Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miasto Kości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
17 czerwca 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,15

Miasto Kości - ebook

Tysiące lat temu, Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn i stworzył rasę Nephilim, pół ludzi, pół aniołów. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną.

Nazywają ich Shadowhunters.

Shadowhunters przestrzegają praw ustanowionych w Szarej Księdze, nadanych im przez Razjela. Ich zadaniem jest chronić nasz świat przed pasożytami, zwanymi demonami, które podróżują między światami, niszcząc wszystko na swej drodze.

Ich zadaniem jest również utrzymanie pokoju między walczącymi mieszkańcami podziemnego świata, krzyżówkami człowieka i demona, znanymi jako wilkołaki, wampiry, czarodzieje i wróżki.

W swoich obowiązkach są wspomagani przez tajemniczych Cichych Braci. Cisi Bracia mają zaszyte oczy i usta i rządzą Miastem Kości, nekropolią znajdującą się pod ulicami Manhattanu, w której leżą martwe ciała zabitych Shadowhunters.

Cisi Bracia prowadzą archiwa wszystkich Shadowhunters, jacy kiedykolwiek żyli. Strzegą również Mortal Instruments, trzech boskich przedmiotów, które anioł Razjel powierzył swoim dzieciom.

Jednym z nich jest Miecz. Drugim Lustro. Trzecim Kielich.

Od tysięcy lat Cisi Bracia strzegli Mortal Instruments.

I było tak aż do Powstania, wojny domowej, która niemal na zawsze zniszczyła tajemny świat Shadowhunters. I mimo że od śmierci Valentine'a, Shadowhuntera, który rozpoczął wojnę, minęło wiele lat, rany, jakie zostawił, nigdy się nie zabliźniły.

Od Powstania minęło piętnaście lat. Jest upalny sierpień w tętniącym życiem Nowym Jorku. W podziemnym świecie szerzy się wieść, że Valentine powrócił na czele armii wyklętych.

A Kielich zaginął...

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7480-304-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Chciałabym podziękować mojej grupie pisarskiej, Massachusetts All-Stars: Ellen Kushner, Delii Sherman, Kelly Link, Gavinowi Grantowi, Holly Black i Sarah Smith. A także Tomowi Holtowi i Peg Kerr za dodawanie otuchy, zanim jeszcze powstała książka, i Justinowi Larbalestierowi i Eve Sinaiko za dzielenie się przemyśleniami, kiedy już powstała. Mojej matce i ojcu za oddanie, uczucie i niezachwianą wiarę, że w końcu stworzę coś nadającego się do publikacji. Jimowi Hillowi i Kate Connor za zachętę i wsparcie. Ericowi za motocykle wampirów jeżdżące na demonicznej energii i Elce za to, że w czerni wygląda lepiej niż wdowy jej wrogów. Theo i Valowi za stworzenie pięknych obrazów do mojej prozy. Mojemu wytwornemu agentowi Barry’emu Goldblattowi i utalentowanemu wydawcy Karen Wojtyle. Holly za to, że przeżyła razem ze mną tę książkę, i Joshowi, dzięki któremu było warto.1

Pandemonium

– Chyba jaja sobie ze mnie robisz – rzucił bramkarz, zaplatając ręce na potężnej piersi. Spojrzał z góry na chłopca w czerwonej kurtce zapinanej na suwak i pokręcił ogoloną głową. – Nie możesz tego wnieść.

Mniej więcej pięćdziesiątka nastolatków stojących przed Pandemonium pochyliła się i nadstawiła uszu. Na wejście do klubu, zwłaszcza w niedzielę, długo się czekało, a w kolejce zwykle działo się niewiele. Bramkarze byli ostrzy i od razu wyłapywali każdego, kto wyglądał tak, jakby miał spowodować kłopoty.

Piętnastoletnia Clary Fray czekająca w kolejce ze swoim najlepszym przyjacielem Simonem przesunęła się odrobinę do przodu razem ze wszystkimi, w nadziei na rozrywkę.

– Daj spokój, człowieku. – Chłopak podniósł nad głowę jakiś przedmiot. Było to coś w rodzaju drewnianej pałki zaostrzonej na jednym końcu. – To część mojego kostiumu.

Wykidajło uniósł brew.

– Co to jest?

Chłopak uśmiechnął się szeroko. Zdaniem Clary wyglądał całkiem normalnie jak na bywalca Pandemonium. Włosy ufarbowane na odblaskowy niebieski kolor sterczały mu wokół głowy jak macki wystraszonej ośmiornicy, ale nie miał żadnych wymyślnych tatuaży, wielkich metalowych sztabek w uszach ani ćwieków w wargach.

– Jestem pogromcą wampirów. – Zgiął pałkę z taką łatwością, jakby to było źdźbło trawy. – Widzisz? To atrapa. Z gumy piankowej.

Jego duże oczy wydawały się trochę za bardzo zielone, były koloru płynu przeciw zamarzaniu albo wiosennej trawy. Bramkarz wzruszył ramionami, nagle znudzony.

– Dobra, wchodź.

Chłopak prześliznął się obok niego szybko i zwinnie jak węgorz. Clary podobał się jego sposób chodzenia, lekkie kołysanie ramion, potrząsanie włosami. Na takich jak on jej matka miała określenie: niefrasobliwy.

– Pomyślałaś, że jest niezły? – zapytał z rezygnacją w głosie Simon. – Tak?

Clary dźgnęła go łokciem w żebra, ale nic nie odpowiedziała.

***

W środku było pełno dymu z suchego lodu. Kolorowe światła tańczyły po parkiecie, zmieniając klub w wielobarwną bajkową krainę błękitów, jadowitych zieleni, gorących różów i złota.

Chłopak w czerwonej kurtce, z leniwym uśmiechem błąkającym się po wargach, pogłaskał długi miecz o klindze ostrej jak brzytwa. To było takie łatwe – trochę czaru rzuconego na ostrze, żeby wyglądało nieszkodliwie. Kolejny czar na oczy i w chwili, kiedy bramkarz na niego spojrzał, wejście miał pewne. Oczywiście poradziłby sobie bez tych sztuczek, ale one też były elementem zabawy: zwodzenie Przyziemnych, robienie wszystkiego otwarcie na ich oczach, rajcowanie się pustym wyrazem ich twarzy.

Chłopak przesunął wzrokiem po parkiecie, na którym w wirujących słupach dymu to znikały, to pojawiły się szczupłe nogi odziane w jedwabie albo czarne skóry. Dziewczyny potrząsały w tańcu długimi włosami, chłopcy kręcili biodrami, naga skóra lśniła od potu. Aż biła od nich witalność, fale energii przyprawiające go o zawrót głowy. Pogardliwie skrzywił usta. Oni nawet nie wiedzieli, jakimi są szczęściarzami. Nie mieli pojęcia, jak to jest wegetować w martwym świecie, gdzie słońce wisi na niebie jak wypalony węgielek. Ich życie płonęło jasno jak płomień świecy... i równie łatwo było je zgasić.

