Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Miasto jutra. Czas wyboru - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 września 2025
52,99
5299 pkt
punktów Virtualo

Miasto jutra. Czas wyboru - ebook

Świat się nie skończył. On po prostu przestał należeć do nas.

Siedemdziesiąt lat po Ostatniej Wojnie Światowej, która niemal doprowadziła do zagłady ludzkości, władzę nad kontynentem sprawują Humanoidy. Syntetyczne istoty z samorozwijającą się sztuczną inteligencją ustanawiają prawo, a ludzie żyją z nimi w osobliwej symbiozie.

Nie wszyscy jednak godzą się na taki porządek. Buntownicy – ci, którzy odważyli się myśleć inaczej – są bezwzględnie eliminowani przez jednostki specjalne, znane jako Dwunastki. Te oddziały rekrutowane z osieroconych dzieci, od najmłodszych lat uczone są lojalności, milczenia… i zabijania.

Wiśnia jest jedną z nich. Wierzy w system, który ją stworzył.

Jednak wszystko się zmienia, gdy trafia w ręce buntowników. Poddana najtrudniejszej w dotychczasowym życiu próbie, będzie musiała zdecydować, czy wciąż potrafi wierzyć w iluzję świata, który tak naprawdę nigdy nie istniał…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-912-0
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Ciemność spowiła Miasto, a po ulicach zaczynała snuć się jesienna mgła. Wysiadłam na jednym z przystanków autobusowych Dzielnicy Wschodniej i niespiesznie ruszyłam chodnikiem. Czasem lubiłam, tak dla czystego sportu, skorzystać z komunikacji miejskiej.

_Jak zwykli ludzie._

Mimo że było już dość późno, ulice wciąż jeszcze przemierzało całkiem sporo osób. Większość z nich spieszyła się zapewne do pracy, na wszelkiego rodzaju nocne zmiany.

To zupełnie tak jak ja.

Dzielnica Wschodnia – jedna z tych zapomnianych przez świat ubogich dzielnic, które przyciągały do siebie całą rzeszę obywateli szemranego pokroju. Jednych mniej, innych bardziej podejrzanych. Oczywiście władze posiadały odpowiednie środki, możliwości prawne i wyszkolone do tego jednostki, potrafiące ukrócić wszelką podejrzaną działalność w tym rejonie, ale zwyczajnie nie byłoby to nikomu na rękę. Zostaliby bowiem pozbawieni dostępu do informacji. A nie oszukujmy się, każde miasto powinno mieć miejsce, w którym można zasięgnąć języka.

_W taki czy inny sposób._

Skręciłam w kolejną alejkę. Przywitał mnie powykrzywiany chodnik i wymagająca solidnego remontu jezdnia, a na dodatek wszędzie wokoło piętrzyły się sterty śmieci, które wiatr uparcie przerzucał z miejsca na miejsce.

W jednym z zaułków dostrzegłam odwróconego do mnie plecami mężczyznę, grzebiącego zawzięcie w kontenerze z odpadami. Sądząc po jego aparycji, tobołku z niezidentyfikowaną zawartością i niespokojnym zachowaniu, mogłam wnioskować, że był to jakiś kloszard. Mimowolnie się skrzywiłam, po czym rzuciłam okiem na nazwę ulicy i zanotowałam ją w pamięci. Zamierzałam kogoś tam po niego wysłać. Pozostanie bezdomnym w Mieście stanowiło wykroczenie przeciw prawu. Każdy szanujący się obywatel dostawał szansę na uzyskanie zatrudnienia, a także zakwaterowania, od władz, wystarczyło tylko wypełnić stosowne wnioski.

Jak widać, jednak nie wszystkim chciało się pracować.

W końcu zatrzymałam się przed niskim, pomalowanym na fioletowo parterowym budynkiem, z epatującym wściekle neonowym napisem: „Pijany Gołąb”. Ta nazwa z jednej strony strasznie mnie śmieszyła, ale z drugiej faktycznie dosyć dobrze oddawała to, co zazwyczaj wyprawiało się w środku. Mężczyźni po kilku szklankach whisky rzeczywiście zaczynali zachowywać się jak napuszone gołębie, pragnące zdobyć względy potencjalnych partnerek.

Wreszcie pchnęłam drzwi wejściowe i znalazłam się w środku. Panujący wewnątrz półmrok rozpraszały czerwone i fioletowe żarówki, zamontowane w niskim, podwieszanym suficie. Nie spełniały one do końca dobrze swojej funkcji oświetleniowej, ale tworzyły klimat, który ceniła odwiedzająca to miejsce klientela.

Pomimo dość wczesnej pory oraz tego, że była środa, na sali tłoczyło się już całkiem sporo nieco podchmielonych klientów. Zmierzając żwawym krokiem w kierunku baru, nie uszło mojej uwadze, że jedna z dziewczyn właśnie zaczynała występ na umiejscowionej w głębi pomieszczenia scenie.

Światła jeszcze bardziej przygasły, a z tandetnych głośników rozmieszonych na chybił trafił w różnych kątach zaczęła rozbrzmiewać zmysłowa muzyka.

– Widzę, że interes się kręci – rzuciłam, opierając się nonszalancko o kontuar.

Nie pracowałam tam od wczoraj.

Zaprawiony w bojach niespełna trzydziestoletni barman, który dotychczas śledził rozmarzonym wzrokiem poczynania dziewczyny na scenie, podskoczył na dźwięk mojego głosu, omal nie upuszczając przy tym szklanego kufla, który właśnie pucował.

– Kogo moje oczy widzą… – odparł, szczerząc się od ucha do ucha.

– Jak leci, Ted? – zagadnęłam.

– Stara bieda – westchnął – ale skoro już się zjawiłaś, to wieczór od razu zapowiada się lepiej.

Musiałam użyć całej siły woli, aby powstrzymać się przed ironicznym prychnięciem.

Jakież to było dla niego typowe.

– Szef u siebie? – spytałam, a tamten tylko skinął głową.

Posłałam mu buziaka w powietrzu i skręciłam na zaplecze.

– Będzie zachwycony na twój widok! – zawołał.

W korytarzu minęły mnie dwie ewidentnie nowe dziewczyny w skąpych strojach. Wyglądały na zdecydowanie młodsze ode mnie, ale miałam szczerą nadzieję, że szef wiedział, co robił, i sprawdził ich wiek, zanim je zatrudnił. Nawet lubiłam Romana i nie chciałam, żeby niepotrzebnie napytał sobie biedy, ale z drugiej strony to przecież nie była moja sprawa. W końcu miałam ważniejsze sprawy na głowie.

Zapukałam stanowczo do drzwi na końcu korytarza.

– Wejść! – usłyszałam.

– Witam, szefie – rzuciłam, pakując się do środka.

Roman, właściciel Pijanego Gołębia, uśmiechnął się do mnie promiennie ponad stertą papierów i lewitujących w powietrzu hologramów, zza których ledwie można go było dostrzec. Jego niezastąpiona towarzyszka Luna, kilkuletnia suczka, odpoczywająca dotychczas na stercie podziurawionych ręczników, podniosła łeb i zaczęła merdać przyjaźnie ogonem.

