-
W empik go
Miasto Gasnących Świateł. Burza - ebook
Miasto Gasnących Świateł. Burza - ebook
Tylko burza może przynieść prawdziwe oczyszczenie.
Poczucie winy jest wyniszczające. Trawi od środka. Wypala.
Konrad Gronczewski doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Po listopadowych wydarzeniach wyrzuty sumienia nie opuszczają go na krok. Pragnąc się ich pozbyć, porzuca swoje małe imperium i wyjeżdża z Wrocławia. Na własną rękę chce znaleźć seryjną morderczynię, która targnęła się na życie policjanta – Adama Aleksandrowicza. W trakcie poszukiwań uświadamia sobie jednak, że tęsknota za mężczyzną jest gorsza od poczucia winy. Postanawia wrócić do stolicy Dolnego Śląska, obiecując sobie, że tym razem zrobi wszystko, aby ochronić Adama. Ale pogróżki, które otrzymuje po przyjeździe, nie pozostawiają złudzeń: żaden z nich nie może czuć się bezpiecznie.
Tymczasem Adam Aleksandrowicz nie pamięta swojego feralnego spotkania z psychopatką. Po długich tygodniach rehabilitacji ponownie oddaje się temu, co wychodzi mu najlepiej – tropieniu nieuchwytnych przestępców. Nie ma pojęcia, że wraz z nową sprawą jego los znów splecie się z Gronczewskim. I że brutalne morderstwo trans-dziewczyny to zaledwie cisza przed burzą.
Już wkrótce rozpocznie się bezlitosny wyścig, w którym przegrana oznacza tylko jedno – śmierć.
Wiedział, co musi zrobić, i na pewno nie zamierzał pozwolić, żeby jakiś lekarz decydował o tym, czy wolno mu pracować, czy nie. Dlatego wrzucił kartkę do schowka i odpalił samochód. Pojazd, o dziwo, miło zamruczał na cichym parkingu i płynnie dał się wyprowadzić z miejsca. Adam wydostał się przez starą bramę na główną ulicę i zaskakując paru nielicznych przechodniów, wyrwał do przodu z piskiem opon, kierując się w stronę Hotelu Metropol.
Poczucie winy jest wyniszczające. Trawi od środka. Wypala.
Konrad Gronczewski doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Po listopadowych wydarzeniach wyrzuty sumienia nie opuszczają go na krok. Pragnąc się ich pozbyć, porzuca swoje małe imperium i wyjeżdża z Wrocławia. Na własną rękę chce znaleźć seryjną morderczynię, która targnęła się na życie policjanta – Adama Aleksandrowicza. W trakcie poszukiwań uświadamia sobie jednak, że tęsknota za mężczyzną jest gorsza od poczucia winy. Postanawia wrócić do stolicy Dolnego Śląska, obiecując sobie, że tym razem zrobi wszystko, aby ochronić Adama. Ale pogróżki, które otrzymuje po przyjeździe, nie pozostawiają złudzeń: żaden z nich nie może czuć się bezpiecznie.
Tymczasem Adam Aleksandrowicz nie pamięta swojego feralnego spotkania z psychopatką. Po długich tygodniach rehabilitacji ponownie oddaje się temu, co wychodzi mu najlepiej – tropieniu nieuchwytnych przestępców. Nie ma pojęcia, że wraz z nową sprawą jego los znów splecie się z Gronczewskim. I że brutalne morderstwo trans-dziewczyny to zaledwie cisza przed burzą.
Już wkrótce rozpocznie się bezlitosny wyścig, w którym przegrana oznacza tylko jedno – śmierć.
Wiedział, co musi zrobić, i na pewno nie zamierzał pozwolić, żeby jakiś lekarz decydował o tym, czy wolno mu pracować, czy nie. Dlatego wrzucił kartkę do schowka i odpalił samochód. Pojazd, o dziwo, miło zamruczał na cichym parkingu i płynnie dał się wyprowadzić z miejsca. Adam wydostał się przez starą bramę na główną ulicę i zaskakując paru nielicznych przechodniów, wyrwał do przodu z piskiem opon, kierując się w stronę Hotelu Metropol.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8313-683-7 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ 2
Konrad złapał się na tym, że od dłuższego czasu wpatruje się w prezentację, ale jej nie widzi. Pech chciał, że ten dzień zaczynał spotkaniem ze swoimi pracownikami, którego nie udało mu się przesunąć. Zamiast więc działać, po spotkaniu z Elką wrócił do budynku mieszczącego oprócz jego apartamentu również siedzibę jego nowego biznesu.
Od pół godziny siedział w biurze zalanym miękkim, porannym światłem i słuchał o sposobach finasowania jego kolejnej inwestycji. Mimo że klimatyzacja działała na pełnych obrotach, słońce wpadające przez olbrzymie okna nagrzewało pomieszczenie i sprawiało, że czuł, jak wzbiera się w nim gorąco. A może to tylko zniecierpliwienie?
Gronczewski westchnął znudzony. Znał te liczby, modele i opcje na pamięć. Mógłby recytować je nawet po wyrwaniu z głębokiego snu o drugiej w nocy. Mimo to musiał dać się wykazać swoim pracownikom nieprzywykłym ani do jego stałej obecności, ani stylu pracy. On sam nie bardzo mógł uwierzyć, że w ogóle posiadał normalne biuro i zatrudniał lekko ponad dwudziestu ludzi dalece różniących się od jego zwyczajowego personelu. Większość z nich dobijała do pięćdziesiątki i posiadała dyplomy z ekonomii czy prawa, co sprawiało, że wydawali się mu męczący. Oprócz recepcjonistki – przypomniał sobie Konrad. Pamela miała dwadzieścia parę lat i swobodnie wspominała o swojej dziewczynie (przez co zresztą dostała u niego pracę). Bawiło go to, jak szybko potrafiła wpędzić Antona w kryzys wieku średniego za każdym razem, gdy zaczynała snuć opowieści o najnowszych serialach, używając słów, których jego przyjaciel nie do końca rozumiał. Jednak jedna recepcjonistka nie potrafiła zastąpić tych wszystkich kolorowych, ciekawych i bezwstydnych ludzi, z którymi miał styczność, kiedy zarządzał tuzinem lokali. Tak więc nie tylko nie miał ochoty dobrać się do tyłków swoich nowych pracowników, ale też nawet nie miał na co popatrzeć. Tragedia – pomyślał i skrzywił się nieznacznie do swoich myśli, wywołując niepokój na twarzy jego najlepszej brokerki, która właśnie prezentowała ich wyniki.
W takich chwilach tęsknił za tym, co posiadał jeszcze pół roku temu. Współpracę, na przykład, ze Słoniną wspominał teraz z pewnym rozczuleniem – wtedy przynajmniej czuł jakiś dreszczyk emocji. Prawie żałował, że jeden z bardziej wpływowych gangsterów w Warszawie poszedł siedzieć przez jego ojca. I mimo że Gronczewskiego czekała perspektywa zarabiania naprawdę poważnych pieniędzy – i to w praktycznie legalny sposób – odkąd wrócił do Wrocławia, nie potrafił wykrzesać z siebie entuzjazmu do poświęcenia temu interesowi całego siebie. Zwłaszcza że nie dostarczało mu to jakoś dużo rozrywki. Nie miał czasu na wyładowanie swoich prywatnych frustracji w Babilonie, a z kolei przekupywanie urzędników do wydawania pozwoleń i uchyleń okazało się banalne – wystarczyło zabrać ich do drogiej knajpy, pozwolić nachlać się wódką i postawić im dziewczyny. Wcześniej nawet z policją tak się nie pieprzył. OK, poza jednym policjantem… Ale z nim akurat chciał.
Wiedział, że nie powinien roztkliwiać się nad tym, co minęło. To, co miał teraz, wydawało się nudne, ale przez to stawało się przewidywalne, a dzięki temu również bezpieczne. Zakładał, że żaden z jego obecnych partnerów biznesowych nie groziłby mu zabiciem jego byłego kochanka. Mieli za dużo do stracenia – nie tylko materialnie, ale również wizerunkowo.
W takim razie, kto mógł chcieć mnie zastraszyć? – znów zadał sobie to samo pytanie, a jego myśli zatoczyły koło. Elka miała rację. To mógł być każdy. Chociażby Słonina. Przecież na wolności pozostawało jeszcze wielu ludzi – w większości niższych szczeblem, więc idealnie nadających się do załatwiania porachunków swoich szefów siedzących przez jego ojca w ciupie. Mogli próbować zemścić się na nim. Tylko czy chcieliby mu się teraz narażać? W momencie, kiedy zaczął bawić się z naprawdę dużymi chłopcami? I jak mógł chronić Adama, jeśli nawet nie potrafił przewidzieć, skąd, kiedy i jak silny nadejdzie następny cios?
Nie ukrywał, że w takim momencie brakowało mu Aleksandrowicza. Na pewno przydałby mu się sposób myślenia policjanta. To, jak detektyw potrafił odnajdywać w niuansach poszlaki, albo to, jak błyskawicznie analizował gesty i spojrzenia, było tak samo cholernie pociągające, co skuteczne. Tylko że Konrad nie mógł znów wmieszać Adama w to gówno. Nie po to zostawił go pięć miesięcy temu, żeby teraz ściągać na niego niebezpieczeństwo. Zresztą, Gronczewski przeczuwał, że policjant nie pałał chęcią pomagania komuś, kto porzucił go bez słowa wyjaśnienia, zerwał wszelkie kontakty i zniknął praktycznie bez śladu. Nawet on nie wybaczyłby sobie takiego numeru. Dlatego jakikolwiek kontakt z panem detektywem odpadał. Niezależnie od tego, jak dobrze wyglądał dzisiejszego ranka.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
Konrad złapał się na tym, że od dłuższego czasu wpatruje się w prezentację, ale jej nie widzi. Pech chciał, że ten dzień zaczynał spotkaniem ze swoimi pracownikami, którego nie udało mu się przesunąć. Zamiast więc działać, po spotkaniu z Elką wrócił do budynku mieszczącego oprócz jego apartamentu również siedzibę jego nowego biznesu.
Od pół godziny siedział w biurze zalanym miękkim, porannym światłem i słuchał o sposobach finasowania jego kolejnej inwestycji. Mimo że klimatyzacja działała na pełnych obrotach, słońce wpadające przez olbrzymie okna nagrzewało pomieszczenie i sprawiało, że czuł, jak wzbiera się w nim gorąco. A może to tylko zniecierpliwienie?
Gronczewski westchnął znudzony. Znał te liczby, modele i opcje na pamięć. Mógłby recytować je nawet po wyrwaniu z głębokiego snu o drugiej w nocy. Mimo to musiał dać się wykazać swoim pracownikom nieprzywykłym ani do jego stałej obecności, ani stylu pracy. On sam nie bardzo mógł uwierzyć, że w ogóle posiadał normalne biuro i zatrudniał lekko ponad dwudziestu ludzi dalece różniących się od jego zwyczajowego personelu. Większość z nich dobijała do pięćdziesiątki i posiadała dyplomy z ekonomii czy prawa, co sprawiało, że wydawali się mu męczący. Oprócz recepcjonistki – przypomniał sobie Konrad. Pamela miała dwadzieścia parę lat i swobodnie wspominała o swojej dziewczynie (przez co zresztą dostała u niego pracę). Bawiło go to, jak szybko potrafiła wpędzić Antona w kryzys wieku średniego za każdym razem, gdy zaczynała snuć opowieści o najnowszych serialach, używając słów, których jego przyjaciel nie do końca rozumiał. Jednak jedna recepcjonistka nie potrafiła zastąpić tych wszystkich kolorowych, ciekawych i bezwstydnych ludzi, z którymi miał styczność, kiedy zarządzał tuzinem lokali. Tak więc nie tylko nie miał ochoty dobrać się do tyłków swoich nowych pracowników, ale też nawet nie miał na co popatrzeć. Tragedia – pomyślał i skrzywił się nieznacznie do swoich myśli, wywołując niepokój na twarzy jego najlepszej brokerki, która właśnie prezentowała ich wyniki.
W takich chwilach tęsknił za tym, co posiadał jeszcze pół roku temu. Współpracę, na przykład, ze Słoniną wspominał teraz z pewnym rozczuleniem – wtedy przynajmniej czuł jakiś dreszczyk emocji. Prawie żałował, że jeden z bardziej wpływowych gangsterów w Warszawie poszedł siedzieć przez jego ojca. I mimo że Gronczewskiego czekała perspektywa zarabiania naprawdę poważnych pieniędzy – i to w praktycznie legalny sposób – odkąd wrócił do Wrocławia, nie potrafił wykrzesać z siebie entuzjazmu do poświęcenia temu interesowi całego siebie. Zwłaszcza że nie dostarczało mu to jakoś dużo rozrywki. Nie miał czasu na wyładowanie swoich prywatnych frustracji w Babilonie, a z kolei przekupywanie urzędników do wydawania pozwoleń i uchyleń okazało się banalne – wystarczyło zabrać ich do drogiej knajpy, pozwolić nachlać się wódką i postawić im dziewczyny. Wcześniej nawet z policją tak się nie pieprzył. OK, poza jednym policjantem… Ale z nim akurat chciał.
Wiedział, że nie powinien roztkliwiać się nad tym, co minęło. To, co miał teraz, wydawało się nudne, ale przez to stawało się przewidywalne, a dzięki temu również bezpieczne. Zakładał, że żaden z jego obecnych partnerów biznesowych nie groziłby mu zabiciem jego byłego kochanka. Mieli za dużo do stracenia – nie tylko materialnie, ale również wizerunkowo.
W takim razie, kto mógł chcieć mnie zastraszyć? – znów zadał sobie to samo pytanie, a jego myśli zatoczyły koło. Elka miała rację. To mógł być każdy. Chociażby Słonina. Przecież na wolności pozostawało jeszcze wielu ludzi – w większości niższych szczeblem, więc idealnie nadających się do załatwiania porachunków swoich szefów siedzących przez jego ojca w ciupie. Mogli próbować zemścić się na nim. Tylko czy chcieliby mu się teraz narażać? W momencie, kiedy zaczął bawić się z naprawdę dużymi chłopcami? I jak mógł chronić Adama, jeśli nawet nie potrafił przewidzieć, skąd, kiedy i jak silny nadejdzie następny cios?
Nie ukrywał, że w takim momencie brakowało mu Aleksandrowicza. Na pewno przydałby mu się sposób myślenia policjanta. To, jak detektyw potrafił odnajdywać w niuansach poszlaki, albo to, jak błyskawicznie analizował gesty i spojrzenia, było tak samo cholernie pociągające, co skuteczne. Tylko że Konrad nie mógł znów wmieszać Adama w to gówno. Nie po to zostawił go pięć miesięcy temu, żeby teraz ściągać na niego niebezpieczeństwo. Zresztą, Gronczewski przeczuwał, że policjant nie pałał chęcią pomagania komuś, kto porzucił go bez słowa wyjaśnienia, zerwał wszelkie kontakty i zniknął praktycznie bez śladu. Nawet on nie wybaczyłby sobie takiego numeru. Dlatego jakikolwiek kontakt z panem detektywem odpadał. Niezależnie od tego, jak dobrze wyglądał dzisiejszego ranka.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
więcej..