Miasto gasnących świateł. Susza - ebook
Co się stanie, gdy wszystkie sekrety wyjdą na jaw?
Podobno o religii nie wypada mówić w towarzystwie. A o tajemnicach Kościoła wcale.
Tego właśnie domaga się Prokuratorka Okręgowa, kiedy wciąga Adama Aleksandrowicza, śledczego wrocławskiej dochodzeniówki, w sprawę samobójstwa jednego z wyżej postawionych duchownych. Komisarz i jego partnerka, podinspektor Elżbieta Soyta, dostają trzy dni na potwierdzenie tego, że biskup rzeczywiście odebrał sobie życie.
Jednak im bardziej zagłębiają się w śledztwo, tym wyraźniej widzą, że śmierć księdza to tylko część większego planu. Planu, który ma ujawnić brudy od lat zamiatane pod dywan przez dolnośląskie władze archidiecezjalne. By rozwikłać tę sprawę i nie stać się kolejną ofiarą intryg, Adam musi zwrócić się po pomoc do kogoś, kto nie boi się przekraczać granic.
Konrad Gronczewski zna przestępcze podziemie Wrocławia jak nikt inny – i to z nim Aleksandrowicz ponownie połączy siły. Problem w tym, że związek z tym mężczyzną jest największym sekretem policjanta. A w mieście, gdzie każdy skrywa swoje grzechy, przeciągająca się susza może spalić wszystko do gołej ziemi…
Nikt nie pamiętał o ofiarach, bo nikt nadal o nich nie wiedział. Zadbała o to władza i inni duchowni, którzy na pokaz wystrzegali się siedmiu grzechów głównych, aby oddawać się im w kuluarach.
Podobno o religii nie wypada mówić w towarzystwie. A o tajemnicach Kościoła wcale.
Tego właśnie domaga się Prokuratorka Okręgowa, kiedy wciąga Adama Aleksandrowicza, śledczego wrocławskiej dochodzeniówki, w sprawę samobójstwa jednego z wyżej postawionych duchownych. Komisarz i jego partnerka, podinspektor Elżbieta Soyta, dostają trzy dni na potwierdzenie tego, że biskup rzeczywiście odebrał sobie życie.
Jednak im bardziej zagłębiają się w śledztwo, tym wyraźniej widzą, że śmierć księdza to tylko część większego planu. Planu, który ma ujawnić brudy od lat zamiatane pod dywan przez dolnośląskie władze archidiecezjalne. By rozwikłać tę sprawę i nie stać się kolejną ofiarą intryg, Adam musi zwrócić się po pomoc do kogoś, kto nie boi się przekraczać granic.
Konrad Gronczewski zna przestępcze podziemie Wrocławia jak nikt inny – i to z nim Aleksandrowicz ponownie połączy siły. Problem w tym, że związek z tym mężczyzną jest największym sekretem policjanta. A w mieście, gdzie każdy skrywa swoje grzechy, przeciągająca się susza może spalić wszystko do gołej ziemi…
Nikt nie pamiętał o ofiarach, bo nikt nadal o nich nie wiedział. Zadbała o to władza i inni duchowni, którzy na pokaz wystrzegali się siedmiu grzechów głównych, aby oddawać się im w kuluarach.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8373-858-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ 1
Przymknęła oczy i spróbowała odciąć się od otaczających ją dźwięków, przywołując miłe myśli o urlopie spędzonym na południu Włoch dwa lata temu. Teoretycznie pomieszczenie zostało wygłuszone, ale w praktyce nadal dochodziły do niej echa porannego życia tego miejsca. Teraz na przykład słyszała charakterystyczny szczęk otwierających się automatycznie kilkudziesięciu pancernych drzwi, sugerujący, że wybiła siódma piętnaście. Zaraz po tym doszło do niej szuranie krzeseł, dudnienie ciężkich kroków, pojękiwania niezadowolenia i głośne ziewanie.
Te odgłosy mieszały się z kakofonią miasta wpadającą do wnętrza pokoju przez uchylone okno. W końcu grube kraty służące powstrzymaniu przestępców przed wydostaniem się stąd na zewnątrz nie potrafiły zatrzymać fal dźwiękowych. Stukotu tramwaju pędzącego po nierównym torowisku biegnącym wzdłuż budynku. Trąbienia klaksonów nerwowo wciskanych przez zniecierpliwionych kierowców. Warkotu silników. Pokrzykiwań przechodniów. Ich śmiechów. I w końcu śpiewu ptaków pobudzonych o poranku przez chwilowo niższą temperaturę.
Ich radosne popiskiwanie musiało stanowić torturę dla zamkniętych za tymi murami ludzi. One w końcu pozostawały na wolności. Nie tylko mogły w każdej chwili odfrunąć z tego miejsca, ale też nie podlegały panującym tutaj zasadom. Nikt nie określał, kiedy mają kłaść się spać i kiedy muszą wstawać. Nie wydzielano im godziny na spacer po czterometrowym osiatkowanym wybiegu. Nie dyktowano im, co mają jeść każdego dnia. Nie rewidowano ich rzeczy. Nie ograniczano widzeń z bliskimi. Nie obdzierano z prywatności. Nikt ich tutaj nie przetrzymywał. A mimo to wracały. Wciskały się pomiędzy szybę a okratowanie okna i ćwierkały, zadowolone z siebie.
Tak jak teraz, bo nadal widziała je, gdy otworzyła powoli oczy i zawiesiła wzrok na mlecznej powierzchni, na której kładły się cienie świata zewnętrznego. Drobne sylwetki wróbli podskakujących na parapecie malowały się negatywem na zbrojonym szkle wraz z drgającymi na lekkim wietrze liśćmi drzew porastających nabrzeże fosy. Nieśmiałe podmuchy forsowały też wnętrze pokoju. Niosły ze sobą zapach miasta powoli wysychającego na słońcu. Trawionego przez nieustający od prawie pięciu tygodni upał, którego smak mogła niemal poczuć w ustach. Przedostawał się przez szczelinę uchylonego okna wraz z pyłem spowijającym Wrocław.
Poprzedniego dnia w radiu słyszała, że przywiał go południowy wiatr znad Sahary. Przebył więc tysiące kilometrów, żeby trafić aż tutaj. Zupełnie jak osoba, z którą zaraz będę rozmawiać – pomyślała i skrzywiła się, bo nadal nie do końca rozumiała, jaką rolę pełniła w tym przedstawieniu.
– Elka, czego ona od ciebie chce? – wypowiedziała pytanie na głos w pustkę pomieszczenia Soyta, próbując ponownie domyślić się powodu tych spotkań.
Wciąż nie wiedziała, dlaczego najbardziej nieuchwytna seryjna morderczyni, jaką widział ten kraj, wybrała właśnie ją, pomimo tego, że to ona przecież pokrzyżowała plany tej kobiety. A może i o tym zadecydował zwykły przypadek?
W końcu tamtego pamiętnego dnia w czerwcu również tylko dzięki łutowi szczęścia Elce udało się powstrzymać osławioną Iwonę Gronczewską. Zwykła chęć wyjaśnienia nieścisłości, która pojawiła się podczas klasyfikowania dowodów, sprawiła, że policjantka napisała wiadomość do swojego partnera. Ten jednak na nią nie odpowiedział i tak skłonił ją, żeby zamiast wrócić do domu, skierowała się do niego. Inny przypadek zdecydował o tym, że kobieta nie zaanonsowała swojego przybycia przez domofon. Użyła kodu. Chciała zaskoczyć Adama. Zrobić jemu i Konradowi głupi dowcip. A skończyło się na tym, że kiedy rozsunęły się przed nią drzwi windy, to ona poczuła się tak, jakby ktoś próbował wkręcić ją w niezbyt śmieszny żart.
Wszystko po tym rozegrało się w sekundy, a mimo to Elka dokładnie pamiętała każdą z nich. Nawet teraz potrafiła przywołać najdrobniejsze szczegóły tamtej chwili. Stojącą w progu wychudzoną Iwonę, która wyglądała, jakby wypełzała z czeluści piekieł. Wiszącą na niej czerwoną sukienkę. Uniesioną trochę za wysoko dwudziestkę dwójkę, mimo że Gronczewska, trzymając ją w drżącej dłoni, próbowała mierzyć w Adama i Konrada. Nieznaczne drgnięcie, gdy zobaczyła drobną zmianę we wzroku obu mężczyzn, kiedy ci spostrzegli policjantkę. Szczere zaskoczenie malujące się grymasem na jej twarzy po tym, jak zerknęła przez ramię i zorientowała się, że zdobyła niechcianego świadka. I w końcu jej zdecydowanie. Dziką determinację, która musiała towarzyszyć tej kobiecie od początku istnienia, pomagając przetrwać w domu przypominającym czyściec. Znosić kolejne tortury. Gwałty. Bezduszność najbliższych.