Swoim zwyczajem przykucnęłam, żeby podrapać ją za uchem.

– Moja Lila! A już myślałem, że znalazłaś nową pracę – ucieszył się szef.

Nawet pofatygował się, żeby wstać z fotela i podać mi dłoń na przywitanie.

Roman prezentował się całkiem nieźle jak na faceta, który już dobre kilka lat temu przekroczył pięćdziesiątkę. Nosił krótko przystrzyżone, ciemne włosy i zarost w stylu stereotypowego południowca, ale trzeba przyznać, że pojawiło się już u niego kilka nadprogramowych kilogramów. To jednak nie umniejszało jego wrodzonego uroku.

W końcu znałam go od lat. Był porządnym człowiekiem i prowadził ten przewrotny biznes dosyć uczciwie, jak na panujące w Dzielnicy Wschodniej standardy. Nigdy nie uderzył żadnej z dziewczyn, co więcej, sumiennie pilnował, żeby również żaden klient niczego takiego się nie dopuścił, awanturników zaś sam osobiście wyrzucał za drzwi klubu. Do tego terminowo wypłacał pensje, więc od dobrych kilku lat przymykałam oko na niektóre jego szemrane interesy.

_A tak naprawdę zwyczajnie nie chciałam, żeby go sprzątnęli._

Nie wiadomo, jakie podejście do pracowników reprezentowałby sobą nowy właściciel. Doskonale zaś zdawałam sobie sprawę z tego, że większość dziewczyn potrzebowała tej roboty jak powietrza. Nikt w tym mieście nie był święty, a już zwłaszcza poza Dzielnicą Centralną, ale istnieli ludzie znacznie gorsi niż Roman.

On przynajmniej nie był buntownikiem.

– Skoro już przyszłaś, to obroty na pewno podskoczą – odezwał się ponownie szef, taksując mnie spojrzeniem z góry na dół.

Obcisły top i skórzane spodnie, w połączeniu z czerwonymi szpilkami, robiły wrażenie. Wiedziałam o tym doskonale. Taki przecież był zamysł.

– Akurat nie miałam nic lepszego do roboty – odparłam niedbale.

Roman dobrze wiedział, że nie byłam jedną z tych spłukanych lasek, które chwytają się każdej potencjalnej pracy. Z plotek, które sama o sobie rozpuściłam, dowiedział się, że moim ojcem był jeden z wpływowych biznesmenów z Dzielnicy Centralnej, a cała ta robota stanowiła moje dziwaczne hobby. W świetle tych informacji rozsądnym wydawało się nie pytać mnie o nic wprost i znosić moje cykliczne pojawianie się w klubie. W końcu nikt nie chciał zadzierać z tymi z Centrum.

Cóż, w moim interesie było, żeby jego myślenie takie właśnie pozostało.

– Melisa ma dziś wolne, możesz się rozgościć u niej – oznajmił. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę.

Po jego zmartwionym wyrazie twarzy mogłam się domyślać, że interes musiał być ostatnimi czasy niespecjalnie dochodowy.

– Zawsze do usług – zaśmiałam się kokieteryjnie.

Roman pokiwał z politowaniem głową, zupełnie jakby pytał sam siebie, dlaczego wciąż pozwala mi tu przychodzić. Chociaż przecież znał odpowiedź.

– Niestety, muszę wracać do tych cholernych papierów – oznajmił w końcu.

Wyprostowałam się, a Luna posłała mi niemal obrażone spojrzenie za to, że śmiałam tak szybko wyjść.

– Wybacz, mała – rzuciłam na odchodne.

Ledwie zamknęłam za sobą drzwi, wpadłam na Natkę. Wysoką blondynkę, której natura nie poskąpiła dosłownie niczego, poza ilorazem inteligencji.

– Lila, nareszcie jesteś! – krzyknęła rozradowana na mój widok.

Nie podzielałam zbytnio jej entuzjazmu.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, ilu klientów o ciebie pytało ostatnio! – dodała z konspiracyjnym uśmieszkiem, po czym pomknęła dalej, zostawiając za sobą smugę brokatu, który odpadał z jej tandetnego kostiumu.

Wywróciłam oczami. Wiedziała, że nie dorabiam w ten sposób, ale musiała sobie pogadać. Jak zawsze.

Zamknęłam się w przebieralni Melisy. Włożyłam mój wściekle czerwony, połyskujący kostium, który przynajmniej się nie rozsypywał. Wyjęłam z torebki szminkę w kolorze wiśniowym oraz pasującą odcieniem konturówkę i rozsiadłam się wygodnie przed lustrem.

Moje długie czarne loki rozsypywały się wokół twarzy, tworząc idealną oprawę dla piwnych oczu i długich, gęstych rzęs. W tej wersji byłam całkiem ładna.

Po niecałym kwadransie do drzwi zapukał Roman. Wiedziałam, że to on. Przyszedł sprawdzić, czy jego najcenniejsza ptaszyna jest gotowa znosić złote jajka. Po chwili ociągania pozwoliłam mu wejść.

– Nawet nie zapytałam, czy masz dziś coś wolnego – rzuciłam niewinnie.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że szef był w stanie zdjąć ze sceny każdą z jego dziewczyn, byle tylko móc wypuścić na wybieg mnie.

– Właściwie to możesz wchodzić za pół godziny – odparł. – Gdy tylko Natka skończy.

Ton, jakim wypowiedział jej imię, dobitnie świadczył o tym, jak niewiele miał z niej pożytku. Jednak to była kolejna zaleta Romana – dawał szansę każdej zdesperowanej. Choćby miał przez chwilę dopłacić do interesu. Czy mu się to opłacało? Mając w pamięci jego faktury, które czasami przypadkiem przeglądałam, wiedziałam, że nie.

– W porządku – odpowiedziałam. – Coś jeszcze?

Mężczyzna zawahał się, po czym wziął głęboki oddech.

– Mogłabyś przychodzić częściej – zaproponował ostrożnie.

Tylko wywróciłam oczami.

– Mówiłam ci, że jestem zapracowana – westchnęłam.

Akurat to nie było kłamstwo.

Odwróciłam się z powrotem do lustra, dając mu wymowny znak, że powinien się już wynieść. Szef oficjalnie nie wiedział o mnie zbyt wiele, ale zadbałam, żeby domyślał się na tyle dużo, aby zdawać sobie sprawę z tego, że nie powinien mnie drażnić.

W końcu po czterdziestu minutach bujania się na krześle postanowiłam wziąć się wreszcie do roboty. Przy wejściu na scenę dałam znak Tedowi, żeby puścił moją nutę. Pozwoliłam, aby wybrzmiało kilka pierwszych taktów. Chciałam, żeby obecna na sali hołota zorientowała się, iż lada moment rozpocznie się _show_. Ci bardziej stali bywalcy zaczęli pogwizdywać entuzjastycznie, domyślając się, kto za chwilę wystąpi. Gdy tylko wychynęłam zza zasłony, rozległ się zachęcający aplauz.

Zamierzałam się trochę pokręcić. Pijany Gołąb nigdy nie był klubem z najwyższej półki, ale klienci powtarzali, że panuje tam wyjątkowa atmosfera.