Zacisnął dłoń na rękojeści miecza i wszedł na parkiet. W tym momencie od tłumu tańczących odłączyła się dziewczyna i ruszyła w jego stronę. Zmierzył ją wzrokiem. Była piękna jak na człowieka – miała długie włosy koloru czarnego atramentu i oczy jak dwa węgle. Była ubrana w sięgającą do ziemi białą suknię z koronkowymi rękawami, z rodzaju tych, które kobiety nosiły, kiedy świat był młodszy. Na szyi miała cienki srebrny łańcuszek, a na nim ciemnoczerwony wisiorek wielkości dziecięcej pięści. Wystarczyło, że zmrużył oczy, by stwierdzić, że jest cenny. Kiedy dziewczyna się do niego zbliżyła, napłynęła mu do ust ślinka. Energia życiowa pulsowała w niej jak krew tryskająca z otwartej rany. Mijając go, uśmiechnęła się i rzuciła mu prowokujące spojrzenie. Odwrócił się i ruszył za nią, czując na wargach przedsmak jej śmierci.

To zawsze było łatwe. Już czuł moc jej życia krążącą mu w żyłach. Ludzie to głupcy. Mieli coś tak cennego, a w ogóle tego nie strzegli. Oddawali swój skarb za pieniądze, za paczuszki z proszkiem, za czarujący uśmiech obcego. Dziewczyna wyglądała jak blady duch sunący przez kolorowy dym. Gdy dotarła do ściany, odwróciła się do niego z uśmiechem i uniosła suknię. Miała pod nią botki sięgające do połowy ud.

Podszedł do niej powoli. Bliskość dziewczyny wywołała mrowienie na jego skórze. Z odległości kilku kroków już nie była taka doskonała. Zobaczył rozmazany tusz pod oczami, pot sklejający włoski na karku. Poczuł jej śmiertelność, słodki odór zgnilizny. Mam cię, pomyślał.

Jej usta wykrzywił chłodny uśmiech. Przesunęła się w bok, a on zobaczył za nią zamknięte drzwi z napisem wykonanym czerwoną farbą: „Wstęp wzbroniony – Magazyn”. Dziewczyna sięgnęła za siebie, przekręciła gałkę i wśliznęła się do środka. Chłopak dostrzegł stosy pudeł, splątane kable. Rzeczywiście składzik. Obejrzał się za siebie; nikt na niego nie patrzył. Tym lepiej, skoro zależało jej na prywatności.

Wsunął się za nią do pomieszczenia, nieświadomy tego, że jest obserwowany.

***

– Niezła muzyka, co? – rzucił Simon.

Clary nie odpowiedziała. Tańczyli czy też raczej robili coś, co mogło uchodzić za taniec – dużo kiwania się w przód i w tył, od czasu do czasu gwałtowny skłon, jakby któreś z nich zgubiło szkła kontaktowe – na niewielkiej przestrzeni między grupą nastolatków w metalicznych gorsetach a młodą azjatycką parą, która obściskiwała się tak zapamiętale, że końcówki kolorowych włosów obojga splatały się ze sobą jak winorośl. Chłopak z przekłutą wargą i plecakiem w kształcie misia rozdawał darmowe tabletki ziołowej ekstazy, a jego workowate spodnie łopotały na wietrze wytwarzanym przez wiatrownicę. Clary nie zwracała uwagi na najbliższe otoczenie; obserwowała niebieskowłosego chłopaka, który przebojem wcisnął się do klubu. Teraz krążył w tłumie, jakby czegoś szukał. Coś w sposobie jego poruszania się przywodziło jej na myśl...

– Jeśli chodzi o mnie, świetnie się bawię – ciągnął Simon.

Wydawało się to mało prawdopodobne. W dżinsach i starej bawełnianej koszulce z napisem „Wyprodukowane w Brooklynie” Simon pasował do Pandemonium jak pięść do nosa. Jego świeżo umyte włosy były ciemnobrązowe zamiast zielone albo różowe, przekrzywione okulary zsunęły mu się na czubek nosa. Nie wyglądał na ponurego osobnika, kontemplującego moce ciemności, tylko na grzecznego chłopca, który wybiera się do klubu szachowego.

– Uhm – mruknęła Clary.

Doskonale wiedziała, że przyszedł do Pandemonium tylko dlatego, że ona lubiła ten klub. On sam uważał go za nudny. Właściwie ona też nie miała pewności, dlaczego to miejsce jej się podoba. Może dlatego że wszystko tutaj – ubrania, muzyka – było jak ze snu, jak z innego życia, nie tak zwyczajnego i nudnego jak prawdziwe. Poza tym, z powodu nieśmiałości najlepiej czuła się w towarzystwie Simona.

Niebieskowłosy chłopak właśnie schodził z parkietu. Wyglądał na trochę zagubionego, jakby nie znalazł osoby, której szukał. Clary przemknęła przez głowę myśl, co by się stało, gdyby do niego podeszła, przedstawiła się i zaproponowała, że oprowadzi go po klubie. Może tylko wytrzeszczyłby oczy, jeśli też był nieśmiały. A może byłby wdzięczny i zadowolony, lecz starałby się tego nie okazać, jak to chłopcy... Ona jednak wiedziałaby swoje. Może...

Niebieskowłosy nagle się wyprostował i wyraźnie ożywił, niczym pies myśliwski, który złapał trop. Clary podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła dziewczynę w białej sukni.

No tak, pomyślała, zdaje się, że o to chodziło. Powietrze zeszło z Claire, jak z przekłutego balonu. Tamta dziewczyna była wspaniała, z rodzaju tych, które Clary lubiła rysować – wysoka i smukła, z długimi czarnymi włosami opadającymi kaskadą na plecy. Na szyi miała czerwony wisiorek, widoczny nawet z tej odległości; pulsował w światłach parkietu jak serce oddzielone od ciała.

– Uważam, że dzisiaj wieczorem DJ Nietoperz wykonuje świetną robotę. Zgadasz się ze mną?

Clary przewróciła oczami. Simon nienawidził transowej muzyki. Nic nie odpowiedziała, ponieważ całą uwagę skupiła na dziewczynie w białej sukni. W półmroku, w kłębach dymu i sztucznej mgły jej jasna suknia świeciła jak latarnia morska. Nic dziwnego, że niebieskowłosy szedł za nią jak zaczarowany i niczego więcej nie dostrzegał... nawet dwóch ciemnych postaci depczących mu po piętach, kiedy lawirował przez tłum.

Clary przestała tańczyć. Zauważyła, że tamci dwaj to wysocy chłopcy w czarnych ubraniach. Nie umiałaby powiedzieć, skąd wie, że śledzą niebieskowłosego, ale była tego pewna. Widziała, jak za nim idą, ostrożnie, czujnie, z gracją. W jej piersi zaczął pączkować nieokreślony lęk.

– I chciałbym jeszcze dodać, że ostatnio bawię się w transwestytyzm i sypiam z twoją matką. Uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć.