Ten upór, który także prowadził jej dłoń, gdy Gronczewska odwróciła się znów ku mężczyznom. Dodał jej pewności, by wreszcie nacisnąć spust. Wystrzelić. Spróbować dokończyć to, co zaczęła pół roku temu, w listopadzie. Spróbować unicestwić Adama. Usunąć ostatnią przeszkodę, która według niej stała na drodze ku jej szczęściu.
Tyle że ta determinacja nie pomogła Iwonie przewidzieć kilku rzeczy. Na przykład siły uczucia Konrada, który w tamtym momencie ostatecznie udowodnił, że potrafi zrobić absolutnie wszystko, żeby chronić Aleksandrowicza. Nawet osłonić go własnym ciałem. Albo tego, że Elka od wydarzeń związanych z ich ostatnią sprawą nie rozstawała się z bronią i była równie szybka co seryjna morderczyni.
Dopiero po tym, jak Soyta również strzeliła, reszta wydarzeń zbijała się w jej wspomnieniach w plątaninę zamazanych i nieskładnych mgnień. Policjantka nawet nie do końca pamiętała słowa gorączkowo wypowiadane do telefonu, kiedy wzywała karetkę i wsparcie. Nie potrafiła przywołać chwili, gdy skuła Iwonę czy niedbale zawiązała jej opatrunek na ramieniu. Nie wiedziała, czy Adam krzyczał, czy może cicho i czule powtarzał imię swojego chłopaka, pośpiesznie próbując ratować mu życie. Gubiła się w tym, co nastąpiło po pojawieniu się ratowników, a później innych funkcjonariuszy. Przez kilkanaście kwadransów unosiła się na mętnych wodach dziwnego miejsca pomiędzy podświadomością a jaźnią, jakby jej mózg stworzył dla niej bezpieczną przestrzeń, żeby ją osłonić.
Ona też nie starała się sobie tego przypominać. Nawet w czasie składania zeznań brzmiała tak, jakby recytowała wyuczone kwestie. Wymieniała tylko najważniejsze punkty. Odarte z uczuć fakty. I jedynym, nad czym zastanawiała się wtedy, ale także i teraz, było to, czy gdyby tamtego dnia zrobiła choć jedną rzecz inaczej, zdążyłaby powstrzymać Iwonę? Czy gdyby nie zignorowała budzika i wstała wcześniej, pojawiłaby się na czas? Czy gdyby pojechała przez Most Uniwersytecki, nie stanęłaby w korku i nie spóźniła się na spotkanie z Wernerem, odkryłaby pomyłkę wcześniej? Czy wzięłaby się za dokumentację szybciej? W ogóle napisała do Aleksandrowicza wiadomość? A co, jeśli zamiast posłużyć się kodem do drzwi, zadzwoniłaby domofonem, zaalarmowała Iwonę i sprowokowała ją do szybszej reakcji? Czy Elka straciłaby wtedy najlepszego przyjaciela?
– Czy może wszystko potoczyłoby się dokładnie tak samo? – wypowiedziała bardzo cicho w pustkę pomieszczenia.
Nie zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo ktoś zwolnił zamek drzwi prowadzących do pokoju przesłuchań i już po chwili w ich progu stanęła rosła blondynka o tak jasnoniebieskich tęczówkach, że mogłyby należeć do zwierzęcia, a nie do człowieka.
Iwona Gronczewska, przybrana siostra Konrada Gronczewskiego – przez wielu stróżów prawa nadal tytułowanego księciem wrocławskiego półświatka – za wszelką cenę starała się wyglądać jak jej brat. Policjantka nawet jej w tym pomogła, bo jakieś dwa tygodnie temu za zgodą naczelnika aresztu dostarczyła kobiecie farbę do włosów. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, ale w jakiś dziwny sposób fascynowała ją każda desperacka próba upodobnienia się Iwony do mężczyzny, który był jej genetycznie całkiem obcy.
Ta fiksacja na punkcie Konrada doprowadziła Gronczewską do tego miejsca, a Elka chciała zobaczyć, czy pomagając kobiecie ją pielęgnować, zdobędzie chociaż odrobinę jej zaufania. I dowiem się, co takiego sprawiało, że ta pozornie wyzuta z uczuć osoba potrafi mimo wszystko przywiązać się do jakiegoś człowieka – pomyślała policjantka, obserwując, jak Iwona siada na krześle naprzeciwko niej.
Teraz obok seryjnej morderczyni zajął miejsce inny mężczyzna – mecenas Filip Orłowski. Szpakowaty, drobny prawnik milczał tak jak Soyta, ale w przeciwieństwie do niej z większym zainteresowaniem przyglądał się parze strażników, którzy w wyuczonych, rutynowych ruchach uziemiali Gronczewską, tak żeby nie stanowiła zagrożenia dla otoczenia i siebie samej. Sprawdzał, czy nie stosują wobec jego klientki nieuzasadnionej przemocy. Czy nie popychają jej zbyt brutalnie, nie zaciskają kajdanek za mocno lub zbytecznie ograniczają jej ruchy.
Elka wiedziała, że gdyby tylko mężczyzna zauważył najmniejsze naruszenie, użyłby tego w jakiś sposób do obrony Iwony. Strażnicy też zdawali sobie z tego sprawę, dlatego jak co tydzień postępowali ostrożnie. Mimo to już po chwili nogi Gronczewskiej zostały przymocowane łańcuchem do specjalnego gniazda znajdującego się w podłodze, a jej dłonie unieruchomiono kajdankami przytwierdzonymi do powierzchni dzielącego je stołu.
Kobieta zdawała się nie zwracać na to uwagi. Pozostawała jak zwykle statyczna. Milcząc, wpatrywała się nieustannie w okno, bardziej zainteresowana wróblami niż tym, co dzieje się z jej ciałem. Wydawało się, że nie przeszkadzał jej upał, szturmujący od tygodni grube mury aresztu, nawet jeśli miała na sobie wcale nie tak cienki, szary więzienny dres. Standardowo nie poświęcała też za wiele uwagi swojemu obrońcy. Nie skupiała się jakoś mocno na Elce. W czasie ostatnich pięciu spotkań ani razu nie odpowiedziała na pytania policjantki, a odezwała się tylko wtedy, kiedy wyczuwała, że wyznaczone dla nich dwie godziny mijały i tylko po to, żeby spytać, co dzieje się z Konradem.
A co naprawdę działo się z jej przybranym bratem? Kula przeznaczona dla Adama niefortunnie sięgnęła Gronczewskiego. Uderzyła w jego lewy bark, roztrzaskując łopatkę mężczyzny. Fragmenty kości wbiły się w płuco, powodując odmę. I tylko dzięki temu, że Aleksandrowicz w całym tym chaosie nadal trzeźwo myślał, a karetka znajdowała się blisko, Konrad wyszedł z tego cało. Co prawda spędził następne trzy tygodnie w szpitalu, ale przeżył. Miał przed sobą przyszłość z Adamem, kiedy Iwonę czekało dożywocie za kratami.
Elka oczywiście nie przekazywała tych informacji zatrzymanej, choć jasnym stawał się fakt, że kobieta tylko dla nich zgodziła się z nimi współpracować. Zaledwie dzień po tym, jak trafiła do aresztu, z komendą skontaktował się mecenas Orłowski, żeby przekazać im, że Gronczewska wyjawi wszystko, czego się dopuściła, tylko Soycie. Sąd zaskakująco szybko wydał zgodę na te spotkania. Potrzebowali informacji, bo śledczy wyznaczeni do badania tego zajścia, nadal nie potrafili znaleźć reszty ciała policyjnego psychiatry, którego głowę Iwona przyniosła ze sobą na spotkanie z Adamem i Konradem. Poza tym podejrzewali, że kobieta, ukrywając się przed wymiarem sprawiedliwości, zamordowała o wiele więcej osób niż wstępnie zakładali. Wskazywały na to dowody znalezione w jej aucie zaparkowanym pod mieszkaniem jej przybranego brata. Upiorne trofea w postaci zdjęć umieszczonych w skoroszycie. Skrupulatnie posegregowane, zostały opisane przez Gronczewską według tylko jej znanego systemu, który między innymi podsumowywał charakterystyczny dla niej proceder – zawierał nazwy środków anestezjologicznych i ich dawki podawane ofiarom.