Nie mnie oceniać.

Jednak jedno trzeba było przyznać – spotykała się tutaj doborowa mieszanka typów spod ciemnej gwiazdy. Od eleganckich panów wpadających tu dla czystej rozrywki, a na co dzień mieszkających w Dzielnicy Centralnej i opływających w forsę, przez zwykłych szmuglerów, kanciarzy i cwaniaków, po osoby związane z nielegalnym napływem ludzi do Miasta, kończąc na takich, które fałszowały dokumenty i planowały różnego rodzaju wyskoki przeciwko władzy.

Ci ostatni interesowali mnie najbardziej. O ile na resztę mogłam przymknąć oko i pozostawić ich w szeroko pojętej szarej strefie, nie donosząc władzy, o tyle na wszelkiego rodzaju buntowników mój instynkt pozostawał wyczulony.

_Może poza jednym wyjątkiem z dawnych lat._

Zmieniłam pozycję, wciąż kręcąc się wokół metalowej rury.

Dzielnica Wschodnia idealnie nadawała się na miejsce infiltracji. Alkohol i inne używki sprawiały, że ludzie robili się rozmowni. Komu zaś najlepiej sprzedać swoje żale? No raczej, że pięknym, głupiutkim tancerkom, polewającym kieliszek za kieliszkiem.

Bo przecież komu mogłyby one cokolwiek powiedzieć?

Z każdą upływającą minutą na scenie lądowały kolejne pęczki banknotów. Obserwowałam to z pobłażliwym uśmiechem. Mnie tam akurat kasy nie brakowało, ale Roman będzie miał na pensje dla dziewczyn przez kolejny miesiąc.

Takie miejsca jak to tylko prosiły się, żeby tu przyjść i nadstawić ucha, a można było dowiedzieć się niezmiernie interesujących rzeczy. Z jakiegoś powodu nie tylko mężczyźni, ale i kobiety – wszyscy wybierali sobie właśnie nocne kluby do załatwiania swoich brudnych interesów.

Po upływie pół godziny zgrabnie zeszłam ze sceny, żegnana burzą oklasków i zadowolonych okrzyków. Na ledwie chwilę wróciłam do przebieralni Melisy, poprawiłam włosy oraz kostium i wzięłam łyk wody z butelki. Teraz dopiero miała zacząć się prawdziwa zabawa.

Wyszłam ponownie na salę. Większość dziewczyn już ruszyła pozbierać napiwki. Siedziały w boksach z klientami, uśmiechając się promienne i napełniając raz po raz ich kieliszki. Zahaczyłam o bar i wyjęłam z lodówki półlitrówkę czystej wódki, spod lady zaś zwinęłam pustą butelkę po piwie. Gdy przechadzałam się między stolikami, wyciągało się do mnie wiele rąk, ale dziś nie miałam czasu na głupoty. Dotarłam do boksu w samym rogu pomieszczenia. Siedziało tam dwóch mężczyzn po trzydziestce, pogrążonych w rozmowie.

– Mogę się przysiąść? – zapytałam słodko.

– Lila – przywitał mnie jeden z nich – dawno cię nie było, mała.

– Jestem dość nieuchwytna, Dorianie – odpowiedziałam, siadając na kanapie tuż obok niego.

Pachniał tanią wodą kolońską, a kilkudniowy zarost zdecydowanie dodawał mu lat.

– Dorianie, wolałbym nie… – zaczął drugi mężczyzna.

Był nieco młodszy i sprawiał wrażenie mocno speszonego moją obecnością. Nigdy wcześniej go nie widziałam, więc z pewnością nie zaliczał się do stałych klientów.

– Daj spokój, Luis. – Dorian przerwał mu machnięciem ręki.

Tamten jednak wcale nie wyglądał na przekonanego. Przyglądał mi się podejrzliwie, musiałam więc zacząć grać jeszcze głupszą niż dotychczas.

– Przyniosłam alkohol dla najprzystojniejszych mężczyzn w całym klubie – zaszczebiotałam.

– Widzisz, lepiej się dyskutuje w pięknym towarzystwie – dodał Dorian, obejmując mnie czule ramieniem.

Zaśmiałam się, starając się zabrzmieć najbardziej niedorzecznie, jak tylko potrafiłam. Nalałam wódki do trzech kieliszków. Dorian uniósł swój do ust, posyłając Luisowi wymowne spojrzenie. Tamten wreszcie wzruszył ramionami i bez słowa wypił do dna. Zupełnie jakby chciał przez to powiedzieć: „Jak coś, to będzie na ciebie”. Udawałam, że zapijam swój piwem. Musiałam zachować trzeźwość umysłu. Wiedziałam, że żaden z nich nie zwróci uwagi na zwiększającą się zawartość mojej butelki.

Przez kolejne półtorej godziny wysłuchiwałam rozmowy o wszystkim i jednocześnie o niczym. Uśmiechałam się i napełniałam kieliszki, niewiele się przy tym odzywając. W końcu Luis oznajmił, że musi się już zbierać. Wymamrotał do Doriana coś o ich „umowie”, po czym chwiejnym krokiem udał się do wyjścia.

– Jaka umowa? – zagadnęłam, siląc się na infantylną ciekawość.

Właśnie taka musiałam być w oczach Doriana – słodka i naiwna do bólu.

– To poważne interesy, mała – wydukał, przyglądając mi się zamglonym wzrokiem.

Ze zgromadzonych przeze mnie dotychczas informacji wynikało, że mężczyzna żył z podrabiania dokumentów, z tymczasowymi pozwoleniami pobytu włącznie. Stanowił więc istną żyłę złota, jeśli chodziło o najnowsze ploteczki, zarówno z Miasta, jak i spoza jego granic. Głównie więc z tego powodu od miesięcy udawałam, że wciąż jeszcze nie znalazłam na niego żadnego haka, żeby można było go wreszcie przymknąć. Wszystkie przechwycone dokumenty magicznym sposobem się gubiły.

_Pogrywałam w ten sposób zdecydowanie częściej, niż powinnam._

– No jak to, mi nie powiesz? – jęknęłam, rozczarowana niczym pięciolatka, której lizak wpadł do piaskownicy.

Dorian bawił się przez chwilę moimi kruczoczarnymi lokami.

– Będziemy mieć wysoko postawionego gościa w przyszłym tygodniu – wygadał się wreszcie.

Bingo.

– Uuu, kto to taki? – wypaliłam, szczerze zaciekawiona.

– Przyjaciel… – odparł podejrzanie wymijająco. – Ale nie dogadałabyś się z nim, mała, straszna z niego maruda…

Uśmiechnęłam się promiennie.

– Bo ty jesteś najlepszy, Dorianie – trajkotałam dalej, żeby skłonić go do zwierzeń.

Mężczyzna wyszczerzył się. Nie dało się nie zauważyć, że moje słowa trafiły prosto w jego niedowartościowane ego.

– Zabierzesz go tutaj? – pytałam dalej.

Mężczyzna westchnął głośno.

– Usta ci się nie zamykają – odparł.