Dziewczyna dotarła do drzwi z napisem „Wstęp wzbroniony” i skinęła na niebieskowłosego. Oboje wśliznęli się do środka. Clary już to widywała, pary wymykające się w ciemne zakamarki klubu, żeby się obściskiwać, ale teraz sytuacja była o tyle dziwna, że tę dwójkę śledzono.

Stanęła na palcach, próbując coś dojrzeć ponad tłumem. Dwaj ubrani na czarno chłopcy stali przed zamkniętymi drzwiami i najwyraźniej się ze sobą naradzali. Jeden z nich miał jasne włosy, drugi ciemne. Blondyn sięgnął pod kurtkę i wyjął coś długiego i ostrego. Przedmiot zalśnił w stroboskopowych światłach. Nóż.

– Simon! – krzyknęła Clary, chwytając przyjaciela za ramię.

– Co? – Simon zrobił przestraszoną minę. – Wcale nie sypiam z twoją mamą. Ja tylko próbowałem zwrócić twoją uwagę. Co prawda, Jocelyn jest atrakcyjną kobietą, jak na swoje lata...

– Widzisz tamtych typków? – Pokazując ręką, Clary omal nie uderzyła niechcący czarnej dziewczyny, która tańczyła obok nich. Widząc jej wściekłe spojrzenie, rzuciła pospiesznie: – Przepraszam! Przepraszam! – Odwróciła się z powrotem do Simona. – Widzisz tamtych dwóch facetów przy drzwiach?

Simon zmrużył oczy i wzruszył ramionami.

– Nic nie widzę.

– Jest ich dwóch. Śledzą chłopaka z niebieskimi włosami...

– Tego, który wpadł ci w oko?

– Tak, ale nie o to chodzi. Blondyn wyjął nóż.

– Jesteś pewna? – Simon wytężył wzrok, ale po chwili pokręcił głową. – Nadal nikogo nie widzę.

– Jestem pewna.

Simon wyprostował się i rzucił zdecydowanym tonem:

– Sprowadzę kogoś z ochrony. Ty tutaj zostań.

I ruszył do wyjścia, przepychając się przez tłum.

Clary odwróciła się w samą porę, by zobaczyć, że blondyn wchodzi do pomieszczenia z drzwiami opatrzonymi napisem „Wstęp wzbroniony”, a jego towarzysz idzie za nim. Rozejrzała się. Simon nadal torował sobie drogę przez parkiet, ale nie posunął się zbyt daleko do przodu. Nawet gdyby teraz krzyknęła, nikt by jej nie usłyszał, a zanim przybędzie ochrona, może stać się coś strasznego. Clary przygryzła wargę i zaczęła przeciskać się przez mrowie tańczących.

***

– Jak masz na imię?

Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła. Słabe światło przesączało się do magazynu przez szare od brudu zakratowane okienka. Na podłodze walały się zwoje kabli elektrycznych, części dyskotekowych lustrzanych kul i pojemniki po farbie.

– Isabelle.

– Ładnie. – Podszedł do niej, stąpając ostrożnie wśród drutów, w obawie, że któryś z nich ożyje. W nikłym oświetleniu dziewczyna, odziana w biel niczym anioł, wyglądała na półprzezroczystą, jakby wyblakłą. Przyjemnie byłoby ją zniewolić. – Nie widziałem cię tu wcześniej.

– Pytasz, czy często tu przychodzę? – Zachichotała, zasłaniając usta ręką.

Na nadgarstku, tuż pod mankietem sukni, nosiła bransoletkę. Ale kiedy się do niej zbliżył, zobaczył, że to nie bransoletka, tylko wytatuowany na skórze wzór z zawijasów.

Zamarł w pół kroku.

– Ty...

Dziewczyna poruszała się z szybkością błyskawicy. Zaatakowała go otwartą dłonią. Cios w pierś pozbawił go tchu, jakby był ludzką istotą. Zatoczył się do tyłu. Raptem w jej ręce pojawił się bat; zalśnił złoto, kiedy nim strzeliła, i owinął się wokół jego kostek. Gdy poderwała go w górę gwałtownym szarpnięciem, z impetem runął na ziemię. Zaczął się wić, kiedy znienawidzony metal wgryzł się mu głęboko w skórę. Dziewczyna się zaśmiała, stojąc nad nim, a on pomyślał oszołomiony, że powinien był to przewidzieć. Żadna śmiertelniczka nie włożyłaby takiej sukni. Isabelle ubierała się w ten sposób, żeby zasłonić ciało... całe ciało.

Mocno szarpnęła bicz, zaciskając pętlę. Uśmiechnęła się jadowicie.

– Jest wasz, chłopcy.

Z tyłu rozbrzmiał cichy śmiech. Ktoś dźwignął go z podłogi i cisnął na jeden z betonowych słupów. Wykręcono mu ręce do tyłu i związano je drutem. Za plecami czuł wilgotny kamień. Podczas gdy próbował się uwolnić, ktoś obszedł kolumnę i stanął przed nim: chłopak, młody jak Isabelle i równie ładny. Jego oczy jarzyły się jak kawałki bursztynu.

– Jest was więcej? – zapytał.

Niebieskowłosy poczuł, że pod mocno zaciśniętymi pętami zbiera się krew. Jego nadgarstki były od niej śliskie.

– Więcej?

– Daj spokój. – Kiedy jasnooki chłopak uniósł ręce, czarne rękawy zsunęły się, ukazując runy namalowane atramentem na nadgarstkach, na grzbietach dłoni i w ich wnętrzu. – Wiesz, kim jestem.

– Nocnym Łowcą! – wysyczał.

Twarz jego prześladowcy rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.

– Mamy cię.

***

Clary pchnęła drzwi prowadzące do magazynu i weszła do środka. Przez chwilę myślała, że pomieszczenie jest puste. Jedyne okna znajdowały się wysoko i były zakratowane; sączył się przez nie stłumiony uliczny hałas, klaksony samochodów, pisk hamulców. Wewnątrz cuchnęło starą farbą, na grubej warstwie kurzu pokrywającej podłogę odznaczały się rozmazane ślady butów.

Nikogo tu nie ma, stwierdziła, rozglądając się ze zdziwieniem. W składziku było zimno, mimo sierpniowego upału panującego na zewnątrz. Clary poczuła, że pot na jej plecach zamienia się w lód. Zrobiła krok do przodu i zaplątała się w kable elektryczne. Schyliła się, żeby uwolnić tenisówkę z wnyków... i nagle usłyszała głosy: dziewczęcy śmiech, ostrą odpowiedź chłopaka.

Kiedy się wyprostowała, zobaczyła ich, jakby raptem zmaterializowali się między jednym a drugim mrugnięciem powieki. Była tam dziewczyna w długiej białej sukni, z czarnymi włosami opadającymi na plecy, niczym wilgotne wodorosty, i dwaj chłopcy: wysoki i ciemnowłosy jak ona oraz drugi, niższy od niego, którego włosy lśniły jak złoto w nikłym świetle wpadającym przez zakratowane okna. Blondyn stał z rękami w kieszeniach naprzeciwko niebieskowłosego punka przywiązanego do betonowej kolumny czymś, co wyglądało na strunę od fortepianu. Uwięziony chłopak miał twarz ściągniętą bólem i strachem.