Skoro więc Iwonie tak bardzo zależało tylko na jej przybranym bracie, Soyta uznała informację o nim za zbyt cenną, żeby tak zwyczajnie ją wyjawić. Stanowiła ich kartę przetargową. I to jednorazowego użytku. Policjantka musiała posługiwać się nią z rozwagą, ale to nie oznaczało, że nic więcej nie pozostawało w jej arsenale narzędzi, którymi mogła się posługiwać w czasie przesłuchania. Dlatego dzisiaj zdecydowała, że obierze nieco inną strategię, i powoli skierowała wzrok na wpatrującego się w nią bez emocji prawnika.
– Jak się panu dzisiaj spało? – zapytała, udając znudzenie.
Rozsiadła się też wygodniej, nonszalancko opadając na oparcie krzesła. I nawet uśmiechnęła się lekko, zadowolona z efektu, jaki wywołało jej pytanie, bo mężczyzna z kolei poruszył się niespokojnie. Zaskoczony tym, że to na nim skupiła się uwaga śledczej, wahał się chwilę, ale w końcu powoli odparł:
– Całkiem nieźle, dziękuję.
– Wow, zazdroszczę – westchnęła Elka i siląc się na obojętny ton, dopytała: – Używa Pan jakichś środków nasennych, czy coś?
Usłyszawszy to, prawnik wyprostował się, wyraźnie okazując swoje zdenerwowanie.
– Co za pytanie… – burknął.
– Zbyt personalne? – zagadnęła Soyta i posyłając mu miły uśmiech, nagle przysunęła się bliżej. Pochyliwszy się nad blatem stołu w jego stronę, powiedziała: – Po prostu zastanawiam się, jak ktoś, kto broni morderców, słucha ich jak najwierniejszy powiernik i do tego ma wgląd w to, czego się dopuścili, może całkiem nieźle sypiać.
– Kwestia wprawy – mruknął Orłowski, mierząc Elkę gniewnym wzrokiem.
– Wiem, wiem – kontynuowała lekkim tonem kobieta – jest pan specjalistą od bronienia niezłych popaprańców.
– Proszę nie stosować takich epitetów pod adresem mojej klientki – zareagował od razu prawnik. – Oboje dobrze wiemy, że została poważnie skrzywdzona i boryka się z realnymi problemami psychicznymi, a obrażając ją, dokłada jej pani… – chciał jeszcze na koniec dodać, ale policjantka przerwała mu, rzucając:
– Nie mówiłam o Iwonie.
Elka nie byłaby sobą, gdyby przed przystąpieniem do spotkań nie dowiedziała się wszystkiego, czego tylko mogła, na temat mecenasa Orłowskiego. Miała na to dużo czasu. Podczas ostatniej akcji – tej, w której lekko ponad sześć tygodni temu ona i Adam wraz ze wsparciem Gronczewskiego rozbili odnogę rosyjskiej mafii i odkryli spisek polityczny – nie tylko użyła broni, ale i zabiła dwie osoby. Dlatego trwało przeciwko niej wewnętrzne postępowanie i Werner nie chciał dać jej nowej sprawy. Gdy jej koledzy po fachu z Biura Spraw Wewnętrznych debatowali nad prawidłowością podjętych przez nią działań, ona pracowała za biurkiem, a więc mogła całkowicie poświęcić się tym spotkaniom oraz rozpracowywaniu Iwony.
Stąd wiedziała, że lubujący się w gimnastyce artystycznej, którą tak jak on w przeszłości, teraz uprawiały jego dzieci, pochodzący z niewielkiej miejscowości pod Wrocławiem czterdziestodwuletni prawnik ukończył z wyróżnieniem Uniwersytet Jagielloński, ale nie podjął aplikatury w swoim rodzimym województwie czy mieście, w którym znajdowała się jego _Alma Mater_. Krótko po studiach przeprowadził się do Warszawy, gdzie zaczepił się w najlepszej stołecznej kancelarii. Szybko piął się po prawniczych szczeblach kariery i w zaledwie dziesięć lat stał się partnerem, a dwa lata temu zaczął zarządzać oddziałem tej samej spółki we Wrocławiu.
Oczywiście żadna z tych informacji nie stanowiła dla Elki wielkiego zaskoczenia. Dorobek wielu prawników w tym kraju wyglądał podobnie. I jasne, mogła z nich nakreślić podstawowy profil tego mężczyzny, ale bazując na suchych faktach i tak uczyniłaby go mało konkretnym. Przecież każdy, kto nie posiadał zaplecza finansowego i wsparcia tatusia mecenasa, a zaszedł w praktykowaniu tej dyscypliny tak daleko jak Orłowski, musiał cechować się niebywałą determinacją, ambicją i właściwym poziomem bezduszności.
Policjantkę o wiele bardziej ciekawiły sprawy, nad jakimi prawnik zwykł pracować, bo będąc naprawdę dobrym karnistą, często reprezentował tak zwane „trudne przypadki”. Brał na siebie morderców, oszustów, mafijnych bossów i ludzi trzęsących półświatkiem. Bronił ich, tak jak przysięgał – przyczyniając się ze wszystkich sił do ochrony praw i wolności obywatelskiej – wydostając ich na wolność, zbijając lata ich odsiadki do minimum lub załatwiając orzeczenie o niepoczytalności, które zapewniało im o wiele przyjemniejszy od więzienia pobyt w szpitalu psychiatrycznym.
Każda z tych spraw przynosiła Orłowskiemu i jego kancelarii rozgłos. A Elka, prześledziwszy je wnikliwie, zauważyła nawet pewnego rodzaju powtarzającą się regułę – za każdym razem, gdy tylko firma Filipa spadała w rankingach czy przyćmiewała ją konkurencja, on pojawiał się w mediach u boku nowego zwyrodnialca. Stąd zaczynała mieć podejrzenia, że może i nawet sam Orłowski odezwał się do Iwony z propozycją jej reprezentowania. A jeśli rzeczywiście tak się stało, to te przesłuchania dotyczyły tak samo jego, jak i jego klientki, dlatego Soyta znów go zaatakowała, pytając:
– A tak w ogóle, to dlaczego zgodził się pan reprezentować panią Gronczewską?
Mężczyzna nie powstrzymał się i spojrzał na policjantkę z jawną dezaprobatą.
– Zadaje pani same niedorzeczne pytania – odparł gburowato.
– Niedorzeczne? – podchwyciła Soyta i wzruszając ramionami, mruknęła: – Po prostu jestem ciekawa.
Mówiąc to, zerknęła też na Iwonę, która – o dziwo – przestała już jakiś czas temu obserwować dynamiczny spektakl, jaki wystawiały nadal wróble za oknem, i zaczęła przypatrywać się im ze szczerym zainteresowaniem.
Prawnik za to zdawał się tego nie zauważać i w końcu powiedział:
– To nie ja jestem przedmiotem tego przesłuchania.
– Ale wydaje się pan interesującą postacią – zauważyła Soyta. – I skoro i tak co tydzień spędzamy ze sobą dwie godziny, zamknięci w tym gorącym, małym pokoju, pomyślałam, że może jakoś spożytkujemy ten czas – dodała Elka i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Orłowski aż cofnął się, widząc ten gest.
– Czy muszę pani mówić – zaczął wzburzony – jak bardzo to, co pani teraz robi, jest niestosowne w tej sytuacji?
– A gdybyśmy znajdowali się w innej sytuacji? – zapytała bez cienia wahania, uśmiechając się nieznacznie.
– Czy to jakaś prowokacja?
Soyta zaśmiała się dźwięcznie, kręcąc przecząco głową.
– Nie – odparła, posyłając mężczyźnie całkiem szczery uśmiech. – Powiedziałam już wcześniej, że jestem zwyczajnie pana ciekawa.
– A ja jestem szczęśliwie żonaty – wycedził przez zęby prawnik. – I mam dzieci.
– Wiem, wiem, dwójkę zaadoptowanych maluchów – potwierdziła Soyta.