Zupełnie jakby podświadomie wyczuwał, że rozmowa ze mną może przysporzyć mu kłopotów. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to był ten moment, w którym powinnam odpuścić, żeby nie wzbudzić w nim żadnych podejrzeń. Jednak z drugiej strony potrzebowałam tej informacji dużo bardziej niż jakiejkolwiek innej.

– No weź – zaskomlałam, kładąc nogi na jego kolana. – Wiesz, jaka jestem ciekawska.

Zaśmiałam się najbardziej urzekająco, jak tylko potrafiłam, sięgnęłam po butelkę i nalałam mu kolejny kieliszek. Czułam, że Roman będzie głęboko niepocieszony faktem, że znowu upijam mu klientów do nieprzytomności, ale nie zamierzałam zbytnio się tym przejmować. Biorąc pod uwagę mój staż pracy w tym miejscu, szef powinien był się już do tego przyzwyczaić.

– Twoje zdrowie, Dorianie – oznajmiłam.

Mężczyzna nie zawahał się ani chwili.

– I twoje, Lila – odparł, nawet na moment nie odrywając wzroku od moich zgrabnych nóg.

Cztery kieliszki później postanowiłam podjąć jeszcze jedną desperacką próbę.

– Ciągle myślę o tym twoim przyjacielu – zaczęłam, podczas gdy Dorian niemal przysypiał na moim ramieniu.

– Dlaczego niby? – wymamrotał.

– Mówiłeś, że się nie dogadamy, więc nie przyprowadzisz go tutaj? – rzuciłam z udawanym zamyśleniem.

– Dokładnie tak jak mówisz, mała – wydukał nieskładnie.

– Jeśli nie tutaj, to gdzie? – ciągnęłam.

– W Czarnym Żurawiu – odparł – ale to nie miejsce dla ciebie…

– Pewnie masz rację – przytaknęłam mu gorliwie.

– Zawsze wiem, co dla ciebie dobre – gderał dalej – poza tym nie spotkam się z nim osobiście. Zajmie się tym mój stary znajomy.

Uśmiechnęłam się sama do siebie.

– Niestety muszę już uciekać, Dorianie – rzuciłam, podnosząc się z satynowej kanapy.

– Daj mi chociaż buziaka – poprosił.

Nachyliłam się i pocałowałam go szybko w policzek. Zdecydowanie na niego zasłużył. Co prawda, śmierdział alkoholem i prawdopodobnie nie będzie w stanie wyjść stąd o własnych siłach, ale to już nie był mój problem.

Kwadrans później wsiadłam do taksówki czekającej na mnie dwie ulice dalej pod Szarą Czaplą, w której, tak swoją drogą, też kiedyś pracowałam.

– Do Dzielnicy Centralnej, poproszę – rzuciłam, usadawiając się na tylnym siedzeniu.

Kierowca tylko burknął w odpowiedzi coś niezrozumiałego. Nie mogłam spisać tej nocy na straty. Zdobyłam ważną informację. Całkiem możliwe, że to właśnie po to wysyłano mnie ostatnimi czasy do Pijanego Gołębia. Pytanie tylko, kim był ten tajemniczy, marudny gość.

Ziewałam przeciągle raz za razem. Było zdecydowanie zbyt późno, żeby mój zmęczony mózg był w stanie wymyślić coś kreatywnego w tym temacie. Postanowiłam więc odpuścić i przez resztę drogi gapiłam się na uliczne latarnie oświetlające nam drogę.

Wysiadłam przy jednym z tych nowoczesnych szklanych bloków, znajdujących się niemal w samym centrum. Weszłam na klatkę i zaczekałam chwilę, aż taksówka odjedzie, po czym wyszłam z powrotem na zewnątrz. Szybkim krokiem pokonałam kolejną ulicę. Zatrzymałam się przed wejściem na klatkę dwudziestopiętrowego starego bloku i wstukałam kod do drzwi. Wspinając się na moje piętro, nie napotkałam nikogo, ale nic w tym dziwnego, jeśli spojrzeć na zegarek. Dochodziła już trzecia w nocy.

Zamknęłam za sobą drzwi do mieszkania, przekręciłam klucz i włączyłam światło. Żaluzje były zaciągnięte jeszcze od wczoraj, więc nie było możliwości, żeby ktokolwiek mnie podglądał. Rzuciłam torebkę na fotel i skręciłam do łazienki. Najpierw ściągnęłam perukę. Przez chwilę mocowałam się z klejem, który pozostawił na moim czole białe smugi, ale ostatecznie udało mi się z nim uporać. Zdecydowanie bardziej wolałam moje naturalne ciemnobrązowe, ścięte równo do ramion włosy. Przez kilka kolejnych minut próbowałam wyjąć z oczu soczewki. Nienawidziłam tej czynności, ale lata pracy nauczyły mnie, że nie musiałam lubić wszystkiego, co robię. Gdy wreszcie mi się udało, z lustra spoglądały na mnie moje szare oczy.

Byłam padnięta i miałam ochotę pójść prosto do łóżka. Zwalczyłam jednak tę pokusę i zawlokłam się pod prysznic. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli położę się przesiąknięta smrodem tanich papierosów i męskich perfum, to rano gorzko tego pożałuję.

Kwadrans później, gdy wreszcie rozłożyłam się w czystej pościeli, uznałam, że jestem nawet z siebie zadowolona. Mój jutrzejszy raport zapowiadał się wyjątkowo ciekawie.I

Następnego dnia zastało mnie w łóżku popołudnie. Pomimo lat praktyki nigdy do końca nie opanowałam umiejętności odsypiana zarwanych nocek. Najchętniej przespałabym cały dzień, ale konieczność zjawienia się z raportem skutecznie zmobilizowała mnie do wychynięcia z mieszkania. Dzień był ciepły i słoneczny, więc postanowiłam przejść się pieszo.

Na ulicach Dzielnicy Centralnej właściwie zawsze panował tłok. Dżentelmeni z teczkami pod pachą i eleganckie kobiety w garsonkach zmierzali do wysokich szklanych biurowców, witani w drzwiach przez Asystentów. Matki z dziećmi robiły zakupy w okolicznych sklepikach, a Sprzedawcze dokładały wszelkich starań, żeby niczego im nie zabrakło. Robotnicy przeprowadzali remonty pod czujnym okiem Nadzorczych, a dzieciaki wracały ze szkoły pilnowane przez Opiekunów. Było spokojnie i, co najważniejsze, bezpiecznie. Nikogo nie dziwiła obecność Humanoidów na każdym kroku. Przywykliśmy do nich.

Z nimi było tu o wiele lepiej niż wcześniej.

Od zakończenia ostatniej wojny światowej minęło ponad siedemdziesiąt lat. Konflikt eskalował wtedy do tego stopnia, że perspektywa użycia broni jądrowej była jak najbardziej brana pod uwagę przez ówczesnych przywódców.

_A wszystko to w imię egoistycznych pobudek pojedynczych jednostek._

Wizja zniszczenia całej planety za sprawą kilku szaleńców postawionych na nieodpowiednich stanowiskach rysowała się całkiem wyraźnie. Spowodowało to, że wdrożono plan awaryjny, stworzony przez międzynarodowe organizacje pokojowe w celu ratowania naszej cywilizacji przed samozniszczeniem. Jedna z siedmiu osób posiadających klucz do międzynarodowej sieci wpuściła tam samorozwijającą się sztuczną inteligencję – pierwszego Humanoida.