Z sercem dudniącym w piersi Clary schowała się za najbliższy słup i wyjrzała zza niego ostrożnie. Jasnowłosy chodził w tę i z powrotem przed jeńcem, z rękami skrzyżowanymi na piersi.

– No więc? Nadal mi nie powiedziałeś, czy są tu jacyś inni z twojego rodzaju.

Twojego rodzaju? O czym on mówi, zdziwiła się Clary. Może trafiłam w sam środek wojny gangów.

– Nie wiem, o co ci chodzi. – Głos jeńca był zbolały, ale ton opryskliwy.

– On ma na myśli inne demony – po raz pierwszy odezwał się czarnowłosy. – Wiesz, co to są demony, prawda?

Chłopak przywiązany do kolumny poruszył ustami i odwrócił głowę.

– Demony – powiedział blondyn, przeciągając samogłoski i kreśląc to słowo palcem w powietrzu. – Według religijnej definicji są to mieszkańcy piekła, słudzy szatana, ale w rozumieniu Clave to każdy zły duch, który pochodzi spoza naszego wymiaru...

– Wystarczy, Jace – przerwała mu dziewczyna.

– Isabelle ma rację – poparł ją wyższy chłopak. – Nikt tutaj nie potrzebuje lekcji semantyki... czy demonologii.

To wariaci, pomyślała Clary.

Blondyn uniósł z uśmiechem głowę. W tym geście było coś gwałtownego i dzikiego, co przypomniało Clary filmy dokumentalne o lwach, które oglądała na Discovery Channel. Te wielkie koty w taki sam sposób unosiły łby i węszyły w powietrzu, szukając zdobyczy.

– Isabelle i Alec twierdzą, że za dużo mówię – stwierdził chłopak o imieniu Jace. – Ty też tak uważasz?

Niebieskowłosy nie odpowiedział, ale nadal poruszał ustami.

– Mógłbym podzielić się z wami pewną informacją – przemówił w końcu. – Wiem, gdzie jest Valentine.

Jasnowłosy spojrzał na kolegę. Alec wzruszył ramionami.

– Valentine gryzie ziemię, a ty próbujesz z nami pogrywać – stwierdził Jace.

– Zabij go, Jace – powiedziała Isabelle, potrząsając włosami. – On nic nam nie powie.

Blondyn uniósł rękę, a Clary zobaczyła błysk noża. Broń była niezwykła – miała klingę przezroczystą jak kryształ i ostrą jak odłamek szkła, a rękojeść wysadzaną czerwonymi kamieniami.

Jeniec gwałtownie zaczerpnął tchu.

– Valentine wrócił! – krzyknął, szarpiąc się w więzach. – Wiedzą o tym wszystkie Piekielne Światy, ja to wiem i mogę wam powiedzieć, gdzie on jest...

W lodowatych oczach Jace’a nagle zabłysła wściekłość.

– Na Anioła, kiedy tylko łapiemy któregoś z was, dranie, każdy twierdzi, że wie, gdzie jest Valentine. My również wiemy, gdzie on jest. W piekle. A ty... – gdy Jace obrócił nóż w ręce, jego brzeg zamigotał jak płomień – zaraz do niego dołączysz.

Tego było już za wiele dla Clary. Wyszła zza kolumny i krzyknęła:

– Przestań! Nie możesz tego zrobić.

Chłopak odwrócił się gwałtownie, tak zaskoczony, że nóż wypadł mu z ręki i z brzękiem uderzył o betonową posadzkę. Isabelle i Alec też się obejrzeli, z identycznym wyrazem osłupienia na twarzach. Niebieskowłosy zawisł w pętach, kompletnie zdezorientowany.

Pierwszy doszedł do siebie Alec.

– Co to jest? – zapytał, patrząc na swoich towarzyszy, jakby oni mogli wiedzieć, skąd się wziął intruz.

– Dziewczyna – odparł Jace, który już zdążył odzyskać panowanie nad sobą. – Na pewno widywałeś je wcześniej. Twoja siostra też nią jest. – Zrobił krok w stronę Clary, marszcząc brwi, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Ziemska dziewczyna – stwierdził tonem odkrywcy. – I widzi nas.

– Oczywiście, że was widzę – obruszyła się Clary. – Nie jestem ślepa.

– Owszem, jesteś, tylko o tym nie wiesz. – Blondyn schylił się po nóż, a potem rzucił szorstko: – Lepiej się stąd wynoś, jeśli masz dość oleju w głowie.

– Nigdzie nie idę – oświadczyła Clary. – Jeśli to zrobię, zabijecie go. – Wskazała na jeńca.

– To prawda – przyznał Jace, obracając nóż między palcami. – A co cię obchodzi, czy go zabijemy, czy nie?

– Bo... bo... – zaczęła się jąkać Clary. – Nie można sobie tak po prostu chodzić i zabijać ludzi.

– Masz rację. Nie można zabijać ludzi. – Spojrzał na jeńca, który miał zamknięte oczy, jakby zemdlał. – Ale to nie jest ludzka istota, dziewczyno. Może wygląda i mówi jak człowiek, może nawet krwawi jak człowiek, ale jest potworem.

– Jace, wystarczy – rzuciła ostrzegawczo Isabelle.

– Zwariowaliście – stwierdziła Clary. – Już wezwałam policję. Będzie tu lada chwila.

– Ona kłamie – odezwał się Alec, ale na jego twarzy malowało się powątpiewanie. – Jace...

Nie dokończył, bo w tym momencie jeniec wydał z siebie przenikliwy, zawodzący okrzyk, zerwał pęta, którymi był przywiązany do kolumny, i rzucił się na blondyna.

Upadli razem i potoczyli się po podłodze. Niebieskowłosy zaczął szarpać swojego prześladowcę rękami, które lśniły, jakby były zakończone metalem. Clary rzuciła się do ucieczki, ale jej stopy zaplątały się w zwoje kabli. Runęła na ziemię z takim impetem, że zaparło jej dech. Usłyszała krzyk dziewczyny, a kiedy się podniosła, zobaczyła, że jeniec siedzi na piersi Jace’a. Krew lśniła na jego ostrych jak brzytwy pazurach.

Isabelle z batem w ręce i Alec już biegli w ich stronę. Niebieskowłosy ciął przeciwnika szponami, a kiedy ten uniósł rękę, żeby się zasłonić, pazury rozorały ją do krwi. Punk zaatakował ponownie... i wtedy jego plecy smagnął bicz. Chłopak krzyknął i upadł na bok.