Oburzony już na dobre Orłowski nabrał głęboko powietrza, żeby pewnie postawić policjantkę do pionu, ale nagle po pomieszczeniu poniósł się spokojny głos drugiej kobiety.
– A ty? – zapytała Iwona, obserwując uważnie Elkę. – Chcesz mieć dzieci?
Soyta spojrzała na nią gwałtownie i momentalnie przestała się uśmiechać, ale w duchu pogratulowała sobie tego, jak rozegrała tę rundę. W końcu znalazła zaczepienie, którego szukała przez wszystkie te tygodnie. Wiedziała jednak, że nie powinna cieszyć się z tego za szybko, bo każde, nawet pozornie niewinne słowo mogło sprawić, że Gronczewska znów wycofa się za swój obronny mur. Elka musiała więc postępować z delikatnością i ponad wszystko pozostawać szczerą, bo doświadczenie nauczyło ją, jak bardzo osoby pokroju Iwony bywały wrażliwe na najmniejszy przejaw fałszu, a Soyta przecież nadal pracowała na jej zaufanie. Dlatego dała sobie chwilę i dopiero kiedy przez twarz przesłuchiwanej przemknął bardzo łagodny, niemal niezauważalny cień zadowolenia powodowanego pewnie tym, że udało jej się zaskoczyć policjantkę, Elka powiedziała:
– Teraz jest już za późno, żebym mogła mieć dzieci, ale też nigdy mieć ich nie chciałam.
– Dlaczego? – drążyła wyraźnie zaintrygowana Iwona.
Soyta głośno wypuściła powietrze i udając, że się zastanawia, przez chwilę zapatrzyła się na swoje dłonie ułożone na blacie metalowego stołu. Wiedziała, że musi się jeszcze bardziej odsłonić, bo tylko tak zbliży się do Gronczewskiej, ale mimo to następne słowa wypowiedziała z trudem.
– Nie odczuwam miłości tak, jak większość osób – zaczęła powoli, nadal nie patrząc na drugą kobietę – i o ile seks nie jest dla mnie problemem, to stworzenie tej typowej dla innych uczuciowej więzi już tak, więc uznałam, że taki związek nie byłby dobrym fundamentem do tworzenia domu, w którym mogłyby wychowywać się dzieci.
– Żałujesz, że podjęłaś taką decyzję? – zapytała już ciszej i bardziej z rozmysłem Gronczewska.
Elka znów udała, że się zastanawia. Podniosła wzrok, ale zanim spojrzała na swoją rozmówczynię, zerknęła jeszcze na Orłowskiego. Prawnik wydawał się szczerze zszokowany, ale policjantka nie potrafiła określić, czy jej wyznaniem, czy może tym, że tak swobodnie rozmawiała z jego klientką. Iwona jednak nadal czekała na odpowiedź, więc Soyta powróciła wzrokiem do jej twarzy i powiedziała:
– Nie, bo lubię to, czym się zajmuję, a dzieci na pewno by mi w tym przeszkadzały.
– Rozumiem – oznajmiła Gronczewska i nagle ciszej wyznała: – Ja bardzo chciałam mieć dzieci.
– Co stanęło ci na przeszkodzie? – zapytała Soyta, ryzykując.
Przez chwilę wydawało jej się, że Iwona nie odpowie, bo odsunęła się od niej odrobinę i znów zamilkła, ale w końcu wyszeptała:
– Mój ojciec kazał lekarzom nie tylko zabić moje dziecko, ale też usunąć mi macicę.
Elka nie powstrzymała się od reakcji i zachłysnęła się powietrzem. Przez jej głowę przetoczyła się lawina przekleństw, bo kolejny raz okazywało się, że miała rację – Iwona była ofiarą starego Gronczewskiego, swojego przybranego ojca, który biorąc ślub z jej matką, przecież teoretycznie przysięgał, że otoczy opieką także i dzieci. A jednak tak się nie stało. Mężczyzna najpierw przez lata je lekceważył, pozwalając bratu krzywdzić siostrę w ten najbardziej bestialski sposób – gwałcąc ją wielokrotnie, rujnując jej wszystkie mury obronne i jakąkolwiek zdolność odczuwania. A później zwyczajnie pozbył się owocu swojej własnej ignorancji, niszcząc tym bezbronną dziewczynę do reszty. Jak więc Gronczewska mogła nie zmienić się w potwora, za którego teraz tak wielu ją brało? – pomyślała Elka, a na głos powiedziała:
– Jest mi przykro, że tego wszystkiego doświadczyłaś.
– Pomyślałby kto – mruknął Orłowski.
Policjantka jednak go zignorowała i nie odwracając wzroku od twarzy Iwony, dodała spokojnie:
– Nikt nie powinien doświadczyć tego, co spotkało ciebie.
– Rozumiesz więc, dlaczego musiałam to wszystko zrobić? – zapytała nagle bardziej ożywiona Gronczewska.
Soyta uśmiechnęła się słabo, ale przytaknęła.
– Rozumiem, ale nie pochwalam.
– Dlaczego?
– Bo zrobiłaś krzywdę bardzo bliskiej mi osobie – odpowiedziała szybko Elka.
Druga kobieta zawahała się. Powoli odsunęła się od policjantki i opadła na oparcie krzesła na tyle, na ile pozwalały jej na to kajdanki. Przez chwilę nawet wydawała się zmieszana. Zwłaszcza gdy zwiesiła głowę i nagle przeobrażając się jakby w nastolatkę, oskarżycielko wyznała:
– To on skrzywdził mnie pierwszy.
– Jak? – drążyła Elka.
– Nie musisz na to odpowiadać – wtrącił się nagle Orłowski, upominając Iwonę.
Ale ta wyraźnie chciała to z siebie wyrzucić, bo szybko powiedziała:
– Odebrał mi Konrada.
– Odebrał ci ja… – zaczęła Soyta, ale Gronczewska nie dała jej dokończyć, wchodząc jej w słowo:
– Było nam razem tak dobrze, ale kiedy on się pojawił, Konrad przestał się mną interesować.
Elka przytaknęła powoli, w myślach upominając się, żeby wrócić do tego tematu. Teraz musiała zmienić tor przesłuchania, żeby w końcu dowiedzieć się czegoś o ostatnich ofiarach Iwony, dlatego zapytała:
– A Marczak?
– Marczak? – dopytała kobieta, ściągając brwi, jakby czegoś nie rozumiała.
– Ten psychiatra, którego głowę przyniosłaś ze sobą do mieszkania Konrada – naprowadziła ją policjantka. – Jak on cię skrzywdził?
– Nie mnie – westchnęła trochę zniecierpliwiona Gronczewska. – Groził Konradowi i Antkowi. Chciał zrobić mu straszne rze… – zaczęła wyjaśniać, ale Soyta nie mogła się powstrzymać i wyszeptała z niechcianym strachem:
– Wiesz, kim jest Antek?
Iwona przytaknęła raz i pewnie, ale to nie zaszokowało Elkę tak bardzo, jak nagły, szczery uśmiech, który pojawił się na ustach kobiety. Wydawał się policjantce groteskowy, tak jak następne słowa Gronczewskiej, gdy z namaszczeniem zapytała:
– Wygląda zupełnie jakby był moim synkiem, prawda?
Soyta tym razem jej nie przytaknęła. Gorączkowo zastanawiała się nad tym, o co może teraz zapytać, żeby nie spaprać tego przesłuchania, ale niespodziewanie okazało się, że _momentum_, które zbudowała, rozprysnęło się nie z jej winy – w pomieszczeniu rozbrzmiał odległy dźwięk wibracji telefonu. Ktoś do niej dzwonił. Nie pierwszy raz, bo dwie poprzednie próby z automatu zostawały odesłane na pocztę głosową.
Elka nie miała zamiaru odbierać, ale przerwała kontakt wzrokowy z Gronczewską, a to z kolei spowodowało, że kobieta rzuciła:
– Jestem zmęczona. Chcę wrócić do siebie.