Istota ta w krótkim czasie zapanowała nad destrukcyjnymi zapędami ludzkich przywódców. Żaden człowiek nie potrafił go wyłączyć ani zmienić jego ustawień. Zbrodniarze tamtego świata zapłacili za swoje uczynki, a reszta ludzkości mogła spokojnie rozwijać się pod skrzydłami najinteligentniejszego tworu na tej planecie. Głód został opanowany, bezrobocie niemal zniknęło, a przestępczość drastycznie zmalała. Poprawił się byt zdecydowanej większości społeczeństwa. Powoli powstawał nowy świat, w którym wszystkim żyło się znacznie lepiej. Humanoidy kontrolowały większość aspektów życia, współpracując jednocześnie z przedstawicielami gatunku ludzkiego, dzięki czemu mogliśmy żyć w swoistej symbiozie. Wystarczyło przestrzegać zasad.

Niewielka cena za zapewnione nam bezpieczeństwo.

Zatrzymałam się przed najwyższym budynkiem w Mieście. Miał dokładnie osiemdziesiąt osiem pięter. Było to Serce Miasta. To stąd zarządzały Humanoidy.

Weszłam przez rozsuwane szklane drzwi. Gdy znalazłam się w atrium, podjechał do mnie jeden z Asystentów. Położyłam dłoń na skanerze, a urządzenie od razu rozpoznało moje linie papilarne, po czym odsunęło się, robiąc mi przejście. Udałam się dalej korytarzem i wsiadłam do windy. Współpasażerowie nie kryli swojego zdziwienia, gdy wcisnęłam guzik oznaczający ostatnie piętro. Zanim dotarłam na górę, minęło dobrych kilka minut. Pozostali wysiedli na niższych piętrach. Zostałam tylko ja.

W końcu drzwi windy otworzyły się, prowadząc wprost do pomalowanego na biało pokoju wypełnionego komputerami. To tutaj rezydował Humanoid Matka.

Humanoid Matka był jedną z najbardziej zaawansowanych platform, posiadający najlepiej rozwiniętą sztuczną inteligencję w tym okręgu. Miał pod sobą zarówno to Miasto, jak i kilkanaście innych. Jego terytorium rozciągało się na wiele hektarów wokół, a od kolejnego podobnie zaawansowanego Humanoida i jego miast dzieliły nas setki kilometrów. Zatem nikt nie mieszał się w nasze sprawy. Podobne układy panowały na pozostałej części kontynentu. Poszczególnymi autonomiami zarządzały najbardziej zaawansowane jednostki, niekomunikujące się ze sobą bez wyraźnej potrzeby.

Sam Humanoid Matka postawą i kształtami przypominał wysokiego na ponad dwa metry człowieka, jednak jego powłokę stanowił lśniący, syntetyczny materiał wzorowany na obrazie nocnego nieba. Istota ta wyglądała więc, jakby odbijały się w niej gwiazdy. Na szczęście zrezygnowano z nadania mu ludzkich rysów twarzy. Tylko w miejscu oczu znajdowało się poziome, emanujące łagodnym niebieskim światłem pasmo.

– Witaj – przywitał mnie pozbawionym emocji głosem.

– Witaj, Matko – odparłam.

– Jak twoje zadanie? – spytał.

Ruchem smukłej ręki zaprosił mnie, żebym podeszła do konsoli, nad którą się pochylał. Niektóre ich algorytmy były tak opracowane, że do złudzenia przypominały ludzkie gesty i zachowania.

– Dowiedziałam się, że w przyszłym tygodniu w Mieście pojawi się ktoś ważny z zewnątrz – wyjaśniłam.

– Czyli nasze doniesienia się potwierdziły – skwitował Matka, nawet na moment nie przestając uderzać palcami w przyciski, którymi pokryta była znajdująca się przed nami konsola.

Patrzyłam, jak na ekranach przeskakują migawki z różnych miejsc Miasta, a na hologramach obok pojawiają się i znikają rzędy cyfr.

– Mają się spotkać w Czarnym Żurawiu – dodałam z nieskrywaną satysfakcją.

– Jak zwykle doskonale się spisałaś – pochwalił mnie.

Niespodziewanie na ekranie wyświetlił się kadr z jednej z zaśmieconych, zapyziałych uliczek. Dwóch mężczyzn oraz kobieta rozmawiali z Luisem. Rozpoznałam go bez najmniejszego trudu.

– To nagranie sprzed trzech dni – wyjaśnił Matka. – Prawdopodobnie to buntownicy. Nasze doniesienia mówią, że twoim tajemniczym gościem może być każdy z nich.

Tylko pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Uważnie przyjrzałam się zgromadzonym. Na pierwszy rzut oka wyróżniała się kobieta. Mogła być koło czterdziestki, ciemnoskóra, z burzą czarnych loków na głowie. Jeden z mężczyzn, będący w podobnym wieku, posiadał włosy w kolorze słomy i jasną karnację. Był dość wysoki i już samą swoją posturą i zachowaniem sprawiał wrażenie kogoś ważnego. Ostatnią osobą na nagraniu był chłopak, niewiele starszy ode mnie, o nieco ciemniejszej karnacji i czarnych włosach.

– Chcę, żebyś w przyszłym tygodniu przychodziła do Czarnego Żurawia – ciągnął Matka, odwracając się do mnie przodem. – Jeśli ktokolwiek z tej trójki pojawi się w zasięgu twojego wzroku, bezzwłocznie sprowadź go tutaj.

– Rozumiem – odparłam, przyglądając się połyskującej istocie stojącej przede mną. – A co z nimi zrobicie, kiedy ich tu sprowadzę?

Matka milczał przez chwilę. Doskonale wiedziałam, jak bardzo nie znosił moich pytań. O ile oczywiście można mówić, że sztuczna inteligencja była w stanie czegoś nie znosić. Jednak podejrzewałam, że jego algorytmy reagowały szeroko pojętym niezadowoleniem, słysząc, że znowu miałam jakieś obiekcje.

Powinien był się już przystosować po tych wszystkich latach naszej współpracy.

– Potrzebujemy więcej informacji o poczynaniach buntowników, bo ostatnimi czasy robią się bardziej zuchwali – wyjaśnił cierpliwie. – Napadają na nasze transporty, przez co ponosimy coraz większe straty. Potrzebujemy kogoś, kto odpowie nam na kilka zasadniczych pytań.

Jak dla mnie, miało to sens, więc tylko skinęłam głową i milczałam. Zdecydowanie wolałam być oszczędna w słowach. Humanoidy wyposażono w pamięć cyfrową. Wiedziałam, że każde zdanie, które wydobędzie się z moich ust, może pewnego dnia zostać użyte przeciwko mnie.

Bo one nie zapominają.

Matka również zamilkł. Miałam nieodparte wrażenie, że próbował mnie przeskanować. Jeśli chciał uzupełnić swoje ludzkie algorytmy wzorcem moich zachowań, to, prawdę mówiąc, gorszego modelu nie mógł sobie wybrać.