Jace, szybki jak bat Isabelle, wykonał obrót i wbił nóż w pierś jeńca. Spod rękojeści trysnęła ciemna ciecz. Chłopak wygiął się w łuk, zaczął się prężyć i charczeć. Jace wstał z podłogi; jego czarna koszula była teraz miejscami jeszcze czarniejsza, mokra od krwi. Spojrzał z odrazą na drgające ciało, schylił się i wyrwał nóż z rany, śliski od czarnej posoki.

Ranny otworzył oczy, wbił płonący wzrok w swojego pogromcę i wysyczał:

– Niech więc tak będzie. Wyklęci dopadną was wszystkich.

Wydawało się, że Jace zawarczał w odpowiedzi. Demon przewrócił oczami i wpadł w konwulsje. Jego ciało zaczęło się kurczyć, zapadać w sobie, stawało się coraz mniejsze, aż w końcu zniknęło.

Clary uwolniła się od kabli, wstała z podłogi i ruszyła tyłem do wyjścia. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Alec podszedł do Jace’a, wziął go za ramię i podciągnął mu rękaw, żeby przyjrzeć się ranie. Clary odwróciła się powoli... i zobaczyła, że na jej drodze stoi Isabelle ze złotym batem w ręce; widniały na nim ciemne plamy. Dziewczyna wykonała szeroki zamach i szarpnęła mocno, kiedy koniec bicza owinął się wokół nadgarstka uciekinierki. Clary syknęła z bólu.

– Głupia mała Przyziemna – wycedziła Isabelle. – Przez ciebie Jace mógł zginąć.

– On jest wariatem – odparowała Clary, próbując się uwolnić. Bat głębiej wpił się w jej skórę. – Wszyscy jesteście szaleni. Za kogo się uważacie? Za samozwańczych zabójców? Policja...

– Policja zwykle nie wykazuje zainteresowania, jeśli nie ma ciała – zauważył Jace. Trzymając się za rękę, szedł w ich stronę, lawirując między kablami. Alec podążał za nim z posępną miną.

Clary spojrzała tam, gdzie niedawno leżał niebieskowłosy. Na podłodze nie było nawet plamki krwi, żadnego śladu, że chłopak w ogóle istniał.

– Jeśli cię to ciekawi, po śmierci wracają do swojego wymiaru – wyjaśnił zabójca.

– Uważaj, Jace! – syknął jego towarzysz.

Blondyn rozłożył ręce. Jego twarz znaczył upiorny wzór z plamek krwi. Z szeroko rozstawionymi jasnymi oczami i płowymi włosami nadal przypominał Clary lwa.

– Ona nas widzi, Alec – powiedział. – Już i tak za dużo wie.

– Co mam z nią zrobić? – zapytała Isabelle.

– Puść ją – odparł cicho Jace.

Dziewczyna posłała mu zaskoczone, niemal gniewne spojrzenie, ale nawet nie próbowała się spierać. Bez słowa zwinęła bat. Clary rozmasowała obolały nadgarstek, zastanawiając się, jak, do licha, ma się stąd wydostać.

– Może powinniśmy zabrać ją ze sobą? – zaproponował Alec. – Założę się, że Hodge chętnie by z nią porozmawiał.

– Nie ma mowy, żebyśmy zabrali ją do Instytutu – oświadczyła Isabelle. – To Przyziemna.

– Naprawdę? – Cichy, spokojny głos Jace’a był jeszcze gorszy niż warczenie Isabelle czy gniewny ton Aleca. – Miałaś kiedyś do czynienia z demonami, mała? Spotykałaś się z czarownikami, rozmawiałaś z Nocnymi Dziećmi? Czy...

– Nie nazywam się „mała” – przerwała mu Clary. – I nie mam pojęcia, o czym mówisz.

Naprawdę? – odezwał się głos w jej głowie. Widziałaś, jak tamten chłopak rozpływa się w powietrzu. Jace nie jest szalony... Tylko chciałabyś, żeby był.

– Nie wierzę w... demony czy kimkolwiek jesteście...

– Clary? – W drzwiach magazynu stał Simon, a obok niego potężny bramkarz, który przy wejściu stemplował gościom ręce. – Wszystko w porządku? Dlaczego jesteś sama? Co się stało z tamtymi facetami. No wiesz, tymi z nożami?

Clary obejrzała się przez ramię na trójkę zabójców. Jace miał na sobie zakrwawioną koszulę i nadal ściskał sztylet w ręce. Uśmiechnął się do niej szeroko i wzruszył ramionami w na pół drwiącym, pół przepraszającym geście. Najwyraźniej nie był zaskoczony, że nowo przybyli ich nie widzą.

Clary również. Powoli odwróciła się do Simona. Wiedziała, jak musi wyglądać w jego oczach, kiedy tak stoi sama w magazynku, ze stopami zaplątanymi w plastikowe kable.

– Wydawało mi się, że weszli tutaj, ale chyba jednak nie – powiedziała nieprzekonująco. – Przepraszam. – Zobaczyła, że mina Simona nagle zmienia się ze zmartwionej w zakłopotaną, i przeniosła wzrok na bramkarza, który wyglądał na zirytowanego. – To była pomyłka.

Stojąca za nią Isabelle zachichotała.

***

– Nie wierzę – oświadczył Simon z uporem, podczas gdy Clary, stojąc na chodniku przed Pandemonium, rozpaczliwie próbowała złapać taksówkę.

Zamiatacze już przeszli ulicą, kiedy oni byli w klubie, i teraz cała Orchard lśniła od oleistej wody.

– Właśnie. Można by przypuszczać, że powinny tu być jakieś taksówki. Dokąd wszyscy jeżdżą w niedzielę o północy? – Clary wzruszyła ramionami i odwróciła się do przyjaciela. – Myślisz, że będziemy mieli więcej szczęścia na Houston?

– Nie mówię o taksówkach. Tobie nie wierzę. Nie wierzę, że ci goście z nożami tak po prostu zniknęli.

Clary westchnęła.

– Może nie było żadnych facetów z nożami? Może wszystko sobie tylko wyobraziłam?

– Wykluczone. – Simon uniósł rękę wysoko nad głowę, ale taksówki tylko śmigały obok nich, rozbryzgując brudną wodę. – Widziałem twoją minę, kiedy wszedłem do tego magazynku. Wyglądałaś na poważnie wystraszoną, jakbyś zobaczyła ducha.

Clary pomyślała o chłopcu o kocich oczach. Spojrzała na nadgarstek i zobaczyła cienką czerwoną pręgę w miejscu, gdzie owinął się bat Isabelle.

Nie, nie zobaczyłam ducha, pomyślała. To było coś dziwniejszego.

– To była po prostu pomyłka – powiedziała ze znużeniem.

Sama nie bardzo wiedziała, dlaczego nie mówi mu prawdy. Oczywiście, nie licząc tego, że uznałby ją za wariatkę. To, co się wydarzyło, czarna krew pieniąca się na nożu Jace’a, ton jego głosu, kiedy zapytał: „Rozmawiałaś z Nocnymi Dziećmi?”... Cóż, wolała zatrzymać to dla siebie.