Niech cię szlag – pomyślała tylko Soyta, zmuszona wcisnąć przycisk wzywający strażników. Już po chwili, nadal rozdrażniona, obserwowała, jak dwójka postawnych mężczyzn wykonuje swoje zadania tym razem w odwrotnej kolejności, by w końcu wyprowadzić z pomieszczenia Iwonę i jej prawnika, który wyglądał na niezwykle usatysfakcjonowanego. A gdy zerknęła w końcu na wyświetlacz telefonu, ze złości przez chwilę straciła zdolność widzenia, bo na ekranie widniała wiadomość od Rafała o treści: „Monika chce nas natychmiast widzieć”.Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
------------------------------------------------------------------------
TO, CO NAJWAŻNIEJSZE, WYBRZMIEWA W CISZY
Michał Moskal, skryty i małomówny geniusz matematyczny, boryka się ze stratą rodzica. Swój czas woli spędzać na rozwiązywaniu skomplikowanych równań niż na rozmowach z rówieśnikami. Kiedy w połowie semestru zmienia szkołę i trafia do drugiego liceum we Wrocławiu, marzy tylko o tym, by w spokoju dotrwać do matury. Szybko jednak staje się celem drwin ze strony kolegów.
Adrian Zachariasz, wiecznie uśmiechnięty i uzdolniony lekkoatleta, jest gwiazdą szkoły. Wydaje się, że ma wszystko, czego mógłby chcieć chłopak w jego wieku – urodę, talent i bogatych rodziców. Nikt nie podejrzewa, że domowym zaciszu Zachariasz codziennie przeżywa piekło.
Z pozoru Michał i Adrian są jak ogień i woda. Co się jednak stanie, gdy ich drogi się przetną?
Szkolna bójka oraz przypadkowe spotkanie w zimowej scenerii zapoczątkują pełną emocji relację, o której powinni mówić jedynie szeptem. Nie tylko z powodu strachu przed odrzuceniem, ale także z obawy… o własne życie.
Przymknęła oczy i spróbowała odciąć się od otaczających ją dźwięków, przywołując miłe myśli o urlopie spędzonym na południu Włoch dwa lata temu. Teoretycznie pomieszczenie zostało wygłuszone, ale w praktyce nadal dochodziły do niej echa porannego życia tego miejsca. Teraz na przykład słyszała charakterystyczny szczęk otwierających się automatycznie kilkudziesięciu pancernych drzwi, sugerujący, że wybiła siódma piętnaście. Zaraz po tym doszło do niej szuranie krzeseł, dudnienie ciężkich kroków, pojękiwania niezadowolenia i głośne ziewanie.
Te odgłosy mieszały się z kakofonią miasta wpadającą do wnętrza pokoju przez uchylone okno. W końcu grube kraty służące powstrzymaniu przestępców przed wydostaniem się stąd na zewnątrz nie potrafiły zatrzymać fal dźwiękowych. Stukotu tramwaju pędzącego po nierównym torowisku biegnącym wzdłuż budynku. Trąbienia klaksonów nerwowo wciskanych przez zniecierpliwionych kierowców. Warkotu silników. Pokrzykiwań przechodniów. Ich śmiechów. I w końcu śpiewu ptaków pobudzonych o poranku przez chwilowo niższą temperaturę.
Ich radosne popiskiwanie musiało stanowić torturę dla zamkniętych za tymi murami ludzi. One w końcu pozostawały na wolności. Nie tylko mogły w każdej chwili odfrunąć z tego miejsca, ale też nie podlegały panującym tutaj zasadom. Nikt nie określał, kiedy mają kłaść się spać i kiedy muszą wstawać. Nie wydzielano im godziny na spacer po czterometrowym osiatkowanym wybiegu. Nie dyktowano im, co mają jeść każdego dnia. Nie rewidowano ich rzeczy. Nie ograniczano widzeń z bliskimi. Nie obdzierano z prywatności. Nikt ich tutaj nie przetrzymywał. A mimo to wracały. Wciskały się pomiędzy szybę a okratowanie okna i ćwierkały, zadowolone z siebie.
Tak jak teraz, bo nadal widziała je, gdy otworzyła powoli oczy i zawiesiła wzrok na mlecznej powierzchni, na której kładły się cienie świata zewnętrznego. Drobne sylwetki wróbli podskakujących na parapecie malowały się negatywem na zbrojonym szkle wraz z drgającymi na lekkim wietrze liśćmi drzew porastających nabrzeże fosy. Nieśmiałe podmuchy forsowały też wnętrze pokoju. Niosły ze sobą zapach miasta powoli wysychającego na słońcu. Trawionego przez nieustający od prawie pięciu tygodni upał, którego smak mogła niemal poczuć w ustach. Przedostawał się przez szczelinę uchylonego okna wraz z pyłem spowijającym Wrocław.
Poprzedniego dnia w radiu słyszała, że przywiał go południowy wiatr znad Sahary. Przebył więc tysiące kilometrów, żeby trafić aż tutaj. Zupełnie jak osoba, z którą zaraz będę rozmawiać – pomyślała i skrzywiła się, bo nadal nie do końca rozumiała, jaką rolę pełniła w tym przedstawieniu.
– Elka, czego ona od ciebie chce? – wypowiedziała pytanie na głos w pustkę pomieszczenia Soyta, próbując ponownie domyślić się powodu tych spotkań.
Wciąż nie wiedziała, dlaczego najbardziej nieuchwytna seryjna morderczyni, jaką widział ten kraj, wybrała właśnie ją, pomimo tego, że to ona przecież pokrzyżowała plany tej kobiety. A może i o tym zadecydował zwykły przypadek?
W końcu tamtego pamiętnego dnia w czerwcu również tylko dzięki łutowi szczęścia Elce udało się powstrzymać osławioną Iwonę Gronczewską. Zwykła chęć wyjaśnienia nieścisłości, która pojawiła się podczas klasyfikowania dowodów, sprawiła, że policjantka napisała wiadomość do swojego partnera. Ten jednak na nią nie odpowiedział i tak skłonił ją, żeby zamiast wrócić do domu, skierowała się do niego. Inny przypadek zdecydował o tym, że kobieta nie zaanonsowała swojego przybycia przez domofon. Użyła kodu. Chciała zaskoczyć Adama. Zrobić jemu i Konradowi głupi dowcip. A skończyło się na tym, że kiedy rozsunęły się przed nią drzwi windy, to ona poczuła się tak, jakby ktoś próbował wkręcić ją w niezbyt śmieszny żart.
Wszystko po tym rozegrało się w sekundy, a mimo to Elka dokładnie pamiętała każdą z nich. Nawet teraz potrafiła przywołać najdrobniejsze szczegóły tamtej chwili. Stojącą w progu wychudzoną Iwonę, która wyglądała, jakby wypełzała z czeluści piekieł. Wiszącą na niej czerwoną sukienkę. Uniesioną trochę za wysoko dwudziestkę dwójkę, mimo że Gronczewska, trzymając ją w drżącej dłoni, próbowała mierzyć w Adama i Konrada. Nieznaczne drgnięcie, gdy zobaczyła drobną zmianę we wzroku obu mężczyzn, kiedy ci spostrzegli policjantkę. Szczere zaskoczenie malujące się grymasem na jej twarzy po tym, jak zerknęła przez ramię i zorientowała się, że zdobyła niechcianego świadka. I w końcu jej zdecydowanie. Dziką determinację, która musiała towarzyszyć tej kobiecie od początku istnienia, pomagając przetrwać w domu przypominającym czyściec. Znosić kolejne tortury. Gwałty. Bezduszność najbliższych.
Ten upór, który także prowadził jej dłoń, gdy Gronczewska odwróciła się znów ku mężczyznom. Dodał jej pewności, by wreszcie nacisnąć spust. Wystrzelić. Spróbować dokończyć to, co zaczęła pół roku temu, w listopadzie. Spróbować unicestwić Adama. Usunąć ostatnią przeszkodę, która według niej stała na drodze ku jej szczęściu.
Tyle że ta determinacja nie pomogła Iwonie przewidzieć kilku rzeczy. Na przykład siły uczucia Konrada, który w tamtym momencie ostatecznie udowodnił, że potrafi zrobić absolutnie wszystko, żeby chronić Aleksandrowicza. Nawet osłonić go własnym ciałem. Albo tego, że Elka od wydarzeń związanych z ich ostatnią sprawą nie rozstawała się z bronią i była równie szybka co seryjna morderczyni.
Dopiero po tym, jak Soyta również strzeliła, reszta wydarzeń zbijała się w jej wspomnieniach w plątaninę zamazanych i nieskładnych mgnień. Policjantka nawet nie do końca pamiętała słowa gorączkowo wypowiadane do telefonu, kiedy wzywała karetkę i wsparcie. Nie potrafiła przywołać chwili, gdy skuła Iwonę czy niedbale zawiązała jej opatrunek na ramieniu. Nie wiedziała, czy Adam krzyczał, czy może cicho i czule powtarzał imię swojego chłopaka, pośpiesznie próbując ratować mu życie. Gubiła się w tym, co nastąpiło po pojawieniu się ratowników, a później innych funkcjonariuszy. Przez kilkanaście kwadransów unosiła się na mętnych wodach dziwnego miejsca pomiędzy podświadomością a jaźnią, jakby jej mózg stworzył dla niej bezpieczną przestrzeń, żeby ją osłonić.
Ona też nie starała się sobie tego przypominać. Nawet w czasie składania zeznań brzmiała tak, jakby recytowała wyuczone kwestie. Wymieniała tylko najważniejsze punkty. Odarte z uczuć fakty. I jedynym, nad czym zastanawiała się wtedy, ale także i teraz, było to, czy gdyby tamtego dnia zrobiła choć jedną rzecz inaczej, zdążyłaby powstrzymać Iwonę? Czy gdyby nie zignorowała budzika i wstała wcześniej, pojawiłaby się na czas? Czy gdyby pojechała przez Most Uniwersytecki, nie stanęłaby w korku i nie spóźniła się na spotkanie z Wernerem, odkryłaby pomyłkę wcześniej? Czy wzięłaby się za dokumentację szybciej? W ogóle napisała do Aleksandrowicza wiadomość? A co, jeśli zamiast posłużyć się kodem do drzwi, zadzwoniłaby domofonem, zaalarmowała Iwonę i sprowokowała ją do szybszej reakcji? Czy Elka straciłaby wtedy najlepszego przyjaciela?
– Czy może wszystko potoczyłoby się dokładnie tak samo? – wypowiedziała bardzo cicho w pustkę pomieszczenia.
Nie zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo ktoś zwolnił zamek drzwi prowadzących do pokoju przesłuchań i już po chwili w ich progu stanęła rosła blondynka o tak jasnoniebieskich tęczówkach, że mogłyby należeć do zwierzęcia, a nie do człowieka.
Iwona Gronczewska, przybrana siostra Konrada Gronczewskiego – przez wielu stróżów prawa nadal tytułowanego księciem wrocławskiego półświatka – za wszelką cenę starała się wyglądać jak jej brat. Policjantka nawet jej w tym pomogła, bo jakieś dwa tygodnie temu za zgodą naczelnika aresztu dostarczyła kobiecie farbę do włosów. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, ale w jakiś dziwny sposób fascynowała ją każda desperacka próba upodobnienia się Iwony do mężczyzny, który był jej genetycznie całkiem obcy.
Ta fiksacja na punkcie Konrada doprowadziła Gronczewską do tego miejsca, a Elka chciała zobaczyć, czy pomagając kobiecie ją pielęgnować, zdobędzie chociaż odrobinę jej zaufania. I dowiem się, co takiego sprawiało, że ta pozornie wyzuta z uczuć osoba potrafi mimo wszystko przywiązać się do jakiegoś człowieka – pomyślała policjantka, obserwując, jak Iwona siada na krześle naprzeciwko niej.
Teraz obok seryjnej morderczyni zajął miejsce inny mężczyzna – mecenas Filip Orłowski. Szpakowaty, drobny prawnik milczał tak jak Soyta, ale w przeciwieństwie do niej z większym zainteresowaniem przyglądał się parze strażników, którzy w wyuczonych, rutynowych ruchach uziemiali Gronczewską, tak żeby nie stanowiła zagrożenia dla otoczenia i siebie samej. Sprawdzał, czy nie stosują wobec jego klientki nieuzasadnionej przemocy. Czy nie popychają jej zbyt brutalnie, nie zaciskają kajdanek za mocno lub zbytecznie ograniczają jej ruchy.
Elka wiedziała, że gdyby tylko mężczyzna zauważył najmniejsze naruszenie, użyłby tego w jakiś sposób do obrony Iwony. Strażnicy też zdawali sobie z tego sprawę, dlatego jak co tydzień postępowali ostrożnie. Mimo to już po chwili nogi Gronczewskiej zostały przymocowane łańcuchem do specjalnego gniazda znajdującego się w podłodze, a jej dłonie unieruchomiono kajdankami przytwierdzonymi do powierzchni dzielącego je stołu.
Kobieta zdawała się nie zwracać na to uwagi. Pozostawała jak zwykle statyczna. Milcząc, wpatrywała się nieustannie w okno, bardziej zainteresowana wróblami niż tym, co dzieje się z jej ciałem. Wydawało się, że nie przeszkadzał jej upał, szturmujący od tygodni grube mury aresztu, nawet jeśli miała na sobie wcale nie tak cienki, szary więzienny dres. Standardowo nie poświęcała też za wiele uwagi swojemu obrońcy. Nie skupiała się jakoś mocno na Elce. W czasie ostatnich pięciu spotkań ani razu nie odpowiedziała na pytania policjantki, a odezwała się tylko wtedy, kiedy wyczuwała, że wyznaczone dla nich dwie godziny mijały i tylko po to, żeby spytać, co dzieje się z Konradem.
A co naprawdę działo się z jej przybranym bratem? Kula przeznaczona dla Adama niefortunnie sięgnęła Gronczewskiego. Uderzyła w jego lewy bark, roztrzaskując łopatkę mężczyzny. Fragmenty kości wbiły się w płuco, powodując odmę. I tylko dzięki temu, że Aleksandrowicz w całym tym chaosie nadal trzeźwo myślał, a karetka znajdowała się blisko, Konrad wyszedł z tego cało. Co prawda spędził następne trzy tygodnie w szpitalu, ale przeżył. Miał przed sobą przyszłość z Adamem, kiedy Iwonę czekało dożywocie za kratami.
Elka oczywiście nie przekazywała tych informacji zatrzymanej, choć jasnym stawał się fakt, że kobieta tylko dla nich zgodziła się z nimi współpracować. Zaledwie dzień po tym, jak trafiła do aresztu, z komendą skontaktował się mecenas Orłowski, żeby przekazać im, że Gronczewska wyjawi wszystko, czego się dopuściła, tylko Soycie. Sąd zaskakująco szybko wydał zgodę na te spotkania. Potrzebowali informacji, bo śledczy wyznaczeni do badania tego zajścia, nadal nie potrafili znaleźć reszty ciała policyjnego psychiatry, którego głowę Iwona przyniosła ze sobą na spotkanie z Adamem i Konradem. Poza tym podejrzewali, że kobieta, ukrywając się przed wymiarem sprawiedliwości, zamordowała o wiele więcej osób niż wstępnie zakładali. Wskazywały na to dowody znalezione w jej aucie zaparkowanym pod mieszkaniem jej przybranego brata. Upiorne trofea w postaci zdjęć umieszczonych w skoroszycie. Skrupulatnie posegregowane, zostały opisane przez Gronczewską według tylko jej znanego systemu, który między innymi podsumowywał charakterystyczny dla niej proceder – zawierał nazwy środków anestezjologicznych i ich dawki podawane ofiarom.
Skoro więc Iwonie tak bardzo zależało tylko na jej przybranym bracie, Soyta uznała informację o nim za zbyt cenną, żeby tak zwyczajnie ją wyjawić. Stanowiła ich kartę przetargową. I to jednorazowego użytku. Policjantka musiała posługiwać się nią z rozwagą, ale to nie oznaczało, że nic więcej nie pozostawało w jej arsenale narzędzi, którymi mogła się posługiwać w czasie przesłuchania. Dlatego dzisiaj zdecydowała, że obierze nieco inną strategię, i powoli skierowała wzrok na wpatrującego się w nią bez emocji prawnika.
– Jak się panu dzisiaj spało? – zapytała, udając znudzenie.
Rozsiadła się też wygodniej, nonszalancko opadając na oparcie krzesła. I nawet uśmiechnęła się lekko, zadowolona z efektu, jaki wywołało jej pytanie, bo mężczyzna z kolei poruszył się niespokojnie. Zaskoczony tym, że to na nim skupiła się uwaga śledczej, wahał się chwilę, ale w końcu powoli odparł:
– Całkiem nieźle, dziękuję.
– Wow, zazdroszczę – westchnęła Elka i siląc się na obojętny ton, dopytała: – Używa Pan jakichś środków nasennych, czy coś?
Usłyszawszy to, prawnik wyprostował się, wyraźnie okazując swoje zdenerwowanie.
– Co za pytanie… – burknął.
– Zbyt personalne? – zagadnęła Soyta i posyłając mu miły uśmiech, nagle przysunęła się bliżej. Pochyliwszy się nad blatem stołu w jego stronę, powiedziała: – Po prostu zastanawiam się, jak ktoś, kto broni morderców, słucha ich jak najwierniejszy powiernik i do tego ma wgląd w to, czego się dopuścili, może całkiem nieźle sypiać.
– Kwestia wprawy – mruknął Orłowski, mierząc Elkę gniewnym wzrokiem.
– Wiem, wiem – kontynuowała lekkim tonem kobieta – jest pan specjalistą od bronienia niezłych popaprańców.
– Proszę nie stosować takich epitetów pod adresem mojej klientki – zareagował od razu prawnik. – Oboje dobrze wiemy, że została poważnie skrzywdzona i boryka się z realnymi problemami psychicznymi, a obrażając ją, dokłada jej pani… – chciał jeszcze na koniec dodać, ale policjantka przerwała mu, rzucając:
– Nie mówiłam o Iwonie.
Elka nie byłaby sobą, gdyby przed przystąpieniem do spotkań nie dowiedziała się wszystkiego, czego tylko mogła, na temat mecenasa Orłowskiego. Miała na to dużo czasu. Podczas ostatniej akcji – tej, w której lekko ponad sześć tygodni temu ona i Adam wraz ze wsparciem Gronczewskiego rozbili odnogę rosyjskiej mafii i odkryli spisek polityczny – nie tylko użyła broni, ale i zabiła dwie osoby. Dlatego trwało przeciwko niej wewnętrzne postępowanie i Werner nie chciał dać jej nowej sprawy. Gdy jej koledzy po fachu z Biura Spraw Wewnętrznych debatowali nad prawidłowością podjętych przez nią działań, ona pracowała za biurkiem, a więc mogła całkowicie poświęcić się tym spotkaniom oraz rozpracowywaniu Iwony.
Stąd wiedziała, że lubujący się w gimnastyce artystycznej, którą tak jak on w przeszłości, teraz uprawiały jego dzieci, pochodzący z niewielkiej miejscowości pod Wrocławiem czterdziestodwuletni prawnik ukończył z wyróżnieniem Uniwersytet Jagielloński, ale nie podjął aplikatury w swoim rodzimym województwie czy mieście, w którym znajdowała się jego _Alma Mater_. Krótko po studiach przeprowadził się do Warszawy, gdzie zaczepił się w najlepszej stołecznej kancelarii. Szybko piął się po prawniczych szczeblach kariery i w zaledwie dziesięć lat stał się partnerem, a dwa lata temu zaczął zarządzać oddziałem tej samej spółki we Wrocławiu.
Oczywiście żadna z tych informacji nie stanowiła dla Elki wielkiego zaskoczenia. Dorobek wielu prawników w tym kraju wyglądał podobnie. I jasne, mogła z nich nakreślić podstawowy profil tego mężczyzny, ale bazując na suchych faktach i tak uczyniłaby go mało konkretnym. Przecież każdy, kto nie posiadał zaplecza finansowego i wsparcia tatusia mecenasa, a zaszedł w praktykowaniu tej dyscypliny tak daleko jak Orłowski, musiał cechować się niebywałą determinacją, ambicją i właściwym poziomem bezduszności.
Policjantkę o wiele bardziej ciekawiły sprawy, nad jakimi prawnik zwykł pracować, bo będąc naprawdę dobrym karnistą, często reprezentował tak zwane „trudne przypadki”. Brał na siebie morderców, oszustów, mafijnych bossów i ludzi trzęsących półświatkiem. Bronił ich, tak jak przysięgał – przyczyniając się ze wszystkich sił do ochrony praw i wolności obywatelskiej – wydostając ich na wolność, zbijając lata ich odsiadki do minimum lub załatwiając orzeczenie o niepoczytalności, które zapewniało im o wiele przyjemniejszy od więzienia pobyt w szpitalu psychiatrycznym.
Każda z tych spraw przynosiła Orłowskiemu i jego kancelarii rozgłos. A Elka, prześledziwszy je wnikliwie, zauważyła nawet pewnego rodzaju powtarzającą się regułę – za każdym razem, gdy tylko firma Filipa spadała w rankingach czy przyćmiewała ją konkurencja, on pojawiał się w mediach u boku nowego zwyrodnialca. Stąd zaczynała mieć podejrzenia, że może i nawet sam Orłowski odezwał się do Iwony z propozycją jej reprezentowania. A jeśli rzeczywiście tak się stało, to te przesłuchania dotyczyły tak samo jego, jak i jego klientki, dlatego Soyta znów go zaatakowała, pytając:
– A tak w ogóle, to dlaczego zgodził się pan reprezentować panią Gronczewską?
Mężczyzna nie powstrzymał się i spojrzał na policjantkę z jawną dezaprobatą.
– Zadaje pani same niedorzeczne pytania – odparł gburowato.
– Niedorzeczne? – podchwyciła Soyta i wzruszając ramionami, mruknęła: – Po prostu jestem ciekawa.
Mówiąc to, zerknęła też na Iwonę, która – o dziwo – przestała już jakiś czas temu obserwować dynamiczny spektakl, jaki wystawiały nadal wróble za oknem, i zaczęła przypatrywać się im ze szczerym zainteresowaniem.
Prawnik za to zdawał się tego nie zauważać i w końcu powiedział:
– To nie ja jestem przedmiotem tego przesłuchania.
– Ale wydaje się pan interesującą postacią – zauważyła Soyta. – I skoro i tak co tydzień spędzamy ze sobą dwie godziny, zamknięci w tym gorącym, małym pokoju, pomyślałam, że może jakoś spożytkujemy ten czas – dodała Elka i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Orłowski aż cofnął się, widząc ten gest.
– Czy muszę pani mówić – zaczął wzburzony – jak bardzo to, co pani teraz robi, jest niestosowne w tej sytuacji?
– A gdybyśmy znajdowali się w innej sytuacji? – zapytała bez cienia wahania, uśmiechając się nieznacznie.
– Czy to jakaś prowokacja?
Soyta zaśmiała się dźwięcznie, kręcąc przecząco głową.
– Nie – odparła, posyłając mężczyźnie całkiem szczery uśmiech. – Powiedziałam już wcześniej, że jestem zwyczajnie pana ciekawa.
– A ja jestem szczęśliwie żonaty – wycedził przez zęby prawnik. – I mam dzieci.
– Wiem, wiem, dwójkę zaadoptowanych maluchów – potwierdziła Soyta.
Oburzony już na dobre Orłowski nabrał głęboko powietrza, żeby pewnie postawić policjantkę do pionu, ale nagle po pomieszczeniu poniósł się spokojny głos drugiej kobiety.
– A ty? – zapytała Iwona, obserwując uważnie Elkę. – Chcesz mieć dzieci?
Soyta spojrzała na nią gwałtownie i momentalnie przestała się uśmiechać, ale w duchu pogratulowała sobie tego, jak rozegrała tę rundę. W końcu znalazła zaczepienie, którego szukała przez wszystkie te tygodnie. Wiedziała jednak, że nie powinna cieszyć się z tego za szybko, bo każde, nawet pozornie niewinne słowo mogło sprawić, że Gronczewska znów wycofa się za swój obronny mur. Elka musiała więc postępować z delikatnością i ponad wszystko pozostawać szczerą, bo doświadczenie nauczyło ją, jak bardzo osoby pokroju Iwony bywały wrażliwe na najmniejszy przejaw fałszu, a Soyta przecież nadal pracowała na jej zaufanie. Dlatego dała sobie chwilę i dopiero kiedy przez twarz przesłuchiwanej przemknął bardzo łagodny, niemal niezauważalny cień zadowolenia powodowanego pewnie tym, że udało jej się zaskoczyć policjantkę, Elka powiedziała:
– Teraz jest już za późno, żebym mogła mieć dzieci, ale też nigdy mieć ich nie chciałam.
– Dlaczego? – drążyła wyraźnie zaintrygowana Iwona.
Soyta głośno wypuściła powietrze i udając, że się zastanawia, przez chwilę zapatrzyła się na swoje dłonie ułożone na blacie metalowego stołu. Wiedziała, że musi się jeszcze bardziej odsłonić, bo tylko tak zbliży się do Gronczewskiej, ale mimo to następne słowa wypowiedziała z trudem.
– Nie odczuwam miłości tak, jak większość osób – zaczęła powoli, nadal nie patrząc na drugą kobietę – i o ile seks nie jest dla mnie problemem, to stworzenie tej typowej dla innych uczuciowej więzi już tak, więc uznałam, że taki związek nie byłby dobrym fundamentem do tworzenia domu, w którym mogłyby wychowywać się dzieci.
– Żałujesz, że podjęłaś taką decyzję? – zapytała już ciszej i bardziej z rozmysłem Gronczewska.
Elka znów udała, że się zastanawia. Podniosła wzrok, ale zanim spojrzała na swoją rozmówczynię, zerknęła jeszcze na Orłowskiego. Prawnik wydawał się szczerze zszokowany, ale policjantka nie potrafiła określić, czy jej wyznaniem, czy może tym, że tak swobodnie rozmawiała z jego klientką. Iwona jednak nadal czekała na odpowiedź, więc Soyta powróciła wzrokiem do jej twarzy i powiedziała:
– Nie, bo lubię to, czym się zajmuję, a dzieci na pewno by mi w tym przeszkadzały.
– Rozumiem – oznajmiła Gronczewska i nagle ciszej wyznała: – Ja bardzo chciałam mieć dzieci.
– Co stanęło ci na przeszkodzie? – zapytała Soyta, ryzykując.
Przez chwilę wydawało jej się, że Iwona nie odpowie, bo odsunęła się od niej odrobinę i znów zamilkła, ale w końcu wyszeptała:
– Mój ojciec kazał lekarzom nie tylko zabić moje dziecko, ale też usunąć mi macicę.
Elka nie powstrzymała się od reakcji i zachłysnęła się powietrzem. Przez jej głowę przetoczyła się lawina przekleństw, bo kolejny raz okazywało się, że miała rację – Iwona była ofiarą starego Gronczewskiego, swojego przybranego ojca, który biorąc ślub z jej matką, przecież teoretycznie przysięgał, że otoczy opieką także i dzieci. A jednak tak się nie stało. Mężczyzna najpierw przez lata je lekceważył, pozwalając bratu krzywdzić siostrę w ten najbardziej bestialski sposób – gwałcąc ją wielokrotnie, rujnując jej wszystkie mury obronne i jakąkolwiek zdolność odczuwania. A później zwyczajnie pozbył się owocu swojej własnej ignorancji, niszcząc tym bezbronną dziewczynę do reszty. Jak więc Gronczewska mogła nie zmienić się w potwora, za którego teraz tak wielu ją brało? – pomyślała Elka, a na głos powiedziała:
– Jest mi przykro, że tego wszystkiego doświadczyłaś.
– Pomyślałby kto – mruknął Orłowski.
Policjantka jednak go zignorowała i nie odwracając wzroku od twarzy Iwony, dodała spokojnie:
– Nikt nie powinien doświadczyć tego, co spotkało ciebie.
– Rozumiesz więc, dlaczego musiałam to wszystko zrobić? – zapytała nagle bardziej ożywiona Gronczewska.
Soyta uśmiechnęła się słabo, ale przytaknęła.
– Rozumiem, ale nie pochwalam.
– Dlaczego?
– Bo zrobiłaś krzywdę bardzo bliskiej mi osobie – odpowiedziała szybko Elka.
Druga kobieta zawahała się. Powoli odsunęła się od policjantki i opadła na oparcie krzesła na tyle, na ile pozwalały jej na to kajdanki. Przez chwilę nawet wydawała się zmieszana. Zwłaszcza gdy zwiesiła głowę i nagle przeobrażając się jakby w nastolatkę, oskarżycielko wyznała:
– To on skrzywdził mnie pierwszy.
– Jak? – drążyła Elka.
– Nie musisz na to odpowiadać – wtrącił się nagle Orłowski, upominając Iwonę.
Ale ta wyraźnie chciała to z siebie wyrzucić, bo szybko powiedziała:
– Odebrał mi Konrada.
– Odebrał ci ja… – zaczęła Soyta, ale Gronczewska nie dała jej dokończyć, wchodząc jej w słowo:
– Było nam razem tak dobrze, ale kiedy on się pojawił, Konrad przestał się mną interesować.
Elka przytaknęła powoli, w myślach upominając się, żeby wrócić do tego tematu. Teraz musiała zmienić tor przesłuchania, żeby w końcu dowiedzieć się czegoś o ostatnich ofiarach Iwony, dlatego zapytała:
– A Marczak?
– Marczak? – dopytała kobieta, ściągając brwi, jakby czegoś nie rozumiała.
– Ten psychiatra, którego głowę przyniosłaś ze sobą do mieszkania Konrada – naprowadziła ją policjantka. – Jak on cię skrzywdził?
– Nie mnie – westchnęła trochę zniecierpliwiona Gronczewska. – Groził Konradowi i Antkowi. Chciał zrobić mu straszne rze… – zaczęła wyjaśniać, ale Soyta nie mogła się powstrzymać i wyszeptała z niechcianym strachem:
– Wiesz, kim jest Antek?
Iwona przytaknęła raz i pewnie, ale to nie zaszokowało Elkę tak bardzo, jak nagły, szczery uśmiech, który pojawił się na ustach kobiety. Wydawał się policjantce groteskowy, tak jak następne słowa Gronczewskiej, gdy z namaszczeniem zapytała:
– Wygląda zupełnie jakby był moim synkiem, prawda?
Soyta tym razem jej nie przytaknęła. Gorączkowo zastanawiała się nad tym, o co może teraz zapytać, żeby nie spaprać tego przesłuchania, ale niespodziewanie okazało się, że _momentum_, które zbudowała, rozprysnęło się nie z jej winy – w pomieszczeniu rozbrzmiał odległy dźwięk wibracji telefonu. Ktoś do niej dzwonił. Nie pierwszy raz, bo dwie poprzednie próby z automatu zostawały odesłane na pocztę głosową.
Elka nie miała zamiaru odbierać, ale przerwała kontakt wzrokowy z Gronczewską, a to z kolei spowodowało, że kobieta rzuciła:
– Jestem zmęczona. Chcę wrócić do siebie.
Niech cię szlag – pomyślała tylko Soyta, zmuszona wcisnąć przycisk wzywający strażników. Już po chwili, nadal rozdrażniona, obserwowała, jak dwójka postawnych mężczyzn wykonuje swoje zadania tym razem w odwrotnej kolejności, by w końcu wyprowadzić z pomieszczenia Iwonę i jej prawnika, który wyglądał na niezwykle usatysfakcjonowanego. A gdy zerknęła w końcu na wyświetlacz telefonu, ze złości przez chwilę straciła zdolność widzenia, bo na ekranie widniała wiadomość od Rafała o treści: „Monika chce nas natychmiast widzieć”.Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
------------------------------------------------------------------------
TO, CO NAJWAŻNIEJSZE, WYBRZMIEWA W CISZY
Michał Moskal, skryty i małomówny geniusz matematyczny, boryka się ze stratą rodzica. Swój czas woli spędzać na rozwiązywaniu skomplikowanych równań niż na rozmowach z rówieśnikami. Kiedy w połowie semestru zmienia szkołę i trafia do drugiego liceum we Wrocławiu, marzy tylko o tym, by w spokoju dotrwać do matury. Szybko jednak staje się celem drwin ze strony kolegów.
Adrian Zachariasz, wiecznie uśmiechnięty i uzdolniony lekkoatleta, jest gwiazdą szkoły. Wydaje się, że ma wszystko, czego mógłby chcieć chłopak w jego wieku – urodę, talent i bogatych rodziców. Nikt nie podejrzewa, że domowym zaciszu Zachariasz codziennie przeżywa piekło.
Z pozoru Michał i Adrian są jak ogień i woda. Co się jednak stanie, gdy ich drogi się przetną?
Szkolna bójka oraz przypadkowe spotkanie w zimowej scenerii zapoczątkują pełną emocji relację, o której powinni mówić jedynie szeptem. Nie tylko z powodu strachu przed odrzuceniem, ale także z obawy… o własne życie.
więcej..