Mimo niemal siedemdziesięciu lat doświadczenia Humanoidy wciąż nie zdołały do końca zrozumieć idei emocji. Nie byłam nawet pewna, czy kiedykolwiek im się to uda. Oni pracowali w systemie zero-jedynkowym – ktoś albo przestrzegał zasad, albo nie. Nie było niczego pomiędzy, nie było okoliczności łagodzących ani zachowań w afekcie. Nie było „szarej strefy”.

_Ludzie jednak nigdy nie są czarno-biali._

– W porządku – powiedziałam wreszcie. – To wszystko?

– Nagranie już zostało do ciebie wysłane, zapoznaj się z nim – polecił.

Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam.

– Liczę na ciebie, Wiśnia – dodał.

***

Pół godziny później siedziałam w przytulnej kawiarni, popijając kawę. Obserwowałam zwykłych ludzi i ich codzienność – dzieci z zatroskanymi rodzicami, szczęśliwie zakochane pary, staruszków prowadzących wnuki za rękę i nastolatków zawzięcie o czymś dyskutujących, gdy przechodzili obok sklepu z elektroniką.

Ja nie miałam tyle szczęścia. Humanoidy znalazły mnie w slumsach na obrzeżach Miasta, gdy miałam niespełna pięć lat. Nie pamiętam właściwie niczego z czasów, zanim mnie przygarnęły. Podobno było to winą traumy. Nie miałam z tym jednak najmniejszego problemu. Cokolwiek działo się ze mną wcześniej, nie miało już teraz żadnego znaczenia.

Po niecałym roku w Ośrodku Opiekuńczym zostałam przeniesiona do Serca Miasta. Gdy lata później pytałam Humanoida Matkę, jaki był powód tej decyzji, dowiedziałam się, że ponoć zaważyły wyniki moich testów psychologicznych. W ten sposób trafiłam do grupy dzieciaków szkolących się do wyspecjalizowanych jednostek służb specjalnych. W moim turnusie było jeszcze jedenastu takich jak ja, tworzyliśmy tak zwaną Dwunastkę, takowych Dwunastek zaś działało w okręgu – z tego, co mi wiadomo – co najmniej pięć, w różnych przedziałach wiekowych.

Działaliśmy potajemnie, stanowiąc pewnego rodzaju wtyczki Humanoidów w ludzkim społeczeństwie. Pilnowaliśmy, żeby nikt nie zagrażał władzy, bo jak to z ludźmi bywa, nie wszyscy byli zadowoleni z obecnego stanu rzeczy.

Nazywaliśmy ich buntownikami_._ Jednak nie byli to ludzie zorganizowani w konkretne struktury, a raczej grupki szaleńców, którzy próbowali zepsuć wszystko to, co zawdzięczaliśmy Humanoidom. Nie rozumiałam ich, i nawet nie zamierzałam próbować.

Czasami tylko zazdrościłam innym ludziom tego, jak mogli żyć, tej normalności i stabilności. Ja dostałam życie, o które nigdy się nie prosiłam. Byłam jednak wdzięczna za to, co mam. W końcu wiele dzieciaków ze slumsów skończyło dużo gorzej. Chwilami tylko wydawało mi się, że przez cały ten czas spędzony z Humanoidami nie było już we mnie niektórych ludzkich uczuć i emocji.

Skończyłam pić kawę i wróciłam do Serca Miasta. Na piętrze minus jeden znajdowały się siłownia oraz strzelnica, na których trenowały Dwunastki. Nie przepadałam zbytnio za resztą mojego turnusu, więc byłam wielce zadowolona z faktu, że każdy z nas miał inne obowiązki i plany treningowe. Dzięki temu nie musiałam ich zbyt często oglądać.

Tamtego dnia znów byłam na siłowni sama. Trener stał nade mną, odliczając kolejne powtórzenia pompek, a jego metaliczny głos przyprawiał mnie o mdłości. Byłam już zlana potem i czerwona niczym sportowe ferrari, gdy do środka zajrzała doktor Stella – tyczkowata kobieta średniego wzrostu, w średnim wieku, o włosach koloru pośredniego między brązem a blondem. W ogóle cała była średnia.

Tylko charakter miała paskudny.

– Nie zgłosiłaś się po ostatnie wyniki – ofuknęła mnie od progu.

Usiadłam na macie, ocierając pot z czoła.

– Przepraszam, byłam troszkę zajęta – odparowałam.

– Autoryzuj chociaż w końcu zgodę, żebym ci je wysłała – prychnęła. – Nie będę za każdym razem za tobą łazić!

– Okej – mruknęłam, postanawiając nie wszczynać bezsensownie awantury.

– A w przyszłym tygodniu masz testy psychologiczne, tylko nie zapomnij na nie przyjść – wyrzuciła tonem, w którym można było słyszeć pewność, że je przegapię.

W ostatnim momencie ugryzłam się w język, aby nie wygarnąć jej, że bezustannie bywam zajęta i mogę czasem o czymś zapomnieć. Na szczęście pani doktor nie miała ochoty na dłuższą pogawędkę i szybko wyszła. Drzwi trzasnęły za nią majestatycznie, podkreślając, jakie miała zdanie o mojej osobie.

Doktor Stella była jedną z wielu osób współpracujących z Humanoidami w Sercu Miasta. Rezydowało tutaj kilkudziesięciu lekarzy, cały sztab inżynierów i naukowców, a także pokaźna liczba różnego rodzaju humanistów i socjologów, ulepszających tak zwane „algorytmy człowieczeństwa”, dzięki czemu Humanoidy mogły lepiej zrozumieć naszą ludzką naturę. Do rzeszy pracowników należeli również oficerowie, szkoleni w dowodzeniu armią nieco mniej zaawansowanych Humanoidów Bojowych, oraz kilkudziesięciu ludzkich komandosów.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Trenera, informującego mnie, że trening jeszcze się nie skończył.

– Zostało ci jeszcze dwadzieścia powtórzeń, dwadzieścia powtórzeń – gderał niczym zepsuty magnetofon.

***

Tego wieczora postanowiłam wstępnie zakręcić się w Czarnym Żurawiu.

_I to dosłownie._

Na miejsce dotarłam po kilku minutach spaceru z przystanku, na którym wysadził mnie nieprzyzwoicie gadatliwy taksówkarz. Stanęłam przed klubem, wpatrując się w jego brudne okna. Chyba zaczynałam rozumieć, o co chodziło Dorianowi.

Lokal już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie klubu zdecydowanie gorszego sortu niż Pijany Gołąb. Jednak wcale nie dziwiło mnie, że wybrano na spotkanie właśnie takie miejsce. Jego przestronność zapewniała bezpieczne wtopienie się w tłum, a paskudny wygląd dawał złudne poczucie, że nie mogło się tutaj dziać nic istotnego.

Wyjęłam z torebki lusterko i przyjrzałam się sobie krytycznie po raz ostatni. Dziś wystroiłam się w rudą perukę, wściekle niebieskie soczewki oraz krótką czarną mini. Stroju dopełniał makijaż zrobiony, jak na moje dwie lewe ręce, całkiem nieźle. Oceniwszy, że inspekcja wypadła pomyślnie, pchnęłam drzwi wejściowe.