– Bardzo kłopotliwa pomyłka – zgodził się Simon. Obejrzał się na klub, pod którym nadal stała kolejka ciągnąca się przez pół kwartału. – Wątpię, czy jeszcze kiedyś wpuszczą nas do Pandemonium.

– A co się przejmujesz? Przecież nienawidzisz Pandemonium.

Clary znowu pomachała ręką, kiedy z mgły wyłonił się żółty samochód. Tym razem taksówka zatrzymała się z piskiem na rogu, a kierowca zatrąbił.

– Nareszcie! Mieliśmy szczęście. – Simon otworzył drzwi samochodu i wśliznął się na tylne siedzenie pokryte skajem.

Clary usiadła obok niego i wciągnęła znajomy zapach nowojorskiej taksówki cuchnącej starym dymem papierosowym, skórą i lakierem do włosów.

– Jedziemy do Brooklynu – rzucił Simon do taksówkarza, a potem odwrócił się do niej. – Wiesz, że możesz wszystko mi powiedzieć, tak?

Clary zawahała się, a potem skinęła głową.

– Jasne, Simon. Wiem, że mogę.

Zatrzasnęła za sobą drzwi. Taksówka ruszyła w noc.3

Nocny Łowca

Kiedy dotarli do Java Jones, Eric już stał na scenie. Z mocno zaciśniętymi powiekami kołysał się w przód i w tył przed mikrofonem. Na tę okazję ufarbował końcówki włosów na różowo. Siedzący za nim Matt nierytmicznie bębnił na djembe i wyglądał na naćpanego.

– To będzie koszmar – szepnęła Clary, chwyciła Simona za rękaw i pociągnęła do drzwi. – Jeszcze możemy uciec.

Simon zdecydowanie pokręcił głową.

– Jestem człowiekiem honoru i dotrzymuję słowa. – Wyprostował się. – Przyniosę ci kawy, jeśli znajdziesz dla nas miejsce. Jeszcze coś chcesz?

– Tylko kawę. Czarną... jak moja dusza.

Simon ruszył w stronę baru, mamrocząc pod nosem, że jest dużo, dużo lepiej, niż się spodziewał. Clary poszła szukać wolnych miejsc.

Jak na poniedziałek, w barze kawowym panował tłok. Większość sfatygowanych kanap i foteli była zajęta przez nastolatków cieszących się wolnym wieczorem. W końcu Clary znalazła niezajętą dwuosobową kanapkę w ciemnym kącie w głębi sali. Obok siedziała tylko jasnowłosa dziewczyna w pomarańczowym topie, zajęta swoim iPodem.

Dobrze, pomyślała Clary. Eric nas tutaj nie znajdzie, żeby zapytać, jak nam się podobała jego poezja.

Blondynka pochyliła się i dotknęła jej ramienia.

– Przepraszam.

Clary spojrzała na nią zaskoczona.

– To twój chłopak? – zapytała dziewczyna.

Clary podążyła za jej spojrzeniem, gotowa odpowiedzieć: „Nie, nie znam go”, ale zorientowała się, że nieznajoma pyta o Simona, który właśnie szedł w ich stronę. Miał bardzo skupioną minę, bo starał się nie rozlać ani kropli z dwóch styropianowych kubków.

– Eee, nie, to mój przyjaciel.

Dziewczyna się rozpromieniła.

– Milutki. Ma dziewczynę?

Clary wahała się o sekundę za długo.

– Nie.

Blondynka spojrzała na nią podejrzliwie.

– Jest gejem?

Przed odpowiedzią uratowało ją przybycie Simona. Dziewczyna usiadła prosto, kiedy postawił kawę na stoliku i opadł na kanapę obok Clary.

– Nienawidzę, kiedy brakuje im normalnych kubków. Te parzą.

Nachmurzony, podmuchał na palce. Obserwując go, Clary starała się ukryć uśmiech. Normalnie nie zastanawiała się nad tym, czy Simon jest przystojny, czy nie. Miał ładne ciemne oczy i przez ostatni rok nabrał ciała. Gdyby zadbał o właściwą fryzurę...

– Gapisz się na mnie – stwierdził Simon. – Dlaczego? Mam coś na twarzy?

Powinnam mu powiedzieć. O dziwo, jakoś nie miała na to ochoty. Byłabym złą przyjaciółką, gdybym tego nie zrobiła.

– Nie patrz teraz, ale tamta blondynka uważa, że jesteś milutki – wyszeptała.

Wzrok Simona pomknął ku dziewczynie, która z wielkim zainteresowaniem przeglądała egzemplarz „Shonen Jump”.

– Ta w pomarańczowym topie? – Kiedy Clary skinęła głową, Simon zrobił powątpiewającą minę. – Dlaczego tak sądzisz?

Powiedz mu. No dalej, powiedz.

Clary otworzyła usta, ale przerwał jej przeraźliwy wizg sprzężenia. Skrzywiła się i zasłoniła uszy, podczas gdy Eric mocował się na scenie z mikrofonem.

– Przepraszam was! – krzyknął. – Cześć, jestem Eric, a przy bębnach siedzi mój przyjaciel Matt. Pierwszy wiersz nosi tytuł „Bez tytułu”. – Wykrzywił twarz w wielkiej boleści i zaryczał do mikrofonu:. – „Chodźcie, moja niszczycielska siło, moje nikczemne lędźwie! Obłóż każdą wypukłość suchym żarem!”.

Simon zsunął się niżej na kanapce.

– Proszę, nie mów nikomu, że go znam.

Clary zachichotała.

– Kto używa słowa „lędźwie”?

– Eric – powiedział ponuro Simon. – We wszystkich jego wierszach występują lędźwie.

– „Nabrzmiała jest moja udręka!” – wył Eric. – „Agonia narasta w środku”.

– Założę się – mruknęła Clary i zsunęła się na siedzeniu obok Simona. – No więc, ta dziewczyna, która uważa, że jesteś milutki...

– Mniejsza o to – przerwał jej Simon. – Chciałem o czymś z tobą porozmawiać.

Clary zamrugała zaskoczona i rzuciła pospiesznie:

– Wściekły Kret to nie jest dobra nazwa dla zespołu.

– Nie chodzi o zespół, tylko o to, o czym mówiliśmy wcześniej. Że nie mam dziewczyny.

– Aha. – Clary wzruszyła ramieniem. – Sama nie wiem. Zaproś Jaidę Jones. – Wymieniła jedną z dziewczyn z St. Xavier, którą naprawdę lubiła. – Jest miła i cię lubi.

– Nie chcę zapraszać Jaidy Jones.

– Dlaczego? – Clary nagle poczuła złość. – Nie lubisz bystrych dziewczyn? Nadal szukasz „rozkołysanego ciała”?

– Nie – odparł Simon, wyraźnie ożywiony. – Nie chcę jej zapraszać na randkę, bo to byłoby nieuczciwe...

Urwał w pół zdania. Clary nachyliła się do niego i kątem oka dostrzegła, że blondynka też się pochyla. Najwyraźniej podsłuchiwała.

– Dlaczego?

– Bo lubię kogoś innego – odparł jej przyjaciel.

– W porządku.

Simon miał zielonkawą twarz, jak wtedy, gdy złamał kostkę, grając w piłkę nożną w parku, a potem musiał sam dokuśtykać do domu. Clary zastanawiała się, jakim cudem sympatia do jakiejś dziewczyny mogła teraz doprowadzić go do takiego stanu.

– Chyba nie jesteś gejem, co?

Simon jeszcze bardziej zzieleniał.

– Gdybym nim był, to lepiej bym się ubierał.

– Więc kto to jest? – zapytała Clary.

Już miała dodać, że jeśli jest zakochany w Sheili Barbario, Eric skopie mu tyłek, ale nagle usłyszała, że ktoś za nią głośno kaszle. Czy też raczej krztusi się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

Odwróciła głowę. Kilka stóp od niej na wyblakłej zielonej kanapie siedział Jace. Był w tym samym ciemnym ubraniu, które nosił poprzedniej nocy w klubie. Jego gołe ręce były pokryte słabymi białymi kreskami przypominającymi stare blizny, na nadgarstkach miał grube metalowe bransolety; spod lewej wystawała rękojeść noża. Patrzył prosto na nią, kącik jego wąskich ust wykrzywiał grymas rozbawienia. Gorsze niż wrażenie, że się z niej naśmiewa, okazało się dla Clary przekonanie, że nie było go tutaj jeszcze pięć minut temu.

– Co się stało? – Simon podążył za jej wzrokiem, ale sądząc po pustym wyrazie twarzy, nikogo nie zobaczył.

On nie, ale ja cię widzę, pomyślała Clary. Jace pomachał jej ręką, a potem wstał i bez pośpiechu ruszył w stronę drzwi. Clary rozchyliła usta ze zdumienia. Tak po prostu sobie odchodził.

Poczuła dłoń Simona na ramieniu. Pytał, czy coś się stało, ale ona ledwo go słyszała.

– Zaraz wracam – rzuciła i zerwała się z kanapy, omal nie zapominając odstawić kubka z kawą. Popędziła do wyjścia.

Simon odprowadził ją zdziwionym wzrokiem.

***

Clary wypadła na ulicę, przerażona, że Jace zniknie w mroku jak duch. Ale on stał oparty niedbale o ścianę. Właśnie wyjął coś z kieszeni i teraz przy tym majstrował. Gdy trzasnęła drzwiami baru, spojrzał na nią zaskoczony.

W szybko zapadającym zmierzchu jego włosy wyglądały na miedzianozłote.

– Poezja twojego przyjaciela jest okropna – stwierdził.

Clary wytrzeszczyła oczy, zaskoczona.

– Co?

– Powiedziałem, że jego poezja jest okropna. Zupełnie, jakby połknął słownik i zaczął wymiotować słowami jak leci.

– Nie obchodzi mnie poezja Erica. – Clary była wściekła. – Chcę wiedzieć, dlaczego mnie śledzisz.

– A kto powiedział, że cię śledzę?

– Ja. I w dodatku podsłuchiwałeś. Wyjaśnisz mi, o co chodzi, czy mam zadzwonić na policję?

– I co im powiesz? – rzucił Jace ze zjadliwą ironią. – Że prześladują cię niewidzialni ludzie? Uwierz mi, mała, że policja nie zaaresztuje kogoś, kogo nie widzi.

– Już ci mówiłam, że nie nazywam się „mała”. Mam na imię Clary.

– Wiem. Ładne imię. Clary, Clarissa, jak to zioło, clary sage, czyli szałwia. W dawnych czasach ludzie sądzili, że jedzenie jej nasion pozwala zobaczyć baśniowy ludek. Wiedziałaś o tym?

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Niewiele wiesz, co? – W złotych oczach Jace’a malowała się pogarda. – Wydaje się, że jesteś Przyziemną, ale jednak mnie widzisz. To zagadka.

– Co to jest Przyziemna?

– To osoba ze świata ludzi. Ktoś taki jak ty.

– Ale przecież ty jesteś człowiekiem – powiedziała Clary.

– Owszem, ale nie takim jak ty. – Mówił niedbałym tonem, jakby go nie obchodziło, czy ona mu uwierzy, czy nie.

– Uważasz się za lepszego. To dlatego się z nas śmiałeś.

– Śmiałem się, bo bawią mnie wasze deklaracje miłości, zwłaszcza nieodwzajemnionej. I dlatego że Simon jest najbardziej przyziemnym z Przyziemnych, jakiego w życiu spotkałem. W dodatku Hodge uznał, że możesz być niebezpieczna, ale jeśli nawet tak jest, z pewnością o tym nie wiesz.

– Ja jestem niebezpieczna? – powiedziała Clary ze zdumieniem. – Wczoraj widziałam, jak zabijasz. Widziałam, jak wsadzasz tamtemu chłopakowi nóż pod żebra i...

Widziałam, jak on ciebie tnie pazurami ostrymi jak brzytwy. Widziałam, jak krwawisz, a teraz wyglądasz, jakby nic ci się nie stało, dokończyła w myślach.

– Może i jestem zabójcą, ale przynajmniej o tym wiem – odparł Jace. – Czy ty możesz powiedzieć to samo o sobie?

– Jestem zwykłą ludzką istotą, jak sam stwierdziłeś. Kto to jest Hodge?

– Mój nauczyciel. Na twoim miejscu nie nazywałbym tak pochopnie siebie kimś zwyczajnym. – Nachylił się do niej. – Pokaż mi prawą dłoń.

– Prawą dłoń?

Jace skinął głową.

– Jeśli to zrobię, zostawisz mnie w spokoju?

– Oczywiście. – W jego głosie brzmiało rozbawienie.

Clary niechętnie wyciągnęła rękę.

W nikłym świetle sączącym się przez okna jej ręka była wyjątkowo blada i w dodatku piegowata. Clary poczuła się naga, jakby zdjęła koszulę i pokazała mu piersi. Jace ujął jej dłoń i obejrzał uważnie.

– Nic. – W jego głosie niemal było słychać rozczarowanie. – Jesteś leworęczna?

– Nie. Dlaczego?

Puścił jej rękę i wzruszył ramionami.

– Większość dzieci Nocnych Łowców dostaje w bardzo młodym wieku Znak na prawej dłoni. Albo na lewej, jeśli są leworęczne jak ja. To trwały Znak, który zapewnia im szczególny talent do posługiwania się bronią.

Pokazał jej grzbiet swojej lewej dłoni. Zdaniem Clary, wyglądała zupełnie normalnie.

– Nic nie widzę.

– Odpręż umysł – powiedział Jace. – Zaczekaj, aż obraz do ciebie dotrze. To tak, jakbyś czekała, aż coś wyłoni się na powierzchnię wody.

– Jesteś stuknięty – stwierdziła Clary, ale odprężyła się i zaczęła wpatrywać w rękę Jace’a.

Widziała cienkie kreski na kostkach, długie paliczki palców... I nagle, jak słowa na sygnalizacji ulicznej „Nie przechodzić”, na wierzchu dłoni pojawił się czarny wzór podobny do oka. Clary mrugnęła i rysunek zniknął.

– Tatuaż?

Jace uśmiechnął się z zadowoleniem i cofnął rękę.

– Czułem, że dasz radę. To nie jest tatuaż, tylko Znak. Runy wypalone na skórze.

– Dzięki nim lepiej władacie bronią? – Clary trudno było w to uwierzyć, choć może nie trudniej niż w istnienie zombie.

– Różne Znaki pełnią różne funkcje. Niektóre są trwałe, ale większość znika w trakcie używania.

– Więc dlatego twoje ramiona nie są dzisiaj całe pokryte atramentem? – zapytała Clary. – Nawet kiedy się skupię?

– Tak. – Jace wyglądał na zadowolonego. – Wiedziałem, że masz Wzrok. Co najmniej. – Spojrzał w niebo. – Już prawie ciemno. Powinniśmy iść.

– My? Sądziłam, że zostawisz mnie w spokoju.

– Skłamałem – wyznał Jace bez cienia zakłopotania. – Hodge powiedział, że muszę przyprowadzić cię do Instytutu. Chce z tobą porozmawiać.

– Po co chce ze mną rozmawiać?

– Bo teraz znasz prawdę – wyjaśnił Jace. – Co najmniej od stu lat nie było Przyziemnego, który by o nas wiedział.

– O nas? Masz na myśli ludzi takich jak ty? Ludzi, którzy wierzą w demony?

– Ludzi, którzy je zabijają – rzekł Jace. – Jesteśmy Nocnymi Łowcami. A przynajmniej sami tak siebie nazywamy. Podziemni mają dla nas mniej pochlebne określenia.

– Podziemni?

– Nocne Dzieci. Czarownicy. Skrzaty. Magiczny lud zamieszkujący ten wymiar.

Clary potrząsnęła głową.

– Mów dalej. Przypuszczam, że są również wampiry, wilkołaki i zombie?

– Oczywiście, że są. Choć zombie głównie występują dalej na południe, tam gdzie kapłani wudu.

– A co z mumiami? One włóczą się tylko po Egipcie?

– Nie bądź śmieszna. Nikt nie wierzy w mumie.

– Naprawdę?

– Oczywiście – zapewnił Jace. – Posłuchaj, Hodge wszystko ci wyjaśni, kiedy się z nim spotkasz.

Clary skrzyżowała ręce na piersi.

– A jeśli ja nie chcę się z nim spotkać?

– To twój problem. Możesz pójść z własnej woli albo pod przymusem.

Clary nie mogła uwierzyć własnym uszom.

– Grozisz, że mnie porwiesz?

– Jeśli tak to widzisz, to owszem.

Clary już miała zaprotestować, kiedy z jej torby dobiegło brzęczenie. Znowu odezwała się komórka.

– Odbierz, jeśli chcesz – powiedział łaskawie Jace.

Telefon przestał dzwonić, potem znowu zaczął, głośno i natarczywie. Clary zmarszczyła brwi. Mama naprawdę musiała być wkurzona. Odwróciła się i zaczęła grzebać w torbie. Zanim wyłowiła aparat, ten rozdzwonił się po raz trzeci. Przyłożyła go do ucha.

– Mama?

– Och, Clary, dzięki Bogu. – Po plecach Clary przebiegł dreszcz strachu. W głosie matki brzmiała panika. – Posłuchaj mnie...

– Wszystko w porządku, mamo. Jestem w drodze do domu...

– Nie! – Głos Jocelyn był zdławiony z przerażenia. – Nie przychodź do domu! Rozumiesz, Clary? Nie waż się przychodzić do domu. Idź do Simona. Idź prosto do niego i zostań tam, aż będę mogła... – Przerwał jej hałas w tle; odgłos, jakby coś upadło i się roztrzaskało, a potem coś ciężkiego runęło na podłogę...

– Mamo! – krzyknęła Clary do słuchawki. – Mamo, wszystko w porządku?

Z komórki dobiegało głośne buczenie i szumy. Po chwili przebił się przez nie głos matki:

– Obiecaj mi, że nie przyjdziesz do domu. Idź do Simona. Zadzwoń do Luke’a i powiedz mu, że mnie znalazł... – Jej słowa zagłuszył trzask rozłupywanego drewna.

– Kto cię znalazł?! Mamo, dzwoniłaś na policję?

Zamiast odpowiedzi usłyszała dźwięk, którego miała nigdy nie zapomnieć: głośne szuranie, a po nim głuchy huk. Chwilę później matka gwałtownie zaczerpnęła tchu i powiedziała niesamowicie spokojnym głosem:

– Kocham cię, Clary.

Komórka umilkła.

– Mamo! – krzyknęła Clary do telefonu. – Mamo, jesteś tam?

„Połączenie zakończone”, wyświetliło się na ekranie. Tylko dlaczego Jocelyn miałaby tak nagle się rozłączyć?

– Clary. – Jace po raz pierwszy wymówił jej imię. – Co się dzieje?

Zignorowała go, gorączkowo wybierając numer domowego telefonu. Nikt nie odebrał. Usłyszała jedynie sygnał, że linia jest zajęta.

Clary zaczęły się trząść ręce. Gdy ponownie próbowała zadzwonić do domu, komórka wyśliznęła się jej z dłoni i upadła na chodnik. Clary uklękła, podniosła telefon i stwierdziła, że już nie zadziała. Z przodu widniało długie pęknięcie.

– Cholera! – Prawie we łzach cisnęła aparat na ziemię.

– Przestań. – Jace wziął ją za nadgarstek i pomógł jej wstać. – Coś się stało?

– Daj mi swoją komórkę – zażądała Clary, bezceremonialnie wyrywając z kieszeni jego koszuli czarne metalowe urządzenie. – Muszę...

– To nie jest komórka – powiedział Jace spokojnie, nawet nie próbując odzyskać swojej własności. – To Sensor. Nie będziesz mogła go użyć.

– Ale ja muszę zadzwonić na policję!

– Najpierw powiedz mi, co się stało.

Clary próbowała uwolnić rękę z jego uścisku, ale trzymał ją mocno.

– Mogę ci pomóc.

Wściekłość zalała ją gorącą falą. Bez zastanowienia uderzyła go w twarz. Jej paznokcie rozorały mu policzek. Zaskoczony Jace odsunął się gwałtownie. Uwolniona Clary popędziła ku światłom Siódmej Alei.

Kiedy dotarła do głównej ulicy, obejrzała się, żeby sprawdzić, jak daleko za nią jest Jace. Ale on wcale jej nie ścigał; zaułek był pusty. Przez chwilę niepewnie wpatrywała się w mrok. Żadnego ruchu. W końcu okręciła się na pięcie i pobiegła do domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: