawił Malice nastrój. Tony, który miał polskie korzenie, zaszczepił w niej miłość do swoich ojczystych tradycji, w tym kuchni, która była wyśmienita.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się i zaprosiła Celinę do środka. – Wejdź, Corinne zaraz powinna się obudzić.
– Jak sobie radzisz? – zapytała Celina, kiedy obie usiadły przy stole.
– Sama widzisz. – Malika skrzywiła się na widok panującego wokół bałaganu i lekko wzruszyła ramionami.
Ostatnio nic jej się nie chciało, z trudem ogarniała swoje życie i gdyby nie córeczka, pewnie całkiem by się rozsypała. Ale zdane tylko na nią półtoraroczne dziecko potrafiło nieźle motywować do wstawania z łóżka i ogarniania tego, co wokół.
– Napijesz się kawy? – zapytała swojego gościa, a Celina pokręciła głową.
– Za późno na kawę, prawie szesnasta.
– To może soku?
– Prędzej. Martwię się o Edytę – powiedziała nagle była żona Tony’ego.
– Martwisz się? Czemu? Lecimy przecież na jej ślub.
– Właśnie. A ona nie sprawia wrażenia promiennej…
– Denerwuje się, jak to przed weselem. Pobiorą się, opadną emocje i znów będzie dobrze. Daj spokój, twoja córka wychodzi za spadkobiercę teksańskiej fortuny. Wszystko będzie jak w bajce.
– Ty akurat powinnaś wiedzieć, że życie nie jest bajką – powiedziała cicho Celina, a w jej jasnych oczach zalśniły łzy. – Tęsknię za Antonim – dodała, wspominając byłego męża polskim odpowiednikiem jego imienia.
– Wiem. Ja też. – Malika pogłaskała Celinę po dłoni. – Ale musimy pozwolić mu odejść – dodała i od razu poczuła się jak hipokrytka.
„Gdyby Celina znała prawdę, nie wpadałaby tu z szarlotką – pomyślała. – Zabiłaby mnie pewnie, gdyby się dowiedziała, że miałam romans z jej jedynym synem. Ale przecież nic nie wie, dzięki czemu jest cudownie ciepła, matczyna i pomocna”. Pojawiała się z zapiekankami, coraz częściej niańczyła Corinne, którą traktowała trochę jak wnuczkę, i pocieszała Malikę po utracie Tony’ego, nie mając pojęcia, że w dniu, w którym umierał, jej serce należało do Ignacego. Serce i ciało…
– Pójdę już. Ed źle się czuje. – Celina nie dopiła soku, ale zaczęła się zbierać.
– Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała Malika, a starsza kobieta wzruszyła ramionami.
– O tyle o ile – mruknęła i ruszyła do drzwi.
Zamykając za nią, Malika pomyślała, że któregoś dnia Celina pozna prawdę i pewnie się od niej odwróci. Bo przecież nie wybaczy jej tego, że uwiodła jej syna… Ignacy miał czterdzieści pięć lat, jeszcze mógł się ożenić i mieć dzieci, tymczasem zakochał się w niej, matce swojej przyrodniej siostrzyczki i partnerce swojego zmarłego ojca. „Czy można wyobrazić sobie większą telenowelę?” – uśmiechnęła się krzywo i oparła plecami o frontowe drzwi.
Z zamyślenia wyrwała ją Corinne – mała musiała się właśnie obudzić i domagała się jej uwagi. Słysząc, że płacze, Malika przypomniała sobie tamtą koszmarną noc, kiedy do ich domu wdarł się intruz, i lekko się wzdrygnęła. Nadal mieszkała w miejscu, w którym został zaatakowany Tony. Nie zmarł, co prawda, w domu, ale w szpitalu, ona świetnie jednak pamiętała krew na podłodze u podnóża schodów i to wszystko, co się tu wtedy wydarzyło. Zginął, broniąc jej, oddał za nią życie. Umarł za kobietę, która zdradzała go z jego własnym synem…
– Koszmar – szepnęła, zanim wyjęła z łóżeczka zapłakaną córeczkę. – Już, maleńka, mamusia jest tutaj.
Kiedy ją karmiła, zadzwonił Ignacy. Nie odebrała, ale sam widok jego imienia na wyświetlaczu telefonu sprawił, że nagle gwałtownie przyspieszyło jej serce. Tego dnia też o nim myślała, od samego rana, i miała wrażenie, że właśnie tymi myślami go przyciągnęła. Czasem, kiedy wspominała to, co było między nimi, wmawiała sobie, że koloryzuje przeszłość. Jednak kiedy słyszała jego stęskniony, pełen ciepła głos, wiedziała, że to się działo naprawdę.
Kwadrans później zadzwonił jeszcze raz i teraz odebrała.
– Cześć – rzucił.
Cicho, nieśmiało, a ona zdała sobie sprawę, że nie słyszeli się ponad dwa tygodnie.
– Cześć.
– Możesz rozmawiać?
Przytaknęła, a wtedy wyrzucił z siebie krótkie, zduszone „tęsknię za tobą”.
– Ja za tobą też – przyznała. Czy był sens udawać, że nie?
Pomyślała o sukience, którą kupiła na wesele Stevena i Edyty – kreacja wisiała na drzwiach szafy, w pokoju, w którym przez kilka lat sypiała z Tonym. W kolorze kawy z mlekiem, połyskująca tysiącem złotych drobinek, wycięta na plecach i dość skromna z przodu, idealnie pasowała do jej ciemnej skóry, egzotycznej urody i włosów w kolorze gorzkiej czekolady.
„Założę ją na wesele, ale kto ją ze mnie zdejmie? Czy tej nocy, pod gwieździstym teksańskim niebem, będziemy się z Ignacym kochać?” – zastanawiała się, chociaż przecież w głębi serca już to wiedziała… Tak, zrobią to. Nie umiała dłużej opierać się uczuciu, odpychać go od siebie, bronić przed tym, co ich połączyło. Wciąż na swój sposób kochała Tony’ego, ale zakończyła okres żałoby. Teraz, w samym środku dusznego sierpniowego popołudnia, zdała sobie sprawę, że czas powrócić do życia, może nawet pozwolić sobie na kolejne błędy i szaleństwa.
– Widziałem, że u was pada. – Ignacy rzucił banalnie brzmiący tekst, ale Malikę rozczulała świadomość, że codziennie sprawdzał, jaka była pogoda w Tarpon Springs, gdzie mieszkała.
– Tak, ale straszna duchota. A u ciebie?
– Sześćdziesiąt stopni Fahrenheita i słońce.
– Zimno. – Wzdrygnęła się mimowolnie, a on się roześmiał.
– Witamy na Alasce – mruknął.
Zerknęła na Corinne. Dziewczynka raczkowała po dywanie u jej stóp, wydając z siebie zabawnie brzmiące, nieco bulgoczące dźwięki.
– Chciałbym przylecieć wcześniej. Do was, na Florydę. Żeby łatwiej było ci lecieć z małą albo…
– Twoja matka leci z nami. Ona i Ed.
– Więc nie chcesz, żebym…?
– Zobaczymy się na miejscu. – Malika ponownie weszła mu w słowo i dodała, że musi kończyć, bo zaczęła ją męczyć ta wymiana banałów.
Chciałaby poczuć jego dotyk. Ciepło jego oddechu na szyi, czułość dłoni. Wymienianie się uwagami o pogodzie na Florydzie i Alasce nagle ją zirytowało. Zrozumiała, że jest gotowa na konkrety. Chce decyzji, potrzebuje jakiejś deklaracji. Zwiążą się ze sobą na przekór całemu światu, szokując Celinę, być może nawet łamiąc jej serce, i Malika zostawi za sobą wszystko, żeby być z nim, albo definitywnie się rozstaną. Trzeciej opcji nie widziała.
Kiedy się przejaśniło, a deszcz ustał na tyle, żeby nie zalewać już strugami przedniej szyby samochodu, przebrała córeczkę w luźną kwiecistą sukienkę, założyła beżową kieckę na szerokich ramiączkach, w której wyglądała nijako i schludnie, a później wyszła z domu.
Auto stało na podjeździe. Zapięła małą w foteliku, wsiadła i zajęła miejsce za kierownicą. Zanim ruszyła, poprawiła włosy, których nieujarzmione niezliczone spiralki podskakiwały wokół jej głowy przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Jakiś czas temu nosiła je misternie splecione w dziesiątki cieniutkich warkoczyków, które spinała szeroką frotką u nasady karku, ale ostatnio pozwalała im na większą dzikość, puściła je wolno, przestała ujarzmiać.
Gdy była młodą dziewczyną, robiła wszystko, żeby upodobnić się do widywanych w kolorowych magazynach, na reklamach i billboardach białych modelek, które wydawały jej się ideałem piękna, ale z czasem przestała walczyć z czymś tak niedorzecznym jak własna rasa. Była czarna. Od urodzenia. Może nie hebanowa, ale z całą pewnością nie biała. Z czasem przestała przypalać sobie włosy lokówką, szarpać je i nawijać na grube wałki, w których męczyła się całymi nocami, chcąc się pozbyć drobnych loczków. Zaakceptowała to, kim jest, a jej uroda rozkwitła w podzięce, jakby tylko czekała, aż Malika pogodzi się z tym, że nigdy nie będzie wyglądać jak jedna z oszałamiająco pięknych białych modelek widywanych na reklamach. Teraz, mając prawie czterdzieści osiem lat, a dosłownie kilka dni dzieliło ją od urodzin, czuła się kimś na właściwym miejscu, kobietą spełnioną. „Spełnioną, chociaż samotną” – pomyślała, wolno ruszając wzdłuż Tessier Drive.
Z Alexem umówiła się w parku Howarda. Zaparkowała przy prowadzącej na plażę asfaltowej drodze, którą oblewały wody Zatoki Meksykańskiej, i w ciszy chłonęła piękno otaczającej ją natury. Chmury były podświetlone słońcem, które na moment pokazało się nad Tarpon Springs, a jego promienie odbijały się w wodzie, złocąc fale. Kiedyś uwielbiała to miejsce. Później dosłownie kilkaset jardów stąd została brutalnie napadnięta, dlatego przez długi czas w ogóle tu nie bywała, ale nagle zatęskniła. „Nie pozwolę tym bydlakom odebrać sobie nawet tego” – pomyślała.
Czekając na Alexa, zastanawiała się, jak to możliwe, że zaprzyjaźniła się z kimś takim jak on. Jeszcze rok wcześniej należał do motocyklowego gangu, który zamienił jej życie w piekło. Był jednym z tych bydlaków, a oni traktowali go jak brata. Jednak ostrzegł ją przed niebezpieczeństwem, usiłował wtedy jakoś jej pomóc. Zresztą już się z nimi nie zadaje, skończył tę historię, uwolnił się. Po śmierci Rica i olbrzymim rozgłosie medialnym, który zyskała ta sprawa, FBI udało się przyskrzynić kilku jego kumpli, inni rozpierzchli się po kraju, banda się rozpadła. Alex przetrwał. Nie był święty, ale miał fart – jemu nie dobrano się jeszcze do tyłka. A teraz na niego czekała, z gaworzącą na tylnym siedzeniu Corinne.
Przyjechał chwilę później, dużym czarnym pick-upem. Motocykl sprzedał, stracił do niego sentyment, jak jej kiedyś powiedział. Zaparkował obok niej, po czym wsiadł do jej auta, zajmując miejsce po stronie pasażera.
– Znowu zaczyna lać – rzucił, a ona zdała sobie sprawę, że to już drugi tego dnia mężczyzna, z którym rozmawia o pogodzie.
– Widzę – mruknęła, a on dodał „miło cię widzieć”. – Obciąłeś włosy – zauważyła, bo ewidentnie wraz ze stylem życia motocyklisty pożegnał się też z takim wyglądem.
– Nie da się ukryć – burknął, a Malika pomyślała, że wydaje się podenerwowany. – Przyjechałem, żeby się pożegnać – powiedział po krótkiej chwili milczenia, a ona posłała mu zaskoczone spojrzenie. – Dostałem pracę w Ohio, wyjeżdżam w przyszłym tygodniu.
– Co będziesz robić w Ohio? – zapytała, zdając sobie sprawę, że o tym akurat stanie wie tyle co nic. – Mają tam chyba wielu amiszów, z tego, co słyszałam.
– General Motors, mówi ci to coś? Mają fabrykę w Ohio – wyjaśnił, a ona się uśmiechnęła.
– Owszem, coś mi to mówi. Rodzina Tony’ego pracowała dla GM, ale to było dekady temu, w Detroit – powiedziała, przypominając sobie opowieści o dawnej potędze Motor City. – Dlaczego akurat tam? Nie ma pracy gdzieś bliżej? Zostawisz rodzinę, żeby przenieść się tak daleko?
– Malika, daj spokój – żachnął się.
– Co? – zapytała, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.
– Zakochałem się w tobie, choć wiem, że nic z tego nie będzie. Poważnie, nie zauważyłaś? – rzucił, patrząc jej prosto w oczy.
– To nie tak, zaprzyjaźniliśmy się… – zaprotestowała, zupełnie jakby wierzyła, że może kontrolować jego uczucia.
– Jedno nie wyklucza drugiego – powiedział cicho, a o przednią szybę samochodu zabębnił deszcz. – Powinnaś już wracać, lada moment ma się gwałtownie pogorszyć pogoda – dodał.
Chwilę później wysiadł. Bez pożegnania…
Jego niespodziewane wyznanie nieco ją zaskoczyło. Podejrzewała, że mu się podoba, ale miłość? Mężczyźni często się w niej zakochiwali, niewiele o niej wiedząc. Zwykle kryła się za tym głównie fascynacja jej egzotyczną urodą, choć w przypadku Alexa mogło być inaczej. Wiedział, że kocha innego, nie walczył o nią. Spodobało jej się to, że zachował takt i klasę. Nie lubiła natarczywości i facetów, którzy myśleli, że mogą zdobyć każdą, o ile włożą w to trochę czasu i zachodu. Lubiła go, ale nie miał u niej szans. Żadnych.