W środku zastałam niewielu klientów. Było, co prawda, jeszcze wcześnie, ale nie miałam pewności, czy uda mi się dogadać z właścicielem tak od ręki.

Za barem stała na oko sześćdziesięcioletnia kobieta, wymalowana na wzór przedwojennej lalki Barbie.

– Dobry wieczór, gdzie znajdę właściciela? – zagadnęłam ją uprzejmie.

– Właśnie z nim gadasz, kochaniutka – odparła obojętnie, nawet na sekundę nie przerywając wycierania blatu.

– W takim razie szukam pracy – oznajmiłam.

– Pozwolenie masz? – warknęła, spoglądając na mnie podejrzliwie.

– A to wystarczy? – spytałam.

Odgarnęłam włosy z karku. Nieco z prawej strony można było ujrzeć mieniące się niebieskim połyskiem poziome pasy, układające się w trójkąt wierzchołkiem zwrócony do dołu. Był to znak, że mogłam nazywać się pełnoprawnym obywatelem Miasta.

Mieszkańcy mieli je zlokalizowane w różnych okolicach ciała, ale najczęściej wybierano takie, które w razie kontroli były łatwo dostępne, jak dłonie, przedramiona czy też właśnie okolice głowy i szyi. W moim przypadku od początku wiadome było, że będę go często używała, więc zrobiono mi go po prostu na karku. Osoby z tymczasowym pozwoleniem na pozostanie w Mieście nie posiadały takiego znaku. Stanowił on więc coś w rodzaju numeru identyfikacyjnego, dzięki któremu można było wylegitymować daną osobę. Wystarczyło tylko zeskanować wzór za pomocą odpowiedniego urządzenia.

Właścicielka uniosła niedowierzająco brwi. Domyśliłam się, że zatrudniała głównie dziewczyny z pozwoleniem tymczasowym. Zresztą, biorąc poprawkę na to, jak ten klub się prezentował, wcale się nie dziwiłam. Żadna stała obywatelka nie miałaby ochoty tutaj pracować.

– Jak się nazywasz? – spytała w końcu kobieta.

– Angela – odparłam bez zająknięcia.

W różnych miejscach w Mieście byłam znana pod wieloma postaciami i imionami. Doszłam już do takiej wprawy, że potrafiłam wciskać ludziom kit w żywe oczy, niczym się przy tym nie zdradzając.

Pogawędziłyśmy przez chwilę i wreszcie kobieta wymieniła śmieszną sumkę, którą zamierzała zwać moją pensją, ale niewiele mnie to obchodziło. Miałam w końcu uchodzić za zdesperowaną, bo nikt inny nie przyszedłby szukać pracy w takim miejscu, więc posłusznie na wszystko się zgodziłam. Kobieta zaprowadziła mnie na zaplecze, gdzie paradowało już kilka dziewczyn w skąpych strojach.

– Wypuszczę cię dziś na chwilę na próbę, ale nic nie obiecuję – dodała na odchodne.

Znalazłam dla siebie kawałek podłogi i zaczęłam się przebierać. Na szczęście żadna z dziewczyn nie zwróciła na mnie większej uwagi.

_I bardzo dobrze. Mój grafik nie pozwalał na zawiązywanie żadnych bezużytecznych znajomości._

Ku mojej radości po obejrzeniu próbki moich umiejętności właścicielka postanowiła zatrudnić mnie na okres próbny. Dla mnie super, nie zamierzałam przecież pracować tutaj na stałe. Tym zatem sposobem nie pozostało mi nic innego, jak tylko oczekiwać mojego tajemniczego gościa.

***

Z frustracją nacisnęłam jeden z przycisków na ekspresie, żądając, żeby maszyna poratowała mnie świeżą kawą. Wczorajszej nocy wróciłam do domu o czwartej nad ranem, gdy już upewniłam się, że zamykają Czarnego Żurawia. Była to kolejna taka noc z rzędu, a mojego gościa wciąż ani widu, ani słychu. Zaczynało mnie to już powoli drażnić. Czekanie zawsze było dla mnie najgorsze.

Podczas gdy stare jak świat urządzenie walczyło o życie, odpaliłam mój służbowy komunikator i zaczęłam przeglądać wiadomości: zapytanie do Humanoida Matki, jak mają się sprawy w Czarnym Żurawiu, przypomnienie, że nie stawiłam się na trening na siłowni wczoraj, i przypomnienie o testach psychologicznych, które miały odbyć się za dwa dni.

I wiadomość od Dylana.

Dylan

Cześć, wczoraj wróciłem. Może chciałabyś się spotkać?

Zaklęłam w duchu. Ten to zawsze miał wręcz idealne wyczucie czasu.

Wiśnia

W porządku, ale na wieczór muszę być wolna.

Dylan

Jasne, o piętnastej w Malowanym Dzbanku?

Odpisałam mu suche „OK” i wróciłam do swoich zajęć. Otworzyłam laptopa i po raz tysięczny odpaliłam sobie tamto nagranie, które przysłał mi Matka. Zatrzymywałam je raz po raz, wycinałam klatki, puszczałam od początku i od końca. Usiłowałam wchłonąć jak najwięcej szczegółów – sposób, w jaki te osoby się poruszały, ich mimikę, a także specyficzną dla każdego mowę ciała. Nie przypuszczałam, co prawda, żeby ktoś zadawał sobie tyle trudu co ja, żeby pozostać anonimowym, ale nigdy nie należało lekceważyć przeciwnika. Chciałam schwytać tego buntownika i dostarczyć go w jednym kawałku do Serca.

Nie potrafiłam skupić się na niczym innym. Prawdę powiedziawszy, nie byłam specjalnie zadowolona z tego nieoczekiwanego spotkania z Dylanem, ale z drugiej strony pomyślałam, że być może przyda mi się jakaś odskocznia. Żebym przypadkiem nie zwariowała.

***

Za kwadrans piętnasta szłam spokojnie ulicą w kierunku Malowanego Dzbanka. Była to niewielka, urocza kawiarenka w jednej z bocznych uliczek Dzielnicy Centralnej. Usytuowana na rogu, rzadko zatłoczona, a jej ogromne okna wychodzące na ulicę pozwalały obserwować życie toczące się na zewnątrz. Dylan doskonale wiedział, że uwielbiam to miejsce.

Ów Dylan był moim narzeczonym.

_A przynajmniej takim określeniem go tytułowałam._

Członków Dwunastek parowano bowiem tylko między sobą, co okazało się po prostu wygodne i wszystkim na rękę. Oszczędzało kłamstw i rozczarowań, które byłyby konieczne, gdybyśmy zdecydowali się spędzić życie z jakimś zwykłym obywatelem Miasta. W teorii poprawiało to jakość związków, a jednocześnie umożliwiało członkom Dwunastek realizowanie się w kwestiach prokreacyjnych. Po ślubie na rok byliśmy zawieszani w swoich obowiązkach i mieliśmy starać się o potomka, żyjąc – teoretycznie – normalnym życiem. Jeśli do tego czasu kobieta zaszła w ciążę albo urodziło się dziecko, to zwolnienie z obowiązków przysługiwało do skończenia przez dziecko pięciu lat. Jeżeli natomiast nic takiego nie miało miejsca, wtedy przywracano takie osoby do służby, z zastrzeżeniem, że w razie ciąży znowu będzie możliwe zwolnienie z obowiązków. Ten system był prosty i przede wszystkim skuteczny.

Dowiedziałam, że zostanę żoną Dylana, gdy miałam szesnaście lat. On miał wtedy dziewiętnaście i oboje ledwie zakończyliśmy ostatni etap szkolenia. Humanoidy na podstawie wielu przeprowadzonych testów psychologicznych uznały, że najbardziej do siebie pasujemy. Zapytali nas też, jakie mamy zdanie w tej materii, ale dobrze wiedzieliśmy, że mogliśmy trafić dużo gorzej, więc postanowiliśmy zostawić sprawy tak, jak były.

Ot, cała romantyczna historia.

Gdy dotarłam do kawiarni, Dylan już na mnie czekał.

– Cześć, miło cię widzieć – rzucił, jednocześnie zrywając się energicznie ze swojego krzesła, żeby móc dać mi buziaka na powitanie.

– Ciebie również – odparłam.

Dylan był mężczyzną średniego wzrostu, o kilka centymetrów wyższym ode mnie, właścicielem niezwykłych zielonych oczu i włosów koloru ciemnego blondu. Do tego był dosyć dobrze zbudowany, ale trudno się dziwić, skoro bezustannie goniono nas na siłownię. Poza tym wszystkim był też doskonałym obywatelem. Dobrze wiedziałam, że on, w przeciwieństwie do mnie, donosił Humanoidom o każdym, nawet najdrobniejszym, wykroczeniu.

Zamówiliśmy kawę i szarlotkę. Nie mogliśmy rozmawiać o pracy w miejscach publicznych, więc rozwodziliśmy się nad wyjątkowo słoneczną i ciepłą jesienią w tym roku.

– Słuchaj, Wiśnia, nie wiem, czy już ci powiedzieli, ale ustalono datę naszego ślubu – wypalił nagle.

Omal nie zakrztusiłam się kawałkiem ciasta.

– Nie wiedziałam – odpowiedziałam całkowicie szczerze, gdy udało mi się wreszcie odzyskać głos i przestać się dławić.

– Za trzy miesiące – sprecyzował.

Milczałam przez chwilę, a on przyglądał mi się uważnie, najwyraźniej czekając na jakąkolwiek reakcję.

Cóż, musiałam przyznać, że te siedem lat minęło zaskakująco szybko. Jeszcze całkiem niedawno miałam cholerne szesnaście lat, a perspektywa ślubu stanowiła odległą wizję majaczącą gdzieś na horyzoncie.

– Nie cieszysz się? – spytał niepewnie, zdając sobie sprawę z tego, że najwyraźniej odrobinę mnie zatkało.

Sama nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Dylan, inaczej niż ja, traktował naszą relację jak normalny związek. Jednak jak mogłam go tak traktować, skoro widywaliśmy się średnio raz na dwa tygodnie, bo każdy miał swoje obowiązki, które stawialiśmy na pierwszym miejscu? Wydawało się, że znam go już spory kawał czasu, ale tak naprawdę to niewiele o nim wiedziałam. Nie miałam pojęcia, co lubił jeść na śniadanie, jakiego koloru były ściany w jego pokoju, czy miał na coś alergię, ani nawet czy wolał psy, koty czy chomiki. Miałam momentami wrażenie, że cały nasz związek sprowadzał się do tego, że całowaliśmy się od czasu do czasu i trzymaliśmy się za ręce na wieczornym spacerze. On sam też niewiele o mnie wiedział, bo zwyczajnie niedużo mu o sobie mówiłam. Co prawda, Dylan był tak naprawdę jedyną stale obecną w moim życiu osobą i być może powinnam mieć do niego większe zaufanie, ale czułam, że gdyby niektóre fakty wyszły na jaw, to okazałabym się dla niego wielkim rozczarowaniem. A nie chciałam robić nam obojgu pod górkę.

Wiedziałam jednak, że Dylanowi na mnie zależy. Kiedy już mieliśmy czas i okazję się spotkać, robił wszystko dokładnie tak, jak należy. Przesiadywał ze mną w kawiarniach, zabierał mnie na spacery, przynosił kwiaty i wszystko idealnie pasowało do definicji, że był we mnie zakochany. Poza tym było coś wyjątkowego w wyrazie jego oczu, gdy na mnie patrzył.

A ja? No cóż… Wiedziałam tyle, że będę jego żoną. Kropka. I że nawet lubiłam jego towarzystwo. Nie mogło być jednak mowy o jakimś szalonym uczuciu rodem z filmów romantycznych. Ale nie przywiązywałam do tego faktu większej uwagi. Gwoli uproszczenia przyjmowałam, że ja też byłam w nim zakochana.

Skoro tak najwyraźniej być powinno.

– Jestem trochę zaskoczona – przyznałam w końcu.

– Jeśli nie czujesz się gotowa, to możemy poprosić, żeby to przełożyli – zasugerował, kładąc swoją dłoń na mojej.

– Nie trzeba – odparłam szybko.

Odwlekanie tego w czasie nie miało sensu. Skoro przez siedem lat naszego „związku” nie wydarzyło się nic, co utwierdziłoby mnie ostatecznie i definitywnie w przekonaniu, że nie chciałam z nim być, to chyba nic nie stało na przeszkodzie, żebym za niego wyszła.

– Jesteś pewna? – Dylan nie dawał za wygraną.

– Tak – powiedziałam, siląc się na uśmiech i ściskając jego dłoń. – O nic się nie martw.

– W takim razie mam coś dla ciebie – dodał, szukając czegoś w połach złoto-brązowego płaszcza.

Obserwowałam go z zainteresowaniem. Dawanie prezentów nie było u nas na porządku dziennym.

Dylan wyjął z kieszeni małe czerwone pudełeczko. W środku na puszystej poduszeczce spoczywała szeroka obrączka o matowym niebieskim odcieniu.

– Pomyślałem, że te wszystkie typowe pierścionki zaręczynowe z diamentami i tak dalej będą przeszkadzać ci w pracy – wyjaśnił – więc wybrałem coś niestandardowego.

Nie mogłam wyjść ze zdumienia. Z góry wiedzieliśmy, że będziemy małżeństwem, więc nie był zobowiązany do kupowania mi czegokolwiek.

– Jest śliczny – przyznałam, podczas gdy Dylan wsuwał mi go na palec.

Był za duży na palec serdeczny, więc przełożyłam go na środkowy. Tam pasował idealnie.

– Zawsze możesz go zmniejszyć – powiedział.

– Tak zrobię – odparłam.

Czułam ciężar tego pierścionka, nie tylko na palcu, lecz także na duszy.

Niecałe dwie godziny później Dylan zapakował mnie do taksówki. Wróciłam do siebie i zaczęłam szykować się na wieczór.

Miałam tylko nadzieję, że to nie będzie kolejna strata czasu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij